Stron

sobota, 29 kwietnia 2017

NIEWOLNICE - Cz.XXXVII

CZYLI CZTERY HISTORIE

WSPÓŁCZESNYCH KOBIET

KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI 

NIEWOLNICAMI


HISTORIA DRUGA

TEHMINA

NIEWOLNICA Z PAKISTANU

Cz. XVI




Niejaką nadzieję dawało mi zachowanie Mustafy w stosunku do dzieci. Początkowe ataki szału skierowane przeciwko Naseebie już się nie powtarzały i chociaż jego zachowanie wciąż było zmienne i nieprzewidywalne, występował teraz często w roli kochającego i czułego ojca. Kurczowo się tego złapałam. Wiedziałam też, że muszę zmienić się sama. Stałam się uległa i słaba, zupełnie jak jego poprzednie żony. Musiałam w jakiś sposób nauczyć się postępować z nim inaczej. Bóg wysłuchał mojej rozpaczliwej prośby i poczułam nagle, że nie ma już we mnie śladu poprzedniej bezradności. Byliśmy w kuchni i podgrzewałam na kuchence jedzenie dla dzieci, gdy Mustafa zaproponował, żebyśmy razem gdzieś wyszli. Nie mogłam brać ze sobą Alego, ponieważ było zimno, więc odmówiłam. Mustafa nalegał, ja się opierałam. Schwycił mnie wtedy za włosy i zakręcił mną w koło.
- Połamię ci wszystkie kości - użył swojej groźby. 
Złapałam z kuchenki garnek i rzuciłam w niego. Poparzony wrzątkiem zawył z bólu i przez chwilę stał jak słup soli. Potem podniósł rękę, żeby mi oddać. Pchnęłam go w pierś.
- Jeśli jeszcze raz podniesiesz na mnie rękę, wezmę nóż i cię zabiję! - wrzasnęłam.
Chociaż serce waliło mi jak szalone, w moim głosie była siła i zdecydowanie. Tym razem ja wypowiedziałam mu wojnę. Mustafa wycofał się.

Dałam mu maść na oparzenie. Rozsmarowując ją na ranie, rzucał groźbami, wydawał się jednak pokonany. "Czyżby to było aż takie łatwe?" - pomyślałam. Wykorzystałam swoją przewagę.
- Dość już zniosłam, Mustafa - powiedziałam. - Nie ma powodu, żebym miała znosić więcej. To jest związek dobrowolny, sami się nań zdecydowaliśmy. Nie jestem związana z tobą więzami krwi. Nie jestem twoją siostrą ani matką, jestem twoją żoną. Umówiliśmy się, że będziemy żyć razem. Mogę zerwać tę umowę, kiedy tylko będę chciała. Przyjmij to do wiadomości. Naucz się mnie szanować i doceniać, że z tobą żyję. Nie muszę wcale żyć jak w obozie koncentracyjnym. Albo się zmienisz i spowodujesz, że nasze życie stanie się coś warte, albo ja odchodzę.
Wypowiadając ostatnie słowa czułam narastający we mnie strach przed konsekwencjami, ale ukryłam to starannie. Nieujawnianie uczuć stało się teraz częścią mojej natury. Słuchał mnie uważnie, a następnie spróbował odzyskać utracony grunt.
- Jeśli jeszcze raz wspomnisz, że mnie porzucisz, nie będę się nad tobą litował - zagroził mi. - Nie będę tolerował takiej atmosfery w moim domu. Mam dorastające córki! Rozumiesz? Obleję ci twarz kwasem. Zrobię ci krzywdę i zabiorę ci dzieci! Mogę pozbawić cię twojej urody w jednej chwili, o tak! - pstryknął z wyniosłą miną palcami. 
Wyszedł z domu, a ja zajęłam się pracą i modliłam się po cichu, żeby Bóg bronił mnie przed gniewem potwora. 

Tej nocy znowu wyczuł, że pod wpływem ciemności straciłam częściowo odwagę. Miał rację, choć nie do końca. Zaczął od obelg słownych. Ubliżał najgorszymi słowami mojej matce, siostrom, a nawet babce. Obiektem jego ataków były niezmiennie kobiety. To dziwne, mężczyźni zawsze upodlają to, co zagraża ich poczuciu honoru. Gdy skończył, powiedziałam spokojnie:
- Nie pasuje do ciebie taki wulgarny język, Mustafa. Nie odpowiada twojej pozycji. Gdy tak mówisz, wychodzi z ciebie twoje pochodzenie. 
Uniósł się, żeby mnie uderzyć, ale powiedziałam do niego z pogardą:
- Nie wygłupiaj się, Mustafa. Dorośnij. Nie musisz mnie bić, porozmawiaj ze mną jak dorosły. Usiądź! 
Usiadł i przypatrywał mi się przez moment ze zdziwioną miną. Zaraz potem jednak wstał i nie mogąc opanować furii, gwałtownie się na mnie rzucił. Kopnęłam go obiema nogami w brzuch, aż zatoczył się i spadł z łóżka. Zaatakował mnie jeszcze raz, ale ja drapałam go i odpychałam od siebie tak silnie, jak tylko potrafiłam. Drapałam go po twarzy i ciągnęłam za włosy. Żadna kobieta nie ośmieliła się dotąd zrobić tego Mustafie Kharowi i widziałam, że planuje już następne uderzenie. Obrócił mnie i uderzył z tyłu. Prawym ramieniem zaczął gnieść mi tchawicę. Głęboko zatopiłam zęby w jego ciele. Zaskowyczał z bólu, uderzył mnie pięścią. Był silniejszy ode mnie, więc uzyskał przewagę i zaczął okładać mnie pięściami z coraz większą wściekłością, aż prawie straciłam przytomność i wystarczyłoby jeszcze kilka ciosów, aby mnie zabił. Wtedy, oddychając ciężko i wciąż przeklinając, przestał mnie bić. Patrzył, jak zataczając się, szłam w kierunku łóżka. Nie płakałam. Patrzyłam na niego ze skończoną pogardą i widziałam, że mój opór zdziwił go, a nawet przestraszył. Torturowałam go swoją obojętnością. Nie dąsałam się ani nie żądałam przeprosin. Próbował to robić, lecz odtrąciłam go od siebie. 
- Nie ma mowy, Mustafa - powiedziałam. 
Słowo "przepraszam" jest daleko niewystarczające, czyny je znacznie przewyższają. W przeszłości moje łzy, moje argumenty i moje błagania brzmiały jak pochwała jego wspaniałych aktów niewłaściwie ulokowanej męskości. Moje obecne opanowanie niepokoiło go, a moje milczenie odbierało mu pewność siebie.




Drugiego marca 1981 roku porywacze opanowali samolot pakistańskich linii lotniczych w Karaczi i kazali mu lecieć do Kabulu, stolicy Afganistanu. Żądali uwolnienia czterdziestu więźniów politycznych reżimu Zii i dla potwierdzenia swoich słów zastrzelili obecnego na pokładzie oficera i wyrzucili go na pas startowy. Mir Bhutto nie miał z tym zamachem nic wspólnego, ale wykorzystał okazję i oświadczył, że stała za nim organizacja Al-Zulfikar. Jechaliśmy z Mustafą samochodem, gdy usłyszeliśmy tę wiadomość przez radio. Ja byłam zachwycona, że ktoś w końcu podjął jakąś akcję, lecz Mustafa zawyrokował:
- To błąd. Teraz zacznie się polowanie na czarownice. 
Miał rację. Zia uległ naciskom i wypuścił więźniów politycznych, lecz gdy tylko pasażerowie porwanego samolotu zostali uwolnieni, posłał ich na koszt państwa do Mekki, żeby odbyli pielgrzymkę i umrę. Dopilnował, żeby na miejscu były ekipy telewizyjne, które przeprowadzały z nimi wywiady. Pasażerowie opowiadali o swoich ciężkich przeżyciach, przedstawiając członków Al-Zulfikar, a zatem i Partii Ludowej, jako bandę zbirów. W całym Pakistanie każdy, kto był powiązany w jakikolwiek sposób z trójkolorową flagą Partii Ludowej, znalazł się w niebezpieczeństwie. Tysiące osób aresztowano, skazywano na chłostę i torturowano. Wielu obiecujących młodych ludzi posłano na szubienicę. Wdowa po Bhutto i jego córka zostały umieszczone w areszcie. 

Umowa najmu naszego domu na Arkley Lane wygasła i wynajęliśmy nieduży, jednopiętrowy domek w Mili Hill. Mustafie się on podobał, bo miał z tyłu duży ogród. Jeśli o mnie chodzi, zmęczona już byłam tym cygańskim życiem. Podejrzewałam, że jak długo będziemy na wygnaniu, Mustafa wciąż będzie przenosił nas z miejsca na miejsce. Był wyjątkowo niespokojny. Czekając na rozwój sytuacji, musiał znaleźć jeszcze jakieś inne poza Adilą ujście dla swojego nadmiaru energii. Znalazł sobie nowe hobby: psy. Oszalał na tym punkcie tak, że jeździliśmy w ich poszukiwaniu po całym kraju, na jednego psa potrafił wydać nawet trzysta funtów. Miał obsesję na ich punkcie. Jeśli jakiś pies miał krzywy ogon, zaczynał wątpić, czy jest rasowy i pozbywał się go. Jeśli pies nie reagował na polecenia, tracił dla niego serce. Były to drogie psy rasowe i Mustafa nie miał pojęcia, jak o nie dbać. Najpierw kupił szczeniaka doga i umieścił go w budzie w ogrodzie. Ponieważ była zima odkręciłam w nocy ogrzewanie, ale Mustafa, chcąc oszczędzić pieniądze, zakręcił je i biedne zwierzę trzęsło się z zimna. Kiedy delikatne kości szczeniaka powykrzywiały się, w związku z tym psując "linię" jego nóg, Mustafa oddał zwierzę do schroniska. Po nim kupił medalistę bulterriera, ale ten także szybko mu się znudził i oddał go. Potem było sześć irlandzkich wilków i Mustafa wyobrażał już sobie, jak mu zazdroszczą jego kompani od polowań w Pakistanie. Mumtaz Bhutto, kuzyn Bhutto, miał około sześćdziesięciu psów myśliwskich i Mustafa zamierzał zabrać swoje psy do kraju, żeby odebrać mu pierwszeństwo w hodowli. Hobby było jego, ale kłopot z nim mieliśmy my wszyscy. Szczególnie dai Ayesha strasznie się złościła, kiedy Mustafa kazał jej towarzyszyć sobie przy wyprowadzaniu psów na spacer. Gdy Mustafa wciągał kalosze, z obrażoną miną upychała do butów spodnie. Sama myśl dotykania nieczystego zwierzęcia wzbudzała w tej kobiecie obrzydzenie i w Pakistanie nigdy by się na takie zajęcie nie zgodziła. Mustafa brał dwa psy i wychodził. Wyglądał jak Anglik w Indiach, który zapomniał kapelusza i zbyt długo pozostawał na słońcu. Z tyłu za nim szła dai, ciągnięta i szarpana przez trzy psy. Pilnowała się, żeby Mustafa nie słyszał jej wypowiadanych szeptem przekleństw. Nie wtrącałam się do tego najnowszego dziwactwa, było kosztowne i uciążliwe, ale odwracało jego uwagę ode mnie.

Upłynęło w niepewności wiele czasu. Nasza sytuacja finansowa była nieustabilizowana. Mustafa był zręcznym negocjatorem, który potrafił przekonać różnych ludzi do finansowania jego walki o demokrację, ale wydatki miał duże i nigdy nie troszczył się o rozliczanie się z nich. Agha Hassan Abidi z Międzynarodowego Banku Kredytowo-Handlowego wpłacał co miesiąc na jego konto przez swojego zaufanego prywatnego sekretarza, pana Osmani, dwa tysiące funtów, nigdy nie ujawniając prawdziwego źródła tych funduszy. Otrzymywaliśmy także znaczną pomoc finansową od pewnego Pakistańczyka o nazwisku Seth Abid. Wiedzieliśmy o nim, że był bardzo blisko powiązany z jednym z ministrów w gabinecie Zii i że jego brat przedstawił dowody przeciwko Bhutto. Jednak te ujemne jego strony zrównoważyły jego zasługi. To on przemycił do Pakistanu tajemnicę broni nuklearnej, był także szeroko znany z przemytu złota. W kraju takim jak Pakistan ludziom typu Setha Abida świetnie się powodziło! Nie uważali oni przemytu za przestępstwo, dla nich był to rodzaj handlu o wysokim ryzyku i odpowiednio wyższych zyskach. Mimo wątpliwej opinii obracał się w wyższych kręgach towarzyskich: jego bogactwo mu to umożliwiało. Seth Abid zaproponował nam, żebyśmy zamieszkali w jego ogromnym domu w Brondsbury Park, w którym znajdowało się sześć sypialni, a każda wyposażona była w łazienkę. Przeprowadziliśmy się kolejny raz. Dom był bogato umeblowany i wyglądał tak, jakby jakiś szejk, urządzając go, puścił wodze swojej fantazji. Był tak przestronny, że nie wchodziliśmy sobie z Mustafą wzajemnie w drogę i mogliśmy wydawać wystawne przyjęcia, na które zapraszaliśmy elitę towarzyską i kulturalną Pakistanu.




Mustafa stracił zainteresowanie psami, w jednej chwili znikły z naszego domu, na ich miejsce zaś pojawiły się kanarki i zięby. Z początku trzymał je w pięknych klatkach z brązu, ale gdy liczba ptaków zaczęła wzrastać, przestał kupować klatki, salon natomiast zamienił w ptaszarnię, w której korzystając ze względnej swobody fruwało kilkaset ptaków. Ptasie odchody były wszędzie: na dywanie, na podłodze, na stole, sprzątanie ich należało do moich obowiązków. Nieomal codziennym rytuałem było łapanie uciekających ptaków i wsadzanie ich do klatek, tak żeby można było posprzątać przed wieczornym przyjęciem. Następnego dnia wyfruwały znowu na wolność. W końcu ptaki znudziły Mustafę, więc po prostu otworzył drzwi i wypuścił je na wolność. Mówiłam mu, że są zbyt bezbronne i udomowione, żeby przetrwały na wolności, ale on upierał się, że dadzą sobie radę. Gdy wypuścił je z niewoli, nasze patio wypełniło się zdezorientowanymi, małymi, żółtopomarańczowymi ptaszkami, które nie wiedziały, co ze sobą począć. Patrzyłam przerażona, jak spadały na nie i pożerały je agresywne sójki. Była to masakra. 

Wstępne kontakty Mustafy z młodszymi oficerami armii pakistańskiej miały mu posłużyć jako sprawdzian. Pierwsze spotkanie odbyło się w domu wspólnego przyjaciela w Londynie. Jego uczestnikami byli młodzi ludzie niechętni Zii, którzy uważali, że wojsko nie powinno mieszać się do polityki państwa. Uważali Mustafę za odważnego polityka, który wprowadzi w kraju konieczne reformy, a to, że znany był jako Lew Pendżabu i współpracownik Bhutto, dawało mu dodatkowe punkty, ponieważ każdy ruch w kierunku odrodzenia cywilnych rządów wymagał współpracy Pendżabu. "Chłopcy", jak ich nazywaliśmy, uważali, podobnie jak Mustafa, że Zia wraz ze swoimi sprzedajnymi kohortami musi być fizycznie wyeliminowany, ponieważ grupa generałów wykorzystywała powtarzające się okresy stanu wojennego w Pakistanie do zwiększania swoich wpływów. Mustafa był zupełnie zadowolony z wyników wstępnego spotkania i jego kontakty z oficerami stały się częstsze. Znalazł w pancerzu, który okrywał armię, szczelinę, bunt wisiał w powietrzu. W czasie spotkań został opracowany plan zamachu. "Chłopcy" podłożą bombę, która wybuchnie w czasie spotkania Zii z dowództwem. W tym samym czasie grupy zbuntowanych oficerów przejmą stacje telewizyjne i rozgłośnie radiowe. Po śmierci Zii do kraju powrócą wszyscy, którzy wcześniej wyemigrowali, i lud nie dopuści, aby kolejny generał przejął władzę. Chociaż córka Bhutto, Benazir, która przewodziła Partii Ludowej, nic nie wiedziała o mających nastąpić wydarzeniach, konspiratorzy planowali, że zostanie ona premierem, a Mustafa będzie w nowym rządzie człowiekiem numer dwa. Wszyscy, którzy brali udział w przewrocie Zii w 1977 roku, mieli być sądzeni za zdradę, po cichu przekazywano już sobie hasło: "Generałowie będą wisieć na wszystkich słupach". Zadaniem Mustafy było zorganizowanie zakupu broni i amunicji oraz ich dostarczenie do kraju. 
 
Czternastego sierpnia 1983 roku walka o obalenie Zii zaczęła się naprawdę. W Pakistanie koalicja partii opozycyjnych, znana jako Ruch na rzecz Odbudowy Demokracji, wystąpiła przeciwko zakazowi organizowania zebrań politycznych. Po aresztowaniu demonstrujących zaczęły wybuchać spontaniczne protesty, szczególnie w prowincji Bhutto, Sindh. Mieszkańcy Sindh mają opinię bojaźliwych i nieskorych do walki, więc wojsko było tym zaskoczone. Dzień po dniu główna autostrada była zapchana kolejną falą demonstrujących. Liczba śmiertelnych ofiar wzrastała, więzienia były przepełnione. Premier Indii, Indira Gandhi wydała oświadczenie, w którym chwaliła mieszkańców Sindh za odwagę i udzielała im moralnego poparcia. Był to jej ogromny błąd, jeśli chodzi o mieszkańców Pendżabu, bo wycofali się oni z walki i Sindh został osamotniony. Mustafa wiedział, że koalicja nie utrzyma się bez pełnego poparcia jego rodzinnej prowincji i zdecydował, że należy podjąć jakąś akcję, która spowodowałaby poparcie Pendżabu. Wybrał siedmiu przebywających na wygnaniu Pakistańczyków osądzonych zaocznie przez sądy wojskowe i piątego września wysłał ich z Londynu do Pakistanu. W prowokacyjnym, oficjalnym oświadczeniu ogłosił, że w drogę do kraju udaje się dziewięciu dzielnych członków Partii Ludowej, aby stanąć przed trybunałem wojskowym, traktując to jako swój udział w walce Ruchu. Fakt, że w rzeczywistości było ich siedmiu, a nie dziewięciu, nadawał tej historii aspekt czarnej komedii. 

Siódemka w czasie przelotu wykrzykiwała hasła demokracji oraz sławiła jej bohatera, Mustafę Khara, co wzbudzało niepokój innych, nie zainteresowanych sprawą pasażerów. Załoga dostała polecenie odkołowania jak najdalej od dworca lotniczego, a samolot po wylądowaniu w Karaczi został otoczony przez komandosów i opancerzone samochody. Siódemka powracających do kraju wygnańców wysiadła prosto w ręce policji, która natychmiast zaczęła ich wypytywać, gdzie jest dwójka pozostałych. Choundry Hanif (członek parlamentu i zwolennik Mustafy od momentu jego rozstania z Bhutto) oraz Sajid próbowali przekonać władze, że przybyło ich tylko siedmiu. Dowódca grupy jednak dostał polecenie przyprowadzenia dziewięciu ludzi z samolotu. Aresztował więc nie mającego nic wspólnego z polityką, brata jednego z policjantów oraz niewinnego, powracającego z odwiedzin u ciotki w Londynie chłopca, w rzeczywistości zwolennika Zii. Cała dziewiątka odwieziona została do obozu Ohrji. (Ci dwaj niewinni chłopcy spędzili w więzieniu dwadzieścia dwa miesiące, więcej niż cała reszta). Choundry Hanif opisał nam potem swoją celę w Ohrji jako "coś gorszego od jakiekolwiek wyobrażenia piekła, jakie może powstać w naszej głowie". Każdy spośród tej siódemki czuł się przez Mustafę zdradzony i przeklinał go za jego brak miłosierdzia. Wszyscy się wspólnie modlili o śmierć.




Jeśli Mustafa miał finansować rewolucję, to potrzebował na to o wiele więcej pieniędzy, niż miał do swojej dyspozycji. Postanowił więc zwrócić się do Alego Mehmooda, Pakistańczyka, który opuścił kraj i zrobił majątek na kontraktach budowlanych dla przemysłu naftowego. Ubili interes: w zamian za sfinansowanie buntu Ali Mehmood miał zostać ministrem finansów w nowym rządzie. Ta znajomość zacieśniła się, kiedy zamieszkaliśmy u Alego i jego pełnej życia żony Billo w ich posiadłości "Ayott Place" w Welwyn Garden City. Rozwój wydarzeń politycznych nabierał tempa. Zia wypuścił w końcu na wolność Benazir Bhutto, która udała się do Londynu. Na lotnisku witał ją tłum żyjących na wygnaniu Pakistańczyków, z Mustafą na czele. Teraz ona stała się ośrodkiem walki o odbudowę demokracji w Pakistanie. Zadanie, które przed nią stanęło, było ogromne. Jej ojciec został powieszony, a ona sama, młoda i niedoświadczona, spędziła trzy lata w areszcie. Wszyscy oczekiwali od niej, że dokona wielkich rzeczy, lecz nikt nie chciał dać jej czasu na naukę politycznego rzemiosła. Radość z powrotu Benazir była krótkotrwała. Mustafa miał zastrzeżenia do jej młodego wieku, wciąż pamiętał ją jako dziecko, na które wołał "Pinkie", ona zaś nazywała go "wujkiem". Benazir lepiej się czuła w towarzystwie młodszej generacji polityków i odsuwała się od rówieśników swojego ojca. Jej młody "rząd" doradzał, aby nie wierzyła ludziom takim jak Mustafa, ambitnym i pretendującym do przewodzenia partii. Przypominali jej, że Mustafa opuścił kraj w podejrzanych okolicznościach. 

Wobec mnie zachowywała się wspaniale. Próbowała zaprzyjaźnić się ze mną, ale Mustafa mi na to nie pozwolił.
- Nie wiem, jak długo będziemy się razem trzymać - wyjaśnił mi. - Twoje bliskie z nią stosunki mogłyby skomplikować moje sprawy. Nie możesz mieszać swoich godnych pożałowania przyjaźni z moją polityką. 
Któregoś dnia byłam sama we wspaniałym mieszkaniu Alego i Billo w Kensigton, gdy przyszedł, pytając o Mustafę, młody mężczyzna w wieku około dwudziestu pięciu lat. Powiedziałam, że Mustafa nieprędko wróci, ale on oświadczył kategorycznie, że poczeka. Nie spodobał mi się od pierwszej chwili, był nieokrzesany i zachowywał się tak, jakby swoją obecnością robił Mustafie łaskę. Mustafa wróciwszy do domu rozmawiał z nim na osobności przez prawie godzinę, a potem wszedł do pokoju i poprosił mnie o dwieście funtów. Dałam mu te pieniądze, ale bardzo się zdziwiłam, wręczanie takich sum pozbawionym środków do życia działaczom partii nie było w zwyczaju Mustafy.
- Biedny dzieciak przybył tu do mnie aż z mojej wsi - wyjaśnił mi. - Chcę mu pomóc.

Za dziesięć dni zadzwonił do mnie ten sam młody człowiek i powiedział bardzo zdenerwowany, że władze brytyjskie aresztowały go na lotnisku za próbę przemytu do kraju heroiny "w skarpetkach". Zapamiętałam wszystko dokładnie i powtórzyłam Mustafie, jak tylko wrócił do domu. Wściekał się na mnie, że rozmawiałam z nim przez telefon, bojąc się, że mogłam powiedzieć coś, co mogłoby mu zaszkodzić.
- Powinnaś była mu powiedzieć, że nie wiesz, kim on jest! - krzyczał Mustafa. - Za dużo mówisz.
- Myślałam, że chciałeś mu pomóc - odrzekłam zbita z tropu. Jeszcze dwa tygodnie temu Mustafa okazywał chłopakowi współczucie. - Skąd mogłam wiedzieć, że nie chcesz go więcej znać, zwłaszcza teraz, gdy jest w tarapatach? Może jednak mógłbyś mu pomóc? 
Mustafa zamyślił się i po chwili sięgnął po telefon. Zadzwonił na policję z prośbą o informację. Gdy pozwolono mu porozmawiać z chłopakiem, zwrócił się do niego ze złością:
- Co skłoniło cię do zrobienia czegoś równie głupiego? Narobiłeś sobie strasznego bigosu.
Rzucił słuchawką i zaczął nerwowo chodzić po pokoju. W Pakistanie heroiny jest pod dostatkiem. Północne rejony kraju usiane są uprawami maku i przemyt uprawiają nawet członkowie elity społecznej. Często zastanawiałam się, ile kilogramów heroiny można byłoby nabyć w Pakistanie za dwieście funtów i jaki Mustafa mógłby mieć z tego zysk. Nie czułam się jednak pewnie w tego rodzaju kombinacjach.

Kiedy sprawa trafiła do sądu, nagłówki wszystkich gazet doniosły o tym zajściu. Mustafa, wezwany na świadka, zeznał pod przysięgą, iż wiedział, że chłopak pochodzi z Muzaffargarh, lecz utrzymywał, że nic poza tym nie było mu wiadomo. Chłopak oświadczył, że wraz ze swoimi przyjaciółmi w Pakistanie padł ofiarą fałszywego posądzenia o sabotaż - próbę wykolejenia pociągu. Władze pakistańskie obiecały uwolnić jego przyjaciół, jeśli on podejmie się transportu heroiny do Londynu i umieści ją w domu Mustafy Khara.
- Zostałem zmuszony do przemytu heroiny - przyznał się. - Zażądano ode mnie, abym podłożył ją w domu pana Khara po to, żeby można go było oskarżyć o przemyt. 
Mnie ta historia wydawała się wymyślona, a to, co mówił, brzmiało jak wyuczona lekcja. W istocie była to jedna z tych fantastycznych historii, które Mustafa wymyślał na poczekaniu po to, by wybrnąć ze skomplikowanej sytuacji. Musiała się jednak wydać dość wiarygodna, skoro rozpisywano się o niej w gazetach i w Anglii, i w Pakistanie. Mustafa stawał się coraz bardziej popularny, interesowano się nim na całym świecie jako tym, który był w stanie zagrozić reżimowi Zii. Młody człowiek został skazany na pięć lat pozbawienia wolności. Zasypywał nas z celi więziennej błagalnymi listami, żeby Mustafa skontaktował się z jego z rodziną w Pakistanie, żeby wysyłał im pieniądze i żeby wstawił się za jego uwolnieniem. Mustafa wyrzucał jednak te listy do śmietnika.

  




 CDN.
 

MOJE PRYWATNE - "50 TWARZY GREYA" - Cz. V

OPOWIADANIE + 18



 

 Piotr następnie podszedł do swego biurka, otworzył jedną z szuflad i wyjął z niej jakąś tubkę z bliżej nieznaną Basi substancją. Zbliżył się do nagiej dziewczyny i ponownie nakazał jej pochylić się do przodu i jednocześnie rękoma rozchylić pośladki. Basia uczyniła to z przerażeniem, domyślając się co ją może wkrótce czekać. Piotr odkręcił tubkę nieznanego jej kremu, pobrał jego zawartość na swój palec, po czym delikatnie zaczął nim smarować rozwarte tylne wnętrze dziewczyny.

- Rozluźnij się księżniczko, zabawa dopiero się zaczyna - powiedział Piotr z pewną ironią w głosie, która jeszcze bardziej przeraziła Basię. Starannie rozsmarowywał krem po całym jej anusie - To zwiększy naszą przyjemność - dodał gdy silnym ciosem w pośladek dał Basi znak aby ponownie się wyprostowała. Basia czuła dziwne mrowienie, tak jakby mięśnie jej odbytu doznawały swoistego skurczu, bała się jednak zapytać Piotra czym też ją wysmarował, gdyż nie chciała prowokować jego niezadowolenia, a co za tym idzie - kolejnych kar. Piotr jednak sam postanowił wyjaśnić Basi, co też powoduje ów dziwny dyskomfort w jej anusie - Zapewne domyślasz się już że to nie jest zwykły krem? To ałun, powoduje cudowne ściśnięcie mięśni pośladków, dzięki temu twoje doznania będą znacznie intensywniejsze. Dotąd byłaś dziewicą w tamtym miejscu, a teraz stałaś się mega dziewicą. Basia słuchała tego z niedowierzaniem, jeśli bowiem jest tak jak mówi, ból jaki jej sprawi będzie znacznie większy, niż w przypadku normalnego stosunku analnego. Myśląc o tym ponownie łzy zaczęły płynąć do jej oczu.

- No już, spokojnie moja księżniczko, nie wszystko od razu, po kolei. A właśnie, lubisz golf? - Piotr zadał Basi dość niespodziewane pytanie.

- Tak Panie, lubię - odpowiedziała dziewczyna.

- To świetnie się składa, ponieważ właśnie zapraszam cię na małą partyjkę, ale nim to nastąpi mała rozgrzewka - mówiąc to Piotr wygodnie rozsiadł się w fotelu, po czym dodał - Zatańcz dla mnie niewolnico, zabaw mnie.

Basia zaczęła niezgrabnie kołysać się, imitując taniec, tym bardziej że nie było muzyki, a poza tym jeszcze nigdy dla nikogo nie wykonywała erotycznego tańca. Piotr szybko to zauważył i nakazał jej bardziej się skupić, ale ponieważ na niewiele się to zdało, zrezygnowany mężczyzna wstał z fotela, podszedł do kominka, przy którym stał pojemnik na kije golfowe i rzekł:

- Moje polecenia masz wykonywać natychmiast i bez szemrania. Każdy błąd, każde nieprzygotowanie lub nieprzyłożenie się do wydanego polecenia, będzie karane. Moja niewolnica umysł ma mieć zaprzątnięty jedynie myślami jak możliwie najlepiej dogodzić swemu panu, jeśli zaś jej myśli krążą wokół czegoś innego - za każdym razem będzie karana. Ale nie myśl sobie, że dotychczasowe pieszczoty, które już poznałaś w moim domu będą dalej kontynuowane, to co przeżyjesz, zapamiętasz do końca życia niewolnico. 

Piotr nakazał położyć się Basi na dywanie, rozszerzyć szeroko nogi i rozchylić palcami maksymalnie szparkę, po czym rzekł - Będziesz moim pólkiem golfowym. - Po czym skierował się w stronę podwyższenia, przy którym stało jego biurko i wydał jej kolejne polecenie - Leż spokojnie i nie waż się nawet poruszyć. Jeśli choćby drgniesz, to przysięgam ci że każę zaszyć tę twoją pizdeczkę i dopóki będziesz w moim domu. zabawiać będziemy się twoim drugim kanałem, czy zrozumiałaś mnie niewolnico?

- Tak Panie, zrozumiałam - odpowiedziała przerażona, choć jednocześnie podniecona dziewczyna.

Basia położyła się wygodnie na dywanie, wokół kominka, tak jak polecił jej Piotr. Następnie uniosła uda i rozłożyła jak najszerzej nogi. Palcami obu dłoni rozchyliła swoje wargi sromowe, co spowodowało że ukazało się wejście do pochwy. Piotr w tym czasie przymierzał się do oddania dobrego strzału, wybrał do tego cienki kij z zakrzywioną końcówką, po czym zamachnął się i strzelił. Piłka nie trafiła do celu, uderzając Basię w biust.

- Pudło - krzyknął Piotr - Ale chyba mi się poruszyłaś, co?

- Nie Panie, leżałam bez ruchu, tak jak kazałeś - powiedziała Basia, zdając sobie sprawę z konsekwencji niewykonanego polecenia. 

- W takim razie jeszcze raz - Piotr wziął kolejny zamach i... trach, druga piłeczka trafiła celnie w pochwę, wbijając się głęboko w jej wnętrze. Kolejny strzał i kolejny traf, swoisty turniej trwał kilka godzin, gdyż Piotr coraz bardziej się tym nakręcał. Po każdej rundzie, kazał Basi wyjmować piłeczki z "dołka" przynosić mu je do stóp i ponownie kłaść się w wyżej wymienionej pozycji. Gdy wreszcie znudziła mu się ta osobliwa gra, przywołał Basię, nieznoszącym sprzeciwu:

- Do mnie! Ile razy trafiłem? - zapytał Piotr. Przerażona Basia nie znała odpowiedzi na to pytanie, ponieważ nie liczyła kolejnych jego "trafień".

- Nie wiem Panie, nie kazałeś mi liczyć - odpowiedziała dziewczyna, nie zdając sobie sprawy że tym samym ponownie prowokuje Piotra do kolejnej kary.

- To nie wiesz o tym, że niewolnica ma się pasjonować wszystkim co robi jej Mistrz, każdy jego sukces jest jednocześnie jej sukcesem, a każde jego "trafienie", powoduje wzbierającą się radość w jej sercu i szparce. Nie wiedziałaś o tym, ile razy mam cię tego uczyć, co? - tym razem głos Piotra brzmiał ostro. Złapał Basię za smycz i silnie pociągnął w stronę pewnego urządzenia, znajdującego się na podłodze, które podłączone było do prądu. Następnie wybrał dwa najgrubsze kije golfowe, po czym włożył je rękojeścią do owego urządzenia w taki sposób, że końcówkami wystawały one ku górze. - Teraz zabawimy się w rodeo - powiedział, po czym nakazał Basi usiąść na tych kijkach w taki sposób, aby obie końcówki wchodziły jej w obie jej dolne szparki. Basia lekko zbliżyła się do kijków, po czym próbowała dopasować końcówkę w odpowiednie swoje otworki, ale ponieważ mięśnie jej odbytu wysmarowane ałunem, były napięte do granic możliwości, nie była w stanie bardziej się napiąć, aby końcówka tylnego kija wbijając się w jej anus, nie powodowała bólu. - Ugnij nogi, tak aby końcówki zniknęły całkowicie w twoich otworkach, nie chcę ich widzieć - dodał Piotr. Basie zrobiła jak kazał, po czym syknęła z bólu:

- Aaa, boli, już dalej nie wejdzie.

- Powiedziałem ci że nie chcę widzieć żadnej końcówki, czy naprawdę jesteś aż tak tępa że moje słowa do ciebie nie docierają, czym tylko prowokujesz kolejne kary. - Ugnij kolana, niżej... jeszcze niżej... jeszcze...

- Panie proszę, to boli, ja już nie mogę - ból był tak duży, że Basia zaczęła realnie płakać.

- Powiedz mi, jak to się stało że ty w ogóle skończyłaś jakąkolwiek szkołę, skoro jesteś tak nieuleczalnie tempa? Czy nadal nie rozumiesz że jedyne co się liczy, to moje zadowolenie, nawet kosztem twojego zdrowia. No ale przecież zawsze możesz to zakończyć, wystarczy że powiesz to jedno, magiczne słowo, które cię uwolni i wrócisz sobie do swojego przytulnego domku, bez żalu z mojej strony. Zawsze przecież pozostaną mi filmy i zdjęcia z twoim udziałem. 

Te ostatnie słowa Piotra zmroziły Basię.

- Jakie filmy, jakie zdjęcia? Jak to, przecież nie umawialiśmy się że będziesz mnie kamerował - krzyknęła ze zdenerwowania dziewczyna.

- Mylisz się złotko, podpisując umowę, zgodziłaś się na wszystko czego tylko od ciebie zażądam. Mogę z tobą zrobić wszystko, łącznie z okaleczeniem, nawet trwałym, i to wszystko zrobiłaś za kasę, pieniądze które mogą odmienić twoje nędzne życie, jesteś zwykłą dziwką i tak właśnie będziesz traktowana. Ale przecież możesz odejść również i bez pieniędzy, wybór należy do ciebie.

Basia zaczęła szlochać.

- Jak możesz mi to robić, przecież chodziliśmy do jednej szkoły, jednej klasy, dlaczego mnie tak traktujesz, co ja ci zrobiłam?

- No widzisz, nawet nie pamiętasz jaką wówczas byłaś perfidną suką, jak bardzo zapatrzona byłaś w siebie. Nie potrafiłaś dostrzec ludzi, którzy są wokół ciebie, dziś zaś płacisz za swe dawne błędy.

- Jeśli cię w jakikolwiek sposób zraniłam, to przepraszam, nie miałam pojęcia.

- Już nie czas na przeprosiny złotko, teraz przyszedł czas odkupienia win. A tak w ogóle... jak śmiesz mówić do mnie na ty niewolnico?

Basia już wiedziała że popełniła błąd, ale nie miała pojęcia jak się teraz z tego wszystkiego wycofać. Jeśli zrezygnuje, nie dostanie obiecanych pieniędzy, które mogłyby ją ustawić do końca życia. Do tego najprawdopodobniej zwolnią ją z pracy. A ona ma kredyt. Co jeśli straci również mieszkanie, gdzie się podzieje, dokąd pójdzie. Nie ma więc wyjścia, musi wytrzymać ten tydzień. Oby tylko spełniać wszystkie zachcianki tego sadysty i nie prowokować go do kolejnych kar, bo co będzie, jeśli rzeczywiście trwale ją okaleczy? Te jej rozważania przerwał silny cios kolczastym biczem w pośladek. 

- Aaaa... - krzyknęła dziewczyna, a na skórze zaczęła pojawiać się stróżka krwi.

- Od tej pory nie wolno ci wydać z siebie żadnego dźwięku, aż do odwołania masz być niema, rozumiesz?

Basia posłusznie kiwnęła głową, choć przecięty pośladek palił ją niemiłosiernie. Tymczasem Piotr wziął do ręki mały pilocik i uruchomił urządzenie, nad którym ciąż rozkraczona była Basia. Ku wielkiemu przerażeniu dziewczyny, jeden z kii golfowych zaczął się powoli obracać w jej szparce, a ponieważ zakończony był grubą końcówką, powodował ból, nawet przy niewielkich obrotach.

- No i co malutka, przeczyścimy również i drugi kanał? - zapytał z sarkazmem Piotr. 

Basi łzy zaczęły płynąć do oczu, spojrzała się na Piotra miną niewinnego kociaka, próbując wzbudzić w nim jakiekolwiek pokłady litości. To jednak na Piotra zupełnie nie działało. Włączył również i drugi kij, który powoli zaczął obracać się w jej nasmarowanym ałunem i maksymalnie ściśniętym anusie. Nie trwało długo, gdy Basia wydała z siebie przerażliwy krzyk, jednocześnie podnosząc się do góry i uwalniając z wciśniętych w nią przedmiotów. 

- Co ty zrobiłaś? - spokojnie zapytał Piotr.

Basia upadła mu do stóp, próbując się tłumaczyć

- Panie, ja zrobię dla Ciebie wszystko, dosłownie wszystko, ale błagam Cię, nie zmuszaj mnie już do tego, błagam, Cię, błagam...

Piotr wymierzył jej kolejny silny cios w pośladek, który spowodował ponowne rozdarcie skóry z której wypływała krew.

- Pozycja, natychmiast! - krzyknął Piotr, sugerując kolejnym ciosem aby przyjęła wcześniejszą postawę i ponownie zajęła miejsce "na kijkach". Przerażona i zapłakana dziewczyna po pewnym wahaniu wykonała jego polecenie, ponownie nadziewając się na sztywne pale. Piotr kolejny raz włączył najpierw pierwszy kijek, a następnie drugi, co spowodowało że dziewczyna znów wyskoczyła jak oparzona i zaczęła łkać u jego stóp, cicho mrucząc jakieś błagalne prośby. 

- Dobrze, na dzisiaj koniec z rodeo, przejdźmy więc do dalszej części. Aby zasłużyć na obiad, musisz się wykazać dziewczyno, dlatego też posprzątasz dzisiaj mój dom, wszystkie pokoje. Odkurzysz, powycierasz kurze itd. itp. Jak skończysz, będziesz mogła coś zjeść. Ledwo co powłócząca nogami Basia uznała to za łaskę, choć czekała ją nie lada praca, gdyż dokładne wysprzątanie wszystkich 15 pokoi w willi Piotra zajmie jej czas co najmniej do rana. Mimo to było to i tak lepsze, niż bolesne dosiadanie sterczących ku górze i obracających się w jej wnętrzu kijach golfowych.






 CDN.
             

wtorek, 25 kwietnia 2017

WYBORY PREZYDENCKIE WE FRANCJI ANNO DOMINI 2017

CZYLI ŚMIEJMY SIĘ,  BAWMY SIĘ

 


Od razu muszę się przyznać, że niewiele interesują mnie wybory prezydenckie we Francji. Może się to wydawać dziwne (tym bardziej że moja Pani też pochodzi z kraju Moliera), ale tak właśnie jest, bowiem doprawdy nie przepadam za wyborem między dżumą i cholerą. No oczywiście może gdybym był Francuzem, patrzyłbym na te kwestie trochę inaczej, ale na dobrą sprawę - nie zastanawialiście się kiedyś czy wybory w upadłym państwie, który już teraz zaczyna być kolonią innych mocarstw - ma jakiekolwiek znaczenie? Przecież tam się nic nie zmieni, bez względu na to który z kandydatów obejmie urząd prezydencki, nie nastąpi dla Francuzów jakaś zdecydowana poprawa na lepsze. Uważam wręcz, że Francuzi (którzy jeszcze kilka lat temu płakali nad faktem iż to właśnie język angielski jest dziś językiem międzynarodowym, a język francuski schodzi do poziomu jakiegoś lokalnego narzecza), powinni się przygotowywać do roli współczesnych białych murzynów Europy. Ja bowiem nie widzę dziś dla Francji żadnego ratunku i uważam że ten kraj po prostu już musi spotkać los, jaki bez wątpienia jest mu pisany. Żaden z obecnych kandydatów, którzy przeszli do drugiej tury wyborów, nie zmieni tego stanu rzeczy, choćby nie wiem co uczynił (a moje przekonanie podziela moja Pani, skoro nie wzięła udziału w wyborach, mimo że wciąż posiada obywatelstwo francuskie), Pozwolę sobie jednak dokonać krótkiej prezentacji kandydatów i ich programów (oraz mocodawców), a następnie przejdę do spokojniejszego tematu, związanego z humorem. Nie traćmy więc czasu.



EMMANUEL MACRON

 



Typowy "plastikowy człowiek" bez twarzy" (a może raczej o wielu twarzach?), bez poglądów, bez idei - taki typowy Ken. Jest typowym odwzorowaniem dzisiejszej Francji, całkowicie kontrolowanej przez lokalny establishment finansowy, mający oczywiście powiązania z establishmentem międzynarodowym. Jeśli zostanie wybrany (a tak zapewne się stanie), będzie drugim najmłodszym prezydentem Francji, od 1848 r. i zwycięstwie Ludwika Napoleona Bonaparte (bratanka Cesarza Napoleona Wielkiego), który objął prezydenturę w wieku lat 40 (tyle samo obecnie lat ma Emmanuel Macron). Jeśli miałbym go podsumować jednym zdaniem, powiedziałbym - produkt wielkiego kapitału, zwykła polityczna bladź. W jego biografii przewija się kilka wątków, które (biorąc pod uwagę dzisiejsze czasy), nie powinny nas dziwić. Mianowicie Macron uczył się w liceum jezuickim, oraz asystował Paulowi Ricoeur'owi, socjalistycznemu filozofowi, który pragnął połączyć zasady chrześcijańskie z socjalizmem (podobnie jak to dziś czyni "biała Franca" z Watykanu, która odwołuje się do zasad komunistycznych oraz twierdzi że nauka Jezusa Chrystusa ma wiele wspólnego z dzisiejszymi migrantami z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, którzy w setkach tysięcy płyną do Europy, aby otrzymać łatwe pieniądze, mieszkania, samochody oraz oczywiście białe kobiety, jako swoje seksualne niewolnice).

Następnie Macron swoją karierę polityczną zaczynał w partii socjalistycznej u boku totalnie skompromitowanego Francoisa Hollande'a (pamiętacie jego sławne: "Wy macie wartości, my mamy fundusze strukturalne" - swoją drogą tak sobie myślę, w V wieku naszej ery Rzym (Cesarstwo Zachodnio-rzymskie) miał wielkie bogactwo - nagromadzone przez wieki - ale nie miał wartości. Co więc mu dało to, że miał pieniądze? skoro plemiona tzw.: "barbarzyńców" wchodziły sobie w jego granice jak w masło, a Rzym został dwukrotnie złupiony - zupełnie analogicznie, jak dziś ma to miejsce z Europą Zachodnią. Także panie Hollande, już wkrótce tymi funduszami będziesz pan sobie mógł - jeśli wciąż będziesz je pan oczywiście posiadał - co najwyżej wytapetować łazienkę). Jednocześnie miał związki z wielkim banksterskim kapitałem (zatrudniony został w 2008 r. w Rothschild & Cie Banque). Potem jego kariera rozwijała się równie dynamicznie: 2012-2014 zastępca sekretarza generalnego Pałacu Elizejskiego, 2014-2016 minister gospodarki, przemysłu i cyfryzacji u boku socjalisty - Manuela Vallsa. W 2016 r. na fali wzrastającej niechęci Francuzów co do osoby i prezydentury Hollande'a, wystąpił z partii socjalistycznej, zakładając ruch polityczny pod nazwą "En Marche" ("W ruchu"). Zaczął też głosić hasła dystansujące się od wszystkich dotychczasowych partii i układów politycznych, promując się na "nowego człowieka" który nie jest "ani lewicowy, ani prawicowy". Od razu otrzymał ogromne wsparcie mediów głównego (francuskiego) ścieku, pompujących jego sondaże ponad miarę (zupełnie tak samo jak to miało miejsce w latach 2015-2016 z naszym Ryśkiem Petru). Efekt jest taki, że dziś, w przeciągu zaledwie roku, jest głównym kandydatem w wyborach prezydenckich i ma ogromne szanse na zwycięstwo.




Jaki z tego wniosek? Posłużę się tutaj moim ulubionym klasykiem - Ryśkiem Petru, którego wręcz uwielbiam, bowiem zawsze potrafi poprawić mi humor: "Jeśli nie wiadomo o co chodzi... to wiadomo że o coś chodzi". Czyli innymi słowy, jeśli dotychczasowe partie, będące ekspozyturą międzynarodowej finansjery tracą swą popularność w społeczeństwie, należy wyciągnąć z nich jakąś młodą marionetkę która założy nowy ruch polityczny, odcinając się jednocześnie od dotychczasowych stronnictw i deklarując swoją bezideowość ("ani lewicowy, ani prawicowy"), jednocześnie pompując mu poparcie, niczym balon i pokazując w mediach jako jedynego "rozsądnego" kandydata. I to ludzi przyciąga, bowiem młodość i poglądy dość nijakie. Ludzie z reguły pragną, a już w szczególności kobiety - żeby było dobrze i miło i jeszcze żeby wszyscy się kochali - wystarczy więc sprzedać im taką bajeczkę, podlewając to jeszcze pewnymi "gospodarczymi" obietnicami poprawy położenia wszystkich grup społecznych i mamy gotowego kandydata, właśnie takiego, jakiego wymarzyli sobie jego mocodawcy. A przecież wystarczy dokładniej przyjrzeć się tym obietnicom, aby wyrobić sobie zdanie o owym "plastusiu". Co on bowiem proponuje bezrobotnym? Przyznanie dodatku do płacy minimalnej dla zatrudnionych na niepełny etat, równy 100 euro, i to jest jego jedyna propozycja skierowana do tego elektoratu (jest więc wyrazicielem opinii środowiska które go wylansowało, jeszcze bowiem kilka lat temu publicznie kpił z ludzi najuboższych, nazywając ich "analfabetami" i "nierobami").

Poza tym wszystkie jego obietnice polityczne, idą w sukurs wielkiemu kapitałowi, który zresztą go wspiera (wystarczy przytoczyć kilka nazw: BNP Paribas, AXA, Iliad SA., Meetic i wiele innych, nie licząc grona finansistów i przedstawicieli wielkiego biznesu, będących w jego otoczeniu). Wszystkie jego propozycje gospodarcze idą więc w sukurs wprowadzenia kolejnych ulg dla zamożnych. Ciekawe też są jego poglądy na politykę międzynarodową i kwestię imigracji (oczywiście "ciekawe" są pod tym względem, że nie różnią się niczym od ogólnie przyjętych w całym establishmencie). Jest więc on zwolennikiem pogłębiania integracji europejskiej i zamiany Europy w jeden wielki socjalistyczny (czy raczej komunistyczny, ale - co bardzo ważne - z dominującą i tym wszystkim odgórnie sterującą elitą wielkiego kapitału), kołchoz. Ścisłej współpracy Francji z Niemcami w ramach tego projektu, stworzenia Europy "dwóch prędkości" (która zresztą już istnieje), Jest też (a jakże) gorącym zwolennikiem niekontrolowanego wpuszczania do Europy (i Francji) setek tysięcy muzułmańskich nachodźców (jakiś czas temu stwierdził nawet że: "Francuzi muszą się przyzwyczaić do terroryzmu i nie można w tym obszarze nic zmienić"), oraz ich przymusową relokacją w innych państwach Europy (jak choćby w krajach Europy Środkowej). Jest też zwolennikiem stworzenia armii europejskiej jako przeciwwagi dla NATO i wpływów Stanów Zjednoczonych w Europie i na świecie. Ha-ha-ha - tyle mogę dodać jako podsumowanie tej kandydatury.             



MARINE LE PEN



Według mnie nie ma ona szansy aby zwyciężyć w tych wyborach prezydenckich, aczkolwiek prowadzony przez nią Front Narodowy ma duże szanse zwyciężyć w czerwcowych wyborach parlamentarnych (choć nawet w sytuacji gdyby zwyciężył, to raczej rządzić nie będzie, bowiem różnice głosów będą niewielkie i zapewne utworzy się koalicja "wszyscy przeciw Le Pen", tak jak to ma miejsce od lat). Nie jestem zwolennikiem Frontu Narodowego (choć oczywiście wiele ich postulatów, szczególnie odnośnie muzułmańskich imigrantów bardzo mi się podoba), bowiem jak powszechnie wiadomo (a może... nie wiadomo?) była to partia stworzona na polecenie prezydenta Francji - Georgesa Pompidou w 1972 r. jako przykrywka dla tajnych operacji francuskich służb specjalnych. Do tego celu oddelegowano oficera kontrwywiadu (który w latach 50-tych osobiście brał udział w torturowaniu Algierczyków podczas ich wojny o niepodległość) Jean-Marie Le Pena (zresztą w tej partii długie lata wprost roiło się od agentów i byłych oficerów kontrwywiadu, a także zwykłych najemników, jak choćby współzałożyciel Frontu Narodowego - Francois Duprat, mający bardzo dziwne powiązania). Po śmierci Pompidou w 1974 r. kolejni prezydenci wspierali (z reguły nieoficjalnie) Front Narodowy, upatrując w nim doskonałej bazy, kumulującej środowiska prawicowe (w 1984 r. socjalistyczny prezydent Francois Mitterand nakazał nawet finansowanie Frontu Narodowego z państwowych pieniędzy), a jednocześnie nie pozwalając mu na przejęcie władzy w kraju (mobilizacja wszystkich partii przeciw narodowcom przed każdymi wyborami, w myśl hasła: "wszyscy przeciw Le Pen"). 

W 2011 r. rządy nad partią przejęła córka Jean-Marie Le Pena, Marine, która skierowała partię na tory (gospodarczo) bardziej socjaldemokratyczne. Znacznie wzrósł też elektorat partii, odkąd to Marine Le Pen dzierży jej stery. Zapowiada ona obniżenie wieku emerytalnego (z 62 do 60), wzrostu płacy minimalnej, obniżki podatków dla gospodarstw domowych oraz wsparcie finansowe z budżetu państwa, najsłabiej zarabiających Francuzów. Marine zamierza też wprowadzić ograniczenia (coś na wzór ceł, bo one w warunkach Unii Europejskiej zaistnieć nie mogą) na produkty sprowadzane do Francji z innych państw, oraz (co jest jednym z kluczowych postulatów gospodarczych) wyjście ze strefy Euro i powrót do franka. Co się tyczy jej programu politycznego, to zapowiada ona zamknięcie granic przed muzułmanami (i ograniczenie imigracji z krajów Afryki i Bliskiego Wschodu do zaledwie 10 tys. rocznie, co na warunki francuskie jest liczbą znikomą, tym bardziej że do tej pory przyjmowano wszystkich bez większych ograniczeń). To co najbardziej mnie niepokoi jednak to jej bezgraniczne zaufanie do Rosji (nawet nie tyle do Putina, choć on ją finansuje) ale właśnie do Rosji. Czy jednak można się temu dziwić? Francuzi przecież nigdy nie doznali żadnych poważniejszych klęsk czy zniewag od Rosji (wyłączając krótkotrwałą epokę napoleońską) i wielokrotnie podczas wojen byli sojusznikami. Wydaje mi się jednak że takie podejście do kwestii rosyjskiej to nie jest naiwność (cechująca Francuzów już od co najmniej kilku dziesięcioleci) - to głupota. Nie trzeba bowiem wtykać palców do gniazdka, aby się przekonać że to nie jest bezpieczne. 



 PODSUMOWUJĄC

Całe to tałatajstwo, uważam że dzisiejsza Francja jest już krajem upadłym (również gospodarczo, choć tego może jeszcze na razie nie widać). Mało tego, stała się kolonią obcych mocarstw jak choćby Rosji, która już oficjalnie (podobnie jak to było w XVIII wieku w Rzeczpospolitej, gdy posłowie obcych dworów, głównie rosyjskiego i pruskiego, przekupywali posłów na sejmy, aby nie wspierali odbudowy silnej armii i gospodarki, bowiem to nie leszowało w interesie tych państw) finansuje kampanię wyborcza Marine Le Pen , czyli innymi słowy tworzy sobie swój własny bufor, swoją kolonię w Europie (swoją drogą Rosja także wkrótce stanie się kolonią Chin, ale to temat na inny zupełnie inny post). Wkrótce przyjdzie załamanie, najpierw gospodarcze, a potem polityczne i społeczne. Gdy krew zacznie się lać po francuskich ulicach, zacznie się okres katharsis dla tego kraju i jego durnej, prowadzonej od dziesięcioleci pacyfistycznej polityki. Francja dziś jest już oskubanym z piór kogutem, któremu dodatkowo wyrwano język i który nie potrafi już nawet piać. Czeka więc, aż gospodarz przyjdzie do niego z siekierą i przeznaczy go na rosół. 



PS: Dziś uważam że jedyną poważną cywilizacyjną ideą, pod jaką powinni się zgromadzić Europejczycy, jest Cywilizacja Krzyża. Sądzę że nie ma wyjścia, i nie można już nawet na ten temat dywagować, bowiem wkrótce kolejne państwa skończą tak samo jak ów francuski kurak - w rosole, zjedzone i strawione przez nachodźców. Dziś zaś (pomimo wszystkich swych społecznych dziwactw) głównym przywódcą Cywilizacji Krzyża jest właśnie Ameryka Donalda Trumpa, którą należy wspierać. 





Musi nastąpić prawdziwe odrodzenie wiary i duchowości - jeśli ono nie nastąpi, zaleją nas muslimy, wyobrażające sobie Raj, jako miejsce gdzie można do woli gwałcić dziewice mając przy tym hiper-witalność i móc pić ukradkiem wino, gdy Allah nie widzi, najlepiej po ciemku, bo wtedy rzeczywiście nic nie widać. Swoją drogą muzułmanie nawet Allaha mają za idiotę)    


  A NA KONIEC, TAK JAK OBIECAŁEM, TROCHĘ HUMORU:


"UCHO PREZESA"

PRZYZNAM SIĘ SZCZERZE ŻE JEST TO NAJZABAWNIEJSZY ODCINEK Z CAŁEJ SERII

A OTO POSTACIE KOLEJNO POJAWIAJĄCE SIĘ W GABINECIE PREZESA:

 
 GRZEGORZ SCHETYNA
 



MÓJ ULUBIENIEC:
RYSZARD PETRU


WŁADYSŁAW KOSINIAK-KAMYSZ



PAWEŁ KUKIZ



JOANNA SCHMIDT


 i PIOTR LIROY-MARZEC




ENGLISH TRANSLATION







I JESZCZE WYBITNA INTELIGENCJA KANADYJSKICH KOBIET, KTÓRE PODPISYWAŁY SIĘ POD PETYCJĄ W SPRAWIE... ZNIESIENIA PRAW WYBORCZYCH DLA KOBIET


SWOJĄ DROGĄ CHYBA JEST DUŻO PRAWDY W SŁOWACH, KTÓRE NIEGDYŚ WYPOWIEDZIAŁ CESARZ NAPOLEON WIELKI - "PAŃSTWA UPADAJĄ GDY RZĄDZĄ NIMI KOBIETY", PATRZĄC NA TE GŁUPIUTKIE DZIEWCZYNY, DO TEGO STUDENTKI, KTÓRE PRZY TYM WYGŁASZAJĄ HASŁA O OBRONIE PRAW KOBIET - TO DO PRAWDY JESTEM PRZERAŻONY




niedziela, 23 kwietnia 2017

BILISTICHE - "PERŁA NILU" - Cz. V

O TYM JAK AMAZONKA STAŁA SIĘ

JEDNĄ Z NAJSŁAWNIEJSZYCH

KURTYZAN ŚWIATA






"TRUDNO WPROST ZLICZYĆ, JAK WIELU MIAŁO POD SWOIM PANOWANIEM NARODY I MIASTA, ALE ZNIKOMA ILOŚĆ BYŁA TAKICH, KTÓRZY PANOWALI NAD SOBĄ"

LUCJUSZ ANNEUSZ SENEKA



W chwili śmierci królowej Arsinoe II (ok. 270 r. p.n.e.) Egipt był prawdziwą śródziemnomorską potęgą zarówno ekonomiczną, polityczną jak i militarną. W skarbcu królewskim, znajdowało się wówczas (według Appiana) 740 tys. talentów (suma wręcz przeogromna), a roczne wpływy (z podatków, ceł i kontrybucji) sięgały 14 800 talentów. Dynastia była ugruntowana, już bowiem od śmierci Aleksandra Wielkiego (323 r. p.n.e.), władzę nad Egiptem objął (początkowo jako satrapa) ojciec Ptolemeusza II Filadelfosa - Ptolemeusz z przydomkiem "Soter" (czyli "Zbawca"). Po kilkunastu latach, koronował się on na pierwszego od prawie czterdziestu lat (czyli od upadku ostatniego faraona z lokalnej dynastii - Naktanebo II i ponownym podboju Egiptu przez Persów w 343 r. p.n.e.), króla Egiptu w 305 r. p.n.e. (czyli w tzw.: "Roku Królów" - w którym koronowało się wielu dotychczasowych dowódców Aleksandra Wielkiego, pełniących dotychczas funkcje lokalnych namiestników swoich prowincji). Jego długie panowanie (łącznie władał Egiptem przez 40 lat) i również długie rządy jego syna - Ptolemeusza II (panował przez 37 lat), pozwoliły wewnętrznie umocnić się dynastii na egipskiej ziemi i wyrobić sobie trwałe przywiązanie i szacunek lokalnej (nie greckiej i nie macedońskiej) ludności. 

Brak wewnętrznych konfliktów i walk o władzę w tym okresie (co prawda, jak to w rodzinie, dochodziło do niesnasek w kwestii następstwa tronu, szczególnie że Ptolemeusz II był młodszym synem Ptolemeusza Sotera, starszym był zaś niejaki Ptolemeusz Keraunos, niezwykle agresywny i skory do buntu człowiek (w sposób zdradziecki zamordował w 281 r. p.n.e. władcę Imperium Syro-persydzkiego, założyciela dynastii Seleucydów - Seleukosa I Nikatora). Ten został jednak wydziedziczony przez ojca w 285 r. p.n.e., a potem objął tron Macedonii (281 r. p.n.e.). Zginął w niewoli, zamordowany przez zwycięskich Celtów w 279 r. p.n.e. po klęsce w bitwie pod Bitolą. Był co prawda jeszcze Magas, przybrany syn Ptolemeusza I Sotera, ale jemu ojciec wyznaczył rządy jedynie nad Cyrenajką. Sprawa dynastii i bezpieczeństwa Egiptu (przerwana na krótko w 275 r. p.n.e. ofensywą Magasa na Egipt, w celu zdobycia pełnej władzy - zakończyła się ona jednak niepowodzeniem w wyniku buntu libijskiego plemienia Marmarydów na jego tyłach, gdy był już 60 km. od Aleksandrii. Musiał więc zawrócić i więcej już nie próbował zawładnąć Egiptem, a w 250 r. p.n.e. zawarł sojusz z bratem, na mocy którego córka Magasa Berenika, miała wyjść za syna Ptolemeusza II - księcia Ptolemeusza Euergetesa - późniejszego Ptolemeusza III, a Cyrenajka wejść w skład państwa egipskiego).




Od 301 r. p.n.e. Egipt panował nad Syro-Palestyną, do której to ziemi pretensje zgłaszali również Seleucydzi. Ziemia ta została obroniona, a egipskie panowanie umocnione po zakończeniu I wojny syryjskiej (274 - 271 r. p.n.e.), w której wyniku pod władzą Ptolemeusza II znalazły się również zdobyte greckie miasta w pasie małoazjatyckim, od Miletu po Cylicję. Flota egipska była wówczas drugą najpotężniejszą (po kartagińskiej) flotą wojenną basenu Morza Śródziemnego. Kwitł też handel dalekomorski, a wiele niezbędnych dla kraju produktów (takich jak drewno, żelazo, srebro, purpura), docierały do Egiptu w formie danin, płaconych przez podbite ludy. I wówczas to właśnie, w chwili swej największej potęgi, Egipt po raz pierwszy w swych dziejach nawiązał stosunki polityczne z Republiką Rzymską (273 r. p.n.e.). Rzym wówczas właśnie zakończył wojnę z królem Epiru - Pyrrusem (280 - 275 r. p.n.e.), i oblegał greckie, południowo-italskie miasto Tarent (zdobyte w kilka miesięcy potem w 272 r. p.n.e.). Należy od razu zaznaczyć, że Egiptu nie interesowała wówczas ta italska republika, uważali ich w najlepszym razie za niegodnych uwagi prowincjuszy, w najgorszym zaś za dzikusów i barbarzyńców. W zasadzie egipscy władcy nie mieli żadnych interesów w polityce poza rejonem Grecji właściwej, co prawda ojciec Ptolemeusza II - zawarł ok. 300 r. p.n.e. anty-kartagiński sojusz z władcą Syrakuz - Agatoklesem, ale nie poszły za tym jakieś inne, zdecydowane kroki polityczno-militarne w tym regionie, zresztą Agatokles był Grekiem, a Syrakuzy greckim miastem na Sycylii, więc porównywanie tego z poselstwem egipskim roku 273 p.n.e., skierowanym do Rzymu, nie jest tu do końca adekwatne.

Kwita też literatura i nauka. W tym czasie działały także zarówno Biblioteka Aleksandryjska (licząca 490 tys. zwojów), Serapejon (świątynia Serapisa, licząca 43 tys. zwojów), Muzeum (Museion - dom Muz, miejsce spotkań najwybitniejszych poetów i uczonych, którym król wypłacał stałe pensje), a także ogród zoologiczny i botaniczny - Aleksandria już wówczas była prawdziwym centrum świata. W takim to właśnie okresie, miejsce po zmarłej królowej i siostrze Ptolemeusza II Filadelfosa, zajęła piękna amazonka imieniem Bilistiche. Nie wiadomo jak została wprowadzona na królewski dwór (czy dokonał tego Armidor czy też może Polemon?), w każdym razie znalazła się na przyjęciu, organizowanym przez króla w jakiś czas po śmierci Arsinoe II. Owa uczta była jedynie kurtuazją, bowiem król po śmierci siostry, popadł w apatię i często musiał towarzyszyć mu osobisty medyk, bowiem Ptolemeusz zaczął przejawiać stany hipochondryczne. Podczas tej nocy zwróciła swą osobą zainteresowanie króla i odtąd dość często była proszona do jego komnat. W jej towarzystwie król ponownie zaczął się uśmiechać i wracał do normalnego życia, wkrótce stała się więc niekoronowaną królową Aleksandrii, a do jej pałacu (zdobytego już wcześniej, dzięki swym miłosnym praktykom), zaczęły ustawiać się kolejki petentów, proszących o królewskie wsparcie w najróżniejszych sprawach. 

Miała co prawda liczną konkurencję, bowiem kobiety z haremu władcy, nie zamierzały odpuścić jej pierwszeństwa w walce o serce króla, musiała więc mieć się mocno na baczności przed intrygami Myrtion, Kleino, Pothine i Didyme - innych królewskich nałożnic. Mimo związku z Ptolemeuszem i jego wyraźnym uczuciu wobec niej, Bilistiche początkowo nie zaprzestała swych miłosnych spotkań z Polemonem, czyniła to jednak w przebraniu (np. wieśniaczek lub niewolnic). Potem jednak, ich dalsze schadzki stawały się niebezpieczne (inne kobiety z królewskiego haremu, tylko czekały na jakiekolwiek potknięcie ambitnej amazonki), dlatego też postanowiła zerwać z Polemonem. Nie mogła ryzykować, tutaj nie chodziło tylko o władzę, wpływy i majętności, ale przede wszystkim o życie. Ok. 269 r. p.n.e. Bilistiche wzięła udział w podróży Ptolemeusza II do źródeł Nilu, podczas której na okręcie, którym płynięto, trwały niekończące się przyjęcia. W 268 r. p.n.e. uzyskała królewską zgodę na uczestnictwo w 128 Igrzyskach Olimpijskich. W drodze do Olimpii płynęła na królewskim okręcie, a następnie w równie wspaniałym orszaku była eskortowana do samego świętego zeusowego miasta. Wzięła udział w dwóch konkurencjach, związanych z konnymi wyścigami - w pierwszym, gdzie bezpośrednio dosiadała konia, zwyciężyła zajmując pierwsze miejsce, ale w wyścigach rydwanów zajęła już drugie miejsce. Mimo to wręczono jej nagrody (podobnie jak cztery lata wcześniej królowej Arsinoe II), liść palmowy, gałązkę mirtu i wieniec oliwny. 




Następnie (na czele przysłanej tutaj przez Ptolemeusza II procesji), udała się do Delf, aby złożyć ofiarę bogu Apollinowi, po czym powróciła do Aleksandrii, gdzie uroczyście powitał ją król Ptolemeusz i nadał jej tytuł kapłanki bogini Afrodyty, z wszystkimi z tym związanymi korzyściami i przywilejami. Wkrótce okazało się że Bilistiche też ma dla króla prezent - była brzemienna, a z początkiem 267 r. p.n.e. powiła królowi syna - Ptolemeusza Andromachosa.






 CDN.
     

sobota, 22 kwietnia 2017

PIEŚNI I WIERSZE SAFONY - Cz. II

"NA WZORZYSTYM TRONIE ZWODNICO,

WIECZNA AFRODYTO, 

BŁAGAM, ZEUSOWA CÓRKO, 

DUSZĘ MĄ ŻAŁOŚCIĄ I

SMUTKIEM DRĘCZYĆ PRZESTAŃ,

KRÓLOWO! (...) A TY, BOSKA (...) 

CIEBIE PRZYZYWAM (...) 

OD CIĘŻKICH WYBAW TROSK, 

I CZEGO DUSZA POŻĄDA MOJA, 

BY SIĘ STAŁO, UCZYŃ. 

TY SAMA BĄDŹ MI DZIŚ SOJUSZNICĄ"






W roku 589 p.n.e. zmarł tyran Lesbos - Myrsilos. Jego miejsce zajął niezwykle popularny polityk i mędrzec, 60-letni Pittakos. Objął funkcję ajsymnety (rozjemcy) i przez kolejne dziesięć lat władał Lesbos i jej stolicą - Mityleną, w sposób niepodzielny, choć sprawiedliwy. Jednak jego władza, spowodowała konieczność zamknięcia szkoły dla dziewcząt Safony, a ona sama została zmuszona do opuszczenia wyspy. Wraz z nią wyspę musiał opuścić również inny poeta Alkajos (z którym Pittakos w 612 r. p.n.e. wspólnie obalił tyrana Lesbos - Melanchrosa), który współdziałał z Safoną (zachował się nawet jego krótki opis Safony, który brzmiał: "Fiołkowa, czysta, uśmiechnięta"). Wraz z Alkajosem zaś, Mitylenę i Lesbos opuściło wielu miejscowych arystokratów, którym nie odpowiadały ludowe (choć niezwykle konserwatywne) reformy Pittakosa (szczególnie wyraziście wyglądało to w kwestii kobiet i ich życia w społeczeństwie). Pittakos był jednym z siedmiu mędrców antycznej Grecji, ale jego reformy były niezwykle srogie (choć - co należy przyznać uczciwe, tym bardziej że on sam nie pobierał za swoją działalność żadnych profitów, a gdy już zrezygnował z władzy i mieszkańcy Mityleny chcieli ofiarować mu majątek ziemski wraz z domem, co prawda dar przyjął, ale zaraz potem poświęcił tę ziemię Zeusowi, oddając je jego kapłanom. Sam zaś żył z niewielkiego, odziedziczonego majątku po bracie i pod koniec życia ledwie mógł z niego wyżyć, a mimo to odmawiał przyjęcia jakichkolwiek pieniędzy od ludzi, którzy chcieli go wspomóc - jak choćby król Lidii Krezus, który chciał ofiarować mu pokaźną kwotę - Pittakos mu odmówił, twierdząc że ma już wszystko, co potrzebne do życia i więcej mu nie trzeba). 

Co prawda kierował on się zasadą wybaczenia i twierdził że wybaczenie za popełnione grzechy, jest znacznie lepsze niż zemsta czy kara, to jednak gdy ktokolwiek popełnił ten sam czyn po raz drugi, wówczas był karany... dwa razy ostrzej, jak pierwotnie zakładano, wybaczając mu winę. Szczególnie ostre prawo wprowadził dla pijaków, dla których nie miał żadnej litości. Warto też się przyjrzeć reformom obyczajowym, które zwróciły się przeciwko swobodzie kobiet. Szkoła Safony została zamknięta, ponieważ twierdzono że rozsiewa nieobyczajowe zachowania i niszczy w młodych dziewczętach skromność oraz cnotliwość. Swoją drogą, takie opinie wygłaszała tylko część mieszkańców Mityleny, z reguły starszych mężczyzn, gdyż młodzi chłopcy, często przyglądali się zawodom poetyckim, urządzanym w szkole Safony i wypatrywali najładniejsze dziewczęta, którym potem wyznawali miłość. Kobiety zostały zamknięte w domach, a ich opiekunami (i strażnikami cnót), byli ich ojcowie lub ewentualnie bracia. Zostały też odnowione niewielkie ograniczenia majątkowe i prawne w stosunku do kobiet, ale mimo wszystko, zmiany i tak nie były aż tak dotkliwe, jak np. w Atenach w V i IV wieku p.n.e. Po kilku latach swych rządów i wprowadzeniu reform w życie, Pittakos odwołał z wygnania Alkajosa i innych wielmożów, umożliwiając im powrót do ojczyzny. W tym też samym czasie owo "ułaskawienie" spotkało także Safonę, której również umożliwiono powrót i ponowne zamieszkanie w Mitylenie. Nie mogła ona jednak ponownie otworzyć swej szkoły, aż do rezygnacji Pittakosa z dalszego sprawowania władzy i wycofania się w domowe zacisze. Tak więc prawdopodobnie "Związek Kultowy pod Patronatem Bogini Ateny" (jak nazywała się szkoła Safony), odnowił swą działalność po dziesięciu latach przerwy ok. 579 r. p.n.e.


SAFONA, JEJ UCZENNICE I ALKAJOS



To właśnie w tym czasie (w latach 70-tych VI wieku p.n.e.) szkoła ta uzyskała ogólnogrecką popularność, a wielu arystokratów z innych greckich polis, wysyłało tam swoje córki na naukę poezji i dobrych manier. W tym czasie Safona przekroczyła już 40 rok życia, a jej córka - Kleite (będąca jej największą miłością i radością życia, o czym mówią jej liryczne pieśni: "Mam dzieweczkę, piękną mam, złocistemu kwieciu podobną..."), kończyła lat dwadzieścia i również była jedną z dziewcząt w owej szkole. Do dziś zachowały się imiona innych uczennic, którym Safona poświęciła oddzielne pieśni, jak choćby: Erinna z Telos (późniejsza poetka), o której Safona śpiewała w jednym ze swych wierszy: "To pieśń Erinny, słodkiej i lekkiej, dziewiętnastoletniej dziewczyny", czy Damofilia z Pamfilii (również późniejsza poetka), Anagora z Miletu, Gongylia z Kolofonu, Euenika z Salaminy, Mnasidika, Gyrinna i Anaktoria. Był też dziewczęta, które pełniły rolę nauczycielek (lub może wychowawczyń) reszty dziewcząt, na równi z Safoną, ich imiona to: Atthis, Telesippa i Megara. Szkoła ogromny nacisk kładła na wychowanie i wpajanie dziewczętom dobrych manier (był to zapewne jeden z warunków, ponownego jej otworzenia). Jak już pisałem, wielu młodych mężczyzn, przypatrywało się występom podopiecznych Safony i potem bardzo szybko kolejne dziewczęta odchodziły z jej szkoły, jako mężatki. Tak było właśnie z Gyrinną (która poślubiła Charmidesa), Atthis (poślubiła Fedrusa), Anaktorią i Gongilią, którym potem Safona układała przepojone smutkiem rozstania pieśni weselne. 

Tak więc mężczyźni bardzo szybko "porywali" ze szkoły i poślubiali jej podopieczne, co powodowało ogromny żal Safony, wyrażany w jej poezji. Strzała amora wkrótce jednak dopadła i samą poetkę, która zakochała się w dwadzieścia lat od siebie młodszym marynarzu, imieniem Faon. Kilku późniejszych autorów (m.in.: Atheneus), twierdziło że przyrządzała mu relaksujące napary i pobudzające, miłosne posiłki (głównie sałatki), aby tylko przy niej pozostał. Faon jednak traktował związek z Safoną jako tymczasowy i nie zamierzał żenić się z dwa razy od siebie starszą kobietą, wkrótce też odpłynął z Mityleny na Sycylię. Safona była zrozpaczona i jednocześnie do tego stopnia zdeterminowana, że postanowiła podążyć za ukochanym na Sycylię, porzucając swą szkołę (z której i tak pod koniec lat 70-tych VI wieku p.n.e. większość jej dziewcząt już odeszła, stając się żonami i matkami). Co noc modliła się do bogini Afrodyty, aby pozwoliła jej ponownie ujrzeć ukochanego. Porzuciła Mitylenę i rozpoczęła żmudną podróż po greckich wyspach i miastach, w poszukiwaniu Faona. Lecz gdy dotarła do Koryntu, okazało się że okręt z Faonem na pokładzie, właśnie odpłynął w dalszą drogę, wówczas zrezygnowana i załamana błądziła po okolicznych polach. Wreszcie zrezygnowana i zmęczona postanowiła ostatecznie ze sobą skończyć, skacząc ze skały w fale Zatoki Korynckiej. Prawdopodobnie miało to miejsce ok. 572 r. p.n.e. Tak też zakończyła swój żywot jedna z najsławniejszych kobiet Antyku - poetka Safona.  





PS: W NASTĘPNEJ CZĘŚCI ZAPREZENTUJĘ ZACHOWANE PO DZIŚ DZIEŃ, 
NAJPOPULARNIEJSZE WIERSZE I PIEŚNI SAFONY


 CDN.

czwartek, 20 kwietnia 2017

NIEWOLNICE - Cz.XXXVI

CZYLI CZTERY HISTORIE

WSPÓŁCZESNYCH KOBIET

KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI

NIEWOLNICAMI



HISTORIA DRUGA
TEHMINA
NIEWOLNICA Z PAKISTANU
Cz. XV






Ciągłe kłótnie i pojednania odcisnęły na mnie swoje piętno, rysów na naszym małżeństwie nie można było już zatrzeć słowami. Mustafa powiedział mi, że umówił się z Zeenat tej nocy koło pubu. Miało to być ich ostatnie spotkanie, mówił, że rozstanie się z nią w przyjaźni. Chciał, żebym z nim poszła jako świadek jego dobrych intencji i poprosił jeszcze swojego przyjaciela i "towarzysza" Sajida, żeby nam towarzyszył. Siedziałam z Sajidem w pubie, podczas gdy mój mąż wyszedł, żeby spotkać się ze swoją dziewczyną na zewnątrz. Sytuacja była tak surrealistyczna, że czułam się, jakbym traciła rozum. Ta kobieta, kimkolwiek ona była, przyjechała samochodem z szoferem, o czym nie wiedziałam. Zamówiłam "krwawą Mary" i zaczęłam zmieniać ją w curry, potem dodałam jeszcze do tego tabasco i sos Worcestershire i wszystko to wypiłam jednym haustem. Sajid zapytał mnie, dlaczego to wszystko toleruję. Odpowiedziałam mu, że nie wiem, dlaczego wciąż jestem z Mustafą. 
- Odkąd wyszłam za niego, jestem w stanie śmierci klinicznej - broniłam się słabym i zrezygnowanym głosem. 
Mustafa wrócił do pubu i oznajmił, że pokłócili się z Zeenat i że ona odjechała. Wyglądał na dość wzburzonego i nic więcej nam nie powiedział. Tej nocy w łóżku przytulił się do mnie jak przestraszone dziecko. Był zmęczony, lecz jednocześnie podekscytowany.  
- Zawsze będę cię kochał - mówił. - Byłem strasznym mężem. Nie mogłem mieć bardziej tolerancyjnej żony. Nie wiem, jak wytrzymałaś ze mną. Nie dałem ci nic. Wszystkie nadzieje, jakie miałaś wychodząc za mnie, pozostały niespełnione. Przeze mnie cierpisz mękę wygnania. Zmuszałem cię do przeżywania wraz ze mną moich obaw i problemów. Obciążałem cię tym wszystkim, wyładowywałem na tobie wszystkie swoje frustracje, a ty znosiłaś to wszystko z godnością. Nie wiem, jak bym bez ciebie przetrwał. Wiem, że mnie opuścisz. Weź nasz dom w Islamabadzie, jedź tam razem z dziećmi i proszę, spróbuj mi wybaczyć.
Jego pełen niepokoju ton wzruszył mnie. Nie wiedziałam, co to było, ale czułam, że coś lub ktoś wywiera na nim presję. Przymknęłam powieki i poczułam, jak do oczu napływają mi łzy. Myślałam chwilę nad odpowiedzią, a potem uniosłam twarz, żeby mu to powiedzieć. Spał! Wyraźnie pozbył się demonów, które go ścigały. Ten człowiek wygłosił swoją przemowę i usnął, tak jakby rozwiązał problem. Złość powróciła ze zdwojoną siłą, chciałam walić na oślep słowami i wyrwać go z tego odrętwienia. Zrobił to za mnie telefon. Mustafa skoczył na równe nogi, złapał słuchawkę i zaczął rozmawiać w dialekcie pendżabskim. Wciąż powtarzał osobie po tamtej stronie, że załatwi ten problem rano.
- Kto to był? - spytałam.
- Matka Zeenat Aman - oznajmił. - Powiedziała, że mam się jutro ożenić z jej córką, w przeciwnym razie rozgłoszą o naszym romansie. Jeśli to zrobią, będzie to moja polityczna śmierć.
- W takim razie wydaje mi się,ż e będziesz musiał się z nią ożenić - warknęłam.
- Obawiam się, że tak - szepnął. 
Leżeliśmy kilka chwil, nic nie mówiąc. Wkrótce poznałam po jego oddechu, że znów usnął. Byłam ogłupiała i pełna podejrzeń. Wyślizgnęłam się z łóżka i poszłam na dół do telefonu. Zadzwoniłam do koleżanki, która interesowała się filmem i tym, co się dzieje w wytwórni w Bombaju, i spytałam ją:
- Czy Zeenat Aman jest w Londynie?
- Nie, jest w Bombaju - odrzekła moja przyjaciółka. - Wydaje mi się, że kręci tam film, kilka filmów, mówiąc dokładniej.
- Czy jej matka mówi narzeczem pendżabskim?
- Nie, a dlaczego chcesz to wiedzieć?
- Powiem ci kiedyś.

Zdziwiona wróciłam do łóżka. Ta cała historia z Zeenat Aman to lipa! Ale jeśli nie spotkał się pod pubem z Zeenat Aman, to z kim się spotkał? Modliłam się rozpaczliwie do Boga, żeby dał mi na to odpowiedź, nie wysłuchał mnie, ale pozwolił mi przynajmniej pogrążyć się we śnie. Śniłam, że Zeenat Aman wchodzi do naszego domu i znika. Potem zobaczyłam Adilę i moją babkę. Weszły do mojego domu i nagle ogarnęły nas płomienie. Poczułam dym i zapach palącego się ciała. Obudziłam się zlana zimnym potem. Czy to mogła być znów Adila? Czy znów miała mnie prześladować? Czy po tym, jak poświęciłam wszystko, po tym, co przeszłam, Mustafa miałby śmiałość znów spotykać się z moją siostrą? Następnego dnia rano do naszego domu przyszła moja babka. Wiedziałam, że przyjechała z Pakistanu na ślub Zarminy, ale zdziwiona byłam widząc ją u mnie. Moja matka oświadczyła, że zrywa stosunki z wszystkimi, którzy kontaktują się ze mną, a jej wpływ na rodzinę był zbyt silny, by ktokolwiek, łącznie z babką, śmiał jej się sprzeciwić. Nagle uświadomiłam sobie, że to ona dzwoniła poprzedniego wieczoru, ona mówiła narzeczem pendżabskim! Gdy Mustafa ją zobaczył, szybko wyszedł z pokoju. Zachowywał się, jakby był winien. Moja babka, bardzo podniecona i z trudnością łapiąc oddech, usiadła na łóżku i powiedziała mi z płaczem, że Adila oznajmiła mojej matce, że chce wyjść za Mustafę i postawiła mu ultimatum, żeby się ze mną rozwiódł. Mustafa przysiągł, że ożeni się z nią, lecz zwlekał, tłumacząc się moją ciążą. Odwoływał się do Koranu, który, jak mówił, zabrania mężowi rozwieść się z ciężarną żoną, jak również zabrania być w tym samym czasie żonatym z siostrami. Prawdziwą przyczyną, jak mi się wydaje, było jednak to, iż obawiał się, że skandal zniszczy jego polityczną karierę. Moja babka zadzwoniła do Mustafy, żeby sprawdzić, czy to prawda.

Moja babka nie mogła znieść tego, że tak cierpię, była jednak także na mnie zła, że wprowadziłam tego człowieka do naszej rodziny. Moja matka przysłała ją do mnie z następującym posłaniem: "Mustafa zniszczył cię. Twoja siostra jest jednak młoda, nie możesz pozwolić, żeby znalazła się pod jego diabelskim wpływem. Ażeby uratować Adilę, musisz się poświęcić i nigdy nie pozwolić mu na rozwód. Jeśli porzucisz Mustafę, to nigdy nie możesz mieć nadziei na pogodzenie się ze swoimi rodzicami". Jej słowa spowodowały, że poczułam w sobie pustkę. Nie miałam żadnej nadziei na przyszłość. Będę musiała stać się męczennicą, tarczą dla rodziny, która mnie opuściła, i dla siostry, która mnie zdradziła. Nie miałam wyboru. Zostawiłam moją babkę samą na górze i poszłam porozmawiać z Mustafą. Sama się zdziwiłam, jaka jestem spokojna. Mustafa upadł mi do stóp i zaczął błagać, żebym mu wybaczyła.
- Będę traktować cię jak królową - przysięgał. - Nie będę cię więcej bić. Będę twoim niewolnikiem. Zrobię wszystko, co zechcesz. Proszę cię, nie porzucaj mnie. 
Zawsze sprawiało mi dziwną przyjemność patrzenie, jak brutalny potwór zamienia się w żałosnego, płaszczącego się przede mną robaka. Wiedziałam, że ta transformacja nie będzie trwała długo, a jednak starałam się w nią uwierzyć. Poszliśmy razem do mojej babki. Mustafa słuchał ze spuszczoną głową, jak mówiła, że matka straciła cierpliwość i postawiła nam ultimatum:
- Nad naszą rodziną wisi miecz. Czas, żeby spadł. Niech dokona się krwawy czyn. Wyrzucimy Adilę z domu, możecie ją do siebie przyjąć, jeśli chcecie. 
Wiedziałam, że to się nigdy nie zdarzy i że mówiła tak dla efektu, żeby zmusić tego człowieka, aby się wycofał.




Reakcja Mustafy przeczyła temu wszystkiemu, co powiedział mi kilka chwil wcześniej.
- Dobrze - oświadczył. - Jeśli taka jest wasza decyzja, dobrze. Pójdę i zabiorę Adilę do mojego domu. Ale obiecuję, że jak długo Tehmina będzie w moim domu, nie dotknę jej. 
Nie mógł wyrazić się jaśniej. Wiedziałam, że po urodzeniu dziecka pozbędzie się mnie. Powstrzymywał się od zadawania się z Adilą, dopóki byłam w ciąży, bo Koran tego zabraniał. Zaczęłam przypominać sobie lata poświęceń, upokorzeń, kłamstw i manipulacji. Wpadłam w histerię, zaczęłam wydawać piski, o których sama nie wiedziałam, którędy się ze mnie wydostawały. Moje krzyki spowodowały, że Sajid przybiegł na górę, a sąsiedzi zaczęli zbiegać się do naszego domu. Zupełnie nie mogłam się opanować, wpadłam w szał. Sajid dał mi dwie tabletki na uspokojenie, ale nie poskutkowały. Moja babka wyszła mówiąc, że musi iść do mojej matki. Wyjawiła, że matka miała właśnie operację na kataraktę i była pewna, że zniszczyła sobie wzrok, ponieważ wypłakiwała sobie z naszego powodu oczy. Mój ojciec, donosiła, był w szpitalu w związku z bólami w klatce piersiowej. Wszyscy byliśmy ofiarami, zniszczył nas ten sam człowiek: Mustafa. Po wyjściu babki przez kilka chwil byłam cicho. Czułam, jak wpadam do dołu pełnego węży. Osaczyły mnie obrazy z mojego pełnego upokorzeń i krzywd życia. Lata małżeństwa z tym człowiekiem spowodowały, że nerwy miałam w strzępach. Upadłam na łóżko i zaczęłam straszliwie płakać. Pogrążona w histerycznej rozpaczy zastanawiałam się, dlaczego tak długo trwało, zanim sobie na to pozwoliłam. Słyszałam jak w malignie, że Mustafa dzwoni do Adili.
- Tehmina załamała się nerwowo - mówił jej. - Twoja matka strasznie to wszystko przeżywa. Twój ojciec prawdopodobnie umrze. Moglibyśmy to przerwać dla dobra ich wszystkich. 
Gdy to usłyszałam, zaczęłam wrzeszczeć jeszcze głośniej, wiedziałam, że gra tylko na zwłokę, że to się nie skończy. 

Tego wieczoru mieliśmy iść na ważną kolację. Mustafa nalegał, żebym poszła, ale nawet on widział, że to niemożliwe, i udał się sam. Leżałam w łóżku i rozpaczliwie starałam się usnąć, zanim Mustafa wróci. Lekarstwo już nie działało. W ciemności zawsze czułam się jak w pułapce. Kiedy pobił mnie mocno po raz pierwszy, dawno temu w Pakistanie, w sypialni było ciemno. W nocy musiałam samotnie stawiać mu czoło. W ciemności nic nie odwracało jego uwagi i mógł się skupić na wyładowywaniu na mnie swojej furii. Ciemności towarzyszyło zło. Myślałam o tym, jak go poznałam i dlaczego za niego wyszłam. Wszystkie inne przyczyny blakły i pozostawała tylko jedna: moja matka. Myślałam, że będzie mnie lepiej traktować, ponieważ poślubiłam kogoś ważnego, o silnej osobowości, kogoś, kto się nie poddawał. Ponieważ jednak źle mnie traktował i wolał Adilę, stałam się marnym, pławiącym się w ohydzie robakiem. Mój mąż już nigdy nie pomoże mi zdobyć akceptacji matki. Wzbierała we mnie wściekłość, choć zdawałam sobie sprawę z beznadziejności mojej sytuacji. Usłyszałam, jak pod domem zatrzymuje się samochód, i pomyślałam z obrzydzeniem, że wrócił. Słyszałam, trzęsąc się ze złości, jak otwiera i zamyka drzwi wejściowe. W miarę jak odgłos jego kroków na schodach stawał się coraz głośniejszy, prawie przestawałam oddychać. Wszedł do pokoju. Udawałam, że śpię. Rozebrał się i wszedł do łóżka, i miał na tyle czelności, że najpierw mnie dotknął, a potem próbował pieścić. Odepchnęłam go od siebie obiema rękami. Po raz pierwszy odważyłam się mu odmówić. Natychmiast ogarnęła go furia. Zaczął bić mnie po twarzy, tak że przeciął mi wargi i zostawiał na policzkach ciemnoniebieskie plamy. Złapał mnie za włosy i ściągnął z łóżka, a gdy już leżałam na podłodze, zaczął mnie kopać. Rozcięłam sobie czoło o kant łóżka i gdy poczułam, że krew zalewa mi oczy, zaczęłam przeraźliwie krzyczeć.

Mustafa błyskawicznie otrzeźwiał. Rozcięcie brwi było duże i głębokie. Rozejrzał się po ciemnym pokoju, znalazł ręcznik i rzucił we mnie. Przycisnęłam go do czoła, ale krew płynęła dalej. Byłam pewna, że zemdleję.
- Jedziemy do szpitala - powiedział. - Trzeba ci założyć szwy. 
Podczas jazdy mój umęczony umysł usilnie pracował. Dlaczego wybrał akurat ten moment, żeby mnie zbić? Przez cały dzień zachowywał spokój, hamował wściekłość. Dlaczego eksplodował teraz? Zaczynałam rozumieć. Uświadomiłam sobie, że tym razem walił na oślep, gdzie popadło, tak jakby się przed czymś bronił. Dzisiaj, dzięki mojej babce, prawda ujrzała światło dzienne. Wiedzieliśmy wszyscy wcześniej o jego romansie z Adilą, ale próbowaliśmy różnych strategii, by tylko zachować pozory. Teraz jednak nastąpiło to najgorsze: Adila, matka, babka, Mustafa i ja stanęliśmy wobec brutalnej prawdy. Prawda dla mojej matki, tak samo jak dla Mustafy, była niewybaczalnym grzechem. Teraz wszyscy znali jego słabości. Był słaby jak nigdy dotąd. Nie mógł panować nad moją rodziną, ale musiał panować nade mną. Musiał zniszczyć bunt w zarodku, tym bardziej że jego przyczyny były uzasadnione. W szpitalu powiedziałam lekarzowi, że spadłam ze schodów. W drodze powrotnej do domu Mustafa jeszcze raz się odmienił jak kameleon i używając tych samych wyświechtanych słów zaczął mnie przepraszać. Gdy przysięgał mi dozgonną miłość i porównywał mnie z Adilą, myślałam: "Kim on jest, żeby nas oceniać? Dlaczego obdarzyłam tego człowieka przywilejem wybierania między mną a moją siostrą? Dlaczego stoimy do niego w kolejce? Dlaczego siedzimy jak na półce sklepowej czekając na jego decyzję?"

Zdecydowanym tonem, w którym pobrzmiewała groźba, rozkazałam mu:
- Mustafa, dzwoń do Adili. Powiedz jej kategorycznie, że kochasz mnie i dzieci. Powiedz, żeby wynosiła się z naszego życia. Ty musisz jej to powiedzieć! I to teraz! 
Odmówił.
- W takim razie - powiedziałam - odwieź mnie do domu mojego ojca. 
Zgodził się, ale pod warunkiem, że zostawię z nim dzieci. Prowadził samochód bez słowa, nie mogąc ukryć drwiącego uśmiechu, wiedział lepiej niż ja, co dla mojej rodziny jest najważniejsze. Dla mnie natomiast najważniejsze było znalezienie pretekstu, żeby mu przebaczyć i zapomnieć. Ale zrobię to dopiero wtedy, gdy Adila przekona się, że go straciła. Weszłam do domu mojej rodziny i natknęłam się na służącą, która od dawna pomagała Adili organizować ich schadzki. Nikogo więcej nie było, wszyscy poszli odwiedzić mojego ojca w klinice. Rozejrzałam się smutno dookoła i uświadomiłam sobie, że to nie jest mój dom, że to dom tej drugiej kobiety, mojej siostry. Stałam tak samotna, załamana i opuszczona. Krew pulsowała mi w skroniach, a serce wyrywało mi się do moich dzieci. Nie mogę tu wrócić, myślałam. Nie mam dokąd iść! Zadzwoniłam do Mustafy i powiedziałam mu, żeby po mnie przyjechał. Potem wyszłam z domu rodziców i głośno płacząc czekałam na niego przy bramie. Przypomniałam sobie, jak kiedyś Mustafa zmusił mnie tutaj do stania nago w salonie, była to najbardziej upokarzająca chwila w moim życiu. Żałowałam, że tu przyszłam. Teraz mój mąż wiedział, że nie mam dokąd pójść, że nie mam gdzie się schronić. Kiedy podjechał samochód, otworzyłam drzwiczki i, zrezygnowana, na powrót przekroczyłam bramy piekła.




W The Economist został opublikowany czterostronicowy artykuł na temat stosunku Mustafy do Indii, w którym rozwinął on swoją tezę, że rządy wojskowych opóźniają postęp i, oświadczył, jeśli będzie to konieczne, wkroczy do Pakistanu na indyjskich czołgach. Dla tych, którzy znali Mustafę jako Lwa anty-indyjskiego Pendżabu, stanowiło to duże zaskoczenie i wzbudziło wiele kontrowersji. Zdesperowani przywódcy Partii Ludowej utrzymywali kontakty z przywódcami Indii i ich służbami wywiadowczymi od chwili, gdy Zia objął władzę. Uderzenie Zii na Afganistan i jego ciche poparcie dla separatystów sikhijskich wzbudziły gniew Indii, braci Bhutto i ich zwolenników było dużo łatwiej zaakceptować. Partia Ludowa w kontaktach z Indiami zachowywała szczególną ostrożność, gdyby bowiem coś się wydało, jej przywódcy utraciliby cały swój autorytet. Na przeszkodzie sojuszu Pakistanu z Indiami stał jednak Pendżab, mieszkańcy Pendżabu byliby mu bowiem przeciwni. Hindusi potrzebowali więc silnego przywódcy z Pendżabu, który niósłby ich sztandar, i do tego celu wybrali Mustafę. Skontaktowano Mustafę z człowiekiem o imieniu Joshi, wysokim rangą oficerem wywiadu, pracującym w Wysokiej Komisji do spraw Indii w Wielkiej Brytanii. Dwaj mężczyźni posługiwali się w swych kontaktach zaszyfrowanymi imionami: Mustafa był "Dilipem", a Joshi "Asifem Ali". Spotykali się w rozsianych po całym Londynie barach sieci Wimpy, gdzie pochyleni nad hamburgerami i frytkami dyskutowali o przyszłości obydwu swoich krajów.

Następne dwa miesiące spędziłam w kompletnym milczeniu, które spowodowało moje wyłączenie się z otoczenia. Czułam się zmęczona, jeśli miałam przeprowadzić najkrótszą rozmowę, wyczerpywało mnie wypowiedzenie choćby pojedynczego zdania. Przy życiu trzymały mnie tylko silne środki uspokajające. Mustafa nawet tego nie zauważył. Byłam w ósmym miesiącu ciąży, gdy wybuchła sprawa Adili, tak jak kiedyś, gdy do baraku weszła Sherry i znalazła tam mnie, drugą żonę Mustafy. Rozmyślania o zbrodni i karze powodowały, że noce spędzałam płacząc nad Świętym Koranem i prosząc Boga o wybaczenie. Robiłam to jednak dopiero po spełnieniu swoich małżeńskich obowiązków. Gdy Mustafa usnął, kąpałam się i dokonywałam ablucji, a potem uciekałam od niego do tego Jedynego, do którego wciąż należałam - Allaha. Dwudziestego trzeciego stycznia 1981 roku, o wpół do szóstej rano poczułam bóle porodowe. Mustafa wioząc mnie do szpitala komunalnego narzekał, że całe to zamieszanie w związku z rodzeniem dzieci to zachodni wymysł. Powtarzał mi, jak to kobiety w jego wsi rodziły na polu i natychmiast potem wracały do pracy. Poprzedni swój poród odbyłam w prywatnej klinice, opłacił go mój ojciec. Teraz jednak, gdy usunął się on z mojego życia, obowiązek ten spadł na Mustafę, który wcale się do tego nie kwapił. W szpitalu powiedziałam mu, żeby sobie poszedł.
- To może długo trwać - ostrzegłam go. 

Bałam się, ale chciałam urodzić to dziecko bez kładącej się na nas cieniem obecności Mustafy. Gdy zostałam sama w izbie przyjęć, bóle porodowe nagle się wzmogły i zaczęłam krzyczeć z przerażenia. Lekarza nie było, a pielęgniarki, nieświadome mojego stanu emocjonalnego, krzyczały na mnie: "Przestań, bo wyślemy cię do domu". Bóle porodowe i skumulowane we mnie cierpienie połączyły się w całość i całkowicie się załamałam. Widziałam przed sobą zamazane twarze rozzłoszczonych moją histerią pielęgniarek. Czułam rozdzierający ból i krzyczałam ile siły, ale one nie wierzyły, że dziecko wychodzi tak szybko, nie skontaktowały się na czas z lekarzem i musiały odebrać je same. Ból fizyczny wyzwolił tkwiące we mnie wszystkie inne cierpienia, których doznałam w życiu, i dostałam ataku histerii. Nawet w czasie największego nasilenia bólu miałam świadomość, że już nigdy więcej mogę nie mieć szansy wyładowania swoich uczuć bez zwracania uwagi na mój stan emocjonalny. Nikt nie mógł zrozumieć mojego nerwowego załamania, czułam, że wszyscy dookoła są na mnie źli i chętnie by mnie udusili, gdyby mogli. Wypychając z siebie to nowe życie zapomniałam o Mustafie, o mojej rodzinie i o wszystkich znajomych. Zwracałam się do Boga, Świętego Proroka, jego córki Fatimy, a w szczególności do jej męża i kuzyna Proroka, Hazrata Alego. Błagałam ich, żeby stali obok i bronili mnie. Wtedy nastąpił cud i spłynął na mnie spokój. Poczułam, że są przy mnie, jakby byli moją rodziną. Nazwałam mojego pierwszego syna Ali. Gdy w końcu zjawiła się lekarka, zapytała mnie, czy chcę, żeby zadzwoniła do mojego męża. Powiedziałam jej, że nie jest to konieczne. Mustafa dowiedział się dopiero po dwóch godzinach, kiedy zadzwonił do mnie po skończeniu ćwiczeń jogi. Był poruszony, że w końcu dałam mu syna i spadkobiercę. "Spadkobiercę czego?" - zastanawiałam się.

Mój brat Asim był jedyną osobą w rodzinie, która utrzymywała z nami kontakt. Mimo zakazu mojej matki, zmuszał się do grzeczności w stosunku do Mustafy i przynosił mu często w prezencie szampana Dom Perignon, a moim córkom drogie prezenty. Teraz, widząc mnie leżącą na oddziale miejskiego szpitala, był zaszokowany. Broniłam Mustafy i powiedziałam, że nie stać go na opłacenie czegoś lepszego. On jednak zwrócił się do Mustafy i powiedział:
- Jestem tym oburzony. Jeśli stać cię na kosztowne polowania i kupowanie drogich win, powinno cię być stać na opłacenie dla swojej żony oddzielnego pokoju. 
Mustafa wzruszył ramionami, pretensje Asima nie miały dla niego żadnego znaczenia. Mój pobyt we wspólnym pokoju w szpitalu miał swoje dobre strony. W obecności innych, zwykłych ludzi, znów odżyłam. Słuchałam o kłopotach Henry'ego z butelką, o strasznym szefie Sida, o nowej lodówce Nancy i nowej pralce Daphne. Tragedia Trudie polegała na tym, że zabrano jej kolorowy telewizor, ponieważ Frank zalegał z opłacaniem rat. Nie opowiadałam o swoim życiu, zdziwiona tym, co inni uważają za kłopoty. Unikałam Mustafy, jak tylko mogłam. Dla mnie był on teraz mężem Adili. Znosiłam go jakoś do momentu, aż zasnął, a potem wstawałam, kąpałam się i szłam na dół się modlić. Czytałam Koran zraszając święte słowa łzami. Rozpaczliwie wołałam do Boga o pomoc. Siedziałam tak noc po nocy w nadziei, że Bóg mnie zauważy. Próbowałam znaleźć ucieczkę w religii, ale nawet tam wślizgiwało się za mną moje życie i powodowało, że nie mogłam się skupić w obecności tego Jedynego, który wysłuchałby mnie.

Odsuwałam się coraz bardziej od Mustafy, a siłę czerpałam z moich dzieci. Mój syn Ali dał mi poczucie spokoju ducha. Ból związany z porodem zbliżył mnie do Boga. Zaczęłam analizować swoje życie. "Co się ze mną stało? - zapytywałam siebie. - Dlaczego tak się wszystkiego boję? Dlaczego nie reaguję na wyzwiska i upokorzenia jak każda inna ludzka istota?" Zrozumiałam, że mój mąż zniszczył we mnie ducha walki. Skomplikował moje i tak napięte stosunki z moją rodziną. Odizolował mnie od przyjaciół. Wprowadził mnie do labiryntu, z którego nie mam wyjścia. Odebrał mi to, na czym mogłam się oprzeć i spokojnie zakotwiczył mnie na swojej własnej wyspie. Mogłam tylko włóczyć się po labiryncie, zbyt zmęczona, by mówić czy myśleć. Ekscesy Mustafy powodowały, że trudno było zrozumieć jego prawdziwą naturę. Obydwie jego jaźnie - ta oszalała ze złości i ta żałująca potem tego, co się stało - były bardzo przekonywające. Obawiałam się tej pierwszej i użalałam nad drugą. To karał mnie jak nieposłuszne dziecko, to znów byłam matką, która powinna wybaczać mu grzechy. Nie potrafiłam wystarczająco szybko reagować na jego sprytne przeobrażenia. Rozpoznałam jednak jego chorobę. Był zagubionym i pozbawionym pewności siebie produktem swojego środowiska. Musiałam znaleźć na tę chorobę lekarstwo. Mój reformatorski zapał i moja miłość własna nie pozwolą mi pogodzić się z porażką i porzucić mojej misji, bez względu na to, jak bardzo zniechęcająca i trudna by się ona wydawała. Stałam się jego psychoanalityczką.






 CDN.