Stron

niedziela, 21 stycznia 2024

WIZYTA W CIENIU INWAZJI - Cz. III

 CZYLI JAK PRZEBIEGAŁA WIZYTA SOWIECKIEJ DELEGACJI z CHRUSZCZOWEM NA CZELE w POLSCE w PAŹDZIERNIKU 1956 r.





 "- Wyjeżdżamy zatrwożeni. Wy nam plunęliście w twarz. Ale nie jesteśmy niezguły i nie powiemy: dziękuję! Poszukamy wyjścia" - dodał na odchodne Chruszczow.





 Atmosfera rozmów pomiędzy delegacją polską a sowiecką wcale nie słabła, a wręcz przeciwnie, momentami iskrzyła.

- "Chcecie tutaj sprowadzić rząd londyński, Mikołajczyka! Chcecie odwilży i wyrwania Polski z Układu Warszawskiego, a to stanowi dla nas poważne niebezpieczeństwo i na to nigdy się nie zgodzimy!" powiedział Chruszczow.
- "Towarzyszu Chruszczow, gdyby to była prawda, to polscy komuniści sami bałagali by was o pomoc" - odpowiedział Gomułka.

Rzeczywiście, zarzut sprowadzenia do Polski przedstawicieli antykomunistycznego Rządu Londyńskiego, czy chociażby byłego premiera Stanisława Mikołajczyka zakrawały o śmieszność. Ale jednocześnie pokazywały, że Sowieci realnie bali się wybuchu w Polsce jakiejś kontrrewolucji, która pociągnęła by za sobą inne kraje Bloku Wschodniego i realnie odcięła by Związek Sowiecki od wojsk sowieckich stacjonujących w Niemczech Wschodnich. Powrót Mikołajczyka był niemożliwy, jako że raz zdobytej władzy komuniści nie zamierzali oddawać już nigdy (o czym zresztą powiedział sam Gomułka, jeszcze w 1945 r.). Co zaś się tyczy samego Stanisława Mikołajczyka, to nie należy on do moich ulubionych postaci z tamtych czasów, głównie z tego powodu że był żałośnie naiwny i i miał jakąś tam nadzieję że uda się porozumieć z komunistami. Gen. Władysław Anders próbował Mikołajczykowi wyperswadować myśl o powrocie do kraju i próbach porozumienia z "rządem lubelskim" - a tak naprawdę z rządem moskiewskim, ale nie udało mu się tego dokonać (W poniższym fragmencie jest wspomniane właśnie to wydarzenie, podczas rozmowy Andersa z rotmistrzem Witoldem Pileckim w 1945 r. w Ankonie we Włoszech - gdzie mieścił się sztab II Korpusu Polskiego - który to notabene zdobył twierdzę na Monte Cassino i samą Ankonę - pod dowództwem Andersa).




Stanisław Mikołajczyk powrócił do Polski w czerwcu 1945 r. Jako były premier (rządu Rzeczypospolitej na uchodźstwie w Londynie od lipca 1943 do listopada 1944) od razu też wstąpił do reaktywnego w kraju 12 lipca 1945 r. Polskiego Stronnictwa Ludowego. Po śmierci 31 października 1945 r. Wincentego Witosa, Mikołajczyk został prezesem tej partii, która bardzo szybko się rozwijała (przechodziło do niej wielu członków z dotychczasowej, koncesjonowanej przez komunistów formacji ludowej) już w styczniu 1946 r. liczyła 500 tys. członków. Tworzono lokalne struktury partyjne, założono też "Gazetę ludową". O członkach PSL-u zaczęto mówić że są "oficerami bez armii", a rozwój tej partii bardzo niepokoił komunistów, którzy do pierwszego ataku ruszyli w czasie zorganizowanego 30 czerwca 1946 r. referendum na temat przyszłości Polski. Komuniści oczywiście obawiali się klęski wyborczej w wyborach do pierwszego powojennego sejmu, dlatego też zorganizowali akcję referendalną, która miała przede wszystkim pokazać że PSL nie chce współpracować dla dobra Polski, a po drugie i najważniejsze referendum było próbą przed totalnym sfałszowaniem wyborów do sejmu. Tak więc do referendum stanęło z jednej strony Polskie Stronnictwo Ludowe, z drugiej zaś partie podporządkowane komunistom startujące jednym bloku, czyli Polska Partia Robotnicza (komuniści) i przystawki: Polska Partia Socjalistyczna, Stronnictwo Ludowe, Stronnictwo Demokratyczne i Stronnictwo Pracy. Pytania referendalne zostały specjalnie tak ułożone że nie można było na nie odpowiedzieć inaczej, niż "trzy razy tak", czyli tak jak chcieli komuniści. Pierwsze pytanie brzmiało: "Czy jesteś za zniesieniem senatu?" (notabene przed wojną PSL był za zniesieniem senatu i każde wystąpienie w sejmie przedstawiciele PSL-u kończyli stwierdzeniem: "A poza tym jestem za zniesieniem senatu", przywołującym na myśl słowa Katona Starszego, który tak samo mówił o zniszczeniu Kartaginy przed 149 r. p.n.e. Pytanie to było więc tak ułożone, żeby członkowie tej partii nie mogli na nie odpowiedzieć przecząco). Drugie pytanie brzmiało: "Czy chcesz utrwalenia w przyszłej konstytucji ustroju gospodarczego wprowadzonego przez reformę rolną i unarodowienie podstawowych gałęzi gospodarki narodowej z zachowaniem podstawowych uprawnień inicjatywy prywatnej?" (na to pytanie też nie mogli zwolennicy PSL-u odpowiedzieć inaczej, niż tylko "tak", gdyż uchwalenie reformy rolnej - z korzyścią oczywiście dla chłopów - to była podstawa ich politycznej działalności w II Rzeczpospolitej). Ostatnie pytanie referendalne brzmiało zaś: "Czy chcesz utrwalenia zachodnich granic państwa polskiego na Bałtyku, Odrze i Nysie łużyckiej?" I na to pytanie nie można było odpowiedzieć inaczej, niż tylko twierdząco, gdyż po utracie naszych Kresów Wschodnich i włączeniu ich do Związku Sowieckiego (a raczej do Republik sowieckich: ukraińskiej i białoruskiej), w sytuacji gdybyśmy nie otrzymali rekompensaty terytorialnej na Zachodzie, to wrócilibyśmy do czasów Księstwa Warszawskiego, czyli małego kadłubowego państewka. Poza tym ogrom zniszczeń i zbrodni niemieckich na ziemiach polskich był tak wielki, że nikt nawet nie zakładał że ziemie zachodnie mogłyby w tej sytuacji nie przypaść Polsce (zresztą nawet gdybyśmy nie utracili Ziem Wschodnich, to w polskich planach powojennych m.in. w planie "O co toczymy wojnę" było zapisane, że po zwycięstwie nad III Rzeszą Polska nie tylko odrodzi się w granicach sprzed 1939 r. ale otrzyma również całe Prusy Wschodnie, Górny Śląsk, i znaczne tereny na Pomorzu Zachodnim, być może nawet pod samą Odrę). W tej sytuacji PSL nie mógł zagłosować inaczej niż "trzy razy tak" - czyli tak jak chcieli komuniści, ale to by oznaczało że realnie niczym by się od nich nie różnił. Dlatego też zapowiedziano że jedynie na pierwsze pytanie zwolennicy PSL-u powinni odpowiedzieć "nie", ponieważ w nowej sytuacji politycznej senat byłby jednak jakąś przeciwwagą dla wszechwładzy komunistów. Referendum z 30 czerwca zostało sfałszowane (specjalnie w tym celu przyjechała z Moskwy grupa pod dowództwem płk. Arona Pałkina, która zajmowała się "kontrolą" wyborów w Związku Sowieckim, oczywiście przyjechali "z bratnią pomocą"). Według oficjalnych danych na pierwsze pytanie "tak" odpowiedziało 68% biorących udział w referendum, na drugie 77%, a na trzecie 91%. Wiadomo tylko że przedstawicielom PSL-u władze uniemożliwiły udział we wszystkich komisjach wyborczych, a w tych, w których wzięli udział, stanowili mniejszość. Urny wyborcze "zabezpieczała" milicja i Urząd Bezpieczeństwa, w wojsku zaś głosowano jawnie, co oczywiście nie zachęcało do głosowania na "nie". Władzom komunistycznym zależało jednak na poznaniu prawdziwych wyników referendum i dlatego stworzyli oryginalną dokumentację referendum, z której można wywnioskować że na pierwsze pytanie "nie" odpowiedziało 69,5%, na drugie 55,5%, a na trzecie 31,7%.

Jeszcze przed owym referendum władze przypuściły nagonkę na PSL, a Władysław Gomułka nazwał Mikołajczyka "faszystą i zdrajcą". Następowały też aresztowania członków tej partii (przedstawiciel PSL-u w Krajowej Radzie Narodowej - Michał Głowacz również został aresztowany i oskarżony o kolaborację z Niemcami, wypuszczono go po trzech miesiącach). Wiece partyjne PSL-u były atakowane i rozbijane przez milicję i bezpiekę, zamordowano też ok. 140 członków tej partii, aresztowano ok. 10 tys. (w tym 149 kandydatów na posłów), w 10 okręgach wyborczych unieważniono PSL-owskie listy przed wyborami do sejmu, na 6726 obwodów wyborczych, jedynie w 296 dopuszczono mężów zaufania z PSL (mimo to wyglądało to tak, że po zakończeniu głosowania wkraczała milicja i kazała przedstawicielowi PSL-u opuścić budynek, a jeśli nie chciał - wypychano go na siłę. Następnie do woli można było dosypać już przygotowanych głosów wyborczych). W takiej też atmosferze odbyły się 19 stycznia 1947 r wybory do Sejmu Ustawodawczego. Otwarcie w zakładach pracy, w wojsku i wszędzie gdzie to było tylko możliwe agitowano za tzw. "Blokiem Demokratycznym", złożonym z partii które wymieniłem wyżej. Ponownie sprowadzono z Moskwy grupę Pałkina, aby pomogła w "przygotowaniu" wyborów. Liczenie owych głosów trwało prawie dwa tygodnie i ogłoszono je dopiero 31 stycznia 1947 r. Oficjalnie w wyborach wzięło udział 90% uprawnionych, na Blok Demokratyczny (czyli na komunistów i przystawki) głosować miało 80% wyborców, na PSL 10%, na PSL "Nowe Wyzwolenie" 3,5%, na Stronnictwo Pracy 5% i półtora procent na pozostałe niewiele znaczące partyjki. Przekładało się to na 394 posłów dla PPR, PPS, SD i SL, 28 posłów dla PSL, 12 dla Stronnictwa Pracy, 7 dla PSL "Nowe Wyzwolenie" i 3 dla katolickiej grupy "Dziś i Jutro". Po wyborach PSL w dalszym ciągu był atakowany jako "zdrajcy", i "agenci reakcji", ostatecznie też uniemożliwiono jakąkolwiek działalność tej partii. Znów zaczęły się nowe aresztowania i w tej sytuacji Stanisław Mikołajczyk uznał, że jedyną szansą będzie ucieczka z kraju. W przeciwnym razie czeka go aresztowanie, publiczny proces, więzienie albo nawet kara śmierci. 20 października 1947 r. Stanisław Mikołajczyk - przy pomocy przedstawicieli ambasady USA - uciekł z Warszawy ciężarówką ambasady, dotarł do Sopotu i tam ukrył się na brytyjskim statku, którym odpłynął najpierw do Wielkiej Brytanii, a następnie do USA. W kraju oczywiście komuniści uznali go za zdrajcę i odebrali mu obywatelstwo. Organizowano też wśród chłopów masówki, na których potępiać oni mieli "szkodliwą działalność Mikołajczyka". Dlatego też twierdzenie, że mógłby on z powrotem wrócić do Polski, było nie tylko śmieszne, ale wręcz głupie ze strony Chruszczowa i całej tej jego ferajny.


STANISŁAW MIKOŁAJCZYK



Rozmowy oczywiście toczyły się po rosyjsku, ale w pewnym momencie Władysław Gomułka zaczął mówić po polsku i to przemawiał z taką pewnością siebie, z takim zaangażowaniem i przejęciem w głosie, że Chruszczow - choć nie rozumiał polskiego - to był pod wrażeniem jego przemowy. Gomułka mówił że partia potrzebuje odnowy, że potrzebuje nowego składu, przede wszystkim więcej robotników a mniej intelektualistów i inteligentów. W pewnym momencie jednak znów przyszły informacje o postępach wojsk sowieckich w drodze na Warszawę i o organizowaniu obrony przez robotników (szczególnie Fabryki Samochodów Osobowych na Żeraniu). Gomułka wtedy powiedział:

- "Towarzyszu Chruszczow, nasze rozmowy tutaj nie mają żadnego sensu, skoro wasze wojska zmierzają ku Warszawie!".
- "Nie przyjechaliśmy do was po to, żeby z wami walczyć, tylko żeby wyjaśnić wam naszą sytuację" - powiedział Mikojan.
- "Skoro nie przyjechaliście żeby z nami walczyć, to dlaczego wasze wojska wciąż idą ku Warszawie?" - zapytał Gomułka.
- "Mówiłem wam, że to tylko jesienne manewry. Zresztą dowodzi nimi marszałek Rokossowski, którego wy chcielibyście się pozbyć z Biura Politycznego. Nie możemy do tego dopuścić, bo to by oznaczało że Polska zerwie z Układem Warszawskim" - stwierdził wzburzony Chruszczow.
- "Jak usunięcie jednego człowieka, albo nawet grupy ludzi może spowodować zerwanie Polski z Układem Warszawskim?" - dopytywał Gomułka.
- "Może!" - butnie stwierdził Chruszczow - "Wy już o tym dobrze wiecie, nie mydlcie mi tutaj oczu".
- "Towarzyszu Chruszczow, nasza rozmowa nie ma sensu, jeśli nadal wasze wojska będą szły ku Warszawie. Jeśli rzeczywiście są to tylko manewry, to możecie je przecież zatrzymać. Jeśli tego nie zrobicie uważam nasze spotkanie za zakończone!" - powiedział Gomułka.

Wzburzony Chruszczow podszedł do telefonu, wykręcił numer, połączył się z Rokossowskim i nakazał mu wstrzymać marsz sowieckich oddziałów na Warszawę. Wówczas zdziwiony Gomułka zapytał:

- "Jak to, przecież Rokossowski jest polskim ministrem obrony, a tutaj chodzi o żołnierzy radzieckich?"
- "Ale z was pedant" - kpiąco odrzekł Chruszczow.

Dalsze rozmowy nie miały już w sobie nic ciekawego i skupiały się na już wcześniej przedstawionych kwestiach które powtarzano do znudzenia, lecz ostatecznie Sowieci uznali, że nie ma sensu dalej się spierać, widząc determinację po polskiej stronie. Gomułka obiecał tylko że o pozostaniu Rokossowskiego w Biurze Politycznym zdecyduje głosowanie, a Chruszczow odebrał to jako zapewnienie że Rokossowski w Biurze Politycznym pozostanie. Rozmowy zakończyły się 20 października 1956 r. gdy zaczęło już świtać i delegacja sowiecka zbierała się do wyjazdu. Na odchodne jednak Chruszczow odwrócił się do Gomułki i reszty polskiej delegacji i rzekł:

- "Wyjeżdżamy zatrwożeni. Wy nam plunęliście w twarz. Ale nie jesteśmy niezguły i nie powiemy: dziękuję! Poszukamy wyjścia".

Sowieci odlecieli w godzinach rannych 20 października, nie uzyskawszy żadnych formalnych ustaleń. Warto zaznaczyć że co prawda wojska sowieckie zatrzymały się, ale wciąż stacjonowały nieopodal Warszawy i nie wracały do swoich koszar. Od 19 października zaś trwały obrady VIII Plenum Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Po zakończeniu rozmów z Sowietami, delegacja Polska wraz z Gomułką wróciła na owe obrady, podczas których Władysław Gomułka wygłosił bodajże najostrzejszą krytykę stalinizmu w dziejach Polski Ludowej. Powiedział on bowiem (przemówienie to było transmitowane przez radio): "System ten gwałcił zasady demokratyczne i praworządność. Przy tym systemie łamano charaktery i sumienia ludzkie, deptano ludzi, opluwano ich cześć. (...) Wielu ludzi poddano bestialskim torturom. Siano strach i demoralizację. Na glebie kultu jednostki wyrastały zjawiska, które naruszały, a nawet przekreślały sens władzy ludowej (...) „Klasa robotnicza dała ostatnio kierownictwu partii i rządowi bolesną nauczkę. Robotnicy Poznania, chwytając za oręż strajku i wychodząc manifestacyjnie na ulice w czarny czwartek czerwcowy, zawołali wielkim głosem: Dosyć! Tak dalej nie można! Zawrócić z fałszywej drogi! Klasa robotnicza nigdy nie chwytała się strajku jako oręża walki o swoje prawa w sposób lekkomyślny. Tym bardziej teraz, w Polsce Ludowej, rządzonej w jej imieniu i w imieniu wszystkich ludzi pracy, nie zrobiła tego kroku lekkomyślnie. Najwidoczniej przebrała się miara. A miary nie można nigdy przebrać bezkarnie". Do głosowania doszło w niedzielę 21 października. I sekretarzem Komitetu Centralnego PZPR wybrany został Władysław Gomułka, funkcje sekretarzy objęli: Jerzy Albrecht, Edward Gierek, Witold Jarosiński, Władysław Matwin i Edward Ochab. Do Biura Politycznego weszli zaś: Józef Cyrankiewicz, Władysław Gomułka, Stefan Jędrychowski, Ignacy Loga-Sowiński, Jerzy Morawski, Edward Ochab, Adam Rapacki, Roman Zambrowski. Nie weszli zaś: Konstanty Rokossowski (który otrzymał tylko 23 głosy na 75 możliwych), Jakub Berman, Franciszek Mazur, Zenon Nowak (było potem takie powiedzenie: "Tak czy owak Zenon Nowak" 🤭), Franciszek Jóźwiak i Stanisław Radkiewicz. Owe plenum przebiegało w charakterze olbrzymiego poruszenia społeczno-narodowego, w całym kraju organizowano masowe wiece poparcia dla nowych władz, a co ciekawe nie były one organizowane przez władze tylko spontanicznie i oddolnie przez ludzi, którzy naprawdę poczuli że zawiał wiatr zmian i ten wiatr przyniesie wreszcie coś dobrego dla Polski, tak umęczonej nieustannymi atakami, mordami i zniszczeniami od 17 lat. Przede wszystkim liczono - a wręcz domagano się - dalszej demokratyzacji życia społecznego i politycznego w kraju. To wszystko oznaczało że "natolin" ("chamy") rzeczywiście przegrał, natomiast frakcja "puławian" ("żydzi") rosła w siłę. Ale należy pamiętać że wojska sowieckie wciąż wówczas stacjonowały w okolicach Warszawy.




Dopiero 24 października Chruszczow zadzwonił do Gomułki i poinformował go o wycofaniu wojsk sowieckich z powrotem do koszar w zachodniej i północnej Polsce (dzień wcześniej do Moskwy przybył Liu Shaoqi, jeden z prominentnych członków Komunistycznej Partii Chin, który wypowiedział się zdecydowanie negatywnie przeciwko jakiejkolwiek sowieckiej interwencji przeciwko Polsce i zapowiedział że jeżeli do niej dojdzie, to Chiny oficjalnie zaprotestują, a tego akurat Moskwa chciała uniknąć, aby nie dawać Zachodowi satysfakcji z rozbicia wspólnego bloku komunistycznego - byłby to bowiem jawny przykład otwartych podziałów w tym bloku. Jednak o takim stanowisku Chin dowiedział się Gomułka dopiero 27 października od polskiego ambasadora w Chinach, któremu chińskie stanowisko w tej sprawie przekazał sam Mao Zedong). Tego też dnia (24 października) ok. godz. 15:00 na warszawskim Placu Defilad pod Pałacem Kultury i Nauki (imienia Stalina, notabene miesiąc później zlikwidowano ten dopisek), zebrały się ogromne tłumy, mówi się nawet o pół milionie Polaków, w każdym razie była głowa przy głowie. Wszyscy oczekiwali przemówienia nowego I sekretarza partii. Gdy pojawił się Gomułka wszyscy byli podekscytowani, ale nie on. On był blady, on był wręcz przerażony, on dygotał ze strachu. Sama myśl o owych tłumach i rozbudzonych nadziejach przyprawiała go o dreszcze. On tego nie chciał, on wolałby nie mieć takiego poparcia, tym bardziej że był zwykłym partyjnym aparatczykiem, a nie trybunem ludowym. Wolałby poprawiać położenie mas pracujących po cichu i powoli. Wystarczyłaby mu też ich wdzięczność, ich miłości zaś nie pragnął, a ten tłum, ten zebrany na Placu Defilad tłum rzeczywiście go pokochał. Dziś go kochają, a jutro rozbudzone nadzieje zażądają daleko idących zmian, których nie zaakceptuje Moskwa. Sądzę wręcz że ten dzień był jednym z najgorszych dni w jego życiu. Nim na trybunę wszedł Gomułka, stała już tam grupka partyjnych towarzyszy, wśród nich był marszałek Rokossowski, który zaczął przepychać się do przodu. Widząc to Stefan Staszewski poprosił go, żeby ten się cofnął bo to nie jest audytorium dla niego. Rokossowski zacisnął zęby i wrócił na swoje miejsce (Staszewski tak naprawdę obawiał się że ludzie, widząc Rokossowskiego na trybunie czymś w niego nie rzucili, bo to byłoby skandalem i mogłoby ponownie sprowokować Moskwę do kolejnych burzliwych posunięć). Za plecami Gomułki stanął premier Józef Cyrankiewicz, który nerwowo palił papierosa, Gomułka zaczął swoje przemówienie:




"W ciągu ubiegłych lat nagromadziło się w życiu Polski wiele zła, nieprawości i bolesnych rozczarowań. Idee socjalizmu, przeniknięte duchem wolności człowieka i poszanowania praw obywatela, w praktyce uległy wypaczeniom. Słowa nie znajdowały pokrycia w rzeczywistości. Ciężki trud klasy robotniczej i całego narodu nie dawał oczekiwanych owoców. Wierzę głęboko, że te lata minęły bezpowrotnie w przeszłość. Kierownictwo partii nie chce i nie będzie rzucać narodowi pustych obiecanek. Zwracamy się z całym zaufaniem do swojej klasy, do klasy robotniczej, do inteligencji, do chłopów (...) Towarzysze! Nie pozwólmy reakcyjnym podżegaczom i różnym chuliganom stawać w poprzek naszej drogi. Wara im od czystego nurtu walki socjalistycznych i patriotycznych sił narodu! Pędźcie precz prowokatorów i reakcyjnych krzykaczy! (...) Dzisiaj zwracamy się do ludu pracującego Warszawy i całego kraju z wezwaniem: dość wiecowania i manifestacji! Czas przejść do codziennej pracy, ożywionej wiarą i świadomością, że partia zespolona z klasą robotniczą i narodem poprowadzi Polskę po nowej drodze do socjalizmu".

Ostatnie słowa nie spodobały się zebranym. oni chcieli realnie zmian trwałych i zmian coraz dalej idących, natomiast Gomułka oficjalnie już nawoływał do zakończenia tej kontrrewolucji i powrotu do pracy. On naprawdę bał się, że te setki tysięcy ludzi zebranych na placu Defilad w Warszawie i dziesiątki milionów w całej Polsce mogą zażądać od niego rzeczy, które okażą się niemożliwe do realizacji i pragnął aby uznali oni, że zmiana już nastąpiła i trzeba zakończyć dalsze żądania i dalsze próby reform ustrojowych. Tak więc naród - po zakończeniu przemowy Gomułki - zaczął krzyczeć "Spy-chal-ski, Spy-chal-ski!" pragnąc aby teraz on zabrał głos. Spychalski podszedł do mikrofonu na trybunie, ale wypadł fatalnie. Jąkał się, stękał trzy po trzy, także, jak skończył mówić to chyba większość była z tego powodu uradowana. Wreszcie zebrany tłum zaczął krzyczeć: "Wy-szyń-ski do Biura". Sprawy zaczynały wymykać się spod kontroli i to, czego obawiał się na początku Gomułka, jakby zaczynało się sprawdzać. Tłum wysuwał bowiem coraz bardziej absurdalne żądania, bo jakże inaczej uznać owe słowa "Wyszyński do Biura", czyli co, kardynał Stefan Wyszyński do Biura Politycznego KC PZPR, to przecież niedorzeczność, i tak też myślał Gomułka. Polecił więc aby rozwiązano zgromadzenie, bo zabrany tłum coraz bardziej zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością. Sam zaś podziemnym przejściem wrócił do Pałacu Kultury, a potem od Sali Kongresowej odjechał do Komitetu Centralnego. Zgromadzenie zaś co prawda zostało rozwiązane, ale tłum się nie rozszedł, a wręcz przeciwnie, ruszył na ulicę Belwederską, gdzie mieściła się... ambasada sowiecka. Stefan Staszewski wspominał potem, że Gomułka: "Trząsł się przy telefonie. Dzwonił co chwila i pytał, czy ja ręczę, że ta manifestacja nie dojdzie do ambasady i nie skończy się rozruchami w Warszawie. W pewnym momencie wpadł na pomysł, by wezwać wojsko. - Nie ważcie się - powiedziałem - żadnego wojska nie chcę. Ludzie się uspokoją, rozumieją że nie można urządzać żadnych rozrób i demolować ambasady radzieckiej. Znowu pytanie: - Ręczycie?, Ręczę! - odpowiedziałem!". Tłum manifestantów rzeczywiście się uspokoił, a wkrótce uwagę ludzi przykuły wydarzenia dziejące się na Węgrzech i atak sowieckich jednostek pancernych na demonstrujące tłumy ludzi pragnących wolności, demokracji, sprawiedliwości i przede wszystkim niepodległości. 

W Polsce zaczynała się nowa epoka, epoka Władysława Gomułki (która potrwa aż do grudnia 1970 r.). 27 października 1956 r. zlikwidowano tzw. "sklepy za żółtymi firankami", w których sprzedawano specjalne (zachodnie) towary dla elity partyjnej. 28 października kardynał Stefan Wyszyński został zwolniony z internowania (na którym przebywał od 26 września 1953 r.) i powrócił do Warszawy. Od 24 października rozpoczęto w sądach rewizję aktów oskarżeń w procesach poznańskich. Rozpoczęto również akcję rehabilitacji ludzi oskarżonych i skazanych na więzienie, roboty lub karę śmierci w czasach stalinizmu. Ministrowie i wysocy urzędnicy partyjni opuszczali dotychczasowe wille i przenosili się do mniejszych mieszkań (wszystko odtąd miało być skromne i proste, bez zbytku i bez zbytniego przymusu... no chyba że okaże się potrzebny. Gomułka nie lubił zbytku, więc dla niego nie miało to znaczenia. Był też niezwykle punktualnym, trzymał się zawsze określonego rytmu dnia i zawsze przychodził do pracy o tej samej godzinie i zawsze wychodził o tej samej godzinie. Na jego biurku zaś wszystkie dokumenty leżały zawsze w taki sam sposób i jeżeli któraś z sekretarek je ruszyła to bardzo się gniewał). Po październiku 1956 r. zniesiono w Polsce zakaz posiadania zagranicznych walut, złota i platyny. Zaprzestano zagłuszania Radia Wolna Europa (zaczęto je ponownie zagłuszać w 1970 r.). Do pracy na uczelniach wyższych zaczęto ponownie przyjmować zwolnionych wcześniej profesorów (np. Taylora, Górskiego, Elzenberga, Kostrzewskiego). 10 grudnia zniesiono nazwę Stalinogród (przyjętą 7 marca 1953 r.) i powrócono do starej nazwy Katowice. 17 grudnia 1956 r podpisano w Moskwie układ regulujący stacjonowanie wojsk sowieckich w Polsce (wcześniej Sowieci stacjonowali tutaj po prostu, od tak sobie, bo mogli), w którym zapisano że "W niczym nie może ono naruszać suwerenności państwa polskiego i nie może prowadzić do ich ingerencji w wewnętrzne sprawy PRL". Ponownie przywrócono istnienie Związku Harcerstwa Polskiego i zaczęto używać krzyż harcerski, likwidując (istniejącą w czasach stalinizmu) Organizację Harcerską (będącą tylko przybudówką Związku Młodzieży Polskiej). Tak więc zaczynały się nowe czasy, ale rozbudzone ludzkie marzenia i nadzieje z października 1956 r. nigdy nie zostały spełnione.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz