HAREMY WYBRANYCH WŁADCÓW
OD MEHMEDA II ZDOBYWCY
DO ABDUL HAMIDA II
SERAJ SULEJMANA WSPANIAŁEGO
Cz. VI
MATKA
SERAJ POD RZĄDAMI AYSE HAFSY
(1520-1534)
Cz. V
"EXTRA HUNGARIAM NON EST VITA"
29 sierpnia 1526 r. rozpoczęła się bitwa pod Mohaczem, która na prawie czterysta lat miała zadecydować o przyszłości dużej części Europy Środkowej, a szczególnie takich krajów jak Węgry i Czechy. Bitwę rozpoczęli Węgrzy (dowodzeni przez Pawła Tomoriego), atakując oddziały akindżych z Rumelii (była to lekka, ale elitarna jazda osmańska), które pod wpływem ataku węgierskiej konnicy, ustąpiły pola. Wydawało się wówczas, że zwycięstwo Węgrów jest już na wyciągnięcie ręki, tym bardziej że po wycofaniu się oddziałów z Rumelii, można było dostrzec stanowisko dowódcze osmańskiej armii, a nawet siedzącego na białym koniu, samego sułtana Sulejmana. Ponoć pewien węgierski szlachcic o nazwisku Merkzali miał rzec, że albo osobiście weźmie sułtana w niewolę, albo go tam na miejscu zadusi własnymi rękoma. I nie były to słowa bez pokrycia, jako że Merkzali (w towarzystwie jeszcze 31 innych rycerzy), krwawo torował sobie drogę wprost pod sam sułtański namiot, kładąc trupem tych wszystkich, którzy stanęli mu na drodze. Gdy zaczęli ginąć żołnierze z sułtańskiej straży przybocznej, stało się jasne że sytuacja jest bardzo poważna i tylko poświęcenie janczarów (którzy podcięli stawy skokowe szarżujących koni, doprowadzając do ich upadku i zrzucenia jeźdźców), ocaliło tureckiego władcę (mimo to kilka strzał dosięgnęło jego zbroi, ale oddane z dużej odległości, nie zdołały jej przebić, zresztą Sulejman ponoć także rzucił się w wir walki i wsparł swych janczarów w walce z atakującym węgierskim rycerstwem). Król Ludwik II również atakował z impetem, wdzierając się w szeregi oddziałów z Rumelii i Anatolii (które cofały się, wpuszczając go w sam środek własnych pozycji). Jednak im łatwiej szło Węgrom w walce, tym sytuacja paradoksalnie stawała się dla nich coraz bardziej niekorzystna. Król wpadł w szeregi nieprzyjacielskiej armii i ostatnim który go widział żywym, był magnat Andrzej Batory, który radził królowi by w sytuacji osmańskiego odwrotu wydał rozkaz do ataku drugiemu hufcowi węgierskiej armii. Król jednak zniknął w tłumie, a co najgorsze, nie było już przy nim jego osobistych dworzan, którzy mieli go ochraniać i w przypadku zaistnienia niepomyślnego obrotu bitwy, wywieźć (nawet siłą) z pola walki.
Król zniknął, a w tym czasie rozległ się huk osmańskich dział, które Sulejman nakazał skierować na szarżujące oddziały węgierskiej kawalerii. To był pogrom, ci spośród rycerzy, którym udało się wydostać z tej matni, zostali następnie zmiażdżeni przez nacierające oddziały akindżych i lekkiej jazdy bośniackiej. Prawe skrzydło węgierskiej armii przestało istnieć. Wówczas pozostałe węgierskie hufce poczęły ustępować pola i następnie wycofywać się z walki. Turcy nie ścigali już uciekających, a cała bitwa trwała nie więcej jak półtorej godziny. Węgrów przed pogromem ocalił rzęsisty deszcz, co wkrótce spadł na pola pod Mohaczem, oraz zapadające ciemności. Mimo to i tak wielu z nich utonęło na bagnach wokół Dunaju, a zakuci w ciężkie i uniemożliwiające szybkie ruchy zbroje, bardzo szybko tonęli w tych mokradłach wraz ze swoimi końmi (często również przyobleczonymi w zbroje). Bitwa została przegrana, a z około 25 000 armii węgierskiej, zginęła wówczas ponad połowa walczących (prawie 16 000), a pozostałe 1 500 rycerzy, którzy wpadli do osmańskiej niewoli, również straciło życie - tyle że dnia następnego, z rozkazu padyszacha. Poległ również głównodowodzący węgierską armią - Paweł Tomori - którego głowę nabito na włócznię i obnoszono po całym tureckim obozie. Turków zginęło (i zostało rannych) jakieś 5 000, przy czym przed bitwą było ich ok. 75 000 (posiadali też ok. 300 armat). Najgorsze jednak co się mogło wydarzyć, to śmierć w nurtach potoku Csele (rzeki będącej dopływem Dunaju), samego króla Ludwika II Jagiellończyka, który miał zginąć podczas ucieczki (do dziś istnieją przypuszczenia że ktoś mógł mu "pomóc" utonąć), a pojawiły się nawet plotki, że król zginął z polecenia wojewody Jana Zpolyi i został porzucony w potoku podczas odwrotu. Niestety nie wiadomo jaka była prawda, wiadomo natomiast że król Ludwik nie cieszył się ani autorytetem, ani szacunkiem swych poddanych i uważano go co najwyżej za rozpieszczonego, nieskutecznego i zdeprawowanego młokosa.
LUDWIK II JAGIELLOŃCZYK
Było w tym sporo prawdy i gdy się czyta opisy sporządzane przez królewskich dworzan (da Burgo lub Thurzo), to rzeczywiście można stwierdzić że nie był to dobry władca na tak ciężkie czasy przed jakimi stanęli wówczas Węgrzy. Da Burgo pisał bowiem w swej kronice: "Im dalej król rośnie w latach tym bardziej głupieje. Ma on zupełnie zdeprawowane obyczaje i u tych, co z nim żyją na dworze, nie ma najmniejszego szacunku ani poważania. Do komnat jego wchodzi każdy, kto chce: król zaś wszystkim wchodzącym pokazuje się nago. Przy stole brak wszelkiego porządku: kto chce, zasiada do jedzenia, przy czym publicznie króla wyśmiewają i żarty zeń stroją. Niczego król w rękach utrzymać nie potrafi: cokolwiek dostanie, wszystko rozdaje (...) Wszystko tu idzie w najwyższym nieładzie". Król Ludwik co prawda był jeszcze młody (w chwili śmierci miał dwadzieścia lat), ale otaczał się ludźmi, którzy umacniali go jeszcze bardziej w takim postępowaniu. Jego osobistym mentorem, był bowiem margrabia Ansbach - Jerzy Hohenzollern (brat Albrechta - od 1510 r. wielkiego mistrza Zakonu Krzyżackiego, a od 1525 r. księcia w Prusach, lennika Korony Polskiej), który zapewne wyrobił w chłopcu zamiłowanie do homoseksualnych swawoli, jak również (zgodnie z oświeceniowymi - a wówczas bardzo modnymi nowinkami) mówił mu że powinien być jeszcze bardziej otwarty na sprawy cielesności i w żadnym razie nie powinien wstydzić się własnego ciała. Małżonka Ludwika - Maria Habsburg, choć nieco starsza od swego męża, również była - jak pisał Thurzo: "zepsuta od dworaków". Król Ludwik paradował więc nago w swych komnatach, bawiąc się ze swoimi psami, zajadał się ciastkami nawet podczas mszy w kościele i ciągle urządzał bale oraz zabawy. Maria została jego żoną w styczniu 1522 r. i aż do śmierci króla w mulistym potoku Csele, nie zaszła z nim w ciążę. Winą za to obarczano ją, jako zarzut podając chociażby jej "płaski biust" (co właśnie miało być przyczyną bezpłodności). Ale z drugiej strony należałoby sobie odpowiedzieć na pytanie, jak często król Ludwik zaglądał do jej alkowy i czy przypadkiem od jej towarzystwa nie wolał przyjęć spędzanych w gronie swych paziów i dworaków. W każdym razie po 29 sierpnia 1526 r. młoda, 21-letnia królowa Maria została wdową.
Wiadomość o klęsce i śmierci węgierskiego władcy, bardzo szybko obiegła całą Europę, budząc postrach przed osmańską potęgą (dotąd bowiem tureckie buńczuki pełniły rolę swoistego straszaka i karty przetargowej w prywatnych walkach chrześcijańskich władców Europy i nie były traktowane nazbyt poważnie). Do Krakowa wieści o śmierci królewskiego bratanka doszły 6 września i pierwsza usłyszała o nich królowa Bona Sforza. Król Zygmunt I Jagiellończyk był w tym czasie w drodze z Gdańska (gdzie na przełomie grudnia 1524 i stycznia 1525 r. wybuchł bunt mieszczan gdańskich, spowodowany sprawą nadużyć finansowych mianowanego przez króla i otoczonego opieką przez kanclerza wielkiego koronnego - Krzysztofa Szydłowieckiego - burmistrza Eberharda Ferbera. Sprawa nie była taka jednoznaczna, gdyż zarząd nad kasą miejską został powierzony przez króla zarówno 12 rajcom z Ferberem na czele, jak i 12 przedstawicielom pospólstwa. W każdym razie w styczniu 1525 r. Eberhard Ferber wyjechał z Gdańska do Tczewa - co wcale nie uspokoiło nastrojów. Mieszczanie zaczęli domagać się rozliczenia z wydatków miejskich, lecz rada Gdańska odmówiła i to właśnie stało się przyczyną niezadowolenia plebsu, który - pod przewodnictwem Piotra Koniga i luterańskiego kaznodziei Jakuba Heggego - obalił rządy magistratu oraz wybrał nowe władze, jednocześnie dopuszczając się profanacji kościołów, wyrzucania zakonników z klasztorów, niszczenia świętych obrazów i profanowania naczyń liturgicznych. Król Zygmunt Jagiellończyk, przybył do Gdańska dopiero 17 kwietnia 1526 r., a jego wjazd - jak pisze sekretarz królowej Bony, Andrzej Krzycki - "wywołał taki strach, że nowi wyznawcy nauki Lutra gotowi byli uwierzyć nie tylko w Boga ale i w osła". Po dwumiesięcznym śledztwie, ostatecznie na Długim Rynku w Gdańsku skazano na śmierć sześciu przywódców buntu, ośmiu dalszych ścięto 19 lipca w Malborku. W Gdańsku wówczas zjawili się książęta pomorscy z rodu Gryfitów - Barnim IX Pobożny i Jerzy, którzy w obawie przed Brandenburgią, prosili króla Zygmunta - swego wuja - aby przygarnął ich księstwa, jako lenna Rzeczpospolitej. Zygmunt miał już jednak dość problemów związanych z Prusami i tym, że sekularyzując Zakon Krzyżacki oraz oddając kraj w ręce wyznawców nauki Lutra - mocno naraził się papieżowi, dlatego też odmówił zhołdowania Pomorza). Zygmunt zmierzał teraz do Warszawy.
W Warszawie bowiem, 10 marca 1526 r. zmarł bezpotomnie ostatni władca księstwa mazowieckiego - Jerzy III z dynastii Piastów, a władzę (na krótko) objęła po nim siostra - Anna (córka owej sławnej księżnej Anny Radziwiłłówny, która była niezwykle ambitną i żądną władzy kobietą - o czym to przekonała się królowa Bona, gdy przybyła w kwietniu 1518 r. ze swego włoskiego księstwa Bari do Polski, aby wziąć ślub z Zygmuntem I, to właśnie księżna Anna witała ją w imieniu polskich kobiet. Od razu wydała się młodej Bonie odpychająca, a sekretarz Krzycki zanotował, pisząc o Annie: "Pociągła twarz, wężowe oczy rzucające błyskawice na lewo i prawo. Podstarzała matrona rozsiewała wokół siebie aurę strachu i uzasadnionego respektu". Anna Radziwiłłówna zmarła w marcu 1522 r.). Król Zygmunt przybył do Warszawy 25 sierpnia i włączył księstwo mazowieckie w granice Korony Polskiej (Mazowszanie przysięgę wierności złożyli 14 września 1526 r. na Rynku Starego Miasta w Warszawie) a pierwszym wojewodą mazowieckim uczynił król Wawrzyńca Prażmowskiego. Królowa Bona, dowiedziawszy się o śmierci Ludwika II, natychmiast napisała o tym w liście do męża i ten w połowie września wysłał kolejne listy do Czech, na Morawy, na Śląsk i na Łużyce. Na Węgry wysłał Mikołaja Nipszyca (który notabene pracował zarówno dla króla, jak i dla księcia pruskiego - Albrechta Hohenzollerna oraz dla Habsburgów), z zadaniem odnalezienia ciała króla Ludwika (w jego śmierć nie chciano bowiem wierzyć), oraz z listami dla królowej Marii Habsburg, wojewody Jana Zapolyi i kilku innych węgierskich magnatów (w listach tych zalecał Zygmunt wybór nowego "roztropnego króla", jednocześnie nie wspominając o własnej kandydaturze do węgierskiego tronu, choć taki właśnie krok zalecał mu Andrzej Krzycki). To, czego nie chciał podjąć się król, wzięła w swoje ręce królowa i wysłała do Czech Bernarda Petrywicza z poleceniem aby namawiał panów czeskich do poparcia kandydatury Zygmunta do tronu Królestwa Czech. Królowa Bona była kobietą energiczną i zdaje się że lepiej rozumiała interesy państwa, niż nieco opieszały i często niezdecydowany król (sam fakt iż mógł włączyć Prusy do Polski, tak jak stało się to z Mazowszem - a nie uczynił tego, godząc się na status lenna. Mógł zhołdować księstwa pomorskie - też nie uczynił tego, mógł wystosować własną kandydaturę do tronu Czech i Węgier - też nie uczynił tego. A co uczynił? W 1519 r. głosami głównie Polaków został wybrany na cesarza rzymskiego, król Hiszpanii - Karol I Habsburg. Wybór ten nie został poprzedzony żadnymi korzyściami dla Korony choć zarówno francuscy Walezjusze jak i hiszpańscy Habsburgowie zrobiliby wszystko za ten tytuł. Obiecywali góry florenów, sojusze wojskowe i znacznie więcej, czego by tylko od nich zażądać. A co zrobił król - nie zażądał niczego, zagłosował na Habsburga za friko i liczył że tamten mu się jakoś odwzajemni. A Karol nie tylko nie zamierzał się odwzajemniać, ale wręcz konsekwentnie działał na niekorzyść Jagiellonów, zaś w 1524 r. po śmierci księżnej Izabelli Aragońskiej - matki Bony Sforzy, zajął księstwa Bari i Rosano, odbierając córce dziedzictwo i pisząc jeszcze list do Zygmunta w którym wyrażał przekonanie, że ten "jako miłośnik sprawiedliwości uzna wyrok za słuszny").
Królowa Bona walczyła jak lwica o koronę jagiellońską dla Zygmunta na Węgrzech i w Czechach, a król tak łatwo oddawał jej rodowe ziemie, jej własne dziedzictwo. Był bardzo naiwny, wierzył w "wielką, ukochaną, chrześcijańską rodzinę" europejską i uważał że spory pomiędzy władcami zawsze będzie można jakoś załagodzić. Przez to był często wystrychany na dudka. Ponieważ król nie palił się do korony Węgier i Czech, swoją kandydaturę zamierzał tam zgłosić książę pruski - Albrecht Hohenzollern (Hohenzollernowie i Habsburgowie byli dwiema dynastiami, których żywo nie znosiła i z którymi pragnęła walczyć na każdym polu - Bona Sforza). Książę nie miał jednak wystarczająco dużo pieniędzy aby stawać w szranki i choć radzono mu by zastawił swoje księstwo na kwotę 200 000 złotych, to odmówił - uznał bowiem że walka o koronę po Jagiellonach jest niepewna, a księstwo pruskie już ma w rękach, nie warto więc podejmować walki która jest wielce niepewna. I wówczas Albrecht poparł do tronu Węgier i Czech króla Zygmunta I. Władca Rzeczpospolitej namawiany do kandydatury przez swą małżonkę i lenników - ostatecznie w październiku 1526 r. zgodził się zawalczyć o koronę po swym bratanku w Czechach. Tymczasem jego kandydatura była najsłabsza spośród dwóch liczących się jeszcze - Ferdynanda I Habsburga, arcyksięcia Austrii, Styrii i Karyntii oraz hrabiego Tyrolu i Wilhelma IV Wittelsbacha, księcia Bawarii. Za tą drugą kandydaturą obstawał stojący na czele tzw.: "obozu narodowego" najwyższy burgrabia królestwa - Zdenek Lew z Rozmitalu. Niestety, nie miał on siły przebicia i 23 października 1526 r. panowie czescy wybrali na swego nowego króla arcyksięcia Austrii - Ferdynanda I Habsburga. I wtedy, gdy już stało się jasne że Jagiellonowie utracili Czechy, królowa Bona zdecydowała się na ogromne poświęcenie. Oto zamierzała ona wymienić swoje rodowe księstwo Bari (i tak zajęte przez cesarza Karola) na Śląsk, który miał zostać włączony do Korony Polskiej. Król jednak nie wsparł w tej kwestii swej małżonki i cała sprawa ponownie rozeszła się po kościach a podkanclerzy królewski Piotr Tomicki, tak oto pisał wówczas o Zygmuncie: "Pan mój we wszystkim jest trudny i jest wielkim kunktatorem".
W listopadzie 1526 r. do Zygmunta I list napisał sułtan Sulejman. Bolał w nim nad śmiercią króla Ludwika II i proponował Polakom pięcioletni rozejm. Oszczędził też jeńców polskich, którzy popadli w niewolę po klęsce pod Mohaczem (choć poległ tam ze sporą częścią rycerstwa - Lenart Gnoiński, który stał na czele 1 500 ochotników z Polski). Rozejm polsko-turecki nie został jednak zawarty (choć Turcy ponowili swą propozycję również i w następnym roku). A tymczasem sułtan Sulejman świętował swe wielkie zwycięstwo. Zaraz po bitwie pod Mohaczem zasiadł w swym namiocie na złotym tronie, gdzie przyjmował gratulacje paszów i bejlerbejów. Przed jego namiotem zaś ułożono piramidę z ponad 15 000 ludzkich głów jako przestrogę na przyszłość dla chrześcijańskich władców. Następnie sułtan nagradzał najdzielniejszych spośród swych wojowników (w tym również wielkiego wezyra - Ibrahima Paszę, którego turban padyszach osobiście udekorował piórem czapli ozdobionym diamentami. Ibrahim stał tam i pławił się nie tylko w blasku chwały Sulejmana, ale również we własnym, gdyż sam sułtan nazywał go "lwem zapamiętale polującym na ofiarę (...) którego lanca była jak dziób sokoła mocy, miecz skażony krwią i jak pazur lwa waleczności"). Następnie Sulejman wysłał listy do gubernatorów prowincji jak również do Konstantynopola - do swej matki Ayse Hafsy, którą pierwszą poinformował o zwycięstwie. Można sobie wyobrazić jak wyglądała radość z owego zwycięstwa w stolicy i samym haremie - gdy sułtanka-matka poleciła odczytać list syna. List kończył się słowami: "To co jeszcze pozostało z narodu niewiernych, zostało wydarte z korzeniami. Chwała niech będzie Bogu Panu Świata". Imperium Osmańskie, które wyrosło na najpotężniejsze królestwo muzułmańskie, miało się teraz czym poszczycić. Odniesione bowiem zwycięstwo, było z pewnością jednym z największych (jeśli nie największym) w dziejach islamu, nic więc dziwnego, że sułtan Sulejman chwalił się, że takiego triumfu: "Żaden ze znakomitych sułtanów ani żaden ze wszechmocnych chanów, ani nawet towarzysze Proroka nie odnieśli", a żyjący w pierwszej połowie XVII wieku, turecki historyk - Ibrahim Pecevi, pisał: "To wielkie zwycięstwo jest jednym z największych w islamie. Po dziś dzień nie ma ani jednego padyszacha, który by odniósł podobne".
Po zwycięstwie Sulejman ruszył na Budę (stolicę Węgier), którą 10 września 1526 r. zdobył i spalił (oszczędził jedynie sam Zamek Królewski - jako swoją siedzibę). Jego żołnierze zaś dokonywali ciągłych mordów i rabunków (ponoć janczarzy, akindży i spahisi mieli diamentami, rubinami oraz wszelkimi innymi kosztownościami powypychane po brzegi swe długie czapki, a i tak to była zaledwie część zrabowanego przez nich dobytku). Z Budy sułtan wywiózł do Konstantynopola posągi Herkulesa, Diany i Apollina (które następnie zostały ustawione nieopodal sułtańskiego Pałacu oraz przed meczetem Hagia Sophia - czym wzbudziły spore zamieszanie a nawet zgorszenie, jako że posągi te były nagie. W serialu "Wspaniałe Stulecie" posągi te ustawia w swoim domu wielki wezyr Ibrahim Pasza, co powoduje że lud stolicy występuje przeciwko niemu, jako "poturczeńcowi" i fałszywemu muzułmaninowi). Sułtan przejął także bogatą bibliotekę króla Macieja Korwina (panował on na Węgrzech w latach 1458-1490), która to została umieszczona w Seraju. W listopadzie sułtan Sulejman wraz ze swoją armią, powrócił w chwale do stolicy. Tam odbyły się wspaniałe uroczystości powitalne. Hurrem witała swego władcę wraz z dziećmi: 5-letnim Mehmedem, 4-letnią Mihrimah, 2-letnim Selimem i jednorocznym Bajazydem (być może był tam również najstarszy syn władcy - 11-letni książę Mustafa, ale nie jest to prawdopodobne). Ucałowawszy ręce padyszacha (jak to było w zwyczaju), zapewne pozdrowiła go formułką: "Niech twoja wojna będzie uświęcona, Sulejmanie Ghazi" - jaką składali sułtanowi jego poddani. Hurrem - jak twierdzili naoczni świadkowie jej urody - miała duże, czarne oczy, ładne, białe zęby i nieco zadarty nos, była szczupła i poruszała się zwinnie. Grała na różnych instrumentach (np. na gitarze) i pięknie śpiewała. Najpiękniejszy jednak miała uśmiech i nie na darmo sułtan nadał jej imię Hurrem - co znaczy "Radosna". Sulejman zasypywał ją listami w których deklarował swą dozgonną miłość (np. taki list: "Moja ty jedyna królowo. Moje ty wszystko. Moja kochana, mój jasny księżycu. Mój intymny towarzyszu. Moja ty wybranko spośród wszystkich piękności (...) Moje życie mogę ci oddać. Moje radości i moje szczęście. Jesteś dla mnie świetlistym porankiem. Moja ty wyjątkowa piękności (...) Jesteś moją największą przyjemnością i zabawą, słońcem na niebie (...) Jesteś rządcą mojego serca i moją gołębicą (...) Moja jedyna ze swymi pięknymi włosami, brwiami niczym łuki i oczami zachwycającymi (...) Stoję u twych drzwi, by rozsławiać cię śpiewając na twoją cześć. Będę to robił ciągle i ciągle". Pisał też bardziej erotycznie, jak całuje jej śliczne usta, pieści piękne piersi i wdycha woń jej ciała).
Mimo to Hurrem wciąż była tylko niewolnicą i nikim więcej. Zapewne w tym właśnie czasie (po urodzeniu trzech synów), zaczęło jej to przeszkadzać i stopniowo przypominała o tym sułtanowi. gdy ten dopytywał czy go miłuje. Ona wtedy mawiała (jak pisze turecki dramaturg Orhan Ascena): "Miłość, mój sułtanie, to wzajemność uczuć, gdzie każdy jest ich panem, ale jeden może powiedzieć: "Jesteś moja ponieważ cię kocham", drugi tego nie może powiedzieć, gdyż jedna strona jest panem swoich uczuć, druga - jest zniewolona. Mówię tak, ponieważ w każdej chwili możesz mnie wezwać do swego łoża, nawet gdybym cię nie kochała, możesz mnie sprzedać, podarować. Ty masz prawo wybierać, ja tylko mogę być posłuszna". Hurrem przez długi czas przypominała Sulejmanowi o swoim podłym położeniu i o tym że nie może zgodnie z wolą swego serca powiedzieć co do niego czuje, gdyż jest tylko jego niewolnicą i musi odpowiadać tak, jak życzy sobie tego jej władca. Gdyby jednak ją wyzwolił i ożenił się z nią jak z wolną kobietą - tak jak jego matka Ayse Hafsa z dynastii krymskich Girejów, w której żyłach płynęła krew Dżyngis-chana, poślubiła jego ojca, sułtana Selima I. Tak samo, jak sułtanka Mahidevran - która również nie trafiła do Konstantynopola jako niewolnica, a była córką czerkieskiego księcia Mirzy Temruka z dynastii Kabardynów. Dlaczego ona miałaby być gorsza? Dlaczego jej synowie mieliby być nazywani potomkami niewolnicy? Z czasem Hurrem dopięła swego i po śmierci Ayse Hafsy w marcu 1534 r. została wyzwolona i oficjalnie poślubiona przez sułtana Sulejmana. Ale nie wybiegajmy zbytnio w przyszłość, gdyż teraz, w listopadzie i grudniu 1526 r. ważyły się losy rozdartych Węgier a stroną aktywną byli tam znów Osmanowie i Habsburgowie, natomiast Jagiellonowie - w osobie ciągle niezdecydowanego króla Zygmunta - znów stali się jedynie biernymi obserwatorami zachodzących zmian. A jednak istniało życie poza Węgrami, jak buńczucznie twierdzili węgierska szlachta, powtarzając wciąż że "Nie ma życia poza Węgrami" (które to motto zamieściłem na wstępie) oraz "pierścieniami naszymi zgnieciemy Osmanów". Cóż, pycha zawsze kroczy tuż przed upadkiem.
PODZIAŁ WĘGIER PO KLĘSCE POD MOHACZEM
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz