Stron

niedziela, 25 sierpnia 2024

ZAPRZAŃSTWO JAKICH MAŁO! - Cz. X

CZYLI HISTORYCZNA REFLEKSJA JAKO MEMENTO DLA WSPÓŁCZESNOŚCI





POWSTANIE i WOJNA
Cz. X





 Z końcem roku 1646 królowa Ludwika Maria ostatecznie zorganizowała sobie dwór, w skład którego prócz przywiezionych z Francji osób, weszli też Polacy i niektórzy Austriacy z dawnego otoczenia królowej Cecylii Renaty Habsburżanki. Marszałkiem dworu królowej został wojewoda pomorski Gerhard Denhoff (spolonizowany Niemiec) który jednakowoż bardzo źle mówił po polsku i tym samym robił dosyć zabawne kazusy językowe (jak choćby taki: "Nie łaźcie Waszmoście na królowę, król tego nie lubi"). Król Władysław początkowo chciał odesłać większość przybyłych z nią francuskich panien, ale ostatecznie w czerwcu 1646 r. wyraził zgodę aby pozostały one w Rzeczpospolitej (zatwierdził to również Sejm, zastrzegając jedynie aby dwór Ludwiki Marii nie był większy od dworu poprzedniej żony króla - Cecylii Renaty). Królowa i jej otoczenie zaczęła przede wszystkim wprowadzać zmiany w modzie, co nie wszystkim oczywiście się podobało, szczególnie że francuskie panny nosiły suknie z dość dużymi dekoltami odsłaniające nawet część piersi. Polki z otoczenia królowej również zaczęły nosić takie suknie - ku zgorszeniu swych mężów (jak choćby wojewodzina Działyńska, która ponoć pierwsza włożyła taki strój, choć ta akurat była wówczas wdową). Królowa nawet pisała w listach do kardynała Mazarina iż Polki z jej otoczenia: "Wszystkie spieszą się jak mogą, aby naśladować nasze ubranie". Szlachcie jednak owe nowinki niezbyt się spodobały, a wręcz non stop słychać było sarkanie, niż królowa "zbałamuci nasze żony i córki" swoimi strojami, z których... "cycki wypadają" (oczywiście moda ta dotyczyła przede wszystkim dworu królewskiego i ewentualnie niektórych dworów magnackich, nie sięgała zaś do domów szlacheckich braci).

Na przełomie lat 1646-1647 (jeszcze przed śmiercią królewicza Zygmunta Kazimierza), para królewska odwiedziła Kraków, Lwów i Toruń. Po śmierci zaś Zygmunta Kazimierza (9 stycznia 1647 r.) Ludwika Maria zbliżyła się do młodszego brata swego małżonka - Jana Kazimierza, jako że król Władysław coraz częściej zapadał na zdrowiu i niektórzy twierdzili wręcz że jego dni są policzone. Z początkiem roku 1648 król z małżonką udali się na Litwę, ale już w Grodnie astrologowie stwierdzili, że według gwiazd królowa Ludwika Maria umrze w Wilnie, dlatego też król postanowił zaniechać dalszej podróży i powrócić do Warszawy, ale Ludwika Maria twierdziła że czuje się doskonale i nalegała na kontynuowanie podróży. Tak też uczyniono, ale w Wilnie to właśnie Władysław się rozchorował, i to na tyle poważnie że przez szereg dni nie w opuszczał swego łoża. Królowa przebywała u boku męża, starając się ulżyć mu w cierpieniu i gdy jego stan nieco się poprawił, 29 kwietnia 1648 r. wyruszono w drogę powrotną do Warszawy. Gdy orszak królewski przybył do Merecza, okazało się że rozchorowała się również Ludwika Maria i tam przerwano dalszą podróż. 4 maja król Władysław - czując się znacznie lepiej - ruszył na polowanie, które jednak zakończyło się tym, że ponownie legł na łożu z wysoką gorączką. W kolejnych dniach stan zdrowia monarchy nie tylko się nie poprawiał, ale wręcz pogarszał, a lekarze byli coraz bardziej bezradni. Zastosowano już bowiem puszczanie krwi (któreś z kolei, co oczywiście bardzo osłabiało organizm), podano królowi środki przeczyszczające, a także wywołano wymioty - wszystko nadaremnie. Królowa (która sama była jeszcze chora), wysłała mężowi wywary (które także na niewiele się zdały). Wezwano więc kapłanów, którzy mieli udzielić ostatniego namaszczenia, gdyż stan zdrowia króla był coraz gorszy, ale silna czkawka uniemożliwiała Władysławowi przyjęcie sakramentów. Zmarł on 20 maja 1648 r. w Mereczu, w wieku 52 lat. Ponoć na łożu śmierci poinformowano go jeszcze o wybuchu powstania Chmielnickiego na Ukrainie, ale już o klęsce pod Żółtymi Wodami się nie dowiedział.




Teraz królowa Ludwika Maria została wdową i choć w dalszym ciągu stan jej zdrowia się nie poprawiał, to jednak starała się ona zabezpieczyć swoją przyszłość, poprzez przekonanie Jana Kazimierza (młodszego brata Władysława) aby ją poślubił, jako nowy król Polski i Szwecji oraz wielki książę litewski. Co prawda w chwili śmierci brata Jan Kazimierz przebywał w Wiedniu, ale szybko powrócił do Rzeczpospolitej i od razu przyjął tytuł króla Szwecji (tytuł ten bowiem był dziedziczny, w przeciwieństwie do tytułu króla Polski). Ale w dalszej walce o tron Polski, musiał się zmierzyć ze swym młodszym bratem, biskupem wrocławskim - Karolem Ferdynandem. Nadchodził teraz trudny czas dla Rzeczpospolitej i jeszcze przed śmiercią króla (17 maja 1648 r.) z obozu nad Dnieprem hetman wielki koronny Mikołaj Potocki pisał w liście do prymasa Macieja Łubieńskiego: "Po złotym pokoju, po swobodnych czasach burzliwe tempestas i straszne bellorum fulmina następują". Prymas Łubieński wydał (26 maja w Łowiczu) natychmiast uniwersały ogłaszające bezkrólewie i nakazujące wszelkim sądom oraz trybunałom zawieszenie obrad (bowiem z chwilą śmierci króla następował jakby paraliż państwa, nie pracowały żadne instytucje i jedynie odbywały się sejmiki ziemskie, które wybierały posłów na Sejm konwokacyjny i następnie na Sejm elekcyjny - mający wyłonić nowego króla). Stan elit ówczesnej Rzeczpospolitej był jednak daleki od doskonałości, a wręcz można powiedzieć że należało się obawiać najgorszego, tym bardziej że majowe klęski (pod Żółtymi Wodami - 16 mają i Korsuniem - 26 mają) z rąk Kozaków Chmielnickiego, były tym większym powodem do obaw nad przeszłością państwa. Prymas Łubieński był bowiem stary (miał 76 lat) do tego zupełnie wówczas nie nadawał się na stanowisko interrksa. Również niedołężnymi starcami byli wojewoda krakowski - Stanisław Lubomirski i hetman wielki litewski - Janusz Kiszka, a chorąży koronny Aleksander Koniecpolski był chory i leżał w łożu. Prymas również źle się czuł i nie był w stanie nawet przyjechać do Warszawy, gdzie potęgował się nastrój paniki, ze względu na klęski poniesione na Ukrainie.

5 czerwca 1648 r dotarła do Warszawy wiadomości o klęsce w bitwie pod Korsuniem, co spowodowało (prócz nastrojów apokaliptycznych, czego wyrazy można znaleźć w wielu listach pisanych w tym okresie, w których to autorzy twierdzą że różnie bywało już w dziejach Rzeczpospolitej ale takich czasów "aby pogaństwo mordowało szlachtę" to oni "nie znajdują") przyspieszenie sejmików wojewódzkich (szczególnie na ziemiach, na których istniała groźba realnego ataku Kozaków i Tatarów). Gdy chory prymas wreszcie dotarł do Warszawy, 9 czerwca wydał on (wraz z kanclerzem wielkim koronnym - Jerzym Ossolińskim, podkanclerzym - Andrzejem Leszczyńskim i marszałkiem wielkim koronnym - Łukaszem Opalińskim) uniwersał, w którym radzono aby Sejm konwokacyjny od razu zamienił się w Sejm elekcyjny, a jeśli nie, to przynajmniej aby najpóźniej w dwa tygodnie po konwokacji, szlachta zebrała się na elekcję nowego króla. Uniwersał ten został bardzo negatywnie przyjęty przez szereg szlachty na sejmikach, gdyż upatrywano w nim chęci dworu do ograniczenia swobód obywatelskich (oczywiście były od tego wyjątki. Te bowiem województwa, które były najbardziej zagrożone atakiem kozactwa i Tatarów, te jak najbardziej przychylnie się do niego odnosiły, ale im dalej, tym mniejsza świadomość niebezpieczeństwa i większa podejrzliwość co do zamachu na szlachecką wolność). Sejm konwokacyjny rozpoczął obrady 16 lipca 1648 r. w Warszawie, w obecności zaledwie 30 senatorów i prawie połowy obecnych posłów. Marszałkiem tego Sejmu został wybrany starosta generalny Wielkopolski - Bogusław Leszczyński. Stał się on areną sporu dwóch stronnictw: ugodowego i wojennego; na czele pierwszego stał kanclerz Ossoliński i wojewoda kijowski Adam Kisiel, na czele drugiego książę Jeremi Wiśniowiecki. Pierwsi dążyli do ugody z Chmielnickim i Kozakami w celu jak najszybszego zakończenia powstania, drudzy zaś byli za siłowym zdławieniem buntu i powołaniem komisji, w celu zbadania przyczyn wybuchu powstania Chmielnickiego, zaś stronnicy Wiśniowieckiego otwarcie zarzucali Ossolińskiemu że to przez niego doszło do tego nieszczęścia. Nie uzgodniono zdecydowanych kroków, ale nie odrzucając możliwości pokojowego rozwiązania tego konfliktu, powołano pospolite ruszenie pod wodzą niedoświadczonych wodzów: Aleksandra Koniecpolskiego, Mikołaja Ostroroga i Dominika Zasławskiego i wysłali ich przeciwko Chmielnickiemu (efektem tego będzie klęska i hańba piławiecka, gdzie 25 września szlachta - przeraziwszy się informacji o nadciąganiu Kozaków i Tatarów, uciekła z obozu pod Piławcami - o czym pisałem we wcześniejszych częściach - a potem ci, którzy brali w tym udział, musieli przełknąć gorzką pigułkę hańby i na kolejnym Sejmie nikt nie chciał im podać ręki jako tchórzom i ludziom niegodnym. Ale jak to u nas szybko o tym zapomniano i wszystko wróciło do normalności).




Od początku też wiadomo było że jest tylko dwóch kandydatów do korony, dwóch królewiczów taki samej krwi - Jan Kazimierz i biskup wrocławski oraz płocki - Karol Ferdynand, ale były również propozycje aby swe kandydatury zgłosiło kilku zagranicznych władców, jak choćby książę pruski i elektor Brandenburgii - Fryderyk Wilhelm I, car Aleksy I Romanow, książę neuburski - Filip Wilhelm, arcyksiążę Leopold Habsburg czy król Danii - Chrystian IV, chociaż żaden z nich nie wystąpił oficjalnie jako kandydat. Największe (choć początkowo nieoczywiste) szanse na zwycięstwo miał królewicz Jan Kazimierz. Urodzony 22 marca 1609 r. miał wówczas lat prawie czterdzieści, a jak pisał o nim legat papieski - Honorat Visconti w memoriale dla Kurii rzymskiej z 15 lipca 1636 r.: "Rysy jego na pierwszy rzut oka nie bardzo przyjemne (...) Oprócz tego nie ma żadnego wdzięku w ruchach ciała, obejściu i mowie. W pierwszych latach za życia ojca uczył się nauk wyzwolonych pod przewodnictwem jezuitów, lecz po jego śmierci do żadnej się nie przykładał, przepędzając czas na próżnowaniu (...) Nie ma przy sobie żadnego zdolnego człowieka". Zaś poseł wenecki Jan Tiepolo pisał w swej relacji z 1647 r. o królewiczu Janie Kazimierzu w taki sposób: "Książę Kazimierz (...) jest rozrzutny, stracił wszystko po ojcu we Francji i w Niemczech; nie jest kochany od Polaków". Wydaje się jednak że najbardziej dosadne określenie królewicza dał, w roku 1648 (czyli właśnie w roku elekcji) w Paryżu Franciszek de Metel de Bois-Robert który dobrze poznał Jana Kazimierza w czasach, gdy przebywał on we Francji, a wyraził się o nim tak oto: "Królewicz Kazimierz królem? (...) Nie rozumiem, aby Polacy mieli sadzać na tronie tego cymbała w mnisim kapturze". Jan Kazimierz niezbyt interesował się polityką, nie lubił jej, był co prawda dobrym żołnierzem, ale zbyt długa wojaczka nurzyła go, podobnie jego romance też szybko się kończyły, gdyż kochanki także go nudziły. Był bardzo niestałym człowiekiem. Natomiast urodzony 13 października 1613 r. jego młodszy brat - Karol Ferdynand Waza, był jego przeciwieństwem. Jego ojciec, król Zygmunt III Waza pragnął dla niego kariery duchownej, dlatego też królewicz od najmłodszych lat był do tego przygotowywany, a w wieku lat 12 Karol Ferdynand został biskupem wrocławskim. Legat Visconti pisał o nim (również w roku 1636): "Z powierzchowności i sposobu obejścia nie bardzo przyjemny, ma cerę ciemną, wzrost wysoki, chuderlawy, niezmiernie z każdym cierpki i surowy, w gniewie tak dalece porywczy, że mu się niejednokrotnie zdarzało uderzyć najprzywiązańszego do siebie sługę. Niewzruszony w swych postanowieniach, zaciętszy od ojca, jeżeli kto mu wypadnie z łaski, niech się nie spodziewa do niej powrócić (...) Bardzo oszczędny w wydatkach domowych, sam utrzymuje regestra, sam rachuje pieniądze, które koniecznie wydać musi, różny w tym od innych braci rozrzutnych, albo o pieniądz nie dbających, dlatego też dom jego jest bardzo skromny i w niczym nie podobny do dworu".


WŁADYSŁAW IV, LUDWIKA MARIA i JAN II KAZIMIERZ



Wbrew pozorom ten oszczędny królewicz zaskarbił sobie dość duże poparcie szlachty, która widziała w nim przyszłego, dobrego władcę, dbającego o pełny skarb, dlatego też poseł wenecki Jan Tiepolo zanotował, iż królewicz Karol Ferdynand jest: "Szanowany i lubiany od Polaków". Natomiast królewicz Jan Kazimierz, który w chwili śmierci brata przebywał w Wiedniu, już 14 czerwca był w Krakowie, a 19 czerwca w Warszawie. Słał też listy do Paryża, w których prosił o wsparcie w walce o tron Polski, twierdząc, że jego brat Karol Ferdynand uzyskał wsparcie Habsburgów - francuskich konkurentów. Obaj bracia starali też stworzyć swe własne stronnictwa, śląc listy z prośbą o poparcie do co zacniejszych senatorów, ale żaden z nich otwarcie nie opowiedział się po stronie któregoś z braci (wyjątkiem był prymas Łubieński, który otwarcie poparł Jana Kazimierza i starał się namówić Karola Ferdynanda aby zrezygnował z ubiegania się o koronę, ten zaśmiał mu odpowiedzieć że korony królewskiej nie pragnie, ale jeżeli zostanie mu ona ofiarowana, to jej nie odrzuci). Oczywiście Karol Ferdynand będąc biskupem, musiał uzyskać papieskie zezwolenie na powrót do stanu świeckiego w przypadku obrania go królem i ponoć takie zezwolenie od papieża Innocentego X uzyskał, ale oczywiście nie za darmo (jak bowiem pisał moskiewski poseł w Warszawie - Kunakow, takie zezwolenie kosztowało królewicza mnóstwo podarków). Obaj też kandydaci obiecywali wystawienie znacznych sił zbrojnych do walki z kozactwem i Tatarami (Jan Kazimierz obiecywał wystawienie 3 000 żołnierzy, zaś Karol Ferdynand 200 dragonów i 400 pieszych, oraz udzielenie skarbowi Rzeczpospolitej znacznej pożyczki ze swych własnych dochodów). 15 lipca królewicz Jan Kazimierz oficjalnie zwrócił się do dworu francuskiego z prośbą o rękę Ludwiki Marii - wdowy po swym bracie Władysławie IV, a 30 lipca francuski poseł de Brégy informował kardynała Mazarina, iż "król szwedzki stale przysiaduje" u Ludwiki Marii. Ta udzieliła mu też znacznej pożyczki na poczet kampanii wyborczej, ale jej los był niepewny i do końca lipca (można rzec, bo z niektórych pamiętników wyłania się nieco odmienna rzeczywistość) że większe szanse miał jego przeciwnik - Karol Ferdynand. Ale z początkiem sierpnia 1648 r. do walki o koronę Rzeczpospolitej wszedł trzeci gracz, a był nim książę Siedmiogrodu - Jerzy Rakoczy.
Jego posłowie: Franciszek Bethlen i marszałek nadworny - Jerzy Kłobuszowski, zjawili się w Warszawie już 2 sierpnia, oferując pomoc i wsparcie Siedmiogrodu w walce z Kozakami i Tatarami, w zamian za wybór Jerzego Rakoczego na króla Polski i wielkiego księcia Litwy. Pomimo tego (i pomimo iż przywieźli oni ze sobą skrzynie wypełnione 40 000 dukatów i 20 000 talarów), alianse Siedmiogrodu spotkały się z odmową szlacheckiej braci (jedynie Jeremi Wiśniowiecki opowiedział się otwarcie za kandydaturą Rakoczego).

Ponieważ jednak Wiśniowiecki był wrogiem kanclerza Ossolińskiego, ten otwarcie opowiedział się za królewiczem Janem Kazimierzem. Wiedząc jednak doskonale że prawie całe duchowieństwo, jak również znaczna część szlachty (na Mazowszu było to 100%) popiera Karola Ferdynanda, Ossoliński wystąpił z apelem do innowierców, że tylko pod Janem Kazimierzem zdołają utrzymać swobody religijne, gdyż nie będzie on takim zagorzałym jezuitą, jakim był Zygmunt III i jakim zapewne jest również Karol Ferdynand. Słał też listy z apelem o poparcie do elektora brandenburskiego (czyli jednocześnie lennika Rzeczpospolitej jako księcia pruskiego) Fryderyka Wilhelma I, (który starał się również o miejsce w Senacie Rzeczypospolitej), ale jego odpowiedzi były raczej wymijające, chodź poparcia swego nie odmawiał. Starał się też Ossoliński o jakieś bardziej energiczne poparcie dworu paryskiego, ale prócz deklaracji de Brégy czy d'Arpajon'a o wsparciu Paryża w wojnie z Kozakami i Tatarami, żadnej realnej pomocy (a za realną uważano pomoc finansową) nie uzyskano (tym bardziej że dwór francuski zajęty był innymi sprawami, jak choćby negocjowaniem pokoju westfalskiego po zakończeniu Wojny Trzydziestoletniej, a także był związany sojuszem ze Szwecją, a Szwedzi nie życzyli sobie francuskiej interwencji politycznej w Polsce, a poza tym dwór francuski nie miał wówczas pieniędzy). Sierpień a szczególnie wrzesień przyniosły kolejne poparcia dla kandydatury Karola Ferdynanda, Ruś cała opowiadać się miała za Ferdynandem, wsparł go portowy Gdańsk (który na własny koszt wystawił regiment piechoty i oddał do dyspozycji królewiczowi), a także miasto Lwów, coraz częściej też dało się słyszeć z różnych regionów Rzeczpospolitej, że pije się za zdrowie przyszłego króla Karola Ferdynanda który jeszcze w sierpniu wysłał posłów do cesarza z prośbą o rękę arcyksiężniczki). Jan Kazimierz żalił się wówczas że wolałby widzieć koronę królewską na skroniach elektora brandenburskiego, lub księcia siedmiogrodzkiego, niż swego brata Karola Ferdynanda. 23 września miała miejsce katastrofa piławiecka (gdy szlachta zbiegła z obozu pod Piławcami). To doprowadziło wręcz do powszechnej paniki w kraju, i to na tyle poważnej, że sama królowa Ludwika Maria obawiała się iż zagrożona może stać się sama Warszawa, zamierzała więc przenieść się wraz z dworem do Torunia. Głównego autora tego nieszczęścia Dominika Zasławskiego uznano za tchórza, powstały też paszkwile na jego temat, jakoby w obozie pod Piławcami chętniej "tarmosił" piersi Ormianek, niźli swoją buławę. Poseł francuski d'Arpajon pisał w październiku do Paryża otwarcie: "Stan Rzeczpospolitej rozpaczliwy. Tatarzy wkrótce zapewne staną w Warszawie". 6 października 1648 r. zebrał się w Warszawie Sejm elekcyjny, mający czym prędzej wybrać nowego króla.




CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz