CZYLI KIEDY I GDZIE W HISTORII
ISTNIAŁ MATRIARCHAT?
IV
KOBIECY SENAT i
RZYMSKI MATRIARCHAT
(218-235)
Cz. XI
RZĄDY JULII MAMEI
(226-235)
Cz. IX
NADCIĄGA PERSKA APOKALIPSA
Cz. VIII
ORFIZM
OD KULTÓW PITAGOREJSKICH I APOLLIŃSKIEJ
"EKSTAZY"
KU MISTERIOM WTAJEMNICZENIA
Cz. V
Od ok. 537 r. p.n.e. Pitagoras przebywał w Babilonie, gdzie w Świątyni Bela zgłębiał tajniki wiedzy kapłańskiej i to zarówno tyczącej historii, geografii jak i matematyki, astronomii a nawet... magii. (kapłani babilońscy pokazali mu tajniki białej magii, służącej do wypędzania demonów). Dopuścili go oni do swych tajemnic, mimo że wiedza jaką się posługiwali, była przeznaczona tylko dla niewielkiej (misteryjnej) grupy wtajemniczonych. Kapłani babilońscy nie zapisywali bowiem swych nauk w pismach, a przekazywali je sobie ustnie - gdyż pojęcie wtajemniczenia dominowało we wszelkim ich nauczaniu (nie każdy bowiem był godny aby posiąść te tajemnice). W Babilonie Pitagoras zapoznał się też z osiągnięciami kapłanów w dziedzinie matematyki (Babilończycy połączyli system dziesiętny z systemem mającym za podstawę liczbę 60 lub jej podzielniki 6 i 12. Uważali bowiem że liczba 60 jest najniższą z tych, które posiadają najwięcej podzielników i właśnie na jej podstawie wyznaczali pory roku, miesięcy i dni. Dziś system liczby 60, jej wielokrotności i podzielników, nazywamy jest systemem seksagezymalnym i stosuje się go zarówno do mierzenia kątów i łuków jak i do... podziału czasu. To właśnie dzięki Babilończykom minuta ma dziś 60 sekund, a godzina 60 minut). Pitagoras spędzał również sporo czasu w wyroczni Ahura-Mazdy, boga perskich zdobywców (którzy to od października 539 r. p.n.e. władali Babilonem i całą Mezopotamią jako satrapią Babirus), gdzie miał ujrzeć tajemniczy przedmiot "rozświetlający noc", nazywany przez perskich magów "lwem niebieskim" (dokładnie nie wiadomo co to takiego było, ale jeśli wierzyć opisom, był to "ukryty, bezcielesny ogień, rodzący światło i rozpraszający ciemności". Mowa jest tam jeszcze o "wężach" porażających ludzi, niczym pioruny - ale nie ma żadnych pewności czy chodzi tu o przewody elektryczne zasilające "lwa niebieskiego", czy może o coś zupełnie innego. Ciekawe, bo skoro były to jednak przewody elektryczne, to... gdzie było źródło zasilania, pod które mogły zostać podpięte?).
Pitagoras spędził w Babilonie około trzech lat, gdyż okazało się że aby mógł stamtąd wyjechać, musiał najpierw uzyskać zgodę "Króla Królów", czyli perskiego władcy - Cyrusa II, a nie było to wcale łatwe, gdyż otrzymanie audiencji w Suzie graniczyło z cudem. Pitagorasowi udało się to tylko dzięki pomocy pewnego Greka, który pełnił wówczas funkcję oficjalnego medyka króla i królowej Persji, a zwał się on Democedes. Tak więc (dzięki protekcji) powrócił Pitagoras na swoją rodzinną wyspę Samos (która wówczas już - od 537 r. p.n.e. rządzona była przez tyrana Polikratesa). Na obczyźnie spędził prawie dwadzieścia lat i gdy powrócił do kraju miał już prawie lat czterdzieści. Jego matka - Partenis jeszcze wówczas żyła, a Pitagoras utrzymywał się teraz z udzielania nauk jakie poznał przez te wszystkie lata w Egipcie i Babilonii. W pewnej gocie nad brzegiem morza, kreślił na placu pokrytym drobnym piaskiem morskim najróżniejsze figury geometryczne. Szczególnie zaś skupił się na kwadracie, a myśl jego krążyła wokół pytania - jak go podwoić? Próbował wielokrotnie, ale wciąż nic mu nie wychodziło i wynik zawsze był nieścisły. Zastanawiał się nad słowami starego Anaksymenesa, którego znał będąc młodzieńcem, a który twierdził że miarą wszechrzeczy jest powietrze. Myślał też nad teorią innego swego nauczyciela - Talesa, który to miarą wszechrzeczy uczynił wodę. W głowie jego powstawały myśli o kształcie i budowie Wszechświata, zastanawiał się bowiem czy świat jest żywy czy martwy, a jeśli żywy - to co to jest życie? Przyjmując zaś że jest to ruch, to czy Ziemia się porusza? A powietrze, czy się porusza? Co pobudza Ziemię do ruchu? Takie to myśli zaprzątały wówczas głowę Pitagorasa (a wiadomo o tym, ponieważ z nich potem wyszły nauki jakich udzielał już w Italii w kręgu pitagorejczyków). Ostatecznie w uzyskaniu odpowiedzi na wiele z tych pytań dopomogła mu przekątna linia, którą poprowadził od narysowanego na piasku kwadratu i wyszło mu że kwadrat zbudowany na przekątnej innego kwadratu, będzie zawsze w dwójnasób większy, czyli równać się będzie sumie obu kwadratów, zbudowanych na dwóch jego bokach. Ta sama zasada dotyczyła również i prostokąta i wielu innych figur geometrycznych. Tak oto stało się jasne, że to właśnie matematyka jest kluczem do poznania zasad tego Wszechświata.
Tak też powstało "Twierdzenie Pitagorasa" (którego przyznać się muszę, gdy jeszcze chodziłem do szkoły, ciężko mi było zapamiętać - a dziś jest to dla mnie coś oczywistego), czyli jeśli trójkąt jest prostokątny to suma kwadratów długości przyprostokątnych jest równa kwadratowi długości przeciwprostokątnej (innymi słowy: kwadrat zbudowany na linii ukośnej - przeciwprostokątnej - równa się sumie obu kwadratów, zbudowanych na obu jego pozostałych liniach - przyprostokątnych). To nie żywioły więc, a liczby są zatem boską tajemnicą Wszechświata. Mało tego, Pitagoras doszedł do wniosku że Ziemia jest kulista i się porusza. Definiował to zasadą siedmiu dźwięków odpowiadających siedmiu znanym wówczas planetom, do tego dokładał ósmą sferę dźwięku czyli ogdoadę, składającą się na sklepienie niebieskie, oraz sferę dziewiątą - czyli Ziemię i... zabrakło mu jeszcze jednej sfery niesłyszalnych dla ludzkiego ucha dźwięków, którą nazwał "liczbą doskonałą" lub "przeciw-ziemią". Na takich właśnie badaniach i tworzeniu nowych twierdzeń naukowych, spędzał Pitagoras kolejne lata na swej ojczystej wyspie, lecz ok. 531 r. p.n.e. na Samos przybyli posłowie z achajskiej kolonii z południowej Italii - Krotonu, których to właśnie ściągnęła sława jaką już wówczas w świecie greckim zyskał sobie Pitagoras. Krotończycy przybywali aby prosić Pitagorasa by nimi zarządzał, gdyż nie znali nikogo odeń mądrzejszego, a miasto ich właśnie teraz potrzebowało roztropnego przywódcy. Oto bowiem zagrażali im ich konkurenci handlowi z północy, Sybaryci, którzy niedawno rozgromili ich wojska i odebrali im znaczną część żyznych ziem uprawnych. Posłowie z Krotonu twierdzili że pomrą z głodu, jeśli Pitagoras nie zechce im pomóc i przybyć do ich miasta w celu objęcia władzy. Miasta Kroton i Sybaris słynęły wówczas w całej Nowej Grecji ze swych bogactw, szczególnie zaś Sybaryci pławili się w luksusie i postrzegani byli jako lud wielce zniewieściały, lubujący się w wykwintnych ucztach i radościach stołu oraz łoża. Natomiast Kroton, to miasto znanych atletów - którzy po wielokroć zwyciężali w Igrzyskach Olimpijskich, oraz lekarzy o ugruntowanej sławie w Nowej Grecji. Tak się jednak złożyło, że to właśnie Sybaryci zadali klęskę Krotończykom, a sława ich dzięki temu zwycięstwu dotarła również do ich starej ojczyzny - Hellady.
Krotończycy mieli farta, jako że Pitagoras właśnie powrócił z Delf, gdzie udzielał nauk tamtejszej pytii - Teoklei (wychodził bowiem z założenia - które to wpoili mu zarówno egipscy jak i babilońscy kapłani - że nie wszyscy ludzie są zdolni posiąść tajemną wiedzę i jedynie wybrani są do tego predestynowani przez samych bogów - a Pitagoras był bardzo religijny i każdą swą czynność poprzedzał modlitwą lub złożeniem ofiary bogom. Uważał jednak że wśród owych "wybranych" przez bogów do poznania ich tajemnic ludzi, są zarówno mężczyźni jak i kobiety, dlatego też nie czynił wśród płci żadnego podziału, z tą tylko różnicą że kobiety miały swoją sekcję a mężczyźni swoją). Przez rok nauczał więc Pitagoras w Świątyni Apollina w Delfach - tamtejszą kapłankę o imieniu Teoklea. Wyrabiał w niej przekonanie, że misją jej życia jest teraz przekazywanie woli samego Apollina, a swe myśli i czyny miała ona skupiać na oddaniu się bogu zarówno ciałem jak i duszą (do dziś jednak nie wiadomo w jaki sposób te kobiety wpadały w trans, nazywany przez Platona "szałem Pytii?" Wiadomo tylko że te kapłanki, wybierane do swej roli przepowiadania bożego planu spośród okolicznych chłopek mieszkających w rejonie Delf, żuły okadzane liście laurowe i piły wodę ze źródła Kassotis, jednak żadne z tych składników nie ma właściwości upajających, dlatego też nie ma jasnej co do tego odpowiedzi i pozostają jedynie spekulacje). Pitagoras powrócił na Samos właśnie ok. 531 r. p.n.e. gdy przybyli tam posłowie z Krotonu, ze skierowaną do niego prośbą o pomoc. Podążył więc (wraz z matką) do Italii, na zawsze już opuszczając rodzinną Samos, a przybywszy na miejsce uznał że klęska jaką ponieśli Krotończycy w bitwie z Sybarytami, wzięła się z bożego gniewu, dlatego też nakazał wszystkim mężczyznom w mieście zgromadzić się w świątyni Apollina, a wszystkim kobietom w świątyni Hery, gdzie na ołtarzach bogów mieli złożyć swoje piękne szaty i inne trofea, których dotąd pożądali. Namówił ich również do wystawienia świątyni Muz i do większego otwarcia się na muzykę która doskonale potrafi leczyć gniew, strach i inne złe namiętności. W Krotonie powołał też Pitagoras - spośród działających w tym mieście orfików - Związek Pitagorejski (ok. 530 r. p.n.e.), który działał na zasadzie zakonu (wtajemniczeni - mężczyźni i kobiety - mieli wieść wspólne życie, a ci którzy by się do tego nadawali, zostawali wybrani mistrzami i kontrolowali życie całej pitagorejskiej wspólnoty). Każdy kto chciał przynależeć do tego Związku, musiał przekazać cały swój majątek na ręce kuratora - jego własność była mu potem zwracana, gdy tylko zechciał odstąpić od zgromadzenia. Jako miejsce swych spotkań, obrali pitagorejczycy właśnie ową otoczoną cyprysami i gajami oliwnymi - Świątynię Muz.
Świątynia Muz poświęcona była dwóm bogom: Wielkiej Bogini Kybele - jako patronki kobiet i Ziemi, oraz bogu Heliosowi - jako patronowi mężczyzn i Nieba. Pitagorejczycy wzajemnie się wspierali i pomagali sobie we wszystkim. Młodzież męska ćwiczyła gonitwy na arenie lub szkoliła się w posługiwaniu mieczem i ciskaniu włócznią (ale już bez zapasów atletycznych, które Pitagoras uważał za nieprzyzwoite i rodzące wzajemną nienawiść, dlatego też kategorycznie ich zabraniał. Uważał bowiem że bracia z jednej wspólnoty nie mogą nawzajem tarzać się w piasku z żądzą pokonania jeden drugiego, jak jakieś dzikie zwierzęta. Pitagoras twierdził bowiem że walka jest co prawda ważna i należy się szkolić do boju - dziś byśmy nazwali to samoobroną - ale nie po to aby rosła przy tym wzajemna nienawiść i chęć stania się lepszym od reszty braci). Nowych adeptów, chcących dołączyć do Związku traktowano co prawda z wielką życzliwością, pozwalając im mówić co tylko chcieli - a jednocześnie bacznie ich obserwowano i przysłuchiwano się. Pitagoras uważał bowiem, że złego człowieka zdradzają zarówno jego oczy jak i śmiech. Śmiechu bowiem nie da się upiększyć, przeto właśnie stwarzano nowicjuszom okazję do tego aby się pośmiali. Jeśli nie miano do nich pod tym względem żadnych zastrzeżeń, poddawani byli kolejnym testom. Każdy nowy pitagorejczyk musiał bowiem wykazać się osobistą odwagą, przez to miał spędzić noc w jaskini, o której mu powiedziano iż nawiedzają ją zjawy i upiory. Jeśli ów śmiałek nie wytrwał do poranka i uciekł wcześniej, nie mógł już dołączyć do grona wtajemniczonych . Gdy i tę próbę przeszedł pomyślnie, zamykano go teraz w ciasnym pomieszczeniu i kazano odgadnąć znaczenie któregoś z pitagorejskich symboli, pozostawiając jednocześnie tabliczkę szyfrową. Po dwunastu godzinach wypuszczano go stamtąd i stawiano przed kolegium pitagorejczyków - którzy ten ostatni raz mieli prawo z niego drwić i naśmiewać się, jednocześnie przysłuchując się temu co miał do powiedzenia. To również była próba - próba samokontroli i trzymania nerwów na wodzy - kto bowiem nie wytrzymał szyderstw i wpadł w gniew, ten był skreślony i nie mógł już przynależeć do grona wtajemniczonych (notabene, tacy odrzuceni potem częstokroć stawali się śmiertelnymi wrogami pitagorejczyków).
Pomińmy jednak dalsze trzy stopnie rozwoju duchowego człowieka, jaki był stosowany przez pitagorejczyków i przejdźmy wreszcie do apollińskiej ekstazy i owych kultów misteryjnych, gdyż temat nieco mi się wydłużył i dość długo nie wiedziałem jak ponownie do niego podejść. Dlatego też do tematu pitagorejczyków zapewne jeszcze kiedyś powrócę w innym temacie, teraz jednak jak najszybciej chciałbym przejść do rządów Julii Mamei, niestety, a niestety niepotrzebnie zboczyłem w owe "boczne ścieżki" i teraz uporczywie poszukuję możliwości zawrócenia z nich lub znalezienia chociażby jakiejś "drogi na skróty". W każdym razie od następnego tematu przejdę już do misteriów i apollińskiej ekstazy, po czym szybko postaram się opowiedzieć o kultach perskich z czasów Sasanidów i czym prędzej wracam do tematu głównego. Na zakończenie wątku pitagorejczyków jedynie dodam, że w 510 r. p.n.e. Kroton pokonał, zdobył i spalił Sybaris - do czego mocno zagrzewał właśnie Pitagoras. To on bowiem polecił zniszczyć miasto do ostatka a ziemię wypalić i następnie skierować na owe gruzy, wody z miejscowej rzeki - Kratysu. To nieopisane barbarzyństwo, posłużyło potem ludziom niechętnym pitagorejczykom, jako pretekst do ataku na Związek (w czym był niezwykle aktywny niejaki Cylon - który niegdyś pragnął dołączyć do pitagorejczyków, ale... nie przeszedł próby wytrwałości i w chwili gniewu potłukł swą tabliczkę, złorzecząc na wyśmiewających się z niego braci). Do upadku Związku i spalenia Świątyni Muz przez wzburzony tłum Krotończyków, doszło ok. 500 r. p.n.e. Pitagoras zmarł wkrótce potem (497 r. p.n.e.) w Metaponcie w wieku (ok.) 75 lat. Ruch pitagorejski jednak przetrwał i choć w rozproszeniu, dalej wyznawał poglądy swego mistrza, łącząc je z orfizmem i hermetyzmem.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz