Stron

czwartek, 23 maja 2024

WALKA Z KOMUNISTAMI W PRZEDWOJENNEJ POLSCE - Cz. XII

CZYLI GDZIE CHOWAŁY SIĘ "SZCZURY"





KOMUNISTYCZNA PARTIA POLSKI
(CZYLI DZIAŁALNOŚĆ SOWIECKIEJ EKSPOZYTURY W POLSCE)
Cz. XII





 Rząd gen. Władysława Sikorskiego został obalony 26 maja 1923 r. podczas debaty nad budżetem, stosunkiem głosów 279 do 117. Prezydent Stanisław Wojciechowski dwa dni później powierzył misję stworzenia nowego rządu Wincentemu Witosowi. 11 dni wcześniej przewodniczący PSL "Piast" spotkał się w Lanckoronie (w rezydencji senatora Ludwika Hemmerlinga z "Piasta". Potem jednak wywiązał się ostry spór - szczególnie na łamach prasy - pomiędzy lewicą a prawicą właśnie o owego Hemmerlinga. Lewica zarzucała prawicy, że ta mając na sztandarach hasła antyżydowskie, jednocześnie dochodzi do władzy przy pomocy żyda Hemmerlinga, który w czasie I Wojny Światowej będąc w USA miał prowadzić akcję na rzecz Niemiec) z przedstawicielami Związku Ludowo-Narodowego i Chrześcijańskiej Demokracji, który łącznie dawał im przewagę w Sejmie stosunkiem 239 na 444 głosy. Do obalenia rządu Sikorskiego przyłączyły się jednak jeszcze inne ugrupowania (w tym dwóch komunistów z KPRP którzy zawsze głosowali przeciwko stabilizacji w Polsce), ale w dniu w którym sformował się rząd Wincentego Witosa, "pakt lanckoroński" osłabił się poprzez secesję 14 posłów z Janem Dąbskim na czele, którzy wystąpili z PSL "Piast" i utworzyli własne koło sejmowe PSL "Jedność Ludowa". Tak więc teraz przewaga sejmowa nowego rządu liczyła jedynie 225 posłów. W każdym razie 28 maja 1923 r. powstał niesławny potem rząd Chjeno-Piasta, którego reaktywacja w maju 1926 r. doprowadziła do sprzeciwu Marszałka Józefa Piłsudskiego i zamachu majowego.

Od razu też zarysował się konflikt nowego rządu Marszałkiem, szczególnie gdy ministrem spraw wojskowych został gen. Stanisław Szeptycki. Piłsudski już 30 maja złożył dymisję ze stanowiska szefa Sztabu Generalnego (którą piastował od grudnia 1922 r.) i poprosił o zwolnienie go z wojska, po czym wyjechał do Sulejówka (do "Milusina") i na trzy lata wycofał się z życia politycznego i wojskowego kraju. Potem okaże się że od czerwca 1923 r. wywiad sowiecki planował zorganizowanie zamachu na Piłsudskiego, którego celem było oskarżenie o to Narodowej Demokracji. Bolszewiccy zamachowcy mieli być przebrani za członków organizacji prawicowych, po to, aby doprowadzić do fermentu politycznego w Polsce, a nawet wybuchu wojny domowej, która ułatwiła by Armii Czerwonej interwencję oraz kolejny marsz na Zachód. Piłsudski zapewne obawiał się takiego scenariusza, gdyż zawsze sypiał z rewolwerem pod poduszką (te nawyki pozostały mu jeszcze z czasów konspiracji i walki z rosyjskim zaborcą w Polskiej Partii Socjalistycznej Frakcji Rewolucyjnej). Ów już przygotowywany zamach nie doszedł ostatecznie do skutku, gdyż na najwyższym szczeblu w Moskwie zablokował go sam szef bezpieki - Feliks Dzierżyński ("Wspaniałym kumplem był dla nas Felek"). Należy tutaj też zaznaczyć że rodziny Dzierżyńskich i Piłsudskich znały się dobrze, a nawet były ze sobą w pewnym stopniu spokrewnione. Trzeba jednak powiedzieć jasno i otwarcie że jeżeli Sowieci (czy ktokolwiek inny) planowali zabić Marszałka, to w zasadzie nie mieliby przy tym wiele trudności. Piłsudski bowiem praktycznie nie korzystał z ochrony. W późniejszym okresie, gdy był już szefem Głównego Inspektoratu Sił Zbrojnych, to często wychodził na miasto i chodził sobie swobodnie ulicami bez żadnej ochrony. Natomiast oczywiście ochronę miał, a żołnierz który miał Go chronić, musiał przede wszystkim dobrze się kamuflować, gdyż gdyby Piłsudski zobaczył że chodzi on za Nim, to by po prostu dostał - że tak powiem - opr. Jednocześnie Marszałek w kieszeni swego płaszcza zawsze miał odbezpieczony rewolwer, mimo to gdyby ktokolwiek chciał zorganizować akcję zamordowania Go, to nie miałby z tym większych kłopotów.




Ale my tutaj mówimy o bolszewikach, Sowietach, ewentualnie "polskich" komunistach, lecz okazuje się że Piłsudski był również inwigilowany przez nowy rząd Wincentego Witosa. Gdy bowiem w 1924 r ministrem spraw wojskowych został gen. Władysław Sikorski, ujawnił on, iż na jesieni 1923 r. II Oddział Sztabu Generalnego za czasów Stanisława Szeptyckiego rozpoczął inwigilację Jego osoby. Porucznik Stanisław Błoński, referent II Oddziału ujawnił, że jego szef - major Eugeniusz Pieczonka polecił mu w październiku 1923 r. inwigilować Marszałka Piłsudskiego. Poinformować o tym miał również kilku wyższych stopniem oficerów. Potem doszło do procesu, gdyż gen. Stanisław Haller wytoczył Błońskiemu sprawę sądową za złożenie fałszywego meldunku. 21 marca 1924 r. jako świadek zeznania składał sam Piłsudski i stwierdził: "Istotnie byłem inwigilowany, o ile to pojęcie inwigilacji oznacza obserwację mojej osoby, zarówno w Sulejówku, gdzie mieszkałem, jak też moje wprawne oko, które mam wyrobione z przeszłych doświadczeń, stwierdzało to i w innych miejscach". Piłsudski dodał również o podsłuchu jaki miał na telefonie: "Jedna stacja rembertowska, która była połączona z moim mieszkaniem, miała nakaz podsłuchiwania". Ostatecznie 19 listopada 1924 r. dochodzenie umorzono, gdy prokuratura wojskowa wycofała oskarżenie porucznika Błońskiego.

Szalejąca inflacja była prawdziwym wyzwaniem dla każdego nowego rządu w roku 1923. Chodź dotknęła ona wiele innych krajów Europy Środkowej (w tym Austrię i Węgry) to jednak największe spustoszenie poczyniła w Niemczech, a na drugim miejscu była właśnie Polska. 20 czerwca Ministerstwo Skarbu nie widziało już innego wyjścia, jak zamknięcie giełd pieniężnych i zawieszenie obrotu walutami. W czerwcu za jednego dolara płacono 140 tys. marek polskich, w lipcu już 230 tys. Pieniądze coraz bardziej traciły na wartości, a to powodowało że podatki również stawały się fikcją (np. w drugiej połowie 1923 r. podatek gruntowy za 1 hektara wynosił mniej więcej równowartość jajka). Wprowadzenie proponowanej przez Władysława Grabskiego (który pozostał na swoim stanowisku w nowym rządzie) reformy finansowej państwa, było odkładane przez rząd Chjeno-Piasta, gdyż politycy ci obawiali się że najbardziej uderzy owa reforma właśnie ich wyborców. Z tego powodu Grabski podał się do dymisji 30 czerwca 1923 r. a jego miejsce zajął Hubert Linde, który rozpoczął urzędowanie od dodruku pieniądza, co jeszcze bardziej spotęgowało inflację. Ceny zmieniały się dosłownie z dnia na dzień, co jeszcze bardziej dezorganizowało gospodarkę. Rozpleniła się spekulacja i pojawiły się różnego rodzaju gospodarcze afery. Rząd próbował z tym walczyć metodami policyjnymi, co oczywiście nie mogło przynieść zamierzonych skutków na dłuższą metę. Inflacja oczywiście najbardziej uderzyła w ludzi najuboższych i tych, którzy wykonywali zawody tzw. fizyczne i którzy z reguły nie mieli wartości nie ulegających deprecjacji (jak np. złoto lub ziemia). Te same procesy wystąpiły w Niemczech, z tym że na znacznie znacznie większą skalę. Pieniądze stały się bezwartościowym świstkiem papieru, który nadawał się co najwyżej do ogrzania mieszkania w piecu, lub do wykonania z niego stroju (np. na przyjęcie karnawałowe lub sylwestrowe). Rozliczeń dokonywano w Niemczech w zasadzie jedynie w walucie stałej (czyli np. w złocie) lub też w walutach obcych (głównie w dolarach lub frankach), ewentualnie powrócił handel wymienny, czyli towar za towar.

Nieporadność rządu Witosa na polu gospodarczym, starano się w jakiś sposób przykryć amnestią, która miała wejść w życie 24 lipca 1923 r. Jednak na wniosek rządu Sejm 26 czerwca przyjął, iż planowana amnestia nie będzie obejmowała "wywrotowców powyżej 17 roku życia, skazanych za dążenie do rozpowszechniania zasad ustroju komunistycznego". Jednocześnie dwa dni później Sejm przyjął uchwałę na temat osoby Marszałka Józefa Piłsudskiego, w której można było przeczytać: "Sejm stwierdza, że Marszałek Józef Piłsudski jako Naczelnik Państwa i Naczelny Wódz zasłużył się narodowi".

Z końcem czerwca Marszałek złożył również przewodnictwo w Ścisłej Radzie Wojennej (była to ostatnia z piastowanych przez Niego funkcji publicznych). A 3 lipca 1923 r. w Sali Malinowej hotelu "Bristol" w Warszawie, na pożegnalnym przyjęciu z oficerami z którymi przez lata współpracował, dał upust swemu zniesmaczeniu polską polityką po zakończeniu Wojny z bolszewikami. Tam właśnie znalazły się sławne potem słowa o "Zaplutym karle z rodzimych bagien, który bity po pysku przez zaborcę, sprzedajny, teraz wszystko chce sprowadzić do swojego poziomu". Marszałek mówił: "Gdziekolwiek indziej wódz naczelny który jest zwycięzcą, jest czczony i czyni się wysiłki, aby błyszczał. U nas przeciwnie. Wódz musi iść do błota i dopiero gdy wystarczająco się tego błota napije, staje się godny Polski. (...) O co tu idzie? Tu idzie o plucie! Zapluty karzeł z bagien rodzimych pluje. Bity niegdyś po pysku przez zaborcę, sprzedajny, teraz wszystko stara się sprowadzić do swojego poziomu".




Piłsudski po rezygnacji ze wszystkich urzędów wojskowych i politycznych, wycofał się do podarowanego przez Naród dworku w Sulejówku (zwanego Milusinem). Pani Aleksandra Piłsudska pisała potem, że to były najlepsze chwile w ich życiu, gdy mąż był w domu i gdy bawił się z córkami. Piłsudski uwielbiał ogród którym zajmowała się jego małżonka, ale sam nie potrafił zajmować się kwiatami (pani Aleksandra pisała też, że mąż pewnego razu próbował zająć się ogrodem i cały dzień kopał w ziemi, a potem na drugi dzień nie mógł się ruszyć z łóżka) i uwielbiał patrzeć jak robi to jego małżonka. Około godziny 21:00 Piłsudski siadał do pisania książek lub też przemówień z których rodzina żyła (bowiem Piłsudski zrezygnował z wszelkich uposażeń twierdząc, że nie ma prawa swoimi problemami finansowymi obarczać odrodzone Państwo). Ale i tutaj sam osobiście nie pisał, jedynie dyktował, chodząc wokół pokoju (najczęściej wokół stołu - bo to było rodzinne u Piłsudskich. Oni bowiem jak mieli do rozważenia jakiś kłopot, to wzajemnie chodzili wokół stojącego na środku pokoju stołu i dla pani Aleksandry wyglądało to wówczas nieco komicznie). Pisaniem oczywiście zajmowała się Aleksandra Piłsudska, Marszałek tylko dyktował (i to często tak szybko, że nie nadążała za Nim). Kończono ową pisaninę ok. drugiej w nocy i udawano się do łóżek. Warto też dodać (już na marginesie) że Marszałek bardzo bał się duchów i szczególnie w Belwederze sypiał przy zapalonej lampce (twierdził bowiem że nocami po korytarzach Belwederu przechadzał się arcyksiążę Konstanty Pawłowicz, brat cara Aleksandra I i Mikołaja I, który w latach 1815-1830 był realnym władcą Królestwa Kongresowego. Jeszcze mała dygresja odnośnie Milusina. Według wspomnień publicysty i dziennikarza Ryszarda Wojny urodzonego w 1920 r. w końcu lat sześćdziesiątych przebywał on akurat w rejonie Sulejówka i pisał tak: "Było to w końcu lat sześćdziesiątych. Wojskowy gazik wiózł mnie do wojsk pancernych pod Sulejówkiem. Kiedy wyjechaliśmy w pierwsze uliczki, rzekłem - właściwie sam do siebie - to gdzieś tutaj mieszkał Piłsudski. Towarzyszący mi major, "politruk" zapytał z miejsca: "Chce pan zobaczyć tę willę?" Przytaknąłem. Młody kierowca wiedział, jak tam dojechać. Dom, w którym mieściło się wówczas przedszkole, był ładnie utrzymany. W ogrodzie bawiły się dzieci. Major z nieskrywaną dumą mówił, że to pancerniacy opiekują się obejściem, a wskazując ręką na duży kwiatowy klomb, dodał: "Powiedziano nam, że to jest grób Kasztanki, więc sadzimy tam kwiaty". Oniemiałem. Jak się miała oficjalna ideologia do poczucia ciągłości historii Polski?!"




Wcześniej, bowiem 24 czerwca 1923 r. ok. godz. 22:00 Krakowskim Przedmieściem wstrząsnęła potężna eksplozja. Bomba wybuchła w Gmachu Porektorskim Uniwersytetu Warszawskiego, w którym nie tylko wyleciały szyby z okien, ale również zawalił się dach. Biorąc pod uwagę wcześniejsze detonacje w czasie których nie było ofiar śmiertelnych (o których pisałem w poprzedniej części) tym razem była ofiara śmiertelna. To ciężko ranny profesor Roman Orzęcki, który szybko przywieziony do szpitala św. Rocha, zmarł tam nie odzyskawszy przytomności (odszedł znakomity ekonomista, który wcześniej - jeszcze w czasie zaborów będąc na Ukrainie, nie krył się ani ze swoją katolicką wiarą, ani też z polskim patriotyzmem). Siła wybuchu owej bomby lątowej (jak potem stwierdził ekspert, kapitan Zessel z Oddziału IV Sztabu Generalnego Wojska Polskiego) była bez porównania większe niż wcześniejsze w detonacje. Nie tylko bo miałem zawalił się dach budynku, ale również zniszczone zostały schody łączące poszczególne piętra. Ci, którzy zostali uwięzieni na wyższych piętrach, byli potem ściągani przez strażaków za pomocą drabin. Policja gorączkowo szukała sprawców, a politycy w Sejmie przerzucali się oskarżeniami kto mógł spowodować owe ataki. Jedni twierdzili że byli to z pewnością komuniści, inni zaś uważali że to endecja, jeszcze inni że to zwolennicy Marszałka itd. Prawda zaś była taka, że atakowano zarówno budynki należące do prawicy jak i lewicy oraz Żydów, co realnie wprowadzało zamęt i niepewność. Już bowiem dnia następnego 25 czerwca ktoś przekazał informację o podłożeniu kolejnej bomby pod lokalem jednej z żydowskich organizacji. Policja przeszukała teren i rzeczywiście znaleziono ładunek który nie eksplodował. Studenci na Uniwersytecie Warszawskim zorganizowali pikietę, która miała być odpowiedzią na barbarzyńską śmierć lubianego przez nich profesora. Rektor uczelni Jan Łukasiewicz apelował o wyprowadzenie polityki z uczelni, ostatecznie wykłady zawieszono na dwa dni. Brak postępu w śledztwie kompromitował przede wszystkim rządzącą formację Chjeno-Piasta, dlatego też politycy naciskali na komendanta policji aby ten wreszcie dał im winnego, którego oni mogliby przedstawić społeczeństwu. Ostatecznie więc aresztowano pewnego studenta, u którego znaleziono w domu materiał wybuchowy, oraz piekarza, u którego policja znalazła siedem innych ładunków wybuchowych. 4 sierpnia z trybuny sejmowej minister spraw wewnętrznych Władysław Kiernik ogłosił, że wreszcie ujęto sprawców zamachów bombowych z Krakowa i Warszawy. Dodał również, że w nocy z 1 na 2 sierpnia aresztowano 10 członków tajnej organizacji - wśród których było dwóch oficerów Wojska Polskiego - którzy planowali kolejne zamachy i którzy byli powiązani z siatką komunistyczną. Posłowie lewicy ostro protestowali wobec takim faktom, twierdząc że ataki ustały z chwilą dojścia prawicy do władzy, czyli innymi słowy przestały być potrzebne.




Ostatecznie na ławie oskarżonych zasiadło pięciu mężczyzn, w tym pirotechnik i jeden podporucznik. Ponoć miała ich rozpoznać adwokat Helena Dziewianowska, która tego dnia przechodziła obok budynku Uniwersytetu i widziała dwóch mężczyzn, których opisała jako oskarżonych. Uznano ich za agentów komunistycznych działających na zlecenie, ale wiele faktów było bardzo niespójnych, tym bardziej że gdy doszło do konfrontacji i Dziewianowska ponownie przyglądała się rekonstrukcji wydarzeń z tamtego feralnego dnia, już nie była taka pewna czy to owi mężczyźni są tymi, których należy oskarżyć o udział w zamachu. Poza tym ten, który miał być komunistą, okazał się bohaterem z czasów Wojny z bolszewikami, który otrzymał Krzyż Walecznych za męstwo w boju. Inny ze sprawców miał się okazać policyjnym agentem, który miał za zadanie przeniknąć do struktur Komunistycznej Partii Robotniczej Polski i ją zinwigilować. Ostatecznie tylko trzech mężczyzn usłyszało wyroki skazujące na 15 lat więzienia, byli to Mieczysław Krasiński, Mieczysław Rotter i Lucjan Maśliński (jednak zostali oni oczyszczeni z zarzutu ostatniego zamachu i śmierci profesora Orzęckiego). Natomiast porucznik Walery Bagiński i podporucznik Antoni Wieczorkiewicz skazani zostali Na karę śmierci, gdyż miano im udowodnić przynależność do KPRP i dążenie do "wielkiej rewolucji społecznej" i chęci przyłączenia ziem polskich do ZSRS. Ostatecznie nie zostali zabici gdyż prezydent Wojciechowski za zastosował prawo łaski, mieli też być wymienieni na przetrzymywanych na moskiewskiej Łubiance polskiego konsula w Gruzji Józefa Łaszkiewicza wraz z rodziną i księdza Bronisława Usasa. Do wymiany jednak nie doszło, gdyż gdy byli tam transportowani (w 1925 r.) Bagiński i Wieczorkiewicz zostali zastrzeleni przez eskortującego ich przodownika policji Wincentego Muraszkę (zapewne kolejny sowiecki szpicel), który potem tłumaczył się iż "nienawidzi komunistów śmiejących się Polakom prosto w twarz". Został uniewinniony przez sąd. Według mnie jednak za tymi atakami od początku do końca stali Sowieci z grupy zamachowców Władimira Milutina. Oczywiście żadnych dowodów na to nie mam i mieć nie mogę, aczkolwiek należy pamiętać że właśnie wówczas (1923/1924) sowiecki wywiad dążył do wywołania w Polsce jak największego politycznego chaosu, a co za tym idzie również wszelkiego typu ataków bombowych i innych (w tym jak zabójstw) w celu sprowokowania wojny domowej i umożliwienia sowieckiej interwencji w Polsce, która mogłaby dojść co najmniej do Niemiec. Oczywiście zamachy te miano przeprowadzać rękoma tutejszych komunistów, ewentualnie ludzi zwerbowanych lub przekupionych jak oficerowie, żołnierze czy studenci. Tak uważam i takie jest moje zdanie.

24 lipca 1923 r. w Lozannie zwycięskie mocarstwa I Wojny Światowej podpisały pokój z Turcją, na mocy którego wojska brytyjsko-francuskie wycofały się z Konstantynopola. Jednocześnie po przegranej wojnie z Turkami swoje ziemie (na których żyli tam od tysięcy lat) musieli opuścić Grecy. Teraz już nic nie stało na przeszkodzie temu, aby Turcję uczynić republiką i znieść ostatecznie sułtanat osmański.

16 sierpnia władze polskie w Wielkopolsce i na Pomorzu rozwiązały niemiecki Związek Nauczycieli. Sprzedano również Zakłady Żyrardowskie francuskiej spółce Marcela Boussaca. Skarb Państwa poniósł na tej inwestycji duże straty, jako że sprzedaż nie uwzględniła dramatycznego spadku kursu marki polskiej. 

1 września 1923 r. straszliwe trzęsienie w ziemi nawiedziło Japonię. Budynki w okolicach Kobe i Osaki waliły się jak domki z kart a rozszalałe pożary i uderzenia gigantycznych fal morskich odbitych od poruszonego dna Pacyfiku, ostatecznie spowodowały śmierć 143 000 osób. Było to bez porównania największe trzęsienie ziemi w dotychczasowej historii Japonii.




CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz