Stron

czwartek, 23 września 2021

WIELKA TRWOGA - Cz. III

CZYLI WOJNY GRECKO-PERSKIE,

WIDZIANE OCZYMA 

NIE TYLKO ZWYCIĘSKICH

ATEŃCZYKÓW I SPARTAN,

LECZ GŁÓWNIE MIESZKAŃCÓW

ZAGROŻONYCH PRZEZ

PERSÓW GRECKICH WYSP I MIAST

 



 

Ο φόβος των Περσών

Cz. III 






 

PRIENNE

UPADEK i ODNOWA

(545 r. p.n.e.)

 
 
 Po zdradzie i ucieczce do Kyme Paktyesa, "Wielki Król Anszanu" (jak tytułowali się pierwotnie władcy Persji) Cyrus, postanowił przykładnie ukarać wszystkie małoazjatyckie greckie polis, tak, aby już nigdy więcej nikt nie ośmielił się udzielić pomocy jakiemukolwiek buntownikowi. Wyrok został wydany, a osamotnieni małoazjatyccy Grecy w konfrontacji z ówczesną potęgą Persów i Medów byli na przegranej pozycji i mogli z ich strony spodziewać się wszystkiego najgorszego. Miasto Prienne - należące do tzw.: Dodekapolis (czyli związku 10 miast i dwóch wysp) stało wówczas w awangardzie anty-perskich knowań. Co prawda Bias z Prienne radził Grekom w Świątyni Posejdona w Panionion zbiorową emigrację na słabo zaludnioną Sardynię, ale jego pomysł nie spodobał się przedstawicielom innych polis (wsparli go jedynie Fokejczycy i Tejczycy). Zamiar ewakuacji ludności zagrożonych miast nie podobał się, ponieważ - abstrahując całkowicie od całkiem realnego zagrożenia zniszczenia miasta i wzięcia mieszkańców do perskiej niewoli - to jednak los politycznego uchodźcy nie był w greckim świecie niczym przyjemnym. Nie tylko że trzeba było zmagać się z głodem i przeciwnościami natury, to jeszcze najczęściej tacy ludzie budzili u innych odrazę połączoną z obawą a nie litość. Zresztą trudno się dziwić, tym bardziej gdy duża grupa uchodźców z jakiegoś miasta przemierzała tereny, gdzie miejscowa ludność była w mniejszości - wówczas można było obawiać się wielu niedogodności, łącznie z zakazem wstępu na teren takiego polis. Był to bowiem akt samoobrony ze strony lokalnych ludów, gdyż zdarzały się sytuacje, że miejscowi - przyjmując wcześniej serdecznie uchodźców - sami zostawali pozbawieni swego państwa (taka sytuacja miała miejsce np. ok. 700 r. p.n.e. gdy część Kolofończyków została wygnana ze swojego miasta na skutek walk wewnętrznych, wówczas udali się oni w dużej liczbie na północ do Smyrny - oba miasta znajdowały się w Jonii, choć mieszkańcy Smyrny byli Eolami - gdzie też zostali przyjęci z gościnnością. Ale ponieważ była ich spora liczba, a Smyrnejczycy właśnie odbywali święto ku czci Dionizosa i z tego powodu opuścili swoje miasto by świętować poza jego obrębem, pozostali wewnątrz Kolofończycy... po prostu zamknęli bramy i nie chcieli wpuścić z powrotem powracających mieszkańców. Ci musieli potem apelować do innych Eolów z prośbą o pomoc, ale swego miasta już nie odzyskali - Kolofończycy oddali im jedynie ich ruchomy dobytek, ale w zamian pozostawili sobie przebywające wraz z nimi w mieście żony, córki i niewolników poprzednich mieszkańców).

Los tułacza nie był więc miły i zewsząd groziło niebezpieczeństwo (wzgardy okolicznych ludów, czasem ataki z ich strony, a przede wszystkim dochodziła do tego codzienna walka o przeżycie dla całej zbiegłej społeczności i konieczność utrzymania się w jedności żeby zbytnio się nie dzielić). Co prawda uchodźcy mogli powoływać się na "święte prawo gościnności" (tzw.: "prawo błagalników") podtrzymywane powagą bogów - Zeusa Kseniosa, Apollona i Ateny Kseni, które zapewniało "błagalnikom" bezpieczne przejście nawet przez tereny dotąd wrogie wobec owych uciekinierów - to w praktyce jednak wyglądało to zupełnie inaczej (każde z polis indywidualnie decydowało o zasadzie gościnności i przyznawało, lub zabraniało uchodźcom prawa przejścia przez swoje terytorium). W każdym razie, nawet jeśli dane polis zapewniło im proksenię (ochronę i opiekę) to i tak los wygnańców nie był wesoły, gdyż nie mogli oni nigdy czuć się tam do końca bezpiecznie (Persja mogła przecież w każdej chwili zażądać wydania zbiegów, grożąc w przypadku odmowy najazdem na polis, które takiej ochrony udzieliło, a poza tym dzieci wygnańców musiały uczyć się tych praw, które obowiązywały w państwie przyjmującym, zatracając tym samym pojęcie wspólnotowej jedności z dawnym miastem i swymi przodkami). Dlatego też los uchodźców nie był przyjemny (greccy dziejopisi są pod tym względem zgodni - los uciekiniera, to los nieszczęśnika, a ucieczka z dawnego miasta zawsze była traktowana jako powszechne nieszczęście). Nic więc dziwnego, że dziewięć pozostałych miast Dodekapolis sprzeciwiło się planom Briasa powszechnej ewakuacji i odpłynięcia w stronę Sardynii (na której wybrzeżu już istniały poszczególne fenickie oraz kartagińskie kolonie, zaś górzysty środek wyspy zamieszkiwał bitny i dość barbarzyński lud Sardów, z którymi znacznie później nawet Rzymianie mieli duży kłopot, a ujarzmienie Sardynii - od czasu, gdy w 238 r. p.n.e. wymusili na Kartaginie oddanie tej wyspy wraz z Korsyką - zajęło im łącznie kilkadziesiąt kolejnych lat). Każde z polis na małoazjatyckim wybrzeżu Jonii oczekiwało więc teraz indywidualnie ataku Persów.

Prienne - podobnie jak i inne miasta - szykowało się do obrony, ulepszano więc mury, szkolono hoplitów, budowano okręty - na niewiele się to jednak wszystko przydało. Gdy pod miasto podszedł - wysłany wraz z Tabalosem - Med o imieniu Mazares i przystąpił do ataku, pomimo odwagi i poświęcenia obrońców (którzy przecież walczyli w obronie swego prawa do życia i przetrwania - a jak wiadomo, dla Greków lepiej było polec w walce, niż wieść los tułacza lub niewolnika) miasto zostało zdobyte (gdy już było widać że mury miejskie nie wytrzymają ataku i Persowie wdarli się do miasta, część mieszkańców ruszyło do portu, aby dostać się na okręty które stały przy brzegu, i tym samym uciec stąd, unikając śmierci lub niewoli. Ale Persowie byli szybsi i większość statków nie odbiła nawet od brzegu gdy została podpalona, choć niewielkiej części ludności na kilku dosłownie statkach udało się w porę uciec i odpłynąć zanim Persowie położyli w porcie ogień). Ludność zdobytego miasta (głównie kobiety, dzieci i dotychczasowi niewolnicy) została zamieniona w niewolników i deportowana do Persji. Ale to nie koniec historii miasta Prienne oraz jego mieszkańców, gdyż samo polis nie zostało zniszczone przez Persów (nie wiadomo czy Tabalos pragnął je z jakichś powodów oszczędzić, czy też takie polecenie otrzymał do króla Cyrusa). Co ciekawe, ci spośród mieszkańców, którym udało się zbiec i tym samym uniknąć śmierci lub niewoli, nie zamierzali jednak szukać szczęścia na innych, nieznanych sobie ziemiach, a postanowili... dogadać się z Persami, aby ci pozwolili im wrócić do miasta. Nie wiadomo jakie dokładnie warunki przyjęto, ale ostatecznie Persowie wyrazili zgodę na ponowne osiedlenie się zbiegów w Prienne, choć miasto to już całkowicie miało zostać uzależnione od "Króla Królów". Tamtejsi Grecy zapewne zostali pozbawieni prawa nie tylko do niezależnego bytu w kwestii polityki zagranicznej i musieli płacić wysoką daninę, ale również zostali też pozbawieni wpływu na wybór własnego rządu i prowadzenie suwerennej polityki wewnętrznej (to tłumaczy, dlaczego Prienne tak się zaangażowało w późniejsze anytperskie powstanie Jonów z lat 499-494 p.n.e., wystawiając do walki 12 okrętów wojennych i nieznaną liczbę hoplitów). Miasto jednak przetrwało choć cała równina Meandra (na której Prienne leżało) została przez Persów spustoszona 

   



 

FOKAJA

UCIECZKA-HAŃBA-ZEMSTA

(545 r. p.n.e.)



 Zupełnie inaczej niż mieszkańcy Prienne, postąpili w chwili niebezpieczeństwa Fokejczycy, zasiedlający dość duże i bogate jońskie miasto na granicy w Eolią i nieopodal wysp Arginuzy. Ci bowiem podjęli decyzję o ostatecznym opuszczeniu swojego polis i szukaniu ratunku w emigracji na wyspach Arginuzy. Pewnym problemem był fakt, iż nie uzyskano na to pozwolenia od Chiotów, którym wyspy te podlegały, ale, ponieważ Chios również należała do związku miast Dodekapolis, przeto spodziewano się ostatecznie uzyskania takiego zezwolenia. Być może zamierzano jeszcze kiedyś powrócić do miasta, ale zapewne na samym początku owego planu przesiedlenia, zakładano stałe już przeniesienie się na wyspy Arginuzy. Gdy więc pod mury Fokai przybył następca Mazaresa (który zmarł wkrótce po zdobyciu Prienne) - Harpagos (również Med), mieszkańcy poprosili go o jeden dzień zwłoki, celem rozpatrzenia jego "propozycji" (która polegała na żądaniu zburzenia części murów miejskich i wyznaczenia jednego domu na rezydencję "Króla Królów"), a w tym czasie (nocą) zapakowali się na okręty i odpłynęli, pozostawiając miasto na pastwę Persów. Dotarli tak na Chios, proponując tamtejszym władzom odkupienie od nich wysp Arginuzy, ale takiej zgody nie uzyskali (Chios i Samos były w znacznie lepszej sytuacji niż pozostałe małoazjatyckie polis, gdyż z racji faktu granicy morskiej i oddalenia od brzegu - a Persowie nie mieli jeszcze wówczas floty - mogli liczyć że uda im się ostatecznie zachować niezależność i zapewnić sobie bezpieczeństwo). Upadek planu Fokejczyków był dla nich prawdziwą katastrofą, jako że nie wiedzieli oni dokąd mogliby teraz popłynąć, aby się osiedlić i nie narazić na niebezpieczeństwo miejscowych ludów. Powstał ferment, część (głównie młodych) mężczyzn, zarzuciła radzie miejskiej tchórzostwo, przez które okryli się oni hańbą, uciekając w nieznane przed Persami. Postanowiono więc wrócić do opanowanego przez Harpagosa miasta. Nocą podpłynęli Fokejczycy pod nabrzeże portowe i po cichu wyładowali się na brzeg, mordując perskie straże. Jeszcze tej samej nocy, dzięki elementowi zaskoczenia, udało się Fokejczykom odzyskać ich polis (wymordowali cały perski garnizon, który zwycięski Harpagos pozostawił na miejscu). 

Dokonali więc zemsty na Persach, ale było oczywiste, że po czymś takim, nie mogą już pozostać bezpieczni i jednak muszą uciekać. Persowie przecież szybko mogli wrócić i zgotować miastu straszny los. Ale znów nie było pomiędzy Fokejczykami zgody w tym temacie. Pozostać chcieli młodzi mężczyźni, którzy rwali się do dalszej walki, a odpływać i ratować dobytek ci spośród mieszkańców, którzy mieli zbyt wiele do stracenia (Strabon pisze, że uciekać chcieli głównie miejscowi bogacze). Ich przywódcą był niejaki Kreontiades. Grupa ta odpłynęła na Zachód, do założonej dwadzieścia lat wcześniej (przez Fokejczyków) Alalii na Korsyce (swoją drogą tam również długo miejsca nie zagrzali, gdyż już dziesięć lat później, w 535 r. p.n.e. po klęsce w morskiej bitwie z Etruskami i Kartagińczykami pod Alalią, Grecy znów musieli stamtąd uciekać). Natomiast pozostali w mieście Fokejczycy, szykowali się do obrony i oczekiwali ponownego nadejścia Persów. Co ciekawe... ci jednak nie przyszli, gdyż Harpagos był w tym czasie zajęty zdobywaniem innych polis, więc dało to mieszkańcom Fokai nadzieję, że za cenę opłacenia się Persom, uda im się utrzymać miasto dla siebie. Harpagos nie mógł być zadowolony z wymordowania jego garnizonu w Fokai, ale (źródła na ten temat milczą) zapewne zgodził się na wyznaczenie Fokejczykom corocznej daniny i uznania przez nich zwierzchności Cyrusa, jako króla. Miasto przetrwało.   






TEOS

UCIECZKA I NOWE ŻYCIE

(545 r. p.n.e.)


 
 Ratować się ucieczką przed Persami - podobnie jak uczynili to mieszkańcy Fokei - postanowili również Tejczycy. Gdy więc Harpagos podszedł pod mury ich miasta, ci wsiedli na swe okręty i odpłynęli ku wybrzeżom Tracji, do miasta o nazwie Abdera (założonego jeszcze w VII wieku p.n.e. właśnie przez kolonistów z Teos). Mieszkańcy miasta twierdzili, że Abderę założył niegdyś Herakles, dla upamiętnienia swego przyjaciela - Abderosa, który właśnie w Tracji został pożarty przez konie Diomedesa (niektórzy twierdzili też, że miasto założyła Abdera, siostra owego Diomedesa). Miasto wydało wielu wybitnych przedstawicieli, jak choćby Demokryta (Demokryt z Abwery 😉) najwszechstronniejszego uczonego starożytności przed Arystotelesem (pisywał o etyce, poezji, medycynie, technice, rolnictwie, malarstwie i sztuce wojennej, zwano go również na przemian: "Śmiejącym się" - Gelasios, "Mądrością" - Sophia, lub po prostu Abderytą. Żył w latach ok. 460 - 370 r. p.n.e.), Protagorasa (zwanego "Wielkim Sofistą", żył w latach ok. 480 - 410 r. p.n.e.), Anaksarchosa (ucznia Demokryta i przyjaciela Aleksandra Wielkiego, żył w latach ok. 380 - 320 r. p.n.e.), Hekataiosa (historyka, żył IV/III wiek p.n.e.). Abderyci jednak znani byli przede wszystkim ze swego szyderczego śmiechu (stąd Demokryt zwany był "śmiejącym się"), który niestety powodował, iż uchodzili oni (szczególnie wśród okolicznych Traków) po prostu za głupców, a Abdera miała taką samą opinię "miasta głupców", jaką późniejsza literatura stworzyła na przykładzie choćby polskiego Pacanowa (Koziołek Matołek - rysunkowa postać Kornela Makuszyńskiego z 1932 r., który właśnie pragnął dojść do Pacanowa, aby tam zostać dobrze podkutym, jako że usłyszał że w Pacanowie kozy kują, a po drodze miał wiele przygód  trafił nawet do Afryki, gdzie czarnoskórzy ludożercy gotowali go w kotle), niemieckiego Schildburga (którego to mieszkańcy uchodzą również jako przedmiot kpin i anegdot już od 1598 r. i ukazania się pracy von Schönberga pt.: "Die  Schildbürger") czy chociażby angielskiego Gotham (nie mylić z miastem Batmana 😀) w hrabstwie Nottingham, którego opinia "miasta głupców" sięga początku XIII wieku i czasów panowania króla Jana bez Ziemi.

Po opuszczeniu Teos przez jego mieszkańców, Persowie (w przeciwieństwie do Prienne czy Fokai) w dużej części miasto spalili (jednak nie całkiem, o czym świadczy choćby fakt, iż pozwolili oni pozostać w Teos niewielkiej liczbie tych, którzy woleli zostać w rodzinnym grodzie i nie odpłynęli z innymi współrodakami do Abdery). Potomkowie uciekinierów z Teos powrócą potem z Abdery do miasta ich przodków (po roku 479 p.n.e.), po ostatecznej klęsce Persów w bitwie pod Platejami i Mykale. Warto jeszcze dodać, że ci, którzy odpłynęli do Abdery, potem podzielili się jeszcze, i część z nich założyła miasto Fanagorię nad Morzem Czarnym (na wybrzeżu Kaukazu, nieopodal Krymu), a część Hermonassę (oba miasta weszły potem w skład Królestwa Bosporańskiego).  
 





INNE MIASTA JONII

KAPITULACJA I HAŃBA

(545 r. p.n.e.)



Inne miasta Jonii i Eolii, jak Kyme (które udzieliło schronienia Paktyesowi), Myrina, Grynium, Larisa, Kolofon, Lebedos, Klazomenaj, Erytrea, Antandros, Hamaxitos i Efez (Milet bowiem, już wcześniej otrzymał od Persów specjalne prawa - o czym pisałem w poprzedniej części) albo haniebnie kapitulowały (przyjmując perskie warunki, a tym samym ocalając życie swych mieszkańców), albo też upadały jeden po drugim w walce. Te, które się broniły, były z reguły niszczone a ludność (głównie kobiety i dzieci) uprowadzana w niewolę, te zaś, które się poddawały - mogły przetrwać, ale jedynie uznając nad sobą zwierzchnictwo "Króla Królów". Co było lepsze? żyć w hańbie i poniżeniu, czy umrzeć w walce jako wolny człowiek? Trudno powiedzieć, gdyż żadna alternatywa nie była tu dobra, ale warto pamiętać słowa garbatego niewolnika i autora poczytnych bajek dla dzieci, na których potem wzorowało się wielu współczesnych autorów opowiadań - Ezopa, który zapytany przez mieszkańców Samos czy mają poddać się Persom, czy też walczyć z nimi o swą wolność - odrzekł: "Droga wolności uciążliwa jest zrazu i stroma, ale im dalej, tym lżejsza się staje; droga niewoli przeciwnie, z początku bywa gładka i przyjemna, ale w dalszym ciągu staje się ciernista i ciężka". Samijczycy wybrali wolność, a Persowie jeszcze wówczas nie mając floty, nie mogli im realnie zagrozić (podobnie jak i Chiotom czy Lesbijczykom). 

W następnej części przejdę do jońskiego, antyperskiego powstania Arystagorasa i niewątpliwych strat (ucieczek oraz zniewoleń) jakie wówczas dotknęły greckie małoazjatyckie polis, przy (prawie) całkowitej jeszcze bierności Greków z kontynentu, którzy wkrótce potem również mieli poznać czym jest strach przed Persami. 






CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz