Stron

niedziela, 3 października 2021

MYŚLI ROZPROSZONE... Cz. III

KILKA FAKTÓW NA TEMAT

WSPÓŁCZESNOŚCI




 
 
 Coraz częściej dochodzę do przekonania, że czasy w których obecnie żyjemy nie tylko w sposób dramatyczny przypominają koniec wieku XVIII, ale wręcz że żyjemy jakby bezpośrednio w sierpniu 1939 r., a być może nawet są to już pierwsze dni września?! Takie odnoszę wrażenie, obserwując to, co się dokoła nas dzieje. Obecnie bowiem widać potężny, zmasowany i konsekwentny atak na Polskę zarówno ze Wschodu, jak i z Zachodu (podobnie jak to miało miejsce we wrześniu 1939 r.). Na naszej wschodniej granicy Aleksandr Łukaszenko - taki białoruski Mussolini pozujący na Hitlerka - próbuje na siłę przerzucić do Polski (a co za tym idzie również do innych państw Unii Europejskiej, szczególnie Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii) ściągniętych na Białoruś (przez rosyjskie służby specjalne - którym te białoruskie już całkowicie podlegają) migrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki (głównie z Iraku, Somalii i kilku innych państw tego regionu).  Urządza się szereg prowokacji granicznych których celem jest próba nie tylko zdestabilizowania sytuacji na naszej wschodniej granicy, ale w konsekwencji wpuszczenia tych ludzi do Polski (a za nimi następnych i jeszcze następnych) - a co za tym idzie destabilizacji całego kraju. To po pierwsze. Po drugie narasta konflikt Polski z Komisją Europejską i TSUE (Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej) w kwestii tzw.: "praworządności" i przeogromnej chęci całego europejskiego lewactwa zmierzającego do ukarania nas, jeśli nie podporządkujemy się wszystkim zaleceniom "jaśnie oświeconych panów i pań eurodupowanych (jak mawiał klasyk), i nie zwiesimy głowy tak nisko, jak się tego oczekuje od kraju z naszego regionu - czyli w dużej mierze kraju poddanego eksploatacji i kolonizacji przemysłowej, finansowej i politycznej. Tak sobie myślę i tak się zastanawiam, sięgając pamięcią do lat wcześniejszych, że tak naprawdę - czytając anglo lub niemieckojęzyczne książki w zasadzie nie było tam zbyt wielu informacji o naszym kraju. Można wręcz powiedzieć, że w świadomości przeciętnego mieszkańca tzw.: "Zachodu" (zarówno Europy jak i USA) istnieją tylko kraje leżące do Łaby lub do Odry oraz Rosja (a wcześniej Związek Sowiecki) której się boją. Natomiast cały obszar pomiędzy zachodnią a wschodnią Europą, czyli Europa Środkowa i rejon Międzymorza, w ogóle nie stanowił większego zainteresowania zarówno dla elit polityczno-intelektualnych, jak i zwykłych obywateli zachodnich społeczeństw.

Oczywiście, dużo złego w tej kwestii uczyniła Żelazna Kurtyna i czasy komunistycznego zniewolenia oraz podporządkowania Moskwie państw Europy Środkowej, ale przecież już minęło ponad trzydzieści lat od oficjalnego upadku komunizmu i co - i też niewiele się zmieniło (choć oczywiście pewne zmiany w mentalności ludzi nastąpiły, ale i tak postępują one zbyt wolno i są podlewane hektolitrami lokalnej propagandy). Polska po 1989 r. realnie nie odzyskała suwerenności ekonomicznej a co za tym idzie i politycznej. Można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że od 1939 r. Polska w taki lub inny sposób była najeżdżana, okupowana, eksploatowana, wykorzystywana i finansowo drenowana. Najpierw niemiecko-sowiecki atak z września 1939 r., potem długa okupacja (od czerwca 1941 r. do lipca 1944 r. tylko niemiecka), następnie sowieckie "wyzwolenie" które było niczym innym, jak ponownym zajęciem i okupacją a następnie eksploatacją całego kraju (wtedy też pojawiło się wiele wierszyków ukazujących naszą podległą Moskwie zależność ekonomiczną i polityczną, jednym z nich był nielegalny plakat autorstwa H. Sarny, członka radomskiej grupy "Białe Orły", który pojawił się w 1950 r., a napis na nim brzmiał: "Kiełbasa i słonina idzie do Stalina, kości i flaki jedzą Polaki, a ja biedna koza idę do kołchoza"). Stan podległości Moskwie (najpierw zaraz po wojnie w ramach podzięki za "wyzwolenie", a potem od 1949 r. już w oficjalnych strukturach  Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej - szyli struktury całkowicie podległej ZSRS) trwał nieprzerwanie do końca istnienia systemu komunistycznego w Europie 1990/91 r. Po transformacji ustrojowej, od grudnia 1988 r. nastąpił okres "przyspieszonego kursu kapitalizmu" związany z tzw.: "ustawą Wilczka" wprowadzającą dość szeroki liberalizm ekonomiczny, który trwał jednak bardzo krótko, bowiem do wprowadzenia w życie "planu Balcerowicza" - 1 stycznia 1990 r. Ten ostatni, to tak naprawdę plan Sachsa-Sorosa który polegał na "szokowej" reformie gospodarczej, czego efektem była szybka prywatyzacja i ogromna pauperyzacja społeczeństwa polskiego (a jak wiadomo Polska w tamtym czasie była krajem "postkomunistycznym" czyli nie było u nas milionerów zdolnych zakupić zakłady, huty i stocznie, tacy milionerzy dopiero się tworzyli na styku komunistycznych służb specjalnych i byłej nomenklatury partyjnej, która wykorzystała czas reformy Wilczka oraz pierwszy okres planu Balcerowicza, aby przejąć państwowe zakłady za bezcen, doprowadzić je do upadłości, lub sprzedać obcym podmiotom, które wchodziły w nasz rynek jak w masło, siejąc tutaj prawdziwie kolonialne obyczaje).


POLSKA RZECZYWISTOŚĆ lat 90-tych



W latach 90-tych XX wieku, dochodziło do wielkich tragedii, gdy ludzie zatrudnieni w zakładach pracy, które nagle stawały się nierentowne - z dnia na dzień tracili pracę i jakiekolwiek perspektywy życiowe. O pracę było w tym czasie bardzo trudno, a ludzie pracowali dosłownie za grosze, aby tylko zachować jakąkolwiek pracę. Wyprzedawano wszystkie firmy, zakłady przemysłowe, huty, stocznie, koncerny, kopalnie, wielu polityków (i ludzi związanych z byłymi komunistycznymi służbami specjalnymi) zarobiło fortuny na sprzedaży za bezcen tychże zakładów - co jak ulał pasowało do relacji panujących w państwie kolonialnym, gdzie kraj kolonizujący korumpuje wybranych przez siebie tubylców, stara się ich odpowiednio ukształtować (np. kształcąc na swoich uniwersytetach i utrzymując dla nich specjalny fundusz korupcyjny - jak do niedawna czyniły Niemcy), po to, aby zdobyć sobie własną kolonię gospodarczą i móc drenować ją zarówno z rezerw finansowych, jak i technologicznych czy ludzkich. Taki rodzaj podległości ekonomicznej istniał w Polsce (i innych krajach Europy Środkowej) przez długie lata po 1990 r. Z czasem, szczególnie po 2002 r. a już z pewnością po 2004 r. i wejściu Polski (i dziewięciu innych krajów naszego regionu) do Wspólnoty Europejskiej (Unia powstała dopiero w 2009 r. - co warto zapamiętać i nie powtarzać bzdur, że Polska kiedykolwiek "wchodziła do Unii"), dała się zauważyć szczególnie silna ekonomiczna dominacja Berlina, który to mozolnie zaczął kształtować własną (gospodarczą a co za tym idzie również i polityczną) Mitteleuropę, na kształt zbliżony do tej, opracowanej przez Friedricha Naumanna z 1915 r. Francuzi na dobrą sprawę wycofali się z Polski w 1995 r. (pisałem na ten temat licencjat, magisterkę zaś ze stosunków polsko-żydowskich, tak więc te tematy mam w miarę dobrze przyswojone), pozostawiając pole dla Niemców, Amerykanów, Brytyjczyków i po części Rosjan - którzy co prawda finansowo nas nie kolonizowali (sami zaczęli być łakomym kąskiem dla owych zachodnich kolonizatorów), ale poprzez dawne kontakty na szczeblu służb, polityki i wojska, mieli wciąż duże wpływy nad Wisłą.     
 
 

 
Przede wszystkim wyprzedano media - praktycznie w całości. Czy normalnym jest kraj, w którym ponad 90 % mediów należy do obcego (głównie niemieckiego) kapitału? Czy to byłoby normalne gdziekolwiek na zachód od Odry? Czy jakikolwiek rząd zgodziłby się na taki kolonialny drenaż, który nie kończy się jedynie na wyprowadzaniu aktywów finansowych, ale również na kształtowaniu postaw i formowaniu opinii w społeczeństwie? Przecież 90 % mediów polskojęzycznych było własnością (teraz się to nieco zmieniło, ale i tak ponad 50 % mediów wciąż jest w rękach) koncernów zagranicznych (głównie niemieckich), a pozostałe największe media, typu "Gazeta Wyborcza" - znajdowały się w rękach ludzi dawnych komunistycznych służb specjalnych i rodzin komunistów, przez dziesięciolecia budujących tutaj nomenklaturę partyjno-finansowo-towarzyską. Redaktorem naczelnym "Wyborczej" jest Adam Michnik, którego ojciec - Ozjasz Szechter, polski Żyd należący do Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, był jawnym wrogiem istnienia państwa polskiego przed wybuchem II Wojny Światowej i zwolennikiem wkroczenia tutaj Armii Czerwonej. Matka Michnika - Hinda Rosenbusch-Michnik również należała do partii komunistycznej, zaś przyrodni brat - Stefan, był zbrodniarzem sądowym, który w czasach stalinowskich wydawał wyroki śmierci na Żołnierzy Niezłomnych i innych polskich patriotów. Czy tacy ludzie, wychowywani w domu o takich "tradycjach", mogli wyrosnąć na polskich patriotów (pytanie retoryczne). Nic dziwnego że furorę (szczególnie w sieci) zrobiła akcja (głównie indywidualna, ale i tak ważna ze względu na siłę przekazu), skierowana do Adama Michnika, która wzbudza w nim wyjątkową nerwowość, a zamyka się ona w słowach: "Nich pan pozdrowi brata". Stefan Michnik zmarł jednak w Szwecji - 27 maja 2021 r. w wieku 91 lat - nieosądzony za swoje zbrodnie. Brak słów. 
  
 


Konkluzja z tego jest taka, że ani Zachód, ani Wschód nie chce i nigdy nie potrzebował silnej, niezależnej Polski, a wręcz przeciwnie - oni doskonale ułożyli się zarówno w XIX wieku po rozbiorach naszego kraju, jak i w okresie Zimnej Wojny, gdy świat podzielony był na dwa bloki polityczne. Polska w rozumieniu tych elit (brukselskich, berlińskich, londyńskich, paryskich i oczywiście moskiewskich) może sobie co prawda istnieć, ale pod warunkiem że będzie tylko igraszką w ich ręku, państwem niezdolnym do realnej działania. Dlatego też niech nikt nie sądzi że Polska (i inne kraje Europy Środkowej) zostały przyjęte do Wspólnoty Europejskiej po to, aby ostatecznie zasypać rów, wykopany przez II Wojnę Światową, a wcześniej przez zabory i aby społeczeństwa europejskie (wierne swoim krajom narodowym) żyły odtąd w zgodzie, przyjaźni i jedności. Nie, Polska została przyjęta do Wspólnoty tylko i wyłącznie dlatego, że w taki sposób znacznie łatwiej było nas drenować i ekonomicznie podporządkować Niemcom, które wyrastały na dominującą siłę w Unii Europejskiej. I tyle. W żadnym zaś razie nie zgodzono by się nas przyjąć, gdyby wiedziano że chcemy mieć swoje zdanie w tej Wspólnocie i że żądamy prawa do swojego "miejsca pod słońcem". Mieliśmy po prostu siedzieć cicho, dawać się łupić i wykonywać polecenia tych, którzy uważają się za lepszych i mądrzejszych od nas. Przykładem niech będzie tutaj konflikt, który wybuchł w Europie na tle kryzysu irackiego w 2003 r. To wówczas Francja i Niemcy miały zupełnie inne zdanie na temat wojny irackiej (to, czy zdanie to było lepsze czy też gorsze - tego nie oceniam, po prostu było inne), Polska zaś poparła w tej sprawie USA i uczestniczyła w ataku na Irak (Polska otrzymała potem własną strefę operacyjną w Iraku). Wówczas to prezydent Francji - Jacques Chirac, niezadowolony z faktu że jakiś kraj Wspólnoty (w tym przypadku Polska) śmie mieć inne zdanie (Wielka Brytania była tu traktowana inaczej, gdyż z definicji była anglosaska i zaliczana do tej "lepszej" Europy), wypowiedział wówczas (2003 r.) swoje słynne słowa: "Polska straciła okazję, aby siedzieć cicho!". To była dokładna emanacja stosunków panujących we Wspólnocie a później w Unii Europejskiej, gdzie kraje tzw.: "Nowej Unii" były uważane co najwyżej za ubogich krewnych, którzy powinni siedzieć cicho, słuchać się i wykonywać dyrektywy Berlina, Paryża, Brukseli a nawet... Luksemburga.




Problem z Polską polega jednak na tym, że jest zbyt dużym krajem, aby być zaliczana do reszty państw regionu Europy Środkowej pod nazwą "krajów małych". Tu, w tym regionie Europy nie ma miejsca na kraj mały i słaby a przed Polską rysują się na przyszłość jedynie dwie możliwości bytu - albo przestaniemy istnieć, podobnie jak to miało miejsce w końcu XVIII wieku, albo... staniemy się imperium. Nie ma innej drogi! Tutaj po prostu nie ma miejsca na kraj słaby i mały - taki stan zawsze jest jedynie przejściowy i wiedzie albo do jednej, albo drugiej alternatywy. Od dawna już twierdzę zresztą, że mamy niesamowite możliwości realizacji wizji "Imperium Idei Polskiej" w naszej części Europy - wszystko rozbija się tylko o skuteczność realizacji tej misji. Jesteśmy bowiem dziś w sytuacji Italii i Rzymu przed wybuchem I Wojny Punickiej i oczekujemy na nasz czas aby ponownie powstać jako realna siła, i to nie tylko regionalna, ale również i światowa (dlatego też uważam że Polska powinna podjąć pracę nad stworzeniem swojej własnej bomby atomowej). Musimy stać się realnym mocarstwem Międzymorza, które będzie zdolne zapewnić bezpieczeństwo wszystkim państwom naszego regionu, całego pasa ziemi Bałtyk - Adriatyk - Morze Czarne a być może również i dalej. W tym systemie widzę miejsce także i dla Niemiec, ale nie jako jednego kraju, a raczej jako szeregu niemieckich landów, które staną się niepodległymi państwami pod opieką Wielkiej Rzeczpospolitej przyszłości (podobnie zresztą Rosja - uważam że w przyszłości na miejscu Federacji Rosyjskiej powstanie szereg niezależnych od siebie państw ruskich, które w ten oto sposób będą mogły znaleźć się w orbicie "Imperium Idei Polskiej"). Za mocno krojone? A kto w okresie rozbicia dzielnicowego spodziewał się, że w przyszłości Polska sięgnie murów Moskwy, a husaria stanie na Kremlu? Kto spodziewał się, że dwa morza będą stanowić granicę przyszłego państwa Jagiellonów? Przed nami leży i stoi wielkie zadanie połączone z ogromną, tytaniczną pracą, na której drodze spotkamy nie raz przeszkody, rzucane nam nie tylko przez obcych przeciwników, ale również wrogów wewnętrznych (postkomunistów, całe to lewactwo, płatnych zdrajców i rezonatorów głupoty typu Sterczewski czy Jachira). Ale wytrwać trzeba - dla naszych dzieci, siostrzeńców, kuzynów, dla przyszłych pokoleń, które będą mogły żyć w wielkiej Rzeczpospolitej przyszłości.  Rzeczpospolitej wolnych szans i wolnych narodów.   








STERCZEWSKI SHOW NA GRANICY Z BIAŁORUSIĄ
🙈🙉🙊



 
PS: Ostatnio przeglądając jeden z portali, natrafiłem na łzawy tytuł: "Poseł Sterczewski. zbliżyłem się do wyziębionych, zmęczonych ludzi", pozwoliłem sobie rozszerzyć ten tytuł, poprzez dodanie jeszcze kilku słów dopełniających, a mianowicie: "Poseł Sterczewski. zbliżyłem się do wyziębionych, zmęczonych ludzi. Spojrzałem prosto w ich smutne, pozbawione emocji oczy. Przykry był to widok i gdy stałem tak pewną chwilę, coś we mnie pękło i rzekłem wreszcie: "kozę, krowę czy klacz?" Od razu się ożywili, na wielu twarzach ujrzałem radość i pomyślałem sobie - jakże miło jest spełniać dobre uczynki" 😂.  


PS2: Ostatnio tak się zastanawiałem, do jakiej formacji zbrojnej chciałbym zostać przydzielony w razie wybuchu wojny? I tak naprawdę nie wiem gdzie najlepiej mógłbym się odnaleźć. Myślałem początkowo o sekcji propagandy działającej za linią wroga, ale mój problem polega na tym, że mój język rosyjski nie jest zbyt komunikatywny i raczej bym się tam w tym momencie nie odnalazł. Ale, gdyby zagrożenie szło z Zachodu, od strony naszego odwiecznego "przyjaciela" zza Odry, to tutaj miałbym znacznie więcej pola do popisu, gdyż znam niemiecką mentalność i potrafiłbym to odpowiednio wykorzystać propagandowo. Gdybym żył w II Rzeczpospolitej, to pewnie poszedłbym do ułanów, ale dziś musiałbym się chwilę zastanowić. Cóż, a na razie - nie chwaląc się, ale powiedzieć muszę 😄 - prywatnie układa mi się wyśmienicie. Nie narzekam ani finansowo, ani też "uczuciowo". Wierzcie mi, lub nie, ale uważam że to nie jest tylko moja zasługa i że "los" samoczynnie usuwa mi wszelkie kłody z drogi. Codziennie doświadczam tego różnych przejawów.

 
PS3: I stało się to, co było do przewidzenia, a mianowicie film Wojtka Sumlińskiego pt.: "Powrót do Jedwabnego" został usunięty ze wszystkich kanałów na YouTube. Swoją drogą to też ciekawe, że gdy ktoś chce debatować na argumenty, jasno dowodząc że zbrodni w Jedwabnem nie popełnili Polacy, tylko Niemcy i mając na to dowody, świadków i argumenty (chociażby w kwestii wznowienia ekshumacji w Jedwabnem), jest traktowany jak wróc, którego należy zniszczyć, ośmieszyć a w ostateczności zaciszyć. Pytanie, dlaczego środowiska żydowskie tak bardzo boją się prawdy, boją się podjąć merytoryczną dyskusję nad zbrodnią w Jedwabnem? Czy dlatego, że narracja już jest dawno ustalona, a wielu ludzi na tym żeruje i gdyby teraz okazało się że Gross, Engelking czy Grabowski piszą zakłamaną wersję historii, tylko po to, aby coś na tym ugrać (zarówno dla siebie samych, jak i dla "wyższego celu"), to mamy odpowiedź dlaczego te środowiska nie chcą debaty. Boją się bowiem, że Jedwabne przestanie być swoistym "biczem Bożym" na Polaków i żaden geszeft nie dojdzie do skutku. A przecież jest interes do zrobienia - trzeba wydrenować Polskę na kilkaset miliardów dolarów, więc prawda tutaj nie ma nic do rzeczy. Swoją drogą usunięcie filmu (i kanału Wojciecha Sumlińskiego, oraz zablokowanie kilku innych, na których ten film był obecny) miało miejsce 1 października, na dzień przed powstaniem anglojęzycznej wersji filmu, na którą czekali ludzie którzy nie posługują się językiem polskim. Przykre to, ale z tym też niestety musimy się zmierzyć.  





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz