Stron

piątek, 12 stycznia 2024

WALKA Z KOMUNISTAMI W PRZEDWOJENNEJ POLSCE - Cz. II

 CZYLI GDZIE CHOWAŁY SIĘ "SZCZURY"





KOMUNISTYCZNA PARTIA POLSKI
(CZYLI DZIAŁALNOŚĆ MOSKIEWSKIEJ EKSPOZYTURY W POLSCE)
Cz. II






 Przez cały lipiec i połowę sierpnia 1920 r. Armia Czerwona okazała się trudną do zatrzymania, a Wojsko Polskie nieustannie cofało się na zachód, w kierunku Wisły. Bolszewicy rozpoczęli też zmasowaną akcję propagandową, mającą na celu podważenie zapału obronnego Polaków, "demaskowanie patriotycznych i narodowych haseł, którymi imperialiści i kapitaliści tumanią masy ludowe", oraz oczywiście sianie defetyzmu i zniechęcenia wojną wśród żołnierzy i oficerów Wojska Polskiego. W lipcu 1920 r. gdy front zbliżał się już do Warszawy, Komunistyczna Partia Robotnicza Polski wydała odezwę, w której zapisano: "Rada Obrony Państwa, werbunek ochotnika, nowe pobory, wiece i pochody patriotyczne, gwiazdki i kokardki (...) Klasa robotnicza stoi na uboczu tej wrzaskliwej komedji, komedji niegroźnej dla zwycięskich wojsk Czerwonej Armji. (...) Towarzysze! Sprawa robotnicza w niebezpieczeństwie. Jeżeli w chwili osłabienia rządu burżuazyjnego nie zdołamy obalić panowania klas posiadających, jeśli werbunkowi białej gwardii nie przeciwstawimy rewolucyjnego powołania klasy robotniczej, ułatwimy burżuazji zakucie nas w kajdany strasznej niewoli klasowej. Do walki towarzysze!" Niechęć komunistów do odradzającej się Polski to nie była wcale rzecz nowa. Praktycznie od początku istnienia ruchu komunistycznego niechęć ta była uczuciem dominującym. Tak, "uczuciem", gdyż znaczna część zarówno Komunistycznej Partii Robotniczej Polski, jak i wcześniej Socjal-Demokracji Królestwa Polskiego i Litwy, a nawet Polskiej Partii Socjalistycznej zdominowana była przez ludność żydowską, Polacy zaś byli tam w zdecydowanej mniejszości. Henryk Cimek, autor książki "Stosunek komunistów do odrodzonego Państwa Polskiego (1918-1923)", w wywiadzie dla "Z Pola Walki" w 1988 r. stwierdził otwarcie: "Tak jednoznaczna negacja państwa polskiego charakterystyczna dla niemal całego istnienia KPRP-KPP była skutkiem nie tylko ponadnarodowego i jednoznacznie kwestionującego ówczesną rzeczywistość charakteru ruchu, lecz także wynikała ze składu narodowościowego partii komunistycznej w Polsce. (...) Polaków było w KPRP-KPP stosunkowo niewielu: aktyw partii składał się w większości z osób pochodzenia żydowskiego, które na przykład w tak zwanej "technice" KPP (łączność drukarnie itp.) stanowiły około 75% ogółu członków". Już w 1893 r. (W czasie gdy zakładano SDKPiL) Róża Luksemburg stwierdziła, że: "Niepodległość Polski to drobnomieszczańskie, reakcyjne zboczenie", a w pierwszej dekadzie XX wieku z SDKPiL-em rywalizował żydowski Bund (czyli żydowska partia socjalistyczna powstała na ziemiach polskich), w której podczas manifestacji niesiono takie hasła jak: "Precz z białą gęsią, precz z krzyżem!". Twierdzono również że: Polska Piłsudskich i Dmowskich wzoruje się na carskich Stołypinach i Puryszkiewiczach. Działając wśród najciemniejszych mas, nawołuje do żydowskich pogromów i organizuje je, sprawiając krwawą łaźnię najuboższym warstwom narodu żydowskiego". 


KSIĄDZ IGNACY SKORUPKA ZGINĄŁ Z KRZYŻEM W DŁONI 14 SIERPNIA 1920 POD OSSOWEM



27 lipca bolszewicy zajęli Białystok, w którym trzy dni później ogłoszono powstanie Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski (czyli w założeniach bolszewików przyszłego rządu Polskiej Republiki Rad, będącej oczywiście składową częścią Związku Europejskich Republik Rad), w skład którego weszli Feliks Dzierżyński, Julian Marchlewski (jako przewodniczący), Feliks Kon, Józef Unszlicht, Edward Próchniak (a także Leszczyński, Bobiński, Heltman, Dolecki i Skworcow-Stiepanow). W wydanym zaraz też manifeście założycielskim, Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski zapowiadał utworzenie Polskiej Socjalistycznej Republiki Rad jako oczywiście wolnej i suwerennej i deklarował zakładanie Rewkomów oraz tworzenie milicji ludowych i "komitetów folwarczno-parobczańskich". 31 lipca w Mińsku bolszewicy ogłosili powstanie Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej (oczekiwano teraz na Litewską, ale to miało nastąpić dopiero po rozbiciu Polski). 1 sierpnia zaś w Tarnopolu komuniści ukraińscy utworzyli Galicyjski Komitet Rewolucyjny. Postępy Armii Czerwonej trwały nadal i choć nie udało im się zająć Zamościa (bronionego przez Wojsko Polskie i Ukraińskie) 12 sierpnia, to jednak pewni byli ostatecznego zwycięstwa i przygotowywali się już na wkroczenie do Warszawy. 15 sierpnia przywódcy nowej Polskiej Republiki Rad (czyli Dzierżyński, Marchlewski i Kon) wyjechali z Białegostoku do Wyszkowa (gdzie zakwaterowali się na probostwie u lokalnego księdza), oczekując na dniach (a nawet godzinach) informacji o zajęciu Warszawy przez Armię Czerwoną. Tego dnia nakazano również formowanie Białostockiego Pułku Robotniczego, będącego zalążkiem armii nowej, komunistycznej Polski (w tym czasie trwały krwawe walki pod Radzyminem na odcinku warszawskim, a miasto przechodziło z rąk do rąk, ostatecznie opanowali je Polacy). 16 sierpnia Naczelny Wódz Józef Piłsudski dokonał śmiałego posunięcia, uderzenia okrążającego od południa, znad linii Wieprza, na stacjonujące nad tą rzeką jednostki bolszewickiej Grupy Morskiej (o której polski wywiad - mając już dobrze rozpracowaną liczebność innych Armii sowieckich, o tej nie miał - jak mu się zdawało - wystarczających informacji, ponieważ doliczono się jedynie dwóch dywizji tej grupy i obawiano się zasadzki. Okazało się że rzeczywiście było to najsłabsze ogniwo bolszewickie, a uderzenie w tym miejscu było jak wejście w masło, rozrywające cały front. Dokładnie taki sam manewr przeprowadził trzydzieści lat później gen. Douglas McArthur w Korei Południowej pod Inczhon, wyzwalając Seul i zajmując znaczną część Korei Północnej).




Teraz sowiecki front sypał się jak domek z kart. 18 sierpnia bolszewicy byli już w totalnym odwrocie na całej linii frontu (zarówno na północy jak i na południu), a Wojsko Polskie tego dnia wkroczyło do Wyszkowa (wcześniej oczywiście uciekli stamtąd przedstawiciele nowego polskiego rządu bolszewickiego. Pożegnali się z tamtejszym księdzem - szczególnie Dzierżyński - i pojechali, a ów ksiądz zachował o nich dosyć dobre wrażenie i potem pytany przez dziennikarza o swoją opinię na temat bolszewickich "komisarzy", odpowiedział że to wbrew pozorom byli mili ludzie, a nawet pomocni, bo jak mu ruskie sołdaty ukradły kury, to Dzierżyński jak na nich krzyknął, to kur znalazło się nagle więcej niż było wcześniej). Bolszewicy wycofywali się jednak w totalnym popłochu, co wzmacniało jeszcze odrodzenie na okupowanych terytoriach polskich jednostek partyzanckich (m.in. reaktywowanej Samoobrony Wileńskiej), które wiązały walką siły sowieckie i wprowadzały na ich tyłach zamęt. Dużej jednak pomocy bolszewikom udzielili Niemcy, gdyż wiele jednostek bolszewickich przekroczyło polsko-niemiecką granicę w Prusach Wschodnich, gdzie zarówno niemieckie władze, jak i niemiecka ludność udzieliły Armii Czerwonej znacznej pomocy i nie tylko - jak nakazywało prawo międzynarodowe - nie rozbroili ich, ale zapewnili im jeszcze prowiant i puścili w dalszą drogę przez Litwę (a tamtejsze władze to już totalna durnota i jak mówił Marszałek "rząd kowieński" a nie litewski, tym bardziej że 19 sierpnia przywódca litewskich komunistów - Vincas Mickivicius-Kapsukas - czyżby jakiś potomek naszego wieszcza narodowego (?) poprosił Lenina o zgodę na opanowanie Litwy, gdyż doszła do niego 16 sierpnia informacja o zdobyciu Warszawy. W sytuacji jednak, gdy Wojsko Polskie podchodziło już pod Niemen, okazało się to niemożliwe do wykonania, ale mimo wszystko niczego nie nauczyło to Litwinów kowieńskich. 25 sierpnia uciekający bolszewicy - zgodnie z umową z 12 lipca - przekazali Litwinom Wilno, a ci oczywiście zajęli miasto i od razu wysłali notę do strony polskiej o neutralności w tej wojnie, chociaż Wojsko Litewskie od początku pomagało jak tylko mogło Sowietom w walce z Polakami).






W dniach 20-28 września 1920 r. doszło nad Niemnem do drugiej wielkiej bitwy tej wojny i drugiego pogromu Armii Czerwonej. Zaopatrzone przez Niemców i Litwinów, oraz wzmocnione posiłkami cztery sowieckie armie, podjęły się próby zatrzymania polskiej ofensywy i ponownego przejścia do kontrofensywy. Bolszewicy liczyli na zmęczenie Polaków wojną i odwrócenie tym samym jej losów. Zatem na froncie od Wołkowyska i Grodna do Druskiennik doszło do wyniszczającej kolejnej bitwy, ale Piłsudski ponownie zastosował ten sam manewr oskrzydlający co w czasie Bitwy Warszawskiej i wychodząc na tyły wojsk sowieckich - atakując tym razem od północy - rozbił totalnie cały front i cztery sowieckie Armie, które jeszcze tam próbowały cokolwiek zdziałać (tak to jest, jeżeli przeciwnik jest od ciebie większy i wydaje się silniejszy, to najlepiej podciąć mu nogi - a w tym przypadku odciąć nogi - wtedy upadnie na ziemię i można łatwo się do niego dobrać, uderzając w korpus czy w twarz). Wojna dla bolszewików była już przegrana, a droga na Zachód i zaprowadzenie tam komunistycznego raju musiało zostać odłożone w czasie. 12 października podpisano polsko-sowieckie zawieszenie broni (chociaż do czasu wejścia w życie tego porozumienia - czyli 18 października - Wojsko Polskie wciąż wyzwalało miasta i wsie na Wschodzie, 15 października wkroczono nawet do Mińska - dzisiejszej stolicy Białorusi, które w tamtym czasie było w ogromnej większości miastem zamieszkałym przez Polaków. Niestety miasto to - zgodnie z porozumieniem negocjowanym w ramach polsko-sowieckiej delegacji pokojowej w Rydze, przypaść miało bolszewikom (kiedyś już pisałem o ogromnym rozgoryczeniu mieszkańców Mińska, którzy zgodę polskiej delegacji na oddanie miasta Sowietom uznali wręcz za zdradę) i Wojsko Polskie po kilku godzinach (zdaje się że po czterech godzinach) musiało się stamtąd wycofać.

Co ciekawe powstanie Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski nie zostało w żaden sposób skonsultowane z władzami, lub też z przedstawicielami Komunistycznej Partii Robotniczej Polski, choć oczywiście zostało przez tę partię zaakceptowane (druga sprawa że większość władz tej partii siedziała wówczas w polskich więzieniach). Bolszewicy bowiem nie traktowali KPRP jako równorzędnego partnera do rozmów, a jedynie jako swoją ekspozyturę, która i tak - powiedzmy sobie szczerze, w tamtym czasie była już finansowana bezpośrednio z Moskwy. Jako ciekawostkę należy tutaj również dodać, że o ile Niemcy, niemieckie władze, ale również ludność wyczekiwały bolszewickiej inwazji na Polskę, jako czegoś, co pomoże im odzyskać tereny na wschodzie i odnowić granicę z 1914 r. to takiej inwazji sprzeciwiała się chociażby frakcja Komunistycznej Partii Niemiec w Reichstagu, która w swym organie prasowym "Rote Fahne", stwierdziła poprzez jednego ze swych przedstawicieli, że: "Niemiecka klasa robotnicza nie życzy sobie zbrojnej pomocy sowieckiej, ponieważ sama potrafi dokonać swej rewolucji". Takiego stanowiska wśród polskich komunistów raczej spotkać nie można było, chociaż wiem o jednym przypadku sprzeciwu wobec sowieckiej agresji na Polskę. Był to sprzeciw polskiego komunisty, niejakiego Domskiego który na łamach tej samej "Rote Fahne" stwierdził że nie robi się rewolucji poprzez najazd i okupację i przytaczał tutaj różne cytaty z Marksa. Głupi idealista, który jakby nie wiedział że partie komunistyczne są tylko przybudówką dla rosyjskiego imperializmu, który oczywiście za Lenina przybrał formę internacjonalizmu, ale jednak to w Moskwie było centrum zarządzające wszystkimi innymi rewolucjami światowymi i finansujące większość - jeśli nie wszystkie - ówczesne partie komunistyczne. Co ciekawe, również w partii bolszewików istniała frakcja skupiona wokół Lwa Trockiego, która była przeciwna marszowi Armii Czerwonej na Warszawę, twierdząc że znacznie większe korzyści odnieśliby komuniści gdyby Armia Czerwona zatrzymała się na linii Curzona (wytyczonej przez brytyjskiego lorda George'a Curzona jeszcze w 1919 r., mniej więcej na linii dzisiejszej wschodniej granicy Polski z Białorusią i Ukrainą). Trocki twierdził że komuniści odnieśliby z tego powodu znacznie większe korzyści i... miał rację. Gdyby bowiem bolszewicy rzeczywiście zatrzymali się na linii Curzona, to zarówno zewnętrzne (Wielka Brytania, USA a nawet Francja) jak i wewnętrzne siły w Polsce zmusiłyby zarówno Piłsudskiego jak i wszystkich zwolenników toczenia dalszej wojny do uznania tej granicy i przyjęcia sowieckich postulatów. Jestem przekonany że w tej sytuacji byłaby to dla nas zupełna tragedia, gdyż graniczylibyśmy wówczas od wschodu bezpośrednio z bolszewią na linii Bugu, a do tego musielibyśmy oczywiście przyjąć sowieckie warunki, takie jak choćby zmniejszenie stanu liczebnego wojska i zakaz budowania fabryk zbrojeniowych - czyli totalna kiła mogiła). Na szczęście jednak dla nas Lenin był pewny zwycięstwa i otoczony był ludźmi, którzy przekonywali go o konieczności dalszego marszu Armii Czerwonej na Zachód (Bucharin, Zinowiew czy Karol Radek). 




Dzięki temu że Lenin nie posłuchał Trockiego, my mieliśmy okazję skopać kilkaset tysięcy sowieckich tyłków i dzięki temu stworzyć tę niesamowitą, niepodległą Rzeczpospolitą, która co prawda przetrwała tylko 20 lat, ale jakże piękne były to lata, jakże wolne i jakże śmiałe w swych ideach i w swych czynach. 


CDN.





PS: To co obecnie odwala (bo innego słowa niestety użyć nie mogę) Donald Tusk i ta cała jego kamaryla, to przyznam się szczerze burzy mi krew w żyłach. I oczywiście zdaję sobie sprawę po co on to robi i dlaczego w takim tempie, bo to jest dosyć proste i tutaj nie trzeba specjalisty żeby to wiedzieć. Pisałem już wcześniej i raz jeszcze powtórzę, że dla Donalda Tuska te wybory to nie było żadne zwycięstwo lecz to była klęska, bo on te wybory po raz trzeci przegrał i teraz stworzył rząd, który trzyma się na trzech koalicjantach, których co prawda Tusk zdołał sobie podporządkować i stał się liderem (a nawet mogę powiedzieć że stał się ich panem, bo zachowują się jakby byli jego pieskami łańcuchowymi), to jednak taki stan rzeczy zupełnie mu nie odpowiada. Ja mogę go zrozumieć, to jest dokładnie ta sama mentalność co u Kaczyńskiego, dokładnie TA SAMA! Tylko może wektory są inaczej rozłożone, ale mentalność jest ta sama! Ten człowiek nie potrafi bowiem inaczej rządzić, niż będąc totalnym dyktatorem po swojej stronie sceny politycznej. On bowiem nie uznaje kompromisu, chyba że taki, jaki on uzna za najbardziej odpowiedni, a te wybory to było coś, co spadło na niego jak grom z jasnego nieba i tutaj jego pozycja jest bardzo słaba, niestabilna i uzależniona od wielu czynników. Jestem przekonany że Tusk gra na nowe wybory i to, co robi, jest również spowodowane tą właśnie chęcią. Wywrócić ten stolik, ten stolik bowiem nie odpowiada Tuskowi, bo nie jest tam królem i bogiem a jedynie jednym z wielu, i choć wybranym na lidera, to i tak tylko jednym z wielu. Kto to widział żeby Tusk czy Kaczyński układali się z kimkolwiek po swojej stronie - koniec świata.

Tak więc Tusk jest przekonany że nowe wybory przyniosą mu sukces, a przynajmniej znacznie lepsze rozdanie kart dla jego partii niż to, co mamy obecnie. Swoją drogą Jarosław Kaczyński tak samo myślał w 2007 r. Skończyło się to dla niego katastrofą, chociaż do tamtych wyborów w ogóle nie musiało dojść i jedynym człowiekiem który ich pragnął (poza oczywiście Tuskiem, Platformą i ich "sponsorami") był bowiem Jarosław Kaczyński. Zamierzam oczywiście napisać jeszcze o tym, co obecnie się dzieje, ale muszę ale muszę nieco poczekać, aby zobaczyć jak to wszystko się jeszcze zakończy, bo, jak to się mówi "nie komentuje się gonitwy przed jej zakończeniem" (postaram się również skomentować to co dzieje się w Niemczech, bo tam również dochodzi do swoistej "rewolucji plebsu", zobaczymy na ile skuteczna ona będzie i jak się rozwinie. Ja w każdym razie popieram tych protestujących ludzi zarówno w Polsce jak i w Niemczech). A poza tym osobiście i prywatnie mam już po dziurki w nosie tego żałosnego rządu i również chciałbym jak najszybszych wyborów. Także z panem Tuskiem jesteśmy w tej sprawie że sobą zgodni 😄.


A oto relacja z dzisiejszego warszawskiego Marszu Wolnych Polaków:








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz