Stron

poniedziałek, 23 marca 2020

PIERZASTY WĄŻ NADCIĄGA ZE WSCHODU - Cz. V

W POSZUKIWANIU ELDORADO






WRACAM DO TEGO WĄTKU, PO NIEDAWNEJ LEKTURZE DZIEJÓW I OBYCZAJÓW PAUNISÓW I SIUKSÓW Z WIELKICH RÓWNIN


SZESNASTOWIECZNA MAPA TENOCHTITLANU



 Po śmierci wielkiego króla Tezozomoca (1426 r.), władcy plemienia Tepaneków z Azcapotzalco (najsilniejszej wówczas konfederacji indiańskich plemion w Dolinie Anahuac), nowym królem został - Tayatzin - ulubieniec ojca. Jednak drugi z synów Tezozomoca - Maxtla, ostro przeciw temu zaprotestował. Aby utrzymać pokój, starszyzna plemienia wymogła na Tayatzinie ustąpienie i przeniesienie się do Coyohuacanu, a na tron wstąpił młodszy brat Maxtla. Był to młody, żądny zwycięstw i chwały mężczyzna, którego musiało obawiać się zarówno plemię Mechicas (Me:szikas - czyli Azteków) jak i Tepanekowie z Tlacopan, oraz konfederacja Acolhuacanów z Tetzcoco. Celem Maxtli było bowiem całkowite podporządkowanie sobie tych miast i narzucenie im znacznie większych danin, niż płacili oni dotychczas. Zdając sobie sprawę z grożącego niebezpieczeństwa, tlatoani (Azteków) przybył do Azcapotzalco na coroczne święto bogini Uixtocihuatl ("Bogini Soli"), by wziąć udział w "Małej uczcie Panów". Gdy więc zajęto miejsca przy płonącym ogniu i raczono się pulgue (niskoprocentowy alkohol), podziwiając tańczące kobiety, które uwijały się wokół jednej z wybranek z Domu Pieśni, przybranej w suknię Bogini Soli - która po zakończeniu tego święta (odbywało się ono pomiędzy 13 czerwca a 2 lipca) miała zostać złożona na ołtarzu ofiarnym - wówczas to mój przodek (trzymam się bowiem rozpoczętego już kanonu opowieści Montezumy II) Chimalpopoca, rozmówił się z Tayatzinem, pytając dlaczego ten godzi się na odebranie sobie władzy. Aby jednak utrzymać pokój - choć przecież krew poległych wojowników zrosiłaby ołtarze i wzmocniła bogów - zaproponował mu, by zwabił Maxtlę do siebie i tam narzucił mu wieniec z kwiatów na szyję, którym miał go następnie udusić. Niestety jednak, Maxtla został powiadomiony o owym spisku i uderzył pierwszy, zabijając swego brata dokładnie tak samo, jak obmyślił to wcześniej Chimalpopoca. Teraz zamierzał uderzyć właśnie w niego i ostatecznie podporządkować sobie cały lud Mechikanów.

Najpierw więc porwał kobiety należące do Chimalpopoki - które przybyły do Azcapotzalco na święto Bogini Soli - przechadzające się po ulicach i rozmawiające z dziewczętami należącymi do innych panów. Maxtla uprowadził te kobiety i zapowiedział im że za zbrodnię, której chciał się dopuścić Chimalpopoca, cały lud Mechikanów zostanie wytępiony, a one wkrótce staną się jego własnością. Kobiety rozpłakały się, choć Maxtla wkrótce uwolnił je, by zaniosły tę wiadomość swemu panu. Gdy rozpoczęła się "Wielka uczta Panów" (trwająca od 3 do 22 lipca) a w Azcapotzalco wojownicy tańczyli w erotycznych spazmach ze swymi kobietami i nierządnicami i gdy złożono już w ofierze młody kaczan kukurydzy, oraz poświęcono na ołtarzach największych pijaków (jak się spojrzy na dzieje indiańskich ludów z Ameryki Środkowej z czasów przedkolumbijskich, to można je sprecyzować w zaledwie trzech słowach: krew, krew i jeszcze więcej krwi. Były to bowiem cywilizacje całkowicie odhumanizowane - nawet porównując je z najbardziej barbarzyńskimi cywilizacjami starożytności, gdzie również składano ofiary na ołtarzach bogów. Co ciekawe, jakkolwiek by na to nie spojrzeć, ale dopiero właśnie chrześcijaństwo narzuciło prawdziwą uzdę niepohamowanej i często bardzo okrutnej ludzkiej naturze, zmuszając ludzi do przynajmniej przemyślenia swoich czynów. Powiem też, że doprawdy nie należy wcale żałować iż przybysze z Europy - jakkolwiek okrutni - położyli wreszcie kres tym indiańskim cywilizacjom śmierci i bezrozumnej chęci mordu z Ameryki Środkowej i Południowej). Gdy możni z Azcapotzalco karmili lud tamale z zielonej kukurydzy przyprawionej owocami lub miodem, mieszkańcom Tenochtitlanu wcale nie było do śmiechu. Ciążyła nad nimi bowiem zemsta władcy potężnych Tepaneków, więc nie mieli z czego się radować. Chimalpopoca, aby ocalić swój lud przed Maxtlą, postanowił poświęcić się - wraz ze swym synem Tecuhtlehuacatzinem - na ołtarzu boga wojny Huitzilopochtli. Nie doszło jednak do tego, gdyż wcześniej Chimalpopoca został pochwycony przez ludzi Maxtli i przeniesiony do Azcapotzalco, gdzie tam zamknięto go w klatce na czas świątecznych uroczystości, po których zakończeniu Maxtla odesłał Chimalpopokę do Tenochtitlanu. Wkrótce potem został on tam (zapewne za zgodą i wiedzą jego stryja - Itzcoatla) złożony w ofierze na ołtarzu Huitzilopochtli (1427 r.). Władzę objął teraz Itzcoatl ("Obsydianowy Wąż"), brat Huitzilihuitla - ojca Chimalpopoki, zrodzony jednak z niewolnicy - co było do pewnego stopnia ujmą. Dążył on do wojny z Azcapotzalco i śmierć Chimalpopoki bardzo mu się w tym momencie przydała. Jednocześnie pozbawił jego synów (w tym owego Tecuhtlehuacatzina) prawa do tronu, a nawet sprowadził ich do roli plebejuszy. Natomiast oparł się na braciach zmarłego władcy - Montezumie Ilhuicaminie, a szczególnie na Tlacaelelu - któremu nadał tytuł cihuacoatla (co oznaczało - "żeńskiej połówki" - czyli najważniejszego doradca króla).




Kolejnym wrogiem, którego Maxtla zamierzał teraz pozbawić życia, był władca miasta Tlatelolco (leżącego na tej samej wyspie co Tenochtitlan, a założonego w 1358 r. W 1473 r. miasto to zostało zdobyte przez azteckiego władcę - Axayacatla - wnuka Itzcoatla, a ostatni tlatoani z Tlatelolco - Moquihuix, został zrzucony ze schodów Wielkiej Piramidy na oczach swego ludu, zaś jego miasto włączono jako jedną z dzielnic do Tenochtitlanu) - Tlacateotl. Wiedząc co spotkało Chimalpopokę, postanowił się ratować, kryjąc się na łodzi wśród trzcin jeziora Texcoco. Został jednak dopadnięty przez ludzi Maxtli i utopiony w najgłębszym miejscu jeziora (1427/1428). Następny był tlatoani z Tetzcoco - Nezahualcoyotl, który za młodu (ukryty w konarach drzewa) był świadkiem klęski i śmierci swego ojca - Ixlilxochitla, a zabił go właśnie Maxtla. Od lat polował on na młodego Nezahualcoyotla, ale ten zawsze zdołał mu się wymknąć. Po śmierci Chimalpopoki schronił się w mieście Xuexotzinco. Jednocześnie Maxtla zażądał od Machikanów (Azteków) ogromnego trybutu, znacznie przekraczającego ówczesne możliwości naszych przodków. Spowodowało to, że Itzcoatl nie miał innego wyjścia, jak tylko złożyć swe insygnia sprawiedliwości (łuk i strzały) przed ołtarzem Huitzilopochtli i podjąć walkę z Tepanekami. Lud Mechikanów był jednak wówczas zbyt słaby aby w pojedynkę móc pokonać taką potęgę, jaką posiadał władca miasta-mrowiska (chodzi tutaj o Azcapotzalco, które w owym czasie było najludniejszym i największym miastem spośród wszystkich osiedli w rejonie Doliny Anahuac, stąd mawiano że jest to właśnie miasto-mrowisko), dlatego też musieli postarać się o sojuszników. Tych na szczęście akurat nie brakowało, gdyż wiele już ludów miało dość potęgi Tepaneków z Azcapotzalco, narzucania przez nich nowych danin i mordowania lokalnych władców. Nawet Tepanekowie z Tlacopan - najbliżej z nim spokrewnieni - nie byli w stanie dłużej znieść tych zniewag. Najsilniejsze wsparcie oczywiście mieli Mechikanie w Tetzcoco - którego tlatoani był ścigany przez Maxtlę, niczym głodny szakal na wydmach. Wkrótce potem do Tetzcoco zaczęły dołączać kolejne miasta.

Zbuntowali się Cuauhtitlanie z wrzosowisk Acolhuakanu, jak również Huexotzincanie z górskich jezior. Dołączyli też Tlaxcalanie - słynący ze swej odwagi, których miasto - Tlaxcalla, leży daleko za doliną Anahuac i ośnieżonymi szczytami gór Ixtactepetl i Popocatepetl, idąc ku wschodowi w kierunku Wielkiego Morza. Wsparcie przysłało również Chalco - miasto kukurydzy i sztucznych wysp, wówczas z nami skłócone (ostatecznie Aztekowie zdobędą Chalco w 1465 r.). Dość szybko więc anty-tepanecka koalicja została zawiązana (1428 r.) i Mechicanie poważyli się wykonać pierwszy krok, który byłby jawnym pretekstem do wywołania wojny. Oto wysłali do Azcapotzalco swych posłów, którzy w imieniu Itzcoatla złożyli Maxtli hańbiące go dary (kobiece suknie i bluzki wykonane z włókien agawy). Taki krok nie był jednak całkiem popularny w Tenochtitlanie, gdyż istniało również pokaźne "stronnictwo pokojowe", które nawoływało do poddania się Tepanekom. Wielu powtarzało: "Czyż nie widzicie ile tu starych ludzi, ile dzieci, które będą zmuszone znosić straszne cierpienia, gdy wybuchnie wojna? Kraj nasz mały, lud nieliczny, na każdego z nas wypada dziesięciu wojowników z miasta-mrowiska, jeśli podejmiemy walkę, czeka nas zagłada. Żyjąc na wyspie, nie mamy nawet gdzie ukryć naszych kobiet i dzieci - co się z nimi stanie, gdy przyjdą Tepanekowie? Czyż nie lepiej nam żyć jak dotąd w spokoju, pod panowaniem Azcapotzalco?". Król Itzcoatl był przeciwnikiem pokoju, ale miał przy sobie sławnego mówcę i reformatora - Tlacaelela, który go wspierał - również przeciwnika utrzymania pokoju z Tepanekami. Zabrał tedy głos i przemówił do ludu Mechikanów tymi oto słowy: "Powiadacie że jesteśmy słabi i kraj nasz niewielki aby sprostał potędze władców z krwi Tepanecatla? Być może tak jest i być może jesteśmy od nich znacznie słabsi i być może nawet przegramy nadchodzące starcie, ale czy godzi się ludowi wybranemu przez Kolibra Południa przyjąć życie w hańbie poddaństwa? Okażmy nasze męstwo, a jeśli pisana nam jest śmierć, a nasze szeregi stopnieją - zabijmy nasze żony, nasze dzieci i naszych starców, by nikt już nie mógł oglądać hańby, jaką przyniosłaby nasza porażka. Żaden z nas nie będzie już jadał na brudnych, potrzaskanych skorupach, a krew nasza zrosi pola na chwałę bogów. Jeśli jednak wyjdziemy z tej walki zwycięsko, zdobędziemy żyzne pola, jeńców na ofiary i kobiety. I nigdy więcej już lud, którego wybrał sobie Koliber Południa - wielki Huitzilopochtli, przed nikim nie zegnie karku - od teraz, aż do skończenia świata!" Mowa ta zrobiła wrażenie i Mechikanie podjęli walkę.




W wybranym dniu, przystrojony w swój łuk wojenny, pióropusz i bęben, na którym miał dać znak do wymarszu - stał Itzcoatl na grobli wiodącej w stronę lądu, w kierunku Azcapotzalco - oczekując na przybycie sojuszników. Wkrótce ujrzano czółna wypełnione po brzegi przybranymi na biało wojownikami Tetzcoco pod wodzą Nezahualcoyotla i tymi o turkusowych piórach z Huexotzinco. Następnie pojawili się Tlaxcalanie - którymi władali potomkowie Cuicuitacatla. Dołączył do nich również władca miasta Tlatelolco - Cuauhtlatoatl ze swymi wojownikami. Grobla na jeziorze została opuszczona przez tepaneckie straże, gdyż zapewne Tepanakowie przerazili się słów Tlacaelela, który wcześniej na grobli rzucił w ich stronę te oto słowa: "Słuchajcie mnie Tepanakowie! Spotka was wielkie szczęście - umrzecie wszyscy i nie zostanie z was nikt. Wygaśnie nawet pamięć o mieszkańcach Azcapotzalco", po czym udało mu się umknąć - ścigającym go aż do pierwszych zabudowań Tenochtitlanu - tepaneckim strażom. Armia sprzymierzona miała atakować w trzech rzutach. Na północy w Tepayac stanęli Acolhuacanie z Tetzcoco, wsparci przez Tlaxcalan. Na południu uderzał Montezuma, siłami wojowników Mechikanów z zadaniem zdobycia tepanackiego Tlatelolco (nie było bowiem pewności czy władca tego miasta opowie się przeciwko, czy za Azcapotzalco), zaś główna armia pod wodzą Itzcoatla i wspierajacych go wojowników z Huexotzinco, uderzać miała na Azcapotzalco. Acolhuacanie i Tlaxcalanie byli ubrani w białe szaty (niektórzy dodatkowo owinęli sobie głowy sznurem, aby rozpoznać się w bitwie), Mechicanie zaś walczyli przystrojeni w pióropusze Huitzilopochtli, ale najlepiej prezentowali się wojownicy z Azcapotzalco. Pomalowani w barwy wojenne krwistą czerwienią, przystrojeni w pióropusze o barwach białych, czarnych, żółtych i czerwonych, oczekiwali starcia, a było ich tak wielu, że zajmowali tereny od jeziora, aż po zalesione wzgórza wzdłuż Tlacopan. Na ten widok wielu wojownikom sprzymierzonych ludów, zimny pot oblewał twarz, choć słońce wzeszło radośnie, wśród gór Wschodu, a bogini Jutrzenka oblekła ich swym blaskiem. Itzcoatl następnie dał bębnem znak do rozpoczęcia bitwy i tak oto zaczął się pierwszy dzień walki o wyzwolenie spod tepanackiego jarzma...  







CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz