Stron

piątek, 31 grudnia 2021

SZCZĘŚLIWEGO I RADOSNEGO 2022 ROKU

 NOWOROCZNE ŻYCZENIA

 
 
 
 
 Wszystkim czytelnikom tego bloga, życzę dużo szczęścia i radości w tym nowym, nadchodzącym 2022 roku. Abyśmy tylko nie zatracili z oczu tego, co ważne, a co (w większości pragną nam odebrać najwięksi kłamcy i oszuści współczesnych dziejów - czyli politycy i koncerny farmaceutyczne) decyduje o naszej przyszłości i temu, w jakim świecie przyjdzie nam jeszcze żyć i jak będzie wyglądał świat, który przekażemy naszym dzieciom (ja sam mam również dużą nadzieję, że w tym roku wreszcie stanę się ojcem - czego bardzo pragnę). Na ten ostatni dzień starego roku, planowałem napisać coś więcej, ale moje plany się nieco zmieniły i postanowiliśmy z moją Damą wyjechać na krótki noworoczny odpoczynek nad morze (Gdynia-Gdańsk-Sopot-Reda), dlatego też panuje większa kilkudniowa absencja nowych tematów. Ten wyjazd nie był przez nas planowany, zrodził się nagle, nieco spontanicznie - aby spędzić święta nad brzegiem bałtyckiego morza w pięknym mieście Gdyni. Dzisiejszy dzień spędziliśmy w aquaparku w Redzie, gdzie (m.in.) pływaliśmy z rekinami (😉). Wielka frajda, szczególnie dla dzieci, dlatego tak wielkim nieszczęściem jest fakt, że jeszcze wciąż nie doczekaliśmy się naszego potomka (choć bardzo wierzę w to, że wreszcie ów zły los się odmieni). Nie piszę tego, aby coś insynuować lub się przechwalać, ale aby pokazać że życie jest (mimo wszystko) piękne, ale życie bez wolności nic nie znaczy i nie wolno pozwolić aby ludzie, którzy tę wolność pragną nam odebrać - dopięli swego (bo to że będą próbowali na różne sposoby - m.in. poprzez pozbawienie nas pieniądza papierowego czyli gotówki, co ma być wstępem do totalnej inwigilacji i podporządkowania niczym w filmach s-f, których to scenariusze już pisane są na naszych oczach). Jeśli pozwolimy im się upodlić - życie straci sens. Ja na przykład ciesząc się tymi chwilami beztroski, jednocześnie zdaję sobie sprawę, że gdybym musiał wyrzec się tego wszystkiego i walczyć o wolność, to (po wcześniejszym zabezpieczeniu rodziny) podjąłbym się tego bez wahania. I jeśli nawet miałbym skończy tak, jak kończyło wielu przede mną, którzy nie podporządkowali się sowieckiej tyranii i do końca - do ofiary swego życia walczyli o to, w co wierzyli: Wolność Niepodległość i Boga - to tak właśnie bym uczynił, gdyż życie trwa tylko krótką chwilę i ważne jest nie to czy żyjemy, a jak żyjemy - jakimi jesteśmy ludźmi. Nie piszę tego również z jakichś specjalnie klerykalnych pozycji, gdyż dzisiejszy Kościół jest prawdziwym siedliskiem wszelkich patologii i prawdziwa siła Wiary i Nadziei tkwi nie w hierarchach, ale w zwykłych ludziach - zarówno świeckich jak i duchownych. I to są wartości których należy bronić jednocześnie podkreślając że Wolność jest najważniejsza i każdy ma prawo żyć tak, jak tego zapragnie - o ile nie czyni przy tym szkody drugiej osobie.
 
 
 
 "NASZA EPOKA PRZYCIĄGAĆ BĘDZIE OCZY ZNACZNIE BLIŻSZE NAM, NIŻ TO NIERAZ NAM SIĘ WYDAJE. SĘDZIÓW ZNAJDZIEMY W NASZYCH DZIECIACH, DZIECI NASZE, TE DORASTAJĄCE OBECNIE MAŁE GŁÓWKI, KTÓRE CIEKAWYMI OCZKAMI JUŻ TERAZ NA NAS SPOGLĄDAJĄ, NIERAZ BĘDĄ Z TRWOGĄ SZUKAĆ W STRONICACH HISTORII, GDZIE W DNIU PRÓBY BYLI ICH RODZICE"

MARSZAŁEK JÓZEF PIŁSUDSKI
 


Na dziś już kończę, my wracamy dopiero w niedzielę, więc pewnie wtedy coś więcej jeszcze napiszę, w każdym razie powtórzę swoje życzenia ze świąt Bożego Narodzenia: życzę Wam wszystkim



ZDROWIA - WOLNOŚCI I NORMALNOŚCI
 
 
 
 
 

wtorek, 28 grudnia 2021

NIEWOLNICE - Cz. LVIII

CZYLI CZTERY HISTORIE

WSPÓŁCZESNYCH KOBIET

KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI

NIEWOLNICAMI

 
 
 
 
 

HISTORIA TRZECIA

SARAH

NIEWOLNICA SEKSUALNA

Cz. V

 
 
 

 
 
 Z LUFĄ PRZY GŁOWIE
 
 
 
 Powinnam była słuchać. Gdy tylko wysiadłam z samolotu i znalazłam się w hali przylotów, miałam wrażenie, że coś jest nie tak. Nazwijcie to intuicją, szóstym zmysłem. Nie wiem dokładnie, co to było, ale nerwy miałam napięte i coś w głowie - nie był to głos, ale "coś" - mówiło mi, żebym znalazła najbliższe okienko biletowe i zarezerwowała sobie miejsce na najbliższy lot do Anglii. Kiedy weszłam pomiędzy kotłujące się tłumy na Schiphol, miałam wrażenie, że każde zakończenie nerwowe wyczuwa w perspektywie bliżej nieokreślone niebezpieczeństwo. Każdy mijający mnie nieznajomy, chociaż nawet się za mną nie obejrzał, nagle wydawał mi się niebezpieczny. Słowa: "Nie rób tego!", huczały mi w głowie. Strasznie żałuję, że nie posłuchałam - mamy, intuicji, tego czegoś w mojej głowie. Ale nie posłuchałam. Mówiłam sobie, że jestem głupia. Że przyleciałam do miasta, w którym zaraz się spełnią moje marzenia. Co, u licha, mogło być nie tak? Więc przeciskając się przez lotnisko, dotarłam w końcu do taśmy z bagażami, wzięłam małą walizkę, którą ze sobą zabrałam, i pewnym krokiem wyszłam do terminalu przylotów. 
 
Całą ogromną przestrzeń terminalu pomalowano w odcieniu ciemnej szarości, z żółtymi i pomarańczowymi akcentami gdzieniegdzie. Przez to w tłoku trudno było wyłapać twarz. Sally powiedziała, że będzie tu na mnie czekać, więc niespokojnie mierzyłam wzrokiem morze ludzi, szukając osoby pasującej do jej opisu. Wydawało mi się, że są ich setki - jednakowe kobiety o europejskim wyglądzie w normalnym stroju. Niektóre trzymały w górze tabliczki z nazwiskami ważnych ludzi, inne przyjechały tu z rodziną - głównie matki z dziećmi - i najwyraźniej czekały na krewnych. Ale nie było nikogo, kto wyglądałby na Sally. Niezależnie od tego, jak długo się gapiłam i przyglądałam, nikt nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Przez następnych piętnaście minut stałam w tej ogromnej hali i w masie ludzi szukałam przyjaznej twarzy. Ani śladu. Oczywiście to powinno być kolejnym sygnałem ostrzegawczym. Sally i John przedstawili się jako odpowiedzialni ludzie, którzy pracują dla znanej placówki dziecięcej, a przecież tacy nie zostawiają nowych pracowników samych sobie na największym lotnisku w obcym kraju. Czekałam, czekałam i z każdą upływającą minutą powtarzałam sobie, że Sally na pewno utknęła w korku. Przecież nawet w przewodnikach pisano, że na ulicach w pobliżu Schiphol tworzą się czasami straszne korki. To nie były czasy, w których każdy, jak teraz, ma telefon komórkowy. Ja go nie miałam. Nie mogła więc do mnie zadzwonić i uprzedzić, że się spóźni.
 
Nagle poczułam dłoń na ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam ją za sobą - uśmiechnięta, pełna entuzjazmu przepraszała za spóźnienie. Zalała mnie fala ogromnego poczucia ulgi, nagle poczułam ciepło w całym ciele. Nie byłam już sama w tym obcym miejscu. Wszystko w porządku, jakżeby inaczej. Może właśnie to nagłe poczucie ulgi stłumiło inną myśl, która od razu pojawiła się w mojej głowie. Ta kobieta nie jest pielęgniarką! Wiedziałam, jak tylko na nią spojrzałam. Miała na sobie bardzo krótką, obcisłą czarną spódniczkę, długie czarne kozaki i czarny skórzany płaszcz trzy czwarte. Pielęgniarki ze żłobka się tak nie ubierają. Była blondynką - nie naturalną, ale w jaskrawym platynowym odcieniu, który aż krzyczy, że wziął się z butelki, w dodatku bardzo taniej. Widziałam jej strój, włosy i makijaż - stanowczo zbyt przesadny. Cóż, wiedziałam, że nie przypomina żadnej pielęgniarki, jaką znałam. Jej sposób mówienia - szybki, jakby była niewiarygodnie podniecona albo mocno zdenerwowana - pogłębił jeszcze to wrażenie. Cała moja intuicja, szósty zmysł, to coś w głowie, które nie dawało mi spokoju od wylądowania, wszystko się połączyło i próbowało do mnie krzyczeć: "Uciekaj od tej kobiety, natychmiast!" Boże, jaka szkoda, że nie posłuchałam. Poszłam za nią. 
 
Powiedziała, że John Reece czeka w samochodzie na zewnątrz. Stał na żółtym pasie, dlatego musiałyśmy się spieszyć, żeby nie ściągnął na siebie kłopotów przez to, że zaparkował tam, gdzie nie powinien. Rzeczywiście, samochód czekał na zewnątrz. Przy nim stał mężczyzna, który spoglądał na zegarek, jakbyśmy się spóźniały, a potem energicznie przywołał nas dłonią, każąc nam się pospieszyć. Pomyślałam, że to na pewno John Reece. Ale kiedy podeszłam bliżej, z zaskoczeniem stwierdziłam, że w samochodzie siedzą ściśnięte jeszcze trzy inne dziewczyny. Co one tam robią? John ani Sally nie mówili nic o innych dziewczynach, myślałam, że jestem jedyną zatrudnianą pielęgniarką. Ale nie miałam czasu, żeby o to zapytać. John wsiadł na miejsce kierowcy - pamiętam, że byłam zaskoczona, że to samochód brytyjski, z kierownicą po prawej stronie - i w tym samym momencie Sally wepchnęła mnie na tylne siedzenie, a sama usiadła obok niego. Wcisnęłam się między resztę dziewczyn i samochód ruszył, jak mi się wydawało, z niebezpieczną prędkością. Teraz byłam już naprawdę przerażona. Co się dzieje? Kim są te dziewczyny? Kiedy się obróciłam, żeby im się przyjrzeć, przeżyłam prawdziwy szok. Wyglądały jeszcze bardziej wyzywająco niż Sally.
 
- Sarah! - krzyknął John w tej samej chwili. 
 
Odwróciłam się i zobaczyłam wycelowaną we mnie lufę, kilka centymetrów od mojej twarzy.
 
- Siedź cicho! Nie ruszaj się i nie rób głupot. Wyjmij paszport. Oddaj go Sally. Siedź cicho! 
 
John siedział odwrócony na fotelu kierowcy. Prawą ręką trzymał kierownicę, manewrując między samochodami. W lewej trzymał pistolet - wielki, lśniący, groźnie wyglądający pistolet. Lufa była skierowana dokładnie między moje oczy. Dzisiaj, trzynaście lat po tym strasznym dniu, to, co się działo w samochodzie, przewija mi się przed oczami jak taśma wideo. Na zwolnionych obrotach. Widzę poruszające się wargi Johna. Słyszę każde słowo, które wypowiada, każde polecenie, które wydaje mi gniewnym głosem. Ale obrazy i słowa się nie pokrywają, nie są zsynchronizowane, jakby ktoś źle zmontował film. Może to dlatego, że doznałam szoku, kiedy zobaczyłam broń, i cała ta potworna scena utkwiła mi w pamięci w ten sposób, jak ją wtedy widziałam. Na pewno pamiętam, że czułam się tak, jakby to nie działo się naprawdę. Jakby przeżywał to ktoś inny, a ja tylko się temu przyglądałam. Nagle taśma w pamięci przyspiesza. Znowu siedzę w samochodzie, trzęsę się, a John wrzeszczy, żebym oddała paszport. Natychmiast. Sięgam do torebki i wyciągam cenną czerwoną książeczkę i wkładam go do wyciągniętej ręki Sally. Pomyślałam przy tym: Wiedziała od samego początku. Nie mam pojęcia, o co chodzi, ale ona o tym wiedziała od samego początku. Gdy tylko Sally wzięła paszport, odwróciła się i nie spojrzała na mnie więcej. John opuścił pistolet i skupił się na jeździe. Nie odzywał się przez parę minut. Myśli wirowały mi w głowie. O co w tym wszystkim chodzi? Dokąd mnie zabierają? I dlaczego? Pozostałe dziewczyny też się nie odzywały. Jechaliśmy w zupełnej ciszy. Możecie się zastanawiać, dlaczego nie walczyłam, dlaczego nie zrobiłam jakiejś sceny, nie próbowałam wysiąść z samochodu? Byłam tak zszokowana, a samochód jechał tak szybko, że po prostu siedziałam. Z każdym przejechanym kilometrem ogarniało mnie coraz większe przerażenie. W końcu John Reece odezwał się znowu.
 
- Pokażę ci, gdzie będziesz pracować. Gdzie indziej niż myślisz. Żadnego żłobka nie ma i nie będziesz opiekunką. Siedź, to zobaczysz. 
 
Więcej się nie odezwał, Sally też nie. Pozostałe dziewczyny rozmawiały pomiędzy sobą - właściwie szeptały. Wydawało mi się, że są Angielkami, ale ich zachowanie wydawało mi się bardzo dziwne. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego się do mnie nie odzywają. Powoli zaczęło do mnie docierać, że mogą być pod wpływem narkotyków. Usiłowałam dostrzec twarz Reece’a we wstecznym lusterku, ale dostrzegł, że na niego patrzę i przesunął głowę. Jednak zdążyłam się dobrze przyjrzeć jego oczom - wydawały się dzikie i lekko oszalałe. Z przerażeniem uświadomiłam sobie, że nie tylko dziewczyny są pod wpływem narkotyków. Odwróciłam się i wyjrzałam przez okno. Chyba przyszła mi do głowy jakaś szalona myśl, że powinnam zapamiętać drogę, którą jedziemy, żebym - kiedy ucieknę z samochodu - wiedziała, jak wrócić na lotnisko. Oczywiście, był to nonsens, ale patrzyłam i próbowałam zapamiętać tyle szczegółów, ile byłam w stanie. I wtedy właśnie zobaczyłam tabliczkę. Nie jechaliśmy do Amsterdamu - przejechaliśmy zjazd do miasta i wyglądało na to, że kierujemy się na Hagę. Doprowadziło mnie to do łez. Nikt nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi. Było ciemno, kiedy dotarliśmy na miejsce. Reece zatrzymał się na brudnej uliczce przed obskurnym hotelem. Odwrócił się i wycelował we mnie broń.
 
- Ani słowa, bo rozwalę ci łeb. 
 
Kazał Sally wysiąść z samochodu i pójść do hotelu. Po kilku minutach wyszła z niskim, dość krępym mężczyzną, który palił papierosa. Skinął na Reece’a. Był to najwyraźniej sygnał dla nas wszystkich, żebyśmy wysiadali z samochodu. Reece spojrzał na mnie i pogroził pistoletem.
 
- Ani słowa! Albo odstrzelę ci ten pieprzony łeb! 
 
Wysiedliśmy z małego samochodu - miałam wrażenie, że trwa to wieki - i ruszyliśmy za Sally i mężczyzną z hotelu. Pozostałe dziewczyny szły przede mną, a Reece za mną. Powinnam była wtedy uciekać? Pewnie tak. Czy mogłam to zrobić? Nie mam pojęcia. Nie pamiętam nawet, czy taka myśl w ogóle przyszła mi do głowy. Wiem tylko, że byłam odrętwiała ze strachu, przerażona tym, że Reece spełni groźby i użyje broni. Poza tym dokąd miałabym uciekać? Nie umiałam określić, gdzie jestem. Domyślałam się tylko, że w Hadze. Zapadła noc, ciemno, ulice były puste, a ucieczka na ślepo w tym wymarłym miejscu wydawała się prawie tak przerażająca, jak wypełnianie rozkazów Reece’a. A gdybym uciekła, czyby mnie zastrzelił? Udałoby mi się zrobić chociaż parę kroków, zanim by wypalił? Wątpię. Okazało się, że Reece dobrze zna mężczyznę z hotelu. Stałam bezradnie w holu, a oni zaczęli rozmawiać bardzo szybko, ściszonymi głosami. Widziałam, że mężczyzna wskazuje na mnie i podsłuchałam strzępy rozmowy.
 
- Co z tą małą? - spytał.
 
- Nie, tej nie sprzedaję - odpowiedział Reece. - Jest moja. 
 
Ledwie zdążyłam przyswoić myśl, że ci dwaj mężczyźni - jeden całkiem obcy, a drugi znany tylko z rozmowy telefonicznej, zanim zobaczyłam go dziś po południu na lotnisku - rozmawiają o sprzedaniu mnie, prawdziwym sprzedaniu, jakbym była workiem ziemniaków albo używanym samochodem. Nagle, kiedy zaczęły docierać do mnie ich słowa, Sally ostro wygoniła pozostałe dziewczyny do ich pokojów. Ich pokojów? - pomyślałam. Musiały być tu już wcześniej, skoro mają swoje pokoje. Jeżeli chcecie, możecie mnie mieć za naiwną, ale w dalszym ciągu nie załapałam, co to za hotel. Wyglądało na to, że nie ma w nim innych gości ani personelu. Przyglądałam się, jak dziewczyny wchodzą na piętro po starych, zniszczonych krętych schodach. Reece i nieznajomy mężczyzna dokończyli interesy. Potem John chwycił mnie za ramię jedną ręką, a drugą wziął za rękę Sally. Pchnął ją przed siebie, a mnie ciągnął za sobą po tych samych schodach. Nie odezwał się do mnie słowem. Na górze Sally otworzyła drzwi brudnego, cuchnącego pokoju. Były w nim dwa pojedyncze łóżka, oba niepościelone i zaplamione. Sam pokój wyglądał jak po wielkiej awanturze - połowa sprzętów była całkiem rozwalona. Reece wepchnął mnie i Sally do środka, ale sam nie wszedł. Usłyszałam, jak przekręca klucz w drzwiach od zewnątrz. To właśnie tam, w okropnym pokoju obskurnego motelu, Sally wyjaśniła mi, co mnie czeka.
 
 

 
- Będziesz pracować w Dzielnicy Czerwonych Latarni. John jest alfonsem. Ma mnóstwo dziewczyn, tutaj i w Amsterdamie. Sprowadza je z całej Wielkiej Brytanii. Niektóre sprzedaje innym alfonsom, inne zatrzymuje dla siebie. Są dosyć twarde, w większości. Wszystkie miały już z tym do czynienia i wiedzą, o co chodzi. Ty jesteś inna. Chciał takiej dziewczyny jak ty, niewinnej, która nigdy wcześniej nie parała się prostytucją. Zarobi na tobie mnóstwo kasy. Może wystawiać cię sam, a może sprzedać cię któremuś ze znajomych. W większości to Jugosłowianie. Chociaż w tej chwili może trudno ci to sobie wyobrazić, będziesz się uważała za szczęściarę, jeżeli John cię zatrzyma. 
 
Przerwała, spoglądając na mnie. Chyba czekała, żebym coś powiedziała. Otworzyłam usta i z trudem wydobyłam z siebie słowa.
 
- Ale ja nie mogę zostać prostytutką. Nie mogę, nie mogę! Nie wiem, jak to się robi. Dlaczego nie weźmie sobie kogoś innego? Dlaczego musiał wybrać akurat mnie? 
 
Sally spojrzała mi prosto w oczy. Przez chwilę coś w nich widziałam. Iskrę współczucia, może żalu, może nawet zrozumienia. Jednak po chwili wszystko znikło. Chwyciła mnie za rękę i zaczęła tłumaczyć powoli:
 
- Będziesz to robić, bo musisz. Nie masz nic do gadania. John zabrał ci paszport, dałam mu go w samochodzie. Teraz należysz do niego i będziesz robić, co ci każe. Tak jak inne dziewczyny, tak jak ja. Jeżeli się postawisz, zabije cię. Uwierz mi, nie byłabyś pierwszą prostytutką, która tu zaginęła. Jeżeli zarobisz za mało, pobije cię. Jeżeli spróbujesz ucieczki, zabije cię. Takie są zasady. Pokażę ci, jak to się robi. Z początku jest ciężko, ale znam sztuczki, które pomagają. Musisz tylko zrozumieć, co do ciebie mówię. Będziesz prostytutką. Zaczniesz pracę jutro. Nie masz wyjścia. Na twoim miejscu przespałabym się, zanim po nas przyjdzie. 
 
Odeszła ode mnie i położyła się na jednym z łóżek. Najwyraźniej miała zamiar skorzystać z własnej rady. Siedziałam w milczeniu w tym pustym pokoju i rozpaczliwie próbowałam zrozumieć coś z tego, co powiedziała. Byłam opiekunką, nie prostytutką - jak to wszystko możliwe? Na pewno nastąpiła jakaś pomyłka. Może pomylili mnie z inną dziewczyną? Ale w głębi duszy wiedziałam. To nie pomyłka. Jedyną osobą, która się pomyliła, byłam ja - odpowiadając na ogłoszenie, nie słuchając mamy, nie odwracając się na pięcie na lotnisku Schiphol, kiedy wszystkie moje zmysły próbowały mnie ostrzec. Dzisiaj przeżyję ostatni wieczór jako normalna, przyzwoita osoba. Jutro zostanę zmuszona do uprawiania seksu za pieniądze. I wszystkiemu winna byłam ja sama. Wróciłam myślami do tego, co robił mi tata i do molestowania, które przeżyłam w domu dziecka. Pomyślałam o Stevie i o aborcji, pomyślałam o Chrisie, o zerwaniu i utracie naszego domku - bezpiecznego, czystego domku w Gateshead. Pomyślałam o mamie, bracie i siostrze. Pomyślałam nawet o dziewczynie mojego taty i jej biednych dzieciach. To ja byłam winna temu, że wszystko w moim życiu potoczyło się nie tak. Wiedziałam, że nigdy więcej żadnego z nich nie zobaczę. Podeszłam do drzwi i nacisnęłam klamkę. Zamknięte na klucz. Zdawałam sobie z tego sprawę, ale mimo to musiałam spróbować je otworzyć. Przywarłam do dziurki od klucza i krzyknęłam, mając nadzieję, że ktoś mnie usłyszy i że przyjdzie mi na ratunek. Cisza. Próbowałam otworzyć okno, ale też było zamknięte na dobre. Sądząc po wyglądzie, ktoś dawno temu zamalował całą framugę - wyglądało tak, jakby nikt nie otwierał go od lat. Zmuszona pogodzić się z tym, że mnie uwięziono, usiadłam na krawędzi łóżka i płakałam, jak mi się wydawało, przez długie godziny. W końcu położyłam się w brudnej pościeli i zapadłam w tępy sen, który przychodzi, kiedy człowiek jest całkowicie wyczerpany. 
 
Sally obudziła mnie szarpaniem następnego ranka.
 
- Ubieraj się. Już czas. Będzie tu w każdej chwili. 
 
Wpatrywałam się w nią, szukając na jej twarzy śladu czegoś, co - jak mi się wydawało - widziałam na niej zeszłej nocy. Ale niczego nie dostrzegłam. Jej twarz pozostała bez wyrazu - jak nieruchoma maska bez cienia współczucia czy dobroci.
 
- Wstawaj, ubieraj się i szykuj. Szybko. 
 
Godzinę później wsiadałam do samochodu Reece’a, który miał mnie zabrać, razem z Sally i dwiema innymi dziewczynami z lotniska, do lokalu w Dzielnicy Czerwonych Latarni w Hadze. Kiedy cisnęłyśmy się na tylnym siedzeniu, zauważyłam ciężki, czarny pistolet na fotelu pasażera obok Reece’a. Sprawiał wrażenie, jakby zupełnie nie przejmował się tym, że jeździ sobie z bronią na wierzchu. Przez ułamek sekundy myślałam o tym, żeby ją chwycić. Gdybym miała broń, może udałoby mi się odwrócić role i zmusić Reece’a, żeby odwiózł mnie z powrotem na lotnisko? Ale szybko otrzeźwiałam. Jego dłoń spoczywała nie więcej niż piętnaście centymetrów od rękojeści, a ja musiałabym przełożyć rękę między przednimi siedzeniami, żeby chwycić pistolet. Nawet gdyby w ogóle udało mi się położyć na nim rękę... Nawet gdyby Reece, Sally czy któraś z dziewczyn nie próbowali mi go wyrwać, co niby miałabym z nim zrobić? Nigdy wcześniej nie widziałam prawdziwej broni, a tym bardziej w nikogo nie celowałam. Chyba wszystkie miały jakieś zabezpieczenie? Gdzie? Poza tym wiedziałam, że w życiu nie byłabym w stanie pociągnąć za spust. Nie potrafiłabym nikogo zabić, nawet kogoś takiego jak Reece. 
 
Mieszkanie miało dwa pokoje - sypialnię i pokój dzienny - poza tym łazienkę. Wszystkie pomieszczenia wychodziły na mały korytarz, w którym unosił się zapach kurzu i starego potu. Dwie dziewczyny ruszyły do sypialni, w której przebrały się w skąpą bieliznę i usiadły na kanapie, gotowe na przyjęcie pierwszych klientów. Ja usiadłam na podłodze w salonie, podciągnęłam kolana pod brodę i objęłam je mocno rękami. Sally przysiadła na brzegu kanapy. Widać było, że ma mnie pilnować. Nie spuszczała ze mnie oka ani na chwilę. Siedziałyśmy tak wszystkie przez cały dzień i wieczór. Słyszałam, że kilka razy dzwonił telefon i dobiegały mnie głosy z sypialni. Pół godziny później rozlegało się pukanie do drzwi wejściowych i słyszałam stukanie szpilek, które zmierzały w kierunku drzwi. Potem, po kilku minutach - nie więcej niż kwadransie - rozlegały się jęki, stękanie i stukanie zagłówka łóżka o ścianę, a później odgłosy szpilek na korytarzu, otwieranych drzwi i zamykanych na nowo. Z każdą mijającą godziną coraz bardziej zaczynałam się bać dzwoniącego telefonu. Byłam przekonana, że zaraz zadzwoni ktoś, kto będzie chciał nową dziewczynę. Że zostanę wezwana do sypialni. Przypominało to czekanie na jakiś straszny wypadek, który był pewny i nieunikniony. Kiedy tak siedziałam, cofnęłam się do okropnych wspomnień tego, co robił mi tata i mężczyźni w domu dziecka. Tu było podobnie - czekanie na nieunikniony ból i cierpienie, które znowu do mnie wróciły. Sally od czasu do czasu próbowała ze mną rozmawiać. Opowiadała mi o Johnie. O tym, że w Anglii jako nastolatek był drobnym przestępcą, że miał bogatą przeszłość kryminalną i że w rodzinnym mieście, Leicester, był doskonale znany policji, podobnie jak na południu, w Home Counties. Samochód, którym wyjechał po nas na lotnisko, na pewno skradziono w Anglii. Miał zamiar go sprzedać któremuś z tutejszych znajomych. Mimo przerażenia i paniki, które paraliżowały moje ciało, mój umysł był najwyraźniej zdolny do absurdalnie racjonalnego myślenia. Kiedy Sally opowiadała mi to wszystko, pamiętam, że pomyślałam: Aha, stąd ta kierownica z prawej strony. Wyglądało na to, że Sally miała ochotę się wygadać. Ja natomiast nie byłam zbyt rozmowna. Za bardzo się bałam, żeby odpowiadać. Sally wcale to nie przeszkadzało. Miała bardzo dużo do powiedzenia i, nie wiedzieć czemu, mnie wybrała na powierniczkę.
 
 

 
Poznała Reece’a i zakochała się w nim ponad rok wcześniej. Nie wiedziała, jakim jest człowiekiem, ale wkrótce się zorientowała. Po mniej więcej miesiącu wciągnął ją do pracy w Leicester, żeby zarobiła dla nich trochę pieniędzy, dopóki on nie załatwi interesu, nad którym pracował. Oczywiście, żadnego interesu nie było. W każdym razie Sally go nie zobaczyła. A John dalej żył ze stręczycielstwa i chwytał się każdego drobnego przestępstwa, z którego mógł wyciągnąć pieniądze. W końcu się poddałam - głównie dlatego, że nie miałam się czym zająć - i zaczęłam z nią rozmawiać. Ile ma lat? Skąd jest? Co z jej rodziną? Wiedzą, czym się zajmuje? Jak Reece’owi się to udało? Uśmiechnęła się, słysząc te pytania. Miała dwadzieścia jeden lat, była dwa lata starsza ode mnie. Reece miał dwadzieścia dziewięć. Dorastała w jednym z małych miasteczek Home Counties, godzinę drogi na północ od Londynu. Nie chciała rozmawiać o rodzinie - tu postawiła sprawę jasno - stwierdziła tylko ponuro, że nikt nigdy nie interesował się nią na tyle, żeby martwić się o jej los. Co do Reece’a, cóż, im mniej o nim wiem, tym lepiej. Ten facet to same kłopoty, przekonała się o tym na własnej skórze. Mówiąc to, zacisnęła pięść, a ja zorientowałam się, że nie jest to przenośnia.
 
- Czemu z nim jesteś? - spytałam w końcu. 
 
Spojrzała na mnie bezradnie i wzruszyła ramionami.
 
- Chyba dlatego, że go kocham. Wiem, że to wygląda na szaleństwo. Jest skończonym łajdakiem i wiem, że ma mnie gdzieś. Ale go kocham. 
 
Cóż mogłam powiedzieć. Najwyraźniej siedziała całkowicie pod pantoflem Reece’a. Nagle poczułam, że jednak nie mam ochoty tego ciągnąć, prowadzić normalnej rozmowy z obcą osobą w tym obskurnym hotelu. Przypomniałam sobie - jak mogłam o tym choć na chwilę zapomnieć? - że pomogła mnie tu zwabić. W moich oczach była tak samo zła jak on, a może gorsza. Zaufałam jej, a ona z premedytacją oddała mnie w jego szpony. Nagle znów ogarnęła mnie złość i wściekłość. Jak mogła mi to zrobić? Jak mogła zastawić pułapkę na niewinną dziewczynę i zrobić z niej prostytutkę? Jak mogła rozmawiać ze mną przez telefon, udając taką miłą, obiecywać, że wyjdzie po mnie na lotnisko, a potem zdradzić mnie w ten sposób? Jak mogła oddać mnie Reece’owi, pomóc temu złoczyńcy w porwaniu? Porwana. Kiedy w moim umyśle pojawiło się to słowo, całe moje ciało zadrżało i zaczęłam szlochać spazmatycznie. Nikt nie wiedział, gdzie jestem - na pewno nikt, komu na mnie zależało. Nikt nie będzie mnie szukał. Mamie powiedziałam, że zadzwonię do niej za parę dni, więc nie czeka jeszcze na telefon ode mnie. Byłam uwięziona w tym obrzydliwym mieszkaniu w Hadze, do którego ciągnął niekończący się strumień brudnych, odrażających mężczyzn, którzy przychodzili tu szukać brudnego, odrażającego seksu z prostytutkami. A ja miałam się stać jedną z nich. Płakałam na cały głos, a Sally skuliła się w sobie. Wyglądała tak, jakby więdła od napadów mojej złości i rozpaczy. Nie patrząc na mnie, zaczęła mówić cichym, przerywanym głosem.
 
- Wiem. Wiem, kim jestem i wiem, co zrobiłam. Naprawdę mi przykro, mówię szczerze. Nie powinnam się była godzić, żeby cię w to wciągać. To był pomysł Johna, kazał mi to załatwić. Ale nie powinnam była się godzić. Kiedy rozmawiałam z tobą przez telefon, wiedziałam, że jesteś dobrym człowiekiem i wiedziałam, że mi ufasz. Nienawidziłam się za to, że cię oszukałam. Nienawidzę się za to, co ci się przytrafiło. Obiecuję, że spróbuję cię z tego wyciągnąć. Nie wiem jak. Boże, John by mnie zabił, gdyby usłyszał, co mówię. Ale spróbuję, przyrzekam, spróbuję. Znajdę sposób, żeby cię wyciągnąć. Proszę, uwierz mi, nie jestem zła. Nie tak do końca. To przez Johna i to, co robi. Kim jest. Proszę, Sarah, musisz mi uwierzyć. Spróbuję pomóc ci uciec. Tylko nie rób już więcej hałasu, możemy mieć kłopoty. 
 
Nadal czuję, jak moim ciałem wstrząsa łkanie, kiedy wspominam jej słowa. Nie mogłam nad nim zapanować, nie mogłam go powstrzymać, nawet gdybym chciała. A było mi wszystko jedno, chciałam po prostu uciec od niej, z tego pokoju, i nie obchodziło mnie, co sobie o mnie myśli ani czy słyszy mnie reszta dziewczyn i ich klienci. I nie obchodziło mnie, że czuje się winna. Co mi z tego? Dlaczego miałabym powiedzieć albo zrobić coś, żeby poczuła się lepiej? Poza tym nie wierzyłam, kiedy mówiła, że pomoże mi uciec. Jasne, że tego chciałam. Chciałam wierzyć, że ucieczka jest możliwa i że Sally jakoś to załatwi. Ale wierzyć jej? Jak mogłam jej wierzyć, skoro była tak zniewolona przez Reece’a? 
 
Minął dzień i noc. Z jakiegoś powodu nikt mnie nie wyciągnął. Nie wiem, czego chcieli mężczyźni pukający do drzwi, ale wyglądało na to, że nie miałam być oddana żadnemu z nich. W końcu zasnęłam na siedząco - skołowana i wyczerpana. Nienawidziłam Sally, nienawidziłam Reece’a i chyba nienawidziłam też siebie za to, że dałam się uwikłać w potworną pajęczynę kłamstw i przestępstw, jaką rozciągnęli. Wraz z nastaniem poranka strach i wyczerpanie zmieniły się w coś o wiele gorszego. W przerażenie. Obłędne i śmiertelne przerażenie.
 
 

 
CDN.
 

niedziela, 26 grudnia 2021

ZDROWIA, WOLNOŚCI I NORMALNOŚCI

 ŻYCZMY SOBIE W TE ŚWIĘTA 

PRZEDE WSZYSTKIM NORMALNOŚCI!

 
 

 
 
 Święta już powoli zbliżają się ku końcowi, a ponieważ ja jeszcze nie zdążyłem złożyć Czytelnikom tego bloga bożonarodzeniowych życzeń, zatem teraz właśnie naprawiam ten błąd. Jednocześnie chciałbym zabrać krótką chwilkę, aby zadumać się nad "szaleństwem" czasów w jakich przyszło nam żyć. Dlaczego szaleństwem i czemu słowo to wziąłem w cudzysłów? A choćby dlatego, że jeszcze trzy, cztery lat temu nikt by nie uwierzył, że oto ludzie zostaną zamienieni w zwierzęta, że będą zmuszeni publicznie nosić kagańce, że będzie się ich zamykać w boksach domach i wypuszczać po wypełnieniu pewnych odgórnie narzuconych nakazów, że ludzie podzielą się na wzajemnie zwalczające się obozy, że będą tresowani, a poprzez tresurę adekwatnie nagradzani lub karani. To wszystko jeszcze trzy lata temu wydawałoby się jako coś nieprawdopodobnego, jako chory sen wariata. A jednak przyzwyczajamy się i do obostrzeń sanitarystycznych i do prikazów antykulturowych i również do nowej religii, jaką obecnie staje się ekologizm (plus genderyzm i feminizm - bo to w dzisiejszych czasach występuje ze sobą w pakiecie. Po prostu nie można być ekologistą, nie "wspierając" osób lgbt, nie można wyznawać wiary w feminizm jednocześnie odrzucając genderyzm. Oczywiście można próbować tego ze sobą nie łączyć, ale wtedy skończy się smutno, choćby tak jak znane feministki: Martina Navratilova czy szczególnie J. K. Rowling).
 
Czytając wiadomości o świecie, o kolejnych lockdownach wprowadzanych w Austrii czy Australii, we Francji czy kraju który jeszcze do niedawna nazywano Stanami Zjednoczonymi Ameryki (a dziś to już pewnie jakiś bidenowy genderland z flagą lgbt wiszącą na równi flagi USA przy ambasadzie w Warszawie) to zastanawiam się do jak wielkich doszło zmian kulturowych na przestrzeni tych ostatnich dwudziestu lat. Jak my wszyscy (głównie ludzie tzw.: Zachodu, ale w naszej części Europy powszechne ogłupianie również idzie pełną parą) daliśmy się zniewolić, jak daliśmy się podporządkować w imię świętego spokoju. Weźmy choćby taką Amerykę z 2001 - nie mówiąc już o Ameryce z roku 1991 czy lat 80-tych - i porównajmy np. filmy, jakie wówczas kręcono, a jakie kręci się obecnie. Jaki był przekaz Ameryki lat 80-tych i 90-tych? Prosty i zrozumiały: Jesteśmy silni, jesteśmy najlepsi, dobiliśmy III Rzeszę, skopaliśmy tyłki komuchom w Korei i w Wietnamie (wojna w Wietnamie była do wygrania, niestety, amerykański establishment polityczny nie miał zamiaru tej wojny wygrać, chodziło tylko o to, aby ją jak najdłużej ciągnąć by zainicjowało i przyspieszyło to zmiany kulturowe w USA) i doprowadziliśmy do rozpadu Związku Sowieckiego, dziś zaś Ameryka ma twarz Antify, BLM, Bidena po zmianie pampersa (śmiejącego się żałośnie do Putina) oraz zabawnej jak skrzecząca wrona Kamali Harris. Ja sam wychowałem się na filmach z udziałem Sylwestra Stallone, Jean-Claude'a Van Damme'a, Arnolda Schwarzeneggera czy nawet Steven'a Seagala, na "Drużynie A", gdzie "Buźka" (grany przez Dirka Benedicta) ganiał jeszcze za spódniczkami, a nie próbował sam je nosić, czy też na "Bonanzie". A jak wyglądały społeczeństwa Francji czy Wielkiej Brytanii jeszcze na początku lat 90-tych, w porównaniu z tym, co mamy obecnie? Zresztą po co szukać daleko, wystarczy spojrzeć na nasz własny kraj, na nasze społeczeństwo i porównać to dzisiejsze, z tym z ostatnich lat PRL-u, aby zauważyć że i u nas zmiany kulturowe zostały przyspieszone.
 
 

 
Aby to ze sobą porównać, wystarczy po prostu stwierdzić - z czasach komuny mieliśmy władzę ateistyczną (a jednocześnie bardzo pruderyjną), ale naród był katolicki, dlatego też komuniści mogli robić sobie co chcieli (zamykać kościoły, zabraniać budowy nowych, organizować państwowe czyli ateistyczne "kontrprocesje", zamykać księży w więzieniach itd.), ale musieli respektować zastaną rzeczywistość, a rzeczywistość była taka, że Kościół był obecny w życiu Polaków i to do tego stopnia, że nawet wielu partyjnych kacyków incognito chrzciło własne dzieci (Jaruzelski - zbrodniarz epoki stalinowskiej służący w Informacji Wojskowej przez której kazamaty przetoczyło się tysiące Polaków, w tym Żołnierzy Niezłomnych, a potem dyktator lat 80-tych odpowiedzialny m.in. za antysemicką czystkę w wojsku w 1968 r. za najazd na Czechosłowację również w tym samym roku i za wprowadzenie Stanu Wojennego w grudniu 1981 r. - również on przed swą śmiercią w 2014 r. wyspowiadał się przed księdzem. Po co, skoro przez całe swoje życie walczył z Kościołem Chrystusowym? Czyżby się bał? A czego, skoro w światopoglądzie materialistycznym coś tak zabobonnego jak Bóg czy świat pozamaterialny nie istnieją. Czego więc się obawiał? Ciężaru własnych zbrodni i tego, że życie się skończyło i nie ma doprawdy z czego być dumnym, a pozostał cały ciężar wstydu i niepokoju? Spowiedzią i przyjęciem komunii świętej starał się więc w jakiś sposób usprawiedliwić swoje czyny w ostatnich chwilach swego życia.
 
 
Dziś społeczeństwo coraz częściej się laicyzuje (i także ja sam piszę te słowa nie jako wybitnie praktykujący katolik, gdyż nie jest, ale nie zmienia to faktu że mam ogromny szacunek do instytucji Kościoła, jako jednego z filarów cywilizacyjnego rozwoju Europy, podobnie jak do greckiej filozofii i prawa rzymskiego. Mądrość - Sprawiedliwość - Miłość, to właśnie na tych trzech filarach budowana była Europa i jeśli wyjmiemy z tego monolitu jakikolwiek element, cała konstrukcja musi się zawalić, gdyż nie można dziś wyobrazić sobie Europy bez antycznej cywilizacji greckiej i bez spuścizny republikańskiego oraz cesarskiego Rzymu. Ale tak naprawdę to Europa nie istnieje, gdy oderwiemy ją od Chrześcijaństwa, jako najsilniejszego budulca w całej tej konstrukcji. Wyobraźmy sobie dziś Europę bez chrześcijaństwa, co nam zostaje? Pytanie to pozostawię bez odpowiedzi). Oczywiście Kościół ma wiele za uszami i na przestrzeni wieków namnożyło się w tej instytucji bardzo wiele zła, ale należy należy pamiętać o dwóch rzeczach - po pierwsze, Kościół tworzą ludzie i jest on taki, jaki kierunek oni mu nadadzą (w czasach Borgiów albo w epoce średniowiecznej pornokracji Kościół wcale nie był lepszy), a człowiek jest sumą sprzeczności, nieustanną batalią wody z ogniem. Po drugie zaś - Kościół jest dziełem Chrystusa. Chrystusa który nie był imigrantem lub członkiem społeczności lgbt jak twierdzi współczesna neomarksistowska debilo-inteligencja, ale istotą, która przyjęła ludzkie ciało, po to tylko, aby wyprowadzić ludzkość na wyższy poziom duchowego rozwoju. Wielu wierzy że Jezus Chrystus był "Synem Bożym", niech tak będzie, gdyż Jego królestwo z pewnością nie pochodziło z tego świata. Dlatego też nie wierzę aby Skała, na której Chrystus wzniósł Kościół, mógł przez ludzką słabość tak łatwo ulec skruszeniu. Kościół Chrystusowy może co prawda osłabnąć - i zapewne jeszcze osłabnie - ale nie może zostać zniszczony. Nie może, gdyż zawsze znajdzie się taki Jaruzelski, który przed swą śmiercią zapragnie właśnie tędy zbliżyć się do Królestwa Niebieskiego.
 
Przepraszam za ów niespójny przydługawy wywód bożonarodzeniowy, ale to zapewne jeszcze wpływ owych świąt i dodam na koniec że prawdziwa siła ludzkości tkwi przede wszystkim w biernym oporze. Tak samo jak w czasach komunizmu, gdzie władza swoje a lud swoje, tak i teraz, w epoce postępującego nowego feudalizmu i sprowadzania nas do roli współczesnych niewolników - siła wszystkiego tkwi w trzymaniu się razem i w biernym oporze, w biernym oporze i w śmiechu, który niewątpliwie jest najgorszy dla rządzących, gdyż nie sposób go zdławić, spacyfikować i rozbić. Do tego bierny opór stosowany przez miliony niczym nie wyróżniających się zwykłych ludzi, to koszmar dla globalistów, propandemików faszerujących nas nowymi lekami i szczepionkami i wszystkich tych zamordystycznych, antykulturowych neomarksistów, których celem jest stworzenie nowego obozu koncentracyjnego o nazwie Ziemia i zarządzanie nim jako współcześni feudałowie, których chore wizję Nowego Wspaniałego Świata mają odebrać nam owe Trzy Filary naszej cywilizacyjnej egzystencji. Chrystus niegdyś rzekł Piotrowi: "Ty jesteś Piotr, czyli Skała, a na tej Skale zbuduję mój Kościół, a bramy piekielne nie przemogą go" (Mat. 16,13-19). Tak naprawdę to nie Piotr był ową Skałą, ową Skałą jesteśmy my wszyscy, ludzie wolni, którzy aby ocalić naszą wolność i nasze życie i przekazać je kolejnym pokoleniom, musimy w nienormalnym świecie elit stworzyć naszą własną normalność mas, nie izolować się od ludzi, a wręcz przeciwnie wzajemnie wspierać, gdyż nasza siła leży w ich słabości, a ich słabością jest strach przed tym, że projektowany od dekad Nowy Wspaniały Świat ludzkiej niedoli może nie powstać, gdyż stworzenie przez nas własnej normalności, bierny opór oraz świadomość naszej wewnętrznej siły (owej Skały) to nieprawdopodobna broń, przed którą oni realnie są bezbronni. Dlatego też ja, w te święta życzę wszystkim czytelnikom tego bloga (i wszystkim ludziom w ogóle):



ZDROWIA, WOLNOŚCI, 
NORMALNOŚCI I WYTRWAŁOŚCI!
 
 
 
"BÓG SIĘ RODZI - MOC TRUCHLEJE"
 
 
 
 

 

czwartek, 23 grudnia 2021

JULKI Z TWITTERA

 CZYLI O RÓWNOLEGŁYM ŚWIECIE

PEŁNYM FANTAZJI I ZABOBONÓW

 
 
 
 
 Dziś krótko, ponieważ sprawy zawodowe zajęły mi więcej czasu niż przypuszczałem (a poza tym zbliżają się święta Bożego Narodzenia i należy moją Panią nieco odciążyć z obowiązkami domowymi, tym bardziej, że jeśli chodzi o przygotowywanie niektórych potraw to ja tutaj jestem prawdziwym mistrzem - nie chwaląc się oczywiście). Otóż, odnalazłem na Facebooku ciekawą stronę o której istnieniu wcześniej nie wiedziałem, choć oczywiście ten tok myślenia był mi znany, a mianowicie chodzi o stronę Julka z Twittera, pokazujący w sposób niezwykle prosty - to rozumowania współczesnych "dzieci-kwiatów", czyli takich żyjątek, które do końca nie wiedzą po co żyją? jaka jest rzeczywistość dokoła nas? ile jest płci? czy płeć w ogóle istnieje? dlaczego Bóg zawsze jest mężczyzną? itd. itp. Jest to przyznam się szczerze ciekawe miejsce - ten cały świat sennych marzeń Juleczek i Oskarków - których wiedza o ekonomi, biologii, historii i kilku innych dziedzinach wiedzy, jest na poziomie kilkuletniego dziecka (a przecież to w większości są studenci, od których wymagałoby się już pewnej dojrzałości). Ci młodzi ludzie (choć w tym przypadku adekwatniejsze byłoby określenie "osobo-człowiek", a może... "zwierzo-człowiek"? 😉) w swej nieograniczonej naiwności pytają się np.: "Dlaczego nie można dodrukować więcej pieniędzy, aby biedni ludzie też żyli jak pączki w maśle?". Przypomnę że to są studenci, czyli osoby wykształcone, a ja przyznam się szczerze bałbym się powierzyć im jakąkolwiek prostą pracę (choćby sprzątanie domu lub garażu) bo bałbym się żeby sobie przy tym czegoś nie zrobili. Ci ludzie mają się za przyszłą elitę (niektórzy tak właśnie o sobie piszą), dlatego też należałoby zapytać - elitę czego? Nie chcę tu się zbytnio wyzłośliwiać, dlatego też od razu przejdę do rzeczy i zaprezentuję kilka wybranych przeze mnie screenów z Twittera i Facebooka, które odnalazłem na owej stronie, a Czytelnikom pozostawiam kwestię oceny owych "mądrości".
 
 
PS: Jeśli tacy ludzie mają się stać przyszłą elitą, to sądzę za już za jakieś pięćdziesiąt lat, ludzkość cofnęłaby się do poziomu małp człekokształtnych, które patykiem wydłubują mrówki z mrowiska (bo przecież jedzenie mięsa jest wielką zbrodnią, gdyż przy tym gwałcone są krowy, kury i koguty 😂 jak twierdzi pani europosłanka Sylwia Spurek, natomiast jedzenie trawy, lub robaków jest jak najbardziej cool).   
 
 

"Z MLEKIEM NIE JEST JAK Z MOCZEM - 
NIE DAJE SIĘ BEZ PRZYCZYNY"
(to dobre - muszę zapamiętać 😅)
 
 


 
 
JULKI - JULECZKI, 
OSKARKI - OSKARECZKI
CZYLI CO KOMU W GŁOWIE SIEDZI?
 
 
 
JULKA PISZE - "NIE PRZEŻYŁABYM, GDYBY MÓJ CHŁOPAK BYŁ HETERO"

SPOKOJNIE, SPOKOJNIE, ZNAJDŹ SOBIE CHŁOPAKA O SKŁONNOŚCIACH HOMOSEKSUALNYCH, A POTEM... ZMIEŃ PŁEĆ I DOKONAJ ABORCJI 😄
 
 

 
 
 JULKA PISZE - "PO CO KOMU PŁEĆ?"

A PO CO KOMU MÓZG? NIE WIDAĆ, GO, NIE MOŻNA SIĘ PODRAPAĆ - SZCZEGÓLNIE JAK WYSKAKUJĄ NA NIM JAKIEŚ WYPRYSKI

(NIEŚMIERTELNY TEKST TADZIA NORKA DO KAROLA KRAWCZYKA Z "MIODOWYCH LAT" - "KAROL POWINIEN SIĘ LECZYĆ, JEMU NA MÓZGU WYSKAKUJĄ JAKIEŚ WYPRYSKI, TO GO SWĘDZI, A NIE MOŻE SIĘ PODRAPAĆ, BO NIE MA W CO" 😅)
 
 

 

 
 
TO POZOSTAWIĘ BEZ KOMENTARZA, CHOĆ EWIDENTNIE UWIDACZNIA SIĘ TUTAJ JAKAŚ UKRYTA ZAZDROŚĆ O PENISA
 
 

 
 
TUTAJ PRAWDZIWA PEREŁKA
 
JULKI NIE MAJĄ WPŁYWU NA TO, JAK WYGLĄDAJĄ - BO IM SIĘ NIC NIE CHCE I TRZEBA JE KOCHAĆ ZA TO CO MAJĄ W ŚRODKU, ALE SAME CHCIAŁBY CHŁOPAKA Z SZEŚCIOPAKIEM NA BRZUCHU

(SWOJĄ DROGĄ CO TEŻ TAM W ŚRODKU MOŻE BYĆ - MÓZG ZAMIENIONY W MAŚLANKĘ, CIAŁO W BAJADERKĘ A Z TWARZY... PODOBNE SĄ ZUPEŁNIE DO NIKOGO 😉)
 
 

 



 
 
JULKA PISZE - "NIENAWIDZĘ KAPITALIZMU, PATRIARCHATU, MĘŻCZYZN, SPOŁECZEŃSTWA, POLITYKÓW, POLICJI, COVIDA, SZKOŁY" I PYTA - "NIE MOŻNA PO PROSTU WYDRUKOWAĆ WIĘCEJ PIENIĘDZY BY ROZWIĄZAĆ PROBLEMY BIEDNYCH LUDZI"
 
A NA KOŃCU CREME DE LA CREME, JULKA DODAJE - "NIENAWIDZĘ GŁUPICH LUDZI" 😂
 
 
 
 
 
TO TEŻ ŚWIETNE! 😋
 
 

 
 
 OSKAREK STUDIUJĄCY MEDYCYNĘ, ALE WCIĄŻ ŻYJĄCY W BAŃCE Z MCHU I PAPROCI

MĘŻCZYŹNI MIESIĄCZKUJĄ CZY NIE MIESIĄCZKUJĄ?

(NIE WIADOMO - TRZEBA PEWNIE SKOŃCZYĆ WYŻSZE STUDIA MEDYCZNE ABY ODPOWIEDZIEĆ NA TO PYTANIE 😵 POZA TYM TAK TUTAJ TĘCZOWO I "CZERWONO" ŻE AŻ MNIE OŚLEPIA. SWOJĄ DROGĄ SYMBOL ZACIŚNIĘTEJ PIĘŚCI PRZYPISUJE SIĘ HISZPAŃSKIEJ MARKSISTCE - DOLORES IBARRURI, KTÓRA STWIERDZIŁA KIEDYŚ ŻE ŻOŁNIERZE FRANCO "NIE PRZEJDĄ" - "NO PASARAN". ALE ONI PRZECHODZILI I Z UŚMIECHEM NA USTACH MÓWILI: "HEMOS PASADO" - "PRZESZLIŚMY!" MÓWIĘ O TYM NIE ŻEBY USPRAWIEDLIWIAĆ REŻIM FRANCISCO FRANCO, ALE BY DODAĆ: "PRECZ Z KOMUNĄ, TERAZ I ZAWSZE!!!")
 
 

 
 
JULKA PISZE ŻE KOBIETA MUSI MIEĆ PRAWO DO WŁASNEGO ZDANIA, PO CZYM DODAJE ŻE JAK KOBIETA MA PRAWICOWE POGLĄDY (JA WOLĘ OKREŚLENIE PATRIOTYCZNE) TO JEST NIE DO ZAAKCEPTOWANIA. KOBIETA MUSI WSPIERAĆ FEMINIZM, LGBT, GENDER, EKOLOGIZM I OCZYWIŚCIE MUZUŁMAŃSKICH "KSIĄŻĄT ORIENTU", A JAK WSPIERA WŁASNY KRAJ, RODZINĘ I NIEDAŃ BOŻE SWEGO MĘŻA - TO JEST ZDRAJCZYNIĄ Z KTÓRĄ TRZEBA WALCZYĆ. PODOBNIE TWIERDZIŁA IKONA FEMINIZMU - SIMONE de BEAUVOIR, KTÓRA BEZDYSKUSYJNIE ORZEKAŁA, ŻE KOBIETA NIE MOŻE MIEĆ PRAWA DO WYBORU (CZY ZOSTAĆ W DOMU I ZAJĄĆ SIĘ RODZINĄ, CZY TEŻ PODJĄĆ PRACĘ ZAROBKOWĄ) GDYŻ JEŚLI KOBIECIE POZOSTAWI SIĘ TAKI WYBÓR - TO W OGROMNEJ WIĘKSZOŚCI KOBIETY WYBIORĄ OPCJĘ PIERWSZĄ, DLATEGO - JAK TWIERDZIŁA de BEAUVOIR - KOBIETY NALEŻY ZMUSIĆ DO PRACY I CIĄGŁEJ KONFRONTACJI Z MĘŻCZYZNAMI, NAWET JEŚLI JEST TO WBREW ICH NATURZE (BOWIEM KOBIETY WOLĄ MĘŻCZYZN KOCHAĆ, NIŻ Z NIMI KONKUROWAĆ). TAKA TO FEMINISTYCZNA "WOLNOŚĆ" CZEKA KOBIETY W WYKONANIU ZARÓWNO ZAWODOWYCH MARKSISTEK, JAK I WSPÓŁCZESNYCH JULEK Z TWITTERA.
 
 (JA OSOBIŚCIE ZNAM MNÓSTWO KOBIET, KTÓRE ODNAJDUJĄ PRAWDZIWE SWE POWOŁANIE WŁAŚNIE W GRONIE RODZINNYM, ALE NIE JESTEM I NIGDY NIE BYŁEM PRZECIWNIKIEM PRACY ZAROBKOWEJ KOBIET. SZANUJĘ PRAWO KAŻDEGO CZŁOWIEKA DO WYBORU JEGO ŻYCIOWEJ DROGI, ALE PROBLEM W TYM, ŻE W IDEOLOGII FEMINAZISTEK WOLNOŚĆ JUŻ NIE ISTNIEJE).
 
 

 
 
JA TYLKO DODAM ŻE NAJWIĘKSZYM WROGIEM KOBIETY JEST DRUGA KOBIETA I JEST TO PRAWDA STARA JAK ŚWIAT
 
 

 
 
JULKA PISZE - "GDYBY TYLKO LUDZIE PRZEJRZELI NA OCZY I SKUPILI SIĘ NA GENIALNYM KOMUNIZMIE - WTEDY DOPIERO POLSKA ZACZĘŁABY SIĘ ROZWIJAĆ"
 
MYŚMY SIĘ JUŻ SKUPIALI NA "GENIALNYM KOMUNIZMIE", ALE KOMUNIZM NIE JEST PRZYSTOSOWANY DO LUDZKIEJ NATURY. JEDNAK SKORO WSZYSTKIEMU WINIEN JEST "CZYNNIK LUDZKI" - JAK MAWIAŁ PEWIEN MŁODY MARKSISTA NA JEDNYM Z LEWIACKICH MARSZY - TO ZAWSZE KOŃCZY SIĘ TAK SAMO - CZYNNIK LUDZKI DO WYMIANY
 
 
 
 

 
 
JULKA PISZE - "DUŻO KRAJÓW W AFRYCE NIE MA DOSTĘPU DO CZYSTEJ WODY, DLATEGO JA SPECJALNIE BRUDZĘ SOBIE WODĘ ABY SIĘ Z NIMI SOLIDARYZOWAĆ... JEŚLI PIJESZ CZYSTĄ WODĘ TO JESTEŚ RASISTĄ"
 
JA UWAŻAM NAWET, ŻE W RAMACH SOLIDARNOŚCI Z AFRYKĄ WSZYSTKIE JULKI I OSKARKI POWINNY PIĆ BEZPOŚREDNIO Z KAŁUŻY. W KOŃCU SOLIDARNOŚĆ WYMAGA POŚWIĘCEŃ A CELEM LUDZKOŚCI JEST OSIĄGNĄĆ WRESZCIE POZIOM ROZWOJU ZWIERZĄT
 
 
 
 

 
 
 BIALI SĄ OPRESORAMI, "KOLOROWI" TO OFIARY, ALE TAK NAPRAWDĘ RASY TO SPOŁECZNY KONSTRUKT, PODOBNIE JAK PŁEĆ - WIĘC O CO CHODZI Z TYM PODZIAŁEM NA UCIŚNIONYCH CZARNOSKÓRYCH I OPRESYJNYCH BIAŁYCH?
 
 

 
 
JULKA MÓWI - "JEZUS BYŁ CZARNOSKÓRYM MARKSISTĄ LGBT", "SZWENDAJĄCYM" SIĘ W MĘSKIM GRONIE!?

(ZALECIŁBYM  MNIEJ SERIALI Z NETFLIXA A WIĘCEJ KSIĄŻEK, ZE SZCZEGÓLNYM UWZGLĘDNIENIEM PISMA ŚWIĘTEGO)
 
 

 
TE I RESZTA CIEKAWYCH SPOSTRZEŻEŃ MŁODYCH MARKSISTÓW ZE STRZEŻONYCH OSIEDLI KTÓRZY NIGDY NIE ZHAŃBILI SIĘ ŻADNĄ PRACĄ - ZNALEŹĆ MOŻNA NA STRONIE JULKA Z TWITTERA NA FACEBOOKU 
 
 
 
 
 

wtorek, 21 grudnia 2021

WINO, KOBIETY I... TRON WE KRWI - CZYLI PONURY CIEŃ BIZANCJUM - Cz. XXI

NIM JESZCZE

NAD KONSTANTYNOPOLEM

ZAŁOPOTAŁ ZIELONY

SZTANDAR MAHOMETA

 
 



I

JAK AZJATKA Z AFRYKANEREM

(CZYLI PIERWSZA "BIZANTYJKA"

NA RZYMSKIM PALATYNIE)

Cz. XX

 





SAMOSPEŁNIAJĄCA SIĘ WRÓŻBA



 Zimę 215/216 r. cesarz Marek Aureliusz Antoninus zwany po prostu Karakallą, spędził w syryjskiej Antiochii, gdzie przygotowywał się do inwazji na Armenię i kraj Partów. W kraju tym władało wówczas dwóch braci; pierwszym z nich był - Wologazes VI, panujący od 208 r., drugim zaś - Artabanos IV, który zbuntował się przeciw bratu w 213 r. i sam ogłosił się "Królem Królów". Do wojny domowej jednak wówczas nie doszło, gdyż Wologazes VI zgodził się na faktyczny podział kraju i sam władał Babilonią ze swą główną siedzibą w Ktezyfoncie nad Tygrysem (niedaleko Babilonu), brat jego zaś objął rządy nad resztą kraju, czyli całą Medią i Persją, a siedzibę swą ustanowił w Ekbatanie. Obaj oni byli synami Wologazesa V - Króla Królów (panującego w latach 191-208), który toczył wiele zwycięskich wojen wewnętrznych (udokumentowanych w tzw. syryjskiej "Kronice Arbeli"). Mowa tam jest o pierwszym buncie Persów (wspartych przez Medów) którzy zostali pokonani przez tego króla, a także o walce z partyjskim wasalem kraju o nazwie Adiabene (zachodnia Asyria) Narsaim, którego Wologazes V pokonał i kazał utopić w Wielkim Zabie. Wologazes V toczył też wojnę z Septymiuszem Sewerem w latach 197-199 i choć Rzymianie zdobyli wówczas Seleukeię nad Tygrysem oraz Ktezyfont (styczeń 198 r.) to jednak musieli się stamtąd wycofać, a nieudane oblężenie twierdzy Hatra (198-199 r.) zmusiło Sewera do zawarcia pokoju na zasadzie utrzymania dotychczasowego status quo (Syria i północno-zachodnia Mezopotamia pozostała w Imperium Romanum, zaś wszystko co leżało na południe i wschód od tej granicy, zostało przy Partach. Jedyną różnicą było zamienienie w rzymską prowincję przygranicznego kraju wasalnego - Osroene). Teraz zaś synowie Wologazesa V, choć za sobą nie przepadali, to jednak utrzymywali wewnętrzny pokój, zdając sobie sprawę, że w ewentualną wojnę domową pomiędzy nimi może wplątać się Rzym i ponownie pokusić o odebranie Mezopotamii oraz Armenii.

Rzeczywiście, cesarz Karakalla zastanawiał się, w jaki sposób poróżnić ze sobą obu braci, lub też jaki wymyśleć pretekst do wojny. Jeszcze w 215 r. zażądał on od Wologazesa VI wydania dwóch rzymskich zbiegów z czasów Pescenniusza Nigra (rywala Sewera w latach 193-194). Ten jednak odesłał ich do Rzymu, czym zażegnał groźbę wojny - jednak nie o to chodziło Karakalli. Teraz postanowił więc skierować się do Artabanosa IV, żądając, by ten oddał mu swoją córkę za żonę w celu zawarcia trwałego pokoju. Artabanos oczywiście odmówił i był to ten pretekst, którego pragnął Karakalla; tak więc na wiosnę 216 r. rozpoczęła się już regularna wojna rzymsko-partyjska. W tym czasie Karakalla miał do dyspozycji na Wschodzie łącznie 11 legionów, z czego w samej Syrii stacjonowały trzy, w Galacji i Kapadocji dwa i w północnej Mezopotamii również dwa, czyli tak naprawdę mógł użyć do ataku owych siedmiu legionów, choć realnie było ich mniej (cztery lub pięć). Z tymi to siłami wkroczył cesarz najpierw do Armenii, gdzie wziął do niewoli króla tego kraju - Chosrowa I, a następnie od północy do krainy zwanej Adiabene, niszcząc tam groby władców z panującej wówczas dynastii Arsacydów. Artabanos wszędzie się cofał i nie przyjmował bitew licząc że geografia kraju i klimat skuteczniej rozprawią się z najeźdźcami. To pozwoliło Karakalli w drugiej połowie 216 roku wkroczyć do Medii Atropatene. Rzymianie pustoszyli tamtejszą okolicę, aż z nastaniem pierwszych mrozów Karakalla wycofał wojsko z powrotem do Mezopotamii na leża zimowe. Cesarz z pewnością marzył wówczas o wielkim, uniwersalnym imperium i zamierzał dotrzeć dalej i zyskać większą wojenną sławę, niż osiągnął to Trajan, Marek Aureliusz, czy jego własny ojciec - Septymiusz Sewer. Marzyło mu się zajęcie Babilonu, Ktezyfontu, Seleucei i Ekbatany, ale jak na razie miał trudności z dotarciem pod samą Fraspę (główne miasto Medii Atropatene), a to z tego powodu, że kraj który najechał, był poprzecinany licznymi pasmami górskimi, gdzie bardzo trudno było skutecznie manewrować większymi siłami piechoty. Poza tym jego wojska narażone były na częste ataki partyjskiej jazdy, zwanej katafraktami, którzy byli zdolni szybko znosić mniejsze oddziały rzymskiej piechoty. Cesarz spodziewał się jednak, że w kolejnym roku czeka go dobra passa i ostatecznie odniesie wielkie zwycięstwo.




A w tym samym czasie jego matka - Julia Domna przebywała w Antiochii, zajmując się całą korespondencją syna. Ponieważ była dobrze wykształcona, osobiście czytała zarówno greckie jak i łacińskie listy jakie spływały do Antiochii z całego Imperium (cała ta przecież biurokratyczna machina wymagała ciągłej uwagi). Wydaje się, że Julia Domna lubiła to robić, lubiła też mieć wpływ na podejmowane przez syna decyzje, a ponieważ on nie lubił zajmować się czytaniem tych wszystkich raportów, ten obowiązek scedował na swoją matkę - która najwidoczniej dzięki temu czuła się doceniona i potrzebna. Była augustą - pierwszą i najważniejszą kobietą w Imperium (ponieważ cesarz nie miał żony), wokół niej zebrała się też duża grupa jej syryjskiej rodziny, w tym jej siostra - Julia Meza wraz ze swym małżonkiem - Gajuszem Juliuszem Awitusem Aleksianusem i córkami - Julią Soemias oraz Julią Mameą. Był tam zapewne również ojciec Domny i Mezy - kapłan boga Ela Gabala - Juliusz Bassianus. Obie córki Mezy (kuzynki cesarza Karakalli) były już dorosłymi i zamężnymi kobietami: Soemias poślubiła Sekstusa Wariusza Marcellusa (jej mąż już wówczas zapewne nie żył), zaś Mamea - Marka Juliusza Gessiusza Marcjanusa. Obie też miały już swoje dzieci, synów: pierwsza - Wariusza Awitusa Bassianusa (do historii przejdzie jako Heliogabal), zaś druga - Marka Gessiusza Bassianusa Aleksianusa (znanego jako Aleksander Sewer) oraz córkę o imieniu Teoklia (zmarła jako dziecko jeszcze w 218 r.). Julia Mamea wyznawała też synkretyzm religijny, a w jej osobistym lararium znajdowały się postaci: Abrahama, Orfeusza, Apoloniusza z Tyany i Jezusa Chrystusa, na ścianie zaś miała zawieszony krzyż do którego się modliła (choć pozostała poganką). W Antiochii istniała też jedna z dwóch najważniejszych szkół katechetycznych w całym Imperium. Pierwotnie takową szkołę w Antiochii założył biskup tego miasta - Teofil (pełnił posługę w latach 169-182), choć większość jego pism stała się sławna dopiero po jego śmierci. Misję tę kontynuował następnie biskup - Serapion Geminos (191-211 r.), ale szkoła w Antiochii aż do końca III wieku wciąż pozostawała w cieniu szkoły aleksandryjskiej i sprawiała wrażenie zaledwie jej przybudówki. Prawdopodobnie Mamea już wtedy nawiązała kontakt z chrześcijańską wspólnotą w Antiochii (w latach późniejszych będzie te kontakty rozwijała), a szczególnie utrzymywała korespondencję listową z Orygenesem, który od ok. 215 r. objął nauczanie katechumenów w szkole katechetycznej w Aleksandrii (co ciekawe, Orygenes był eunuchem, gdyż w wieku osiemnastu lat - ok. 203 r. - odciął sobie przyrodzenie, aby tym samym lepiej służyć Bogu i nie ulegać cielesnym namiętnościom).

A tymczasem przez całą zimę król Artabanos IV nie próżnował. Zebrał wszystkich swoich wasali (m.in. Szahrada z Adiabeny, władców Medii Atropatene, Elymais i Margiany) i z nastaniem wiosny 217 r. wkroczył do rzymskiej Mezopotamii. Zaskoczony tym Karakalla ruszył z Edessy do miasta Karre, gdzie 270 lat wcześniej wielką klęskę w bitwie z Partami poniósł - Marek Licyniusz Krassus (pogromca Powstania Spartakusa i jeden z członków I triumwiratu prócz Cezara i Pompejusza). Cesarz pragnął zapewne zmazać hańbę klęski karejskiej (choć tak naprawdę uczynił to już Oktawian August w roku 20 p.n.e., odzyskując bez walki stracone wówczas orły legionowe i pozostałych przy życiu legionistów z armii Krassusa, którzy przez trzydzieści lat byli w Partii niewolnikami). 8 kwietnia 217 r. Karakalla wjechał do miasta i zamierzał odwiedzić znajdującą się tam świątynię księżycowego boga Nannara. Nim jednak to nastąpiło, zatrzymał się, zsiadł z konia i odszedł na stronę w celu załatwienia potrzeby fizjologicznej - tam też dopadła go śmierć. Podszedł do niego bowiem od tyłu jeden z żołnierzy straży pretoriańskiej o nazwisku Marcjalis i zadał mu cios sztyletem w plecy. Ów cesarz, syn Septymiusza Sewera - "odnowiciela rodu Antoninów" i wielki miłośnik Aleksandra Macedońskiego - któremu pragnął dorównać sławą - zginął teraz zamordowany w momencie oddawania moczu. Nie była to więc ani dobra, ani tym bardziej godna śmierć dla cesarza. Do konającego władcy podbiegł wówczas prefekt pretorianów - Marek Opelliusz Makrynus i to on podniósł krzyk że imperator został zamordowany. Marcjalis rzucił się do ucieczki, ale w pogoń za nim pognali jeźdźcy ze straży przybocznej Karakalli, co oznaczało że nie miał praktycznie żadnych szans na ucieczkę. Został doścignięty i na miejscu zabity (prawdopodobnie przebito go włócznią, a potem dobito czym się dało). Wydaje się jednak, że Marcjalis nie działał sam i że w plan zamordowania cesarza było zaangażowanych co najmniej jeszcze kilka osób - w tym z pewnością sam prefekt Makrynus, który w końcu najwięcej zyskał na tej śmierci. Dlaczego tak sądzę?




Otóż, Makrynus - urodzony w Cezarei w prowincji Mauretania w Afryce - od wielu lat służył już w wojsku. Armia zapewniła mu karierę, wykształcenie i znaczenie, bowiem sam wywodził się z ubogiej rodziny plebejskiej, a służba wojskowa dawała wówczas praktycznie jedyną możliwość awansu społecznego. Dzięki temu Makrynus wykształcił się, skończył prawo i podjął nawet praktykę adwokacką w Rzymie. Awansował do gwardii pretoriańskiej za czasów Plaucjana (197-205 r.) najbliższego współpracownika Septymiusza Sewera i prefekta pretorianów, zamordowanego potem przez Karakallę. Oczywiście należąc do najbliższych współpracowników Plaucjana, mógł Makrynus również stracić głowę, ale udało mu się wówczas zdobyć zaufanie możnego protektora - Fabiusza Cylona, dzięki któremu zdołał w tych niebezpiecznych dniach (205 r.) wycofać się na boczny tor i objąć funkcję zarządcy poczty przy Drodze Flaminijskiej pod Rzymem. Była to bez wątpienia degradacja, ale degradacja która pozwoliła ocalić mu życie. Tam wypatrzył go (również za radą Cylona) Karakalla i pozwolił wrócić do Rzymu, a nawet mianował go zarządcą swego osobistego majątku (ok. 212 r.). W 214 r. Makrynus objął funkcję prefekta pretorianów - osobistej straży cesarza. Oczywiście nie było to bezpieczne stanowisko (kilku  prefektów straciło już życie - ostatnim z nich był zdaje się reformator prawa rzymskiego Emiliusz Papinian w 212 r. - zgładzony po zamordowaniu przez Karakallę swego brata - Gety), ale dzięki temu zyskiwał bezpośredni dostęp do cesarza, a tym samym miał również ogromną władzę i nadzieję, że jeśli wszystko pójdzie dobrze, to dożyje na tym stanowisku godnej starości. Niestety, los lubi płatać nam figle i Makrynusowi nie było dane spokojnie "odcinać kuponów" czekając na zasobną emeryturę, spędzoną gdzieś nad Zatoką Neapolitańską w przyjemnej willi, położonej wśród cyprysów. Miał bowiem pecha, a stało się tak, ponieważ pewnego razu miał dziwny sen, w którym to wydawało mu się, że stoi wyżej od Karakalli. Aby wyjaśnić jego znaczenie, wezwał do siebie wróża, który przepowiedział mu że zostanie cesarzem. Oczywiście nie trudno się domyśleć, że taka wróżba nie miała tylko charakteru prywatnego, lecz gdyby się wydała - Makrynus długo już by nie pożył. Pech jednak chciał, że ktoś się o tej wróżbie dowiedział i zaczęto sobie na ten temat (oczywiście nieoficjalnie) dowcipkować że oto "Maur" (jak zwano Makrynusa ze względu na miejsce jego urodzenia, choć był Rzymianinem) obejmie władzę. Gdyby te słowa dotarły do cesarza (Makrynus - jako prefekt pretorianów - decydował kto uzyska lub nie uzyska widzenia z cesarzem) to byłoby po nim.

Jestem więc przekonany, że najwłaściwszym i najlogiczniejszym posunięciem w tym wypadku, było po prostu... urzeczywistnienie wróżby, czyli zawiązanie spisku w niewielkim gronie oficerów i żołnierzy (zapewne była to bardzo nieliczna grupa ok. 3 do 5 osób), którzy obrali sobie za cel usunięcie Karakalli. Zatem 8 kwietnia 217 r. zamach na życie imperatora wykonał pewien żołnierz, który od razu został zabity (zapewne by nie ujawnić swoich mocodawców?). Ale co ciekawe, informacja o planowanym spisku... dotarła do Antiochii, do matki cesarza Julii Domny. Ktoś anonimem wysłał taki list do cesarza, ale trafił on (jak cała korespondencja) do Antiochii (jak już wspomniałem - Karakalla nie lubił czytać urzędniczej korespondencji ani też listów, jakie obywatele słali doń z prośbą o wsparcie lub z życzeniami długich rządów). Co ciekawe, list ten jednak nie został przeczytany do czasu, aż cesarz zginął, a Julia Domna dowiedziała się o tym dopiero od oficera przybyłego z frontu, a nie z owego listu. Zapewne rozmiar korespondencji był zbyt duży, aby każdy list można było przeczytać w terminie w którym nadszedł (a matka cesarza lubiła to robić osobiście) i stąd wynikła owa zwłoka. Inna sprawa, że gdzieś musiał powstać przeciek, że ktoś - zapewne ktoś wtajemniczony w spisek - wysłał taki list. Nad tym jednak nikt już się nie zastanawiał, gdyż 11 kwietnia 217 r. Marek Opelliusz Makrynus okrzyknięty został przez wojsko zebrane w Karre - imperatorem (zarzucono mu na plecy purpurowy płaszcz i złożono przysięgę wojskową). Nadchodziło więc nowe panowanie i kres dynastii Sewerów, zaś dla Julii Domny cały świat właśnie się zawalił i gdyby nie odwaga oraz zdecydowanie jej siostry - Julii Mezy - ród Sewerów z pewnością zakończyłby wówczas swe istnienie... 




CDN.