Stron

piątek, 29 listopada 2019

GIOVINEZZA - SEKS, ZABAWY I PRZEMOC W CIENIU PORTYKÓW RZYMSKICH CEZARÓW - Cz. II

CZYLI WŁOCHY POD RZĄDAMI

BENITO MUSSOLINIEGO

I PARTII FASZYSTOWSKIEJ





IL COMANDANTE

Cz. II


"BŁOGOSŁAWIENI NIECHAJ BĘDĄ MŁODZI LUDZIE GŁODNI I SPRAGNIENI CHWAŁY, ALBOWIEM BĘDĄ NASYCENI"

GABRIELE d'ANNUNZIO





 23 maja 1915 r. Włochy wypowiedziały wojnę Austro-Węgrom (Niemcom dopiero 27 sierpnia 1916 r.). Armia włoska była kompletnie nieprzygotowana do tej wojny, ani pod względem wyposażenia, ani wyszkolenia, ani dowodzenia ani też pod względem morale panującego wówczas w wojsku. O wartości bojowej armii włoskiej wypowiedział się jeszcze w maju 1914 r. (na konferencji w Karlowych Warach), szef sztabu armii Austro-Węgier gen. Conrad von Hotzendorff, odpowiadając na apel swego niemieckiego kolegi - gen. Helmutha von Moltke, który rzekł iż Włosi są gotowi, w wypadku wojny, oddać do dyspozycji Wiednia większe siły militarne, ten miał wówczas stwierdzić: "Pięknie! Ale wolałbym aby to Pan zabrał wojska włoskie". Armia włoska w chwili wybuchu wojny, liczyła 850 tys. żołnierzy i posiadała 406 baterii artylerii polowej, 28 baterii haubic oraz 12 baterii moździerzy. Flota wojenna dysponowała zaś ogółem 155 okrętami (w tym 20 łodziami podwodnymi), co jednak, zważywszy na szerokość wybrzeża włoskiego "buta", nie było pokaźną liczbą. Poza tym w armii dominowały raczej nastroje pacyfistyczne, a korpus oficerski w ogromnej większości był zdecydowanie niechętny wojnie. Niechętny jej był też premier Włoch - Giovanni Giloitti, który przekonywał króla - Wiktora Emanuela III że rozkład Monarchii Austro-Węgierskiej wcale nie jest taki pewny, a poza tym Rosjanie już ponieśli klęskę w Galicji, zaś Niemcy prą do przodu zarówno na Mazurach jak i w Kongresówce, przystąpienie więc do wojny w takiej chwili stanowi ogromne niebezpieczeństwo, gdyż należy się liczyć z ofensywą austriacko-niemiecką w północnych Włoszech, utratą Wenecji, a nawet cofnięciem się za linię Padu, co automatycznie musiałoby spowodować niepokoje wewnętrzne i groźbę rewolucji socjalistycznej. Gilotiego wspierał włoski parlament, ale ulica była zdecydowanie za wojną (choć oczywiście większość społeczeństwa włoskiego również chciała utrzymań neutralność). Żywiołowe manifestacje polityczne, domagające się Tyrolu i Triestu i okrzyki za wojną interwencyjną przeciwko Austrii, były dość częste na ulicach wielu włoskich miast w owym czasie, widząc w tej wojnie ostatnią odsłonę idei Risorgimento (italskich wojen zjednoczeniowych, trwających od 1859 r. ).

Jednym z największych agitatorów prowojennych, był (wspomniany już w poprzedniej części) włoski poeta, mówca, lotnik i awanturnik (oraz miłośnik kobiecej urody, ze szczególnym uwzględnieniem sinych od bata niewieścich pośladków, jako że należał do zwolenników miłości w klimacie spankingu) Gabrielle d'Annunzio. To właśnie on potrafił elektryzować tłumy, gdy tylko pojawiał się na placach, przemawiając do zebranych z żądaniem poparcia "sprawiedliwej, łacińskiej wojny". Gdy więc Włochy do wojny przystąpiły, ten 52-letni mężczyzna, przywdziawszy mundur porucznika kawalerii, stawił się w sztabie księcia Aosty z prośbą o skierowanie go na linię frontu. Jako legenda włoskiego pióra (jak zwykł mawiać, było tylko trzech największych włoskich pisarzy w historii literatury: "Dante, Leopardi i ja. Wszyscy pozostali to gitarzyści"), otrzymał przywilej uczestniczenia w wybranych przez siebie akcjach bojowych i skwapliwie z tego przywileju korzystał (choć, co należy podkreślić - nie oszczędzał się w atakach, przeprowadzając częstokroć brawurowe naloty na austriackie pozycje nad Gorycją, Isonzo i Triestem). Był kilkukrotnie poważnie ranny (stracił nawet wzrok w jednym oku na kilka miesięcy, co nie przeszkodziło mu dokończyć jedną ze swych najpopularniejszych książek: "Notturno") ale zawsze ponownie rwał się na front, uważając czas spędzony w szpitalu za "stracony dla siebie i dla Italii". Brał udział w brawurowych nalotach (jako pilot bombowca - z tym że wówczas bombowce niczym nie różniły się od myśliwców, a bomby piloci zrzucali z samolotów... ręcznie, niczym granaty. Początkowo wystąpił też problem skoordynowania działka pokładowego z ruchem śmigła samolotu, ale poprzez zamontowanie specjalnej linki przewodzącej - która zsynchronizowała strzał oddawany z karabinu z ruchem obrotowym śmigła - wyeliminowano niebezpieczeństwo... zestrzelenia własnego śmigła w powietrzu) i był wielokrotnie odznaczany za odwagę. Był też ekscentrykiem we wszystkim co robił. Potrafił zarówno z odwagą, przechodzącą w brawurę atakować pozycje armii austriackiej pod ogniem baterii przeciwlotniczych , bo po powrocie do swojej bazy, zatopić się w miłosnych eskapadach ze swoimi panienkami. A utrzymywał w swej kwaterze prawdziwy harem czekających na niego i rozkochanych w nim dziewcząt (na co zresztą uzyskał zgodę przełożonych).

Włosi od maja 1915 r. do marca 1916 r. rozegrali nad rzeką Isonzo (jedynym miejscem, gdzie można było przeprowadzić skuteczny atak lądowy i wyjść w kierunku Gorycji i Triestu) pięć bitew. Żadna z nich nie doprowadziła nie tylko do przerwania austriackiego frontu, ale nawet do osiągnięcia jakichkolwiek większych zdobyczy terytorialnych. Włochom nie udało się opanować ani Triestu, ani Gorycji - miasta leżącego zaledwie kilka kilometrów od samej granicy, będącej w zasadzie linią frontu. Ponoszono przy tym ogromne straty, a sukcesów nie było żadnych - dosłownie ŻADNYCH! Żołnierze ginęli w morderczych bojach na bagnety, lub w ostrzałach artyleryjskich, niczego przy tym nie osiągając (i to zarówno jedna jak i druga strona, bowiem Austriacy także nie potrafili przełamać włoskich pozycji nad Isonzo i wzajemnie się tam tylko wykrwawiali). Włoski plan minimum, opracowany 1 kwietnia 1915 r., przewidywał opanowanie Gorycji, Lublany, Villach, Toblach i Triestu - przez 4 Armię i tzw.: "grupę karnicką" (wspartą 2 i 3 Armią), a 1 Armia miała opanować twierdzę w Trydencie i Tyrol Południowy. Szybko okazało się że są to plany nierealne i nie do wykonania, nawet pomimo faktu znacznej przewagi liczebnej Włochów na tym froncie (a francuski generał, późniejszy marszałek - Joseph Joffre marzył o zajęciu przez Włochów i Serbów nie tylko Istrii i Tyrolu, ale również Wiednia oraz Budapesztu - co już w ogóle było majakami z gatunku s-f). Natomiast sztab austro-niemiecki zakładał przeprowadzenie wielkiej ofensywy na Włochy - zajęciem Wenecji, Lombardii, Piemontu i Genui (gdzie znajdowały się znaczne włoskie zapasy amunicji, sprzętu wojennego i aprowizacji), oraz wyjściem na linię Padu. Szybko okazało się jednak że i te plany są nierealne, gdyż brakowało na ich wykonanie odpowiedniej liczby jednostek, użytych albo na froncie wschodnim przeciwko Rosji, albo na froncie zachodnim, we Francji. Oczywiście w austriackiej propagandzie nieustannie podkreślano że "Niemcy wkrótce będą pili Burbona na Champs Élysées w Paryżu, a Austriacy uraczą się Chianti w cieniu Koloseum" - ale były to jedynie mrzonki.

 


Większa ofensywa austro-węgierska rozpoczęła się dopiero w maju 1916 r. (gdy Niemcy nacierali na Verdun na froncie zachodnim - aby skoordynował atak i zadać wrogom jednoczesną klęskę). Ofensywa ta, zwana "wyprawą karną za włoską niegodziwość", uderzyła z rejonu rzeki Adyga z zamiarem wyjścia na tyły frontu włoskiego nad Isonzo. Pomimo znacznego zaangażowania ludzi i sprzętu (łącznie z gazami bojowymi, które rozpylono na płaskowyżu Asiago), ofensywa ta również zakończyła się niepowodzeniem i nie doprowadziła do istotnej zmiany na froncie włoskim. W sierpniu 1916 r. ruszyła kolejna, szósta już wielka włoska ofensywa na froncie nad Isonzo, która zaowocowała wreszcie zdobyciem Gorycji (9 sierpnia). Pomimo wielkich strat, wreszcie osiągnięto jakiś sukces, zajęto duże miasto, skąd można było wyprowadzić ofensywę w kierunku zarówno Triestu jak i Lublany. Niestety, kolejne ofensywy (siódma, ósma i dziewiąta) przeprowadzone od września do listopada 1916 r. ponownie kończyły się jedynie stosami tysięcy poległych i rannych włoskich żołnierzy, bez żadnych widocznych terytorialnych nabytków. Kolejna ofensywa ruszyła na tym froncie dopiero w maju (dziesiąta bitwa nad Isonzo) i w sierpniu 1917 r. (jedenasta bitwa nad Isonzo), ale Włosi nawet nie zbliżyli się do Triestu. Przez ten czas straty wyniosły ponad 700 tys. zabitych, rannych i wziętych do niewoli, (nie licząc ok. 100 tysięcy dezerterów). Nie należy się dziwić dezerterom, którzy opuszczali szeregi (nie tylko włoskiej armii), jeśli poczyta się choćby wspomnienia świadków spod Verdun, jak choćby to: "Wychodzimy z koszar Bevaux i mijamy oddział wojska, które idzie na front. "Jesteście kompanią z 405 pułku?" - zapytujemy. "Jesteśmy pułkiem" - odpowiadają", albo ta: "Nie ma grobów, jedynie szczątki grobów i leje po granatach najczęściej wypełnione wodą i trupami. Ociekaliśmy wilgocią. Na całym ciele drżeliśmy z zimna, a musieliśmy tkwić nieruchomo. Gdy się nieco rozwidniło, rozpoczynała się strzelanina. (...) Można było oszaleć. W niemym poddaniu się oczekiwaliśmy na kulę, która nam była przeznaczona (...) Zewsząd wrzaski i jęki, wycia i huki, kał i krew, umarli i umierający".

Wiadomo że wojna na Zachodzie znacząco różniła się od wojny na Wschodzie. Na Wschodzie bowiem wojna miała charakter szybki, manewrowy i oskrzydlający, gdzie duże znaczenia miały jednostki mobilne (wówczas głównie kawaleria), natomiast na Zachodzie, w tym również w dużej mierze na froncie włoskim, wojna miała zupełnie inny charakter. Jak śpiewali żołnierze niemieccy z frontu wschodniego: "Na wschodzie stoi prawdziwa armia, na zachodzie tylko straż ogniowa" - i rzeczywiście, pozycyjny (okopowy) sposób prowadzenia walki na froncie zachodnim, przypominał bardziej wzajemne ostrzeliwanie się dwóch grup "gangsterów" niż prowadzenie regularnych działań militarnych. Według relacji świadków, najgorsze co mogło spotkać żołnierza na froncie zachodnim, to wcale nie była kula wroga, a... szczury, błoto, pchły, smród i odór rozkładających się ciał. Bród i smród była tak wszechobecny, że żołnierze często całymi tygodniami nie zdejmowali munduru, nie mówiąc już o bieliźnie. Poza tym pchły i szczury były ich nieodłącznymi towarzyszami niedoli, jak pisał jeden z francuskich żołnierzy: "Straszne są noce: całkowicie okryty kołdrą i płaszczem czuję mimo to te plugawe bestie, jak grasują po moim ciele (...) Nie sposób spać w takich warunkach", jego przeciwnik z niemieckiego okopu dodawał zaś: "Móc się raz wreszcie oczyścić. (...) Raz wreszcie zdjąć kurtkę i spodnie i owinąć się odwszonym kocem. Raz wreszcie gruntownie oczyścić buty i wyszczotkować płaszcz. Raz wreszcie usiąść wieczorem na ławie przed barakiem, palić fajkę i patrzeć na północ na nizinę". Może nie aż w takiej skali, ale bardzo podobne problemy przechodziła wówczas również i armia włoska. Szczególnie jednak dały się odczuć trudności ekonomiczne, spowodowane przez wojnę wobec narodu włoskiego. Brak opału, brak żywności, trudności w imporcie drogą morską wielu artykułów przemysłowych - uruchomiły natychmiast we Włoszech strajki i uliczne manifestacje. Do tego dochodziły jeszcze częste dezercje i braki w utrzymaniu dyscypliny w armii.

Nie polepszał sprawy głównodowodzący włoską armią - gen. Luigi Cadorna, który bez wątpienia okazał się zwykłym dyletantem (żeby nie powiedzieć głupcem). Jednym z kluczowych powodów do takiego twierdzenia jest fakt, iż mając wiedzę (od austriackich dezerterów a także od włoskiego wywiadu) o spodziewanej wielkiej austro-niemieckiej ofensywie nad Isonzo - całkowicie zbagatelizował sprawę i nie przedsięwziął koniecznych środków bezpieczeństwa. Wielka ofensywa 160 tysięcznej armii, ruszyła 24 października 1917 r. i pod miejscowością Caporetto spowodowała przerwanie włoskiego frontu nad Isonzo. W ciągu kolejnych dziesięciu dni, dwie włoskie armie wycofały się na południe w panicznym odwrocie, tracąc 10 tys. zabitych, 30 tys. rannych i 300 tys. jeńców oraz 400 tys. dezerterów. Była to największa włoska klęska tej wojny i największa od czasu zwycięskiego marszu austriackiego gen. Josepha Radetzkyego (notabene, dziś marsz weselny, grany podczas ślubów, jest właśnie triumfalnym marszem Radetzkyego po Italii) w 1848/49 i bitew pod Novarą, Mortarą, Custozzą i Lissą. Cadorna natychmiast stwierdził że winny klęski nie jest żołnierz włoski a już w żadnym razie włoskie dowództwo, tylko "wróg wewnętrzny", owi "czerwoni" (socjaliści) i "czarni" (księża) nawołujący do zakończenia tej światowej rzezi. Przerwanie frontu doprowadziło do wybuchu paniki na wielu odcinkach, również ludność cywilna uciekała przed Austro-Niemcami, cofając się wraz z wojskiem, a dla wielu Włochów (w tym żołnierzy), utrata tak znacznych terenów prowincji Wenecji - równała się końcu wojny, gdyż trud, jaki poświęcili w zdobywanie skrawków ziem nad Isonzo był tak wielki, iż teraz próba zdobycia utraconych terenów, w świadomości wielu stawała się wręcz niemożliwa. Doszło do tego że król Wiktor Emanuel III zastanawiał się nad abdykacją, a Cadorna rozważał szybkie zawarcie separatystycznego pokoju, gdyż front niebezpiecznie zbliżał się do Wenecji, a stamtąd mógł dojść do Werony i Mediolanu (a francuski sztab generalny słusznie zakładał że upadek Mediolanu oznacza wycofanie się Włoch z wojny i zawarcie separatystycznego pokoju). Również w Wenecji wybuchła panika, ale tutaj ludność zamiast uciekać, przystąpiła na lądzie do kopania rowów przeciwpiechotnych. Ponieważ jednak zarówno Niemcy jak i Austriacy nie mieli rezerw, a ich żołnierze również byli wymęczeni ciężką walką, udało się Włochom zatrzymać front na linii rzeki Piawy i górskiego masywu Grappa nieopodal jeziora Garda.




Mimo to, po pierwszych oznakach paniki, naród włoski w przedziwny sposób zdołał się zmobilizować. Powstał Rząd Jedności Narodowej (30 października 1917 r.) z premierem Vittorio Emanuele Orlando, który to usunął z funkcji głównodowodzącego armią Luigi Cadornę i powołał w to miejsce gen. Armando Vittorio Diaza, który gruntownie przygotował obronę na linii Piawy. Mimo to międzynarodowa pozycja Włoch znacznie ucierpiała po Caporetto i stało się jasne że Włosi wcale nie są nadzieją (na którą liczono w celu odciążenia głównie frontu wschodniego, choć nie tylko, bowiem powstały plany wspólnego frontu zachodniego, ciągnącego się od Kanału La Manche przez Szwajcarię po Adriatyk, tylko aby on mógł zaistnieć, Niemcy musiały najechać Szwajcarię. Spodziewano się w alianckim sztabie że tak właśnie może się stać, jako że przez Szwajcarię jest najbliżej zarówno do Mediolanu, jak i Genui czy Florencji - do tego jednak nie doszło) koalicji, a wręcz stają się obciążeniem i kłopotem (ciągła czujność przed przerwaniem frontu włoskiego, słabość militarna włoskiej armii, braki w artylerii i amunicji oraz żywności, opału i stali). Tak oto sojusznik, który miał być wybawieniem i spowodować zwrot w tej wojnie, sam stał się utrapieniem i kłopotem na który należało zważać, by przypadkiem nie pociągnął za sobą w przepaść inne kraje. Nic więc dziwnego że Francuzi skierowali na włoski front kilka własnych dywizji (potem dołączyli do nich Brytyjczycy), celem wzmocnienia oporu Włochów (jakieś 2 dywizje, choć Włosi liczyli na... 20). Dzięki tym wzmocnieniom (choć dywizje francuskie przybyły na front już po powstrzymaniu ofensywy) i narodowej mobilizacji, udało się Włochom zatrzymać kolejny wielki atak austro-niemiecki, tym razem przeprowadzony nad Piawą (listopad-grudzień 1917 r.).

W połowie czerwca 1918 r. Austriacy przeprowadzili jeszcze jedną, ostatnią już ofensywę na froncie włoskim od Asiago do Adriatyku, która także została zatrzymana. Był to nieunikniony wstęp do rozpadu Monarchii Austro-Węgierskiej i należało to ostatecznie wykorzystać. 24 października 1918 r. ruszyła włoska ofensywa nad Piawą. Przy wsparciu 2 francuskich i 3 brytyjskich dywizji, przełamano front pod Vittorio Veneto i do 3 listopada zajęto Trydent, Udine i Triest. To, co przez trzy lata ciężkich walk nie udało się żołnierzom włoskim w bitwach nad Isonzo, teraz osiągnęli w przeciągu niecałych dwóch tygodni. 3 listopada 1918 r. zawarto rozejm w Villa Giusti pod Padwą, na mocy którego Austriacy zobowiązali się ewakuować zamieszkałe przez Włochów tereny, wydać im całą flotę i broń, wypuścić jeńców i umożliwić aliantom swobodny przemarsz przez swoje terytorium. 11 listopada skapitulowały Niemcy i ostatecznie po czterech latach i trzech miesiącach, I Wojna Światowa dobiegła końca. Bilans wniesionego przez Włochy udziału był spory pod względem ilościowym, natomiast całkiem mierny pod względem jakościowym. Włosi ostatecznie powołali pod broń 5,2 mln. żołnierzy z czego na froncie poległo ponad 600 tys. 950 tys. odniosło rany (z czego 200 tys. pozostało inwalidami do końca życia). Dług państwowy wzrósł z 14 mld. lirów w 1910 r. do 95 mld, w 1920 r. Jedyną nadzieją Włoch, jako zwycięskiego mocarstwa, było zadośćuczynienie terytorialne (głównie kosztem byłej już Monarchii Austro-Węgierskiej) w Trieście, Trydencie, Tyrolu, Dalmacji, Albanii, Czarnogóry, wysp Dodekanezu i ewentualnych nabytków terytorialnych w Afryce. Okazało się jednak że wysoki koszt strat ludnościowych i materialnych Włoch, ma się nijak na wniesiony przez nie udział we wspólne zwycięstwo i koalicja aliantów na konferencji pokojowej w Wersalu, miała zupełnie inne plany co do ziem, jakie zamierzali przyłączyć do swego kraju Włosi. Zostanie to potem odebrane, jako upokorzenie wśród ludzi takich jak d'Annunzio czy Benito Mussolini i ostatecznie doprowadzi do powstania a następnie zdobycia władzy we Włoszech przez partię faszystowską.

 





  
CDN.

środa, 27 listopada 2019

ROCZNICOWO!

PIĘĆ LAT MINĘŁO, JAK JEDEN DZIEŃ...

 




Lecą latka, lecą, mija dzień za dniem - tak można by było zatytułować jakiś nowy utwór muzyczny, który mógłby zainaugurować pięciolecie założenia tego oto bloga. Tak, minęło bowiem właśnie pięć lat od czasu gdy (trochę z ciekawości) postanowiłem założyć sobie bloga, na którym mógłbym prezentować "swoją twórczość". Przez te lata wielokrotnie zamierzałem dopracowywać lub udoskonalać blog, nawet założyłem drugi, analogiczny - na którym jednak już od dawna jestem nieaktywny - ale nigdy jakoś nie miałem na to ani czasu ani większej ochoty do konkretnych działań. 

Zresztą, sam ten blog też założyłem tylko z ciekawości i prawdę powiedziawszy... nawet nie zamierzałem na nim nic pisać, traktując go nieco, jako taką zabawkę gdzie będę mógł od czasu do czasu zamieścić jakieś tam swoje myśli i zaprezentować własne opinie oraz poglądy - bez nadziei że ktokolwiek będzie w ogóle chciał te moje "wypociny" czytać. Ale stało się, założyłem bloga i tyle, przez długi czas bowiem nie publikowałem tutaj żadnych tematów. Dopiero po nowym roku, w styczniu (zdaje się 6 stycznia 2015 r.) blog ten nabrał życia wraz z pierwszą większą serią, jaką  postanowiłem tutaj upublicznić. Temat (chyba) się spodobał, bowiem było nawet sporo komentarzy pod kilkoma artykułami z tej serii, więc postanowiłem rozpocząć kolejną, prezentując doświadczenia z metod hipnoterapii odwołujących się do doświadczeń "życia po życiu". Ta seria też chyba się spodobała, choć aby nie być monotematycznym rozpocząłem tworzenie nowych, skupiając się już głównie na tematach politycznych i historycznych (jak to mawiają Chińczycy, gdy chcą kogoś znieważyć: "Obyś żył w ciekawych czasach"). Niestety, jak dotąd nie zamieściłem żadnych tematów odnoszących się do sportu (głównie piłka nożna, boks) lub takich, które związane byłyby z tematyką nieco bardziej techniczną (auta, motocykle, mechanika), ale nie wiem czy takie oto tematy by się tu przyjęły i spodobały i czy nie popsułbym sobie nimi pewnego już wypracowanego profilu tego bloga. Zresztą stanowi on moją odskocznię od tychże kwestii, więc chyba nie ma to większego sensu.

Cóż, podsumowując - gdyż jest to jedynie temat rocznicowy, pokrótce prezentujący moją tutaj, pięcioletnią już pracę (może to wcale tak nie wygląda, jak się czyta te tematy, ale naprawdę, w każdy - lub w prawie każdy - z nich, włożyłem ogromnie dużo pracy, energii, sił i czasu - wszystko to oczywiście za friko - bo jakże inaczej? Jak bowiem wytłumaczył to już kiedyś pewien klasyk: "Pieniądze to nie wszystko, to tylko premia za dobrą koncepcję lub dobrze wykonaną pracę", tylko że ja ten blog założyłem i prowadzę przede wszystkim dla przyjemności gdyż pieniędzy - gdybym chciał aby pojawiały się tutaj jakieś reklamy, lub abym realnie na tym zarabiał, stworzyłbym własną stronę i tam publikował - na razie mi nie brakuje - odpukać w niemalowane - taki bowiem jestem zacofaniec - i sądzę że nie zabraknie). Powstało już prawie czterdzieści serii tematycznych (nie ze wszystkich jestem jednak zadowolony) i jak Bóg da - powstaną kolejne. Ostatnio powróciłem do nieco już zapomnianej serii o "Historii Wszechświata...", ponad dwa i pół roku zupełnej absencji w tym temacie (więcej niż połowa istnienia tego bloga), a był on moim pierwszym, od którego w ogóle zacząłem intensywniej pisywać tutaj kolejne artykuły.

Pięć lat minęło, w moim życiu też nico się pozmieniało i mam nadzieję że za kolejne pięć lat (być może powinienem wówczas ufundować jakąś nagrodę dla najwytrwalszych czytelników, cy cóś? 😊) zmieni się jeszcze i wreszcie zostanę ojcem, na co czekam już od dawna i co jak na razie jeszcze się nie ziściło. Ale - jak to się mówi - całe życie jechałem na boskim farcie (że tak nazwę to, w jaki sposób my, ludzie jesteśmy w stanie kształtować i porządkować sobie rzeczywistość), więc wierzę że i to się wreszcie ziści. W każdym razie tak w ramach pięciolecia istnienia bloga, przypominając o jego istnieniu, otwieram sobie butelkę łyskacza i wznoszę toast za tych czytelników, którzy wciąż jeszcze ze mną pozostali.



NA ZDROWIE!




REFORMY AUGUSTA - Cz. XI

CZYLI JAK ZMIENIAŁA SIĘ

RZYMSKA REPUBLIKA

U PROGU NARODZIN

JEZUSA Z NAZARETU





 DIONIZOS I IZYDA

Cz. VI



"WIELKĄ DLA WAS BĘDZIE CHWAŁĄ, GDY BĘDZIECIE POSTĘPOWAĆ ZGODNIE Z NATURĄ KOBIECĄ I TAKIE WIEŚĆ ŻYCIE, ŻEBY O WAS MĘŻCZYŹNI JAK NAJMNIEJ MÓWILI"

TUKIDYDES DO KOBIET

"WOJNA PELOPONESKA"






MIĘDZY MIŁOŚCIĄ A NIEŚMIERTELNOŚCIĄ


 Wraz z ustanowieniem przez królową Kleopatrę VII - "Nowej Ery dla Egiptu i Świata" (początek 36 r. p.n.e.), wydawało się powszechnie że dni chwały Egiptu dopiero nadchodzą i wkrótce - po zajęciu Wschodu, śladami Aleksandra Wielkiego i dotarciu do Indii - Egipt i wschodnie prowincje Imperium Rzymskiego, kontrolowane przez Marka Antoniusza, złączywszy się w jeden organizm polityczny, staną się taką potęgą, że zmiotą Oktawiana i te prowincje, którymi zarządzał on na Zachodzie. Nim jednak do tego doszło, romans Antoniusza i Kleopatry - który na powrót odrodził się w jesieni roku 37 p.n.e. w syryjskiej Antiochii - zaowocował kolejną ciążą. Dopełnieniem tych chwil wielkości i szczęścia stało się jeszcze małżeństwo, jakie egipska królowa i rzymski triumwir, zawarli (najprawdopodobniej już w Aleksandrii - dokąd wyruszono z Antiochii). Nie wiadomo jak wyglądał ów ślub, gdyż nie przetrwała żadna o nim relacja (jest konsekwentnie pomijany, poza lakoniczną informacją o jego zawarciu, co doprowadziło niektórych historyków do twierdzenia że w ogóle do niego nie doszło). Mało prawdopodobne jest jednak aby ów ślub się nie odbył, jako że Kleopatra była nie tylko matką i kochanką Antoniusza, ale - jak twierdziło wielu współczesnych - wręcz jego panią, która potrafiła skutecznie manipulować jego uczuciami i dzięki temu wymogła na nim mnóstwo terytorialnych nadań, które to uczyniły z Egiptu mocarstwo podobne do tego, jakim było na początku rządów dynastii Ptolemeuszy w III wieku p.n.e. (nie otrzymała jedynie Judei - o którą zabiegała, a którą władał wówczas Herod Idumejczyk, ale był to doprawdy wyjątek od reguły). Małżeństwo z Kleopatrą było też upokorzeniem Oktawii - legalnej żony Antoniusza - o której urodzie Kleopatra słyszała i który to związek posłużył jej do wylania swych żali na niegodziwość i zdradę Antoniusza (wówczas to właśnie dokonał on owych cesji terytorialnych, aby ułagodzić rozpacz i żal Kleopatry).

Jednak małżeństwo z Kleopatrą (mimo iż było policzkiem dla Oktawii), nie pociągało za sobą żadnych skutków prawnych i nie zmuszało Antoniusza do rozwodu z Oktawią. Wręcz przeciwnie - na mocy prawa - Oktawia wciąż pozostawała legalną małżonką Marka Antoniusza, a jego małżeństwo z Kleopatrą - królową Egiptu, mogło być traktowane w kategoriach chwilowego kaprysu wielkiego wodza, podobnego do tych, jakie miewał on wcześniej (np. jadąc rydwanem zaprzężonym w lwy u boku nagich prostytutek, czy umieszczając swoje nałożnice w pałacach i majętnych domach wielmożów, każąc je traktować jak szlachetne damy). Co prawda w rzymskim prawie istniała możliwość dopuszczająca legalność małużeństwa z cudzoziemcami, ale tylko i wyłącznie z tymi krajami, z którymi Rzym miał podpisaną odpowiednią umowę zwaną "Ius Conubi" ("Prawo do Małżeństwa"). Egiptem taka umowa nie została zawarta. Nie zostało więc owe małżeństwo uznane przez Oktawiana za złamanie umowy (z 38 r. p.n.e.), stąd zapewne wydarzenie to nie zostało odpowiednio odnotowane. Co ciekawe, nie tylko małżeństwo z Kleopatrą, ale również owe cesje terytorialne na rzecz Egiptu (choć wywołały w Rzymie oburzenie i potem były odpowiednio wykorzystywane w propagandzie Oktawiana - w której Antoniusz stawał się pieskiem klęczącym u nóg swej egipskiej pani) nie miały też większego politycznego znaczenia, gdyż po pierwsze: ziemie oficjalnie przekazane Egiptowi były w ogromnej większości niedawno odbitymi z rąk Partów "ziemiami niczyimi", po drugie: Antoniusz, jako wódz Wschodu, mógł dowolnie przyznawać trony i obalać władców jakich tylko pragnął, bez konieczności konsultowania tych spraw z Oktawianem czy z senatem. A po trzecie wreszcie: ziemie te zostały przekazane Kleopatrze i dzieciom, jakie Antoniusz z nią miał (Aleksandrowi Heliosowi i Kleopatrze Selene), nie zaś bezpośrednio Egiptowi, jako odrębnemu państwu. Były to więc w dużej mierze nabytki prywatne w ramach potwierdzonego rzymskim prawem, władztwa Antoniusza na Wschodzie i nie miały większych ani politycznych, ani prawnych konsekwencji (podobnie jak i jego małżeństwo z królową Kleopatrą). Mimo to mogły zostać (i zostały) wykorzystane przeciwko niemu w zbliżającej się konfrontacji z Oktawianem.




Nim jeszcze Antoniusz i Kleopatra powrócili (na zimę) do Aleksandrii (choć miesiące zimowe w Antiochii były równie przyjemne - słoneczne i bezwietrzne - stąd zapewne dlatego Gajusz Juliusz Cezar upodobał sobie Antiochię i uznał ją za najprzyjemniejsze miasto do spędzania zimy), na przełomie roku 37 p.n.e./36 p.n.e. do Syrii przybył, zbiegły z Partii - niejaki Monezes - tamtejszy wielmoża, który obawiał się czystek, jakie przeprowadził po obaleniu swego ojca Orodesa II - nowy król Fraates IV. Antoniusz uznał że oto niebiosa zsyłają mu dar, by podobnie jak przed ponad czterema wiekami król Persji Kserkses I przyjął na swym dworze zbiegłego z Aten Temistoklesa (zwycięzcę Persów w bitwie morskiej pod Salaminą - 480 r. p.n.e.), teraz on podejmuje u siebie zbiegłego ze Wschodu wielmożę. W ramach łaski ofiarował mu (podobnie jak Kserkses Temistoklesowi na wybrzeżu Azji Mniejszej) trzy miasta w północnej Syrii (na prawym brzegu Eufratu): Laryssę, Aretuzę i Hierapolis. Wkrótce potem Fraates przysłał Monezesowi ułaskawienie i zaprosił go do kraju i ten (za zgodą Antoniusza) tam wrócił. Antoniusz jednak uznał, że choć Monezes mu się wymknął (jako pretekst do wojny z Partami), to jednak nie zamierzał porzucać planów inwazji i odzyskania utraconych jeszcze przez Marka Licyniusza Krassusa w 53 r. p.n.e. w bitwie pod Carrhae (Karr:ami) rzymskich znaków legionowych - o które to zamierzał wcześniej upomnieć się Juliusz Cezar - tylko że kampanii nie zdążył przeprowadzić, gdyż został zamordowany. Teraz to on - Antoniusz - będzie mścicielem Krassusa i zdobędzie Wschód niczym Aleksander Wielki - tak zapewne myślał i takie plany snuł w owym czasie ów triumwir. Jeszcze w marcu 36 r. p.n.e. wysłał on swojego legata Kanidiusza Krassusa z częścią wojska do Armenii, celem przekonania władcy tego kraju z dynastii Artaksydów - Artawasdesa II, do współpracy z Rzymem i wspólnego ataku na ziemie Partów (lub przynajmniej neutralności Armenii). W tym czasie Antoniusz szykował główne siły inwazyjne w Syrii. W kwietniu 36 r. z brzemienną Kleopatrą, udał się na czele wojska aż nad Eufrat - tutaj kochankowie się rozdzielili i Antoniusz ruszył przez drewniany most do Armenii, zaś Kleopatra wróciła na południe - planując przy tym objazd nowo zdobytych dla Egiptu ziem.




Najpierw odwiedziła Apameę - syryjskie miasto leżące nad Orontesem. Tam, witana entuzjastycznie przez ludność niczym ich własna królowa, ruszyła dalej ku Damaszkowi, gdzie również powitano ją tak, jak przystało na władczynię. Następnie przybyła do Jerozolimy i odwiedziła Heroda Idumejczyka (który do historii przeszedł głównie jako prześladowca maleńkiego Jezusa Chrystusa i sprawa rzezi niewiniątek - wymyślonego wydarzenia, które nigdy nie miało miejsca) i gościła w jego pałacu przypominającym fortecę (jak sama to określiła), zapewne była to poprzedniczka sławnej twierdzy Antonia (zwana również przez Greków - Akra, a przez Żydów - Birah) której budową zajmie się Herod już za kilka lat (natomiast klasyczny pałac Heroda powstanie jeszcze później). Herod obsypał ją upominkami i starał się, by pobyt królowej w Jerozolimie upłynął przyjemnie, zdając sobie sprawę że od tej kobiety - która potrafiła owinąć sobie wokół palca wielkiego Marka Antoniusza - zależy jego przyszły los i panowanie. Kleopatra od początku starała się dać mu do zrozumienia, że włada Judeą tylko za jej zgodą i aby mu to jednak udowodnić, oddała Herodowi w dzierżawę miasto Jerycho (które Antoniusz wcześniej przekazał Kleopatrze) za roczną daninę w wysokości 200 talentów. Herod musiał znieść to upokorzenie, choć wcześniej miasto to należało do Judei. Kleopatra jednak nie zamierzała na tym poprzestać. Stwierdziła też że władca kraju arabskich  Nabatejczyków (ludu znanego z zamiłowania do łucznictwa i grabieży) - Malchos, ma jej płacić za dzierżawę swoich dawnych posiadłości nad Morzem Martwym również 200 talentów rocznie, przy czym Herod otrzymuje od królowej przywilej pobierania tych pieniędzy od Malchosa w imieniu Kleopatry i dostarczania ich do Aleksandrii. Był to celowy zabieg, który miał doprowadzić do poróżnienia się obu władców tak, aby nie byli oni w stanie zjednoczyć się przeciwko Egiptowi. Herod musiał znieś i to upokorzenie, choć... Kleopatra wcale nie zamierzała na tym poprzestać.

Będąc doskonałą obserwatorką życia dworskiego i polityki, szybko przekonała się o prawdziwych stosunkach na dworze Heroda w Jerozolimie i nawiązała znajomość z księżną Aleksandrą - teściową Heroda, która uważała się (ze względu na pochodzenie wywodzące się od Hasmoneuszy) za prawdziwą władczynię w imieniu swej córki - Mariammy (Miriam?). Zresztą jego dwór był zdominowany przez kobiety i oprócz Aleksandry oraz Mariammy, była tam jeszcze jego matka - Kypros i siostra Salome. Wszystkie te kobiety razem wzięte, toczyły ze sobą istny bój o wpływ na Heroda oraz o dominację na dworze - Kleopatra to zauważyła i zawarła znajomość z księżną Aleksandrą (do której potem pisywać będzie listy) i postanowiła ją wykorzystać, jako swego szpiega w Jerozolimie (zdążyła też zauważyć, że Aleksandra pała wielką niechęcią do Heroda). Być może wciągnęłaby do spisku jeszcze Mariammę, ale ona była nieprzewidywalna i sprawiała wrażenie zakochanej w małżonku (Herod potrafił deklamować jej miłosne wiersze, takie jak choćby ten fragment Pieśni nad Pieśniami: "Wstań, spiesz się, przyjaciółko moja, gołębico moja, a przyjdź! Boć już zima minęła, deszcz przeszedł i ustał. Ukazały się kwiatki na ziemi naszej (...) figa wypuściła zielone owoce swoje, winnice kwitnące wydały wonność swoją. Wstań, przyjaciółko moja, piękna moja, a przyjdź!". Poza tym Mariamme i Salome mocno się nienawidziły i jedna drugą chciała zdyskredytować oraz usunąć z dworu. Przebywając w Jerozolimie, mogła więc Kleopatra naocznie przyjrzeć się rządom owego babińca, nad którym Herod musiał jakoś zapanować. Notabene - dowiedział się o odwiedzinach Kleopatry u Aleksandry i podejrzewając spisek, mający na celu pozbawienie go tronu - już po wyjeździe królowej Egiptu - kazał zamordować (utopić) swego szwagra - arcykapłana Świątyni Jerozolimskiej - Arystobula, sądzac że to właśnie on miałby zająć jego miejsce w spisku teściowej z Kleopatrą. To morderstwo potem nieco zmieniło stosunek Mariamme do męża (nawet nawiązała ona krótki romans z niejakim Józefem), ostatecznie Herod rozdzielił obie kobiety (matkę i córkę) i oddalił je z dworu. Oziębłość Mariamme tak zaczęła przeszkadzać Herodowi, a knowania Salome zrobiły swoje, że wreszcie skazał on swą żonę na śmierć (29 r. p.n.e.). Lecz przed wykonaniem wyroku miała jeszcze miejsce odrażająca scena, gdy matka Mariamme - Aleksandra, aby nie podzielić losu córki, publicznie się jej wyparła i uznała że Herod zgodnie z prawem skazał ją na śmierć. Biła przy tym córkę w twarz i targała ją za włosy, krzycząc iż nie jest już jej córką i słusznie idzie na śmierć. Mariamme nie odezwała się nawet słowem i z godnością podeszła do kata.




Herod pozostawił też pamiętniki z wizyty Kleopatry na jego dworze (które oczywiście zachowały się jedynie w relacji Józefa Flawiusza - notabene nieprzychylnemu Herodowi historyka - więc nie ma co do ich autentyczności żadnej pewności). Oto co król Judei pisał o władczyni Egiptu: "Kleopatra często widywała się ze mną. Było oczywiste, że dąży do pewnych kontaktów, co mnie zresztą nie dziwiło, bo była to kobieta zupełnie pozbawiona wstydu i oddana rozpuście. Udawała zakochaną we mnie. Ale ja miałem się dobrze na baczności, rozumiejąc, że w tym wypadku możliwe są tylko dwie ewentualności: albo ona jest rzeczywiście tak lubieżna, a w takim razie godna tylko pogardy, albo też przygotowuje na mnie jakąś zasadzkę. Dlatego też byłem całkowicie nieczuły na jej obiecujące słowa i zachowanie się. Natomiast zapytałem w wielkiej tajemnicy przyjaciół, czy nie byłoby rzeczą roztropną zgładzić egipską królową, oddałbym w ten sposób wielką przysługę i jej licznym wrogom w Rzymie, i nawet samemu Antoniuszowi. Ale przyjaciele odwiedli mnie od tego zamiaru, wskazując, że mogłoby to sprowadzić ogromne nieszczęście na mnie, na całą rodzinę i kraj, bo Antoniusz, zakochany w Kleopatrze, z całą pewnością szukałby pomsty". Nie wiadomo ile prawdy jest w tych słowach, ale jeżeli uznamy że Józef Flawiusz niczego nie dodał od siebie, to trzeba stwierdzić że Herod szczerze nienawidził Kleopatry i nawet zamyślał pozbawić ją życia. Mocno musiała więc mu zajść za skórę ta dama znad Nilu, choć oczywiście nie dawał niczego po sobie poznać i godził się na wszystkie wymuszenia oraz ekstrawagancje Kleopatry. Gdy wyjeżdżała, odprowadził ją aż do granic Egiptu (do twierdzy Peluzjum) i deklarował swą przyjaźń i wierność. Pamiętnik swój sporządził już pod koniec życia, gdy Kleopatry dawno nie było wśród żywych i gdy uznana została oficjalnie wrogiem Rzymu. Niczym więc ani on, ani jego dynastia nie ryzykowali oczerniając egipską królową. Cóż, tak to już z reguły bywa, że największymi bohaterami w propagandzie medialnej najczęściej bywają ci, którzy za swoje "bohaterstwo" niczym ostatecznie nie ryzykują.


"BABCIU, JA BĘDĘ ZA HERODA"
"ZA MŁODY JESTEŚ NA HERODA"
"A CO, HEROD NIGDY NIE BYŁ MŁODY?"
"NIE!" 



A tymczasem w Armenii Kanidiuszowi Krassusowi nie udało się nakłonić króla Artawasdesa II do sojuszu z Rzymem i doszło do walk. Rzymianie zwyciężyli w starciu w rejonie Tigranocerty i Artawasdes dopiero wówczas zgodził się na sojusz z Rzymem oraz dostarczenie 7 000 piechoty i 6 000 jazdy na wojnę z Partami. Wkrótce przybył Antoniusz z resztą wojska i wyruszono okrężną drogą przez Medię na Ekbatanę (ówczesną stolicę Partów), która był celem tego etapu wojny (celem głównym zaś, miało być dotarcie do Indii śladami Aleksandra Wielkiego). Wojna od początku była źle przemyślana i nieskoordynowana. Pierwotnie bowiem zgromadzono wojska w Antiochii. Potem przesunięto je do Zeugmy, leżącej nieopodal Carrhae - miejsca rzymskiej klęski sprzed siedemnastu lat. Następnie pomaszerowano na północ, do Armenii, by wyjść na równinę medyjską i tamtędy dojść do Ekbatany. Tylko że zabrakło konsekwencji i tak Kanidiusz Krassus otrzymał rozkaz wyruszenia na północ (kompletnie nie wiem po co był wydany ten rozkaz), ku plemionom Kaukazu (Iberowie, Albanowie, Kolchidzi), gdyż wojsko miało przezimować w Armenii i dopiero z nastaniem wiosny następnego roku, wyruszyć na Partię. Tylko że potem (już po wyruszeniu Kanidiusza) Antoniusz zmienił plany i postanowił jeszcze w tym samym 36 r. p.n.e. najechać Partów. Wkraczając na równinne ziemie Medii, Antoniusz popełnił ten sam błąd, który kilka lat wcześniej sam krytykował, mówiąc iż Krassus był osobiście winny klęski pod Carrhae, gdyż pozwolił Partom przejąć inicjatywę i walczyć na rozległym, nizinnym terenie, gdzie mogli oni wykorzystać w boju swoje słynne oddziały jazdy (katafraktów). Cezar ponoć (nie ma na to dowodów) też krytykował ów plan, a Antoniusz (już po klęsce) zarzekał się, że przecież szedł starym planem, opracowanym jeszcze przez Cezara (czyżby? Nie ma dowodów że Cezar zdążył opracować plan wyprawy na Partów, a nawet jeśli, to raczej by go nie udostępnił przed samą wyprawą, gdyż z natury był nieufny).

Antoniusz ruszył więc do Medii Atropateńskiej (nazwa wywodzi się od dawnego wodza Medii - Atropatesa) i z osiemnastoma legionami oraz szesnastoma tysiącami jazdy, podszedł pod jej stolicę - Fraaspę. Co prawda szybkość działań i wciąganie nieprzyjaciela w pułapkę, były częścią cezariańskiego manewru, ale zapewne nie była nią dodatkowo jeszcze głupota, jaką bez wątpienia cechował się podczas tej kampanii Marek Antoniusz. Otóż, mimo że wcześniej zakładał przezimowanie w Armenii, wyruszył do Medii tak szybko, że nie wziął ze sobą ani machin oblężniczych ani taranów. Jechały one inną trasą na trzystu wozach, ochraniane przez dwa legiony Oppiusza Stacjanusa. Widząc że bez machin niczego nie zdziała, w oczekiwaniu na ich dotarcie, nakazał wybudować pod miastem nasyp i obsadzić go swymi wojskami. Tymczasem król Partów - Fraates IV dowiedział się o położeniu oddiału Stacjanusa i uderzył tam z zaskoczenia - wybijając lub biorąc w niewolę większość Rzymian (sam Stacjanus poległ w walce, machiny obleżnicze spalono, łącznie z wielkim taranem z dębowego drewna, obitego żelazem, na który bardzo liczył Antoniusz. Wzięto też w niewolę, towarzyszącego Rzymianom z niewielkim orszakiem króla Pontu - Polemona). Od razu więc, na początku wojny Antoniusz stracił dwa legiony (poległo jakieś osiem tysięcy ludzi, reszta, czyli jakieś dwa, trzy tysiące trafiły do niewoli). Był to silny cios i spowodował on podważenie rzymskiego morale wśród wojsk pod Fraaspą. Antoniuszowi udało się jednak pobić w leśnej bitwie pod Fraaspą, partyjski oddział, który ostatecznie uciekł z pola walki, pozostawiając 80 poległych i 30 jeńców. To również był szok dla Rzymian, tym bardziej że walkę tę toczono w lesie i nie miano większego rozeznania w liczebności przeciwnika, gdyż wydawało się wojskom Antoniusza, że walczą z całą armią króla Fraatesa. Jednak tak mała liczba poległych i wziętych w niewolę żołnierzy wroga, po tak ciężkiej walce, również nie działała pozytywnie na rzymskie morale. Potem doszło do jeszcze jednej bitwy pod Fraaspą, z trudem wygranej przez Rzymian (jednak cześć zołnierzy porzucia wówczas swoje stanowiska i w popłochu uciekła, za co po walce Antoniusz ukarał te kohorty dziesiątkowaniem - każdy, wybrany losowo dziesiąty żołnierz w szeregu, został skazany na śmierć).




Medowie jednak nie zamierzali się poddawać, a Partowie skutecznie szarpali te rzymskie oddziały, które wysyłano w celu zdobycia aprowizacji, jednocześnie unikając decydującej bitwy. Gdy do Antoniusza zaczęło docierać że wkrótce przyjdzie mu się zmierzyć pod murami Fraaspy z dwoma znacznie groźniejszymi od Medów i Partów przeciwnikami - głodem i zimą, starał się jeszcze przekonać Fraatesa do przyjęcia bitwy w otwartym polu, ten jednak odmawiał. Ostatecznie i królowi Partów zależało na zakończeniu tej wojny, gdyż obawiał się o dotrzymanie wierności swych sojuszników w przypadku przedłużających się działań wojennych w zimie, postanowił więc zaproponować Antoniuszowi honorowe wycofanie się spod Fraaspy i powrót do Armenii. Antoniusz przyjął propozycję, lecz poprosił jednocześnie o zwrot znaków legionowych ("orłów"), utraconych pod Carrhae w wyniku klęski Krassusa sprzed siedemnastu laty - Fraates odmówił, twierdząc że ofiarowuje Rzymianom jedynie spokojny powrót do domów, nic poza tym. Antoniusz nie mają odwagi zwrócić się z rozkazem odwrotu do żołnierzy, poprosił o to Domicjusza Ahenobarbusa. Odwrót wielkiej i sławnej armii Antoniusza z kraju Medów, przypominał odwrót Wielkiej Armii napoleońskiej spod Moskwy. Głodne, wykruszające się szeregi dumnych do niedawna i niezwyciężonych legionów, które musiały brnąć przez ziemie całkowicie ogołocone przez Partów z jakiejkolwiek żywności - ukazywał przerażający widok, przypominający marsz żywych trupów. Antoniusz, prubując dodać otuchy sobie samemu, swym oficerom i żołnierzom, przypomniał podobną sytuację, jaka miała miejsce siedem lat wcześniej: "Pamiętacie Mutinę, wtedy też żarliśmy ścierwa koni i psów, oraz piliśmy błoto, a mimo to przetrwaliśmy i zwyciężyliśmy - jesteśmy niepokonani". Były to już jednak puste słowa, cała ta kampania była jedną wielką klęską a rok 36 p.n.e. stał się rokiem granicznym, w którym gwiazda Antoniusza zaczęła konsekwentnie blednąc, a dwiazda Oktawiana rozżażyła się (po zwycięstwie nad Sekstusem Pompejuszem na Sycylii) do niespotykanych rozmiarów. Ostatecznie, w szesnaście lat później, podczas objazdu wschodnich prowincji Imperium Rzymskiego, Oktawian - bez rozlewu krwi i bez walki - odzyska nie tylko znaki legionowe Marka Krassusa spod Carrhae i Stacjanusa z wyprawy Antoniusza, ale również wrócą do Rzymu ci żołnierze wzięci w niewolę, którzy jeszcze będą przy życiu, a od ponad trzydziestu lat wiodli los niewolników na obcej ziemi. To, czego nie osiągnął ani Cezar (nie zdążył - zamach i śmierć w senacie), ani Antoniusz (głupota i pośpiech bez przyczyny), osiągnie Oktawian i to niewielkim kosztem (wyśle królowi Partów - Fraatesowi IV - gdyż wciąż on jeszcze będzie panował, kilkunastu niewolników, w tym jedną taką niewolnicę z którą potem król się ożeni i urodzi mu ona następcę. Kobieta ta przeszła do historii pod imieniem Musa).

     




OKTAWIAN AUGUST WŁADAŁ IMPERIUM RZYMSKIM JESZCZE PRZEZ 43 LATA PO ŚMIERCI ANTONIUSZA I KLEOPATRY - PRZEZ TEN CZAS WPROWADZIŁ SZEREG REFORM O KTÓRYCH WŁAŚNIE JEST TA SERIA



    

 CDN.

niedziela, 24 listopada 2019

HISTORIA ŻYCIA WSZECHŚWIATA - WSZELKIEJ CYWILIZACJI - Cz. CXXXII

"CZAS CHAOSU"

(ok. 3 400 r. p.n.e. - ok. 2 024 r. p.n.e.)


 AKAD

PIERWSZE SCENTRALIZOWANE

LUDZKIE IMPERIUM

(ok. 2 334 - ok. 2 200 r. p.n.e.)






JESTEM PONOWNIE AKTYWNY W TYM TEMACIE, CHOĆ DŁUGI OKRES PRZERWY, SPOWODOWAŁ ŻE LEDWIE MOGĘ SIĘ POŁAPAĆ Z CHRONOLOGIĄ PREZENTOWANYCH TUTAJ WYDARZEŃ (NIE WSPOMINAJĄC JUŻ O ZAWIŁOŚCIACH WYSTĘPUJĄCYCH W CHANNELINGACH). ALE KROK PO KROKU TEMAT TEN POWINIEN NABIERAĆ WIĘKSZEGO SENSU I FINALNIE DOJDZIEMY (TAK PLANUJĘ) DO ŚREDNIOWIECZA I  "OBJAWIENIA" MAHOMETA




 
Przed Akadyjczykami, w Mezopotamii żył lud Sumerów, który w żaden sposób nie należał do semickiej grupy etnicznej, a bardziej był spokrewniony z ludami dawnych Ujgurów (Ariów) zasiedlających wówczas Europę. Język sumeryjski także nie miał nic wspólnego z językami semickimi, choć należał do grupy języków aglutynacyjnych (polegających na "doklejaniu" do danego wyrazu przyrostków o jednej, określonej funkcji znaczeniowej. Dziś takimi językami są na przykład język węgierski czy fiński). Oznacza to też, że ich wygląd znacznie różnił się od znanego nam z literatury, obrazów i rzeźb - wyglądu starożytnych Babilończyków czy Asyryjczyków - i podobny był do zamieszkujących Europę ludów o jasnych włosach i śnieżnobiałej skórze. Sumerowie jednak zostali zdominowani przez semicki lud Akadyjczyków - których wygląd był już właśnie zbliżony do utrwalonego na tych ziemiach "klasycznego" wyglądu mieszkańców (długie, ciemne brody oraz misternie pleciona fryzura). Akadyjczycy nie byli jednak ludem napływowym czy koczowniczym, który najechał Sumer, ślady ich bytności na terenie Mezopotamii sięgają już IV tysiąclecia p.n.e. i zapewne żyli na tej ziemi pod polityczną dominacją Sumerów. Jak już wspomniałem, był to lud semicki, posługujący się językiem z rodziny afro-azjatyckich (ukształtowanego na żyznych terenach Sahary, gdzie wcześniej istniała wysoko rozwinięta kultura, a takie osady jak Agadez, Daima, Karkarchinkat, Adrar, Jabbaren czy Dhar Tichit - musiały być w okresie od ok. 6 000 r. p.n.e. do 3 500 r. p.n.e. znacznymi ośrodkami miejskimi, może nawet osobnymi miastami-państwami, kontrolującymi większą część środkowej Afryki. Jednak po roku 3 500 p.n.e., rozpoczął się proces pustynnienia Sahary i ta, dotąd żyzna, zielona kraina, w większości pokryła się piaskiem). 

Było kilka najpotężniejszych miast-państw sumeryjskich (Eridu, Ur, Uruk, Kisz - "Miasto Berło", Adab, Shuruppak, Bad-tibira, Larsa, Lagasz, Umma czy Nippur - oraz wiele mniejszych). Często zmieniała się dominacja każdego z nich i tak od czasów gdy "bogowie" przekazali ludziom w "Mieście Berle" - Kisz, swoje "Zasady Sprawiedliwości i Prawości", jednocześnie oddając władzę w ręce jednego ze swych ludzkich potomków - Alulima (ok. 3 700 r. p.n.e.), to pierwotnie właśnie Kisz przejął dominację wśród miast-państw Sumeru. Następnie dominację zdobyło Eridu (ok. 3 400 r. p.n.e.). Potem od ok. 2 900 r. p.n.e., to Uruk stał się najpotężniejszym miastem Sumeru. Odebrał mu przewodzenie (ok. 2 560 r. p.n.e.) Ur, rządzony przez swego wojowniczego władcę - Mesannepaddę (założyciela Pierwszej Dynastii z Ur). Natomiast za rządów króla Ur-Nansze z Lagasz - właśnie to miasto zdominowało Sumer (ok. 2490 r. p.n.e.). Akurgala (syn Ur-Nansze), natomiast podbił i podporządkował sobie Ninę i Girsu, a jego syn i następca - Eannatuma - również Ummę, Adar, Nippur i Mari i całkowicie zdominował (zapewne zhołdował) inne miasta w rejonie Eufratu. Można też prześledzić, jak w tym czasie wyglądały rządy Akurgala i Eannatuma, oraz mniej więcej - jak było ukształtowane sumeryjskie społeczeństwo w czasach dominacji Lagasz i Uruk (które to miasto ponownie obejmie przewodzenie ok. 2340 r. p.n.e.). Centrum władzy stanowił tzw.: "Wielki Dom" (czyli świątynia) a król był jednocześnie najwyższym kapłanem. W "Małym Domu" (lub po prostu Domu - czyli pałacu) zbierała się zaś rada starszych, a decyzję o wojnie i pokoju podejmowało wolne zgromadzenie żołnierzy (taka pozostałość z czasów Imperium Ujghur, potem przeniesiona przez Ariów - Słowian i Celtów do Europy, w postaci tzw. "wiecu"). Możni jednak dość szybko uniezależnili się (ekonomicznie) od króla i poczęli rozszerzać własne gospodarstwa (pierwotnie królewskie nadania), co spowodowało że już za panowania Akurgala doszli do takiej władzy, iż doprowadzili do rozdzielenia funkcji kapłańskiej i królewskiej, zmuszając władcę by na to stanowisko wyznaczył kogoś z wielmożów. 




Dynastia Ur-Nansze w Lagasz panowała jakieś 130 lat, potem przyszedł czas znacznego osłabienia władzy królewskiej (być może królowie byli wybierani przez możnych, gdyż brakuje pokrewieństwa ze sobą ostatnich władców), której ostatecznie zaradził ostatni król Lagaszu - Urukagina (panował ok. 2350 - ok. 2340 r. p.n.e.), przeprowadzając sławną reformę - polegającą na podzieleniu własności świątynnej (Wielkiego Domu) na trzy oddzielne części: własność boga - przeznaczona na utrzymanie kultu i wyższych kapłanów, "pola żywienia" - stanowiące wynagrodzenie za służbę personelu świątynnego, oraz część przeznaczoną dla chłopów uprawiających świątynną ziemię (świątynia miała im jednak zapewnić bydło robocze oraz narzędzia na siew), doprowadziło to też do znacznego uzależnienia ludności chłopskiej od świątyń. Społeczeństwo sumeryjskie, składało się jednak głównie z wojowników (to znaczy że wojownicy stanowili kolejna - po królu, kapłanach i możnych - najważniejszą elitę ówczesnego społeczeństwa), a najsławniejszym królem-zdobywcą z Lagasz, był Ennatum (panował prawie trzydzieści lat od ok. 2 455 r. p.n.e.), który w swych najazdach dotarł aż do Mari (wówczas zasiedlonym przez semickich Asyryjczyków - czyżby więc był to jeden z pierwszych w dziejach antysemitów? 😄) i spalił tamtejszą świątynię (wraz z całym miastem), a ludność uprowadził w niewolę (po tym najeździe Mari na prawie trzysta lat pozostało wymarłym miastem ruin). Skutecznie też podporządkował sobie zarówno Ur jak i Uruk. Ennatum wyprawił się też zbrojnie do Elamu, co zostało odnotowane w inskrypcji Mebaragesiego z Kisz. Po śmierci Ennatuma, kolejnym członkiem dynastii godnym wspomnienia, był jego bratanek - Entemena, a ostatnim wielkim władcą Lagasz (zapewne nie spokrewnionym z poprzednią dynastią, lub jedynie przez małżeństwo) został reformator religijny Urukagina. To właśnie za tego władcy były urządzane wielkie uroczystości ku czci Ningirsu (zapomnianego już wówczas, sumeryjskiego boga wojny, który w channelingach w ogóle nie jest wymieniany), podczas których świętował publicznie cały lud, nawet niewolnicy (był to też jedyny dzień w roku, gdy mogli oni najeść się do syta).

Ale paradoksalnie, mimo iż to właśnie Urukagina był największym propagatorem kultu Ningursu, to jednak jego panowanie należało do całkiem pokojowych. Wojownicze stroszenie się króla podczas święta boga wojny, było już jedynie popiskiwaniem zranionego lwa na pustyni. Potęga Lagasz, jaką zbudowali Akurgal i Eannatum, już dawno przeminęła, a poszczególne miasta-państwa zrzucały swą zależność i wybijały się na niepodległość. Tak się też stało, gdy na tronie w Ummie (mieście zdobytym przez Eannatuma) zasiadł niejaki Lugalzaggessi. Zdołał on nie tylko zrzucić zależność od Lagasz, ale i przejąć inicjatywę w regionie, samemu zdobywając takie miasta jak: Girsu czy Siraran (świątynia spalona, ludność uprowadzona w niewolę). Następnie Lugalzaggessi ruszył na północ, przeciwko miastom: Nippur i Kisz (w Akadzie), które również zdobył. Był on wyznawcą Enlila i to jemu właśnie powierzał swoje zdobycze. Następnie opanował Uruk i przeniósł tam stolicę swego nowego imperium. Tak, od ok. 2 340 r. p.n.e. Lagasz utraciło swoją dominującą pozycję w Sumerze na korzyść Uruk - miasta poświęconego bogini Inannie. W tym też mieście wychowywał się młody Akadyjczyk o imieniu Sargon, który uznał Inannę za swą patronkę i boginię wyzwolicielkę dla ludu Akadyjczyków. I tutaj warto zastanowić się, gdyż z channelingów nic takiego nie można odczytać, czy "bogowie", owi Nibiruanie, którzy mieli już się wnieść z Ziemi, i przekazali swym ludzkim potomkom władzę nad światem, wciąż tu przebywali, czy też nie? Nie można tego w prosty sposób wyjaśnić (zresztą w channelingach panuje co do tego okresu taki chaos, że sam nie wiem o czym dokładnie należy pisać a o czym nie, dlatego też posiłkuję się innymi materiałami, głównie historycznymi co do tego okresu). Ponieważ w kolejnym z omawianych epok (po roku 2 200 p.n.e.) Nibiruanie jeszcze odnotują swą obecność - należy założyć że przebywali oni na Ziemi i jako bogowie wciąż (w taki, lub inny sposób - być może poprzez władców, którym ukazywali się w przekazach holograficznych jako postaci bogów - i wyrażali swą wolę), sterowali biegiem spraw. Tym bardziej że zniszczenie Sodomy i Gomory (do którego miało dojść ok. 2024 r. p.n.e.), było ewidentnym efektem bezpośredniego wtrącenia się "bogów" w sprawy Ziemian (czego mieli już nie czynić, zgodnie z przykazaniami dziadka Anu). 

Nie wiadomo gdzie więc mieszkali bogowie, ale raczej nie w budowanych dla nich świątyniach. W każdym razie wartym odnotowania jest jeszcze jeden fakt, o którym wcześniej nie wspominałem. Mianowicie chodzi o konflikt, jaki wybuchł pomiędzy Nibiruanami na Marsie i na Nibiru. Być może więc, większość Nibiruan tam się właśnie przeniosła (a część zapewne wróciła już na Nibiru), skąd dalej sterowała biegiem spraw na ziemi, poprzez łącza telepatyczne i wizualizacje hologramowe (np. prezentowane w czasie snu). Tego jednak channelingi nie wyjaśniają, więc pozostajemy w kręgu domysłów, spekulacji i osobistych interpretacji. W kolejnej więc części przeniesiemy się na Marsa, a potem wracamy już z powrotem na Ziemię do czasów Sargona z Akadu i jego potomków, oraz kolejnych knować "bogów". Wkrótce dojdę już do narodzin Abrahama i wskazówek, jakie otrzymywał on będzie "z nieba". To też bardzo ciekawy wątek, który nawet w wielu miejscach pokrywa się z tym o czym wspominałem w ostatnich częściach serii "Chrześcijanie i Żydzi". Uff, męczący temat, ale przyjemnie jest znów do niego powrócić.     

 


 

 CDN.

sobota, 23 listopada 2019

RAPORT GEHLENA - Cz. XXI

CZYLI JAK TO NIEMCY ZAMIERZALI

STWORZYĆ WŁASNY RUCH OPORU,

WZORUJĄC SIĘ NA POLSKICH

DOŚWIADCZENIACH

KONSPIRACYJNYCH






 RAPORT GEHLENA

Cz. XXI

 




 B. Ponowna walka o naród polski



4. ZE STRONY POLSKIEJ


 Polskie zmagania o przyszłość własnego narodu dzielą się coraz wyraźniej na dwie zmierzające w przeciwnych kierunkach drogi, a mianowicie narodowo-polską i prosowiecką. Jeśli nie uda się obu dróg połączyć w jakąś nadrzędną, względnie znaleźć ujście jednej w drugą, wtedy wskutek wzbierającej radykalizacji przed narodem polskim pojawi się widmo krwawej wojny domowej. Narodowo-polska elita przywódcza wydaje się obawiać takiego rozwoju sytuacji, dla Mikołajczyka było to jednym z powodów kapitulacji. Natomiast strona prosowiecka oraz radykalne kręgi Narodowych Sił Zbrojnych nie próbują jej uniknąć.



a. Droga narodowo-polska


aa. NA EMIGRACJI


a1. Walka Mikołajczyka w Moskwie


W październiku (1944 r.) Mikołajczyk udał się ponownie do Moskwy. Stosowna inicjatywa wyszła od Churchilla, który odnosząc się do swojej własnej podróży do Moskwy, oznajmił Mikołajczykowi, że głównym celem jego wizyty w Moskwie było uregulowanie sprawy polskiej. Z tego powodu chce on doprowadzić do nowych rozmów pomiędzy Mikołajczykiem a Stalinem jeszcze w trakcie swojej obecności w Moskwie. Mikołajczyk oświadczył, że jest gotowy do podróży, jeśli rzeczywiście miałaby ona na celu rokowania ze Stalinem w oparciu o memorandum, a nie dyskusje z Komitetem Lubelskim (czyli z sowieckimi nominatami z Polskiego Komitetu Wyzwolenie Narodowego). Otrzymawszy zapewnienia w tej kwestii, Mikołajczyk w połowie października udał się do Moskwy. Żądania Stalina były kategoryczne: natychmiastowe uznanie linii Curzona (linia demarkacyjna, wytyczona przez brytyjskiego ministra spraw zagranicznych - lorda George'a Curzona - 11 lipca 1920 r. gdy Armia Czerwona zbliżała się do Warszawy, w czasie wojny polsko-bolszewickiej 1919-1921. Polskie zwycięstwo w Bitwie Warszawskiej w dniach 13-25 sierpnia 1920 r., a następnie w Bitwie Niemeńskiej 20-26 września 1920 r., w wyniku której realnie wyeliminowano z walki osiem sowieckich armii, a Lenin musiał prosić o pokój - linia Curzona nie została wprowadzona w życie, gdyż odzyskaliśmy - i tak niewielkie, w porównaniu do strat z 1772 r. - ziemie na wschodzie. Jednak po 1 i 17 września 1939 r. i wspólnym niemiecko-sowieckim ataku na Polskę, a następnie wybuchu wojny pomiędzy tymi dwoma totalitaryzmami i kontrofensywie Armii Czerwonej, linia Curzona ponownie nabrała aktualności, gdyż to właśnie ją wybrał Stalin na wschodnią granicę powojennej Polski ze Związkiem Sowieckim. I dziś wschodnia granica Polski - z niewielkimi, symbolicznymi korektami - stanowi dokładne odzwierciedlenie linii Curzona), w zamian za to rekompensata terytorialna na zachodzie w postaci granicy na Odrze z Opolem, Szczecinem, Gdańskiem oraz Prusami Wschodnimi (bez miasta i okręgu Królewca). 

Wniosek o przełożenia w czasie regulacji w sprawie granic został odrzucony. Stalin oświadczył, że jest gotowy do rozmów o Komitecie Lubelskim pod warunkiem spełnienia swoich podstawowych żądań. Przy tej okazji Stalin oświadczył, że w celu eliminacji germańskiego zagrożenia życzy sobie niepodległej i silnej, lecz przyjaznej wobec Sowietów Polski (czyli Polski na tyle silnej, aby mogła odeprzeć atak z Zachodu, ale całkowicie kontrolowanej przez Związek Sowiecki). Z niemieckich obszarów, które miałaby otrzymać Polska, wysiedleni mają być wszyscy Niemcy, a Polska ma otrzymać odpowiedni udział w zbliżającej się okupacji Niemiec (ludność niemiecka często sama uciekała przed zbliżającym się frontem sowieckim - mniej więcej 3 500 000 uciekinierów - a ci, którzy pozostali, zostali do 1949 r. wysiedleni, na mocy uzgodnień zawartych w Jałcie i Poczdamie przez tzw.: "Wielką Trójkę". Natomiast Polska żadnego udziału w okupacji Niemiec nie miała, choć Niemcy aż do lat 70-tych uważali że polskie ziemie do Odry i Nysy Łużyckiej, wraz Pomorzem, Śląskiem i Ziemią Lubuską - jakie otrzymała Polska w ramach tzw.: "rekompensaty" za utracone Kresy Wschodnie - były właśnie formą okupacji i na niemieckich mapach, aż do 1975, pokazywano owe Ziemie przez Polskę Odzyskane, przerywaną linią, jako tereny pod "tymczasową polską administracją")






Churchill i Eden solidaryzowali się z oczekiwaniami Stalina, przy czym Churchill określił odrzucenie rosyjskich żądań jako samobójstwo rządu londyńskiego, a tym samym narodu polskiego. Jednocześnie rozproszył wszelką nadzieję na zbrojną interwencję Wielkiej Brytanii celem udzielenia pomocy siłom narodowo-polskim. Wskazał również na tragizm walk bratobójczych, ponieważ siły narodowo-polskie będą w tej sytuacji osamotnione, podczas gdy za pro-sowiecko nastawionymi Polakami będzie stała Armia Czerwona. Podczas moskiewskich rokowań doszło do burzliwych scen. Mikołajczyk czuł się głęboko dotknięty postawą Churchilla. Wszystkie jego wysiłki, aby osiągnąć korzystniejszy rezultat, jeśli chodzi o przyszłą polską granicę wschodnią, spaliły na panewce. Uznał, że przeciwko niemu jest zwarty front wielkich mocarstw, które zgodnie z wypowiedziami Mołotowa już w Teheranie (podczas Konferencji teherańskiej 28 listopada-1 grudnia 1943 r.) zgodziły się na linię Curzona. W Moskwie nie przyjęto żadnych wiążących uzgodnień ani nie podjęto żadnych decyzji. Rozstrzygnięcia pozostawiono rządowi w Londynie.     


  
a2. Walka Mikołajczyka w Londynie (kapitulacja i dymisja)


Ameryka w trakcie rokowań Mikołajczyka nie sprecyzowała swego stanowiska w kwestii polskiej. W wyniku oficjalnego zapytania Mikołajczyka, skierowanego do Roosevelta, które spowodowane było wypowiedzią Mołotowa, iż co do losu Polski trzy wielkie mocarstwa osiągnęły porozumienie już w Teheranie, Roosevelt przekazał Mikołajczykowi przez Harrimana osobistą, odręcznie pisaną odpowiedź, w której Ameryka w pełni akceptowała żądania Moskwy. Harriman poza odręcznym pismem otrzymał jeszcze polecenie, aby na szczególną polską prośbę spróbował wybadać Stalina, co do pozostawienia Lwowa oraz zasobów ropy naftowej przy Polsce. Mikołajczyk zrezygnował z tego pośrednictwa, ponieważ od początku uważał je za pozbawione szans. Jednocześnie nie pozostawiono żadnej wątpliwości, że wojskowa interwencja ze strony Amerykanów na rzecz orientacji narodowo-polskiej nie wchodzi w grę (oczywiście że nie wchodziła w grę, przecież administracja Roosevelta, OSS - poprzedniczka CIA jak i Rada Bezpieczeństwa Narodowego były, że ucieknę się do kolokwializmu - tak zasiana miłośnikami komunizmu i sowieckimi szpionami, pożytecznymi idiotami Kremla - jak dobra kasza skwarkami). Istnienie frontu trzech mocarstw wobec Polski stało się jasne dla wszystkich. Polska narodowa nieodwracalnie znalazła się na rozstajach i musiała się zdecydować albo na odrzucenie, albo ponowne zwlekanie, albo przyjęcie żądań moskiewskich. Mikołajczyk poddał pod rozwagę narodowi polskiemu te trzy możliwości oraz wynikające z nich konsekwencje. Według niego odmowa, gdyby miała mieć sens, musiałaby w rezultacie doprowadzić do decyzji o jak najostrzejszym zbrojnym oporze przeciwko Rosji, ponieważ Sowieci tylko w obliczu bezwzględnej siły mogliby zrezygnować z żądań, których przedmiot mieli już w ręku. Ale taki opór przeciw Sowietom oznaczałby zerwanie wszelkich stosunków i wojnę. Wojna przeciw Sowietom miałaby też skutek w postaci wojny domowej oraz wojny przeciwko Anglo-Amerykanom, co zmusiłoby Polaków do sprzymierzenia się z Niemcami, ponieważ tworzenie dodatkowego frontu przeciwko Niemcom byłoby czystym szaleństwem. 

Wobec zdecydowanej postawy trzech mocarstw dalsza zwłoka w podjęciu decyzji miałaby fatalne skutki dla zorientowanych narodowo Polaków, a przede wszystkim dla rządu londyńskiego, ponieważ w drodze rokowań nie można już było nic osiągnąć. Komitet Lubelski, ciesząc się uznaniem i aprobatą trzech mocarstw, przejmowałby coraz więcej władzy w kraju i eliminował rząd londyński. Kierowana z Moskwy komunistyczna Polska byłaby końcowym rezultatem tego procesu. Przyjęcie żądań moskiewskich zapewniało, jak mogło się wydawać, przetrwanie Polski jako państwa narodowego, wprawdzie w okrojonych granicach, lecz utrzymującej stosunki z aliantami i korzystającej z ochrony Anglo-Amerykanów. W tej sytuacji Moskwa była gotowa na pewne ograniczenie roli Komitetu Lubelskiego. Mikołajczyk w obliczu powstałej sytuacji zdecydował się na przyjęcie żądań moskiewskich. Po długoletniej dyplomatycznej walce skapitulował bezwarunkowo. Jego wniosek w tej sprawie został odrzucony przez Radę Narodową, Radę Ministrów oraz Prezydenta. Za przyjęciem głosowała jedynie własna partia Mikołajczyka (Stronnictwo Ludowe), wszystkie inne ugrupowania były zjednoczone w odmowie (błąd! Mikołajczyk odrzucił żądania Sowieckie co do "reorganizacji rządu" londyńskiego w taki sposób, aby całkowicie podporządkować go polskim komunistom. Natomiast zaopiniował przyjęcie żądań sowieckich odnośnie granicy wschodniej Polski na linii Curzona, co spotkało się z odmową zarówno Rady Narodowej, rządu jak i Prezydenta Władysława Raczkiewicza. W takiej sytuacji premier Stanisław Mikołajczyk złożył dymisję - 24 listopada 1944 r.). Jako że Mikołajczyk nie widział w tych warunkach możliwości kontynuowania misji rządu, wyciągnął z tego konsekwencje i ustąpił.






a3. Rząd Arciszewskiego


Następca Mikołajczyka, Arciszewski (Tomasz Arciszewski - PPS-iak, członek Frakcji Rewolucyjnej, uczestnik Akcji pod Bezdanami z 1908r., piłsudczyk, żołnierz I Brygady i w młodości prawdziwy kaskader), wybrał drogę odwlekania decyzji. Mikołajczyk co prawda zaoferował mu swoją pomoc, jednocześnie wykluczając możliwość sprawowania jakiejkolwiek funkcji, ale nie wróżył mu powodzenia (Bzdura! nic takiego nie miało miejsca). Rzeczywistość niedługo potwierdziła te przewidywania. Apele Arciszewskiego kierowane do sumienia świata nie przyniosły żadnych efektów, Moskwa oświadczyła, że Komitet Lubelski jest jedynym legalnym polskim rządem, a Anglosasi nie sprzeciwili się temu krokowi, co więcej - przygotowywali się do jego legalizacji na arenie dyplomatycznej.   


 
bb. W KRAJU


Polska narodowa emigracja prowadziła coraz bardziej rozpaczliwą i z każdą chwilą coraz bardziej beznadziejną walkę o samodzielny byt narodowy i państwowy, przy czym po powstaniu warszawskim została zepchnięta do głębokiej defensywy. Analogicznie do tej sytuacji w kraju narastała bezradność i niepewność najwyższego dowództwa.



b1. Problemy z przywództwem - nowy komendant Armii Krajowej


Cywilny przywódca, Delegat Rządu na Kraj, nigdy nie wystąpił w roli zwierzchnika dowódcy wojskowego w kraju, czyli Komendanta Głównego Armii Krajowej. Nie jest pewne, czy było to uwarunkowane charakterologicznie, czy też był to świadomy zamiar. Dlatego też gdy Bór (gen. Tadeusz Bór-Komorowski) stał się jeńcem wojennym (po upadku Powstania Warszawskiego - 2 października 1944 r.), problem przywództwa nad całą narodowo-polską częścią społeczeństwa stał się palący. W niewyjaśnionych jeszcze okolicznościach, ale najprawdopodobniej w drodze uzurpacji, udało się dotąd stosunkowo nieznanemu w kraju generałowi brygady Niedźwiadkowi (prawdziwe nazwisko prawdopodobnie Niedźwiecki, wcześniejszy pseudonim Kobra) przejąć dowodzenie nad Armią Krajową i umocnić się na stanowisku wbrew wszelkim atakom ze strony rządu londyńskiego (gen. Leopold Okulicki ps. "Niedźwiadek", Komendant Główny Armii Krajowej od 3 października 1944 r. Został aresztowany przez Sowietów 27 marca 1945 r., gdy udał się na rozmowy do Moskwy. Sądzony w tzw.: "procesie szesnastu" - czyli uwięzionych przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, w dniach 18-21 czerwca 1945 r.). Niedźwiadek jest żołnierzem zawodowym. Po klęsce wrześniowej był przewodniczącym PZP (kryptonim Armii Krajowej) w Łodzi. Śledzony przez niemiecką policję uciekł do Warszawy, skąd na początku 1940 r.  został wysłany do Lwowa, aby tam w warunkach sowieckiej okupacji organizować Polaków. 22 stycznia 1941 r. został aresztowany i przetrzymywany w różnych więzieniach (podobno był również wtedy torturowany). Uwolniony na podstawie polsko-rosyjskiego układu (Układ Sikorski-Majski z 30 lipca 1941 r., przywracający stosunki dyplomatyczne pomiędzy Polską a Związkiem Sowieckim, zerwane po sowieckiej inwazji na Polskę 17 września 1939 r. i umożliwiające utworzenie w Sowietach Armii Polskiej gen. Andersa), wstąpił w szeregi armii Andersa, gdzie został przez Andersa, miedzy innymi dlatego że otaczała go sława bojownika za ojczyznę, mianowany szefem sztabu. W tej roli od września 1941 r. do marca 1942 r. był właściwym organizatorem armii Andersa. 

Tutaj wielokrotnie prezentował swoje antyżydowskie nastawienie. To za jego sprawą zwolniono z armii wszystkich Żydów i zablokowano ich dalsze przyjęcia (Kompletna Bzdura! Dużą część oficerów i żołnierzy Armii Polskiej na Wschodzie, zwolniono z przysięgi wojskowej, dopiero po wyjściu z Sowietów i dotarciu do Palestyny. Tam, na ich prośbę, gen. Władysław Anders zwolnił ich z przysięgi wojskowej i pozwolił pozostać w Palestynie, by tam rozpoczęli tworzenie przyszłego państwa żydowskiego. Przecież ogromna większość korpusu oficerskiego armii izraelskiej, składała się zarówno z żołnierzy przedwojennego Irgunu Władysława Żabotyńskiego - który swoje formacje w Palestynie, tworzył na wzór Legionów Piłsudskiego, a Polska dostarczała mu uzbrojenie i organizowała logistykę. Jeszcze 1 września 1939 r. w magazynach była broń i amunicja specjalnie przygotowana dla Irgunu. Kolejna fala żydowskich oficerów wzięła się po zwolnieniu ich z Armii Andersa w sierpniu 1942 r. A ostatnia taka fala napłynęła po 1968 r. i brała udział w wojnie Jom Kipur z 1973 r. w czasie której Związek Sowiecki wspierał Arabów. Wówczas mówiono: "Nasi Żydzi biją ruskich Arabów"). Natomiast swojej antysowieckiej postawy nie krył nawet przed sowieckimi dostojnikami (informacja niesprowadzona - najprawdopodobniej nieprawdziwa). Na gruncie politycznym podkreślano jego niezręczność. I tak na przykład wysłał do Teheranu otwartą depeszę, która zawierała jego polecenie jako szefa sztabu zakupu jednego miliona rubli. Wywołało to wielki skandal (większym skandalem jest wymyślanie przez Gehlena podobnych bzdur - tego bowiem nawet nie da się skomentować). Przybierające na sile konflikty spowodowały usunięcie go ze stanowiska szefa sztabu. Przejściowo przejął dowództwo dywizji, aż wreszcie opuścił armię Andersa.

Popadł w konflikt nie tylko z Andersem, ale również z Sikorskim. W tym punkcie schodzą się jego drogi z przeciwnikiem i następcą Sikorskiego, generałem Sosnkowskim (gen. Kazimierz Sosnkowski - PPS-iak, w Organizacji Bojowej, potem w Legionach, współpracownik Józefa Piłsudskiego, wraz z nim więziony przez Niemców m.in.: w twierdzy w Magdeburgu w latach 1917-1918. W czasie walk majowych w Warszawie w 1926 r. wysłał wojsko przeciw oddziałom Marszałka Piłsudskiego, po czym próbował popełnić samobójstwo, strzelając sobie w klatkę piersiową - został odratowany i i potem przechodził długą rehabilitację. Ostatecznie powrócił do służby). Uchodzi on za jego człowieka i ewidentnego faworyta. Został przez niego wyposażony w szczególne pełnomocnictwa. Mianowany generałem i w maju 1944 r. wysłany do Generalnego Gubernatorstwa (takiej efemerydy, jaką Niemcy stworzyli z ziem południowej, środkowej i południowo-wschodniej Polski, będącej pod ich okupacją), jako łącznik, gdzie jednak zatrzymał się tylko czasowo (Bzdura, bzdura i raz jeszcze bzdura! Nie chce mi się nawet pisać tych bredni, jakie na poczekaniu wymyśla - nie mając pełnej wiedzy - Gehlen. Okulicki pozostał w Warszawie jako szef sztabu Komendy Głównej Armii Krajowej). Jesteśmy w posiadaniu oceny jego charakteru przez rząd londyński: "Niedźwiadek wydaje się energiczny, pewny siebie oraz zarozumiały. W rzeczywistości w wielu wypadkach (jako szef sztabu armii Andersa) okazał się ignorantem. Podpisywał podsuwane mu dokumenty bez sprawdzenia ich. Jako człowieka nie można traktować go poważnie. Jest zarozumiały, niedbały, pyszny, leniwy, chorobliwie ambitny, a ponadto jest to podstępny intrygant" (nie znam tej opinii i nie wydaje mi się aby też była ona prawdziwa. Wcześniej Gehlen ukazuje swą elementarną niewiedzę na temat gen. Okulickiego, skąd więc nagle tak dokładna opinia na jego temat? Sądzę że to kolejny element "uzupełniania" biografii, co do której nie ma się pełnych danych).

Postawa i cele Niedźwiadka aż do rozpoczęcia sowieckiej ofensywy zimowej nie były jeszcze ustalone. Z jednej strony samowolnie rozwiązał Armię Krajową na obszarze zajętym przez Sowietów i zwolnił jej żołnierzy z dotychczasowej przysięgi, z drugiej strony zabronił wrogich działań wobec niemieckiego Wehrmachtu, przy czym za każdym razem ostro spierał się z rządem londyńskim, który był innego zdania (Nieprawda! Nie było żadnego "spierania się" a jedynie rozważano najlepsze wyjście z trudnej sytuacji, jaka powstała po upadku Powstania Warszawskiego i zajęcia dużej części ziem polskich przez Armię Czerwoną. Zorganizowana walka z Sowietami, w sytuacji kompletnego braku wsparcia ze strony aliantów, była z góry skazana na klęskę i dopuszczano jedynie lokalne centra oporu. Natomiast walka z Niemcami była prowadzona w dalszym ciągu i gen. Okulicki nie "zabronił wrogich działań wobec Wehrmachtu", jedynie postulował ich ograniczenie, ze względu na zbliżającą się sowiecką okupację). Wiedział jednak w jaki sposób realizować swoje cele. Nie doszło natomiast za jego sprawą do jakiegokolwiek zwrotu.                 



NA KONIEC TROCHĘ HUMORU:



"CZEŚĆ ADOLF, CO DZIŚ MALUJESZ?"

"MOTYLKI"

"CAŁE?"

"Z POWYRYWANYMI SKRZYDEŁKAMI"

😃



 
 
 CDN.