Stron

sobota, 16 kwietnia 2022

MOSKWA TONIE...

NIEMCY PŁACZĄ, FRANCJA NIE WIE NA

JAKIM ŚWIECIE ŻYJE A MIĘDZYMORZE...

MIĘDZYMORZE MA SIĘ NAJLEPIEJ 

W CAŁYCH SWYCH 

NOWOŻYTNYCH DZIEJACH



 
 "Idi na chui russkij wojennyj korabiel" wypadałoby powiedzieć i tymi słowy pragnę właśnie rozpocząć ów dzisiejszy temat. Oto bowiem flagowy okręt rosyjskiej floty wojennej poszedł na dno Morza Czarnego, trafiony precyzyjnie dwoma pociskami typu Neptun, produkcji ukraińskiej. Jakże pięknie pokazuje to przyszłość tej wojny, w której Rosja wykrwawi się w sposób nieznany od czasów II Wojny Światowej i stanie się państwem-wydmuszką przyczepioną i uzależnioną od Chin (oczywiście w najlepszym przypadku). Chinom zresztą bardzo zależy na tym, aby Rosja ugrzęzła na Ukrainie i toczyła tam długie oraz wyczerpujące boje, co oznacza że Pekin już pragnie podporządkować sobie Moskwę (w taki lub inny sposób) oferując jej wsparcie polityczne i być może (na małą skalę) militarne, aby ten konflikt przedłużyć. Długa i wyczerpująca wojna nie leży jednak w interesie ani Rosji, ani tym bardziej Ukrainy, ale już dziś widać, że Moskale nie będą w stanie osiągnąć swoich celów sprzed 24 lutego, czyli opanowania całej Ukrainy, dlatego też zapewne będą dążyli do wydarcia Ukrainie części ziem wiodących z Donbasu przez Zaporoże aż na Krym, a symbolem tego ma się stać zdobycie Mariupola (które to miasto obecnie już praktycznie nie istnieje, przypominając Warszawę z 1944 r. - czyli miasto ruin, gdzie ludzie chronią się jak mogą w piwnicach i wszelkich możliwych wyłomach), miasta, które dzielnie opiera się moskiewskiej inwazji. Nie wiem na ile możliwe jest zorganizowanie odsieczy dla walczących tam jeszcze żołnierzy (a większość z nich zapewne nie złoży broni i wybierze śmierć niż niewolę; co jest oczywiście jak najbardziej zrozumiałe, gdyż po kapitulacji zostaliby oni poddani brutalnym torturom - Moskale bowiem uważają walczących tam żołnierzy, a szczególnie tych z pułku Azow za faszystów - a następnie i tak zostaliby zamordowani). Ci żołnierze będą walczyli do końca, ale mając tego świadomość uważam należałoby przedsięwziąć próbę przynajmniej dostarczenia do miasta broni, żywności i środków medycznych (w 1944 r. walcząca samotnie Warszawa też wypatrywała przynajmniej takiego wsparcia ze strony Anglików czy Amerykanów, ale się tego nie doczekała). Teraz co prawda Ukraińcy szykują się do walnej bitwy o Donbas i wszystkie siły kierują w tamtą stronę, ale upadek miasta które tak długo opierało się moskiewskiej nawale byłby nieco zawstydzający i dałby kacapskiej propagandzie powód do świętowania.




Zresztą, jak patrzę co obecnie wyprawiają ruskie zdegenerowane bydlaki, które tylko przez jakąś pomyłkę wciąż nazywane są ludźmi - to zastanawiam się czy świat który widzimy, jest rzeczywisty? Czy russkij mir istnieje? Czy w ogóle istnieje jakaś Rosja? Wydaje mi się bowiem, że podobnie jak w matrixie, przed oczami postawiono nam jakąś nierzeczywistą ułudę, która sprawia wrażenie normalnego państwa, gdy w rzeczywistości na wielkich terenach Azji zajmowanych przez tzw. Federację Rosyjską... nic nie ma! Być może jest tam coś, na kształt Mordoru, wylęgarni wszelkiego możliwego robactwa, które tylko z pozoru przypomina ludzi i które należałoby potraktować tak, jak pleniące się robactwo na to zasługuje. Dla mnie osobiście po tych mordach dokonanych przez moskiewskich orków w Buczy, Irpieniu, Borodziance czy Hostomelu - Rosja już nie istnieje. To miejsce, które jak najszybciej trzeba poddać przymusowej denazyfikacji, dekomunizacji i deturanizacji która to wbiła się głęboko w serca i umysły "ludzi" tam żyjących. Jeśli te żałosne stworzenia, wypierdki ruskiego miru chcą jeszcze kiedykolwiek żyć jak ludzie i taką przyszłość zostawić swoim dzieciom, to po pierwsze muszą poddać się całkowitej i przymusowej przemianie, a Rosja musi wreszcie definitywnie przestać istnieć jako kraj (czyli powrócić do stanu realnego, gdyż Rosji w rzeczywistości nie ma, mamy zaś coś na kształt Mordoru, który jest na co dzień ukryty przed naszymi oczyma). Oczywiście upadek Rosji wiążę się z wydaniem całej broni jądrowej, jaką ten kraj kiedykolwiek posiadał i podziałem na małe, kontrolowane z zewnątrz ośrodki, które nie będą już mogły ponownie się zjednoczyć (kraje Międzymorza już tego dobrze przypilnują). Dopiero wówczas można dopuścić tych gównozjadów nie wiedzących nawet do czego służy muszla klozetowa, do cywilizacji. Nikt nie będzie się nad nimi mścił, ale należy wyplenić z nich wszelką świadomość jakiegokolwiek ruskiego miru, i dopiero wówczas staną się ludźmi, z którymi będzie można normalnie żyć. Rozpad Rosji jest podstawą, bowiem tam nie ma z kim rozmawiać, a jeden jest gorszy od drugiego. Ostatnio zdechł niejaki Władimir Żyrinowski - któremu odprawiono państwowy pogrzeb. Postać niezwykle żałosna, ale będąca symbolem całego tego ruskiego miru, czyli koncesjonowany pułkownik udający polityka, który był tylko tubą propagandową Putina i używany był (jak prostytutka) do wygłaszania poglądów oraz haseł, które obecnemu rzeźnikowi z Kremla nie wypadało powiedzieć. Ot, taka parszywa postać. 

Inną równie podłą postacią jest niejaki Aleksiej Nawalny, który uchodzi za wroga Putina, a tak naprawdę jest jedynie tubą dezinformacyjną na Zachodzie i wielkoruskim nacjonalistą (jak zdechły Żyrinowski). Pieprzył on bowiem od lat, iż Putin to zwykły złodziej, który nie dba o Rosję i nie zależy mu na odrodzeniu rosyjskiej mocarstwowości, a woli pławić się w luksusach, jachtach i złotych wannach. Innymi słowy Nawalny jest tym dla Putina, czym był Trocki dla Stalina - czyli tubą dezinformacyjną. Przecież Stalin, który w pokazowych procesach lub po cichu mordował wszystkich swoich przeciwników politycznych, akurat Trockiemu pozwolił nie tylko przeżyć, ale nawet wyjechać z Rosji, aby tam dalej pluł na generalissimusa, nazywając go zdrajcą sprawy komunizmu, który pragnie "budować socjalizm w jednym państwie", co oczywiście było bzdurą dla łatwowiernych idiotów z Zachodu, którzy chcieli w to wierzyć i łykali takie słowa jak poranną kaszkę. W rzeczywistości bowiem Stalin nie zamierzał budować socjalizmu w jednym kraju, a za sprawą zachodnich - głównie amerykańskich - specjalistów zmodernizować swoje siły zbrojne i zindustrializować kraj po to, aby następnie mógł podbić cały świat (ale Amerykanie nie byli tak do końca w ciemię bici i pomogli Stalinowi jedynie unowocześnić wojska lądowe oraz lotnictwo, ale nie przyłożyli ręki do programu rozbudowy sowieckiej floty wojennej, zdając sobie dobrze sprawę, że taka flota byłaby użyta przeciwko nim samym. I rzeczywiście w II Wojnie Światowej sowiecka flota nie odegrała żadnego znaczenia, całą wojnę spędzając głównie w portach, bowiem bez amerykańskiego wsparcia technologicznego, Moskale nie byli w stanie nawet unowocześnić własnych okrętów). Stalin więc pozwolił Trockiemu żyć i głosić te jego brednie na Zachodzie (w intelektualnych kręgach zachodnioeuropejskiej lewicy) tylko po to, aby uspokoić tamte państwa i ich elity. Chciał, aby myślano że pragnie on jedynie przetrwać i dyktatorsko rządzić w jednym kraju (co już samo w sobie było nieprawdą, jako że Związek Sowiecki składał się z wielu uciemiężonych narodów i państw), po to, aby móc się przygotowywać do wojny z całym światem. Ale oczywiście aby tę wojnę mógł wygrać, musiał mieć na Zachodzie jakiegoś swojego wspólnika, który by mu w tym dopomógł, i takiego znalazł w postaci... Adolfa Hitlera. Putin dziś - choć jego agentura wpływu rozlana jest po wielu krajach Europy i USA - mimo wszystko nie ma takiego wsparcia jakie miał Stalin i dlatego właśnie ta wojna wygląda tak, jak wygląda. Ale i Putin wykorzystał Nawalnego do rozgrywki z Zachodem, pozwalając mu żyć (choć też mordował wszystkich swoich potencjalnych przeciwników, jak np. Aleksandra Litwinienkę czy gen. Aleksandra Lebiedzia), tylko po to, aby głosił na Zachodzie że Putin to złodziej, któremu zależy tylko na pieniądzach i jachtach i willach i który pragnie władzy dla samej władzy. Uspokoił tym samym zachodnią opinię publiczną i skłonił ją do uznania w Putinie i Rosji normalnych partnerów do robienia intratnych interesów (wiadomo że ze złodziejem robi się lepsze interesy, bo można go choćby przekupić). A tak naprawdę Putin był i jest wielkoruskim nacjonalistom, który od dawna (praktycznie od początku swojej władzy w Rosji) marzył o odbudowie Związku Sowieckiego (już w 2004 r. przyznał przecież, że upadek ZSRS był: "Największą geopolityczną katastrofą XX wieku").




Na Zachodzie zaś tamtejsze elity polityczne i biznesowe uległy całkowicie mirażowi Rosji, jako normalnego kraju z którym można robić wspaniałe interesy i z którym można się politycznie porozumieć, a nawet zbliżyć na tyle, aby stworzyć coś na kształt Eurazji "od Władywostoku po Lizbonę". Szczególnie Niemcy - idąc drogą wytyczoną przez Bismarcka - pragnęli zbliżenia z Rosją, traktując ją jak prawdziwego partnera i wspólnika w realizacji polityczno-gospodarczych planów stworzenia nowej IV Rzeszy europejskiej ("od Władywostoku po Lizbonę"). W takiej Eurazji mogliby się wspaniale odnaleźć, wytyczając jasne strefy wpływów Wschodu i Zachodu mniej więcej na linii rzeki Bug. To co na zachód od Bugu niemieckie, to co na wschód rosyjskie. Jakiś czas temu zaciekawiła mnie wypowiedź jednego z niemieckich polityków (jego nazwisko wyleciało mi z pamięci), który stwierdził jasno i otwarcie: "Nie sądziłem że prezydent Putin będzie działał przeciwko interesom Rosji". To zdanie jest przepiękne, ponieważ jak w soczewce pokazuje zdziwienie i swoiste przerażenie niemieckiej elity polityczno-biznesowej tym, co obecnie wyprawia Rosja na Ukrainie, gdyż plany przecież były zupełnie inne. Miano budować wspólną przestrzeń, wspólną "Rzeszę" gdzie Ukraina (chcąc, nie chcąc) i tak znalazłaby się w rosyjskiej strefie wpływów i Putin mógł ją "połknąć" - przy całkowitej bierności a nawet akceptacji ze strony Zachodu - bezkrwawo. Miał przecież na Ukrainie swoich polityków, swoje stronnictwa i dużą rosyjskojęzyczną mniejszość (szczególnie w regionach wschodnich, północnych i południowych), gdyby więc poczekał jeszcze trochę, uzyskałby w pokojowy sposób więcej, niż obecnie "zyskuje" militarnie. Zresztą Niemcy by mu w tym pomogli. I stąd właśnie bierze się rozczarowanie i nieskrywany żal owego niemieckiego polityka, który nie może się nadziwić dlaczego Putin postąpił tak nierozważnie atakując Ukrainę. Nagle przecież wszystkie geopolityczne plany Berlina i Moskwy musiały się rozpaść, Nord Stream 2 przeszedł do historii, choć był już praktycznie ukończony i czekał na otwarcie. Intratne zamówienia na broń dla Rosji również musiały zostać przerwane, a tym samym geopolityczna pozycja Berlina bardzo podupadła (nic dziwnego, siła Rosji jak również Niemiec zawsze brała się ze wspólnego sojuszu tych dwóch państw, gdy zaś przeciwko sobie występowały, to zawsze prowadziło to do katastrofy któregoś z nich, lub obu naraz). To nie było w planach Berlina, gdyż sytuacja geopolityczna kształtowała się bardzo pomyślnie dla Niemiec, szczególnie od chwili gdy prezydentem USA został Joe Biden, którego otoczenie postanowiło "odpuścić" Europę i przekazać ją w "komisaryczne władanie" Niemcom, a ci - jak wiadomo najbliżej zawsze mieli do Moskwy i tym sposobem Europa "od Władywostoku po Lizbonę" zaczęła się urzeczywistniać, co oczywiście w sposób naturalny odbiłoby się negatywnie na państwach naszego regionu, a szczególnie na Polsce i Ukrainie. Atak Rosji z 24 lutego 2022 r. nagle wszystko przekreślił i spowodował nie tylko uznanie Rosji za kraj bandycki, Putina za rzeźnika a ruskich sołdatów za zwykłych morderców, ale doprowadziło to również do znacznego osłabienia się pozycji Niemiec w Europie i na Świecie (co w tym przypadku było oczywiste), dlatego też żale niemieckiego polityka w tym kontekście są jak najbardziej uzasadnione.

Niemcy ostatnio obrazili się też na Ukraińców, a szczególnie na prezydenta Żełeńskiego, który odmówił (w sposób wybitnie prowokacyjny - czyli taki, jak należało) prezydentowi Niemiec - Frankowi-Walterowi Steinmeierowi prawa do przyjazdu w zorganizowanej przez prezydenta Polski - Andrzeja Dudę, wyprawie przywódców państw naszego regionu (czyli Litwy, Łotwy i Estonii). Nagle w Niemczech podniósł się wielki krzyk że Żełeński obraził Steinmeiera, że Duda i inni prezydenci powinni zaprotestować i również odmówić wizyty w Kijowie. Naprawdę? Bo co? Bo wreszcie Niemiaszkom pokazano gdzie jest ich miejsce? Chcieli robić z Moskwą intratne biznesy i razem budować IV Rzeszę? Chcieli, więc o co ten krzyk? Niemcy muszą zrozumieć, że ich rola w polityce europejskiej dobiega końca, a atak Rosji na Ukrainę jest ku temu wstępem. Zresztą Niemcy, Rosjanie i niestety Francuzi (piszę "niestety" ponieważ moją partnerką jest Francuzka), to narody, które w XX wieku potwornie się skompromitowały. Nie było takiego skurwysyństwa, którego by nie popełnili, nie było takiej hańby, w której by nie uczestniczyli, i co? I oni chcą dalej budować naszą przyszłość, te skompromitowane narody? Stracili kompletnie rozum, czy o drogę pytają?! II Wojna Światowa wybuchła przecież przez nich (Niemcy nie zaatakowałyby Polski we wrześniu 1939 r., gdyby Hitler nie miał sojuszu ze Stalinem i jego zgody na taki czyn, zaś Francja nie tylko skompromitowała się brakiem pomocy dla Polski w 1939 r. do czego zobowiązywał ją sojusz, jak również haniebną kapitulacją w czerwcu 1940 r., ale również odmową wykończenia nazistowskiego reżimu w Niemczech już w 1933 r. gdy taką propozycję wspólnej wojny prewencyjnej złożył im Marszałek Piłsudski). Te trzy państwa są więc winne wybuchu największej geopolitycznej katastrofy XX wieku i największej wojny w dotychczasowych dziejach świata, czyli II Wojny Światowej. I oni chcą nadal budować naszą przyszłość? Ci, którzy pościągali nam tutaj islamskich bojowników udających uchodźców i będących piątą kolumną gotową mordować niewiernych, gdy tylko przyjdzie na to pora i padnie "rozkaz Allaha". Ci ludzie chcą dalej budować naszą przyszłość, przyszłość Europy, przyszłość Świata? Chyba się z końmi na łby pozamieniali 😉. Ich rola i pozycja już się kończy i im prędzej sobie to uświadomią, tym mniej będzie bolało. W 2009 r. wyszła książka amerykańskiego politologa, szefa think-tanku: Strategic Forecasting Inc. (czyli potocznie Stratfordu) - Georgea Friedmana, zatytułowana: "The Next Hundred Years: A Forecast for the 21st Century" ("Następne 100 lat: Prognoza na XXI wiek"), w której to książce autor jasno opisuje, jakie państwa zdobędą dominującą pozycję w XXI i XXII wieku. Będą to oczywiście Stany Zjednoczone (Friedman, jako Amerykanin patrzy na Świat z amerykańskiej perspektywy), Turcja, Japonia i... Polska. To będą kluczowe państwa w drugiej połowie XXI wieku (o Polsce George Friedman mówi wprost: "Za 30 lat Polska będzie potęgą", lub "W 2060 roku Polska będzie mocarstwem", lub też: "Polska to serce Europy, wyłoniła się jako kraj, z którym trzeba się liczyć"). Oczywiście przez lata traktowano zapowiedzi Friedmana, jako rodzaj beletrystyki s-f, lub w najlepszym razie proroctw które nigdy się nie ziszczą, ale wojna na Ukrainie pokazała przede wszystkim który kraj jest najbardziej odpowiedzialny, który kraj od początku ostrzegał Europę i Świat przed mordercami z Kremla i który kraj realnie dopomógł ukraińskim uchodźcom (głównie kobietom i dzieciom, których do Polski przybyło już od początku wojny na Ukrainie - 2 miliony 700 tys., przy czym w Polsce nie budujemy obozów dla uchodźców otoczonych drutami, gdyż Polacy po prostu goszczą tych ludzi bezpośrednio w swoich domach, dzieląc się z nimi tym, co sami mają). W takim świetle, wizyta prezydentów Polski, Litwy, Łotwy i Estonii na Ukrainie u prezydenta Żełeńskiego, pokazuje przede wszystkim niesamowity wzrost pozycji krajów Międzymorza, a szczególnie Polski, jako najważniejszego lepiszcza tej przyszłej federacji wolnych państw dawnej Rzeczpospolitej. I pod tym względem zapowiedzi George'a Friedmana powoli urzeczywistniają się na naszych oczach.
 

POWITANIE DUDY I ŻEŁEŃSKIEGO W KIJOWIE
 



 

 
Na koniec pragnę wrócić jeszcze do Francji, ponieważ tam odbywają się jakieś śmieszne wybory prezydenckie, czy coś takiego. Otóż ja, gdybym był Francuzem - nie miałbym na kogo głosować (zresztą moja Pani również nie uczestniczyła w tych wyborach, choć posiada podwójne obywatelstwo polskie i francuskie, a nawet mnie namawiała, abym i ja przyjął obywatelstwo francuskie, ale poza Bonapartym i kilkoma innymi wielkimi Francuzami, nie czuję do tego narodu zbytniej "słodyczy", a ponieważ nie przyjąłem obywatelstwa niemieckiego i nigdy nie przyjmę, francuskie również nie wchodzi w grę. Ja jestem Polakiem, a czuję się Rzeczpospolitaninem i właśnie takie podwójne obywatelstwo z radością bym przyjął). We francuskich wyborach prezydenckich udział biorą kandydaci, którzy dla mnie osobiście godni są pogardy. Jeden kandydat, to pacynka globalistów, który dąży do "zacieśnienia integracji europejskiej" (czyli innymi słowy stworzenia IV Rzeszy), oraz powrotu do "normalnych" stosunków z rzeźnikiem Putinem i w tym celu telefonuje do niego, starając się mu przetłumaczyć, że wojną niczego nie osiągnie, ale Putin wie lepiej i tego całego Emmanuela Macrona ma głęboko w d..., czyli tam gdzie światło nie dochodzi. Drugą kandydatką jest Marine Le Pen, nieodrodna córeczka swojego tatusia, która twierdzi że Ukraińcy i Rosjanie są "bratnimi narodami". To może pani Le Pen niech pojedzie do Buczy, Irpienia czy Borodzianki i zobaczy jak "bratni" moskiewski naród traktuje Ukraińców. Niech przyjrzy się tym pomordowanym ludziom, tym brutalnie zgwałconym a potem zamordowanym dzieciom i kobietom, ludziom pomordowanym we własnych samochodach, do których moskiewskie robactwo w ludzkiej skórze strzela z czołgów, lub tym, zabitym tylko dlatego, że jechali drogą na rowerze. Czy pani Le Pen ma trochę oleju w głowie, czy może pragnie wejść w buty marszałka Phillipe'a Petaine'a, bo Francuzom dobrze czy to pod niemieckim, czy sowieckim butem, ważne tylko aby mogli delektować się swoimi winami i zajadać serami. Ot i wszystko w temacie.

Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że w przyszłym Pax Polonica, do którego bezwzględnie zmierzamy, Europa dopiero rozkwitnie, mogąc cieszyć się długim pokojem po rozpadzie bandyckiej Rosji i podziale Niemiec - jako kacapskiej kolonii na Zachodzie. Powrót do normalności i odrodzenie cywilizacyjne Europy będzie miało się doskonale pod przewodem krajów Międzymorza. Wzrost zaś pozycji Turcji i Japonii - krajów nam zawsze przyjaznych (z Turkami było co prawda kilka zadrażnień, ale były to walki w dużej mierze sprowokowane przez Kozaków i Tatarów, zaś sojusz polsko-turecki był silny od 1533 r. a nawet wcześniej, czyli od pierwszego poselstwa polskiego do Turcji, wysłanego w 1414 r. przez króla Władysława Jagiełłę do sułtana Mehmeda I; zaś w 1933 r. podczas obchodów 250 rocznicy odsieczy wiedeńskiej, wznoszono toast również za Turcję, w ramach wdzięczności za nieuznanie rozbiorów Polski). Japonia zaś również zawsze była nam bliska i wielokrotnie o tym pisałem (choćby tutaj).  
 
 
TUTAJ POKAZANA JEST SCENA WIZYTY KSIĘŻNICZKI ANNY JAGIELLONKI - CÓRKI KRÓLA ZYGMUNTA I - W KONSTANTYNOPOLU





LECHICI NA POMOC SAMURAJOM 
ŚMIERĆ MOSKIEWSKIEJ GADZINIE!







ZDROWYCH, WESOŁYCH ŚWIĄT (JEŚLI TAKOWE MOGĄ BYĆ W CZASIE WOJNY) WIELKIEJNOCY. OBY ZMARTWYCHWSTAŁY CHRYSTUS BYŁ DLA NAS WZOREM, JAKI ŚWIAT NALEŻY ZBUDOWAĆ PO OSTATECZNYM UPADKU TEJ MOSKIEWSKIEJ HYDRY, GDZIE NIE ZNAJĄ NI BOGA, NI HONORU, NI LUDZKIEJ GODNOŚCI





WESOŁYCH ŚWIĄT





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz