Stron

poniedziałek, 3 października 2016

WOJTEK - MIŚ KTÓRY ZOSTAŁ ŻOŁNIERZEM - Cz. I

"TO TEŻ JEST ŻOŁNIERZ 

WOJSKA POLSKIEGO I BUDZI DUCHA

WALKI WŚRÓD RESZTY ŻOŁNIERZY"



KAPRAL WOJTEK
DZIELNY NIEDŹWIADEK



 Dwaj brytyjscy politycy Partii Konserwatywnej, chcąc uhonorować pamięć i trud polskich lotników, którzy wzięli udział w Bitwie o Anglię (lipiec-październik 1940 r.), Michael Ashcroft i Norman Tebbit, zamierzają wybudować monument "polskiego Spitfire'a". Pomnik ten miałby zostać odsłonięty w 2020 r. w londyńskim Hyde Parku, a obaj politycy uważają że ich działania spotkają się z ogólnonarodowym odzewem Brytyjczyków, będącym formą zadośćuczynienia Polakom, którzy walczyli i zginęli w obronie Wielkiej Brytanii przed niemiecką inwazją. Nawiązując do tego pomysłu, chciałbym stwierdzić że Brytyjczycy (a konkretnie Szkoci), oddali już raz cześć bohaterstwu Polaków, stawiając w Edynburgu pomnik przedstawiający właśnie polskiego żołnierza i ... niedźwiedzia brunatnego. Tym niedźwiedziem był żołnierz Wojska Polskiego - Wojtek, bohaterski misio, który brał udział m.in.: w Bitwie o Monte Cassino. W tym temacie pragnę właśnie opisać ciekawą historię kaprala Wojtka, dobrego ducha i maskotki całego II Korpusu. A zaczęło się to tak:


FILM KU CZCI POLSKICH LOTNIKÓW, 
WALCZĄCYCH W BITWIE O ANGLIĘ



17 września 1939 r. Związek Sowiecki, łamiąc podpisany z Polską Pakt o Nieagresji z 1932 r. (przedłużony w 1934 i mający obowiązywać do 1945 r.), przekroczył wschodnią granicę Rzeczpospolitej. Data ta, jest jednocześnie cezurą oddzielającą dawny, bezpieczny i beztroski świat (jak to ujął jeden z poetów: "Był świat, piękny świat ...") polskich Kresów Wschodnich, od piekła, które nastało wraz z sowiecką agresją i okupacją tych ziem. Mordy, rozstrzeliwania i sadystyczne egzekucja, były na porządku dziennym, a ci, którzy nie mogli się pochwalić odpowiednio dużą ilością rozstrzeliwań "polskich jaśniepanów", "białych oficerów" czy "obszarników", byli ganieni, tak jak szef sowieckiego kontrwywiadu, który został zbesztany przez Nikitę Chruszczowa (późniejszego pierwszego sekretarza Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego), który pytał: "Jak wy pracujecie, ani jednego rozstrzelanego?". Dochodziło do scen mrożących krew w żyłach, jak choćby śmierci małżeństwa Wołkowickich - Ludwiki i Antoniego, polskich ziemian z Brzostowicy Małej na Białostocczyźnie. Komunistyczna banda, która uciekła z pobliskiego więzienia, napadła na dworek, pobiła obu małżonków, a następnie związała im ręce drutem kolczastym a w usta wlała wapno i tak ich żywcem zakopała. W taki i podobny sposób byli mordowani wszyscy, którzy zostali oskarżeni o bycie "wyzyskiwaczami i krwiopijcami ludu".


WOJTEK ZAPAŚNIK



I tak było wszędzie, gdziekolwiek wkraczali Sowieci (w Grodnie - gdzie małe dzieci Sowieci przywiązywali do swoich czołgów, aby stały się żywymi tarczami na wypadek ostrzału obrońców miasta, w Nowogródku, w Sarnach, w Tarnopolu, w Wołkowysku, w Oszmianie, w Świsłoczy, w Mołodecznie, w Kosowie Poleskim, w Chodorowie, w Złoczowie, w Stryju, w Rohatyniu i w wielu innych miastach, do których tylko wkraczał sowiecki agresor) najpierw urządzali regularną rzeź mieszkańców, połączona z rabunkiem i niszczeniem mienia. Mordowano wszystkich, bez względu na płeć czy wiek - mężczyzn, kobiety, dzieci, młodych i starych. W ogóle można by powiedzieć że w tych tragicznych dniach, opętał Rosjan jakiś bliżej nie sprecyzowany morderczy pęd, w Grodnie harcerzy, młodych ludzi - dziewczęta i chłopców, biorących udział w obronie miasta, po jego opanowaniu przez Sowietów ... rozjeżdżano czołgami. Najwięcej i najokrutniej mordowano jednak żołnierzy, często w najbardziej bestialski sposób (np. jednemu wziętemu do niewoli żołnierzowi, rozcięto brzuch wyciągając na wierzch jelita, po czym okręcono je wokół rączki studni i puszczono ją w ruch. Żołnierz ów biegał w kółko kręcąc się wokół swych jelit aż skonał). 

A potem przyszła okupacyjna, szara codzienność, połączona od razu z biedą i niedoborami (po wkroczeniu Sowietów, bardzo szybko wykupiono wszelki towar ze sklepów, a ponieważ prawie nie było dostaw, zaczęły się więc tworzyć gigantyczne kolejki choćby po zwykłą kromkę chleba. Polakom odebrano obywatelstwo polskie i nadano gremialnie wszystkim obywatelstwo sowieckie, urządzono nawet hucpę, zwaną "wyborami", mającą oficjalnie zalegalizować włączenie polskich Kresów Wschodnich do sowieckiej Ukrainy i sowieckiej Białorusi. Odbyło się ono 22 października 1939 r. i było zwykłą farsą. Ludzie byli siłą ściągani do urn wyborczych, a w lokalach wyborczych zasiadali umundurowani i uzbrojeni funkcjonariusze NKWD, zresztą głosować można było tylko na wyznaczonych wcześniej kandydatów - takich wyborów Polacy dotąd nie znali. Sfałszowane wyniki (ponad 90 % ludności, miało według oficjalnych danych oddać głos za włączeniem Kresów do Związku Sowieckiego), stały się powodem zwołania Zgromadzenia Ludowego Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi", które rozpoczęło się od hasła: "Śmierć Białego Orła". Następnie delegaci owych "zgromadzeń", poprosili delegatów WKP(b) o włączenie ich ziem do Sowietów - tamci oczywiście włączyli, tym samym nadano pozory praworządności najpodlejszej agresji.


PAN KAPRAL JEST GŁODNY



Marian Hemar (mój ulubiony poeta, satyryk i dramaturg okresu międzywojennego i czasów II Wojny Światowej - pisałem już o nim w jednym z wcześniejszych postów, teraz tylko nadmienię że był to gorący polski patriota, piłsudczyk pochodzenia żydowskiego), napisał po latach (1953 r.): "Nie mogę się domyśleć, po co im ta zabawa, w jakieś "wybory do sejmu", w jakieś "wyborcze prawa" (...) Pełnoletni bandyci, oprawcy i złodzieje bawią się w demokrację, w prawa i przywileje (...) Cały kraj mają w garści, ukradli i dzierżą w łapie, jak się żywnie spodoba bolszewickiemu satrapie (...) I naraz te diabelskie syny, kuzyny i szwagry, po zabawach w procesy, w rewizje, czystki, łagry, w egzekucje i zsyłki, w śmierć ludzką i ludzki lament, bawią się. W co? W demokrację, w narodowy parlament". A potem nastąpiła kolejna odsłona eksterminacji Narodu Polskiego, poprzez jego przymusową sowietyzację. Odebrano wszystkie majątki ziemskie ich właścicielom (często ich mordując na miejscu, lub zsyłając do łagrów), nastąpił gwałtowny upadek handlu, nie było bowiem dostaw do sklepów - zaczęła się wielka bieda. A potem rozpoczęto deportacje wgłąb Związku Sowieckiego.


WOJTEK ZA KIEROWNICĄ AUTA



W środku nocy, wyciągano ludzi z łóżek, dawano kilka minut na zabranie ze sobą jednej walizki rzeczy osobistych, po czym wyprowadzano z mieszkań i ładowano na ciężarówki, którymi to odwożono ich na dworzec, gdzie już czekały bydlęce wagony. Tam upychano, ilu się tylko dało do jednego wagonu i ryglowano drzwi. Ludzie cały czas podróży (trwającej niekiedy kilka dni), cały czas musieli stać, nie było mowy o załatwieniu czynności fizjologicznych, więc smród i duchota była nie do opisania. Do tego były i osoby starsze i chore, które nie mogły tego wytrzymać i umierały. Stano więc razem z umarłymi, bez jedzenia bez picia, jechano tak setki kilometrów w nieznanym kierunku, aby potem wypuścić ludzi w środku szczerego pola (gdzieś na kaukaskim lub syberyjskim pustkowiu) i zostawić samych sobie. Bez ciepłej odzieży (często ludzie brali tylko płaszcz lub kurtkę, sądząc że jeszcze wrócą do swych domów), stojąc po kolana w śniegu, bez jedzenia i picia - można było albo postradać rozum, albo ... wziąć się w garść i jakoś próbować przeżyć. Tym bardziej że po tych ludzi potem przybywali lokalni oficerowie NKWD i odwozili ich do obozów pracy. Sowieckie obozy, tym różniły się np. od niemieckich, że były zupełnie ... otwarte. Nie było tam ani drutów kolczastych, ani żadnych zapór, bram czy wieżyczek strażniczych, nie było to bowiem potrzebne. Stamtąd i tak nikt by nie mógł uciec, a jeśli by spróbował, szybko zginąłby by w miejscowych lasach (zresztą po takiego wysyłano ekipę tropiącą z psami). Zasieki więc nie były potrzebne, "Dziadek Mróz" robił swoje.

Pierwsza taka deportacja ludności polskiej na wschodnie tereny Związku Sowieckiego, miała miejsce 10 lutego 1940 r. Druga - 13 kwietnia, Trzecia - 29 maja 1940 r., potem był kilkumiesięczny spokój i Czwarta rozpoczęła się z końcem maja 1941 r. Należy jednak pamiętać, że podane daty, oznaczają jedynie początki akcji deportacyjnych, a trwały one z reguły kilka tygodni. Ale nawet w tych, zdawałoby się beznadziejnych dniach wszechobecnej cenzury i strachu o życie swoje i swoich bliskich, zaczęły na Kresach kiełkować pierwsze ośrodki Polskiego Państwa Podziemnego. Zapoczątkował jego utworzenie genialny zagończyk z czasów Wojny polsko-bolszewickiej 1919-1920, płk. Jerzy Dąbrowski pseudonim: "Łupaszko" (piszę o nim w innym temacie), który zorganizował na przełomie września i października 1939 r. oddział obronny (podobny utworzył na terenie okupacji niemieckiej jego podkomendny - major Henryk Dobrzański ps. "Hubal"). Oddział ten był częścią 110 Pułku piechoty. Potem tworzono pierwsze zalążki Związku Walki Zbrojnej/Armii Krajowej. Dużą podporą była młodzież szkolna, która sama zaczęła się organizować, by wzajemnie radzić co dalej robić w zaistniałej sytuacji. Robiono więc początkowo sobie żarty z Sowietów, wyśmiewano (oczywiście wśród znajomych, lub w sposób zawoalowany) sowiecką gospodarkę, sowieckie wojsko i całą tą "piatiletkę". W rocznicę Rewolucji Październikowej (7 listopada 1939 r.) cała młodzież w Lidzie ubrała się w najgorsze łachy a na tarcze szkolne założono żałobne wstążeczki. Natomiast 11 listopada, w rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 r., przywdziano galowe mundury. 


 W DRODZE DO WŁOCH - NA WOJNĘ



A potem były procesy wśród młodzieży, głównie za przynależność do przedwojennego harcerstwa, którą to uznali Sowieci za ... "organizację zbrodniczą". A dlaczego? Oto uzasadnienie: "ZHP (Związek Harcerstwa Polskiego) w czasach byłego państwa polskiego jako podstawowe zadanie miała wychowanie młodzieży w duchu patriotycznym i przygotowywała ją do działań wojennych". Harcerstwo zostało rozwiązane, a aresztowanym można było zostać już za udzielenie pozytywnej odpowiedzi na zadane przez sowieckiego prokuratora pytanie: "Czy byłeś przed wojną polskim harcerzem?". Mimo to, społeczeństwo polskie było dobrej myśli, powtarzano sobie wierszyk: "Im słoneczko wyżej, tym Sikorski bliżej", albo powstawały całkiem niedorzeczne plotki, które jednak podtrzymywały ducha oporu ludności w sytuacji całkowitego marazmu i beznadziei, taki jak na przykład: "Czy słyszał pan że w Gdyni wylądowało wczoraj już trzech Anglików, tylko patrzeć a wojna się skończy", albo "Na wiosnę (1940 r.) ma się rozpocząć  generalna ofensywa na Zachodzie, wkrótce będziemy wolni". 

Powstawały też wiersze, takie jak choćby ten Jadwigi Domańskiej z Bydgoszczy, którą wojna zaskoczyła w Wilnie i potem już nie mogła powrócić do swego miasta (będącego teraz pod okupacją niemiecką w tzw.: "Generalnym Gubernatorstwie": "Na granicy śnieżysta zawieja, my przez zaspy, przez śnieg wciąż brniemy. Serca biją, a w sercach nadzieja: miniem słupy - do Wilna dojdziemy! Żegnaj Wilno i żegnaj nadziejo. "Stoj" - zawoła bajec pogranicza. Wnet się nasze marzenia rozwieją w tiurmie - w Lidzie lub Baranowiczach. Minął luty i marzec, i kwiecień, już i maj się kwiatami przybierze. Coraz piękniej, zieleniej na świecie, coraz smutniej w ponurej kamerze. Nie chcę od was pęczaku, fasoli! Nie chcę od was ni chleba, ni wody! Wolę zapach łąk, lasów i roli, wolę smak znowu poczuć swobody. Wygnaj z serca cień smutku i żalu, patrzaj: niebo tam lśni za kratami. W ciemnej tiurmie czy gdzieś na Uralu, wszędzie Bóg będzie czuwał nad nami". A potem przyszła niemiecka agresja na Sowiety, który pozwolił tysiącom Polaków zamkniętych w środku tego parszywego ula, jakim był Związek Sowiecki, opuścić tę nieludzką ziemię. Tak właśnie zaczęła się historia misia Wojtka, o której to opowiem w kolejnej części.







CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz