Stron

wtorek, 21 września 2021

UMIERAMY I CO DALEJ? - czyli co się z nami dzieje po śmierci? - Cz. XLV

PONOWNE ODRODZENIE POPRZEZ

POZNANIE SAMEGO SIEBIE

Cz. XIV




 

 
RELACJA KATARZYNY W CZASIE
TERAPII HIPNOTERAPEUTYCZNEJ
 
 
 
 Z każdym tygodniem Katarzyna pozbywała się jakiejś warstwy nerwicowych lęków. Z każdym tygodniem stawała się pogodniejsza, bardziej spokojna i cierpliwa. Miała więcej zaufania do ludzi i oni też do niej lgnęli. Emanowała miłością i była nią darzona. Wewnętrzny blask jej osobowości promieniował z taką mocą, że wszyscy mogli to dostrzec. Wycieczki Katarzyny w przeszłość obejmowały millennia. Ilekroć zapadła w hipnotyczny trans, nie wiedziałem, jakie wątki jej wcieleń się pojawiają. Od prehistorycznych jaskiń przez starożytny Egipt po czasy współczesne - ona tam była. A gdzieś poza czasem Mistrzowie z miłością sprawowali pieczę nad jej wszystkimi wcieleniami. Podczas dzisiejszego seansu znalazła się w dwudziestym wieku, ale nie jako Katarzyna.

- Widzę kadłub samolotu i pas startowy... jakiś pas startowy - zaczęła szeptać.

- Czy wiesz, gdzie to jest?

- Nie widzę... Alzacja? - I dodała po chwili: - Tak, to Alzacja.

- We Francji?

- Nie wiem. Po prostu Alzacja... Widzę nazwisko Von Marks (fonetycznie). Coś jakby brązowy hełm albo kapelusz... kapelusz z goglami. Został zniszczony oddział. To jakieś odludzie. Chyba nie ma żadnego miasta w pobliżu.

- Co widzisz?

- Zniszczone domy. Widzę domy... Ziemia jest zryta bombardowaniem. Tutaj jest bardzo dobrze ukryty schron.

- Co ty robisz?

- Pomagam im przy rannych, oni ich odnoszą.

- Spójrz na siebie. Opisz, jak wyglądasz i co nosisz.

- Noszę kurtkę. Mam jasne włosy, niebieskie oczy. Moja kurtka jest bardzo brudna. Wielu tu rannych.

- Czy jesteś przeszkolona do opieki nad rannymi?

- Nie.

- Czy tam mieszkasz, czy zostałaś przywieziona? Gdzie mieszkasz?

- Nie wiem.

- W jakim mniej więcej jesteś wieku?

- Trzydzieści pięć lat.

Katarzyna miała teraz dwadzieścia dziewięć, oczy piwne, a nie niebieskie. Dalej zadawałem jej pytania:

- Jak się nazywasz? Czy jest twoje nazwisko na kurtce?

- Na kurtce są skrzydła. Jestem pilotem... kimś w rodzaju pilota.

- Latasz na samolotach?

- Tak, muszę.

- Kto ci to każe robić?

- Taka jest moja służba. To mój obowiązek.

- Czy także zrzucasz bomby?

- Na pokładzie samolotu jest strzelec. I pilot.

- Na jakiego rodzaju samolocie latasz?

- To samolot z czterema śmigłami. Dolnopłatowiec.

Byłem rozbawiony tym opisem, ponieważ Katarzyna w ogóle nie znała się na samolotach. Zaimponowała mi, mówiąc o dolnopłatowcu. Ale w stanie hipnozy zdobywała coraz większy zapas wiedzy, choćby na temat wyrobu masła czy balsamowania zmarłych. Inna sprawa, że tylko ułamek tej wiedzy był dla niej dostępny w jej codziennym, świadomym życiu.

- Czy masz rodzinę? - kontynuowałem pytania.

- Oni nie są ze mną.

- Czy są bezpieczni?

- Nie wiem. Obawiam się... obawiam się, że wrócą. Moi przyjaciele są umierający!

- Czyjego powrotu się obawiasz?

- Wroga.

- Kim jest ten wróg?

- Anglicy... Amerykańskie Siły Zbrojne... i Anglicy.

- Czy przypominasz sobie swoją rodzinę?

- Czy sobie przypominam? Za dużo tu zamieszania.




- No, to wróćmy w tym samym życiu do lepszych czasów, przed wojną, kiedy byłaś razem z rodziną w domu. Zobacz to. Wiem, że to trudne, ale chcę, żebyś się odprężyła. Spróbuj i przypomnij sobie. 

Katarzyna chwilę milczała i wreszcie szepnęła.

- Słyszę imię Eryk... Eryk. Widzę jasnowłose dziecko, dziewczynkę.

- Czy to twoja córeczka?

- Tak. Chyba tak... Margot.

- Czy ona jest blisko ciebie?

- Jest ze mną. Jesteśmy na pikniku. Cudowna pogoda.

- Czy oprócz Margot jest ktoś z tobą?

- Widzę kobietę o brązowych włosach, siedzi na trawie.

- Czy to twoja żona?

- Tak... nie znam jej - dodała nawiązując do rozpoznawania ludzi, obecnego życia.

- Czy znasz Margot? Spójrz na nią uważnie. Czy znasz ją?

- Tak, ale nie bardzo wiem skąd... Gdzieś ją poznałam.

- Później może się dowiesz. Spójrz jej w oczy.

- To Judy - odpowiedziała. 

Judy była obecnie najlepszą przyjaciółką Katarzyny. Podczas pierwszego spotkania poczuły wzajemną sympatię i zaprzyjaźniły się serdecznie, ufając sobie bez reszty, znając swoje myśli i pragnienia, nim zostały wypowiedziane.

- Judy? - powtórzyłem.

- Tak, Judy. Podobna jest do niej... uśmiecha się tak samo jak ona.

- To dobrze. Czy jesteś szczęśliwa w domu, czy masz jakieś problemy?

- Nie mam żadnych problemów - długie milczenie. - Tak, tak, to bardzo niespokojne czasy. Za to w rządzie niemieckim są jakieś problemy. Zbyt wiele rozbieżnych poglądów. To nas wreszcie podzieli... Ale ja muszę walczyć dla swojej ojczyzny.

- Czy mocno kochasz swoją ojczyznę?

- Nienawidzę wojny. Uważam, że nie wolno nikogo zabijać, ale muszę spełnić swój obowiązek.

- Przejdź teraz do tego miejsca, gdzie leżał rozbity samolot, gdzie widać było ślady po bombardowaniu, podczas wojny. Anglicy i Amerykanie zrzucają niedaleko ciebie bomby. Czy widzisz znowu samolot?

- Tak.

- Czy nadal żywisz takie same jak przedtem uczucia wobec zabijania, wojny i spełnienia obowiązku?

- Tak, umrzemy niepotrzebnie.

- Co takiego?

- Umrzemy niepotrzebnie - powtórzyła głośniejszym szeptem.

- Niepotrzebnie? Dlaczego niepotrzebnie? Czyż nie ma w tym zasługi, jeśli się walczy w obronie własnego kraju i swoich najdroższych?

- Umrzemy broniąc idei garstki ludzi.

- Nawet gdyby to byli przywódcy twego kraju? 

- Oni mogą się mylić... - szybko mi przerwała. - Oni nie są przywódcami, gdyby nimi byli, nie doszłoby do okropnej wewnętrznej walki... w rządzie. Niektórzy ludzie nazywają ich szaleńcami. 

- Czy to coś ci mówi? Czy oni są obłąkani na punkcie posiadania władzy?

- My wszyscy chyba jesteśmy szaleńcami, jeśli dajemy im się prowadzić, pozwalamy na to... żeby nam kazali zabijać ludzi. I zabijać samych siebie...

- Czy zostali przy życiu jacyś twoi przyjaciele?

- Tak, niektórzy jeszcze żyją.

- Czy są tacy, z którymi jesteś bardzo blisko? Z załogi twego samolotu? Czy twój strzelec i pilot jeszcze żyją?

- Nie widzę ich, ale mój samolot nie został zniszczony.

- Nadal nim latasz?

- Tak, musimy się spieszyć, żeby ten drugi samolot poderwać z pola startowego... nim oni wrócą.

- Wejdź do swego samolotu.

- Nie chcę.

Sprawiała wrażenie, że próbuje ze mną prowadzić pertraktacje.

- Ale musisz nim wystartować.

- Kiedy to bez sensu...

- Jaki był twój zawód przed wojną? Czy pamiętasz? Co robił Eryk?

- Byłem drugim pilotem... małego samolotu, takiego który woził cargo.

- A więc wtedy także byłaś pilotem, czy tak?

- Tak.

- Z tego powodu często przebywałaś poza domem?

- Tak - odparła bardzo cicho, z żalem.

- Przesuń się w przód w czasie - poleciłem jej - Do następnego lotu. Czy możesz to zrobić?

- Kiedy nie będzie następnego lotu.

- Czy coś ci się stanie?

- Tak.

Oddech jej się przyspieszył, była wyraźnie zdenerwowana. Przesunęła się do dnia swej śmierci.

- Co się stało?

- Uciekam od ognia. Moja załoga zginęła z powodu ognia.

- Czy ty to przeżyłaś?

- Nikt nie przeżył... nikt nie może przeżyć wojny. Umieram! - oddech jej stał się ciężki. - Krew! Wszędzie jest krew! Czuję ból w piersiach... Zostałam trafiona w pierś... i w nogę... i w kark. Och, jaki ból...

Bardzo cierpiała, ale wkrótce oddech się uspokoił i stał się bardziej regularny, mięśnie jej twarzy rozluźniły się, wyglądała teraz spokojnie. Rozpoznałem spokój stanu przejściowego.




- Wyglądasz teraz na odprężoną. Czy się skończyło? 

Chwilę milczała i wreszcie odparła bardzo cicho:

- Oddalam się... od mego ciała. Nie mam już ciała. Znowu jestem duchem.

- Dobrze. Odpocznij. Miałaś ciężkie przeżycia i trudną śmierć. Musisz odpocząć. Czego nauczyłaś się w tym wcieleniu?

- Nauczyłam się, co to jest nienawiść, niepotrzebne zabijanie... źle skierowana nienawiść... I że są ludzie, którzy nienawidzą, ale nie wiedzą dlaczego. Pcha nas do tego... zło, kiedy jesteśmy w fizycznym stanie...

- Czy istnieje wyższy obowiązek, nadrzędny względem własnego kraju? Coś, co by nas odstręczało od zabijania, nawet gdyby nam kazano? Obowiązek względem nas samych? 

- Tak... - ale nie rozwinęła tego tematu.

- Czy teraz na coś czekasz?

- Tak... Czekam, żeby przejść w stan odnowy. Muszę czekać. Oni przyjdą po mnie... oni przyjdą... 

- Dobrze, chciałbym porozmawiać z nimi, jak przyjdą.

Czekaliśmy kilka minut. I nagle jej głos stał się donośny, zachrypnięty, odezwał się pierwszy Mistrz, a nie poeta:

- Miałeś rację przypuszczając, że jest to właściwa kuracja dla tych w fizycznym stanie. Musisz z nich wyplenić strach, który powoduje utratę energii. Utrudnia im realizację wyznaczonych zadań. Wskazówki, jak to robić, znajdziesz w swoim otoczeniu. Najpierw muszą się oni znaleźć na bardzo, bardzo głębokim poziomie... gdzie już nie czują swego ciała. Wtedy do nich trafisz. Troski i zmartwienia istnieją tylko na powierzchni. Musisz dotrzeć głęboko, do ich duszy, tam, gdzie tworzą się idee. Energia... wszystko jest energią. A tyle się jej marnuje. Weźmy góry... Wnętrze góry, w samym jej środku panuje spokój. To na zewnątrz dominuje zamęt. Ludzkie istoty dostrzegają tylko to, co zewnętrzne, ale ty możesz przeniknąć znacznie głębiej. Musisz zobaczyć wulkan. Żeby to uczynić, musisz wejść głęboko we wnętrze. Stan fizyczny jest anormalny, natomiast stan duchowy naturalny. Kiedy zostajemy odesłani z powrotem, mamy uczucie, że stykamy się z czymś, czego nie znamy. Przystosowanie się zajmuje nam sporo czasu. W świecie duchowym trzeba czekać, a potem następuje odnowa. Istnieje bowiem stan odnowy. Jest to taki sam wymiar jak inne wymiary, a tobie już udało się prawie osiągnąć ten stan...

Byłem zdumiony. Jak mogłem zbliżyć się do osiągnięcia stanu odnowy?

- Czyżby udało mi się "prawie osiągnąć ten stan?" - spytałem zdumiony.

- Tak. Ty wiesz znacznie więcej niż inni ludzie. Dlatego więcej rozumiesz. Bądź wobec nich cierpliwy. Nie posiadają oni wiedzy, jaką ty masz. Do pomocy zostaną ci przysłane duchy. Postępujesz właściwie w tym, co czynisz... rób tak dalej. Nie wolno tracić energii. Musisz wyzbyć się lęku. To będzie największa broń, jaką posiadasz...

Pierwszy Mistrz zamilkł. Co ma znaczyć owo przesłanie? - zapytałem siebie. Wiedziałem, że udało mi się uwolnić Katarzynę od lęku, ale to przesłanie miało znaczenie bardziej globalne. Było czymś więcej niż tylko potwierdzeniem skuteczności hipnozy jako narzędzia terapeutycznego. Chodziło tu o coś więcej niż cofanie się do poprzednich wcieleń, co zresztą trudno byłoby zastosować na masową skalę. Nie, moim zdaniem to dotyczy strachu przed śmiercią, strachu, który się kryje głęboko wewnątrz wulkanu. Strach przed śmiercią, ukryty, bezustanny strach, którego żadne pieniądze ani wysiłki nie mogą zneutralizować - oto istota rzeczy. Gdyby ludzie wiedzieli, iż "życie nie kończy się i dlatego my nigdy nie umieramy i nigdy naprawdę nie urodziliśmy się", to wtedy ten strach zniknąłby. Gdyby ludzie wiedzieli, iż żyli nieskończoną ilość razy przedtem i żyć będą w przyszłości nieskończoną ilość razy, to uspokoiliby się. Gdyby wiedzieli, że kiedy jesteśmy w stanie fizycznym, wokół nas są pomocne duchy, i że potem po śmierci w stanie duchowym ludzie przyłączą się do tych duchów i do naszych kochanych zmarłych, jak wielkiego pocieszenia by doznali. Gdyby wiedzieli, że "aniołowie stróże" naprawdę i s t n i e j ą, o ileż bezpieczniejsi by się czuli. Gdyby wiedzieli, że akty przemocy i niesprawiedliwości wobec innych ludzi nie zostają zapomniane, ale że w jakiś sposób trzeba będzie zapłacić za nie w następnym życiu, o ileż mniej byłoby gniewu i pragnienia zemsty. A jeśli istotnie "poprzez wiedzę zbliżamy się do Boga", jakież znaczenie mają wartości materialne albo władza, jeśli są celem samym w sobie, a nie środkiem, by taką postawę osiągnąć. Chciwość czy chęć posiadania władzy nie są żadną wartością. Ale jak dotrzeć z tą wiedzą do ludzi? Większość z nich odmawia modlitwy w swoich kościołach, synagogach, meczetach albo świątyniach, modlitwy, które głoszą nieśmiertelność duszy. Ale kiedy skończy się nabożeństwo, wracają do swoich utartych nawyków, do rywalizacji, chciwości, manipulacji i egotyzmu. To wszystko opóźnia postęp duszy. A jeśli wiara nie wystarczy, to może nauka coś tu pomoże. Może należy zbadać doświadczenia Katarzyny i moje, może powinni je przestudiować, zanalizować i opisać w bezstronny naukowy sposób behawioryści i fizycy. Jednak w tym momencie daleki byłem od napisania naukowej rozprawy czy książki, w ogóle nie brałem czegoś takiego pod uwagę. Zastanawiałem się nad duchami, które będą przysłane, żeby mi pomóc. Pomóc w czym? Katarzyna poruszyła się i zaczęła szeptać:

- Ktoś imieniem Gideon, ktoś imieniem Gideon... Chce mówić ze mną.

- Co on mówi?

- On jest stale w pobliżu, ale na dłużej nie zatrzymuje się. On jest jakby opiekunem... Ale teraz droczy się ze mną.

- Gideon? - powtórzyłem.

- Jest tutaj.

- Czy jego obecność sprawia, że czujesz się bardziej bezpieczna?

- Tak. On wróci, kiedy będę go potrzebować.




- Dobrze. Czy inne dusze są wokół nas?

- O tak... wiele duchów - odparła szeptem. - Oni przychodzą tylko wtedy, kiedy chcą. My wszyscy jesteśmy duchami. Ale inni... niektórzy są w fizycznym stanie, a inni w okresie odnowy. A jeszcze inni są opiekunami. Ale my wszyscy tam pójdziemy. My także byliśmy opiekunami.

- Czy musimy wracać, żeby się uczyć? Dlaczego nie możemy się uczyć jako duchy?

- Są różne poziomy nauki i niektórych rzeczy musimy się uczyć jako istoty cielesne. Musimy przeżywać cierpienie. Kiedy jest się duchem, nie czuje się bólu. To okres odnowy. Twoja dusza się odnawia. Kiedy ktoś jest w stanie fizycznym, odczuwa ból, sam może ranić. W formie duchowej nie czuje się tego. Jest tylko szczęście, poczucie zadowolenia. Okres odnowy jest dla... dla nas. Współdziałanie pomiędzy ludźmi w duchowej formie jest inne. Kiedy jesteśmy w stanie fizycznym... nawiązujemy kontakty interpersonalne.

- Rozumiem.

Znowu zamilkła. Mijały minuty.

- Widzę niebieski pojazd.

- Wózek dziecięcy?

- Nie, coś w czym można jechać... Jest niebieski. Niebieska frędzla na górze, niebieska na zewnątrz...

- Czy ten pojazd ciągną konie? 

- Ma wielkie koła. Nikogo w nim nie widzę, tylko dwa konie zaprzęgnięte do niego... siwy i kasztan. Ten siwy koń ma na imię Jabłko, ponieważ bardzo lubi jabłka. Ten drugi ma na imię Książę. Oba są bardzo łagodne. Nie gryzą. Mają duże kopyta... duże kopyta.

- Czy jest także jakiś złośliwy koń? Inny?

- Nie. Tylko te dwa, bardzo łagodne.

- Czy jesteś tam?

- Tak, widzę jego pysk. Ten koń jest znacznie wyższy niż ja.

- Czy jesteś w tym pojeździe? - z tonu jej odpowiedzi wywnioskowałem, że jest dzieckiem.

- Są tu konie. A także chłopiec.

- W jakim jesteś wieku?

- Nie wiem, jestem bardzo mała. Chyba nie umiem jeszcze liczyć.

- Czy znasz tego chłopca? Czy to twój przyjaciel? A może brat?

- Mieszka w sąsiedztwie. Przyjechał... z wizytą. Będzie ślub... albo coś w tym rodzaju.

- Czy wiesz, czyj to ślub?

- Nie. Powiedziano nam, żebyśmy się nie zabrudzili. Mam kasztanowe włosy... Buciki z jednej strony zapinane od góry do dołu na guziczki.

- Czy jesteś ładnie ubrana? Odświętnie?

- Na biało... w białej sukience z kołnierzem koronkowym, wiązanym z tyłu.

- Czy w pobliżu jest twój dom?

- Bardzo wielki dom - odparło dziecko.

- Czy ty w nim mieszkasz?

- Tak.

- No, dobrze. Czy możesz teraz zajrzeć do domu? To ważny dzień dzisiaj. Inne osoby także będą elegancko ubrane, specjalnie na tę okazję.

- Gotuje się dużo, dużo jedzenia.

- Czujesz zapach tego jedzenia?

- Tak. Pieką chleb... mięso... Nam każą znowu wyjść na dwór.

Rozbawiło mnie to. Ja poleciłem, żeby weszła do środka, ale jej znowu kazano wyjść.

- Jak do ciebie mówią?

- ...Mandy... Mandy i Edward.

- Edward do tego chłopca?

- Tak.

- Nie pozwalają ci zostać w domu?

— Nie, ponieważ są bardzo zajęci.

- Co czujecie z tego powodu?

- Wcale się nie przejmujemy. Ale to bardzo trudno nie ubrudzić się. Nic nam nie wolno.

- Czy później tego dnia pójdziesz na ślub?

- Tak... Widzę wiele osób. W pokoju jest ciemno. Dzień jest gorący, bardzo gorący. Jest obecny także proboszcz... w śmiesznym kapeluszu, bardzo dużym... czarnym. Zakrywa mu twarz...

- Czy to szczęśliwa chwila dla twojej rodziny?

- Tak.

- Czy wiesz, kto bierze ślub?

- Moja siostra.

- Czy jest dużo od ciebie starsza?

- Tak.

- Czy ją teraz widzisz? Czy jest w ślubnej sukni?

- Tak.

- Czy jest ładna? 

- Tak. Ma dużo kwiatów we włosach.

- Przyjrzyj się jej z bliska. Czy znasz ją z innych wcieleń. Spójrz na jej oczy, usta...

- Tak, myślę, że to jest Becky... ale niższa, znacznie niższa.

Becky pracowała razem z Katarzyną i przyjaźniły się. Były ze sobą dość blisko, ale Katarzyna miała za złe krytyczne podejście przyjaciółki do niej, wtrącanie się w jej osobiste sprawy i podejmowane przez nią decyzje. Może jednak teraz to rozróżnienie nie było zbyt wyraźne.

- Ona mnie kocha... i mogę stać tak samo jak ona z przodu.

- Dobrze. Rozejrzyj się wokoło. Czy obecni są twoi rodzice?

- Tak.

- Czy bardzo cię kochają?

- Tak.

- Świetnie. Przyjrzyj im się z bliska. Najpierw matce. Sprawdź, czy ją sobie przypominasz. Przyjrzyj się jej twarzy.

Katarzyna kilka razy głęboko odetchnęła.

- Nie znam jej.

- Spójrz na ojca, przypatrz mu się z bliska. Jaki ma wyraz twarzy, oczy... także usta. Czy go znasz?

- To Stuart - odpowiedziała szybko. 

Tak, Stuart znowu się pojawił. Należało dalej prowadzić badanie w tym kierunku.

- Jakie są z nim twoje stosunki?

- Bardzo go kocham... jest dla mnie bardzo dobry. Ale jego zdaniem sprawiam wiele kłopotów. On w ogóle uważa, że dzieci sprawiają mnóstwo kłopotów.

- Czy jest zbyt poważny?

- Nie, lubi bawić się z nami. Ale my zadajemy zbyt wiele pytań. Jest bardzo dla nas dobry, tylko że my zadajemy zbyt wiele pytań.

- Czy to go nieraz męczy?

- Tak, powinniśmy się uczyć od nauczycielki, a nie od niego. Dlatego chodzimy do szkoły... żeby się uczyć.

- To brzmi tak, jakby to on powiedział. Czy mam rację?

- Tak. On ma ważniejsze sprawy do załatwienia. Prowadzi farmę.

- Czy to duża farma?

- Tak.

- Czy wiesz, gdzie ona jest?

- Nie.

- Czy nikt z obecnych nie wspomniał nazwy miasta lub stanu? Miasteczka? 

Chwilę nasłuchiwała uważnie.

- Nie słyszę.

Znowu zamilkła.

Ok., czy chcesz jeszcze dalej penetrować to wcielenie? Pójść naprzód w czasie albo... 

Przerwała mi:

- Wystarczy.

W trakcie seansów z Katarzyną postanowiłem nie omawiać jej rewelacji wraz z innymi kolegami- psychiatrami. Dotąd, oprócz mojej żony Carole i kilku innych "pewnych" osób nie podzieliłem się z nikim tymi rewelacjami. Choć byłem przekonany, że to, czego dowiedziałem się podczas naszych spotkań, jest prawdziwe i niezwykle ważne, jednak obawa przed reakcjami kolegów, naukowców i praktyków, skłoniła mnie do milczenia. Nadal musiałem się liczyć z moją reputacją, karierą i tym, co inni o mnie myślą. Mój własny sceptycyzm z tygodnia na tydzień słabł coraz bardziej na skutek dowodów, jakich mi dostarczała Katarzyna. Często powtarzałem nagrane taśmy, żeby ponownie przeżyć napięcie i dramatyzm naszych seansów. Jednak inni musieliby polegać na moich eksperymentach, przekonujących, ale wyłącznie moich. Uważałem, że muszę jeszcze zebrać więcej argumentów. W miarę jak wierzyłem coraz bardziej w skierowane do mnie przesłania, moje życie stało się prostsze i dawało mi więcej zadowolenia. Nie musiałem grać ani udawać, że jestem kimś innym. Stosunki z ludźmi stały się bardziej szczere i bezpośrednie. Z życia rodzinnego zniknęło wiele napięć i stresów. Moje opory, żeby przyjąć wiedzę przekazywaną mi za pośrednictwem Katarzyny, zaczęły słabnąć. Ku memu zdumieniu wiele osób zainteresowało się tymi zjawiskami i chciało jak najwięcej się dowiedzieć. Coraz częściej ludzie zaczęli mi opowiadać o swoich bardzo osobistych parapsychicznych doznaniach, takich jak kontakty ze zmarłymi, deja-vu, czy przeżywanie stanów pozacielesnych. Bardzo wiele osób nie wspomniało o tym nawet swym rodzinom. W obawie, że dzieląc się tymi przeżyciami z kimś bliskim czy lekarzem, będą uważani za co najmniej dziwaków.




A jednak tego rodzaju zjawiska parapsychiczne są dość powszechne, o wiele częstsze, niż sobie z tego zdajemy sprawę. To powściągliwość ludzka sprawia, że wydają się tak rzadkie. A im ktoś osiągnął wyższy stopień w tej dziedzinie, tym bardziej niechętnie o tym mówi. Pewien ceniony ordynator dużego oddziału w moim szpitalu cieszy się międzynarodową sławą z racji swej dużej wiedzy. Często rozmawia ze swoim zmarłym ojcem, który kilkakrotnie uchronił go od poważnego niebezpieczeństwa. Inny profesor we śnie odnajduje brakujące ogniwa czy rozwiązania swoich badań naukowych. Informacje otrzymane we śnie są niezawodne. Inny znany lekarz wie, kto do niego dzwoni przed podniesieniem słuchawki. Żona dyrektora kliniki psychiatrycznej na środkowowschodnim uniwersytecie ma doktorat z psychologii. Jest autorką prac naukowych na bardzo wysokim poziomie. Nikomu oprócz mnie nie powiedziała dotąd, że kiedy pierwszy raz była w Rzymie, poruszała się po mieście, jakby je doskonale znała. Bezbłędnie wiedziała, co zobaczy za następnym rogiem. Choć nigdy przedtem nie była we Włoszech i nie znała języka, Włosi zawsze odzywali się do niej po włosku, stale biorąc ją za swoją rodaczkę. Rozumiem doskonale, dlaczego ci wybitni specjaliści, naukowcy, milczeli. Ja byłem jednym z nich. Nie możemy zaprzeczyć świadectwu własnych przeżyć i zmysłów. Jednak nasze wykształcenie na wiele sposobów diametralnie zaprzecza zdobytym informacjom i przeżyciom oraz wynikającym z nich poglądom, i dlatego milczymy.

Spotkanie z Katarzyną zostało zakończone i umówili się na kolejną wizytę w następnym tygodniu.   
 




  
CDN. 
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz