Stron

czwartek, 24 października 2024

MOGLIŚMY TO WYGRAĆ! - Cz. VII

CZYLI, CZY RZECZYWIŚCIE WOJNA ROKU 
1939 BYŁA Z GÓRY SKAZANA NA KLĘSKĘ?





SOWIECI NIE WCHODZĄ 
(TYMOTEUSZ PAWŁOWSKI)



DLACZEGO DOSZŁO DO WOJNY? 
Cz. III





 Hitler wybrał drogę konfrontacji, czy też - jak rozumowano w Berlinie - zabezpieczenia sobie tyłów. W niespełna miesiąc po konferencji monachijskiej, 24 października 1938 roku, Joachim von Ribbentrop - nowy minister spraw zagranicznych Rzeszy - przedstawił ambasadorowi Polski w Berlinie Józefowi Lipskiemu propozycję "uporządkowania istniejących między obydwoma krajami punktów spornych". Chodziło przede wszystkim o przystąpienie Polski do paktu antykominternowskiego. Był to dziwny sojusz podpisany przez Niemcy i Japonię 25 listopada 1936 roku w Tokio, do którego 6 listopada 1937 roku dołączyły Włochy. Sojusz był dziwny dlatego, że choć nominalnie wymierzony przeciwko Kominternowi - a więc w Związku Sowieckiego - faktycznie grupował państwa wrogie Wielkiej Brytanii i Francji. Oprócz zerwania z Francją Warszawa miała wykonać gesty dobrej woli wobec Berlina - przedłużyć polsko-niemiecką deklarację o niestosowaniu przemocy na 25 lat, wyrazić zgodę na przyłączenie Wolnego Miasta Gdańska do Rzeszy, oraz na przeprowadzenie eksterytorialnej autostrady i linii kolejowej przez polskie Pomorze do Prus Wschodnich.

Czy Polska mogła zaakceptować takie rozwiązania? Kwestie, na które przez długi czas zwracali uwagę historycy, publicyści - a przede wszystkim propagandyści - czyli "oddanie Gdańska i budowa eksterytorialnej autostrady", były w gruncie rzeczy zmianami kosmetycznymi. Gdańsk nie był częścią terytorium Rzeczypospolitej, tylko państwem pod protektoratem Ligii Narodów. W drugiej połowie lat 30-tych - po wybudowaniu portu w Gdyni - miasto to nie miało dla Rzeczpospolitej większego znaczenia gospodarczego (zresztą Berlin gwarantował utrzymanie polskich przywilejów). Miało jednak znaczenie propagandowe - i to przede wszystkim na arenie międzynarodowej. Polska zgoda na jego połączenie z Rzeszą byłaby prztyczkiem w nos Lidzie Narodów, a przede wszystkim publicznym upokorzeniem Francji. Eksterytorialna autostrada i linia kolejowa miała również symboliczne znaczenie, tym razem jednak pozytywne. Czemu zaprzyjaźnione państwo miałoby utrudniać kontakty pomiędzy poszczególnymi częściami Niemiec? (Od czasu pierwszego konsula generalnego Rzeczpospolitej Polskiej w Królewcu - Stanisława Srokowskiego, który piastował tę funkcję od 24 IV 1920 do 16 XI 1921 r. polska polityka wobec Prus Wschodnich polegała na maksymalnym osłabieniu wpływu tej prowincji od Berlina i w miarę możliwości uzależnić go od Polski. Srokowski pisał bowiem: "Sąsiada w rodzaju Prus Wschodnich należy przeto za każdą cenę albo pozyskać, albo przeistoczyć. Inaczej przy nadarzającej się sposobności zgotuje on nam los fatalny. I to wtedy, kiedy sąsiedzkiej lojalności jak najbardziej będzie nam potrzeba. Robota zmierzająca do uzgodnienia dążności Prus Wschodnich z interesami polskimi winna być (...) wykonywana z niezłomną, choćby wieki trwającą stanowczością i wytrwałością. Celem jej ostatecznym musi być zniszczenie ekspansji wschodniopruskiej". Polska polityka wobec Prus Wschodnich polegała więc na stopniowym przechodzeniu z płaszczyzny rozważań gospodarczych głównie z handlu drewnem, na płaszczyznę militarną i stopniowym uzależnianiu ziemi pruskiej od Polski. Nie brano jednak pod uwagę faktu, że prowincja ta -  paradoksalnie oderwana od reszty Niemiec polskim Pomorzem - już w latach 20-tych była znacznie bardziej podporządkowana Berlinowi, niż miało to miejsce przed rokiem 1918, gdyż odebrano tej ziemi, posiadane przez nią wcześniej autonomiczne prerogatywy).

Poza tym rozwiązanie takie było proponowane już od lat 20-tych - i to nie przez kręgi niemieckie (pisałem już o tym, że to właśnie polska strona proponowała stworzenie sieci kolejowej, biegnącej przez Pomorze do Prus Wschodnich. Aczkolwiek wydaje mi się że jeszcze tego tematu nie zakończyłem) ponieważ było symbolem porzucenia przez Berlin planów inkorporacji całego polskiego Pomorza. (...) Wydaje się, że przyjęcie takich rozwiązań terytorialnych rzeczywiście zakończyłoby spory terytorialne pomiędzy Berlinem a Warszawą. Najważniejszym postulatem było jednak przyłączenie się Polski do paktu antykominternowskiego, a więc zerwanie sojuszu z Francją. Byłby to na pewno wielki dyplomatyczny sukces Berlina, bowiem za Rzeczpospolitą akces do bloku niemieckiego ogłosiłyby zapewne państwa bałtyckie, a przede wszystkim Rumunia. Królestwo to związane było dość ogólnikowym sojuszem z Francją (poza tym niemiecka ekspansja gospodarcza w tym kraju była bardzo intensywna), oraz sojuszem z Jugosławią i Czechosłowacją (tzw. Mała Ententa) wymierzonym w państwa "reakcyjne": Węgry, Bułgarię i Austrię w rozumieniu "habsburskim"). Po konferencji monachijskiej Mała Ententa (...) przestała istnieć. Mała Ententa była sojuszem podwójnie, a nawet potrójnie egzotycznym (rzeczywiście, jak się na to patrzy, to trzeba sobie powiedzieć jasno, że poszczególne interesy państw sygnatariuszy tego układu były ze sobą często sprzeczne - to znaczy nie w pełni jednakowe. Podam przykład: Czechosłowacja obawiała się przede wszystkim Niemiec i Węgier i to przeciwko nim głównie się zbroiła, natomiast za sojusznika uznawała Związek Sowiecki. Rumunia na odwrót, za wroga uznawała Związek Sowiecki {z tego powodu zawarła również sojusz z Polską w roku 1921} i Węgry, natomiast Niemcy za partnera handlowego, a również i politycznego. Jugosławia zaś nie miała żadnych pretensji ani do Niemiec, ani do Związku Sowieckiego, a za głównego wroga upatrywała... Włochy {w mniejszym stopniu Węgry}, czyli tak naprawdę jedynym państwem które łączyło te trzy kraje, to była obawa węgierskiej irredenty za rozbiór tego kraju dokonany w czerwcu 1920 r w Trianon). (...) Każdy kraj miał bowiem wrogiego sobie sąsiada, z którym jego alianci mieli bardzo dobre stosunki. (...)




Jedynym lojalnym sojusznikiem Rumunii była Rzeczpospolita, gdyby więc Warszawa związała się z Berlinem, Bukareszt uczyniłby podobny krok (przemawiał też za tym fakt, że uzbrojenie armii rumuńskiej było produkcji czeskiej i francuskiej. Niemcy kontrolowali po Monachium przemysł czeski, a Polacy - także używając sprzętu pochodzącego znad Sekwany i Loary - samodzielnie produkowali do niego i części zamienne, i amunicję). Nowy układ sojuszy w Europie Środkowej - Niemców z Polską, Rumunią i państwami bałtyckimi - wzmocniłby pozycję Berlina wobec Paryża i Londynu. Spowodowałby jednocześnie powstanie silnego bloku antysowieckiego. Racjonalne wydaje się założenie, że w takiej konfiguracji wojna pomiędzy Niemcami a Francją nie wybuchłaby. Nie leżałaby ani w interesie Francji, ani samych Niemiec. A tym bardziej niemieckich sojuszników, tzn. Polski i Rumunii. Rzecz nie w tym, że Polacy i Rumunii jakoś szczególnie kochali Francuzów - takie "uczucia" ulicy łatwo zmienić akcją propagandową. Rzecz nawet nie w tym, że Polacy i Rumunii obawiali się uderzenia sowieckiego. Rzecz w tym, że zwycięstwo Niemiec oznaczałoby wzmocnienie pozycji Berlina wobec Warszawy i Bukaresztu, a zwycięstwo Francji - katastrofę polityczną i gospodarczą. Dla człowieka myślącego realistycznie to właśnie z sukces Francuzów był bardziej prawdopodobny -  otrzymaliby oni wsparcie ze swych kolonii, od imperium brytyjskiego, a nawet Stanów Zjednoczonych i Związku Sowieckiego. III Rzesza mogłaby korzystać z ograniczonych zasobów kontynentalnych (i nie ma powodów w podejrzewać, że scenariusz wojny niemiecko-francuskiej różniłby się znacznie od tego z lat 1914-1918 czy 1939-1945). 

Dużo bardziej prawdopodobne było podjęcie - w bliższej lub dalszej przyszłości - "krucjaty antybolszewickiej". Jeśli doszłoby do niej, to najprawdopodobniej zakończyłaby się sukcesem państw europejskich. Przeciwko kontynentalnemu mocarstwu bolszewickiemu - wrogiemu nie tylko sąsiadom, lecz także swoim obywatelom - wystąpiłyby państwa wspierane przez niemal cały wolny świat. Co więcej, jedną z głównych przyczyn klęski III Rzeszy w wojnie przeciwko Związkowi Sowieckiemu w latach 1941-1945 było kurczowe trzymanie się ideologii narodowosocjalistycznej (to prawda, Hitler popełnił totalną głupotę pod tym względem. Chociaż należy też pamiętać, że Niemcy częściowo przynajmniej korygowali tę politykę od roku 1943, dopuszczają również uczestnictwo narodów takich jak Kozacy, Ukraińcy, a  nawet oddziały Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej gen. Własowa - czyli chętnych mimo bandyckiej niemieckiej polityki na Wschodzie było dosyć dużo do wstępowania w szeregi Wehrmachtu {bo przecież te jednostki nosiły mundury niemieckie i jedynie ich naszywki różniły je od siebie}. Z tym że w roku 1943 to nawet nie tyle czynnik ludzki był dla Niemiec istotny na Wschodzie - bo tego wbrew pozorom nie brakowało - a kluczowe zaopatrzenie w paliwo, czyli to "czarne złoto" którego Niemcom zawsze brakowało, a także Niemcy nie nadążali w produkcji czołgów i artylerii. Sowieci byli w stanie miesięcznie wystawić samych czołgów T-34 kilkaset, podczas Niemcy produkując ciężkie "Tygrysy" czy "Pantery" mogli ich wyprodukować co najwyżej od kilkunastu do kilkudziesięciu sztuk). Zaowocowało to ludobójstwem i utrzymaniem - w okupowanych częściach państwa sowieckiego - "bratniego" socjalistycznego porządku gospodarczego z kołchozami, sowchozami i komisarzami. (Niemcy na ogromnych obszarach Związku Sowieckiego mieli ogromne trudności z aprowizacją, to znaczy oni wkraczając do Rosji sowieckiej od razu zakładali, że tamtejsza ludność nie będzie żywiona. To znaczy, będzie zdana na śmierć głodową, co było oczywiście zgodne z narodowosocjalistyczną ideologią słowiańskich podludzi przeznaczonych do eksterminacji. I to właśnie ta polityka, połączona jeszcze z represjami, doprowadziła do radykalnej zmiany nastrojów ludów Związku Sowieckiego, które jeszcze w czerwcu i lipcu 1941 r. witały wkraczający Wehrmacht kwiatami, a nawet niekiedy chlebem i solą).




Gdyby w wojnie przeciwko Sowietom walczyło państwo polskie, można przyjąć za pewnik, że przyjęto by ideę prometeizmu, czyli wykorzystania tendencji odśrodkowych w imperium bolszewickim. Obywatelom sowieckim oddano by prawo wolności do ziemi, pamiętano bowiem doskonale co leżało u podstaw polskich sukcesów i porażek w walkach z Rosjanami w roku 1863 i 1920. Polski chłop występował po stronie tej władzy, która gwarantowała mu prawo własności do ziemi. A przy zachowaniu życzliwości obywateli Związku Sowieckiego to zbrodnicze państwo upadłoby bardzo szybko. Można też przyjąć, że nastąpiłyby okresy pokojowego rozwoju Europy. Nie musiałoby dojść do żadnych wojen. Francuzi skupiliby się na swoich koloniach, Niemcy Hitlera i Rosja Stalina utrzymywałyby pokojowe stosunki  scementowane wspólną socjalistyczną ideologią. Mogłoby to trwać kilkadziesiąt lat po których nastąpiłaby destalinizacja i dehitleryzacja, a Europa rosła by w siłę i ludziom żyłoby się dostatnio. (Z tym się nie zgodzę, to jest kompletny miraż, i to nie tylko dlatego że zarówno Hitler jak i Stalin dążyli do wojny bez względu na wszystko, tylko że do wojny rozsądnej -  takiej, z której wyjdą zwycięsko. Ale nawet jeżeli założymy że do wojny nie doszłoby, to taki sojusz - czy to ideologiczny, czy polityczny, czy jakikolwiek inny pomiędzy Niemcami a Rosją - byłby z góry zagładą dla Polski. Po prostu w żadnym takim wariancie Europy rosnącej w siłę istnienie Polski nie byłoby możliwe. Polski nie było na mapie Europy 123 lata, i przyznam się szczerze nikomu na Zachodzie to nie przeszkadzało, a w Europie Środkowej Rosja i Niemcy wpływami by się podzieliły. Zresztą w takiej konfiguracji po zagładzie Polski nie byłoby możliwe również istnienie państw w bałtyckich, a także Czechosłowacji - chyba że w jakiejś kadłubkowej formie protektoratu. Czy to by oznaczało europejski pokój? Śmiem wątpić)




Czy Polska mogła zaakceptować sojusz z Niemcami? Technicznie nic nie stało na przeszkodzie. Związanie się Polski z Niemcami nie stanowiłoby też chyba większego problemu moralnego. Przez większą część wspólnej historii Polacy i Niemcy pozostawali w stosunkach pokojowych, a nawet przyjacielskich. Oprócz kilku średniowiecznych awantur dynastycznych, wojen nie prowadzono (w okresie PRL duży nacisk propagandowy położono na konflikty polsko-krzyżackie, nie zwracając uwagi ani na fakt, że państwa krzyżackiego nie można w pełni utożsamiać z państwem niemieckim, ani na to, że każda niemal wojna rozpoczynała się od polskiej agresji). Co więcej, najlepszym i najwierniejszym sojusznikiem Rzeczpospolitej było Cesarstwo Niemieckie - to dzięki niemu odbudowano państwo polskie po Potopie. Polska i Saksonia były związane unią personalną, którą oceniano na tyle dobrze, że regularnie wracano do tej idei (zarówno w Konstytucji 3 Maja, jak i w konstytucji z 1807 roku). Cieniem na wzajemne stosunki kładła się oczywiście polityka pruska. Warto jednak zauważyć, że Hitler był Austriakiem, a NSDAP - jako socjalistyczna partia robotnicza - zwracała uwagę na interesy przemysłowe, a nie agrarne. Poza tym w czasach wielkiej wojny najbliższymi sojusznikami żołnierzy polskich - a także ich nauczycielami i wychowawcami - byli żołnierze państw centralnych: Niemcy i Austriacy. Wreszcie III Rzesza u progu 1939 roku nie była wcale ohydnym i zbrodniczym organizmem planującym masowe ludobójstwa. Oczywiście obrzydzenie w Polakach mogły wzbudzać i ustawy norymberskie, i krwawe porachunki towarzyszy partyjnych, i obozy koncentracyjne, ale nie były one niczym wyjątkowym: rasistowskie prawo funkcjonowało w "kulturalnych" Stanach Zjednoczonych do 1965 roku (jeszcze w latach 50-tych XX wieku na południu USA murzyn, który był chociażby podejrzany o stosunek z białą kobietą, mógł zawisnąć na stryczku. I nie było to wcale rzadkie zjawisko), pogromy zdarzały się na terenach kontrolowanych przez "kulturalnych" Brytyjczyków (m.in. w 1929 roku w Hebronie dopuścili do śmierci 67 Żydów, w 1919 roku w Amristarze żołnierze króla zastrzelili co najmniej 379 Hindusów), obozy koncentracyjne zakładali "kulturalni" Czesi (w Letach i Hodoninie), a przeciwników politycznych brutalnie eliminowali także "kulturalni" Rumunii (mordując przetrzymywanych w więzieniach setki wrogów politycznych).

Polacy mogli patrzeć z wyższością na Niemców, ale inni sąsiedzi Rzeczypospolitej nie byli lepsi. W porównaniu zaś ze Związkiem Sowieckim i Stalinem - mającym na sumieniu miliony ofiar - Hitler wydawał się świętoszkiem. I to sowiecka Rosja była wrogiem numer jeden dla Polaków, Europy i świata -  przynajmniej przed 1939 rokiem. (...) Racjonalne argumenty mogą wskazywać, że skutki kapitulacji Polski przed III Rzeszą i przyjęcie jej dyktatu byłyby lepsze niż danie im odporu. Jest jednak pewne "ale" - Hitler był niegodnym zaufania głupcem. Sam zresztą tak siebie określił w początkach 1939 roku: "Musiałbym być idiotą, gdybym rozpoczął kolejną wojnę światową z powodu Polski". Jako że niedaleko pada jabłko od jabłoni, to inni przywódcy niemieccy byli równie "stabilni" emocjonalnie i "godni zaufania" jak Hitler. Niemal wszyscy sojusznicy Niemców - czy z I, czy z II wojny światowej - stracili na tym związku. Jedynie ci, którzy odpowiednio wcześnie zerwali alians z Berlinem, nie zostali zniszczeni. Wystarczy porównać sobie pierwszowojenne losy Bułgarii i Grecji, albo drugowojenne losy Italii - pierwszego odstępcy - oraz Węgier - państwa wiernego Niemcom do ostatka. Jeszcze lepszym materiałem porównawczym dla Warszawy, były pierwsze lata państw oddzielonych Zbruczem: stworzone przez Niemców Królestwo Polskie latem 1917 roku zlikwidowało militarne stosunki z Berlinem, a w październiku 1918 roku ogłosiło niepodległość (mowa tutaj oczywiście o rejonie Krakowa i Galicji, które to pierwsze się oderwały od okupacji austriackiej, dopiero potem, w listopadzie przyszła kolej na Warszawę. Należy jednak powiedzieć że owych listopadowych dniach, szczególnie po 11 listopada 1918 r. gdy rozpoczęto w Warszawie rozbrajanie wojsk niemieckich, zaczęło krążyć takie powiedzenie: "Ni to z tego, ni z owego, mamy Polskę na pierwszego". Mało kto zdaje sobie dzisiaj sprawę że te słowa nie były wcale od tak rzucone na wiatr, a oddawały rzeczywistość jaka wówczas zaistniała. Rzeczywiście 11 listopada była Polska ponieważ wcześniej Niemcy dekretem z 5 listopada 1916 r. stworzyli administrację Królestwa Polskiego, czyli my mieliśmy już pełne kadry administracyjne rodzącego się państwa, co prawda nadal podzielonego, ale jednak administracja już była. Wojsko też już było, choć podlegało różnym wodzom i wciąż jeszcze było nieliczne. Dopiero Piłsudski zebrał to wszystko w karby i w kolejnych miesiącach rozpoczęto rozbudowę Wojska Polskiego, głównie stawiając nacisk nie na ilość a na jakość, co było powodem późniejszych zwycięstw w wojnie z Ukraińcami w roku 1919 i w wojnie polsko-bolszewickiej z lat 1919-1920). Objęta protektoratem niemieckim Ukraińska Republika Ludowa do 11 listopada 1918 roku pozostawała wierna Kajzerowi. Polska pozostała państwem suwerennym, Ukraina nie zdołała obronić swej niepodległości.




CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz