Stron

piątek, 22 marca 2024

REWOLUCJA BEZ ŻADNYCH REWOLUCYJNYCH KONSEKWENCJI! - Cz. I

CZYLI MIĘDZYNARODOWE REAKCJE NA ZAMACH STANU JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO W POLSCE z 12 MAJA 1926 i PÓŹNIEJSZE RZĄDY OBOZU SANACYJNEGO




 Na pomysł tego tematu wpadłem nieco przypadkowo, gdyż analizując kwestie ostatnich wyborów parlamentarnych w Polsce i przejęcia władzy przez "koalicję 13 grudnia", złożoną z Platformy Obywatelskiej i jej przystawek, oraz Trzeciej Drogi z PSL-em i Lewicy, doszedłem do dość ciekawego wniosku (przynajmniej ciekawego dla mnie). Otóż wydaje mi się teraz, że to, iż Prawo i Sprawiedliwość straciło władzę, to nie jest wcale takie głupie i nie jest też wcale takie złe jakby się można było na pierwszy rzut oka spodziewać. Owszem, dla Polski nie jest to czas zbyt pomyślny i to trzeba od razu przyznać, ponieważ mamy realnie władzę, które nie reprezentuje polskiego interesu narodowego, natomiast jest zapatrzona na tak zwany "projekt unijny", oraz na swoich "kolegów" (takich ich nazwijmy) z Berlina. Jednak to że Prawo i Sprawiedliwość przegrał wybory (przepraszam, PiS wyborów nie przegrał. Wybory wygrał po raz trzeci z rzędu, a nie rządzi tylko dlatego że nie zdobył wystarczająco dużo głosów, umożliwiających mu samodzielne rządy), ma również swoje plusy, bo tak mówiąc całkowicie szczerze gdyby PiS zdobył władzę po raz trzeci z rzędu, to poziom pychy i zapatrzenia się polityków tej partii we własną nieomylność, byłby kolosalny, natomiast antyspołeczne (i niekiedy antypolskie) projekty, które wychodziły również od tej partii (przykładem chociażby czasy pomoru i cowidowej tresury społecznej, czy też "5 dla zwierząt") zapewne byłyby również realizowane w tej trzeciej kadencji. Dlatego też ten czas który mamy teraz, jest swoistym czasem zarówno katharsis jak i okresem, w którym wykuwamy nową jakość, i to niekoniecznie musi być jakość pod sztandarem Prawa i Sprawiedliwości - chociaż bez wątpienia jest to najsilniejsza partia z tzw. stronnictw prawicowych (jeśli można to tak nazwać). Władza bowiem bardzo szybko się degeneruje, szczególnie wtedy kiedy dojdzie do wniosku że nie jest w stanie nikt jej usunąć. Tak było przez całe lata 90-te i pierwszą dekadę XXI wieku ze wszystkimi stronnictwami w mniejszy lub większy sposób wspieranymi przez środowisko tzw. michnikowszczyzny i Gazety Wyborczej. 

Pamiętam przecież te ich stwierdzenia "wygrajcie sobie wybory, to będziecie rządzić", albo ta ich pewność, ta buta, że to właśnie oni są powołani do przewodzenia Naszemu Państwu i Narodowi, bo przecież to oni są tymi oświeconymi, tą grupą ludzi, która posiadła swoisty kamień filozoficzny. Oni byli tak pewni że będą (w takiej czy innej formie) wygrywać zawsze, być może do końca świata i jeden dzień dłużej, że to stawało się wręcz niezdrowe i niestrawne. Ale taka była tam mentalność. Oni uważali też, że to, co się stało w latach 2005-2007 to był zaledwie wypadek przy pracy który już więcej się nie powtórzy i teraz opcja liberalno-lewicowa (choć z liberalizmem mają oni tyle wspólnego, coś świnia z gwiazdami) będzie już rządzić non stop. Dlatego też Adam Michnik twierdził w programie Tomasza Lisa, że pompowany przez wszelkie sondażownie Bronisław Komorowski jest tak dobrym prezydentem, że on po prostu musi wygrać i musiałoby się stać coś nieprawdopodobnego żeby przegrał. Musiałby - jak stwierdził Michnik -  dosłownie "przyjechać zakonnicę w ciąży na pasach". Taka w tym obozie była pewność we własną nieomylność. I co się stało w 2015 r.? Nikomu bliżej nieznany wcześniej Andrzej Duda, pokonał tego pompowanego sztucznie Bronka z Budy Ruskiej. I nagle zarówno Michnik jak i całe to jego środowisko uznali, że coś się wydarzyło, że już nie mają takiego wpływu na społeczeństwo, jakie mieli jeszcze w latach 90-tych, czy na początku XXI wieku. Pamiętam że Michnik potem w ogóle zarzekał się żeby nie wspominać o tej przysłowiowej "zakonnicy w ciąży", o której wcześniej z taką pewnością i lubością opowiadał, ale mimo to, po tym co się stało w obecnych wyborach tamta strona znowu doszła do przekonania, że spokojnie mogą wrócić do sytuacji sprzed 2015 roku (pamiętam kilka miesięcy temu oburzenie Lisa na jego kanale YouTube-wym, w którym pytał się co też takiego złego było przed owym 2015 r.). To ja im tylko gratuluję i mogę powiedzieć róbta tak dalej chłopaki. Natomiast co do PiS-u to tutaj bez wątpienia muszą zostać wyciągnięte konsekwencje. Co prawda Kaczyński (choć ja osobiście uważam że powinien już przejść na emeryturę to) wydaje się że jeszcze przez rok powinien zostać jako prezes tej partii, bo jak on odejdzie, to tam się zaczną prywatne wojenki podjazdowe na kształt Konwentu Świętej Katarzyny z lat 90-tych, i znów będzie jednoczenie prawicy przez podział. W każdym razie bezwzględnie jest to czas do tego, żeby budować nową siłę, czy to pod sztandarami PiS-u, czy też zupełnie innych sił niezwiązanych ani z Porozumieniem Centrum (sławny "zakon PC" zgromadzony wokół prezesa) ani z tym wszystkim, co wyrosło do tej pory wokół Prawa i Sprawiedliwości.

Dlatego kierując się tym oto przesłaniem postanowiłem wrócić do okresu międzywojennego i czasu, gdy Marszałek Józef Piłsudski przejął władzę w kraju w wyniku zamachu stanu, a raczej opisać jak na ów zamach i rządy Sanacji reagowały państwa ościenne (głównie politycy, dziennikarze i korespondenci zagraniczni). Nim jednak przyjdę do tego tematu, muszę zrobić krótki research na temat tego dlaczego doszło do zamachu i jak się on odbywał.



ZBAWIENNY GWAŁT
(12-14 maja 1926)




Józef Piłsudski bez wątpienia był człowiekiem który najmocniej przysłużył się sprawie odzyskania przez Polskę Niepodległości zarówno w latach I Wojny Światowej, jak i przed jej rozpoczęciem, i jako ten, który stał się symbolem owej Niepodległości, był też uznawany za najbardziej godnego najwyższych stanowisk w państwie, w tym stanowiska prezydenta. Jednak ponieważ konstytucja uchwalona w marcu 1921 r. przyznawała przyszłemu prezydentowi bardzo słabe prerogatywy, (przeciwnicy Piłsudskiego zadbali bowiem o to, żeby nie miał on zbyt dużej władzy, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że to On zapewne zostanie wybrany pierwszym prezydentem odrodzonego Państwa), Marszałek odmówił kandydowania i jako swojego kandydata wyznaczył (czy też raczej poparł) dotychczasowego ministra Spraw Zagranicznych - Gabriela Narutowicza. Ten wygrał wybory - 9 grudnia 1922 r. (wówczas prezydenta wybierały połączone izby Sejmu i Senatu), i od 11 grudnia pełnił funkcję pierwszego prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Niestety, ponieważ wsparły go głównie stronnictwa lewicowe i mniejszości narodowe, Chrześcijańska Demokracja, a szczególnie Narodowa Demokracja Romana Dmowskiego i gen Józefa Hallera (von Hallenburga, pod którego dowództwem notabene służył mój pradziadek, również Niemiec z pochodzenia) stworzyły wokół jego osoby taką atmosferę niechęci i nienawiści, że człowiek, który miał lekko zaburzone pojęcie psychicznej sprawczości, a do tego był zdeklarowanym nacjonalistą - Eligiusz Niewiadomski zamordował Gabriela Narutowicza już 16 grudnia 1922 w gmachu warszawskiej Zachęty, podczas oglądania obrazów.






Narutowicz był pierwszym prezydentem odrodzonej Polski, a jednocześnie jego zabójstwo było pierwszym i jedynym takim przypadkiem w całej historii Polski, w której głowa państwa - czy to prezydent, naczelnik państwa, czy też król zostałaby usunięta za pomocą morderstwa. Nigdy wcześniej to się nie zdarzyło, żaden król Polski nigdy nie został zabity. Wszędzie w Europie czy to we Francji, w Anglii, również w Hiszpanii, we Włoszech, w Portugalii czy w innych krajach notorycznie wręcz mordowano panujących, w Polsce nigdy to się nie zdarzyło. Co prawda doszło do dwóch nieudanych prób zamachu na monarchów (jeden w 1523 a drugi w 1620), ale to były doprawdy wyjątki potwierdzające regułę. Dlatego też śmierć Narutowicza była tak tragicznym, a jednocześnie tak wyjątkowym wydarzeniem w dziejach naszego Narodu. Niewiadomski twierdził oczywiście potem że dokonał zamachu na Narutowicza nie dlatego że nie lubił Narutowicza jako człowieka, tylko dlatego, że stał się on symbolem tego, co Niewiadomski uznał za niezwykle szkodliwe dla Polski (wcześniej planował również zamach na Piłsudskiego, gdyby ten przyjął stanowisko prezydenta). Nowym prezydentem wybrany został 20 grudnia 1922 r. Stanisław Wojciechowski, były socjalista i towarzysz Piłsudskiego z PPS, a potem związany częściowo z obozem narodowym i z ludowcami. Marszałek Piłsudski zaś 3 lipca 1923 r. (podczas przyjęcia w Sali Malinowej Hotelu Bristol w Warszawie), zapowiedział swoje odejście z polityki i powrót do zacisza domowego, do Sulejówka, gdzie miał mały dworek o nazwie "Milusin", ofiarowany mu wcześniej ze składek społeczeństwa. Jednak żegnając się ze swymi współpracownikami ze Sztabu Generalnego zakończył swoje słowa mówią: "Do widzenia, panowie". A już parę tygodni później jego zwolennicy zaczęli porównywać wyjazd Marszałka do podwarszawskiej miejscowości, z zesłaniem Napoleona na wyspę Elbę. Już w październiku 1923 r. niejaki Władysław Baranowski (który odwiedził Marszałka w Sulejówku), napomknął mu o planie stworzenia tajnej organizacji antyrządowej z udziałem wojskowych, mającej na celu przywrócić Piłsudskiego do władzy w państwie. Piłsudski był tym pomysłem bardzo wzburzony i stwierdził: "Tego ja absolutnie nie pochwalam, nie aprobuję i nawet na to nie pozwalam - jeśli zapytujecie o moje zdanie i z nim się liczycie. Jako politycy, jako zwykli obywatele robić możecie tak, jak wam nakazuje przekonanie, to sprawa waszego sumienia. Do wojska jednak z tego rodzaju propozycjami zwracać się nie wolno" - jest to również ukazane w poniższym fragmencie.




Realnie marszałek zaczął rozważać opcję siłową choć niekoniecznie zamach, dopiero w roku 1925, szczególnie gdy październiku tego roku w locarno trwały rozmowy pomiędzy przedstawicielami Francji, Niemiec, Belgii, Wielkiej Brytanii i Włoch na temat powojennego ostatecznego uregulowania wzajemnych granic. Problem tylko polegał na tym, że w podpisanym 1 grudnia 1925 r. w Londynie dokumencie, wschodnie granice Niemiec z Czechosłowacją i Polską pozostawały nadal nie potwierdzone i nieuregulowane, co pozostawiało Niemcom w przyszłości możliwość rewizji owych granic. Licząc się z tym faktem 15 listopada 1925 r., czyli w pierwszą niedzielę po siódmej rocznicy powrotu Marszałka z twierdzy magdeburskiej, do Sulejówka manifestacyjnie zjechało specjalnym pociągiem kilkuset oficerów i 12 generałów służby czynnej, którzy demonstracyjnie wzywali Piłsudskiego do przyjęcia władzy. Marszałek jednak nie zareagował i oficerowie musieli wrócić do swoich jednostek (co dla niektórych zakończyło się zesłaniem do odległych garnizonów, gdyż władze nie mogły już udawać że nic się nie stało). Jednak myśl o demonstracji wojskowej w celu wywarcia wpływu na rząd, potęgowała się w Józefie Piłsudskim z każdym kolejnym miesiącem i gdy 8 maja 1926 r. minister spraw wojskowych gen. Lucjan Żeligowski (ten który w październiku 1920 r. zajął Wilno, które postanowieniami zwycięskich mocarstw miało zostać włączone do Litwy - oficjalnie twierdząc że dowodzone wówczas przez niego oddziały zbuntowały się) mianował Piłsudskiego zwierzchnikiem manewrów kilku pułków garnizonu warszawskiego na poligonie w Rembertowie, Marszałek uznał, że jest to dobra okazja do zademonstrowania swoich wpływów w wojsku (które politycy opcji narodowo-ludowej próbowali podważyć). Co prawda już 10 maja nowy minister obrony odwołał ćwiczenia, ale oddziały nie powróciły już do koszar.


gen. JÓZEF HALLER 
(von HALLENBURG)



12 maja o godzinie 7:00 rano marszałek wyjechał z Sulejówka (prosząc żonę aby przygotowała mu obiad na 14:30 - jak zwykł jadać obiady). Chciał bowiem spotkać się z prezydentem Wojciechowskim i z tego powodu udał się do Belwederu. Tam jednak okazało się że prezydenta nie ma i że wyjechał do Spały. Jednocześnie na warszawskich ulicach gazeciarze zaczęli reklamować wydanie "Przeglądu wieczornego", z symbolicznym tytułem: "Zamach na Marszałka Piłsudskiego". Gazeta pisała bowiem, że w nocy posiadłość Marszałka w Sulejówku została zaatakowana przez grupy "jakichś podejrzanych indywiduów", które miały ostrzelać zabudowania z karabinów i rewolwerów. Potem okazało się to nieprawdą, ale taka właśnie informacja poszła do społeczeństwa. Kierując się tymi właśnie informacjami, oficerowie skupieni wokół Marszałka stwierdzili że muszą stanąć w obronie zaatakowanego i zwrócili się do swych dowódców o wydanie zarządzeń dla ochrony bezpieczeństwa Piłsudskiego i jego rodziny oraz domu. Gen. Prich dowódca Centrum Wyszkolenia, stwierdził że rozkazy  jakie otrzymał do tej pory, sugerują raczej że powinien skierować się przeciwko Marszałkowi, co spowodowało niezadowolenie i samorzutne pogotowie żołnierzy i oficerów w całym garnizonie warszawskim i w kilku innych. Wreszcie w stronę Warszawy wyruszyły oddziały z garnizonów w Siedlcach i w Mińsku Mazowieckim. Marszałek o godzinie 16:00 dotarłszy na Pragę, nakazał zatrzymanie marszu tych jednostek. Premier Wincenty Witos był gotów ustąpić, bo takie było żądanie Piłsudskiego - dymisja rządu, ale jednocześnie był zapewniany przez niektórych generałów (w tym Tadeusza Tarnawę-Malczewskiego) że łatwo sobie poradzą z buntem Piłsudskiego i że nie należy ustępować. Należy tutaj dodać, że sam prezydent Wojciechowski nie był zwolennikiem rządu Witosa i też chciał jego ustąpienia, także z pewnością dogadałby się z Piłsudskim (tym bardziej że dobrze się znali jeszcze z czasów PPS-u), ale prezydenta mocno oburzyło to, że Piłsudski był w stanie przeprowadzić ową demonstrację wojskową (jak sam mówił, a jak uważał Wojciechowski zamach stanu), tym bardziej że wcześniej, podczas rozmowy z Marszałkiem uzyskał od niego zapewnienie że do niczego takiego nie dojdzie. Gdy więc obaj panowie spotkali się 12 maja na moście Poniatowskiego, Wojciechowski występował tutaj jako oburzony całą tą sytuacją i od razu zakomunikował Piłsudskiemu: "Stoję na straży honoru Wojska Polskiego, reprezentuję tutaj Polskę". Ostatecznie z tej rozmowy nic nie wyszło (a Piłsudski nawet w pewnym momencie złapał Wojciechowskiego za poły fraka) i obaj panowie się nie dogadali.

Obawiając się najgorszego (bowiem Piłsudski nie chciał robić żadnego zamachu i to trzeba sobie jeszcze raz uzmysłowić, a jedyne czego chciał, to zademonstrować swoją siłę i swój wpływ na wojsko, który to był notorycznie podważany przez niechętnych mu polityków), postanowił Marszałek porozmawiać z dowodzącym oddziałami zabezpieczającymi drugą stronę mostu. Podszedł do młodego porucznika stojącego po tamtej stronie. Ten na widok Marszałka stanął na baczność i zasalutował, po czym Piłsudski zapytał: "Drogie dziecko, będziesz do mnie strzelał?", na co ten odpowiedział: "Taki otrzymałem rozkaz, panie Marszałku?". Po owej rozmowie z młodym oficerem na moście Poniatowskiego, Piłsudski już kompletnie się załamał. Jego najbliżsi współpracownicy nigdy nie widzieli go w takim stanie, a przecież były znacznie poważniejsze momenty w czasie I Wojny Światowej i podczas Wojny z bolszewikami. Piłsudski zamiast myśleć o podjęciu walki (lub przynajmniej załagodzeniu w jakiś sposób tej sytuacji - chociaż wówczas nie było już możliwości rozejścia się do koszar bez żadnych konsekwencji dla sprawców tego "buntu") to zaczął opowiadać swoim współpracownikom o czasach, gdy był komendantem Pierwszej Brygady Legionów, i wcześniej jeszcze przytaczał różne opowieści z czasów walki z caratem. Było oczywiste że nie nadaje się do wydania jakichkolwiek rozkazów i dokończenia tego, co już się działo. A przecież nawet jeśli Piłsudski był pogodzony ze śmiercią (zresztą ten pajac Malczewski groził, że skończy jak buntownik, nawet nie rozstrzelany a powieszony), to na taki los na pewno nie byli gotowi jego współpracownicy i to właśnie oni kontynuowali, a raczej rozpoczęli właściwy bunt. Dowództwo nad zbuntowanymi oddziałami przejął teraz gen. Gustaw Orlicz-Dreszer i podpułkownik Józef Beck i to oni doprowadzili tę operację do końca.


gen. GUSTAW ORLICZ-DRESZER



O godzinie 19:00 12 maja padły pierwsze strzały najpierw na moście Kierbedzia, a następnie - po wyparciu stamtąd oddziałów rządowych - siły Piłsudskiego dotarły do Placu Zamkowego i do Śródmieście (konkretnie do Dworca Głównego). Rząd ogłosił stan wojenny, jednak już następnego dnia na rozkaz marszałka walki wstrzymano Szczecinek gdyż podjęto się prób mediacji (z takimi zamiarami wystąpił marszałek Sejmu Maciej Rataj i arcybiskup kardynał Aleksander Kakowski). Witos ponownie zapowiedział iż gotów jest ustąpić, ale znów nie zgodziło się na to jego otoczenie. Po południu 13 maja siły rządowe przeszły do kontrataku, lecz po kilku początkowych sukcesach ich natarcie się załamało i teraz oddziały Piłsudskiego przeszły do ataku, zajmując Cytadelę na Żoliborzu, Stare Miasto, Muranów i Wolę. Siły rządowe stacjonowały na południu Warszawy, na Mokotowie, Ochocie i w Wilanowie. 14 maja na stronę wojsk  wiernych Piłsudskiemu przyszły kolejne oddziały garnizonu warszawskiego, co spowodowało że siły te dotarły pod Belweder - siedzibę prezydenta Rzeczpospolitej (a wówczas również i rządu). Natychmiast prezydent i członkowie rządu zostali ewakuowani do Wilanowa, z tym że drogę tę musieli przyjść pieszo. Wielu oficerów wiernych rządowi było zdeterminowanych walczyć dalej, ale członkowie gabinetu z samym Witosem nie chcieli już tego, podobnie zresztą prezydent. Piłsudski zaś bardzo obawiał się interwencji sowieckiej i niemieckiej, dlatego też kategorycznie zakazał ściągnięcia oddziałów ze wschodnich i zachodnich regionów kraju. Twierdził też, że gdyby doszło do takiej wspólnej interwencji przeciwko Polsce, nie bylibyśmy w stanie powstrzymać wojsk sowieckich i niemieckich i doszłoby do kolejnej utraty państwowości, Piłsudski dodał że tego już by nie przeżył. Podobnie myślał prezydent Wojciechowski, który stwierdził: "Wolę, by Piłsudski objął władzę choćby i na dziesięć lat, niż żeby na sto lat Polskę zagarnęły Sowiety". Rząd złożył dymisję 14 maja i również prezydent tego dnia zrezygnował z urzędu. Łącznie podczas owych trzech dni majowych w Warszawie walczyło ok. 18 000 żołnierzy, z czego 6 000 po stronie rządu. A zginęło 379 osób w tym 164 cywilów (były też takie przypadki, że ludzie ginęli w głupi sposób, jak choćby pewna rodzina, która wyszła na balkon żeby popatrzeć na toczące się walki. Wszyscy zginęli, gdy w balkon trafił pocisk-rykoszet). 920 osób zostało rannych. Zamachowi temu przysłużyły się również stronnictwa polityczne, jak choćby Polska Partia Socjalistyczna, która zorganizowała strajk powszechny, dzięki czemu zablokowano węzły kolejowe w Kutnie, co wstrzymało jadące na odsiecz rządowi pułki z Wielkopolski i Pomorza (notabene w tamtym czasie - licząc na własne korzyści - Piłsudskiego poparła Komunistyczna Partia Polski, o czym jeszcze będę pisał w innym temacie). Teraz nastąpiła "Nowa Polska". Nowa, czyli jaka?

Celem Piłsudskiego od początku była walka ze złodziejami, politykierstwem sejmowym (sejmokradztwem) i z rozkładem moralnym jak i zapanował w pierwszych latach po odzyskaniu Niepodległości. Twierdził że potrzebna jest "sanacja moralna kraju" (stąd potem wzięła się nazwa rządów pomajowych, zwanych zbiorczo "Sanacją"). Celem Piłsudskiego było również wzmocnienie państwa zarówno wewnętrznie jak i zewnętrznie, ale ta rewolucja której dokonał owym zamachem, była -  jak to określił sam Piłsudski: "Rewolucją bez żadnych rewolucyjnych konsekwencji". I rzeczywiście, nie zostały rozwiązane żadne niechętne Piłsudskiemu (i zwalczające go często w sposób ubliżający ludzkiej godności) partie czy stronnictwa polityczne. Nie zostały rozwiązane żadne opozycyjne wobec Piłsudskiego gazety -  wszystko było praktycznie tak samo jak wcześniej. Opozycja normalnie funkcjonowała, wybory nadal przeprowadzano (po uchwaleniu nowej konstytucji w kwietniu 1935 r. partie polityczne już nie startowały w wyborach do Sejmu i Senatu, a głosowano na poszczególne osoby, najczęściej reprezentujące jakieś środowiska lub stronnictwa społeczne czy grupy zawodowe), z tym tylko (i to była jedyna różnica jaką wprowadzono po maju 1926 r.) że co prawda opozycja mogła sobie istnieć, mogła krytykować rząd w dalszym ciągu tak jak dotąd, ale... nie miała już praktycznej możliwości przejęcia władzy. Piłsudski-  choć spodziewano się że teraz wybrany zostanie prezydentem, ponownie odrzucił to stanowisko i poparł Ignacego Mościckiego, który został wybrany przez połączone izby Sejmu i Senatu 4 czerwca 1926 r. Był więc już trzecim prezydentem odrodzonej Polski od grudnia 1922 r. ale zarazem ostatnim, Bowiem kadencja prezydenta Rzeczpospolitej trwała 7 lat i Mościcki - wybrany ponownie W 1933 r. (Przy braku kontrkandydatów), swoją funkcję sprawował aż do inwazji Niemiec i Związku Sowieckiego na Polskę we wrześniu 1939 r. Marszałek Piłsudski zaś zadowolił się stanowiskiem Głównego Inspektora Sił Zbrojnych i pozostał nim do swej śmierci w maju 1935 r. Natomiast ustrój panujący w Polsce po maju 1926 r. sprawiał ogromną trudność zagranicznym politykom dziennikarzom i korespondentom politycznym, którzy pisali o naszym kraju i o nich właśnie chciałbym teraz powiedzieć, gdyż polski ustrój wymykał się wszelkim klasycznym definicjom i był całkowitym novum w ówczesnej polityce.


PS: I jeszcze jedno. Warto tutaj wspomnieć o tym że, że Józef Piłsudski bardzo postarzał się w ciągu tych trzech dni majowych roku 1926. Jak już wspomniałem, wychodząc z domu rano 12 maja poprosił żonę aby przygotowała mu obiad na godzinę 14:30. Lecz gdy ujrzała go ponownie 14 maja w godzinach wieczornych, nie mogła go poznać. Bardzo się zmienił, postarzał na twarzy i posiwiał. To też pokazuje jak wielkie piętno wywarły na Nim te trzy majowe dni które mogły przecież doprowadzić do upadku państwa polskiego, gdyby walki przedłużyły się choćby o kilka tygodni. Sowieci, a również i Niemcy tylko czekali żeby móc interweniować w wewnętrzne sprawy Polski i tym samym wyzyskać dla siebie z tego korzyść.




CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz