Stron

czwartek, 4 sierpnia 2022

LIBERUM VETO... CZYLI DZIEJE ANARCHII, PROWADZĄCEJ DO ZGUBY - Cz. II

KU PAMIĘCI, CZYLI...

NIE WCHODZI SIĘ DWA RAZY

DO TEJ SAMEJ RZEKI

 


Pierwsze veto, które miało doprowadzić do zerwania sejmu i nastania czasów Initium Calamitatis Regni (Początków Nieszczęść Królestwa), padło z ust posła z Upity - Władysława Sicińskiego, nie było ani pierwsze, ani też nie doprowadziło realnie do zerwania sejmu. Jak już bowiem w poprzedniej części pisałem, po raz pierwszy zastosowano zasadę veta na sejmie 1639 r i uczynił tak starosta sądecki - Jerzy Lubomirski (a poparła go w tym spora grupa posłów), ale wówczas nie zgodził się on jedynie na przedłużenie obrad sejmowych i nie zerwał obrad jako takich. Tak samo było 9 marca 1652 r. gdy poseł Siciński (działając na polecenie potężnego litewskiego magnata, starosty żmudzkiego - Janusza Radziwiłła - który pragnął uzyskać od króla buławę wielką litewską) zaprotestował przeciwko planom przedłużenia obrad sejmowych o jeden dzień (do czego dążył kanclerz wielki koronny - Andrzej Leszczyński). Tak więc i w tym przypadku nie doszło do oficjalnego zerwania obrad sejmu, ale data ta stała się symbolem upadku polskiego parlamentaryzmu, który szedł w parze z coraz widoczniejszym spadkiem znaczenia Korony i Wielkiego Księstwa Litewskiego na arenie międzynarodowej. Co prawda w chwili gdy poseł z Upity wygłaszał swój sprzeciw wobec prolongacji obrad sejmowych, nikt z obecnych wówczas posłów nie uważał, że sprzeciw jednego człowieka może realnie doprowadzić do zakończenia obrad sejmowych (i nie traktowano tych słów poważnie, tym bardziej że praktyka parlamentarna opierała się o "ucieranie się", czyli rozmowę i przekonywanie do skutku), szybko jednak okazało się, że Władysław Siciński opuścił miejsce obrad, nie było więc możliwości "wpłynąć" na niego, by wycofał swój sprzeciw. W tej sytuacji (pomimo faktu, że większość uważała iż sprzeciw jednego człowieka nie może doprowadzić do zakończenia obrad sejmu) również postanowiono rozjechać się do domów, co nastąpiło 11 marca (stało się tak, ponieważ realnie zakończenie obrad było wówczas na rękę wielu magnatom i szlachcie, gdyż mnogość wzajemnych interesów była tak silna, że nie sposób było doprowadzić do realnego konsensusu, tak więc nadarzyła się okazja i z niej skorzystano, otwierając tym samym - w symboliczny i metafizyczny sposób - przed Rzeczpospolitą, bramy wiodące wprost ku czeluściom piekieł). 

Tak więc różnica między vetem z 1639 a 1652 r. była więc taka, że w tym pierwszym przypadku niezgodę na przedłużenie obrad sejmowych wyraziła spora grupa posłów (pod przewodnictwem Jerzego Lubomirskiego), zaś w drugim przypadku realnie do zakończenia obrad doprowadził tylko jeden poseł. Późniejsza tradycja uczyniła z Sicińskiego źródło wszelkiego zła (ponoć posłowie na sejmie zimowym 1652 r., na którym padło owe niesławne "veto" - mieli przekląć Sicińskiego, co potem - jak wierzono - doprowadziło do jego śmierci w 1672 r., gdy zginąć miał od uderzenia pioruna. Ponoć nawet ziemia nie chciała przyjąć do siebie jego ciała i ostatecznie zmumifikowano go, a ciało rzucono w niedalekiej odległości od upickiego cmentarza. W XIX wieku tłum upicki ciągał zmumifikowane zwłoki Sicińskiego dla zabawy i rozrywki po ulicach i karczmach, w celu zarobienia pieniędzy od przyjezdnych, bowiem Siciński w tym czasie miał się stać taką lokalną upicką "rozrywką" Dopiero w 1860 r. jego ciało złożono do drewnianej trumny, postawionej w kącie kościoła w Upicie). Tak skończył człowiek, który powodowany drobnymi, przyziemnymi sprawami (miał bowiem żal do króla Jana II Kazimierza odnośnie jakichś sum, odebranych mu dekretem królewskim z ekonomii w Szawlach), stał się symbolem narodowej zdrady i zaprzaństwa, człowiekiem niegodnym nawet normalnego pochówku, utożsamianym z mordercami i bluźniercami przeciwko Bogu. Powstało szereg różnych ilustracji i ikonografii, pokazujących piekielne męki Sicińskiego, porwanie go przez diabły wprost do piekła i tego typu kwestie. Stał się on więc symbolem czasów panowania ostatniego króla z dynastii Wazów (a raczej rodu Jagiellonów, gdyż Wazowie po kądzieli pochodzili od Jagiellonów) Jana II Kazimierza, którego imię zapisywano po łacinie: Ioannis Casimirus Rex (ICR), a tłumaczono: Initium Calamitatis Regni - Początek Nieszczęść Królestwa.




Puszka Pandory została otwarta i w kolejnych latach liberum veto stawało się coraz częstsze. Już w 1654 r. poseł pruski - Jan Bąkowski użył go ponownie, nie godząc się na przedłużenie obrad sejmowych. Był to trudny czas, rozpoczynała się bowiem wojna z Moskwą, niespokojnie było na granicy południowej z Tatarami, a także Kozacy Chmielnickiego złożyli hołd lenny carowi, godząc się w ugodzie zawartej w Perejesławiu na całkowite podporządkowanie się Moskwie (potem Kozacy mocno tego pożałowali, zdając sobie sprawę że zamienili wolność, jaką mimo wszystko posiadali w Rzeczpospolitej, na moskiewską, samodzierżawną niewolę - ale było już za późno). Potem było dziesięć lat przerwy i ponowne veto zostało zgłoszone na sejmie w dniu 5 grudnia 1664 r. i znów sprawa dotyczyła sprzeciwu wobec przedłużenia obrad sejmowych, a protest złożył wówczas poseł bracławski - Michał Żabokrzycki, ale uczynił to nie uzyskawszy zgody marszałka sejmu na zabranie głosu, po czym opuścił salę obrad, wychodząc bocznym wyjściem, tak, iż nawet nie został zauważony. Potem toczyły się jeszcze spory czy uznać ów sprzeciw, czy nie (a kanclerz wielki koronny - Mikołaj Prażmowski oficjalnie groził że wszelkich "zrywaczy" sejmowych osobiście postawi przed sądem). 7 stycznia 1665 r. poseł halicki - Piotr Telefus poprosił o głos, a nie uzyskawszy go, złożył kolejne veto i opuścił miejsce obrad. Tego też dnia sejm zakończył obrady. Następne sejmy był już zrywane cyklicznie: sejm wiosenny 1665 r. został zerwany w dniu 28 marca, przez stolnika płockiego - Władysława Łosia, sejm wiosenny roku 1666 r. zerwany przez posła poznańskiego - Adriana Miaskowskiego, jesienno-zimowy tego samego roku przez posła witebskiego - Teodora Łukomskiego, sejm zimowy 1668 r. zerwany przez chorążego sandomierskiego - Marcina Dębickiego. W roku 1669 stała się rzecz niesłychana w dotychczasowej (coraz bardziej zanarchizowanej) polskiej praktyce parlamentarnej, a mianowicie po raz pierwszy zerwany został sejm koronacyjny. Rzeczpospolita wyczerpana wojną z Kozakami Chmielnickiego (1648-1654), wojną z Moskwą (1654-1667), wojną ze Szwecją (1655-1660), oraz wojną domową z antykrólewską opozycją, wrogą wobec jakichkolwiek reform ustrojowych w kraju (zwaną rokoszem Lubomirskiego, od przywódcy buntu hetmana polnego koronnego - Jerzego Sebastiana Lubomirskiego) z lat 1665-1666; coraz bardziej staczała się z pozycji jednego z głównych europejskich mocarstw, do pozycji oblężonej twierdzy (w 1657 r. Prusy Książęce stały się niezależne od Korony Polskiej a będąc pod jedną władzą z elektorami Brandenburgii, stwarzały realne zagrożenie dla reszty polskiego Pomorza w przyszłości; w 1667 r. utracono zaś Smoleńsk - zajęty przez Moskali już w 1654 r. oraz realnie Kijów - choć pierwotnie miasto miało trafić do Moskali tylko na dwa lata, nie wróciło już do Rzeczpospolitej nigdy, poza krótkim epizodem w maju i czerwcu 1920 r.). W 1669 r. znów gotowała się kolejna wojna domowa pomiędzy stronnictwem dworskim, wspierającym kandydaturę Michała Korybuta Wiśniowieckiego (syna sławnego weterana walk z Kozakami i Tatarami - księcia Jeremiego Wiśniowieckiego) a stronnictwem opozycyjnym na czele z prymasem - Mikołajem Prażmowskim i hetmanem wielkim koronnym - Janem Sobieskim (było to tzw. stronnictwo "malkontentów") i tylko wyjątkowemu zbiegowi okoliczności można zawdzięczać że wówczas do tej wojny nie doszło ale sejm koronacyjny został zerwany przez zwolennika partii dworskiej, podkomorzego kaliskiego -Stanisława Krzyckiego.

Kolejne lata to szereg zerwanych sejmów (1670 - przez Benedykta Żabokrzyckiego; 1672 - sejm zimowy przez Kazimierza Grudzińskiego a sejm letni przez Stanisława Ubysza; 1681 - przez Andrzeja Przyjemskiego, 1688 - sejm ten po raz pierwszy w dziejach został zerwany jeszcze przed wyborem marszałka, a dokonał tego stolnik podolski - Stanisław Makowiecki). Co najmniej od sejmu 1670 r. coraz większą rolę w zrywaniu sejmów mają przedstawiciele obcych dworów, choć na początku dzieje się to jeszcze bez ich poduszczenia, po prostu poszczególne stronnictwa (zorientowane albo na Francję, albo na Cesarstwo) wzajemnie się ograniczają i zrywają obrady tylko po to, aby druga strona nie zrealizowała swoich zamiarów. W roku 1690 poseł francuski w Rzeczpospolitej Robert Leroux d'Esneval przekupił stolnika Antoniego Głogowskiego i ten zerwał sejm i opuścił miejsce obrad, po czym... sprowadzony siłą przez straż królewską, został przepłacony przez króla Jana III Sobieskiego i zgodził się wycofać veto, co spowodowało że sejm, który został zerwany, oficjalnie doszedł do skutku. W 1693 r. sejm zimowy zerwali posłowie łęczyccy - Grabski, Iwański i Szumowski; a sejm letni tego roku w ogóle nie doszedł do skutku, jako że król Sobieski rozchorował się (również z rozpaczy, jako że kraj pogrążał się w upadku i anarchii, a na sejmie nie było można uchwalić podatków na wojsko w obliczu ciągłego zagrożenia tureckiego i tatarskiego), upoważnił więc do otwarcia sejmu prymasa Michała Radziejowskiego, ale ogół szlachty koronnej i litewskiej uznał że jest to niedopuszczalne i bezprawne i sejm nawet się nie rozpoczął (Stefan Zamoyski wyrzekł jeszcze na sejmie roku 1652 znamienne słowa, które potem trafiły do annałów historycznych, a brzmiały one następująco: "U nas prawo rządzi a nie król, nie trzeba się dostosowywać do upodobań władcy lecz do praw"; problem polegał tylko na tym, że praw chory ustrój również nie był już w stanie uchwalać, a jedyne na co go było stać to obstrukcja, czyli permanentne blokowanie wszelkich inicjatyw). W 1695 r. sejm został zerwany nawet bez... oficjalnie wypowiedzianego veta, po prostu nie dopuszczono do wyboru marszałka sejmu i w ten sposób realnie zakończono obrady. Był to wówczas szczyt anarchii dla współczesnych, czego wyraz dał starosta nurski - Stanisław Godlewski, pisząc wprost z żalu i bezsilności: "Niech runie prześwietny gmach Polski, niechaj runie na mnie, byleby runął i na brata mego".




Godlewski nie wiedział jednak, że to, czego doświadczał i widział na własne oczy, to zaledwie przedsmak katastrofy, jaka miała nadejść w wieku osiemnastym. Nie ma sensu wymieniać wszystkich sejmów które zostały zerwane, warto jednak uświadomić sobie że Rzeczpospolita była niczym ogromna płachta biało-czerwonego sukna rozpostartego na sznurze, które dokoła smagają przeciwstawne wiatry, wiejące raz w tą, raz w drugą stronę, a owa płachta ugina się wobec nich samoistnie, popychana tego siłą powiewu. Katastrofa polskiego parlamentaryzmu najdobitniej uwidoczniła się w wieku XVIII, a jedyne na co wówczas mogły zdobyć się poszczególne stronnictwa, to opowiedzieć się za jakimś silnym protektorem, najlepiej z sąsiedniego państwa, które zdolne byłoby przyjść tutaj z "bratnią pomocą". Nie było bowiem wojska, a szlachta tak odwykła do działań wojennych, że król już nawet nie zwoływał pospolitego ruszenia, a jeśli takowe zbierało się samo (np. w sprawie walki o poparcie któregoś z kandydatów do tronu) to albo zamieniało się w jedną wielką balangę i popijawę, albo też (przy najmniejszym starciu z regularną armią nieprzyjaciela) szło w rozsypkę i uciekało lub rozchodziło się do domów. Sejmy były już całkowicie sparaliżowane, a ich kompetencje przejmowały sejmiki, powodując coraz większe uniezależnianie się ziem i regionów od władzy centralnej (nie tylko królewskiej, ale również sejmowej). Następowała realna decentralizacja państwa i realny powrót do czasów rozbicia dzielnicowego z XII i XIII wieku. Oczywiście nie oznacza to, że nie było żadnych planów reform i naprawy rozpadającego się państwa - owszem, takie plany powstawały i to dość często. Problem polegał jednak na tym, że stronnictwa które dążyły do zmian ustrojowych nie miały wystarczająco sił, aby zdolne były przeforsować je na sejmach (zresztą wystarczył wówczas tylko jeden poseł opozycji, który jasno zadeklarował swoje veto i było po sprawie), ale przez prawie cały XVIII wiek nie udawało się niczego zmienić, polepszyć czy naprawić. Kraj stał się realnie rosyjską satelitą i był całkowicie kontrolowany przez Moskwę (ambasador rosyjski miał wówczas więcej władzy, niż król, a zdążało się, że ostatni król - Stanisław August Poniatowski musiał się starać o audiencję u rosyjskiego posła, a nie odwrotnie, co pokazywało tylko jak bardzo głupota i zacietrzewienie naszych przodków doprowadziło ostatecznie do wielkiego upokorzenia i zagłady Rzeczpospolitej. Ostatecznie udało się jednak przeforsować zmiany dopiero w roku 1788, a zwołany wówczas Sejm Wielki, który obradował cztery lata, wprowadził wiele niezbędnych reform, znosząc liberum veto i wolną elekcję, wprowadzając dziedziczność tronu, stałą armię i oczywiście... pierwszą w Europie oraz drugą na Świecie konstytucję, zwaną Konstytucją 3 Maja 1791 r. Ale było już za późno, a mocarstwa, które dotąd korzystały na niemocy Rzeczpospolitej nie mogły dopuścić do odrodzenia się i ponownego umocnienia naszego kraju, dlatego też w roku 1792 najpierw ruszyła Rosja, potem (1794) dołączyły Prusy i doszło do ostatecznej likwidacji państwa polskiego i wymazania Polski z mapy Świata w roku 1795.




Upadek kraju nie przekreślił jednak dawnej jedności i nadziei, rozbudzonej uchwaleniem Konstytucji i reformami, jakie już się dokonywały w Rzeczpospolitej. Emigranci polityczni szukali więc sojusznika w dziele odbudowy państwa polskiego i znaleźli takowego w osobie młodego francuskiego generała - Napoleona Bonaparte, z którym wielu Polaków złączyło swój los aż do upadu (a niekiedy nawet aż do śmierci) Cesarza. Potem przyszedł długi wiek XIX (liczony przez historyków od 1789 ro 1914 r.) i liczne Powstania, które niewiele dawały, poza natchnieniem dla kolejnych pokoleń i świadectwem że Polska pomimo upadku nadal istnieje - w sercach i umysłach swych synów i córek. I że odrodzi się jeszcze wspanialsza niż wcześniej, na gruzach zaborczych mocarstw, tak wydawałoby się stabilnych i trwałych, jak słońce wschodzące co rano na niebie. Ale nadszedł rok 1918 i trzy czarne zaborcze orły rozpadły się z hukiem na kawałki (w Rosji wybuchła rewolucja bolszewicka i zwyciężyli komuniści, Niemcy przegrały I Wojnę Światową i jako agresor utraciły część ziem oraz ustrój cesarski, a Austria - ta to już w ogóle rozsypała się niczym puzzle na szereg mniejszych i większych państewek), a Orzeł Biały wzbił się wysoko do lotu (szczególnie po roku 1920) zerwawszy ponad stuletnie kajdany ponad trupami trzech czarnych orłów (Rosja, Austria i Prusy/Niemcy miały w swych godłach czarne orły), które niegdyś wydawały się tak potężne.    



 
Także ku pamięci tych, którzy dziś wciąż pragną sprowadzić Polskę do roli słabego i ubezwłasnowolnionego kraju o niewydolnym systemie (czy to sądowniczym, czy politycznym) mam jedną radę - nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. I jeszcze jedno - my już nie będziemy więcej walczyć na naszej ziemi - na tej Italii współczesności - jeśli dojdzie do wojny w przyszłości, będziemy ją prowadzić na ziemi naszych wrogów (lub sojuszników) i dobrze aby wiedzieli to zarówno Niemcy (których stolica - Berlin leży na dawnych słowiańskich ziemiach) jak i Rosja. Przyszła nasza kolej na zaopiekowanie się Europą i nawet jeśli będzie trzeba na to jeszcze poczekać z dwie lub trzy dekady, ale ostatecznie stoimy u progu nowego Imperium Polonorum, niczym Italia przed wybuchem I Wojny Punickiej. A Europa pod polskim przewodem byłaby krainą szczęśliwości, wolną od wszelkich totalitaryzmów, a skupioną przede wszystkim na rozwoju i bogaceniu się wszystkich (a nie tylko wybranych - nadludzi) mieszkańców Europy. Uczcie się więc już dziś języka polskiego, bo to będzie w przyszłości (prócz chińskiego) jeden z kluczowych języków Świata, a już na pewno Europy - jak twierdzi chociażby amerykański politolog, dyrektor agencji wywiadu Stratford - George Friedmann.
  
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz