Stron

środa, 24 lipca 2024

ZAPRZAŃSTWO JAKICH MAŁO! - Cz. VI

CZYLI HISTORYCZNA REFLEKSJA JAKO MEMENTO DLA WSPÓŁCZESNOŚCI





POWSTANIE i WOJNA
Cz. VI



JAN II KAZIMIERZ WAZA



Wielkie majątki (czyli takie współczesne latyfundia rolnicze powiązane z ukraińskimi oligarchami ale kontrolowane przez zachodnie konsorcja, jak to dzisiaj ma miejsce na Ukrainie) na ukraińskich ziemiach, rozdawane były pierwotnie przez króla za zasługi polskim panom wywodzącym się z rycerstwa. Oczywiście ziemie te otrzymywali oni wraz z mieszkającymi nań i uprawiającymi ją chłopami. Z biegiem dekad majątki te rosły, zamieniały się w ogromne latyfundia i to do tego stopnia wielkie, że dany właściciel nie był w stanie wiedzieć o wszystkim, co się działo na jego włościach. Od tego miał starostów i swoje sługi, a ci, jak wiadomo aby przypodobać się panu i wykazać odpowiednimi zbiorami (czyli jak byśmy to dzisiaj powiedzieli - wynikami w pracy) zmuszali chłopów do jeszcze cięższej pracy i działo się to wielokrotnie za zgodą, a wręcz aprobatą szlachty i magnaterii. To tak ogólnie dziś pogardzane średniowiecze (oczywiście średniowiecze było okresem bardzo długim, bowiem liczyło ponad 1000 lat i miało swoje podokresy, nie stanowiło więc jednej epoki historycznej. Były tam więc okresy realnego upadku - szczególnie po rozpadzie Imperium Rzymskiego - ale począwszy już od wieku XI a szczególnie XII sytuacja zaczęła się zmieniać i średniowiecze stało się realnie - aż do wieku XIX - bodajże najbardziej rozwiniętym i chlubnym okresem w dziejach ludzkości, łącznie z czasami starożytnymi {no, może wyłączając okres rzymski od późnej Republiki i pierwszych dwóch wiekach Cesarstwa) było okresem największej swobody wśród chłopów. Wtedy to oni mieli najwięcej praw i najwięcej swobód, ale z biegiem lat wszystko zaczęło się zmieniać. W Królestwie Polskim pod tym względem symboliczny był rok 1496, kiedy na Sejmie piotrkowskim, w zamian za zgodę szlachty na wyprawę przeciwko Mołdawii, król Jan Olbracht (Albrecht) zgodził się ograniczyć wychodźstwo chłopów ze wsi, zaś mieszczanom zabroniono nadawać dobra ziemskie, a wyższe godności kościelne miały być odtąd obsadzone wyłącznie przez szlachtę. Był to rok symboliczny, od tego bowiem czasu było już tylko gorzej -  szczególnie dla chłopów (oczywiście nie ma też co przesadzać w drugą stronę, gdyż w porównaniu z tym jak traktowano chłopów chociażby we Francji czy Anglii, a także w państwach niemieckich, to w Polsce ich pozycja naprawdę nie była zła. Jeśli pan był dobry, to chłop mógł żyć bardzo dostatnio, a zdarzały się - i to wcale nierzadko - sytuacje, kiedy chłopi dochodzili do wielkich fortun i byli bogatsi od niejednego szlachcica który przyjeżdżał na sejmy).

Jeszcze za Jagiellonów chłop musiał pracować na polu pana (aby odrobić pańszczyznę) jeden dzień w tygodniu i było to zgodne z ogólnie przyjętym od średniowiecza zwyczajem, na mocy którego ludność dzielono na rycerzy-obrońców kraju i kmieci-żywicieli. Chłop aby móc spokojnie i bezpiecznie uprawiać swoją ziemię, musiał być chroniony przed wrogiem przez rycerstwo, a w zamian oddawał jeden dzień swojej pracy dla tych, którzy chronili jego i jego rodzinę. Z czasem jednak wszystko zaczęło ulegać zmianie (oczywiście na gorsze), gdy dawni rycerze przestali wyprawiać się na wojny i praktykować sztukę żołnierską, a zaczęli prowadzić osiadły tryb życia na swoich posiadłościach wcześniej ofiarowanych im przez króla. W tym momencie dawny podział realnie utracił znaczenie, a byli rycerze stawali się feudalnymi kapitalistami, pragnącymi maksymalizować swoje dobra i zyski kosztem pracy tych, których kiedyś mieli chronić. Zwiększono więc ilość dni w tygodniu które chłop musiał przeznaczyć na pracę na polu pana (jednocześnie zaniedbując swoje własne), ale i tego było za mało. Były bowiem i takie sytuacje, że dawni rycerze, a obecnie szlachcice i magnaci wymagali od chłopów pracy nawet w niedziele i święta (swoją drogą to zamiłowanie zwolenników "koalicji 13 grudnia" do niedziel pracujących ma chyba swoje konotacje historyczne). Mało tego, wymagano pracy nie tylko od samego chłopa, ale również od jego żony a nawet dzieci. Ten zaś nie miał gdzie się poskarżyć, ponieważ szlachta wywalczyła sobie możliwość sądzenia chłopów na swych włościach i jedynie w dobrach królewskich chłopi byli realnie wolni od widzimisię szlachty. Taki właśnie stosunek do chłopów, a także częstokroć niewiedza panów o tym co dzieje się na ogromnych terenach należących do nich latyfundiów, głupota i okrucieństwo podległych im starostów (często ludzi prostych) zrobiła swoje, szczególnie na Ukrainie, gdzie dochodziła jeszcze kwestia religijna. Tak się bowiem tam stało, że włościanin wyznawał religię grecką (prawosławie), natomiast pan najczęściej (choć też nie zawsze) był katolikiem. Różnice religijne nakładały się często na różnice narodowościowe i tak prawosławnym był Rusin-chłop, katolikiem zaś Polak-pan (zwany "Lachem", od słowa Lechita). Tak więc Lach w oczach prawosławnego chłopstwa ruskiego (a szczególnie jego pomagierzy na starostwach) stawał się ciemiężycielem nie tylko wymuszającym ciężką pracę fizyczną, ale również gnębicielem wiary greckiej (z której niejednokrotnie szydzono). W takich warunkach (nie mogąc znaleźć w inny sposób sprawiedliwości), chłopi uciekali z majątków na południe, na Zaporoże i na Sicz, gdzie dołączali do braci kozackiej i żyli tam jak wolni ludzie. Gdy zaś w grudniu 1637 r. stłumiono powstanie Pawluka na Ukrainie, Sejm znacznie obniżył rejestr kozacki (czyli wpis na którym znajdowali się wolni Kozacy, wolna brać kozacka), to spowodowało ogromne niezadowolenie ludzi którzy wcześniej uciekli przed samowolą feudalnych kapitalistów, a teraz ponownie mieli wrócić do roli pańszczyźnianych chłopów. I determinacja Chmielnickiego (który rozpalił  żagiew buntu w roku 1648), spowodowała, że jego armia zasilona została przez ogromną rzeszę ukraińskiego chłopstwa i zwykłych, nie majętnych, prostych Kozaków - zwanych czernią. Teraz ci chłopi bardzo obawiali się powrotu polskich panów na ich dawne (zrabowane i zniszczone) posiadłości.




Tymczasem gdy 24 września 1649 r. do Bakczysaraju przybył chan Islam III Girej, zaczął on od razu rozmyślać nad nową wojną - tym razem z Moskwą, gdyż pragnął odzyskać dawno utracone chanaty kazański (1552) i astrachański (1556). Po tych dwóch kampaniach z lat 1648-1649 gdy Krym zaludnił się niezliczoną rzeszą wziętych w jasyr niewolników ukraińskich i polskich, gdy tamtejsi agowie (jak i zwykli Tatarzy) wzbogacili się na łupach zrabowanych z ziem koronnych, pozycja Chanatu znacznie wzrosła w ówczesnej Europie. Ugoda zborowiecka dawała chanowi rolę pośrednika w relacjach pomiędzy Rzeczpospolitą a Kozakami i planował on tę swoją nowo uzyskaną władzę wykorzystać. Kozacy zostali oczywiście zmuszeni do przyjścia z pomocą Tatarom w sytuacji planowanej przez nich wojny z Moskwą, ale chan zamierzał do tej wojny wciągnąć również Rzeczpospolitą, słał więc poselstwa na sejmy z propozycją wspólnej wojny "w lecie, w zimie, zawsze, kiedy będzie wola wasza, tylko na rezolucję waszą czekamy". Oczywiście szlachta nie planowała wojny z Moskwą i nawet nie myślała o niej (wcześniej toczyła bowiem długoletnią batalię z królem Władysławem IV, aby uniemożliwić mu wielką wojnę z Imperium Osmańskim i Chanatem Krymskim - o czym pisałem w serii: "Władysław IV i plany wielkiej wojny z Imperium Osmańskim"). Zresztą większość i tak zdawała sobie sprawę że ugoda zborowiecka nie przetrwa długo i wkrótce trzeba będzie wznowić działania wojenne na Ukrainie przeciwko Chmielnickiemu i jego tatarskim sojusznikom, nie planowano więc żadnej wojny z Moskwą. Natomiast taką wojnę pragnęli rozpocząć członkowie sześciu najważniejszych rodów tatarskich, wchodzących w skład Dywanu. Szirini dominowali bowiem nie tylko na Krymie, ale również w Kazaniu i w księstwie kasimowskim (zależnym od Moskwy), Mangryci w Astrachaniu, Kazaniu i Bucharze, Argyni w Kasimowie, zaś Barynowie, Sedżeutowie i Kipczakowie mieć mniejsze związki poza Chanatem, aczkolwiek te powiązania były bardzo silne z dawną Złotą Ordą (wywodzącą się przecież jeszcze z czasów potomków Czyngis-chana). Tak więc rody Dywanu stawiały na wojnę z Moskwą, natomiast Chmielnicki przygotowywał się do kolejnej wojny z Rzeczpospolitą i starał się odwieźć Tatarów od wyprawy przeciw carowi (czym listownie chwalił się w listach do Aleksego).




W październiku 1649 r. z Moskwy wyruszyło carskie poselstwo Gieorgija Nieronowa, które miało zapoznać się wydarzeniami na Ukrainie po ostatniej wojnie, szczególnie zaś na temat sojuszu kozacko-tatarskiego skierowanego przeciwko Moskwie. Chmielnicki spotkał się z Nieronowem 2 grudnia w Czehryniu i podczas tej pięciodniowej wizyty ostatecznie obiecał mu że będzie odwodził chana od wyprawy na Moskwę, twierdził nawet że chan deklarował, iż pragnie przyjąć zwierzchnictwo cara, tylko na razie "Bóg mu na to nie pozwolił" i że Chmielnicki ma nadzieję, iż w niedalekiej przyszłości wszystkie państwa zarówno chrześcijańskie jak i bisurmańskie (jak to określił) znajdą się pod władzą moskiewskiego cara. Kłamał też że przygotowania chana do wyprawy wojennej nie są skierowane przeciwko Moskwie, a... Turcji, i że wkrótce dojdzie do takiej wyprawy wraz z Wołochami (Mołdawianami), Multanami (Wołochami - w Rzeczpospolitej na Mołdawian mówiono bowiem Wołochy, a na Wołochów Multany) i Tatarami białogrodzkimi. Opowiadał też że na Dnieprze pod Kudakiem gotowych do tej wyprawy ma już 300 łodzi, a zamierza zbudować kolejnych 200, aby Morzem Czarnym w wielkiej wyprawie chrześcijan popłynąć na Konstantynopol. Miało to wszystko uspokoić cara i uzyskać od niego jakieś wsparcie w zbliżającej się nieuchronnie konfrontacji z Rzeczpospolitą. Nieronow w drodze powrotnej do Moskwy (do której dotarł 9 stycznia 1650 r.) zasięgnął nieco języka i wyszło na to, że w wielu sprawach Chmielnicki po prostu go okłamał. Dowiedział się również że sojusz kozacko-tatarski znacznie osłabł po ostatniej kampanii i tylko w sytuacji gdyby to strona polska zerwała ugodę zborowiecką, sojusz ten ponownie by się odrodził. W każdym razie Chmielnicki zrobił na carskim pośle niedobre wrażenie, i to nie tylko tym, co mówił (a co potem zweryfikowano), ale przede wszystkim tym, że nie był w stanie długo wytrzymać bez alkoholu (co dziwiło nawet Moskala). Lecz apogeum tego dopiero nadejdzie (np. przed bitwą pod Beresteczkiem Chmielnicki będzie totalnie nieprzytomny i to do tego stopnia, że gdy przybędzie chan tatarski nie będzie miał kto go powitać, a gdy chan ujrzał chorągwie polskie - które mu wcześniej Chmielnicki nakreślił jako nieliczne i wystraszone, ten miał stwierdzić: "Pijanymi oczami patrzał wasz Chmiel na Polaków; jeśli wytrzeźwiał teraz, to niech idzie przodem wybierać miód tym pszczołom. Zobaczymy czy mają żądła" - mieli, Beresteczko zakończy się ogromną klęską wojsk kozacko-tatarskich i jednym z najsławniejszych zwycięstw Rzeczpospolitej, które odbije się echem w ówczesnej Europie - ale o tym wkrótce).




A tymczasem 22 października 1649 r. w poniedziałek w Warszawie zebrał się Sejm, którego marszałkiem wybrano starostę wielkopolskiego Bogusława Leszczyńskiego. W czasie tego Sejmu szlachta pomstowała na to, co działo się w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy, a ucieczka tych, którzy mieli rozgromić Chmielnickiego pod Piławcami była uważana za totalną hańbę (nie chciano nawet tym wszystkim którzy uciekli spod Piławiec podawać ręki ani się kłaniać, ale z czasem uznano że nie ma co rozpamiętywać tego wszystkiego i polskim zwyczajem wszystko wróciło do normalności - panowie bracia - "brateńki"). Posłowie i senatorowie atakowali nawet kanclerza Ossolińskiego za zbyt dużą uległość wobec Kozaków i Tatarów, natomiast sam król Jan Kazimierz i jego postawa (szczególnie w czasie bitwy zborowieckiej) wyrastał na prawdziwego bohatera i obrońcę Rzeczpospolitej. Wydawało się jakoby smok, jakim była Rzeczpospolita powoli (bardzo powoli) budził się z długiego snu, w czasie którego był kopany i obijany przez śmiałków, którzy pragnęli pozbawić go głowy. Ale do wielu możnych wciąż jeszcze nie docierała podstawowa zasada: że żeby cokolwiek osiągnąć, to trzeba najpierw włożyć w to sporo pracy i jeśli chcecie zwycięstwa, musicie najpierw uchwalić podatki na wojsko. Jednocześnie chwalono również bohaterską obronę Zbaraża, a także samego księcia Jeremiego Wiśniowieckiego. Przyjęto też wszystkie postanowienia ugody zborowskiej (27 listopada), deklarując z radością, iż wypłacane "upominki" dla chana miały zostać w formie zapłaty za służbę pełnioną w imieniu Rzeczypospolitej, a nie za daninę (na takie sformułowanie zapewne by się nie zgodzono). 11 grudnia Chmielnicki wysłał również swoich posłów do Warszawy, ale gdy tylko tam dotarli, szlachta nie zgodziła się (zgodnie z warunkami ugody zborowieckiej) uznać metropolity kijowskiego za członka senatu. Natomiast 14 grudnia na Sejm przybył ze swoim orszakiem książę Jeremi Wiśniowiecki, witany tutaj bardzo radośnie i ciepło. 16 grudnia zaś zwycięzca spod Łojowa, hetman polny litewski - Janusz Radziwiłł. Kanclerz Ossoliński - zdając sobie sprawę że przybycie tych dwóch wodzów nieco obniża jego pozycję na Sejmie - starał się wykazać że bitwa zborowiecka w której brał udział, była drugim Chocimiem (1621) i znacznie ważniejsza była niż obrona Zbaraża, czy bitwa pod Łojowem, bo prowadzona "bez wodzów" i przy większej sile nieprzyjaciela. Ogólnie jednak jego przechwałki zrobiły bardzo złe wrażenie. Doszło do tego, że im dłużej starał się wykazać swoją odwagę w tamtej bitwie, tym więcej osób przestawało go słuchać. 21 grudnia hetman Radziwiłł teatralnym gestem rzucił pod stopy siedzącego na tronie Jana Kazimierza, zdobyte pod Łojowem kozackie sztandary. Wkrótce potem doszło też do ostrego sporu (przy obecności monarchy - co było niedopuszczalne i karane) pomiędzy Wiśniowieckim a Ossolińskim na temat jakiegoś paszkwilu wymierzonego w ruskiego kniazia. Ostatecznie Ossoliński opuścił salę, a król przebaczył Wiśniowieckiemu spór i nawet obdarzył go buławą hetmańską (23 grudnia), którą miał dzierżyć do czasu, aż hetmani spod Korsunia nie zostaną uwolnieni.

Na Sejmie tym uchwalono również powołanie nowej armii w sile 12 300. Nie były to siły znaczne, tym bardziej w sytuacji wciąż trwającego powstania na Ukrainie i niepewnej sytuacji związanej z Chanatem, Moskwą, a być może również i Szwecją. Po przybyciu delegacji kozackiej (na początku stycznia 1650 r.) przyjęto również wręczony przez nich rejestr kozacki, w liczbie 40 471 spisanych nazwisk. Został on przyjęty. Ostatnie dni obrad sejmowych upłynęły na sprawie wynagrodzeń, odnośnie pozostawionych w trzech województwach ukraińskich majątków, należących głównie do Wiśniowieckich i Potockich (choć nie tylko). Ostatecznie 12 stycznia 1650 r. obrady dobiegły końca i posłowie rozjechali się do domów. Wydawało się że pokój przetrwa, że skoro wszystko udało się zgodnie rozwiązać, dalsza wojna nie jest konieczna, tym bardziej że Kozacy przysięgli na Sejmie "własnymi piersiami Rzeczypospolitą chronić". Wkrótce jednak miało się okazać że ów pokój jest nietrwały i ponownie musiał zabrzmieć szczęk oręża.




CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz