Mali chłopcy zawsze chcą być żołnierzami,Indianami,
policjantami, strażakami albo prezydentami - rosną, starzeją się, bywają żołnierzami, Indianami, strażakami, policjantami, prezydentami. Miewają już swoje komże, psy i okręty - a jednak tak naprawdę chcą jedynie być kimś innym i zadręczają się tym do śmierci.
Nieszczęśliwy kto nie jest takim małym chłopcem, dorosłym małym chłopcem, który gdzieś w zakamarku duszy hołubi wielkie marzenie, tęsknotę za czymś innym, odległym, lepszym...
Czym były mafie pruszkowska i wołomińska? Odpowiedzieć na to pytanie wcale nie
jest łatwo, należy bowiem wziąć pod uwagę że grupa przestępcza, jaką był
"Pruszków" czy "Wołomin", przez długi czas nie nosiła oznak prawdziwej mafii, a
raczej były to gangi zajmujące się głównie kradzieżami, potem także
wymuszeniami - wszystko to jednak przez długi czas na bardzo
ograniczoną, lokalną skalę. Zajmijmy się na początek "Pruszkowem", jako bez wątpienia najliczniejszą i najsilniejszą polską mafią lat 90-tych XX wieku. Wszystko zaczęło się z początkiem lat 70-tych, na pruszkowskim
osiedlu "Żbików", gdzie kilku kolegów, snując się bez celu po szarych,
sennych i smutnych blokowiskach, postanowiło założyć gang. Ich
pierwszymi działaniami były drobne oszustwa, wyłudzenia, włamania i
pobicia. Przywódcą grupy został "Barabasz", czyli Ireneusz P.
To on właśnie stworzył podstawy najpierw bandy, a potem gangu, który po
latach przerodził się w największą w Polsce grupę przestępczą - zwaną
potocznie "mafią". "Barabasz" był człowiekiem prostym (można nawet powiedzieć że bardzo
prostym), lubił dobrze zjeść, dobrze się napić, potańczyć, lubił
luksusowe towary, no i oczywiście piękne kobiety, które jednak traktował
dość powierzchownie. Mimo to musiał odznaczać się pewnym rodzajem
charyzmy, skoro zgromadził wokół siebie innych młodych mieszkańców
pruszkowskiego "Żbikowa" i okolicznych miejscowości, takich jak "Wańka" Leszek Danielak, jego brat Mirosław czyli "Malizna", Andrzej Banasiak "Słowik" (w serialu "Odwróceni" występujący pod pseudonimem "Mnich", grany przez Andrzeja Zielińskiego), "Krzysio" czyli Ryszard Pawlik (serialowy "Rysiek" grany przez Janusza Chabiora), Czesław B. - "Dziki", Zbigniew K. - "Ali", Janusz Prasol - "Parasol" (serialowy "Kowal", grany przez Andrzeja Grabowskiego), Zygmunt Rz. - "Lucyper", Wojciech Kiełbiński - "Kiełbasa" (serialowy "Skalpel", grany przez Szymona Bobrowskiego), czy Marek M. - "Oczko".
Mimo to przez całe lata 80-te gang nie wykraczał poza włamania i wyłudzenia, następnie "Barabasz" przerzucił się na handel walutą. Działo
się to (co należy tu podkreślić), przy całkowitej wiedzy i zgodzie
Służby Bezpieczeństwa Polski Ludowej, "Barabasz", miał bowiem układ z esbecją i
milicją, a jego spotkania z przedstawicielami organów bezpieczeństwa
PRL-u, na przysłowiowym "śledziku", szybko stały się sławne. "Barabasz"
płacił milicjantom by zamykali "konkurencję", czyli innych drobnych
złodziei i cinkciarzy, oraz za informacje o ewentualnych na niego
"nalotach". A gdy w drugiej połowie lat 80-tych, SB pozwoliło "grupie
Barabasza", na sprowadzanie ukradzionych na Zachodzie Europy samochodów
do Polski, oni dostawali w pierwszej kolejności najlepsze auta (była to
tylko jedna z wielu przestępczych akcji tej komunistycznej, zbrodniczej
organizacji, jaką była najpierw ubecja a potem esbecja. Czesław
Kiszczak, który potem objął stanowisko szefa WSW, a potem ministra spraw
wewnętrznych, wiedział doskonale o tym procederze i choć co prawda
nakazał wszcząć tajne śledztwo w tej sprawie, lecz nie miało ono ukarać
winnych kradzieży, a jedynie zbadać dlaczego tak dużo "suwenirów",
pozyskiwanych z kradzieży na Zachodzie "przepadło gdzieś po drodze". Nie
chodziło więc o wyjaśnienie sprawy, a jedynie o zbadanie "co się stało z
naszą kasą").
"Barabasz" ukradzione pieniądze przepijał z kumplami w restauracji "Urocza"
w Pruszkowie. Nie żałowali sobie chłopaki, a gdy już zabrakło gotówki,
płacono nawet biżuterią, np. raz "Barabasz" wyciągnął złotą obrączkę,
której kawałek obciął cążkami i w ten sposób zapłacił rachunek. W
"Uroczej" bawili też po służbie lokalni milicjanci, którzy ściskali się z
"Barabaszem" i jego ludźmi jak starzy znajomi. Pito alkohol do późnych
godzin nocnych.
FRAGMENT SERIALU "ODWRÓCENI"
"NA ZARZĄD RĘKI NIE PODNOŚ JASIU,
BO ZA KRÓTKI JESTEŚ"
Z końcem lat 80-tych do "grupy Barabasza", dołączył gang ożarowski, na którego czele stał Andrzej Kolikowski - "Pershing" (serialowy "Szybki", grany przez Macieja Kozłowskiego), oraz "Masę", czyli Jarosław Sokołowski (serialowy "Blacha" grany przez Roberta Więckiewicza). "Masa" był przyjacielem "Pershinga",
który zresztą ściągnął go do Pruszkowa. Tam Sokołowski spotkał swego
drugiego przyjaciela - Wojciecha Kiełbińskiego - "Kiełbasę", z którym
jakiś czas wcześniej napadali na tiry. "Masa" i "Kiełbasa"
to byli ludzie z zupełnie różnych światów. Sokołowski pochodził z
biednej, rozbitej rodziny, zaś Kiełbiński z tzw.: "dobrego domu" (jego
matka była szanowaną lekarką), Sokołowski swą edukację zakończył na
zawodówce (mimo to swą niewiedzę skutecznie wypełniał dużą
inteligencją), Kiełbiński rozpoczął studia (które co prawda przerwał) i
zawsze miał pieniądze, nie potrzebował więc uprawiać gangsterki. Bardzo to jednak lubił, lubił tę adrenalinę, dobrą zabawę, do tego odznaczał się dużą
charyzmą i koledzy wprost lgnęli do niego. Szybko stworzył swą własną
grupę (wewnątrz "Pruszkowa"), wiernych sobie "żołnierzy", gotowych
wykonać każde jego polecenie. "Masa" nie miał wielu przyjaciół poza "Kiełbasą" i "Pershingiem", a inni członkowie grupy odnosili się do niego nieprzychylnie, a nawet wrogo - szczególnie "Parasol" i "Słowik" (co również zostało pokazane w serialu). Ta niechęć pogłębiła się po śmierci "Barabasza" w 1989 r. i przejęciu przywództwa w grupie przez "młodych", którzy stworzyli prawdziwą mafię pruszkowską.
PS: W KOLEJNEJ CZĘŚCI PRZEJDĘ JUŻ DO DOŚĆ SZCZEGÓŁOWEGO OMÓWIENIA DZIEJÓW, DZIAŁAŃ I LUDZI MAFII PRUSZKOWSKIEJ A NASTĘPNIE WOŁOMIŃSKIEJ (MOŻE JESZCZE ZAHACZĘ O GRUPY PRZESTĘPCZE Z WYBRZEŻA) - MUSZĘ JEDNAK UPORZĄDKOWAĆ SOBIE WSZYSTKIE MOJE DOTYCHCZASOWE NOTATKI NA TEN TEMAT (CZĘŚĆ Z NICH POCHODZI OD LUDZI - DZIENNIKARZY, KTÓRZY OSOBIŚCIE ZNALI I ROZMAWIALI Z NIEKTÓRYMI Z OWYCH GANGSTERÓW)
"SPOŚRÓD TRADYCYJNYCH WROGÓW UKRAINY - ROSJI, POLSKI I TATARÓW, DO POKONANIA POZOSTAŁA JESZCZE TYLKO ROSJA"
ŁONHYN CEHELŚKYJ
1917 r.
4 października 1918 r. Niemcy i Austro-Węgry poprosiły zachodnich aliantów o pokój i od tego momentu szybki rozpad Monarchii Habsburgów był już tylko kwestią dni. Wykorzystując ten fakt, polscy posłowie do parlamentu wiedeńskiego, wydali dnia 15 października ogłoszenie, w którym uznawali się za posłów odradzającego się państwa polskiego, a Galicja stanowi integralną część tego państwa. W odpowiedzi na to oświadczenie, Ukraińcy zwołali do Lwowa Ukraińską Radę Narodową (18 października), złożoną z ukraińskich polityków reprezentujących dwanaście partii w parlamencie austriackim, w którym zadeklarowano powstanie państwa ukraińskiego (19 października), które (formalnie) wciąż miało być złączone z Austro-Węgrami. Od tej chwili zarówno Polacy jak i Ukraińcy zaczęli przygotowywać się do zbrojnego przejęcia miasta, a następnie całej prowincji. 29 października do Lwowa przybyli: zarówno Sotnik Witowśkyj (który opracował plan opanowania Lwowa przez stacjonujące tu oddziały ukraińskie), jak również gen. Stanisław Puchalski (mianowany dwa dni wcześniej przez Radę Regencyjną polskim dowódcą w Galicji). We Lwowie stacjonowało wówczas ok. 1500 żołnierzy ukraińskich sformowanych w 15 Tarnopolski Pułk Piechoty, 19 Pułk Strzelców i 41 Baon Asystencyjny. Celem Ukraińców było szybkie opanowanie miasta (w tym kluczowych budynków publicznych) i umocnienie się w nich. Tymczasem Polacy nie posiadali we Lwowie regularnych jednostek wojskowych, a jedynie oddziały paramilitarne (Polska Organizacja Wojskowa, Polskie Kadry Wojskowe, Polski Korpus Posiłkowy).
1 listopada 1918 r. między godziną 3 a 4 rano, oddziały ukraińskie rozpoczęły akcję przejmowania miasta i gdy kilka godzin później mieszkańcy Lwowa ujrzeli na najważniejszych budynkach miejskich błękitno-żółte flagi ukraińskie - znak że miasto zostało opanowane przez Ukraińców. Pałac Namiestnikowski, Dworzec Główny, Bank Austro-Węgierski, Poczta Główna, lotnisko i Ratusz, koszary wojskowe, Cytadela oraz magazyny zostały zajęte przez Ukraińców, a po mieście przechadzały się ukraińskie patrole wojskowe. O godzinie 7:00 Ukraińcy (Dymitro Witowski) poinformowali o przejęciu miasta, a rozlepiane na murach plakaty, dodatkowo informowały mieszkańców o utworzeniu Państwa Ukraińskiego ze stolicą we Lwowie a austriacki komendant miasta - Karl von Huun, przekazał władzę na ręce wiceprezydenta miasta - Wołodymyra Decykiewicza. Początkowo panował spokój, a ponieważ był to dzień 1 listopada (Dzień Wszystkich Świętych), ludzie byli albo w kościołach, albo też na grobach swych bliskich zmarłych. W polskich rękach jednak wciąż były Szkoła im. Henryka Sienkiewicza na ulicy Gródeckiej, gmach Towarzystwa Kredytowego, Dom Techników przy ulicy Issakowicza, Politechnika, oraz kilka mniejszych punktów. Pierwsze starcia pomiędzy ukraińskimi patrolami, a polską (głównie) młodzieżą szkolną i akademicką, miały miejsce ok. godz. 12:00. Głównym celem podczas tych starć, było zdobycie broni na Ukraińcach, lecz ci postanowili szybko stłumić polski zryw narodowy i rozpoczęli atak kilku polskich placówek w mieście, ze szczególnym uwzględnieniem Szkoły im. Henryka Sienkiewicza, której nie zdobyli, a dodatkowo do godzin wieczornych 1 listopada, Polacy opanowali całą ulicę Grudecką, zmuszając Ukraińców do cofnięcia się.
Już 2 listopada Polacy przeszli do kontrofensywy, zdobywając Dworzec Główny (mieścił się tam ukraiński skład broni i amunicji), lotnisko na Lewandówce, Szkołę im. Stanisława Konarskiego, Cmentarz Janowski i teren pod-lwowskiej wsi Sokolniki. Ukraińcy tymczasem wciąż próbowali zdobyć Szkołę im. Henryka Sienkiewicza i Dom Techników - bez powodzenia. W kolejnych dniach teren miasta, będącego w polskich rękach jeszcze bardziej się poszerzał i choć od 5 listopada Ukraińcy (ściągnąwszy posiłki spoza miasta), podjęli zdecydowane kontrataki do 22 listopada 1918 r. Lwów był już całkowicie w polskich rękach. Teraz rozpoczęła się batalia o opanowanie całej Galicji Wschodniej, która trwała do 17 lipca 1919 r. dojściem Wojska Polskiego do linii rzeki Zbrucz (który potem stał się linią graniczną odrodzonej Polski i Związku Sowieckiego), likwidując tym samym całą Zachodnioukraińską Republikę Ludową. Należy tutaj jednak od razu dodać, że walki o Lwów nie były ani
bohaterskie ani szlachetne (wyjątkiem było jedynie poświęcenie "Orląt
lwowskich" - dzieci które biły się wyśmienicie w przeciwieństwie do
dorosłych). Łącznie w walkach o miasto zginęło 114 "Orląt" (najmłodszy z dzieci walczących o miasto miał 9 lat). Najmłodszym
odznaczonym krzyżem Virtuti Militari, został 13-latek Antek
Petrykiewicz, który od 1 listopada, przez kilka dni wraz z kolegami,
utrzymywał przyczółek na Górze Stracenia we Lwowie -nim doczekał się
wreszcie odsieczy. Krzyż Virtuti Militari otrzymał pośmiertnie, wkrótce
bowiem po bohaterskiej obronie Góry Stracenia, poległ w bitwie pod
Persenkówką.
"O mamo, otrzyj oczy,
Z uśmiechem do mnie mów -
Ta krew, co z piersi broczy,
Ta krew - to za nasz Lwów!
Ja biłem się tak samo
Jak starsi - mamo, chwal!
Tylko mi ciebie, mamo,
Tylko mi Polski żal!
Z prawdziwym karabinem
U pierwszych stałem czat ...
O, nie płacz nad swym synem,
Że za Ojczyznę padł ! ...
Z krwawą na kurtce plamą
Odchodzę dumny w dal ...
Tylko mi ciebie, mamo,
Tylko mi Polski żal! ...
Mamo, czy jesteś ze mną ?
Nie słyszę twoich słów ...
W oczach mi trochę ciemno ...
Obroniliśmy Lwów! ...
Zostaniesz biedna samą ...
Baczność za Lwów! Cel! Pal!
Tylko mi ciebie, mamo,
Tylko mi Polski żal"
Równie wielki wysiłek poniosły dziewczęta lwowskie, w walkach
uczestniczyło ich łącznie 427, z tym z bronią w ręku 17, reszta w
służbach medycznych i aprowizacji. Co ciekawie, ci którzy przed wojną
gorąco głosili swe patriotyczne przekonania i zapewniali o potrzebie
walki za miasto, teraz uciekali z pola walki niczym "spłoszone zające".
Kadra profesorska Politechniki Lwowskiej, artyści teatralni i
kabaretowi, dziennikarze lwowskich gazet, przedstawiciele i działacze
różnych lwowskich partii i organizacji, wraz z wybuchem walk praktycznie
wszyscy kładli się do szpitala, wymyślając sobie przeróżne dolegliwości. Podobnie postępowali emerytowani wojskowi, jeden z poruczników
artylerii zjawił się na linii walk i zapytał: "Ile macie armat?" - "Ani jednej" - "A ile karabinów maszynowych?" - "Pięć" - "Ilu was jest?" - "Dwustu" - "A to do widzenia". Gdy
kapitan Antoni Kamiński przybył na linię walk, podszedł do niego
zdezorientowany cywil, któremu niedawno dano broń do ręki i zapytał: "Co
mam robić jak mnie Rusini zaatakują?", "Strzelać" - padła odpowiedź
kapitana Kamińskiego. Dochodziło również do rozbojów - gdy zdobyto Pocztę
lwowską w ręce Polaków wpadło 6 milionów koron, a dowódca Adolf Massar,
uznał te pieniądze za swój łup. Gdy zaś jeden z oficerów Tadeusz
Felsztyn, nakazał odesłać pieniądze do dowództwa, Massar odpowiedział: "Moje karabiny mogą strzelać i w drugą stronę".
Adolf Massar stanął przed sądem wojskowym po zakończeniu walk o miasto w
1920 r. Taki był właśnie obraz walk o polski Lwów. Choć podobna była
sytuacja po stronie ukraińskiej, gdzie trzon armii stanowili podlwowscy
wieśniacy, którym polecono walczyć. Jeszcze
większe było pijaństwo (choć gdy nasi zdobyli Dworzec Miejski również
rozpili się w sztok, co ciekawe, do nich wkrótce dołączyli Ukraińcy i
tak pili razem do świtu. Nad ranem zaś po nocnej popijawie Ukraińcy
wrócili na swe pozycje liniowe). Tak oto Lwów pozostał przy Polsce przez kolejne dwadzieścia lat, aż do czasu wspólnego niemiecko-sowieckiego ataku na nasz kraj na początku II Wojny Światowej.
ZDOBYCIE WILNA
1919
"WILNO - RZĘDEM BIEGNĄ MURY CO MNIE NIEGDYŚ WIELKIEJ PRAWDY KOCHAĆ UCZYŁY. MIASTO, SYMBOL NASZEJ WIELKIEJ KULTURY, PAŃSTWOWEJ ONGIŚ POTĘGI, WSZYSTKO CO PIĘKNE W MEJ DUSZY - PRZEZ WILNO PIESZCZONE"
MARSZAŁEK JÓZEF PIŁSUDSKI
Wilno na północy kraju, podobnie jak Lwów na południu, był prawdziwym centrum polskiej kultury na Wschodzie. Te dwa miasta, niczym prawdziwe tolkienowskie latarnie, rzucały swój blask na okoliczne tereny, rozświetlając je polską kulturą i tradycją. Miasto to po odzyskaniu niepodległości musiało więc wrócić do Macierzy, choć tutaj powstał pewien problem, związany z "kwestią litewską". Wilno "od zawsze" było stolicą Litwy i tak też tę kwestię postrzegali Litwini, którzy nie wyobrażali sobie, aby to miasto mogło nie wejść w skład również odradzającej się Litwy. Stojący na czele Państwa Polskiego - Naczelnik Piłsudski, nie zamierzał jednak zrezygnować z prawie w większości polskiego Wilna, ale był gotów oddać je Litwie, pod warunkiem że ta ponownie (tak jak to było w czasach Rzeczypospolitej Obojga Narodów), wejdzie w związek federacyjny z Polską, wówczas Wilno miało zostać stolicą Litwy, jako kraju federacyjnego Rzeczypospolitej. Litwini jednak nie zamierzali już wówczas wchodzić z Polakami w żadne sojusze, co spowodowało konieczność przyłączenia miasta do Polski. Litwini jednak również wysuwali żądania terytorialne, w stosunku do Suwałk, Grodna, Lidy, Białegostoku, Wołkowyska i Brześcia, Wilno zaś Litwini uważali za swoje etniczne miasto i nie zamierzali wchodzić na ten temat w żadne rozmowy czy debaty.
Swoją drogą litewska kultura przez długi czas była całkowicie związana z kulturą polską. Dzieła Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego, Ludwika Kondratowicza, Ignacego Chodźkę, Antoniego Odyńca, Stanisława Moniuszkę, Józefa Ignacego Kraszewskiego i wielu innych pisarzy, poetów i twórców, była uznawana zarówno przez jednych jak i drugich, tym bardziej że elita litewska spolonizowała się zupełnie jeszcze z XVII wieku, a w pierwszym dziesięcioleciu wieku XVIII język polski stał się oficjalnym językiem Litwy. Takie nazwiska jak Mickiewicz, Słowacki, Kościuszko czy Piłsudski, to nie byli wcale Polacy - a przynajmniej nie byli to rdzenni Polacy, tzw.: "Koroniarze". To byli albo Litwini albo Białorusini, którzy jednak utożsamiali się z polską kulturą, tradycją państwowo-prawną, językiem, obyczajem i kulturą wolności, przez to (jako Rzeczpospolitanie), byli właśnie Polakami (Piłsudski mawiał o sobie że jest "Starym Litwinem", a gdy był zły na swoich oficerów, zaczynał do nich przemowę na naradach od słów: "Wy panowie Polacy..." Natomiast na krytykę, że nie uważa się za Polaka i że niekiedy pogardliwie wyraża się o swojej Ojczyźnie, odpowiadał: "Choć czasem mówię o durnej Polsce, ganię Polskę i Polaków, to przecież... jedynie Polsce służę". I te słowa były wymownym przykładem stosunku Józefa Piłsudskiego do Polski, gdy bowiem został Marszałkiem, nie pobierał pensji żadnej publicznej pensji za sprawowane stanowiska, utrzymując siebie i rodzinę z książek i wykładów. Twierdził bowiem że nie powinien obciążać odrodzonego państwa dodatkowymi kosztami na swoje utrzymanie - notabene, państwa które w dużej mierze sam współtworzył i do którego niepodległości wybitnie się przyczynił. Żył zresztą na dość niskiej stopie finansowej, a do pełni szczęścia wystarczała mu pełna fajka ewentualnie paczka papierosów i talia kart).
Zresztą to przenikanie kultur szło w dwie strony i wystarczy tutaj powołać się chociażby z twórczość Adama Mickiewicza (jednego z największych, jeśli nie największego polskiego poety i pisarza), który napisał inwokację: "Litwo, ojczyzno moja". Słowa owej inwokacji uczniowie polskich szkół uczyli się na pamięć, co niekiedy budziło zdumienie (jak choćby premiera Litwy, który na początku ok. 2002 lub 2003 r. pytał się dlaczego polskie dzieci uczą się formułki: "Litwo, ojczyzno moja...", no właśni dlatego, przez nierozerwalną pamięć z tamtym, dawnym światem przenikających się kultur polskiej, litewskiej, ruskiej, niemieckiej, żydowskiej, ormiańskiej, szkockiej, angielskiej, francuskiej, włoskiej czy również tatarskiej). Litwa zawsze jednak (a szczególnie podczas zaborów), była dla Polaków pewną ostoją piękna i spokoju, tajemniczym krajem pełnym baśniowych świętych węży, wielkich dębów, wajdelotów, kapłanek, leśnych nimf i wspaniałych krajobrazów - wymarzoną krainą szczęśliwości - Sarmatią. Polskie dwory na Litwie i Żmudzi, były przedstawiane w utworach poetyckich, jako archetyp gniazda rodzinnego, swoista mityczna Arkadia. Takie dzieła jak "Dewajtis" Marii Rodziewiczówny czy "Pieśń o ziemi naszej" Juliusza Kossaka, były dobitnym przykładem litwinizacji kultury polskiej, która notabene wcześniej... zdążyła się spolonizować. Litwini byli też w kulturze polskiej przedstawiani jako ludzie prawi i uczciwi - tacy poczciwcy o dość dużej sile (jak choćby Longinus Podbipięta z "Ogniem i Mieczem" Henryka Sienkiewicza).
"INWOKACJA"
ADAM MICKIEWICZ
"Litwo, Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie;
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie
Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie.
Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy
I w Ostrej świecisz Bramie! Ty, co gród zamkowy
Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem!
Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem
Gdy od płaczącej matki, pod Twoją opiekę
Ofiarowany martwą podniosłem powiekę;
I zaraz mogłem pieszo, do Twych świątyń progu
Iść za wrócone życie podziękować Bogu
Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono!
Tymczasem, przenoś moją duszę utęsknioną
Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych,
Szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych;
Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem,
Wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem;
Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała,
Gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała,
A wszystko przepasane jakby wstęgą, miedzą
Zieloną, na niej z rzadka ciche grusze siedzą"
TRZYLATEK W PROGRAMIE "MAM TALENT" RECYTUJE "INWOKACJĘ" ADAMA MICKIEWICZA
Pewne rzeczy jednak zaczęły się zmieniać wśród samych Litwinów. Ci, po upadku Powstania Styczniowego w 1864 r. zaczęli przejawiać coraz powszechniejsze nacjonalistyczne ciągotki, w których Litwa była rozumiana jako państwo zupełnie samoistne, bez jakiegokolwiek związku politycznego czy to z Polską czy Rosją. Nowa inteligencja litewska, brała się głównie z miast i wsi, bowiem cała litewska szlachta i magnateria (wszystkie te dworki, rozsiane po Litwie i Żmudzi) - była całkowicie spolonizowana (przykładem chociażby rodzina Piłsudskich). Nowy więc rząd niepodległej Litwy (która ogłosiła niepodległość jeszcze pod niemiecką okupacją i za niemiecką zgodą - 16 lutego 1918 r.), wywodził się właśnie spośród takich ludzi, zupełnie niezwiązanych ze szlachtą czy arystokracją. Rząd ten, zaczął dążyć do całkowitego zerwania jakichkolwiek więzów z Polską i aby to zrealizować, począł wysuwać pretensje terytorialne co do polskich ziem. Jednocześnie Litwini dość przychylnym okiem poczęli spoglądać na sowiecką Rosję, widząc główne zagrożenie swojej niepodległości właśnie w Polsce. Piłsudski, który jak już wspominałem, mawiał o sobie że jest: "starym Litwinem", nigdy, w odniesieniu do rządu litewskiego nie użył przymiotnika "litewski", po prostu nazywał litewskie władze: "rządem kowieńskim" (od miasta Kowna dokąd, po przyłączeniu Wilna do Polski, przeniesiono stolicę Litwy). Litwę zawsze postrzegał jako składową część Polski, podobnie jak Amerykanie postrzegają np. Teksas czy Kalifornię i mawiał że albo Litwini zgodzą się na państwowy związek z Polską, albo będą musieli ograniczyć roszczenia do terenów ściśle etnograficznych (innymi słowy: bez Wilna, Wileńszczyzny a nawet wielu miejscowości na południe od Kowna).
LONGINUS PODBIPIĘTA
LITEWSKI SIŁACZ Z "OGNIEM I MIECZEM"
(W ZABAWNEJ PRZERÓBCE)
Tymczasem zagrożenie bolszewickie wzbierało na sile, czego Litwini nie dostrzegali, zapatrzeni jedynie w konflikt z Polską. 2 stycznia 1919 r. rząd litewski opuścił Wilno (wraz z ostatnimi jednostkami niemieckimi) i przeniósł się do Kowna (nie powróci już do tego miasta aż do 10 października 1939 r.), zaś w mieście Polacy przygotowywali się do odparcia ataku bolszewików. 5 stycznia polskiej samoobronie nie udało się utrzymać miasta i Sowieci wkroczyli do Wilna (w tych walkach brał udział młody, osiemnastoletni wówczas Witold Pilecki, późniejszy ochotnik do Auschwitz - który planował stworzenie tam ruchu oporu - jeden z Żołnierzy Niezłomnych, zamordowany w komunistycznej Polsce w roku 1948). Miasto teraz zostało okupowane przez bolszewików, na co nie mógł pozwolić Józef Piłsudski. Plany operacyjne odzyskania miasta były gotowe już pod koniec marca 1919 r. Ofensywa Wojska Polskiego ruszyła na Wilno 16 kwietnia, zdobywając Lidę (17 kwietnia), Nowogródek (18 kwietnia), Baranowicze (19 kwietnia) i Wilna, które zdobyto jeszcze tego samego - 19 kwietnia 1920 r. W przeciągu czterodniowej kampanii, opanowano tereny leżące miedzy Niemnem a Wilią, oraz zyskano dogodną pozycję do ataku na miasta Białorusi. 27 kwietnia pod wileńską Ostrą Bramą przy obrazie Matki Boskiej Ostrobramskiej, odbyła się msza święta dziękczynna w podzięce Bogu za odzyskanie miasta. Tadeusz Święcicki, który był obecny podczas tego wydarzenia i stał o kilka kroków od Piłsudskiego, napisał: "Spojrzałem na Komendanta. Stał twarzą zwróconą do obrazu, oparty na szabli, nasrożony i... spod nasrożonych brwi ciężka łza spływała mu na wąsy. Śmigły za nim miał jakby jakiś nerwowy tik na twarzy. Twarz drgała i też łzy ciekły mu po twarzy. A Belina beczał po prostu jak smarkacz". Tak oto miasto zostało odzyskane, co należy zapisać jako kolejny sukces odradzającej się Rzeczypospolitej.
I znów zamach! Tym razem w Manchesterze (w którym już istnieje druga po Londynie w Wielkiej Brytanii, pod względem swej liczebności, populacja muzułmanów). Co ja mam tutaj dodać, co napisać? Brak mi słów by ponownie zajmować się kolejnym ludzkim cierpieniem i wymądrzać się na blogu bez większego znaczenia - przyznam się szczerze, jestem tym już zmęczony, bowiem obserwując zachodnie media i czytając lub oglądając opinie mieszkańców tzw.: Zachodu, muszę stwierdzić jedno: oni się już pogodzili z własnym losem, z tymi wszystkimi zamachami, ciężarówkami rozjeżdżającymi ludzi na ulicach i placach, z wybuchającymi bombami, z ludźmi mającymi na sobie pasy szahida, z biegającymi po centrach handlowych "brodaczami" z maczetami itd. itp. Przykre to, ale tak jest. Szkoda tylko że brak tam jest jakiejkolwiek refleksji nad losem własnych dzieci i światem w którym przyjdzie im żyć. Bo nie będzie już lepiej, będzie tylko gorzej, a wkrótce wielu z tych, którzy z takim zrozumieniem i tolerancją wypowiadają się o zamachach, zacznie do nich tęsknić, gdy dojdzie już do bezpośrednich krwawych pogromów. Wtedy nie będzie już zlitowania, nie będzie tolerancji ze strony islamistów - albo przyjmiecie islam ze wszystkimi tego konsekwencjami, albo stracicie życie (a ci, którzy przetrwają, zostaną upokorzeni i zmuszeni do świadczenia dodatkowych opłat za "nie bycie muzułmaninem").
Taką widzę przyszłość dla krajów Europy Zachodniej, gdyż głupota musi zostać ukarana, a zresztą... Zachód nie doświadczył nigdy żadnej okupacji (poza krótkotrwałą i dość łagodną w tamtych terenach okupacją niemiecką z lat 1940-1944 i to też nie we wszystkich krajach). Nie ma więc pojęcia, co to znaczy być pod obcym jarzmem, a ci wszyscy ludzie z Anglii, Francji, Niemiec etc. (tak ochoczo wypowiadający się w mediach na temat tolerancji) nie przeżyli tego, ani oni, ani ich przodkowie. A to jest tak jak z chorobą zakaźną, lub ze "świnką" gdy raz już zachorujesz i zwalczysz tę chorobę, jednocześnie się na nią uodparniasz (w myśl przysłowia: "Co cię nie zabije, to cię wzmocni"). Dlaczego np. na Zachodzie tak bardzo popularne były wszelkie ideologie marksistowskie? Dlaczego Francuzi na manifestacjach używają czerwonych flag (niekiedy z sierpem i młotem)? Bo oni tak naprawdę nie wiedzą co to realnie znaczy, nie przeżyli tego, nie doświadczyli "dobrodziejstw komunizmu", dlatego są tak podatni na tę ideologię. A zauważmy, społeczeństwa Europy Środkowo-Wschodniej wykazują się znacznie większym rozsądkiem i to właśnie one, są podstawą cywilizacji i kultury europejskiej nie w jakiejś tam bliżej nie sprecyzowanej przyszłości, ale teraz, już teraz właśnie. Doświadczenia komunizmu - tej chorej, antyludzkiej ideologii i wytworzony przeciwko temu opór, pozwolił nam przetrwać - na Zachodzie tego nie było, nie ma więc bezpośrednich doświadczeń, do których można by się było odwołać.
I tak właśnie oto, na naszych oczach ginie europejska cywilizacja w zachodniej Europie. Islamiści poczynają sobie coraz śmielej, atakując już najbardziej bezbronne istoty, jakimi są dzieci - a i tak nie ma wśród tamtych społeczeństw jakiejś ozdrowieńczej kontrakcji, jakiejś idei, pomysłu, który uniemożliwiłby podobne akcje w przyszłości, jak również zawłaszczanie europejskich ulic pod nowe meczety i piątkowe ludne modły, które blokują ruch na głównych arteriach wielu zachodnioeuropejskich miast. A przecież nie trzeba być filozofem, czy supermanem, aby wiedzieć co należy zrobić - już teraz, natychmiast, nim naprawdę będzie za późno. Mamieni jesteście bzdurami o demokracji, w sytuacji gdzie prawdziwej demokracji w wielu krajach Zachodu już właściwie nie ma. Już żyjecie pod pewną formą finansowego oligarchatu, ściśle kontrolowanego (raz mocniej, raz słabiej, w zależności od kraju i od innych uwarunkowań, o których teraz nie będę opowiadał). Dlaczego "ktoś" napędza te, niekontrolowane tłumy do demograficznego najazdu i podboju Europy? Czy tylko chodzi o zmianę cywilizacyjną i genetyczną jej mieszkańców, czy także o większą kontrolę ludności. Na przykład poprzez... czipowanie ludzi. Zastanówmy się bowiem, może kiedyś paść bowiem taki pomysł, aby zabezpieczyć się przed kolejnymi zamachami, czipując najbardziej podejrzane osobniki, a może nawet całe społeczności muzułmańskich gett. I wy się na to zgodzicie - czego się nie robi dla własnego bezpieczeństwa prawda? A potem już będzie z górki, przyjdzie kolej również i na was i wasze dzieci. Wszyscy będą niewolnikami systemu, stworzonego przez grupkę oligarchów, mających ambicje rządzenia światem. To oczywiście jedna z możliwości, bardziej prawdopodobny scenariusz na dzisiaj to kolejne potoki krwi, którymi będą spływać europejskie ulice.
W Manchesterze 22 maja doszło do kolejnego krwawego islamskiego zamachu terrorystycznego, wymierzonego w bezbronnych mieszkańców, przez dekady szczęśliwych, bezpiecznych i bogatych europejskich miast. Stało się to w hali "Manchester Arena" na koncercie lewackiej piosenkarki (a raczej piosenkareczki) Arianie Grande, wielkiej zwolenniczce Hillary Clinton i muzułmańskich brodaczy z opuchniętymi jądrami, która na koncertach (co ciekawe - dla dzieci), pojawia się prawie półnaga. Ariana po koncercie i zamachu jej ukochanych "brodaczy" była załamana i prawie że się popłakała (podobnie jak kolejna idiotka Federica Mogherini - odpowiedzialna za politykę zagraniczną Unii Europejskiej, po zamachu w Brukseli. Swoją drogą ciekawe czy płakała nad własną głupotą, czy też nad nieszczęściem, do jakiego pomogła doprowadzić, promując zabójczą ideologię neomarksizmu kulturowego, uprawianą dzisiaj w praktycznie całej Europie Zachodniej oraz w Stanach Zjednoczonych, której ostateczną formą jest polityka "Refugees Welcome"). Ale mniejsza o nią, gorzej że po również po tym zamachu, w którym zginęły dzieci, brak jest w Europie jakiejś ozdrowieńczej myśli, która nie tylko zapobiegłaby takim atakom w przyszłości, ale która ponownie przywróciłaby Europę Europejczykom (i nie mam tutaj na myśli koloru skóry, czy nawet paradoksalnie - wyznania, a jedynie kulturową i emocjonalną więź z Europą, z Jej tradycją, kulturą, sztuką, nauką, osiągnięciami, z tym wszystkim, czego dokonano w przeszłości, a co pozwoliło Europejczykom objąć prymat nad praktycznie całą kulą ziemską).
"CZEKALIŚMY NA WAS"
BO JUŻ NAM SIĘ ZNUDZIŁO ŻYCIE W NASZEJ BOGATEJ I BEZPIECZNEJ EUROPIE, WOLIMY ZAMACHY, BRÓD, EPIDEMIE I INNE "UBOGACENIE KULTUROWE", JAKIE ZE SOBĄ PRZYNOSICIE - SOROSOWA PROPAGANDA
W CAŁEJ PEŁNI
A zneutralizować lub nawet wyeliminować kolejne zamachy jest dość prosto, lecz potrzeba ku temu woli politycznej i determinacji w dążeniu do celu. Należałoby bowiem na początek wyłapać i natychmiast wydalić z konsekwentnym zakazem powrotu na nasz Kontynent, wszystkich radykalnych imamów i muezinów, zamknąć wszelkie "gniazda muzułmańskiej indoktrynacji", czyli meczety, w których odprawiali oni modły, niejednokrotnie nawołując do mordowania "niewiernych", oraz (co bardzo ważne), w tej kwestii powrócić do odpowiedzialności zbiorowej. Trudno, tutaj już nie ma ani czasu ani możliwości na skrupuły - albo My albo Oni, nie ma innego wyjścia. Po każdym zamachu natychmiastowa wywózka WSZYSTKICH muzułmanów, wśród których obracał się zamachowiec - rodzinę, przyjaciół, znajomych, nie ma tłumaczenia, "znałeś go - wyjazd!" Natychmiast!!! Jednocześnie całkowicie ukrócić dalsze nielegalne docieranie islamistów do Europy przez Morze Śródziemne (najczęściej do Włoch). Marynarki wojenne Włoch, Francji, Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii, powinny patrolować wody Morza Śródziemnego, a w przypadku dostrzeżenia kutrów lub pontonów z nachodźcami, miały by rozkaz odholować ich do brzegów Afryki, z zastrzeżeniem ,że jeśli podejmą ponowną próbę dostania się do Europy, otworzą do nich ogień. Co? Za bardzo radykalnie? No to wolicie ginąć we własnych miastach, jak owce prowadzone na rzeź? Wolicie aby wasze kobiety i dzieci bały się w biały dzień wyjść na ulicę, z obawy przez zaczepkami "brodaczy" (o molestowaniu, napadach i gwałtach nawet nie wspominam). Daje Wam słowo, że po zastosowaniu takiej "terapii szokowej" zamachy ustałyby w Europie całkowicie, a każdy, kto planowałby jakikolwiek podobny czyn terrorystyczny, bardzo szybko zostałby zneutralizowany przez własnych ziomków, którzy wreszcie (z obawy przed deportacją i utratą dotychczasowego życia), zaczęli by bardziej współpracować z policją i innymi służbami. A dziś? Mogherini sobie płacze, a mieszkańcy Europy malują sobie kredą po asfalcie, myśląc że to zatrzyma islamistów... brak słów. Ci muzułmanie się z Was śmieją, cieszą się z każdego kolejnego na Was zamachu, bo wasze rządy wmawiają Wam że terroryzm nie ma nic wspólnego z islamem i że można się do tego przyzwyczaić.
Przyszłość pokaże, czy jesteście jeszcze godni być nazywani Europejczykami, kontynuatorami wielkich tradycji Waszych przodków, czy też najzwyklejszymi Elojami, oczekującymi już tylko nieuniknionej śmierci z rąk morderczych Morloków? Natomiast mnie dzisiejsze współczesne społeczeństwo Zachodu, skojarzyło się ze społeczeństwami indiańskimi z czasów Kolumba i konkwistadorów. Tam też było na początku tak pięknie, sielankowo, radośnie. Krzysztof Kolumb, gdy dotarł na San Salvador i Kubę, opisywał niezwykłą wręcz gościnność tamtejszych ludów indiańskich wobec Hiszpanów. Arawakowie ofiarowali przybyszom płody własnej ziemi i inne dobra, Kolumb pisał: "Przynieśli nam papugi, kłębki bawełny, strzały oraz wiele innych rzeczy". Czy czegoś Wam to nie przypomina? (Refugees Welcome!?). Arawakowie byli usposobieni naprawdę pokojowo, chcieli się z Hiszpanami dzielić własnymi dobrami, chcieli im pomóc, uważali ich za przyjaciół, za dar Niebios (choć Hiszpanie uważali ich za zupełnie niereligijnych, gdyż nie widzieli by modlili się do jakichś bogów czy boga - kolejny element wspólny z dzisiejszymi czasami: niezwykle religijni, katoliccy przybysze i zupełnie swobodnie podchodzący do tych kwestii Indianie, kontra setki tysięcy radykalnych, napływowych islamistów i całkowicie ateistyczne, liberalne społeczeństwa sflaczałego Zachodu). Szybko jednak okazało się, jakie przybysze realnie mają zamiary. Już Kolumb po pierwszym spotkaniu z Arawakami, zanotował w dzienniku pokładowym: "Można by z nich zrobić doskonałych robotników (...) pięćdziesięciu ludzi starczyłoby zupełnie, aby utrzymać ich w ryzach i kazać im wykonywać wszystko, cokolwiek by się od nich żądało" W kolejnych zaś listach do króla i królowej Hiszpanii, pisał zaś: "Ledwie przybyłem do Indii, siłą porwałem kilku krajowców na pierwszej odkrytej wyspie, aby nauczyli się naszego języka i aby udzielili mi wiadomości o wszystkim, co znajduje się w tych stronach".
Potem było już tylko gorzej. Hiszpanom spodobały się niewielkie wisiorki ze złota, które Arawakowie nosili na szyi, rękach, w uszach lub w nosie i zaczęli im je wydzierać. Ale tego było za mało, więc kazali Indianom kopać doły, w poszukiwaniu złota, każdemu wyznaczając odpowiednie ilości na ich dostarczenie - kto dostarczył, był nagradzany żelaznym medalikiem, komu się nie udało, obcinano mu dłonie i pozostawiano aby się wykrwawił. Z czasem zaczęto Arawaków wykorzystywać do ciężkich prac w kopalniach. Bartolome de Las Casas, który przybył na Hispaniolę (Kubę) w 1508 r., tak oto opisywał warunki, w jakich pracowali Indianie: "Indianie przekopują zbocza, kruszą skały, przenoszą kamienie, dźwigają na plecach ziemię aby płukać ją w rzece, ci zaś, którzy przepłukują złoto, tkwią przez cały czas w wodzie, tak bardzo pochyleni, że plecy mają stale zgięte, a gdy woda wdziera się do korytarzy kopalni, najżmudniejsze ze wszystkich zadań polega na ich osuszaniu poprzez czerpanie wody naczyniami i wylewaniu jej na zewnątrz". Mężczyzn przeznaczano do prac w kopalniach, zaś kobiety do ciężkich prac na roli. Nie wolno im było się też spotykać przez bardzo długi okres, Las Casas pisał: "Tak więc małżonkowie widywali się ze sobą jedynie raz na osiem lub dziesięć miesięcy, podczas tych spotkań byli zaś tak wyczerpani i przygnębieni (...) że przestali się rozmnażać. Noworodki umierały wcześnie, bowiem ich matki, przepracowane i wygłodzone, nie miały mleka, aby je karmić. Z tego powodu, gdy byłem na Kubie, w ciągu trzech miesięcy zmarło siedem tysięcy dzieci. Niektóre matki, z czystej desperacji, same nawet topiły swoje potomstwo (...) Tak oto mężowie umierali w kopalniach, ich żony - przy pracy, a dzieci - z braku mleka (...) i w krótkim czasie ta kraina, niegdyś tak wspaniała, potężna i żyzna (...) wyludniła się (...) Moje oczy widziały czyny tak obce ludzkiej naturze, że nawet teraz drżę, gdy o nich piszę".
W przeciągu niecałych piętnastu lat (od 1494 do 1508 r.) zmarło niecałe trzy miliony Arawaków, a na wyspie pozostało ich mniej niż dwadzieścia tysięcy (i 40 tysięcy Hiszpanów - zauważcie jak demografia robiła swoje, podobnie zresztą jak dziś w Europie). Na zakończenie, niech do myślenia dadzą nam słowa Bartolomeo, który pisał tak: "Niezliczone świadectwa (...) dowodzą, że temperament tubylców jest łagodny i spokojny (...) My natomiast mieliśmy za zadanie nękać ich, grabić, mordować, ranić i niszczyć (...) Dla Hiszpanów nic nie znaczyło zabijanie Indian całymi tuzinami; niekiedy odcinali kawałki ich ciał, aby sprawdzić ostrość swych kling (...) pewnego dnia dwóch tak zwanych chrześcijan napotkało dwóch indiańskich chłopców, z których każdy niósł papugę; Hiszpanie zabrali papugi i - dla zabawy - obcięli chłopcom głowy". Niech ten fragment posłuży do zastanowienia tym, którzy wciąż uważają że należy witać w Europie obcych kulturowo najeźdźców. Jeśli tak, to wasze dzieci będą ginąć tak, jak to miało miejsce podczas zamachu w Manchesterze, lub... nawet tak jak opisał to Las Casas, gdyż jak zapewne jest już wiadome - historia lubi się powtarzać.
PS: Ale najważniejsze w tym wszystkim jest rozwiązanie wszelkich komunizujących organizacji lewackich i dogłębne sprawdzenie ich kontaktów, finansowaniu i celom - które to w większości są zwykłą mową nienawiści wobec białych Europejczyków. Od tego należałoby zacząć, bo te organizacje to najzwyklejsza piąta kolumna międzynarodowego oligarchatu, dążącego do "ujednolicenia" rasowo-etnicznego Europy.
Często pisałem już o tym, że historia lubi się powtarzać, że pewne dziejowe procesy, jakie niegdyś miały miejsce, potrafią zatoczyć koło i powrócić do punktu wyjścia (inna sprawa, że czas nie jest jakąś bliżej nie sprecyzowaną linią wiodącą od przeszłości do przyszłości, tylko najprawdopodobniej zbliżony jest do elipsy, co powoduje że pewne procesy, zdawałoby się dawno zapomniane, powracają w nowej formie zewnętrznej). Teraz zastanawiając się zaś nad historią i przyszłością III Rzeczypospolitej - czyli tej Polski w której obecnie żyjemy, taka myśl pojawiła mi się w głowie - jakże wiele wspólnego ma ta dzisiejsza Polska z okresem Królestwa Kongresowego z lat 1815-1830, czyli zaraz po upadku Cesarza Napoleona i wykrystalizowaniu się nowego ładu międzynarodowego na kongresie w Wiedniu. Myśl taka, pojawiła mi się, gdy obejrzałem filmik ze spotkanie KOD-u z posłem Stefanem Niesiołowskim, na którym pewien starszy pan, oficer Wojska Polskiego - jak sam twierdził, powiedział że Żołnierze Wyklęci to tak naprawdę byli dezerterzy z Wojska Polskiego, którzy uciekli do lasu na przełomie 1944 i 1945 r. i że wyroki wykonywane na nich przez ówczesny komunistyczny aparat represji, były normalnym procesem sprawiedliwości prawno-sądowej. Słuchając wypowiedzi tego "oficera" (oficerowie to byli w Katyniu, ty fornalu - wypadałoby dodać - tutaj link do tego filmiku), zacząłem się zastanawiać jak wiele było przypadków takiej zdrady wśród oficerów Wojska Polskiego w przeszłości i od razu pojawił mi się przed oczami okres ponapoleoński, czyli czas po klęsce Cesarza i początkach tworzenia Królestwa Polskiego w unii z Rosją i pod berłem dynastii Romanowów. Ilu wówczas było oficerów, którzy wcześniej walczyli o niepodległość Polski wraz z Napoleonem, a potem łagodnie przeszli pod rozkazy jego wroga - cara Aleksandra I. Myśl ta doprowadziła mnie do poszukania dalszych wspólnych punktów między ówczesną Kongresówką, a dzisiejszym pokomunistycznym państwem polskim.
"BÓG JEST Z NAPOLEONEM,
NAPOLEON Z NAMI"
Ten fragment 11 Księgi z "Pana Tadeusza" Adama Mickiewicza (w całości ów fragment brzmi następująco: "Bitwa! gdzie? w której stronie? - pytają młodzieńce, Chwytają broń; kobiety wznoszą w niebo ręce; Wszyscy, pewni zwycięstwa, wołają ze łzami: "Bóg jest z Napoleonem, Napoleon z nami"), dość dobrze oddaje nastroje, panujące w Polsce porozbiorowej (po roku 1795), na wieść o zwycięstwach Cesarza Francuzów w walkach z naszymi zaborcami (Austrią, Rosją i potem Prusami). Postaram się pokrótce zaprezentować sytuację, jaka nastąpiła w Rzeczpospolitej zaraz po rozbiorach i nadzieje, jakie żywiła osoba owego "Boga Wojny" - Bonapartego w Polsce. "Polska zachowała serce dla Napoleona. Cokolwiek o tym sądzić, - tak jest; rzecz sama nie podpada wątpliwości. Nie znaczy to, żeby z błędów jego i win nie zdawano sobie sprawy, żeby mu ich nie stawiano w rachubę aż z ostrością i żalem. Lecz na ogół, bądź co bądź, zachowano dlań serce. Wizerunek jego po dziś dzień widnieje w Polsce po rezydencjach pańskich, dworach szlacheckich, domach mieszczańskich, a nieraz i na ścianie izby chłopskiej i robotniczej. Wspomnienie jego po dziś dzień grzeje i zapala duszę polską. Dlaczego? Dlaczego ten mąż obcy (...) tak "potrafił oczarować Polaków, że dziś nawet imię jego w pałacu bogacza i ubogiej chacie wieśniaka jest wspominane z błogosławieństwem? Dla dwóch podobno prostych powodów. Naprzód dlatego, że Polska od obcych, od wszystkiej Europy mocarstwowej, tyle doznała zła. A powtóre dlatego, że od tego jedynego mocarza cudzoziemca, jedynego wielkiego Europejczyka, jakowegoś zaznała dobra" - pisał w 1918 r. Szymon Askenazy. No cóż, trudno nie zgodzić się z tymi słowami.
KRYZYS RZECZPOSPOLITEJ
I PRÓBY RATUNKU
Rzeczpospolita była potęgą, prawdziwą siłą i zaporą zarówno przed wojującym i agresywnym islamem, jak i przed barbarzyństwem Wschodu. Mieliśmy znakomitych hetmanów, wśród których wymienić tylko można: Konstantego Ostrogskiego - hetmana wielkiego litewskiego, pogromcę całej prawie 80 tysięcznej armii w bitwie pod Orszą w 1514 r. (sam dysponował zaledwie 30 tys. żołnierzy), i pogromca czambułów tatarskich na Ukrainie, Jan Tarnowski - hetman wielki koronny, w bitwie pod Obertynem w 1531 r. rozbił całkowicie 17 tys. Mołdawian hospodara Piotra Raresza, sam dysponując zaledwie 5500 żołnierzy, Roman Sanguszko - hetman polny litewski, zwycięzca Rosjan w bitwie pod Czaśnikami w 1564 r. (30 tys. Rosjan kontra 4 tys. Litwinów), Krzysztof Radziwiłł "Piorun" - hetman wielki litewski, wykonawca wielkiego rajdu wgłąb Rosji z 1580 r. w wyniku którego o mały włos do polskiej niewoli nie wpadł sam car Iwan IV Groźny, Jan Zamoyski - hetman wielki koronny, zwycięzca w bitwach pod Byczyną w 1588 r. z niemieckimi wojskami najemnymi arcyksięcia austriackiego Maksymiliana Habsburga, zdobywca wielu miast i twierdz w Rosji, Stanisław Żółkiewski - hetman wielki koronny, zwycięzca Rosjan w bitwie pod Kłuszynem z 1610 r. (ponad 35 tys. Rosjan i Szwedów kontra ok. 6500 polskiej jazdy, głównie husarii (Rosjanie zostali zmieceni z pola w przeciągu kilku godzin), zdobywca Moskwy (1610-1612), pogromca Tatarów, zginął w przegranej bitwie z Turkami pod Cecorą w 1620 r. sam walcząc do końca, Jan Karol Chodkiewicz - hetman wielki litewski, pogromca Szwedów w bitwach pod Kokenhausen 1601, Białym Kamieniem 1604 i Kircholmem 1605 (11 tys. Szwedów kontra 3500 Polaków i Litwinów), zdobywca wielu twierdz moskiewskich, zwycięzca Turków w bitwie pod Chocimiem z 1621 r. (gdzie pomścił klęskę cecorską Żółkiewskiego), Stanisław Koniecpolski - hetman wielki koronny, zwycięzca Tatarów w bitwach pod Martynowem - 1624 r., Sasowym Rogiem - 1633 r. i Ochmatowem - 1644 r., oraz Szwedów w bitwach pod Czarnem - 1627 r., Trzcianą - 1629 r., Stefan Czarniecki - hetman polny koronny, odznaczył się w walkach w czasie powstania Chmielnickiego (1648-1657) i w czasie "Potopu" szwedzkiego (1655-1660), autor słów: "Jam nie z soli ani z roli, ale z tego co mnie boli", co miało świadczyć że swych zasług nie zawdzięcza urodzeniu ani majątkowi, ale własnym czynom i wreszcie Jan Sobieski - hetman wielki koronny, pogromca Turków i Tatarów, zwany przez nich: "Lwem Lechistanu", zwycięzca w bitwach pod Chocimiem w 1673 r. gdzie zniszczona została cała turecka 35 tys. armia - cała, doszczętnie, oraz pod Wiedniem w 1683 r. gdzie ocalił Cesarstwo Austriackie od tureckiego podboju i Parkanami w 1683 r. Został wybrany królem Rzeczypospolitej w 1674 r.
Wojska nasze brały Moskwę, państwa naddunajskie i Inflanty jednym podchodem, a polscy Kozacy palili przedmieścia Konstantynopola (i innych miast Morza Czarnego), zmuszając do ucieczki sułtana wraz z jego haremem. Nie mówiąc już o tym że przodkowie nasi wytworzyli prawdziwy demokratyczny i wolnościowy system polityczny, grupujący "Wolnych z Wolnymi, Równych z Równymi". Ale potem przyszły czasy prawdziwej ruiny, i to zarówno militarnej jak i politycznej, a przede wszystkim... moralnej. W czasach saskich (pierwsze 60 lat XVIII wieku), nastąpiła degeneracja szlachty i magnaterii, która miała też ogromny wpływ na morale wojska i jego wartość bojową. Rzeczpospolita słabła, nękana wewnętrznymi waśniami (często podburzanymi przez obce dwory), wzmacniały się za to mocarstwa sąsiednie, przede wszystkim zaś Rosja, Prusy i Austria. Już w 1717 r. (Sejm Niemy) Rzeczpospolita stała się (nieoficjalnym jeszcze) protektoratem Rosji. Na owym sejmie z lutego 1717 r. (zwanym "Niemym", gdyż żadnego z posłów nie dopuszczono do głosu, a teren obrad sejmowych ubezpieczały wojska rosyjskie), zatwierdzono co prawda stałe podatki na wojsko, ale w śmiesznej liczbie 24 tys. oraz uporządkowano sprawy wojskowo-skarbowe, ale jednocześnie ustalono budżet na poziomie drugorzędnego państewka Rzeszy Niemieckiej, a nie jednego z najrozleglejszych państw Europy. Sejm Niemy ustalił ustrój Rzeczypospolitej na kolejne 50 lat, Rosja zaś stała się "gwarantem" uchwał podjętych na tym sejmie. Kolejne dekady to czasy anarchii politycznej, zrywanych sejmów i upadku administracji. Ruina armii pogłębiała się wraz z coraz większą demoralizacją szlachty i magnaterii. Magnaci potworzyli sobie własne mini-państewka, utrzymywali prywatne wojska i własne dwory, przy czym nie gardzili wcale pieniędzmi od obcych dworów. Dochodziło nawet do tak absurdalnych sytuacji, w których król, chcąc
przywołać do porządku własnych poddanych, musiał zwracać się o poparcie
do ambasadorów obcych mocarstw.
Wielkie rody magnackie uzależniały od siebie mniejszą szlachtę, tak iż na sejmach, a nawet sejmikach ziemskich, byli oni jedynie wyrazicielami woli swych magnackich patronów. Stworzyło to sytuację w której magnaci będąc sami opłacani przez obce dwory, utrzymywali w szachu (za pomocą pieniędzy i protekcji), praktycznie całą szlachtę w Rzeczypospolitej. Także jakiekolwiek próby naprawy tego chorego systemu uzależnień, szybko były tłumione na sejmach i sejmikach, poprzez donośne - "veto", wykrzyczane przez jednego z członków szlacheckiej braci, która straciła już jakąkolwiek rolę w polityce, a stała się jedynie czymś w rodzaju kukiełki pociąganej za sznurki, a owymi "pociągającymi" często byli ambasadorowie obcych państw. Oczywiście winnym temu był praktycznie całkowity upadek systemu sądownictwa oraz oświaty. Taki szlachcic, doznawszy szkody od jednego z "panów braci", nie widział innej drogi naprawienia szkody, jak zwrócenie się z protekcją do jednego z wielkich rodów magnackich. Ci oczywiście bardzo chętnie pomagali, lecz w zamian żądali odwzajemnienia się podczas obrad sejmowych. Oczywiście dodatkowo hojnie opłacali jeszcze ów trud owego szlachciury. Upadek oświaty zaś dobitnie wyrażał się w powszechnym wręcz przekonaniu iż: "słabość państwa jest najlepszą gwarancją jego bezpieczeństwa, bowiem słabego nikt się nie boi więc nie będzie go też napadał". Przyszłość pokazała iż wcale nie trzeba było napadać na Rzeczpospolitą by ją "rozebrać". Do walki doszło dopiero wówczas gdy Polak przejrzał wreszcie na oczy, widząc iż wrogowie są już praktycznie w jego domu, i to nie w "przedpokoju", lecz zwalają się z buciorami do "salonu".
Szlachtę jednak mało obchodziła kwestia braku stałej, silnej armii, uzależnienie państwa od obcych dworów, nawet fakt iż rosyjski ambasador przechodząc obok polskiego króla (Stanisława Augusta Poniatowskiego), a mając do niego jakąś sprawę, po prostu przywoływał go gwizdem niczym psa. Zaś w polskim sejmie wisiał w najbardziej eksponowanym miejscu - portret carycy Katarzyny II. Jedyne czego "brać szlachecka" się obawiała to reform i ataku na swą "złotą wolność" i swe uprawnienia, których "obrońcami" stawali się obcy monarchowie ościennych krajów. Katastrofalny przez te wszystkie lata, począwszy od końca XVII wieku,
był także stan mieszczaństwa, przeżywało ono bowiem w tym okresie bardzo poważny
regres gospodarczy. Dlaczego tak się stało? Miejscy kupcy nie mieli
bowiem zbytu swych towarów, przede wszystkim miasta i ich mieszkańcy
były bardzo biedne. Towarów miejskich nie kupowali chłopi z dwóch
przyczyn. Po pierwsze byli zbyt biedni by sobie na to pozwolić a po
drugie, wielki magnat czy szlachcic, sam zaopatrywał swoją wieś w
najniezbędniejsze towary. Oczywiście miejskich towarów nie kupowali
również magnaci oraz duża część szlachty, bowiem ci uważali je za zbyt
"prymitywne" i woleli zaopatrywać się głównie poza granicami kraju. Dola
chłopstwa była jeszcze gorsza.
Warszawa stała się miastem prowincjonalnym, gdyż dwór królewski doby
Sasów, przebywał w Dreźnie. Po śmierci ostatniego z Sasów - Augusta III w 1763 r. panująca w
Cesarstwie Rosyjskim (od 17 lipca 1762r.), 34-letnia Katarzyna II,
wymyśliła sobie że zainstaluje na polskim tronie kogoś, kogo mogłaby
kontrolować. Wybór padł na jej dawnego kochanka, stolnika litewskiego -
Stanisława Augusta Poniatowskiego. Poniatowski był siostrzeńcem
przywódców stronnictwa Czartoryskich (Familia), Michała i Augusta.
Czartoryscy więc oficjalnie oparli się od teraz na rosyjskiej protekcji,
mieli jednak zamiar przede wszystkim zreformować skostniały ustrój
coraz słabszego państwa.
W latach 1760-1763, ukazywały się kolejne tomy dzieła Stanisława Konarskiego (będącego na usługach Familii), zatytułowanego: "O skutecznym rad sposobie".
W dziele tym Konarski postulował zlikwidowanie liberum veto i
przekształcenie polskiego systemu politycznego na model brytyjskiego
parlamentaryzmu, opartego na głosowaniu większościowym, nie zaś na
zasadzie jednomyślności. Czartoryscy zamierzali (opierając się na
Rosji), przeprowadzić gruntowną reformę systemu polityczno-ustrojowego
Rzeczypospolitej, napotkali jednak na swej drodze silny opór. Jednak wybór Poniatowskiego na króla we wrześniu 1764 r. jeszcze bardziej uzależnił kraj od rosyjskiej protekcji, zaś w 1768 r. Rzeczpospolita realnie, zaś w 1775 r. zostało to oficjalnie usankcjonowane - stała się rosyjskim protektoratem. Podjęto się więc próby poszukania sojuszników na Zachodzie Europy przeciwko zarówno Austrii (szczególnie po pierwszym rozbiorze ziem polskich w 1772 r., w wyniku których do Austrii została włączona tzw.: późniejsza Galicja), jak i Rosji
Nim Polska realnie zaczęła się odradzać, nim jeszcze Józef Piłsudski wyjechał z niemieckiego Magdeburga do Warszawy, by objąć władzę nad tworzącym się wojskiem polskim z rąk Rady Regencyjnej, pierwsze walki o przynależność do polityczno-administracyjną do Polski zaczęły się w mieście Lwowie - stolicy tzw.: Galicji Wschodniej. W nocy z 31 października na 1 listopada 1918 r. Ukraińcy (którzy również odradzali się z niewoli) proklamowali w tym mieście powstanie Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej, z Lwowem jako jej stolicą. Nad ranem 1
listopada polscy mieszkańcy miasta ujrzeli na budynkach publicznych
żółto-niebieskie, ukraińskie sztandary. Tak oto rozpoczynała się pierwsza wojna jeszcze
nienarodzonego państwa. Lwów był w tym czasie miastem polskim, gdyż Polacy stanowili 62 % mieszkańców miasta (poza tym we Lwowie mieszkali Żydzi - druga po Polakach najliczniejsza nacja, którzy i tak byli w większości spolonizowani, Ormianie, Rosjanie i Niemcy). Ukraińców było we Lwowie jedynie ok. 20 %, a jedyna ich siła była poza samym miastem, gdyż okoliczne wsie praktycznie w 100 % należały do ludności rusińskiej (ukraińskiej). W całej Galicji Wschodniej te proporcje były stosunkowo odwrócone, gdyż Polaków było tam jedynie 14,4 %, Żydów 12,4 % zaś Ukraińców 71,1 %. Paradoksem było zaś to, że pomimo liczebnej przewagi, to nie Ukraińcy stanowili elitę administracyjną i polityczną miast galicyjskich, lecz właśnie Polacy, zaś język polski był językiem oficjalnym na tamtych terenach (i to pomimo rugowania go przez Rosjan).
Polacy i Ukraińcy dążyli do odrodzenia politycznego i narodowego, do uniezależnienia się od dotychczasowych zaborców i odbudowania (w przypadku Ukrainy - zbudowania) niepodległego państwa. Problem polegał na tym, że Lwów był uważany za miasto wchodzące w skład przyszłych granic zarówno Polski jak i Ukrainy i nie było co do tego faktu żadnego kompromisu. Z Ukrainą było o tyle trudniej, że nie miała ona bezpośrednich tradycji państwowych, do których mogłaby się odwołać. Pamięć bowiem o wczesnośredniowiecznej Rusi Kijowskiej, była zbyt odległa by można było do niej powracać, zresztą w tamtych czasach jedność Rusinów i Lechitów była zbyt duża, by można było mówić o jakiejś większej odrębności. Zwracali na to uwagę już historycy bizantyjscy, którzy pisali - Prokopiusz z Cezarei w 512 r.: "Antowie i Sklaweni mówią jednym językiem (...)A nawet i zewnętrznym wyglądem nie różnią się między sobą, wszyscy bowiem są rośli i niezwykle silni (...) A przecież bynajmniej nie są niegodziwi z natury lub skłonni do czynienia zła (...) Sklawinowie i Antowie nie podlegają władzy jednego człowieka, lecz od dawna żyją w ludowładztwie i dlatego zawsze wszelkie pomyślne i niepomyślne sprawy załatwiane bywają na ogólnym zgromadzeniu". Zaś Teofylaktos Simokattes w VII wieku dodawał: "Ich ziemia nie zna żelaza i dlatego pozwala im żyć w spokoju i bez waśni".
Lechici/Polanie (Polacy) po raz pierwszy zdobyli Kijów w 1018 r., choć to właśnie ich pobratymcy Polanie wschodni założyli to miasto w czasach znacznie wcześniejszych (założycielem Kijowa miał być niejaki Kij - jeden z wodzów lechickiego plemienia Polan wschodnich). W 862 r. jednak Słowianie Wschodni (a konkretnie Nowogrodzianie) ściągnęli na swoje ziemie Wikingów, prosząc ich, aby ci objęli nad nimi władzę ("Ziemia nasza wielka jest i obfita, a ładu w niej nie ma. Przychodźcie więc rządzić i władać nami" - jak zostało to opisane w ruskiej "Powieści minionych lat" pochodzącej z XII wieku). Na to wezwanie odpowiedziało skandynawskie plemię wikingów, zwane... Rus lub Ros (wcześniej ta nazwa nie istniała, w odniesieniu do Słowian Wschodnich), których wodzem był niejaki Ruryk. Kijów zdobył dopiero następca Ruryka, jeden z jego krewnych Oleg Mądry (panujący od 879 r.), który uczynił tego miasta "matkę grodów ruskich". Wynika więc z tego, że Ukrainę jak i samą Ruś stworzyli nie tylko Wikingowie, ale wręcz nie-Słowianie, przybysze ze Skandynawii, którzy objęli władanie nad tymi terenami za zgodą mieszkańców (prawdopodobnie nie wszystkich, a jedynie pewnej części, być może nawet opozycyjnej do legalnych władz plemiennych, którzy aby pognębić swych konkurentów, ściągnęli sobie obcych najeźdźców). Ukraina więc, wywodząca się z Rusi, już u swych korzeni była sztucznym krajem, zupełnie odmiennym od swej słowiańskiej przeszłości.
BOLESŁAW CHROBRY W KIJOWIE 1018 r.
Oficjalne przyjęcie chrześcijaństwa w kraju Lechitów (Polsce) z rąk papieża rzymskiego i Kościoła Katolickiego w 966 r. oraz chrześcijaństwa obrządku wschodniego (Prawosławnego) z Bizancjum na Rusi Kijowskiej w 988 r. przez Włodzimierza Wielkiego, jeszcze bardziej pogłębiło te różnice (choć oczywiście należy od razu dodać, że w Polsce jeszcze długo był obecny obrządek wschodni, który był bardzo popularny, zaś król Bolesław II Śmiały został obalony przez swego brata - Władysława I Hermana w 1079 r. właśnie dlatego że... planował wprowadzić Polskę do obrządku wschodniego/bizantyjskiego - o czym dziś się nie mówi, wymyślając jakiej zupełnie inne powody konfliktu i królewskiego morderstwa na biskupie Stanisławie). A o tym, że obrządek prawosławny był bardzo popularny w XI-wiecznej Polsce, świadczy fakt, przytoczony z zapisków klasztoru w Bauweiler (niemieckim mieście, leżącym dziś w Nadrenii-Północnej Westfalii) z 1031 r., w którym czytamy: "Królowa Rycheza (niemiecka księżniczka, która poślubiła przyszłego króla Polski - Mieszka II w 1013 r.), dokonawszy rozwodu z królem mężem swoim ze wzgardy do obrządku Słowian, przybyła do Saksonii do cesarza, przez którego została z czcią przyjęta".
Późniejsze dzieje Słowian Zachodnich (Lechitów) i Wschodnich (Rusinów) również potoczyły się inaczej. W Polsce w 1138 r. rozpoczął się kryzys dynastyczny, który doprowadził do rozbicia dzielnicowego kraju na mniejsze części (dzielnice), na Rusi co prawda wystąpiło w tym czasie to samo zjawisko, z tym że Rusini doświadczeni zostali dodatkowo najazdem i podbojem tatarskim (w latach 1238-1240), co spowodowało że utracili polityczną suwerenność na rzecz Ordy Mongolskiej. Spowodowało to zahamowanie rozwoju kraju nie tyle na dziesięciolecia, co na wieki - na Rusi nigdy nie było epoki renesansu, nigdy nie było odrodzenia, ba, nie było nawet klasycznego okresu średniowiecznego rycerstwa. Całą kultura europejska, jaka się tworzyła w tym czasie, ominęła Ruś (Ukrainę), która była niczym zamknięta w jakiejś formalinie politycznej zależności od Dalekiego Wschodu (podobnie jak Polska i kraje Europy Wschodniej w czasach komunizmu po II Wojnie Światowej). Gdy chan mongolski lub tatarski czegoś pragnął, np. aby lokalny władca ruski zburzył mury swego miasta, ten musiał się podporządkować i wykonać rozkaz (nie mówiąc już o cyklicznych opłatach lennych, pobieranych od książąt ruskich przez chanów tatarsko-mongolskich). Wiele miast, w tym Lwów (wchodząc w skład księstwa halicko-włodzimierskiego) podlegało pod zależność Mongołów i nie mogło rozwijać się w pełni, tak jak to było w Zachodniej i Środkowej Europie.
Gdy w Polsce rozwijała się średniowieczna kultura dworska, a potem szlachecka kultura renesansowa, na Rusi wciąż było wczesne średniowiecze, jedynie te miasta, które zdołała przyciągnąć do swych wpływów kultura polska, zaczynały się zmieniać (możecie sobie wyobrazić, że jeszcze w XVIII wieku miasta Rosji carskiej przypominały te, sprzed... pięciu wieków, z XIII stulecia, czyli podboju mongolskiego. Pięć wieków rozwoju społecznego, kulturowego i naukowego ominęło Rosję, o czym w latach 30-tych XIX wieku pisał Piotr Czaadajew, twierdząc że: "Rosja jest krajem bez historii, bez kultury i bez tradycji". Pisał też: "Rośniemy, ale nie dojrzewamy, idziemy naprzód, ale po linii krzywej, czyli takiej, która nie prowadzi do celu (...) Gdy cały świat przebudowywał się od podstaw myśmy nie wznieśli nic
nowego, po dawnemu siedzieliśmy skuleni w dawnych chałupach z bierwion i
słomy. Jednym słowem losy ludzkości wykuwały się bez nas". Czaadajew ubolewał też, że Rosja nigdy nie doświadczyła epoki średniowiecza i renesansu i pisał w swych "Listach Filozoficznych": "Wszystkie
społeczeństwa przeszły przez taką epokę. Jej zawdzięczają najżywsze
swoje wspomnienia, cudowność swojej przeszłości, swoją poezję, wszystkie
najsilniejsze i najpłodniejsze idee, jest to niezbędna osnowa każdego
społeczeństwa. W przeciwnym razie w pamięci narodów nie byłoby nic, co
mogłyby cenić i kochać, nic oprócz pyłu własnej ziemi (...) My nic
takiego nie mamy. Najpierw brutalne barbarzyństwo, potem ordynarna
ciemnota, następnie obce panowanie, okrutne i poniżające, którego ducha
odziedziczyła późniejsza nasza władza - oto smutna historia naszej
młodości".
Piszę o Rosji w XVIII wieku, choć przecież Mongołowie w XIII wieku podbili Ruś, ale z czasem to właśnie Moskwa wybiła się na dominujące miasto-państwo w Rusi i to ona rozpoczęła proces "zbierania ziem ruskich". W tym momencie pamięć o dawnej Rusi zanikła. w 1349 r. Lwów po raz pierwszy zostaje przyłączony do Królestwa Polskiego, przez króla Kazimierza III Wielkiego. Miasto od razu odżyło (należy bowiem pamiętać, że prócz corocznego haraczu, jaki musieli płacić władcy ruscy Mongołom i Tatarom, ci dokonywali jeszcze dodatkowo co jakiś czas wypraw zbrojnych i łupili podległe sobie miasta - w tym Lwów). W 1356 r. miasto z rąk królewskich otrzymuje samorząd (dotąd bowiem mieszkańcy żyli pod całkowitą władzą lokalnego przedstawiciela księcia Halicko-Włodzimierskiego, który zaś był podległym chanowi mongolskiemu). Teraz mieszkańcy stali się wolni od wszechwładzy urzędników książęcych, oraz zostaje powołane udzielne sądownictwo królewskie. Lwów odtąd wchodzi w skład wolnych miast Królestwa Polskiego. Miasto wówczas zasiedlone było przez Rusinów, Tatarów, Żydów, Polaków i Niemców, wszystkie te narodowości otrzymały równy status zarówno polityczny, jak i sądowy i prawno-administracyjny. Sam Lwów znacznie też się rozrósł (król Kazimierz ofiarował miastu 70 łanów gruntu w posagu). Ale prawdziwy rozkwit, spowodowało nałożenie na miasto ulg podatkowych i odbywające się co jakiś czas jarmarki, które przyciągały turystów z wielu okolicznych krajów (sławne Jarmarki Lwowskie).
Okres podatkowej wolności dla Lwowa, trwał prawie sto lat (od 1356 do 1455 r.), a przez ten czas miasto znacznie się rozrosło, rozbudowało i wzbogaciło - stało się głównym miastem handlowym, na szlaku z Bałtyku ku Morzu Czarnemu oraz na Bałkany (szlak czarnomorski, szlak wołoski). Zastąpiono drewniane kładki uliczne, brukowanymi ulicami, odtąd czyszczenie miasta odbywało się raz na tydzień (zaś przed rokiem 1349 tylko dwa razy do... roku, przed Wielkanocą i przed św. Michałem). Miasto zostało też zaopatrzone w wodociągi i kanały, choć problem wciąż był z oświetlaniem ulic (były tylko... trzy latarnie, które zapalano przed zmierzchem - połowa XV wieku), tak więc, kto wychodził z domu po zmroku, musiał zaopatrzyć się w pochodnię. Lata 50-te XV wieku, to również okres upadku finansowej prosperity Lwowa, a związane to było nie tylko z królewskimi podatkami (nałożonymi po klęsce z Krzyżakami w bitwie pod Chojnicami w 1454 r.), ale również z powodu upadku handlu czarnomorskiego, związanym ze zdobyciem Konstantynopola przez Turków w 1453 r. i tatarskimi najazdami na Ruś Halicką i Lwów. Kryzys pogłębił się również po upadku Kaffy nad Morzem Czarnym w 1475 r. (gdzie Lwów miał stałą filię handlową) oraz Kilii i Białogrodu (1484 r.). W 1476 r. zaś Hospodarstwo Wołoskie stało się lennem tureckim, co również odbiło się na handlu bałkańskim. Nieudana wypraw króla Jana I Olbrachta, przeciwko Mołdawii w 1497 r. również spowodowała utratę tamtejszych rynków zbytu dla lwowskich towarów.
Kolejny okres prosperity i rozwoju miasta (Złoty Czas Lwowa), nastał po 1531 r. i zwycięstwie hetmana wielkiego koronnego - Jana Armora Tarnowskiego w bitwie z Mołdawianami pod Obertynem, i choć nie spowodowało to ponownego uzależnienia Mołdawii od Polski, to jednak uspokoiła się granica południowa i Tatarzy zaprzestali swych najazdów. Jednak z początkiem XVI wieku, a już szczególnie po roku 1527 (czyli po odbudowaniu Lwowa po wielkim pożarze), miasto nabrało już całkowicie cech typowo polskich - zostało skutecznie spolonizowane. Polonizowali się wówczas nie tylko Rusini, zamieszkali w mieście, ale także Niemcy (dotąd żyjący we własnych dzielnicach), oracz Żydzi. Język polski zaczął wypierać język niemiecki w niemieckich dotychczas rodzinach i domach. Zaczęto nazywać dzieci polskimi imionami i udzielać się na polskich nabożeństwach w kościołach (o tym jak silne było przyciąganie kultury polskiej, przekonała się moja rodzina od strony ojca, która w przeciągu jednego pokolenia spolonizowała się zupełnie, ale tak, że choć język niemiecki wciąż był używany, to jednak stanowił pewnego rodzaju dodatek, wręcz margines. I takich przypadków było wiele, nawet wówczas gdy jak w XIX wieku - Polski na mapach nie było, to jednak wiele niemieckich rodzin polonizowało się dość często. Zresztą ten mechanizm działał w dwie strony, np. gen. Józef Haller, twórca tzw.: "Błękitnej Armii Hallera", która podczas I Wojny Światowej walczyła na froncie zachodnim, we Francji przeciwko Niemcom, pochodził z typowo niemieckiej rodziny von Hallenburgów, a na przykład kat Powstania Warszawskiego Erich von dem Bach-Zalewski, był Niemcem dopiero w drugim pokoleniu - bowiem jego dziadek jeszcze nie znał ani jednego słowa po niemiecku i uważał się z Polaka. Taki to był przepływ wielu rodzin w kierunku Polski i Niemiec).
gen. JÓZEF HALLER
Wspólne małżeństwa pomiędzy Polakami, Rusinami i Niemcami również nie należały do rzadkości. Zresztą nie tylko te nacje, dużo w XVI wieku było we Lwowie Włochów (jeden z nich był nawet autorem pewnej afery z 1580 r. o której już nie będę się rozpisywał), Anglików i Szkotów (szczególnie rody Whigtów, Allandtów i Forbesów), którzy również się polonizowali (w lwowskim archiwum miejskim, jeszcze w latach 30-tych XX wieku, był list jednego z Forbesów napisany w XVI wieku, w którym ten pisząc do rodziny w Anglii, część listu napisał po niemiecku a część po polsku, co może świadczyć że powoli zapominał chyba angielskiego). Lwów zresztą w tym czasie bardzo się rozbudował. Znacznie wzrosła również ilość miejskich latarni, gdyż nie ma już w miejskich kronikach z tego okresu żadnych wzmianek o problemach z oświetleniem ulic. Najpopularniejszymi w mieście wyznaniami były: katolicyzm, prawosławie, Kościół Ormiański i judaizm, zaś najmniej popularne były wyznania reformacyjne, szczególnie luteranizm i kalwinizm i islam. "Złoty Czas Lwowa" trwał od ok. 1531 r. do 1648 r. czyli do wybuchu Powstania Chmielnickiego na Ukrainie. W tym czasie miasto się rozbudowało, wzbogaciło i... spolonizowało. Wybuch powstania to bodajże jedyny element, z którym mogą się identyfikować Ukraińcy, to było bowiem w pewnym sensie pierwsze narodowe odrodzenie Ukraińców (rozumianych jako Kozacy). Ale i ten okres odrodzenia narodowego nie trwał długo, bowiem już w 1654 r. Chmielnicki w tzw.: "Ugodzie Perejesławskiej", oddał Kozaków pod władzę cara rosyjskiego (notabene, Kozacy zażądali aby carski wysłannik potwierdził w imieniu cara Aleksego I przywileje, jakie Kozacy posiadali w Rzeczypospolitej, ten odmówił, twierdząc że o wszystkim zadecyduje car, który jest bożym pomazańcem i jego wola jest ostateczna. To spowodowało że Kozacy się zbuntowali i nie chcieli podpisać ugody, dopiero namówił ich Chmielnicki, twierdząc że sprawę przywilejów kozackich załatwi się potem, teraz należy jednak podpisać dokument. Podpisano więc i... na tym koniec Kozacy utracili wszystkie przywileje, jakie wcześniej posiadali w Rzeczypospolitej, co spowodowało że w latach późniejszych wielokrotnie ponownie dążyli ku Polsce).
Poza tradycją Powstania Chmielnickiego, nie ma żadnej ważniejszej tradycji historycznej wśród Ukraińców, nic dziwnego że w XX wieku nie mając żadnych doświadczeń państwowych, tak bardzo akcentowali swoje przywiązanie do narodu. Dla narodu gotowi byli popełnić każdą zbrodnię, nawet największa, jaką było chociażby wołyńskie ludobójstwo 1943 r. gdzie ludzi (bezbronnych mieszkańców tamtych terenów) mordowano w sposób haniebny, odrażający wręcz (np. obcinając członki, kobietom piersi, mężczyznom genitalia, wyciągając język przez specjalnie zrobioną dziurę w gardle itp.). Dziś niektórzy z owych zwolenników bandyckiej ideologii banderyzmu, śmie twierdzić że banderowcy i upowcy, niewiele różnili się np. od żołnierzy Armii Krajowej, czy Narodowych Sił Zbrojnych i że między Polakami a Ukraińcami były te same mordercze skłonności (no nie wiem, Polacy np. nie mordowali bezbronnych niemowląt, nabijając je na gałęzie drzew czy ostrza płotów, nie kroili ludzi na żywca piłą i nie popełniali wielu z tych tak makabrycznych i ohydnych zbrodni. Problem polegał właśnie w nacjonalizmie Ukraińców spod znaku Bandery i Szuchewycza - dla nich najważniejszy był naród, dla narodu można było dopuścić się wszelkiej zbrodni. Natomiast dla żołnierzy Armii Krajowej to nie naród był najważniejszy drodzy Ukraińcy, ale... Bóg. A wszystko zawarte było w motcie żołnierzy Wojska Polskiego: "Bóg-Honor-Ojczyzna", czyli na pierwszym miejscu stawiano źródło wszelkiego dobra, szczęścia, sprawiedliwości i miłości, czyli Boga, na drugim własny Honor, czyli moralność i godność człowieczą - innymi słowy nie czyń drugiemu co tobie niemiłe, dopiero na trzecim miejscu była Ojczyzna - nie naród, Ojczyzna, rozumiana jako dom wszystkich, którzy mają serca otwarte na miłość do Polski, jej tradycji i kultury, bez względu na narodowość, wyznanie, kolor skóry czy płeć. Jak można złączać nacjonalistycznych bandytów ukraińskich z takimi żołnierzami, jak ci którzy walczyli w Armii Krajowej i innych polskich organizacjach patriotycznych? Przecież to zwykłe skurwysyństwo?).
Zapłonęło Zaporoże, Sicz, zapłonęła Ukraina, która już nie odzyskała niepodległości do XX wieku, czyli właśnie do czasu po I Wojnie Światowej, gdy w IV Uniwersale proklamowano pełną niepodległość Ukrainy, powołując do życia Ukraińską Republikę Ludową (22 stycznia 1918 r.) ze stolicą w Kijowie. 1 listopada 1918 r. we Lwowie zachodni Ukraińcy próbowali powołać do życia Zachodnio-ukraińską Republikę Ludową ze stolicą we Lwowie. Nie udało im się to, ponieważ Polacy w mieście podjęli walkę i wkrótce opanowali cały Lwów, a po przybyciu odsieczy z kraju, do 16 lipca 1919 r. całkowicie Wojsko Polskie opanowało całą Galicję Wschodnią, likwidując Zachodnio-ukraińską Republikę Ludową. Ukraińska Republika Ludowa też długo nie przetrwała, 2 lutego 1919 r. bolszewicy zdobyli Kijów a państwo ostatecznie upadło 11 czerwca 1920 r. Przetrwało więc zaledwie trzy lata (od wydania pierwszego Uniwersału 23 czerwca 1917 r. mówiącego o powołaniu autonomicznego rządu Ukrainy, wciąż pozostającej w federacji z Rosją). Ukraińcy nie byli więc w stanie utrzymać swego państwa, mimo że powołali aż dwa takie organizmy polityczne, żadne się nie utrzymało. Odradzająca się w tym samym czasie Polska była dokładnie w takiej samej sytuacji, a mimo to utrzymaliśmy się, przetrwaliśmy. Zbudowaliśmy silny kraj do którego dziś możemy się odwoływać, jako do przykładu z którego doświadczeń również należy czerpać. Bez przetrwania II Rzeczypospolitej, bylibyśmy dziś w charakterze Ukrainy czy Białorusi, pozbawieni doświadczeń politycznych i budujący wszystko od nowa dopiero w latach 90-tych XX wieku.
PS: W KOLEJNEJ CZĘŚCI POKRÓTCE OPISZĘ
SAM PRZEBIEG WALK O LWÓW I CAŁĄ GALICJĘ WSCHODNIĄ.
Chińczycy, jeśli chcą komuś dokuczyć to powiadają: "Obyś żył w ciekawych czasach", gdyż jest to swoiste przekleństwo symbolizujące burzliwe lata niepokoju, zmieniających się sojuszy i walk. Ktoś najwidoczniej bardzo chce "dokuczyć" naszej cywilizacji chrześcijańskiej, bowiem obecnie poddawani jesteśmy (zarówno w Europie jak i w Ameryce) "ciekawym czasom", których symbolem pierwotnie stało się kłamstwo, potem owe kłamstwo zaczęło narastać, aż wreszcie w naszych czasach stało się swoistą totalitarną ideologią przemocy. Europa już od kilku dekad poddawana jest swoistemu maglowi ideologicznemu, którego celem jest stworzenie "nowego człowieka", pozbawionego korzeni, wydartego ze swojego środowiska (z rodziny) którego jedynym powołaniem jest służba i wiara - wiara w wszechmoc państwa. Postanowiłem wymienić kilka najważniejszych elementów zagrożeń, jakie w naszych "ciekawych czasach" stanowią śmiertelne wręcz zagrożenie dla Cywilizacji Krzyża, czyli właśnie cywilizacji chrześcijańskiej. Siły te są potężne i ich celem jest ujednolicenie wszystkich aspektów naszego życia (w sferze religii to się nazywa ekumenizm). Zacznijmy więc po kolei, wymieniając każde z tych zagrożeń z osobna.
Za największe zagrożenie, jakie dziś wręcz rozsadza od środka Europę (i Amerykę) uważam ideologię komunistyczną. Jest to najgorsza z chorób, z którą Ludzkość musi zmagać się od co najmniej stu lat. Wyjątkowo niebezpieczny wirus, który potrafi skutecznie mutować i dostosowywać się do nowego środowiska, przez co może być słabiej rozpoznawalny. Ta choroba (bo jest to choroba... umysłu), rozsadza cały system immunologiczny zdrowego organizmu społeczno-politycznego, czyniąc go bezbronnym i całkowicie podatnym na wszelkie zagrożenia zarówno zewnętrzne jak i wewnętrzne. Spójrzmy na nasz kontynent - Europę, zainfekowaną tym dziadostwem. Europa i Europejczycy w poszczególnych krajach są całkowicie bezbronni wobec mas zalewających kontynent muzułmańskich nachodźców. Europejczycy są całkowicie bezbronni, ponieważ zostali przez te wszystkie lata odpowiednio wytrenowani i to nie tylko w posłuszeństwie i pokorze wobec władzy, ale przede wszystkim wobec... inności. We wszystkich najważniejszych ośrodkach medialnych dominuje jeden, podstawowy przekaz inność jest cool, a już szczególnie, jeśli ta "inność" płynie do nas z Bliskiego Wschodu lub Afryki Północnej z Koranem w dłoni i opuchniętymi jądrami w gaciach - to też jest cool. Europejczyk nie powinien się tym w ogóle zajmować, poza euforycznym okazywaniem radości z powodu kolejnych mas niekontrolowanych setek tysięcy migrantów. Cóż to jest, jeśli nie kolonizacja przy dźwiękach "Imagine" Johna Lennona?
Głupcy którzy nie znają historii, zawsze będą zmuszeni do jej ciągłego powtarzania. A wystarczy przecież zastanowić się jak upadło Imperium Rzymskie (to zachodnie), co było tego przyczyną? Oficjalnie wiadomo że Rzym upadł pod ciosami tzw.: "barbarzyńskich ludów", które wdarły się w jego granice i rozsadziły go od wewnątrz. To prawda, ale niestety - niepełna. Tak naprawdę Rzym upadł dlatego, że zabrakło Rzymian gotowych walczyć z tymi agresywnymi ludami, bo przecież po co walczyć - można im zapłacić. A najlepiej to przyjąć ich do własnej armii, niech pilnują naszych granic, a my oddamy się przyjemnościom stołu, łoża i powszechnej radości życia. Rozkład moralny i niewieścienie mężczyzn, jest ostatnim stadium przed upadkiem każdej cywilizacji. Jeśli mężczyżni zaczynają uważać, że w zasadzie pomiędzy związkiem złożonym z kobiety i mężczyzny a związkiem dwóch gejów czy dwóch lesbijek nie ma w zasadzie żadnej różnicy - "bo przecież się kochają" - to już w tym samym momencie zapala nam się czerwony alert - UWAGA NIEBEZPIECZEŃSTWO. Jeśli mężczyźni tracą zapał przed pracą dla dobra własnej rodziny, jej ochroną i utrzymaniem (bo przecież życie jako singiel jest takie przyjemne, bezstresowe, można "bzyknąć" sobie raz dziewczynkę, a raz może chłopczyka - bez żadnych zobowiązań), gdy następuje załamanie demograficzne, bo nie ma uzupełnienia pokoleniowego - to jest to pierwszy krok ku zagładzie, ku śmierci.
Rzymianom w ostatnich dekadach istnienia ich imperium odechciało się już zupełnie walczyć i poświęcać w obronie rodziny, kraju i wyznawanych wartości - dlatego zastąpiły ich ludy silne i zdeterminowane, ludy, w których silni mężczyźni zastąpili lalusiowatych Rzymian. A co było z imperiami Azteków i Inków? Jak upadły? Przecież podbiła je garstka konkwistadorów, którzy w normalnym starciu od razu zostaliby zmiażdżeni. A jednak wygrali - dlaczego? I tutaj wchodzimy w inny aspekt niebezpieczeństwa, jaki pragnę poruszyć, mianowicie w aspekt religii i kapłanów. Otóż Aztekowie przegrali, ponieważ w azteckich mitach było powiedziane, że brodaty bóg Quatzelcoatl, przybędzie kiedyś ze wschodu i ponownie obejmie władzę nad swym ludem. Gdy więc Hernan Cortez (oczywiście Hiszpan o twarzy pokrytej krótką, ale jednak modną w tamtym czasie brodą), wylądował we wschodnim Meksyku, podążając drogą w kierunku Tenochtitlanu (stolicy państwa Azteków), wówczas to uaktywnili się kapłani (wraz z samym władcą królem - Montezumą), którzy stwierdzili że to zapewne sam bóg Quatzelcoatl i zakazali z nim walczyć. Gdy się okazało, że przybysze żadnymi bogami nie są, oraz że dopuszczają się krwawych masakr tutejszej ludności (ha - symbolika aż do bólu zgodna z tym, co się wyprawia dziś w Europie), Aztekowie chwycili za broń. Ale było już za późno, bowiem ci nieliczni Hiszpanie zdążali zawrzeć sojusz z innymi ludami indiańskimi, wrogimi Aztekom (Totonakowie, Tlaskalanie) i z ich pomocą zdobyli Tenochtitlan i unicestwili Imperium Azteków. Bardzo podobnie działał Francisco Pizarro by podbić Imperium Inków, co zresztą także mu się udało.
Jaki z tego wniosek? Należy odrzucić zwodnicze ideologie (choćby najpiękniejsze), które w jakimkolwiek aspekcie mogą doprowadzić do osłabienia tkanki społecznej danego narodu i przestać słuchać kapłanów, jeśli ci wiodą nas ku zgubie (w Ewangelii św. Mateusza jest zapisane: "Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie" Mt, 18-8). Jedyne komu powinniśmy ufać jest sam Bóg. Wiara jest niezbędnym elementem wytrwałości, dzięki wierze, dzięki Bogu, ludzie są gotowi znieść największe cierpienie i przetrzymać największe ciosy, jakie kieruje w ich stronę los. Wiem to częściowo z własnego doświadczenia, ale przede wszystkim podziwem napełnia mnie postawa ludzi, którzy postawieni w obliczu sytuacji beznadziejnej, gdzie było wręcz pewne że zginą, zachowali godność do samego końca - tak jak np. Witold Pilecki, Hieronim Dekutowski (któremu powybijano wszystkie zęby, połamano żebra, wyrwano palce ze stawów, połamano ręce i nogi, skopano że ledwie mógł chodzić, a mimo to, tuż przed śmiercią ten człowiek wypowiedział do swych katów: "My się nigdy nie poddamy"), Danuta Siedzikówna i wielu innych Żołnierzy Niezłomnych. Ich przykład i poświęcenie dodaje mi niesamowicie dużo energii i choć czasami zastanawiam się jak sam bym się zachował w obliczu nieustannych tortur (nikt przecież nie może jednoznacznie stwierdzić że zachowałby się tak lub tak - i właśnie dlatego takim ludziom należy się ogromny szacunek i pamięć), to jedno pozostaje niezmienne - Bóg dodaje nam niesamowitej siły, oddanie się więc Bogu, jest kwintesencją ludzkiej mocy i wytrwałości.
"SZUKALI ŚWIATŁA W MROCZNE DNI, PRZED BOGIEM TYLKO CHYLĄC KARK, POŚRÓD KLĘCZĄCYCH DUMNIE SZLI, W POGARDZIE MAJĄC KAŻDY TARG"
Przybywamy bowiem na ten świat aby się czegoś nauczyć, aby doświadczyć, ale Bóg jest kluczem i kwintesencją całego naszego jestestwa, a ci, którzy odwracają się od Boga, próbując zastąpić Go najróżniejszymi ersatzami - są niczym wołający podróżnicy na środku piaszczystej pustyni, nie widząc nigdzie możliwości zaspokojenia pragnienia, tworzą sobie fatamorgany, które w niczym im jednak nie pomogą. I tutaj właśnie dotykamy kolejnego aspektu związanego z jednym z elementów upadku naszych cywilizacji - dewiacje, używki, choroby umysłowe. Dziś amerykańscy psychiatrzy biją na alarm, wśród amerykańskiej młodzieży aż pięć milionów młodych ludzi (głównie o poglądach typowo lewackich), potrzebuje natychmiastowej pomocy lekarza psychiatry, bowiem trapią ich najróżniejsze fobie, schizofrenie a nawet jawne odchylenia psychiczne (wyrażane agresją, krzykiem, przemocą wobec innych). To jest właśnie pokłosie odwrócenia się od Boga i prób zastąpienia Go czymś innym - to zawsze prowadzi do szaleństwa, gdyż ludzka dusza, coś co pochodzi bezpośrednio od Boga i co pragnie znów być blisko Niego, odrzucone przez skołowaciały umysł, poddany psychicznej tresurze ideologicznej odczuwa prawdziwy ból owej rozłąki, nic więc dziwnego że tak to się wyraża.
Ale wiara w Boga, a raczej wiedza o Bogu, codzienna z Nim rozmowa, nie oznaczają automatycznej akceptacji wszystkiego, co głoszą i co czynią tzw.: przedstawiciele Boga na ziemi. Weźmy np. obecnego papieża Franciszka. Przecież to jest czysta kpina z chrześcijaństwa, ten komunista (który się tym wręcz chełpi), powinien być natychmiast obalony, bowiem jego działania jawnie szkodzą chrześcijaństwu i nam samym - Europejczykom (oraz Amerykanom, czyli ludziom wychowanym w cywilizacji chrześcijańskiej). Ten przykład pokazuje dobitnie, że ujednolicanie i centralne sterowanie religią nie jest niczym dobrym, że znacznie lepsza może być mnogość różnych kulturach chrześcijańskich, niż jedna, ściśle sterowana z (już całkowicie komunistycznego obecnie, w jego lewackiej formie) Watykanu. Jeśli więc Franciszek ("Biała Franca z Watykanu") namawia nas do przyjmowania uchodźców, czyli do tego abyśmy połknęli truciznę o opóźnionym działaniu - należy, ową rękę odciąć, jak głosi Ewangelia i owego komuszego agenciaka (nie wiem czy płatnego czy "ideowego" - mam to gdzieś, dla mnie liczą się żywe fakty i skutki, które one powodują), zmusić do abdykacji. Tylko moje pytanie brzmi - kto tego dokona, gdy ogromna część kardynałów i biskupów jest już całkowicie przychylna (a przynajmniej nie jest przeciwna) owym negatywnym tendencjom, jakie pojawiły się w kościele (nie tylko zresztą katolickim). Ja sam muszę się przyznać że do kościoła nie chodzę (ostatnio byłem miesiąc temu na chrzcie dziecka znajomych), co jednak nie znaczy że mój kontakt z Bogiem został w jakikolwiek sposób zakłócony. Wręcz przeciwnie, to właśnie dzięki Niemu mogę się naprawdę rozwijać, to właśnie dzięki Niemu moje interesy idą pomyślnie i to w Nim właśnie pokładam całą moją wiarę i całą nadzieję i jeszcze nigdy się nie zawiodłem. Obowiązkiem Chrześcijanina bowiem nie jest wcale nadstawianie drugiego policzka, tylko umiejętność przeciwstawienia się złu i bezprawiu, deprawacji i szaleństwu w taki sposób, aby zapewnić bezpieczeństwo swojej rodzinie, społeczności i krajowi - a to co mówi komunista Franciszek... kto by się tym przejmował?
Co się tyczy Rosji to o tym kraju pisałem już wielokrotnie na tym blogu, dla mnie to jest despotia o ideologii turańskiej (która jest kwintesencją jego istnienia) i narodzie o mentalności niewolników. Zresztą Rosja już obecnie jest jedynie przydupasem Chin, a wkrótce stanie się ich prawdziwą satelitą. Właśnie - Chiny, które mają ambicje do przewodzenia nad światem, uważam za kolejne wielkie niebezpieczeństwo dla Europy i Ameryki (a bardziej szczegółowo dla cywilizacji chrześcijańskiej). Ich działalność ekonomiczno-agenturalna znacznie wzrosła w ostatnich latach, i to nie tylko w Europie ale także w Afryce i Ameryce Południowej. Projekt "Nowego Jedwabnego Szlaku" według mnie również stanowi zagrożenie, gdyż uzależnia ekonomicznie (oraz politycznie), kraje leżące na tym szlaku od Pekinu (a poza tym jest inną forma ideologii euraozjatyzmu Aleksandra Dugina, o którym też już wielokrotnie pisałem). W obecnej sytuacji geopolitycznej nie widzę innego wyjścia, niż utrzymanie dotychczasowego amerykańskiego przewodnictwa na świecie (należy też zdawać sobie sprawę, że ta hegemonia Ameryki w świecie będzie się kurczyła, gdyż Ameryka niestety będzie słabnąć. Pocieszam się jednak myślą, że słabnąć będzie również Rosja i z czasem Chiny). Nie można też wykluczyć wybuchu III wojny światowej w przeciągu kolejnej dekady, gdyż pokój na świecie istnieje już zbyt długo - i nie jest to moje życzenie, a jedynie twarda analiza historycznych i geopolitycznych zjawisk. Zbyt długo panuje pokój, aby pretendujące do roli nowych mocarstw podmioty nie zechciały zmienić dotychczasowego układu sił. Żeby jednak tego dokonać, należy pobić starego mocarza, czyli właśnie USA.
I w tej materii Stany Zjednoczone powinny otrzymać wsparcie od państw Europy.Oczywiście nie ma szans, aby takiego wsparcia udzieliły Niemcy czy Francja, które już są zapatrzone w Rosję i Chiny, a zresztą na ich decyzje ogromny wpływ ma aspekt historyczny. Weźmy bowiem taką Francję - przecież ten kraj dwukrotnie był ratowany przez Amerykanów przed upadkiem i to ze strony Niemiec właśnie. Nic dziwnego że Francuzi, którzy sami bić się nie potrafią (i nawet nie chcą spróbować), przeżywają swoisty kompleks psychiczny na punkcie Ameryki. A o Niemcach nawet nie wspomnę, bowiem kraj ten również dwukrotnie został pobity przez wojska US Army, nic dziwnego że ta niechęć też wciąż w nich tkwi. Francji i Niemcom bliżej więc do Rosji i Chin, niż do USA, dlatego też uważam że Polska i inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej powinny dać jasny sygnał wsparcia dla zdecydowanej polityki nowego szeryfa Ameryki - Donalda Trumpa, który pilnuje również by wszelkiej maści zbóje (typu Rosja, Chiny czy nawet Niemcy), nie podnieśli za bardzo głowy. W każdym razie jestem dobrej myśli i wierzę że z Bożą pomocą uda się Cywilizacji Krzyża pokonać wszelkich wrogów (przede wszystkim zaś komunistów i lewactwo) i odeprzeć niebezpieczeństwo. No cóż, zobaczymy, w każdym razie przyszło nam żyć w ciekawych czasach.