Stron

piątek, 1 października 2021

"JESTEM KRÓLEM WASZYM PRAWDZIWYM, A NIE MALOWANYM..." - Cz. VII

CZYLI, JAK TO W POLSCE

NARÓD WYBIERAŁ SWOICH KRÓLÓW?

 



 

KRÓL HENRICUS

Cz. III





 Jeszcze w dniu koronacji Henryka Walezego (21 lutego 1574 r.) zebrał się w Krakowie zjazd, który został oficjalnie uznany za normalny sejm dnia następnego. Ponieważ nowy król oficjalnie nie potwierdził Artykułów Henrykowskich, Pacta Conventa i Konfederacji Warszawskiej, przeto posłowie domagali się wypełnienia tej części zawartej umowy, jednak nie było w tej sprawie wspólnego głosu z senatem, co też wykorzystał Henryk (który nie chcąc się zgodzić na obrady połączonych izb senatu i izby poselskiej bez jego udziału, wysiadywał długie godziny, przysłuchując się postulatom, chociaż niewiele z tego rozumiał), twierdząc że nie wie do którego wniosku się przychylić i zgodnie z propozycją Jana Zamoyskiego (który w tych dniach przeszedł na pozycje królewskie, porzucając dotychczasową opozycję szlachecką) odkłada decyzję w tej sprawie (potwierdzenia wypracowanych wcześniej umów) do sejmików i przyszłego sejmu, co też nie spodobało się wielu zagorzałym zwolennikom artykułów, którzy nawoływali wręcz do oporu wobec króla i rozjechania się do domów "złożywszy protestacyję, jak to za Jagiełły i Kazimierza (Jagiellończyka) bywało". Zamoyski starał się temu przeciwdziałać, ale ostatecznie posłowie rozjechali się (2 kwietnia 1574 r.) niczego nie uzgodniwszy. Nim to nastąpiło, w imieniu szlachty wielkopolskiej i małopolskiej protestację złożył sędzia lubelski - niejaki Skarczewski, w której to odmawiano królowi posłuszeństwa dopóty, dopóki nie zaprzysięgnie przyrzeczonych artykułów. Przeciwną (popierającą króla) protestację złożyła szlachta mazowiecka pod przewodnictwem Kossobuckiego, zaś trzecią, kompromisową protestację złożył poseł Urowiecki w imieniu całej szlachty ruskiej. Na razie jednak król się tymi sprawami aż tak bardzo nie przejmował, tym bardziej że zaraz po koronacji nastąpiły dni zabaw, turniejów i radości z nowego panowania.

Podczas jednego z takich turniejów rycerskich, który miał miejsce 23 lutego, doszło do tragedii. Poróżniło się bowiem dwóch panów - młody (32 lata) Samuel Zborowski, syn Piotra, wojewody krakowskiego i sędziwy (89 lat) Jan Tęczyński kasztelan wojnicki. Ten pierwszy chwalił się swoimi umiejętnościami w posługiwaniu się kopią i wyzywał wszystkich na pojedynek. W imieniu swego pana, rzuconą rękawicę (w tym przypadku wbitą w ziemię kopię) podniósł niejaki Karwat, pozostający na służbie u Jana Tęczyńskiego. Ponieważ Karwat był sługą Tęczyńskiego (choć szlachcicem - dlatego też mógłby użyć zdania, wypowiadanego przez Rzędziana z "Ogniem i Mieczem", który mawiał: "Za przeproszeniem Jegomości, ja nie jestem chłop żaden, a szlachcic - choć ubogi"), przeto Zborowski poczytał ten gest za obraźliwy wobec niego i odmówił walki, jednocześnie oskarżając Tęczyńskiego o tchórzostwo i wysługiwanie się innymi. Tymczasem pojedynkować z Karwatem zdecydował się sługa Samuela, który jednak przegrał to starcie i został poważnie ranny, tak bardzo, że przerwano dalszy turniej. Uniesiony gniewem Zborowski, zebrał wokół siebie pewną "kompaniję" i ruszył na Zamek, do króla, aby poskarżyć się i domagać ukarania Karwata, a co za tym idzie również Tęczyńskiego. Król jednak nie spotkał się z Samuelem, każąc marszałkowi wielkiemu koronnemu - Andrzejowi Opalińskiemu odesłać go z Zamku. Wychodząc stamtąd, już prawie na dziedzińcu zamkowym Zborowski natknął się na Tęczyńskiego - który również z gromadką swych stronników (wśród których był również Andrzej Wapowski - z którym to Samuel także miał zwadę) udawał się do króla. Wywiązała się kłótnia, która szybko przerodziła się w walkę na szable, gdy obie "partie" sięgnęły po broń. W tej bitewnej wrzawie Zborowski uderzył czekanem w głowę Wapowskiego, czym zadał mu bardzo poważną ranę. Zrobiło się większe zgromadzenie, gdy z Zamku wypadli ci, którzy byli dotąd przy królu, aby rozdzielić walczące strony (niektórzy jednak chcieli się jeszcze bić po stronie tych, z którymi się utożsamiali, a ze strony ludzi Tęczyńskiego padły nawet strzały z samopałów).   
 
 

 
 Król Henryk pozostał na Zamku w otoczeniu jedynie samych Francuzów, którzy nie wiedząc dokładnie co się dzieje, myśleli że to zamach na nich i Henryk polecił im uzbroić się i czekać w jego komnacie. Gdy wreszcie zaczęto się tam dobijać, król nakazał otworzyć drzwi, gotów ruszyć z szablą w dłoni na buntowników, ale zamiast tego, pojawiła się grupa Tęczyńskiego, wiodąca ze sobą rannego Wapowskiego, który był zalany krwią z rozbitej głowy. Domagano się od króla ukarania Zborowskiego, a Wapowski chodził dookoła i wszystkim pokazywał swoją ranę. Postąpił bardzo nierozsądnie nie dając w porę opatrzyć sobie głowy i wkrótce potem wykrwawił się na śmierć (23 lutego - wdało się też zakażenie). Król obiecał sprawiedliwość i na zwołanym przed senatem sądzie (25 lutego) rozpatrzył sprawę Zborowskiego, którego zawezwano przed oblicze królewskiego majestatu. Ten jednak nie przybył, co było równoznaczne nie tylko z karą śmierci (za czyn który popełnił), ale również z utratą czci i pozbawieniem majątku. Król Henryk jednak postanowił być wspaniałomyślny (ród Zborowskich należał do jego stronników) i przebaczył Samuelowi obrazę swego majestatu. Darował mu też życie i cześć, a jedynie odebrał mu majątek (który wkrótce potem przekazano jego bratu - Andrzejowi Zborowskiemu). Wywołało to sarkanie szlachty i zarzuty o stronniczość króla, oraz brak poczucia sprawiedliwości. Dowodzono wręcz, że Zborowski nie tylko powinien być wygnany z kraju, ale wręcz że powinien ponieść karę śmierci za czyn, którego się dopuścił. Mimo tych głosów, król Henryk postanowił jednak go ocalić. Był to pierwszy wyrok jego panowania w Rzeczypospolitej. Tęczyńskiemu w ramach zadośćuczynienia król powierzył stanowisko wielkiego podkomorzego, ten jednak nie był zadowolony. Wkrótce po Krakowie zaczęły też krążyć paszkwile (przylepiane również do drzwi zamkowych), oskarżające króla o krzywoprzysięstwo. Wyśmiewano w nich również francuskie obyczaje (ukazując króla w towarzystwie nierządnic i swoich mignonów), przypominano tezy Montluc'a o Nocy św. Bartłomieja i nazywano go w tych ulotkach "Montlukiem-Mamelukiem", sugerując że bliżej mu do mahometan, niźli do chrześcijan. Z tego powodu dochodziło do częstych pojedynków (co noc znajdowano jakieś trupy) pomiędzy Polakami i Francuzami. 

Były też co prawda na sejmie koronacyjnym częste nawoływania do zgody, aby: "ta miłość, zgoda, roztropność, a nie daj Boże, upór i zamiłowanie prywaty, okazały nowemu panu, jakiego ducha są obywatele". Jeden z mówców (którego nazwisko nie zostało nawet zapisane, co świadczy o sile niechęci jaka wówczas panowała) twierdził wręcz że nie czas teraz na waśnie i spory, a należy pomyśleć nad obroną krajową i nad reformą pospolitego ruszenia (w jej ramach dotąd szlachta podlegała jedynie dwutygodniowej służbie wojskowej, po której zakończeniu mogła bez obaw powrócić do swych domów bez względu na wynik wojny). Samuel Zborowski został ostatecznie skazany na śmierć już za panowania króla Stefana Batorego w maju 1584 r. Rozkaz jego egzekucji wydał (z polecenia króla) i obwieścił Jan Zamoyski (wydając wyrok z naruszeniem prawa i pomimo protestów szlachty). Samuel Zborowski został ścięty na dziedzińcu Zamku Królewskiego w Krakowie - 26 maja 1584 r. Na poniższym filmiku kanclerz Jan Zamoyski, tuż przed egzekucją Samuela Zborowskiego, prosi go o przebaczenie. Nie wiadomo czy tak rzeczywiście było - prawdopodobnie nie - ale to też pokazuje jaką siłę posiada akt przebaczenia innym popełnionych wobec nas grzechów.  
  
 



TUTAJ TEŻ JEST POKAZANE WZAJEMNE PRZEBACZENIE JAKIEGO SOBIE UDZIELIŁY STOJĄCA JUŻ NAD GROBEM ROKSOLANA/HURREM I MAHIDEVRAN 




A tymczasem po zakończeniu sejmu koronacyjnego (2 kwietnia 1574 r.), niezadowolona z niepotwierdzenia artykułów szlachta, poczęła rozgłaszać wszędzie, iż sądy nie mogą wydawać wyroków w imieniu Henryka, gdyż ten odmówił uznania praw Rzeczpospolitej. I rzeczywiście w wielu prowincjach sądy zostały zawieszone. Kasztelan sandomierski - Hieronim Ossoliński udał się (wraz z pięcioma innymi posłami) do króla, ostrzegając go, że jeśli nie potwierdzi Artykułów Henrykowskich, Pacta Conventa i Konfederacji Warszawskiej, to może zostać zdjęty z tronu. Henryk jednak niewiele sobie robił z tych gróźb. Po pierwsze, szerokim gestem rozdawał godności, starostwa i ziemie "za które inni królowie polscy miewali w darze za jedno po 50, za drugie po 100 tysięcy złotych". Była to zbytnia hojność która nie miała żadnego wytłumaczenia, poza jednym - Henryk Walezy zapewne wiedział już o postępującej chorobie swego brata, króla Francji - Karola IX (był chory na gruźlicę, wówczas śmiertelną chorobę) i liczył się z koniecznością powrotu do Francji w celu objęcia tamtego tronu. Jednocześnie nie chciał tracić tronu polskiego i dlatego - rozdając hojną ręką godności i ziemie - chciał stworzyć sobie nad Wisłą, Wartą, Bugiem, Niemnem, Dźwiną i Dnieprem silne stronnictwo, które będzie reprezentowało jego interesy, gdy wróci do Francji i które umożliwi utrzymanie przez niego tronu w Polsce. Poza rozdawnictwem król Henryk oddawał się również innym przyjemnościom, spędzając czas na balach i erotycznych zabawach (często ze swymi mignonami wymykał się nocą w przebraniu z Zamku i udawał się do domu publicznego by sprowadzić stamtąd prostytutki, którym... podpalał włosy łonowe, mając przy tym wiele zabawy). Często też na organizowanych przez Henryka na Zamku przyjęciach (na które z grzeczności zapraszał księżną Annę Jagiellonkę) on i jego najbliższe otoczenie (złożone z owych mignonów) występowało w... kobiecych sukniach wraz z pełnym makijażem. Ponoć Henryk spraszał do swego łoża wymalowanych jak kobiety francuskich chłopców, czym gorszył nie tylko otoczenie swych polskich poddanych, ale również i przybyłych wraz z nim Francuzów. Czasem też, aby nie brać udziału w sprawach publicznych, udawał chorobę, całymi dniami przebywając w swoich komnatach w łóżku. Zwykł także mawiać, że w Polsce z króla, przerobiono go na parlamentarnego sędziego.

A tymczasem we Francji rosła władza Katarzyny Medycejskiej, której syn - Karol IX ulegał coraz bardziej. Gniewało to wielu ludzi z otoczenia księcia d'Alençon (czyli Franciszka Herkulesa - najmłodszego syna króla Henryka II i Katarzyny Medycejskiej) i to właśnie z tego środowiska wyszli ludzie, którzy powołali stronnictwo zwane: "les politiques", czyli polityków (zwanych też niekiedy partią "malkontentów"), będące otwarcie wrogie wobec królowej matki. Na czele "polityków" stanął marszałek Francji - książę François de Montmorency. Niestety, w tym obozie znalazł się też niejaki Bonifacy de La Mole, Prowansalczyk o zabójczej urodzie, w którym kochały się liczne damy ówczesnej Francji (zauroczyła się w nim nawet królowa Anglii - Elżbieta I, gdy został on posłany w poselstwie do Londynu). Był on też wielkim bigotem i nie poprzestawał na wysłuchaniu jednej mszy dziennie, a uczęszczał aż na cztery a nawet pięć każdego dnia (obawiał się że jeśli którąś pominie, trafi do piekła). Nie przeszkadzało mu to potem nocą oddawać się miłostkom z wieloma damami, których miał tak wiele, iż nie wiedział z którą danego dnia chce pójść do łoża. Jedną z jego metres, była Charlotta de Suve, należąca do otoczenia królowej Katarzyny Medycejskiej i to właśnie od niej dowiadywała się królowa matka o planach stronnictwa "polityków". Drugim takim kochasiem, który w łożu wyjawiał zamiary stronnictwa do którego należał, był Hnnibale de Coconasse z Piemontu. Sypiał on z księżną Henriettą de Nevers, która również donosiła o wszystkim królowej. Pod wpływem zgromadzonych informacji (z których wyszło że "malkontenci" planują zamach na jego osobę), Karol IX nakazał uwięzić de La Mole'a i Coconasse'a w Bastylii. Pomimo próśb wielu wpływowych ludzi o ich ułaskawienie (w tym ambasadora angielskiego - doktora Dale), król nie zgodził się ich uwolnić, a stało się tak za sprawą niejakiego Cosmy Ruggieri, który również był aktywny w planach osłabiania wpływu królowej matki na politykę Francji. 

Wiedząc że ma zostać aresztowany, schronił się on do hotelu posła florenckiego, ale na niewiele mu to pomogło, gdyż i tam go schwytano. Gdy strażnicy wyprowadzali go na zewnątrz, Ruggieri popełnił błąd, pytając się jednego z nich, czy król nie miał dzisiaj wymiotów. Doniesiono o tym Katarzynie Medycejskiej, a ta - będąc przenikliwą Włoszką (podobnie jak Bona Sforza - od dziecka była zaznajamiana z "włoską sztuką uśmiercania" poprzez podawanie trucizny) od razu się domyśliła że musiał powstać jakiś spisek na życie króla. Przeszukano mieszkanie de La Mole'a i znaleziono tam figurkę wykonaną z wosku o niewyraźnej płci, która była nakłuwana szpilką. Bonifacego de La Mole'a wzięto wówczas na tortury, w wyniku których wyznał tylko, że był to portret kobiety, którą pragną poślubić i że ona nie podzielała jego amorów i w taki to sposób pragnął zmusić ją by się w nim zakochała. Coconasse również nie wyznał na torturach niczego, co mogłoby sugerować plany jakiegoś zamachu na życie króla, ale mimo to Parlament Paryża (pozostający pod wpływem królowej matki) obu skazał na śmierć na Placu de Greve. Książę d'Alençon nadaremnie błagał matkę o ocalenie życia swych przyjaciół - mieli oni zostać ścięci, a następnie poćwiartowani na cztery części i każda z tych części miała być powieszona na szubienicy. Głowy zaś spocząć miały przy głównych bramach Paryża. Wyrok został wykonany 30 kwietnia 1574 r. (potem Marguerita de Valois i księżna Henrietta de Nevers wykradły nocą głowy swoich kochanków, kazały je zabalsamować i przybrały w "relikwie miłości", otaczając klejnotami, pozawijały je w materace zrobione z własnych sukien i w ołowianych puszkach pochowały na cmentarzu Montmartre. Gdy w prawie sto lat później rozkopano tę ziemię w celu poszerzenia fundamentów cmentarza, natrafiono właśnie na owe dwie puszki, w których znajdowały się głowy owych kochasiów, którzy to nie potrafili trzymać języka za zębami. Zakonnice, które odkryły wówczas to znalezisko, myślały iż są to głowy męczenników których tam właśnie pochowano. Później okazało się jednak że rzeczywiście były to głowy męczenników - ale męczenników za nieszczęśliwą miłość, co zawiodła ich prosto do grobu).




Tymczasem te wszystkie wydarzenia (włącznie z oskarżeniami o zamach na jego życie) bardzo osłabiły już i tak nadwątlone zdrowie króla Karola IX. Zaczął on raptownie chudnąć i był tak osłabiony, że ledwie trzymał się na nogach. Wreszcie pojawiły się "krwawe wymioty", gdy pluł krwią w niekontrolowany i nieoczekiwany sposób. Przeczuwając zbliżający się kres swego żywota - 29 maja napisał Karol swój ostatni list, a jednocześnie testament, w którym błagał matkę, by z jak największą starannością dbała o sprawy państwa, dopóki Henryk nie przybędzie z Polski aby objąć również i tron Francji. Nocą z 29 na 30 maja zaczęła się już agonia władcy i nadworny lekarz - Mazille, poprosił wszystkich o opuszczenie komnaty królewskiej, w której pozostała jedynie dawna niańka Karola, do której ten był mocno przywiązany (pomimo faktu iż była hugenotką, a w czasie Nocy św. Bartłomieja nie pozwolił jej wyjść z Pałacu w obawie o jej życie). Gdy zostali sami, umierający król miał rzec do niej te oto słowa: "Ach, moja kochana, ile to krwi, ile krwi! Dano mi złe rady, Boże przebacz mi, czuję, że jestem zgubiony". Niania przekonywała go, że morderstwa jakie miały miejsce przede wszystkim spadają na głowy tych, którzy króla do nich nakłonili i że Bóg wybaczy mu popełnione grzechy, gdyż szczerze wyznał swą skruchę. O godzinie czwartej po południu - 30 maja 1574 r. król Francji - Karol IX z rodu Walezjuszy już nie żył. Zmarł w wieku prawie 24 lat. Zaraz też odezwały się dzwony w kościele Saint-Germain l'Auxerrois, oznajmiające mieszkańcom Paryża że król nie żyje. Już wcześniej Katarzyna Medycejska napisała list do Henryka, w którym prosiła go o jak najszybszy powrót do Francji (w liście tym znalazły się słowa: "Proszę Boga o to, aby zesłał mi śmierć wcześniej, niż gdybym miała oglądać jeszcze jeden spektakl taki jak ten. Jedynym pocieszeniem jest myśl, że szybko Cię tu ujrzę zgodnie z tym, czego wymaga dobro Twojego królestwa - w dobrym zdrowiu, ponieważ, gdybym miała Cię stracić, kazałabym się pochować żywa razem z Tobą, jako że nie miałabym siły, aby znieść również i ten ból. (...) Myślę że Twój powrót napełni mnie radością i zadowoleniem, i że nie będę już doświadczać bólu i przykrości").

Wiadomość o śmierci króla Francji dotarła do Krakowa 14 czerwca, a przyniósł ją poseł cesarski - Andrzej Dudycz. Jeszcze tego samego dnia dotarł goniec z Paryża, który potwierdził to, o czym już wiedziano i czego od dawna się spodziewano (istnieje teoria, że opóźnianie przez Henryka wyjazdu do Polski, było związane właśnie z postępującą gruźlicą Karola IX i oczekiwaniami że król umrze, nim Henryk wyruszy w drogę - ale wówczas tak się jeszcze nie stało). 15 czerwca król zwołał senatorów (było ich wówczas w Krakowie zaledwie sześciu) i zapytał co ma czynić, gdy los powierzył mu również tron Królestwa Francji. Senatorowie poradzili mu niezwłocznie zwołać sejm, który podejmie decyzję co król ma czynić dalej. Nie była to rada, jaką chciał usłyszeć Henryk, tym bardziej że miał on już plan powrotu do Francji aby czym prędzej objąć tamtejszy tron, gdyż obawiał się że jeśli będzie zwlekał, to francuska korona może mu przejść koło nosa, gdyż potencjalnym drugim kandydatem do tronu był przecież jego młodszy brat - Franciszek Herkules. Zwołał więc swą tajną radę w której w otoczeniu samych Francuzów debatował nad najlepszą możliwością wyjścia z tej sytuacji. Wielu radziło królowi czym prędzej wracać do Francji, gdyż może dojść do takiej sytuacji, że polski sejm zabroni mu wyjazdu i tron francuski przepadnie. Inni twierdzili że nie można zrażać do siebie Polaków, gdyż gdyby Henrykowi nie udało się utrzymać we Francji (w wyniku konfliktu z hugenotami) zawsze musi mieć jakąś alternatywę i musi mieć dokąd wrócić. Dlatego też utrzymanie tronu polskiego mogło mieć bardzo istotne znaczenie w dalszej walce Henryka o koronę francuską.

Henryk zwołał więc sejm na 2 lipca 1574 r., ale do niego już nie doszło ze względu na fakt, że król dnia 18 czerwca po wieczornej wieczerzy, w tajemnicy opuścił Wawel, Kraków i całą Rzeczpospolitą której był władcą od zaledwie czterech miesięcy. Henryk obmyślił swą ucieczkę dość dokładnie i owego dnia urządził wspaniałą ucztę w ogrodach zwierzynieckich, na którą zaprosił również księżną Annę Jagiellonkę (traciła ona już nadzieję że Henryk kiedykolwiek się z nią ożeni). Jednocześnie trwała zabawa na zamku u nowego wojewody krakowskiego - Piotra Zborowskiego. Śpiewy i tańce przeciągnęły się do późnej nocy, a goście byli już mocno pijani, gdy Henryk pożegnał się z Anną, zdjął szaty królewskie, przebrał się i nocą z 18 na 19 czerwca wraz z czterema zaufanymi Francuzami (większość Francuzów odesłał do kraju już wcześniej) opuścił Wawel, kierując się w stronę Kazimierza. W Zwierzyńcu król zmienił konie i dołączyli doń kolejni jego francuscy dworzanie. Oczekiwano na przybycie Pibrac'a i Villequier'a którzy mieli być przewodnikami, ale niestety pobłądzili gdzieś i nie dotarli na czas. Królewskim przewodnikiem został więc lokalny drwal, który za swe usługi otrzymał trochę złota. On doprowadził orszak Henryka do Zatora, a stamtąd udano się do Oświęcimia (gdzie dołączyli Pibrac i Villequier). Król Henryk opuścił granice Rzeczypospolitej w ostatniej chwili, gdyż pościg za nim był już bardzo blisko, bowiem ucieczkę króla zauważył kucharz - Antoni i zawiadomił kuchmistrza koronnego - Alamaniego, a ten podkomorzego nadwornego - Jana Tęczyńskiego. Udano się więc szybko do Zamku i zapukano do królewskich komnat, ale nikt nie odpowiadał a drzwi były zamknięte na klucz. Wyważono więc drzwi, lecz króla tam nie ujrzano a jedynie kilku przerażonych paziów. Natychmiast zdecydowano się więc podjąć pogoń za uciekającym do Francji Henrykiem, co przetrwało potem w słowach opowiastki: "Król Henricus spłatał Polakom psikus".  

   




CDN.
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz