Stron

środa, 12 stycznia 2022

"JESTEM KRÓLEM WASZYM PRAWDZIWYM, A NIE MALOWANYM..." - Cz. XI

CZYLI, JAK TO W POLSCE

NARÓD WYBIERAŁ SWOICH KRÓLÓW?

 
 



KRÓL HENRICUS

Cz. VII



LUDWIKA LOTARYŃSKA


 
  Zgromadzona na sejmie konwokacyjnym w Warszawie szlachta i senatorowi, w dniu 30 sierpnia 1574 r. obrali sobie za marszałka kasztelana bieckiego - Stanisława Szafrańca (który jednak urażony brakiem zgody Senatu na ogłoszenie bezkrólewia, demonstracyjnie wyjechał w Warszawy - 13 września i wówczas marszałkiem sejmu obrano podczaszego kaliskiego - Rafała Przyjemskiego). Dysputy schodziły nad tym czy ogłosić bezkrólewie, czy też jeszcze nie i poczekać na powrót króla Henryka. Szlachta w przeważającej większości (poza posłami z Litwy, Prus i Inflant, którzy nie dotarli na obrady) opowiadała się za ogłoszeniem bezkrólewia i rozpoczęciem procedury wyboru nowego władcy (gdyż, jak pisano potem w liście do Henryka: "Polska dłużej bez Króla w całości zachować się nie potrafi"), przeciwni temu byli senatorowie, którzy radzili czekać na powrót króla. Szlachta jednak coraz głośniej zaczęła domagać się albo wystosowania swoistego ultimatum do Henryka by czym prędzej wracał, albo też jego detronizacji i wyboru nowego władcy. Postanowiono ostatecznie powołać sześcioosobową komisję, w której trzej członkowie (senatorowie: Krzysztof Warszewicki, Stanisław Bykowski i biskup Niedziałkowski) mieli bronić króla, zaś trzej pozostali (posłowie: Rafał Leszczyński, Abraham Zbąski i Stanisław Orzelski) opowiadali się za detronizacją. Ci pierwsi dowodzili, że choć co prawda król Henryk opuścił kraj, ale jednak korony polskiej się nie zrzekł i nie złamał też przysięgi danej narodowi polskiemu, i że tak, jak przez wszystkie prowincje został wybrany, tak przez wszystkie prowincje musi być z tronu zrzucony; zaś na sejmie konwokacyjnym nie było przecież przedstawicieli Wielkiego Księstwa Litewskiego, Prus Królewskich ani Inflant. Ci drudzy uważali że sam wyjazd bez zgody sejmu był już złamaniem przysięgi, a co za tym idzie - utratą korony. Twierdzono że związek króla z Rzeczpospolitą podobny jest do małżeństwa, i tak jak małżeństwo w oczach Boga jest nierozerwalne, tak i król nie może opuścić kraju z którym związał go los. Senatorowie twierdzili, że przecież już w historii zdarzały się przypadki, że króla na Wawelu nie było, np. Ludwik Węgierski przebywał w większości na Węgrzech będąc również i królem polskim, tu zaś rządy sprawowała jako regentka jego matka - Elżbieta Piastówna, ale posłowie i szlachta sprzeciwili się podobnemu przykładowi, twierdząc że nie zdzierżą by teraz przewodził im regent, gdyż królestwo potrzebuje króla.


ELŻBIETA PIASTÓWNA



Ostatecznie zgodzono się nie ogłaszać jeszcze bezkrólewia, a do Francji posłać list, w którym Henrykowi wyznaczono termin powrotu do Polski na 12 maja 1575 r. "Jeślibyś zaś" - jak pisano w tym liście "przybyć do nas nie mógł (...) ku wielkiej naszej boleści, tedy mówimy i oświadczamy: iż jako bez Króla i praw żyć nam dłużej niepodobna, tak wzniósłszy umysł ku Panu, uczynimy to, co się ku ocaleniu ojczyzny właściwem zdawać nam będzie. Jeślibyś w tym przeciągu nie przybył, posłuszeństwo i wierność dane Ci cofniemy i elekcją nowego Króla naznaczymy". List ten spisano dnia 18 września 1574 r. Zwołano też na ten czas zjazd pod Stężycę, który w razie nieprzybycia króla do kraju, przekształcić się miał w sejm elekcyjny nowego władcy. Wyznaczono też posłów, którzy ów list mieli zawieść do Paryża, a byli to: sekretarz kancelarii koronnej - Hieronim Rozrażewski i starosta przemyski - Tomasz Drohojowski (poza nimi, do Francji swego posła wysłał biskup kujawski - Stanisław Karnkowski, a był nim Jan Dymitr Solikowski, który miał przedstawić królowi ważne sprawy niecierpiące zwłoki). Nim jeszcze sejm konwokacyjny został rozwiązany, zajęto się sprawą niewypłaconego żołnierzom żołdu (a ci z tego powodu już siłą zajmowali majątki królewskie celem uzyskania wypłaty), jednak to, co przyznano, było niewystarczające i brakującą resztę starostowie (aby pozbyć się ze swych ziem żołdactwa) musieli wypłacić z własnych środków. Księżnej Annie Jagiellonce - która twierdziła że nie ma środków do życia - przyznano dwa tysiące złotych miesięcznie oraz dochody ze starostw: warszawskiego, łomżyńskiego, tykocińskiego, wiskiego i bielskiego. Sejm rozwiązany został dnia 18 września 1574 r. i posłowie rozjechali się do domów, wcześniej wysyłając postanowienia konwokacji na Litwę i do Prus z ostrzeżeniem, że kto nie uzna tych postanowień, zostanie uznany za wroga Ojczyzny. Niestety, Prusach zebrani na sejmiku w Toruniu (29 września) uznali tekst konwokacji za niedopuszczalny i wyrazili żal, że traktowani są jak obywatele drugiej kategorii, dlatego też w całości odrzucili postanowienia sejmu konwokacyjnego, jak również nie zgodzili się na nową elekcję, uznając że nic takiego nie może zostać podjęte bez ich zgody. Natomiast 20 października zebrał się w Wilnie sejmik litewski, który również w całości odrzucił postanowienia sejmu konwokacyjnego ze względu na nieobecność na nim senatorów i posłów z Litwy. Jednocześnie Litwini wysłali swoich posłów do Henryka, a byli to Melchior Giedroyć - kandydat na biskupa Żmudzi, oraz pisarz litewski - Wacław Agryppa. Oni również wspomnieli o dacie powrotu króla na 12 maja 1575 r., ale nie było tam żadnych konsekwencji wynikłych z ewentualnego niedotrzymania tej daty, licząc, że w zamian król będzie im sprzyjał w odzyskaniu ziem, jakie wcześniej utracili na rzecz Korony na sejmie lubelskim w 1569 r. (cała Ukraina, Wołyń i Podlasie). W Koronie również zwoływano sejmiki już od 29 października 1574 r. (poznańskie, kaliskie), potem 15 listopada (krakowskie), 18 listopada (płockie), 19 listopada (sieradzkie), 25 listopada (mazowieckie) i 1 grudnia (ruskie).

A tymczasem skończył się stary rok a zaczął nowy. Król Henryk III d'Valois postanowił teraz się ożenić i swą wybranką ogłosił Ludwikę de Lorraine, córkę Mikołaja de Lorraine, hrabiego de Vaudémont. Była to ładna i miła dziewczyna, która królowi szybko się spodobała, a gdy wyraziła zgodę na małżeństwo, ślub odbył się 15 lutego 1575 r. w katedrze w Reims, gdzie dwa dni wcześniej miała miejsce koronacja królewska Henryka Walezjusza. Jednak przed ślubem Henryk dowiedział się, że Ludwika nie jest już dziewicą i że miała romans z niejakim Franciszkiem de Luxembourg. Król zaprosił więc go do siebie i zaproponował mu rękę swojej metresy - panny de Chateauneuf. Nie była to propozycja, lecz polecenie, ale Luxembourg nie zamierzał się żenić, a tym bardziej z królewską kochanką. Henryk zapowiedział że żąda aby do tego małżeństwa doszło, na co Luxembourg odparł, iż w takim razie potrzebuje ośmiu dni na przygotowanie się do tego związku, król dał mu tylko trzy dni, ale i to wystarczyło. Francois de Luxembourg wsiadł na koń i... szybko opuścił Paryż a następnie samą Francję i tyle go widziano (mademoiselle de Chateauneuf wyszła potem za mąż za Włocha o nazwisku Antinati, który był naczelnikiem galer w Marsylii i bardzo kochliwym człekiem. Pewnego razu, gdy Antinati po raz kolejny chędożył jakąś niewiastę, jego zdradzana małżonka wbiła mu nóż w plecy, mordując go na miejscu). A tymczasem jeszcze przed królewskim ożenkiem, w Katedrze w Reims miała miejsce uroczystość koronacji Henryka na króla Francji, która jednak nie zapisała się dobrze w oczach tych, którzy byli jej świadkami. Po pierwsze Henryk tak długo się stroił, że koronacja wyznaczona na ranek, odbyła się dopiero pod wieczór 13 lutego, a potem, gdy już został ukoronowany, twierdził że korona jest za ciężka i tak się wiercił, że spadła mu ona z głowy i potoczyła się na kobierzec. Wielu obecnych wówczas w Katedrze, uznało to za zły znak i zapowiedź kolejnych trudnych lat dla Francji. Jednak ślub z Ludwiką Lotaryńską odbył się już bez większych niespodzianek i wydawało się że para rzeczywiście przypadła sobie do gustu. Król Henryk obwoził ją po Paryżu i często razem wyjeżdżali na wycieczki poza miasto. Ofiarowywał jej w prezencie małe pieski lub papugi i lubił z nią spędzać czas. Jednocześnie Henryk miał też wiele wybitnie prostackich lub wręcz idiotycznych nawyków. Na przykład popisywał się grą w bilboquet, która polegała na zręcznym nabiciu piłki na drewnianą końcówkę z wystającym prętem, oczywiście piłka była do owej końcówki przywiązana sznurkiem. Stawał wóczas na środku paryskiej ulicy i popisywał się swymi umiejętnościami w tej grze. Ale potrafił także wysyłać zaproszenia do najsławniejszych paryskich prostytutek, sprowadzając je do Zamku w Saint-Cloud, a tam obnażając do naga, i każąc swym służącym przegonić owe panie rózgami po lesie. Było to tzw.: "polowanie", gdyż polowali na owe nagie kobiety żołnierze gwardii szwajcarskiej, sami również będący w... stroju Adama.




Henryk popadał w coraz wyraźniejsze dziwactwa. Lubił na przykład pojawiać się na oficjalnych balach przebrany za kobietę, czasem też uwodzicielsko obnażał pierś. Miał w tym dziwactwie wspólników, grupę dobranych sobie paniczyków wiernych tylko jemu samemu i również małpujących zachowania swego pryncypała. Zwano ich "mignons" a ich jedynym zadaniem było dotrzymywać królowi towarzystwa (biegać, skakać, tańczyć, pojedynkować się na szpady i kłócić między sobą). Dodatkowo zapuszczali oni długie włosy, kręcili fikuśne loki, stroili się w małe, aksamitne czapeczki i pudrowali się tak, iż mówiło się że każdy z nich wygląda jak głowa św. Jana na półmisku. Mignons byli również obecni przy Henryku w Polsce, gdy ten wybrany został królem i zjechał na koronacje (i swój czteromiesięczny pobyt w naszym kraju). Przede wszystkim jednak owi nieodłączni towarzysze króla wykorzystywali go finansowo, gdyż nie odmawiał on im ani tytułów, ani pieniędzy. Szczególnie wpływowi byli dwaj mignons: D'Epernon i Joyeuse, którym nadał tytuły diuków. W całej Francji pojawiało się wówczas wiele paszkwili na temat króla i jego stosunku do mignons, np. na jednym z nich napisano: "Henryk z łaski swojej matki, niepewny król Francji i imaginacyjny król Polski, portier Louvru, marguiller kościoła Saint-Germain l'Auxerrois i innych kościołów paryskich, zięć Calasa (Mikołaja de Vaudemont, ojca Ludwiki), krochmalnik kołnierzy swej żony i fryzjer swoich koni, gość podejrzanych lokali i ojciec bandy błaznów." Do takiego to władcy przybyło polskie poselstwo, wioząc mu wyznaczony termin powrotu i ostrzegając, że w przypadku jego niedotrzymania utraci on koronę Rzeczpospolitej. "Jesteśmy przedmurzem chrześcijaństwa" - jak pisały sejmujące stany do Henryka - "na ostrzu miecza naszego trzymamy tylu ludów spokojność, i by te ludy spoczywały, wzrastały bezpiecznie, na czatach, pośród słód i mrozów, trawić musimy noce bezsenne". Henryk przyjął posłów, lecz zbeształ ich że oto dopuszczono się zwołania sejmu bez jego zgody, co według prawa nie powinno się wydarzyć, twierdził też że z korony polskiej nie zrezygnuje: "widząc, że kraj ten jest niby bramą przedzielającą chrześcijaństwo od barbarzyńskich narodów i niemałą jest zasługą tej bramy strzec i bronić". Jednak - jak twierdził - nie może przybyć do Polski teraz, ponieważ wciąż musi uporządkować sprawy we Francji i przygotować ją do wojny, jaką szykują jej nieprzyjaciele, również ci wewnętrzni. Prosił zatem o cierpliwość i deklarował że powróci do Rzeczpospolitej jeszcze przed wyznaczonym terminem (12 maja 1575 r.). Jednocześnie wysłał Henryk listy do sejmików (luty 1575 r.), pisząc w nich, że oczywiście wróci do Polski, ale nie chce tego czynić na rozkaz i pod presją czasu. Przestrzegł również, że każda próba pozbawienia go polskiego tronu, wystawi Rzeczpospolitą na niebezpieczeństwo ze strony sąsiadów, co oznaczało że jeśli Polacy pozbawią go korony, zamierza on montować koalicje przeciw Polsce. Posłowie powrócili do kraju i 11 marca 1575 r. zdali przed Senatem relację ze swego pobytu we Francji i odpowiedzi króla na zawiezione przez nich listy. Potem nad królewskimi zapewnieniami debatowano jeszcze na sejmikach przedzjazdowych w marcu i kwietniu.

Do zjazdu w Stężycy doszło zgodnie z ustaleniami - 12 maja 1575 r. Pole obrad na wschód od miasteczka zabezpieczono wałem, a za nim wykopano głęboki rów. Pośrodku stanął ogromny drewniany budynek z potrójnym dachem (mogący pomieścić kilka tysięcy ludzi), wzniesiony na polecenie starosty stężyckiego - Bartosza Żeleńskiego. W budynku tym obradował Senat i Izba Poselska, jak również obecna była tam pozostała szlachta. Szlachta jednak nie dopisała, zjechało jej łącznie jakieś 5 000, to jest dziesięciokrotnie mniej, niż się spodziewano. Nie przybyło też wielu senatorów. Z województwa podolskiego nie przyjechał nikt, gdyż tam obawiano się wówczas najazdu tatarskiego, z kujawskiego również nikt nie przybył, gdyż szlachta - miast na sejm - pojechała do Torunia, do krajowych składów soli (panował bowiem wówczas kryzys solny i soli po prostu brakowało, a ta która była, była bardzo droga), z Prus Królewskich do Stężycy przybył tylko kasztelan chełmiński - Jan Dulski. Sporo za to przyjechało Litwinów pod przewodnictwem wojewody wileńskiego - Mikołaja Radziwiłła "Rudego" i kasztelana wileńskiego - Jana Chodkiewicza, którzy jednak rozłożyli się obozem nieco z dala od Stężycy, we wsi Ryki. Wielu magnatów zjechało na sejm ze zbrojnymi pocztami (np. kasztelach czchowski - Stanisław Tarnowski przyprowadził ze sobą 1 000 żołnierzy, nie licząc oczywiście swoich sług). Szybko też wytworzyły się trzy ugrupowania, z nich najliczniejszą i najsilniejszą była partia pro-habsburska (skupiająca wielu senatorów i całą Litwę), drugim - najsłabszym - było stronnictwo pragnące zachować Henryka na polskim tronie, a ich przywódcą był prymas Jakub Uchański, kasztelan wojnicki - Jan Tęczyński i marszałek królewskiego dworu - Jakub Sycygniewski; deklarowali oni, że cała szlachta złożyła przysięgę na wierność Henrykowi i z tej przysięgi nikt ich nie zwolnił, zatem wciąż powinni być wierni Walezjuszowi, jako swemu królowi. Trzecim ugrupowaniem, na którego czele stał starosta sandomierski - Mikołaj Firlej, starosta bełski - Jan Zamoyski, Stanisław Górka, i podkomorzy chełmski - Mikołaj Sienicki (tego ostatniego 17 maja obrano marszałkiem sejmu); to ostatnie ugrupowanie nie miało swojego kandydata, ale nie akceptowało już Henryka jako króla i również nie chciało widzieć Habsburga na polskim tronie. Obrady odbywały się inaczej, niż dwa lata wcześniej, teraz bowiem szlachta porzuciła już głosowanie województwami i zebrała się wspólnie w jednym wielkim kole rycerskim (jak pisał Heidenstein: "Hałas był niezmierny, a jak tylko kto coś takiego powiedział, co się szlachcie bardziej podobało, wnet wybuchały okrzyki. Ci, co dalej stali, nie wiedząc o co idzie, jeszcze głośniej krzyczeli, a za tymi okrzykami szli wszyscy inni lub ustępować musieli liczbie i sile"). Przez pierwsze dni (do 19 maja) debatowano nad charakterem zjazdu stężyckiego i tym, czy należy przekształcić go w sejm elekcyjny. Uznano jednak, że skoro król złamał swe przyrzeczenia powrotu (deklarował bowiem że przybędzie znacznie wcześniej, przed wyznaczonym terminem zjazdu), to nie obowiązuje ich również złożona przysięga. Stronnicy króla radzili czekać na posłów, którzy ponoć zostali wysłani z Francji (Pibrac i Bellegarde, nigdy oni jednak nie dotarli do Polski, ten pierwszy został napadnięty w Niemczech przez rozbójników, a ten drugi zachorował w Turynie, podejmowany tak życzliwie przez księcia sabaudzkiego, że odechciało mu się stamtąd wyjeżdżać). Stronnicy cesarza i Habsburgów również chcieli jasnej deklaracji detronizacji Henryka i ogłoszenia bezkrólewia, aby ich kandydat nie musiał potem tłumaczyć się z bezprawnego zagarnięcia tronu. Długo jednak nie było zgody nad tym, czy pozbawić Henryka tronu i ogłosić bezkrólewie, czy też jeszcze zaczekać.




Kolejne dni upłynęły na wysłuchaniu poselstw i odczytaniu listów, najpierw od doży Wenecji - Alvise Mocenigo, następnie od sułtana tureckiego - Murada III (który w grudniu 1574 r. zastąpił swego ojca Selima II na sułtańskim tronie). List sułtański przywiózł poseł do Konstantynopola - Jędrzej Taranowski, a była w nim propozycja nowego wspólnego układu polsko-tureckiego, w którym odtąd zarówno Polacy jak i Turcy mieli mieć wspólnych przyjaciół i wrogów, pomiędzy Dnieprem, Dniestrem i Bohem król i sułtan mieli wspólnie odbudować tamtejsze twierdze, kupcy obojga narodów mogli u siebie swobodnie handlować a za ewentualnie wyrządzone im szkody, mieli się prawo dopominać o zadośćuczynienie u najbliższego rządcy; ponadto sułtan ze swej strony deklarował, że hordy Tatarów Krymskich, Perekopskich, Ozierskich, Tehyńskich, Białogrodzkich i Elieńskich nie będą już najeżdżać i łupić ziem Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego. Następnie wysłuchano poselstw od księcia Albrechta Fryderyka Hohenzollerna - lennika Polski z Prus Książęcych, oraz księcia Kurlandii - Gottharda Kettlera (również lennika Rzeczpospolitej); a domagali się oni - jako obywatele polscy - dla siebie miejsca w Senacie, które gwarantowały im układy z 1525 r. i 1561. Potem przyszła kolej na posłów: szwedzkiego i moskiewskiego. Car - Iwan IV Groźny ponownie deklarował chęć objęcia korony polskiej, twierdząc że Polacy, Litwini i Rosjanie wspólnie zjednoczeni, pogonili by Turków z Europy i odzyskali Konstantynopol dla chrześcijaństwa. Deklarował również, iż jego intencje są czyste, a aby tego dowieść - jeśli tylko Polacy uczynią go swym królem - gotów jest całą Moskwę przyłączyć do Polski; co się zaś tyczy wiary, to - jak twierdził Iwan - jeśli tylko wykaże się, że katolicyzm "stoi w większej prawdzie" do prawosławia, to on gotów jest zmienić swą wiarę. Były to jednak tylko czcze obietnice, bowiem Iwan Groźny dobrze wiedział że jeśli przyłączy Moskwę do Rzeczypospolitej, to... utraci swoje dziedzictwo, zaś jego potomkowie nie będą mieli żadnej gwarancji, że to ich właśnie polscy i litewscy panowie obiorą swymi władcami, a co za tym idzie ród Rurykowiczów utraci swoje dominium i przestanie istnieć. Mimo to owe deklaracje wyglądały znacznie lepiej, niż żądania, jakie Iwan wystosował co do swego wyboru na króla dwa lata wcześniej. Potem przemawiał jeszcze poseł cesarski i wreszcie reprezentant Henryka - Jakób de Faye. Marszałek sejmu - Mikołaj Sienicki ogłosił przez woźnego, że 26 maja nastąpi nowa elekcja królewska, ale nie spotkało się to z akceptacją "partii" francuskiej i habsburskiej. Domagano się zaś (szczególnie Litwini, nakłaniani do tego przez agentów Habsburgów), aby najpierw wydano akt detronizacji Henryka w formie manifestu (by zbytnio nie drażnić dworu francuskiego). Senat nie chciał się na to jednak zgodzić i powstał swoisty impas, co zaowocowało secesją przeciwników Habsburgów (1 czerwca), którzy rozbili się namiotami z dala od pola elekcyjnego, na błoniach w pobliżu ruin dawnego zamku Sieciecha (palatyna księcia Władysława I Hermana, który sprawował niepodzielną władzę w kraju na przełomie XI i XII wieku). Zgromadziła się tam szlachta z województw: małopolskiego, ruskiego i wielkopolskiego (stamtąd nie cała), a przewodzili im wojewodowie: krakowski, lubelski i bełski. Senat podjął próbę zażegnania konfliktu, ale nie przyniosło to żadnego skutku, zaś w obozie secesjonistów rozważano już tylko kwestię zakończenia zjazdu i rozjechania się do domów. 4 czerwca wydali oni jednak reces (najważniejszy bodajże w całym tym zjeździe), iż oto Henryk Walezy przestał być królem Polski, a winą, że elekcja nie doszła do skutku obarczyli secesjoniści Senat. Ostrzeżono jeszcze pozostałych przed próbą wyboru nowego króla bez ich zgody i zadeklarowano że nowy termin zjazdu elekcyjnego zapadnie na sejmikach, po czym zaczęto się rozjeżdżać do domów (8 czerwca). 

Najbardziej zawiedzeni sejmem, na którym nie zapadły żadne konkretne decyzje co do wyboru nowego monarchy, byli Litwini, którzy na zjazd przybyli tłumnie, a i tak niczego nie osiągnęli i twierdzili nawet że jest to koniec polsko-litewskiej Unii, zamyślając nad samodzielnym wyborem Iwana Groźnego na swego władcę, aby tym samym zakończyć długoletnią wojnę z Moskwą. Jedno pozostawało wszakże pewne, od zjazdu stężyckiego - Henryk Walezy przestał być już królem polskim i wielkim księciem litewskim. Tymczasem sam Henryk zajmował się we Francji zupełnie innymi sprawami. Gdy nie pajacował, nie popisywał się ani nie przebierał za kobietę, to organizował ze swymi mignons procesje od kościoła do kościoła (podczas których niektórzy z nich nawet się samobiczowali), tak jak np. 19 października 1575 r. w czasie procesji św. Dionizego, w której zakazał uczestnictwa kobietom, deklarując że podczas modlitwy musi się skupić, a udział kobiet w modłach nazbyt by go rozpraszał. Tymczasem do granic Rzeczpospolitej zbliżała się już 15 000 orda tatarska, a twierdze Bar i Kamieniec pozbawione były załóg i w dużej mierze zrujnowane. Na sejmie stężyckim "zapomniano" o wyposażeniu granicy, nie słuchano starosty barskiego - Jakóba Pretficza (syna sławnego zagończyka - Bernarda) o szybkiej potrzebie obsadzenia południowej granicy wojskiem. Było więc pewne, że wkrótce na Wołyń i Ukrainę spadnie niszczycielski najazd, a tu ani króla, ani wojska, ani decyzji co dalej. A car Iwan też już szykował się do wznowienia wojny w Inflantach. Sytuacja była więc niebezpieczna i czym prędzej należało wybrać nowego króla. 




CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz