Stron

sobota, 28 kwietnia 2018

PLAYBOYE U WŁADZY - Cz. VIII

CZYLI JAK TO WŁADZA

DODAJE SEKSAPILU



NAPOLEON BONAPARTE
KRÓLOWA LUIZA
HAREMOWE INTRYGI
"NA BOGA, ZNAJDŹCIE TĘ KOBIETĘ!"
Cz. VII





Anglikom (i Rosjanom) sen z oczu spędzała sprawa turecka i niezwykła, niezrozumiała wręcz sympatia, jaką sułtan Selim III otaczał Napoleona Bonaparte. Ta jego frankofilia (bo tak właśnie sułtan ten jest określany w źródłach historycznych, ale niewielu wie, skąd właściwie brała się u tego, dość chwiejnego człowieka tak zagorzała sympatia dla Francji i Napoleona), była problemem, który niweczył brytyjskie i rosyjskie interesy - i to niweczył skutecznie. Wywiad brytyjski (o czym pisałem w poprzedniej części), wykrył głównego winowajcę tego stanu rzeczy i trafnie umiejscowił "go" (a raczej "ją") w sułtańskim haremie. Rząd brytyjski początkowo nie chciał w to wierzyć (były to bowiem nazbyt romantyczne historie, aby brać je na poważnie w twardej polityce mocarstw), i długo szukał sprawcy swoich kłopotów nie tam gdzie trzeba. W brytyjskim wywiadzie istniała jednak grupa ludzi, którzy (pomimo niechęci władz) postanowili jakoś odnaleźć owego "francuskiego szpiega" i go zneutralizować. Ponieważ jednak (trafnie) zakładano że znajduje się on w haremie, to znaczy że na pewno musi to być kobieta, teraz "tylko" trzeba ją odnaleźć i... zlikwidować. Do tego celu najlepsza byłaby inna kobieta, morderczyni, którą można by było zainstalować w sułtańskim haremie, i która miałaby za zadanie odnaleźć "Francuzkę". Szybko jednak okazało się że jest to zadanie niewykonalne i to z dwóch powodów. Po pierwsze, nie było jak szybko przerzucić dziewczyny do Konstantynopola, gdyż flota brytyjska admirała Duckwortha (która operowała w rejonie Morza Egejskiego i Morza Marmara), została zdziesiątkowana po ataku na Konstantynopol (3 marca 1807 r.) i musiała się wycofać. A była to jedyna brytyjska siła morska, operująca w tamtym obszarze. Drugim powodem były trudności w znalezieniu odpowiedniej kandydatki do przeprowadzenia takiego zadania (swoją drogą samobójczego, bowiem zapewne w haremie szybko jej postępek zostałby odkryty), większość kobiet, jakie wywiad brytyjski zatrudniał na swoje potrzeby, to były damy, które do mordowania raczej się nie nadawały, a jedyne co potrafiły, to zdobywać informacje drogą "łóżkową". Stąd plan wysłania do Konstantynopola egzekutorki właściwie od razu okazał się niewykonalny.

Należało więc znaleźć inny sposób, tym bardziej że zarówno rząd lorda Grenwille'a, jak i powołany (31 marca 1807 r.) nowy rząd Williama Cavendisha, księcia Portland, nie zamierzał wierzyć "bajkom" rozpowszechnianym przez wywiad i starał się znaleźć źródło swoich niepowodzeń w zupełnie innych (niewłaściwych) miejscach, i ponosił klęski, choć wydawało się że odnosi sukcesy. Ponieważ nie widziano innego zagrożenia (większość wezyrów sułtańskiego Dywanu i tak była przekupiona przez Brytyjczyków i Rosjan, a mimo to polityka Imperium Osmańskiego wciąż miała profrancuską linię), postanowiono uderzyć w samego prowodyra tego stanu rzeczy, za którego uważano właśnie sułtana Selima III, choć nie był to trafny wybór. Uważano że jeśli obali się Selima III, nowy sułtan zmieni swoją politykę i odwróci się od Francji i Napoleona, dlatego też brytyjskie złoto zaczęło teraz spływać w jeszcze większej ilości na wezyrów i ulemów, którzy nie byli zadowoleni z przeprowadzanej przez sułtana, tzw.: "Białej Rewolucji". Polegała ona na całkowitej modernizacji skostniałego aparatu Imperium Osmańskiego, na wzór zachodni, wprowadzenia stałej armii, reformy skarbu i administracji. To wszystko godziło w dotychczasowe przywileje wielkich rodów, które zdominowawszy osmańską politykę, armię i meczety (szkoły koraniczne), nie życzyli sobie jakichkolwiek zmian. Chciano aby "było tak jak było", bez żadnych zmian (choć widziano, że Imperium słabnie i nie jest w stanie tak jak dawniej konkurować z nowoczesnymi armiami państw Europy Zachodniej i Rosji). Nic więc dziwnego, że brytyjski plan obalenia profrancuskiego władcy, napotkał skorych naśladowców wśród tureckiej elity polityczno-religijnej państwa osmańskiego.

Jako pierwsi powstali (wcześniej podjudzeni) janczarzy (28 maja 1807 r.) mordując jednego z osmańskich ministrów, bliskiego sułtanowi i zajmując dużą część miasta (wschodnią, czyli azjatycką). Do buntu janczarów wkrótce przyłączyli się ulemowie, którzy oficjalnie... wyklęli władcę za to że nie miał potomstwa. Bunt janczarów (tzw.: "pierwszy bunt"), pokazał dobitnie iż władca ten był słaby i nie potrafił podjąć decyzji, z której potem by się nie wycofywał, i tak właśnie było w tej sytuacji. Sułtan poprosił janczarów o zakończenie buntu, w zamian deklarował rezygnację z dalszych reform i powrót do "tego co było". To nie pomogło i 31 maja janczarzy zajęli pałac sułtański, mordując większość zwolenników sułtana, a jego samego wtrącając do lochu (choć abdykował on już dwa dni wcześniej). Nowym władcą obwołano (wyciągniętego z lochów i mocno przerażonego) Mustafę IV - (kuzyna Selima III), który w podzięce pozwolił janczarom na kilka dni zamienić Konstantynopol w prawdziwy dom publiczny (grabili i gwałcili kogo chcieli). Dokonało się, profrancuski władca został obalony, jest teraz nowy sułtan, więc wszystko powinno wrócić do normy (tak myślano zarówno w Londynie jak i w Petersburgu), ale szybko okazało się, że... coś znowu jest nie tak. Dlaczego? Ano, nic się w zasadzie (poza zmianą władcy) w osmańskiej polityce nie zmieniło, wojna z Rosją o Mołdawię i Wołoszczyznę wciąż była kontynuowana, a stosunki dyplomatyczne z Francją nie zostały zerwane (co właśnie było celem Brytyjczyków, którzy ów bunt podsycili). Owszem, wpływy Sebastianiego (francuskiego ambasadora na dworze osmańskim) nieco zmalały, ale wciąż tam przebywał, a nowy sułtan wkrótce zezwolił Napoleonowi (styczeń 1808 r.) na przepuszczenie przez swoje terytorium 5 000 korpusu francuskiego, udającego się na Korfu. 




No tego już było za wiele. Po co zmiana władcy, skoro w zasadzie nic się nie zmieniło w tureckiej polityce. Rząd księcia Portland postanowił więc... przeprowadzić kolejną "rewolucję pałacową" w Konstantynopolu, która wybuchła (15 marca 1808 r.). Owszem, janczarzy po raz kolejny wymordowali wielu wciąż obecnych na dworze profrancuskich wezyrów, co spowodowało że przestraszony Mustafa IV, przystał na pewne żądania Londynu, ale Sebastiani wciąż nie został odwołany. Gdy już wydawało się, że sprawa jest "załatwiona", a sułtan spacyfikowany i podatny na "argumenty", przyszedł cios, wyprowadzony z...seraju, (co wkrótce przekona polityków brytyjskich, iż relacje wywiadu nie były tylko "zmyślonymi bajkami" jak dotąd uważano i że niebezpieczeństwo wciąż jest aktywne). Oto bowiem w lipcu 1808 r. wybuchł pro-selimowski bunt oficerów tureckich, którzy pod przywództwem zwolennika reform - Bajraktara (paszy Ruszczuku), na czele 20 000 żołnierzy zdobyli stolicę (28 lipca) i oblegli pałac sułtański (gdzie jeszcze bronili się janczarzy). Bajraktar zażądał na obrońcach kapitulacji i uwolnienia (przebywającego w lochu) sułtana Selima III, na co janczarzy odpowiedzieli, wyrzucając mu z pałacowych murów... głowę owego sułtana (jego ciało zostało zaś brutalnie zmasakrowane). Bajraktar przypuścił więc szturm i siłą zajął pałac, mordując wszystkich obrońców, oraz wysokich dostojników państwowych (wielki wezyr i mufti zostali utopieni, a reszta urzędników Mustafy IV - ścięta). Mustafa IV został obalony i ponownie zakuty w kajdany, zaś nowym sułtanem obrano jego młodszego brata - Mahmuda II (który był blisko związany z Selimem III). Wróciły czasy Selima III, gdyż Mahmud i Bajraktar (który został mianowany nowym wielkim wezyrem), wprowadzili ponownie wszystkie reformy, odwołane na rządów Mustafy IV, łącznie z odnowieniem wybitnie profrancuskiej polityki Imperium Osmańskiego.

Tego już było za wiele, okazało się bowiem że rewolucje i spiski pałacowe, jakie podżegali swym złotem Brytyjczycy - godziły nie tam, gdzie powinny. Teraz stało się jasne że rząd Jego Królewskiej Mości i całe Imperium Brytyjskie ma przeciwko sobie we wschodnim basenie Morza Śródziemnego - kobietę, która tym wszystkim steruje ze swojego bezpiecznego miejsca. Stało się jasne, że jeśli nie zostanie odnaleziona, problem będzie narastał. Ale aby ją odnaleźć, należy szukać w seraju, a tam był... gąszcz kobiet, od czego więc zacząć? Kobieta w haremie mogła skutecznie ukryć się przed męskim wzrokiem, jako że do seraju mógł wejść jedynie sułtan, ale ta "dama" była wyjątkowo niebezpieczna. Jedyną możliwością, jaką dysponowali Brytyjczycy, był... ponowny bunt janczarów, gdyż nic innego realnie nie wchodziło w grę. W listopadzie 1808 r. wybuchło kolejne powstanie janczarów (wywiad brytyjski poinformował ich o planach Bajraktara i Mahmuda II, mających doprowadzić do realnej likwidacji owej formacji). Zdobyli oni pałac i planowali zabić Bajraktara, ale ten ich uprzedził. Najpierw udusił, przebywającego w lochach Mustafę IV, a następnie usiadł w prochowni na jednej z beczek, i gdy tłum janczarów wyważył drzwi, podpalił lont wysadzając siebie i tych, którzy byli wewnątrz. Sterroryzowany przez janczarów Mahmud II, zmienił wówczas już ostatecznie swoją politykę względem Francji, zrywając stosunki z Paryżem i decydując się na (nieoficjalny) brytyjski protektorat. Londyn uzyskał wreszcie to, co chciał, ale... ta kobieta wciąż była w seraju. Wielu ciekawiło kim była owa dama, bo przecież to że nadal przebywała w haremie Mustafy II, było jasne. 

W 1817 r. sułtan Mahmud II popełnił jawne świętokradztwo, które jako "Przywódcy Prawowiernych" totalnie go dyskwalifikowało. Mianowicie ściągnął do swego haremu... katolickiego misjonarza, ojca Alexisa d'Arras, prefekta katolickiej misji (kapucynów) w Konstantynopolu. Po co to uczynił? Otóż według relacji historii Braci Mniejszych Kapucynów w stolicy Imperium Osmańskiego, w zimową noc ojciec Alexis został ściągnięty do seraju, aby... udzielić ostatniego namaszczenia pewnej, umierającej tam kobiecie, która przybyła do seraju jako chrześcijanka i teraz pragnęła odejść do Boga w wierze swoich przodków. Tam, w wielkiej sali haremu, leżała, otoczona niewolnicami pewna kobieta, wyglądająca na sułtankę. Obok jej łoża stał jeszcze inny mężczyzna - lekarz, a klęczał przy niej sułtan Mahmud II, który (według relacji ojca Alexisa) miał powiedzieć: "Matko moja, chciałaś umrzeć w religii swych przodków i tak się stanie". Otrzymała ostatnie namaszczenie i zakończyła swój żywot. A kim była owa kobieta i dlaczego Mahmud II nazywał ją swoją matką i czy była nią naprawdę? W 1809 r. londyńska prasa podała nieprawdopodobne odkrycie - ujawniono tożsamość kobiety, która przez lata zwodziła brytyjską dyplomację, kierując politykę Selima III ku  Paryżowi i Cesarzowi Francuzów. Wedle tych relacji owa "dama" była Kreolką i przyjaciółką oraz rówieśnicą żony Napoleona Bonaparte - Józefiny de Beaucharnais (z domu de la Pagerie). Wychowała się na Martynice, gdzie jej rodzice posiadali plantację i mnóstwo czarnych niewolników. W 1784 r. (gdy miała 21 lat) opuściła klasztor Najświętszej Marii Panny w Nantes (gdzie miała przebywać od 1776 r.) i udała się na statku w drogę powrotną na Martynikę. Nigdy tam jednak nie dotarła, gdyż okręt, którym płynęła, został napadnięty przez algierskich piratów, a ponieważ była młoda i ładna, trafiła najpierw na targ niewolników w Algierze, a następnie do seraju beja Algieru Mahomeda ben Osmana, który jeszcze w tym samym roku ofiarował ją w podarku sułtanowi Abdul Hamidowi I. Wkrótce została jego ulubioną konkubiną i urodziła mu syna - Mahmuda II (20 lipca 1785 r.). Zmarła w 1817 r. pod imieniem Naksidil Sultan (choć wcześniej miała nosić imię Aimee du Buc de Rivera). 
 



Relacja brytyjska (ta, którą przedstawiła prasa w 1809 r.) jest w dużej mierze nieścisła i niezgodna z pewnymi faktami (choć pewne rzeczy się zgadzają, jak choćby imię i nazwisko odaliski zarówno w czasie jej "francuskiego" jak i "tureckiego" etapu życia, oraz pewien szczegół, który mógłby sugerować jej przyjaźń z cesarzową Józefiną. Mianowicie jej zaangażowanie po stronie Francji Napoleona, kończy się definitywnie na przełomie 1808/1809 r. czyli w czasie gdy... Napoleon rozwiódł się z Józefiną i poślubił córkę cesarza Austrii Franciszka I - Marię Ludwikę). Istnieje bowiem francuska, zupełnie odmienna od brytyjskiej relacja o życiu panny du Buc de Rivery, która wydaje się bardziej prawdopodobna (brytyjska nafaszerowana jest przekazami wybitnie zmyślonymi, choć dodającymi kolorytu, typu iż młodym dziewczynom na Martynice ich przyszłość miała przepowiedzieć wróżka, która Aimee nazwała królową, a Józefinę "więcej niż królową" itd.). Otóż według tej relacji, Aimee de Buc de Rivera urodziła się na Martynice, w rodzinie francuskich plantatorów - Henryka de Buc de Rivera i Marii Anny d'Arbousset-Beaufond, ale nie w 1763, lecz 4 grudnia 1776 r. (czyli już trzynaście lat później). W 1785 r. została wysłana do klasztoru w Nantes, gdzie pobierała nauki. Jednak po wybuchu Rewolucji Francuskiej, jej opiekunka - madame de Montraboeuf (która po wyjściu za mąż stała się madame de Laurencin), postanowiła odesłać ją do rodziców, na Martynikę. Młoda dziewczyna w towarzystwie swej czarnoskórej niewolnicy - Zorah, nigdy jednak nie dotarła do domu. Statek, którym płynęła rozbił się podczas sztormu w Zatoce Biskajskiej, a rozbitków uratował przepływający tam okręt hiszpański, zmierzający na Majorkę.

To właśnie ten okręt napadli i zdobyli berberyjscy piraci, którzy następnie wystawili dziewczynę  na targu niewolników w Algierze. Tam została zakupiona do pałacu beja Algieru Mohameda ben Osmana, który wkrótce (1790 r.) ofiarował ją w prezencie młodemu sułtanowi - Selimowi III. Aimee trafiła do seraju, gdzie opiekę nad nią otoczyła matka sułtana, czyli Valide Sultan (najpotężniejsza kobieta w haremie) Mihrisah (lub Mihriszah). Owa Czerkieska (będąc wcześniej wychowana w religii chrześcijańskiej, a potem zmuszona przejść na Islam), widziała w młodej Aimee główną faworytę dla swojego syna i to właśnie pod jej kierunkiem Aimee uczyła się nowego języka i obyczajów, które musiała poznać, żyjąc w haremie władcy. Prawdopodobnie to też ona wybrała jej nowe imię - Naksidil ("Serdeczna"). Szybko jednak okazało się że nowa faworyta nie może sułtanowi dać syna, ale gdy i z innymi faworytami nie mógł on spłodzić potomstwa, uznano że najprawdopodobniej jest bezpłodny. Naksidil się tym nie zraziła, trwała przy swym sułtanie, jednocześnie będąc matką dla małego Mahmuda (przyszłego sułtana Mahmuda II), syna zmarłego sułtana Abdul Hamida I, którego to opiekę powierzyła jej sułtanka Mihrisah. Naksidil wychowała Mahmuda jak własnego syna (nic więc dziwnego że potem spełnił on jej ostatnią prośbę - gdy chciała umrzeć w wierze przodków), i często nawet jest uważana za jego prawdziwą matkę (choć realnie nie było to możliwe, zważywszy iż znalazła się w seraju dopiero w 1790 r., gdy Mahmud miał już 5 lat). Przez długie lata panowania sułtana Selima III, a szczególnie po śmierci (w 1805 r.) sułtanki Mihrisah, to właśnie ona sprawowała realną władzę nie tylko nad całym serajem, ale również nad kształtem osmańskiej polityki i aż do 1809 r. nadawała jej profrancuski kształt, jednocześnie będąc narażona na brytyjskie i rosyjskie knowania, spiski i próby zamachów. Zmarła w 1817 r. w Konstantynopolu w wieku 40 lat. 

Jej sława jednak przebiła się do europejskiej sztuki i literatury, zapełniając w XIX wieku europejskie salony opowieściami o tajemniczej Wielkiej Odalisce, niczym bajkami z "Tysiąca i jednej nocy". Wielu artystów właśnie pod wpływem tych opowieści, zaczęło malować swoje obrazy, ukazujące życie haremów, jako "królestwa nagich hurys". No cóż, Jacques Delille napisał w swym "Imaginationie": "Sny są echami naszych myśli" - a czyż może być piękniejszy sen, niż ten ukazujący urodę niewieściego ciała? 





PS: W kolejnej części przejdziemy na dwór wiedeński, bo tam też rozgrywała się zacięta walka wywiadów. Zobaczymy więc kto wyjdzie z niej zwycięsko.      

 

 GERMAN DEATH CAMPS

NEVER POLISH



CDN.

piątek, 27 kwietnia 2018

ZABAWNE SCENY Z POLSKICH FILMÓW - Cz. VI

KILKA ZABAWNYCH SCEN

Z POLSKICH FILMÓW I SERIALI


OTO KOLEJNA CZĘŚĆ ZABAWNYCH SCEN 
Z POLSKICH FILMÓW I SERIALI



JANOSIK

(1973 r.)


 Serial "Janosik" opowiada o słynnym zbójniku, który grasował w Karpatach na początku XVIII wieku. W ludowych podaniach przeszedł on do legendy, jako ten, który: "Zabierał bogatym i oddawał biednym", czyli był takim trochę swoistym Robin Hoodem. W 1711 r. (ponoć w wieku 23 lat) miał zostać hersztem grupy zbójeckich górali (czyli harnasiem) i przewodzić jej aż do zdrady i swej śmierci w 1713 r. Przez te dwa lata jednak zapisał się w pamięci ludowej jako dzielny obrońca uciśnionych i biednych mieszkańców Karpat (okolic ówczesnej granicy polsko-węgierskiej) i w taki też sposób został potem zapamiętany. Zginął, powieszony na haku za żebro, zgodnie ze zwyczajem, jakim wówczas karano zbójników.


ZBÓJECKI POJEDYNEK NA RĘCE

 


1:10 - "HARNAŚ, CO IM SIĘ STAŁO?
"PEWNIE ZOBACZYŁY DIABŁA!"
"ŻE NIBY MNIE?
"NA ANIOŁKA TO TY NIESTETY KWICZOŁKU NIE WYGLĄDASZ!"




JANOSIK I MARYNA KĄPIĄ SIĘ W RZECE, ORAZ WYKŁAD KWICZOŁA O STWORZENIU KOBIETY

2:50 - "GDZIE IDZIESZ?"
"MYŚLAŁEM ŻEBY TEŻ SIĘ WYKĄPAĆ"
"SIADAJ, KĄPAĆ SIĘ BĘDZIESZ PÓŹNIEJ, ZA DWIE NIEDZIELE - ZE MNĄ"
"ONI MOGĄ DZISIAJ?"
"HARNAŚ MOŻE, GRAJ!"

"GDZIE DIABEŁ NIE MOŻE TAM BABĘ POŚLE"
"WIDZISZ, Z BABĄ, TO BYŁO TAK - CHODZIŁ ADAM PO RAJU I CKNIŁO MU SIĘ BARDZO. PAN BÓG TO WIDZIAŁ, A ŻE MA DOBRE SERCE, POMYŚLAŁ SOBIE ŻE: TRZEBA ADAMOWI ZROBIĆ COŚ NA UCIECHĘ, I... WYMYŚLIŁ BABĘ. CIEMNĄ NOCKĄ PRZYSZEDŁ KU ADAMOWI I WYJĄŁ MU ŻEBRO, CO BY Z NIEGO ZROBIĆ DZIEWKĘ - ROZUMIESZ? AŻ TU NAGLE ZZA KRZAKÓW WYPADŁO OGROMNE PSISKO, CAP ZA ŻEBRO I W LAS. PAN BÓG ZA NIM. POD KONIEC GDZIEŚ TAM RAJU, PAN BÓG CHWYCIŁ PSA ZA OGON... I URWAŁ. I CO MIAŁ BIEDNY PAN BÓG ZROBIĆ? ZROBIŁ Z PSIEGO OGONA BABĘ. TAK JEST Z BABAMI!

"POCZEKAJ, TO JAK TO BYŁO? NAJPIERW BYŁ PAN BÓG, POTEM BYŁ ADAM, POTEM BYŁ PIES, A NA KOŃCU BABA. Uuu, Z BABĄ ŹLE. 
"A BEZ BABY?"
"JESZCZE GORZEJ!"




KWICZOŁ I PYZDRA - DWA SZWAGRY

 0:10 - PRZYNIOSŁEM CI TROCHĘ ŻARCIA, BO CI TAK W BRZUCHU BURCZY, 
ŻE ZAMKOWI MYŚLĄ ŻE BURZA IDZIE"
"NIE PRZEKUPISZ MNIE, GNIDO DWORSKA - MIEDZA BYŁA, JEST I BĘDZIE MOJA"

0:55 - "TY GNIDO DWORSKA, NA PRZESZPIEGI TU WLAZŁEŚ? DO LOCHU Z NIM... ZAPOMNIAŁEM ŻE NIE MAMY LOCHU, POWIESIĆ GO!"

3:45 - "BOJĄCY TO ON ZAWSZE BYŁ, ALE ŁEB TO MA"

4:45 - "TYŚ TO CZYTAŁ?
"JA!"
"ALE PRZECIEŻ TY CZYTAĆ NIE UMIESZ?"
"UMIEM!"
"ALE TU NIC NIE JEST NAPISANE?"
"JAKBY BYŁY LITERY, TO KAŻDY GŁUPI BY TO PRZECZYTAŁ"

6:20 - "CO CI POWIEM, TO CI POWIEM, ALE CI POWIEM"
"CIEPŁO"
"TEŻ PRAWDA"




 "BYWAŁO CO BABY ZBÓJOWAŁY Z CHŁOPAMI... BYŁA TAKA JEDNA... CO CAŁY REGIMENT OBALIŁA"
"OBALIŁA? CHYBA NA SIANO CAŁY REGIMENT OBALIŁA. TAK TO KAŻDA POTRAFI"

0:45 - "TRZEBA MARYNĘ PRZYJĄĆ DO BRACTWA"
"ALE JAK, WALUŚ, JAK, PRZECIEŻ PAMIĘTAM - NAJPIERW BYŁO GOLENIE, A... CO JEJ BĘDZIESZ GOLIŁ? POTEM PRÓBA ZIMNEJ WODY, POTEM RZUCANIE NOŻAMI, SMAROWANIE ŁOJEM"
"PORZĄDNY GÓRAL, CAŁUJE CIUPAGĘ I PRZYSIĘGA, A TAKIE SPYTKI TO MY ROBIMY Z DWORSKIMI GNIDAMI"




POJEDYNEK JANOSIKA Z BARDOSEM

0:55 - "WZYWAŁEŚ MNIE NA POMOC, WIĘC JESTEM"
"SAM SOBIE PORADZIŁEM, CHYBA WIDZIAŁEŚ?"
"ŹLE ZROBIŁEŚ, ZA ZABICIE ŻOŁNIERZY WIOSKA MOŻE PÓJŚĆ Z DYMEM"
"TO NIE MOJA RZECZ"
"CI LUDZIE SĄ POD MOJĄ OPIEKĄ!"
"TO IM SIĘ NIC NIE STANIE"
"PRAWDĘ RZEKŁEŚ. WOZY MUSZĄ WRÓCIĆ DO WIOSKI"
"JESZCZE NICZEGO NIE ODDAŁEM, CO RAZ WZIĄŁEM"
"ALE TERAZ ODDASZ!"
"KTO MI KAŻE?"
"JA!"

 


"PAMIĘTASZ MNIE? A PAMIĘTASZ JAK MNIE W GĘBĘ LAŁEŚ? NIE, KRÓTKĄ MASZ PAMIĘĆ. A GDZIE MASZ TALARY?
"JAKIE TALARY?"
"TEGO TEŻ NIE PAMIĘTASZ?

0:30 - "CO TO JEST?"
"KOŚCIOŁOWI DAŁEM, NA OFIARĘ"
"KOŚCIOŁOWI DAŁ NA OFIARĘ"

0:55 - "KOCHANE ZBÓJNIKI, POŁOWA DLA WAS, A POŁOWA..."
"...DLA BIEDNYCH"




"JA I STRACH? BRAŁEM UDZIAŁ W SIEDEMNASTU BITWACH, STU DWUDZIESTU TRZECH POTYCZKACH, CZTERNAŚCIE RAZY BYŁEM RANNY"
"NIE MA SIĘ CZYM CHWALIĆ GENERALE. JA, TRZYDZIEŚCI SETEK BARANÓW PORWAŁEM, DWADZIEŚCIA SETEK BARANÓW ZJADŁEM, W TYM CZTERY ŚMIERDZĄCE, I ŻYJĘ I DOBRZE!"




0:20 - "JA WAM POKAŻE, JAK SIĘ TO ROBI"

0:50 - "POKAZAŁEŚ... MOŻE BYĆ NABITY, WALUŚ, NIE STRZELAJ. 

1:15 - "SKACZE JAK WIEWIÓRECZKA TEN MÓJ SZWAGIER PYZDRA. BOJĄCY TO ON JEST, ALE ŁEB TO MA







"PLEBANKU, COŚ TAM POKRĘCICIE, POMRUCZYCIE I BĘDZIE, MŁODZI PIERWSZY RAZ ŚLUB BIORĄ, WIĘC SIĘ NIE POZNAJĄ.

5:00 - "ŚLUB BĘDZIE NIEWAŻNY, BO UDZIELONY POD PRZEMOCĄ"
"NIE GADAJCIE TYLE PLEBANKU, BO MNIE TO ZACZYNA MIERZIĆ. ŻADNEJ PRZEMOCY NIE BYŁO!"




ŚMIERĆ JANOSIKA, KWICZOŁA I PYZDRY




GERMAN DEATH CAMPS

NEVER POLISH



CDN.
 

czwartek, 26 kwietnia 2018

WŁADYSŁAW IV I PLANY WIELKIEJ WOJNY Z IMPERIUM OSMAŃSKIM - Cz. IX

CZYLI JAK TO KRÓL

RZECZYPOSPOLITEJ WŁADYSŁAW IV

PLANOWAŁ ODBUDOWAĆ DAWNE

CHRZEŚCIJAŃSKIE PAŃSTWO

W KONSTANTYNOPOLU


1645 r.

RZECZPOSPOLITA

Cz. III





KU MORZU I... NA KONSTANTYNOPOL


 Król Władysław planował też odbudować flotę wojenną (utraconą w sierpniu 1628 r. gdy wysłaną została do Wismaru, dla wsparcia floty cesarskiej podczas toczącej się w Niemczech religijnej Wojny Trzydziestoletniej pomiędzy katolikami a protestantami - otoczona została przez połączone floty szwedzką i duńską i tam zablokowana musiała się poddać. To była ta sama flota, która w listopadzie 1627 r. w bitwie morskiej pod Oliwą pokonała flotę szwedzką). Celem królewskim było wystawienie 20 okrętów wojennych na Morzu Bałtyckim (które ewentualnie można by było przerzucić na Morze Czarne poprzez kanał łączący Pinę z Muchawcem, który przez Bug łączy się z Wisłą, a o którego budowę również król mocno zabiegał), z tym że osiem okrętów utrzymywałby on sam, sześć książę pruski, dwa książę kurlandzki, dwa miasto Gdańsk, a po jednym miasta Toruń i Elbląg. Zakładano iż na jednym okręcie powinno być po 160 ludzi załogi, których koszt liczono po 7 złotych miesięcznie (z niewielką groszową nadwyżką), z tym że król planował wprowadzenie cła okrętowego, którymi miałyby być obłożone miasta Pomorza i Prus. W realizacji koncepcji budowy floty, w 1638 r. wybudowano nowy port wojenny we Władysławowie (ta nadmorska wieś, która wcześniej nosiła nazwę Wielka Wieś, została nazwana właśnie na cześć króla). Król miał dalekosiężne plany, wiedział bowiem doskonale że silna flota (którą można by skierować na Morze Czarne) w połączeniu np. z kozackimi czajkami (małymi łódkami, którymi Kozacy dokonywali dalekosiężnych morskich wypraw, częstokroć w ten sposób podpływając pod Konstantynopol, lub atakując regularne osmańskie galeony), byłaby potężną siłą, która wsparłaby na morzu, lądowe działania w planowanej wojnie z Imperium Osmańskim. 

Król planował także zawrzeć z Wenecją traktat handlowy (z którego również można by finansować rozbudowę floty). Co ciekawe, w owym czasie w portach polskich na Pomorzu swoje okręty budowali zarówno Hiszpanie (król Hiszpanii - Filip IV Habsburg), jak i Anglicy (Heidenstein podaje iż w porcie w Gdańsku budowano nowe okręty dla króla Anglii - Karola I Stuarta). Król planował zarówno przerzucić część floty na Morze Czarne, jak i... (w latach pokoju) przerzucić część Kozaków z ich czajkami nad Bałtyk, celem obrony przed Szwedami i Duńczykami. Plany te były bardzo ambitne, ale niestety, napotkały wielu przeciwników, głównie zaś wśród miast Pomorza, które nie chciały się zgodzić na obłożenie ich królewskim cłem okrętowym. Konflikt trwał dwa miesiące (październik-grudzień 1637 r.), a ostatecznie na sejmie (10 marca - 1 maja 1638 r.), król zrezygnował z planów wprowadzenia komory celnej, co w konsekwencji znacznie utrudniło królewskie plany odbudowy floty wojennej (Władysław nie zrealizuje jednak już swych planów do śmierci, zresztą - polska flota wojenna nie pojawi się już na Bałtyku aż do 1920 r. gdy Pomorze po latach zaborów ponownie wróciło w polskie ręce. Jednak prawdziwa rozbudowa floty wojennej zaczęła się dopiero w latach 30-tych XX wieku, i potem ta flota zapisała piękną kartę podczas II Wojny Światowej. Pamiętam, że ja jeszcze w latach 90-tych w szkole w Gdyni (gdzie chodziłem do I klasy), uczyłem się piosenki: "Morze, nasze morze, będziem ciebie wiernie strzec. Mamy rozkaz cię utrzymać, albo na dnie, na dnie twoim lec. Albo na dni, a Honorem - lec".).  






 "NIEPRZEWYŻSZONY TRIUMFATORZE, MY, SYNY KORONNE GARDŁA NASZE ZA OJCZYZNĘ WAŻYMY"

 



Ileż było dumnych zapowiedzi, ileż publicznego okazywania czci ornamentom ojczyzny na sejmach przez króla Władysława zwoływanych, ileż pochwał, którymi "panowie bracia" (czyli szlachta) obdarzali majestat królewski, nazywając króla: "nieprzezwyciężonym triumfatorem", "panem niezwykłej mądrości", "medykiem domowych nieporządków", lecz cóż z tego, skoro król był całkowicie uzależniony od szlachty, nie mogąc nawet przekonać jej do swych racji wojennych, mogących Ojczyznę ostatecznie od osmańskiego niebezpieczeństwa uwolnić. Nikt nie chciał wojny z Turkami. Dodatkowo na sejmie (sierpień-październik 1641 r.), szlachta zabroniła monarchom, opuszczać kraj bez zgody sejmu (wprowadzono też zasadę, iż dopuszczenie zagranicznej szlachty do polskich tytułów, możliwe jest też tylko podczas sejmów), oraz wyprawiono do Konstantynopola posła - Wojciecha Miaskowskiego, celem przedłużenia pokoju z Imperium Osmańskim. Król liczył, że nowy sułtan - Ibrahim I, który rok wcześniej zastąpił swego zmarłego brata - Murada IV na tronie Imperium Osmańskiego (swoją drogą, gdy Murad zmarł i wezyrowie pospieszyli do Simisirliku, gdzie w otoczony niewolnicami i kobietami z haremu, przebywał w "pięknej klatce" młody Ibrahim, aby poinformować go o śmierci brata, ten nie chciał im uwierzyć, przestraszony iż przyszli go zabić, zamknął drzwi wiodące do swej komnaty na zasuwę i twierdził że oto chcą go oszukać, a jego brat żyje i deklarował by Bóg dał mu długie życie, bowiem on nie pragnie być sułtanem. Dopiero gdy przyprowadzono jego matkę - sułtankę Kosem i pokazano mu ciało brata, uwierzył im), będzie bardziej skory do wojny, ale jego nadzieje okazały się daremne.

Młody 26-letni sułtan, był teraz ostatnią nadzieją Imperium Osmańskiego, bowiem gdyby go zabrakło, państwo musiałoby się rozpaść, był bowiem ostatnim przedstawicielem dynastii Osmanów i na gwałt potrzebowano wówczas nowych książąt (nic więc dziwnego że Kosem zapełniała jego sypialnię wciąż nowymi dziewczętami, aby spłodził jak najwięcej chłopców, choć on i tak je odsyłał, co potem doprowadziło do plotek o sułtańskiej impotencji. Matka jednak nie dała za wygraną i wciąż wysyłała mu kolejne dziewczęta z haremu, a z czasem blokada ustąpiła i młody władca nie odsyłał już więcej dziewcząt). W czasie, gdy do Konstantynopola przybywał poseł Rzeczypospolitej - Wojciech Miaskowski, co najmniej dwie haremowe niewolnice, wysłane przez sułtankę Kosem, były już w ciąży - Turhan i Dilasub (obie w następnym roku urodzą synów - Mehmeda i Sulejmana). Darujmy sobie jednak dwór osmański i wróćmy na północ, do Rzeczpospolitej. Miaskowski powrócił z Konstantynopola w sierpniu 1642 r. i przywiózł ze sobą nie tylko przedłużenie pokoju z Turkami, ale także pewne, poczynione przez nowego sułtana ustępstwa, które miały ów pokój ugruntować. To jeszcze bardziej przekonało szlachtę, iż wojny z Osmanami nie należy wszczynać, i bardziej jeszcze przyprawiło króla o rozpacz, ból głowy i ból nogi (nuncjusz papieski Filonardi, raportował w 1641 r. papieżowi Urbanowi VIII iż: "Król ma poważne problemy z chodzeniem, przesiaduje całymi dniami w krześle, a lewa noga, owinięta kawałkiem białego płótna i otulona kawałkiem futra wydaje się znacznie potężniejsza od drugiej"). Przy mężu, aby łagodzić jego ból, przesiadywała królowa Cecylia Renata, gotowa spełnić jego życzenia, a król podczas choroby (czy bólu nogi) był wyjątkowo męczący (wręcz nie do zniesienia) i to zarówno dla służby jak i dla własnej małżonki.

Ale przy niej się uspokajał. To ona namówiła go aby w Wielki Czwartek zaczął w kościele myć nogi ubogim, a w Wielki Piątek odwiedzał groby w warszawskich kościołach. Cecylia Renata podzielała też pasję męża co do polowań, tańców, teatru (na swój teatr w Zamku Królewskim w Warszawie, z aktorami sprowadzanymi z Italii i Francji, z opuszczaną sceną i zmieniającą się scenerią, król łożył ogromne środki ze swego skarbu), opery i baletu. Ale bolało ją, gdy widziała jak starzejący się monarcha, wciąż ugania się za spódniczkami (szczególnie za jej dwórkami), i to amory nie przechodziły mu nawet wtedy, gdy bolała go noga i gdy nie mógł chodzić. Ale jak już kładł się do łóżka, to stawał się wprost nie do wytrzymania - płakał, narzekał że wszystko go boli, że poduszka leży nierówno, że noga jest odkryta itd.). 8 stycznia 1642 r. wystrzałem z armat powitano narodziny drugiego królewskiego dziecka, tym razem dziewczynki, która otrzymała imię Maria Anna Izabela. Radość panująca na dworze i w całej Warszawie, szybko się zakończyła, gdy dziewczynka, po przeżyciu miesiąca - zmarła (7 lutego). Był to cios, który razem przeżywali król i królowa. W czerwcu tego roku, królowa Cecylia Renata musiała rozstać się ze swoją przyjaciółką, z którą przyjechała do Warszawy we wrześniu 1637 r. księżniczką Annę Katarzynę Konstancję, która została wówczas wydana za księcia Nadrenii - Filipa Wilhelma. Kolejne lata były już dla pary królewskiej dość spokojne, a Cecylia Renata raz jeszcze zajdzie w ciążę. 

Tymczasem w polskiej polityce też niewiele się zmieniało. Na kolejnych sejmach (luty 1642 r. i luty-marzec 1643 r.), szlachta gardłowała iż to ona właśnie, w przypadku niebezpieczeństwa Ojczyzny, pierwsza stanie w obronie granic Najjaśniejszej Rzeczypospolitej ("Gardła nasze za Ojczyznę ważymy"), ale wojny z Ottomanem nie chce i na to pieniędzy nie da. Ale z każdym kolejnym rokiem król utwierdzał się we własnym przekonaniu doprowadzenia do wojny, i to na najróżniejsze sposoby (łącznie z prowokacją, do jakiej choćby doprowadził w Inflantach, pragnąc wznowić wojnę ze Szwecją w 1639 r. - ów najazd na Inflanty i nieudana prowokacja Hermana Botha, działającego w imieniu króla, która to jednak nie pociągnęła za sobą wybuchu wojny polsko-szwedzkiej). Król był przekonany - wojna z Osmanami wybuchnie, czy się to szlachcie podoba, czy nie, a on będzie tym, który wyzwoli Konstantynopol, na powrót reaktywując tam królestwo chrześcijańskie. Kolejne lata były kluczowe w tym zamierzeniu, gdyż królowi udało się pozyskać zarówno hetmana wielkiego koronnego Stanisława Koniecpolskiego (mistrza wojen podjazdowych z Tatarami), jak i zagranicznych sojuszników. Plan wojny był skrupulatnie opracowywany, a kolejne zwycięstwa, jak choćby to w bitwie pod Ochmatowem (30 stycznia 1644 r.), gdzie hetman Koniecpolski dosłownie zniósł 20 000 Ordy Tatarskiej, która pod wodzą Tuhaj-Beja zamierzała zdobyć bogaty jasyr - jeszcze bardziej utwierdzały króla w tym przekonaniu.  

    


 

TUCHAJ-BEJ ROZSIERDZIŁ SIĘ!

"PRECZ PSY NIEWIERNE, MÓJ JASYR PRZYSZLIŚCIE ZABRAĆ, ŚWINIOJADY?




 GERMAN DEATH CAMPS

NEVER POLISH



CDN.

środa, 25 kwietnia 2018

AKT 447 - WON Z TYM!!!

WOJNA HYBRYDOWA - REAKTYWACJA


WOJCIECH CEJROWSKI: 
"TO SĄ ABSURDALNE ROSZCZENIA 
HIEN CMENTARNYCH (...) WON Z TYM"
 


Długo się na ten temat nie wypowiadałem (podświadomie licząc że jednak nie będę musiał), ale teraz, widząc co się dzieje nie mogę dłużej milczeć. Oto bowiem w dniu wczorajszym w Kongresie Stanów Zjednoczonych Ameryki, przegłosowano senacką ustawę S447 (wcześniej zablokowaną w senacie), w trybie przyspieszonym. Ustawa ta, zobowiązuje Departament Stanu USA do informowania Kongresu o postępach w tzw.: "restytucji" mienia pożydowskiego w krajach Europy Środkowo-Wschodniej (oczywiście głównie chodzi o Polskę). Żeby było jasne (i zapewne osoby interesujące się tematem o tym doskonale wiedzą), zarówno senacka ustawa S447, jak i zmieniona ustawa Kongresu HR1226, nie dotyczą kwestii restytucji mienia przez ewentualnych spadkobierców pozostawionych w Polsce majątków, co oczywiście wynika ze Świętego Prawa Własności i nie podlega żadnej dyskusji. Ja bowiem uważam że każdy, kto utracił swoją własność czy to w wyniku wojny i niemieckiej okupacji Polski, czy też potem, w wyniku komunistycznej władzy Sowietów nad naszym krajem i wprowadzonej przez nich nacjonalizacji - ma nie tyle prawo, ale i obowiązek odzyskać swoją własność - koniec kropka, i nie ma tutaj dwóch zdań. Ja to widzę w taki sposób, przychodzi spadkobierca danej własności (danego majątku), pokazuje dokumenty że albo on sam, albo też jego rodzina byli właścicielami nieruchomości i wówczas (po sprawdzeniu w księgach wieczystych czy - bo to jest niezwykle ważne - owa nieruchomość jeszcze przed wybuchem wojny nie została zadłużona, a jeśli tak, to nim dawną własność się odzyska, należy spłacić całe zadłużenie z odsetkami), nic nie stoi na przeszkodzie w oddaniu spadkobiercom ich dawnej własności. Ale przecież ani w akcie 447, ani (tym bardziej) akcie 1226 nie o to chodzi.

A o co chodzi, jak nie wiadomo o co chodzi? Oczywiście chodzi o pieniądze, i to ogromne pieniądze przekraczające kwotę 300 000 000 000 dolarów (tak, 300 miliardów dolarów). Oczywiście nie chodzi tutaj o pieniądze (te w formie papierków), gdyż w dzisiejszym, niepewnym globalnie świecie, już jutro mogą się one okazać bezwartościową kupą śmieci (jak było np. w Niemczech po I Wojnie Światowej, gdzie milionami marek... palono w piecach, bo, można za to wówczas było co najwyżej sobie kupić z połowę chleba - bo na cały i tak by nie starczyło. Budowany więc stosy pieniędzy i... wrzucano je do ognia), tutaj chodzi o żywy majątek, o ziemię, na której obecnie stoją już jakieś budynki lub zakłady przemysłowe (lotniska, fabryki itd.), oraz kamienice i domy mieszkalne, w każdym razie chodzi tutaj o zdobycie realnej, materialnej własności. Oczywiście akt 447 (i 1226) dotyczą głównie (a w zasadzie to jedynie) mienia pożydowskiego, utraconego w wyniku wojny i komunistycznych wywłaszczeń po jej zakończeniu, ale wbrew pozorom ustawy te nie dotyczą Żydów jako takich. Żaden Żyd nie otrzyma choćby centa z owych 300 miliardów dolarów o które teraz tak intensywnie rozpoczęto walkę, gdyż nie o to chodzi. Tutaj jedynymi spadkobiercami (proszę zauważyć - chodzi tu o mienie bez spadkowe, czyli takie, którego albo właściciele już nie żyją i nie posiadają potomstwa, albo też nie posiadają żadnych dokumentów, mówiących o tym iż ich przodkowie byli właścicielami danej nieruchomości) będą WYŁĄCZNIE organizacje żydowskie, typu Światowy Kongres Żydów czy Amerykański Kongres Żydów - czyli innymi słowy organizacje, które w czasie II Wojny Światowej wybitnie się przyłożyły do realizacji niemieckiego planu Holokaustu Żydów w Europie (pisałem już o tym trochę w poprzednich postach). 





I te wszystkie żydowskie organizacje przestępcze (które w czasie Wojny podzielały pogląd m.in. taki, jaki wypowiedział Chaim Weizmann - późniejszy prezydent niepodległego Izraela, iż 1-2 milionów Żydów w Europie "zniknie jak kurz"), teraz mają jakąkolwiek czelność domagać się czegokolwiek od Polski? Bandyta, chce się domagać od ofiary zadośćuczynienia, za to, że dopomógł mordercy w zabiciu jego krewnego, który także był ofiarą? (innymi słowy - organizacje żydowskie, które jawnie dopomogły hitlerowskim Niemcom w przeprowadzeniu Holokaustu swych żydowskich współziomków, których traktowali jak śmieci, jak bydło przeznaczone na rzeż, aby potem można było na tym żerować i zarabiać pieniądze, domagają się dziś rekompensaty za Holokaust Żydów na... Polsce i Polakach, którzy sami przeszliśmy przez podobny Holokaust, wykonywany rękoma zarówno Niemców jak i Rosjan/Sowietów?). Zakrawa to na kpinę - prawda, tym bardziej że organizacje te nie mają ŻADNYCH podstaw do domagania się zwrotu mienia pożydowskiego w Polsce, bo niby z jakiej racji, i w imię czego? Państwa Izrael w czasie II Wojny jeszcze nie było, a ci Żydzi, którzy ginęli na polskiej ziemi w niemieckich obozach zagłady i krematoriach, mieli tyle samo wspólnego organizacjami żydowskimi, czy choćby nawet z Żydami amerykańskimi, ile mają choćby dzisiejsi muzułmanie z Bliskiego Wschodu z kulturą europejską - to jest właśnie ten poziom. Żydzi, którzy ginęli w niemieckich fabrykach śmierci - byli... Polakami, byli obywatelami polskimi i jako tacy muszą być rozpatrywani. Nie posiadali ani paszportów Izraela, ani USA, ani żadnego innego kraju. Na tej ziemi się wychowali, na tej ziemi się urodzili, tutaj żyli, tutaj wychowywali swoje dzieci. 

W 2002 r. Roman Polański (także polski Żyd), nakręcił film pt.: "Pianista" z Adrienem Brody w roli głównej, opowiadający o historii życia polskiego pianisty i kompozytora pochodzenia żydowskiego - Władysława Szpilmana, wielkiego polskiego patrioty. Któż wie, iż ten sam Szpilman powiedział o Polakach po latach w jednym z wywiadów takie oto słowa: "To są właśnie Polacy, gdyby mnie (Niemcy) złapali, oni wszyscy idą pod ścianę. To jest typowy objaw Polski, niech mi pan wierzy. Jak trzeba oddać życie, to od razu. Jak jest pokój, to się kłócą, tak to jest, nie wiem dlaczego, ale jak jest niebezpieczeństwo, to swoje życie oddadzą dla ciebie". W czasie pokoju Polacy się ze sobą kłócą, ale jak jest niebezpieczeństwo to "swoje życie oddadzą za ciebie" - czy można tu jeszcze coś dodać? A weźmy jeszcze postać innego wielkiego polskiego pianisty pochodzenia żydowskiego - Artura Rubinsteina, który podczas sesji inauguracyjnej Organizacji Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku, miał odegrać tam swój koncert, ale gdy zauważył iż wśród wielu flag i sztandarów zgromadzonych w sali, w której odbywała się owa uroczystość, nie ma polskiej flagi, kraju najbardziej doświadczonego wojną i to z dwóch stron (przez Niemców i Rosjan), łzy napłynęły mu do oczu. Nie wytrzymał, wziął mikrofon, podszedł do publiczności i poprosił wszystkich by wstali, bowiem teraz zamierza on odegrać hymn kraju najbardziej doświadczonego przez wojenną pożogę, którego jednak flagi nikt nie umieścił wśród sztandarów innych państw (być może stało się tak na "prośbę" delegacji sowieckiej) - Hymn Polski. Usiadł i zagrał ów hymn, a cała sala stała słuchając Mazurka Dąbrowskiego (łącznie z delegacją sowiecką, która nie spodziewała się takiego obrotu sprawy, a sowiecki przedstawiciel przy ONZ był cały czerwony, musząc stać i słuchać polskiego hymnu). Gdy Rubinstein skończył, cała sala przywitała to oklaskami. 




Listę polskich Żydów mógłbym wymieniać długo (łącznie z moim ulubionym międzywojennym pisarzem i poetą - Marianem Hemarem na czele), ale... jakie to ma znaczenie, kogo to obchodzi? Przestępcze organizacje żydowskie, które patrzą jakby tutaj wydoić z kasy jakichś nowych frajerów? Ja nie mam co do nich złudzeń. Chciałbym jednocześnie wyrazić moje serdeczne podziękowania dla amerykańskiej Polonii, wiem ile pracy włożyła ona w przekonywanie amerykańskich polityków co do odrzucenia aktu 447 (i 1226). Być może było za późno, być może nie było wsparcia ze strony polskich władz (swoją drogą ja się zapytuję, czy PiS-owi jeszcze zależy na drugiej kadencji, czy już mamy budować inne, typowo patriotyczne stronnictwo, a wiem że takie powstanie i wtedy kopniemy was centralnie w d...ę i te wasze pisowskie zapowiedzi o "dobrej zmianie"), ale praca, jaką wykonali jest doprawdy niesamowita (teraz co prawda tego zbytnio nie śledziłem, ale w lutym dzwoniłem do swojego przyjaciela z USA, który dość mocno zaangażował się w tę kwestię i choć mieszka  i pracuje na Florydzie, gdy było trzeba jeździł z petycjami dla kongresmenów do Waszyngtonu - co prawda nie tylko on sam, była ich tam jakaś większa grupa). Za całą tę pracę, jaką wykonaliście:


BARDZO WAM DZIĘKUJĘ!


 Teraz zobaczymy co z tym dalej zrobi prezydent Trump? Dla mnie sprawa jest prosta - jeśli on to podpisze, to już może zapomnieć o drugiej kadencji prezydenckiej (nie jest bowiem tajemnica, że Donald Trump wygrał te wybory właściwie o "włos" i to przede wszystkim dlatego, że w ogromnej większości poparli go Polacy w Stanach Zjednoczonych). Wybór więc wydaje się jasny - jeśli on to podpisze, to już wówczas przegrał nadchodzące wybory. Mamy tutaj bowiem do czynienia z czystą zbrodnią, popełnianą w białych rękawiczkach - jak bowiem można żądać od kogokolwiek jakiegokolwiek zadośćuczynienia, nie mając na poparcie swoich słów żadnych dowodów ani dokumentów, i występować z żądaniem zwrotu danej nieruchomości na podstawie... pochodzenia? No przepraszam - to ja sobie założę jakąś organizację i wystąpię oficjalnie do władz amerykańskich o zwrot jakiegoś majątku, w którym kiedyś mieszkali Polacy, bo przecież ja też jestem Polakiem, to mi się należy, prawda? A że nie mam do tego żadnych podstaw, no to co? Ważne że tam mieszkali kiedyś Polacy a moja organizacja występuje teraz o restytucję tego mienia z powrotem w polskie (czytaj - moje) ręce. Śmieszne? Głupie? Niedorzeczne? I co z tego - płaćcie, bo tam kiedyś mieszkali Polacy i to mi się należy. Czynimy więc precedensy? Odrzucamy prawo rzymskie, na którym jest zbudowane prawo państw europejskich i USA - które mówi iż w przypadku braku spadkobierców, dany majątek automatycznie przechodzi na własność państwa, na którego terenie stoi. Jeśli odrzucamy to prawo i prowokujemy jakieś precedensy, nie miejmy potem pretensji, że z podobnymi roszczeniami mogą się zwrócić np. do USA czy do Niemiec (utracony, ogromny majątek Związku Polaków w Niemczech, rozwiązanego w 1940 r. dekretem Hermanna Goeringa i... do dziś nie cofniętego - nazistowskie prawo obowiązuje do dzisiaj w Niemczech - super prawda?), o zwrot pozostawionego tam, przez mieszkających kiedyś Polaków mienia (ziemi oraz nieruchomości). 

Kończąc, zobaczymy co z tym aktem teraz uczyni prezydent Trump. Ja sądzę że on tego nie podpisze (przynajmniej w tej kadencji), a to daje nam czas na przygotowanie wreszcie ustawy reprywatyzacyjnej z prawdziwego zdarzenia, której nie możemy się doczekać od prawie trzydziestu lat. Wiem że to się wcześniej czy później uda zrobić. Swoją drogą, nie zastanawialiście się, dlaczego tak wiele organizacji (nie tylko żydowskich) teraz tak intensywnie ściąga do Polski? Nie zastanawia to nikogo? Po co oni tu przyjeżdżają? Czyżby te "przygłupy" - czyli ci wszyscy jasnowidze i mistycy, mówiący o niesamowitym wręcz wzroście pozycji naszego kraju i tego że to właśnie "z Polski wyjdzie odnowa, która zmieni świat", nie mylili się? Kochani - wkrótce nie tyle my USA, ile USA nas będą potrzebować na potęgą (zresztą nie tylko oni), zobaczycie, zmiany już postępują, teraz tylko toczy się walka o to... kto będzie ich beneficjentem. Ale Kochani, bądźmy dobrej myśli i ufajmy Bogu - bo to tylko On jest jedynym i niepodważalnym suwerenem wszystkich państw, narodów i wszystkich ludzi razem wziętych. Miejmy wiarę i bądźmy z Bogiem a wówczas żadna siła (ta widzialna i ta niewidzialna) nie będzie w stanie uczynić nam żadnej krzywdy.  






 GERMAN DEATH CAMPS

NEVER POLISH


wtorek, 24 kwietnia 2018

WOMAN IS FUTURE!? Cz. III

CZYLI WSPÓŁCZESNA

FEMINISTYCZNA MIZOANDRIA

 



U Rzymian nie spotykamy się z taką niechęcią do kobiet, jaką wyrażali Grecy i to zarówno w swoich dziełach, jak i w życiu codziennym. Owszem w okresie najwcześniejszym dominuje nieograniczony patriarchat małżeński, gdzie pozycja i władza ojca rodziny (pater familias) jest bezdyskusyjna. Mąż był panem zarówno dla swojej żony, jak i dla swoich dzieci, nad których zdrowiem i życiem posiadał prawie nieograniczoną władzę. Ale Dionizjusz z Halikarnasu (grecki historyk z I wieku p.n.e. opisujący historię Rzymian), twierdzi że już od czasów Romulusa istniał zwyczaj, pozwalający żonie (przynajmniej częściowo) zneutralizować bezdyskusyjną władzę jej męża i zapewnić małżeństwu swoistą równowagę. Zwyczaj ten polegał na równomiernym rozłożeniu akcentów, mianowicie mąż reprezentował rodzinę na zewnątrz, bronił jej i się nią opiekował, zaś żona sprawowała niepodzielną władzę w domu (jednak jak twierdzi Dionizjusz - tylko wówczas, gdy była: "cnotliwa i we wszystkim posłuszna mężowi"). Żona decydowała o wszystkim, co działo się w domu, to ona wyznaczała prace niewolnikom i to ona ich wszystkich kontrolowała. Oczywiście, mąż miał prawo odebrać żonie władzę nad domem, jeśli uznał że nie wywiązuje się ona należycie ze swoich obowiązków (np. ulega najróżniejszym uzależnieniom - trwoni jego majątek, lub upija się). Jednak pomimo bezdyskusyjnej pozycji męża w rodzinie (głównie w okresie wczesnej Republiki), pozycja kobiety rzymskiej i tak była o niebo lepsza niż jej greckiej (a szczególnie ateńskiej) odpowiedniczki. Szczególnie jeśli pochodziła z możnego, patrycjuszowskiego rodu, miała zawsze oparcie we własnej rodzinie (w przeciwieństwie do kobiety greckiej, która z dniem ślubu stawała się wręcz własnością swego męża i jej rodzina w zasadzie traciła możliwość udzielenia jej jakiegokolwiek wsparcia, a jeśli małżeństwo się rozpadało i kobieta wracała do domu ojca, odium niesławy jaki na niej ciążył, dotykał też przy okazji i jej rodziny).

Rzymianie również preferowali wśród żon "wierność i posłuszeństwo" - jako najważniejsze cechy, którymi powinna kierować się porządna kobieta z dobrego domu. Ale wielu autorów rzymskich (jak choćby Plaut) radzili mężczyznom aby raczej rezygnowali z brania sobie za żony kobiet z możnych i bogatych rodów, nawet jeśli oznaczałoby to rezygnację z posagu. Dlaczego? bowiem kobieta, która nie ma oparcia w możnej rodzinie, jest bardziej posłuszna i uzależniona od swego męża. Plaut twierdzi że najważniejsze jest, w doborze dobrej żony nie tyle jej bogactwo czy pozycja jej rodu, ile jej własna cnotliwość, czystość i dobry charakter - i tymi właśnie cechami powinni kierować się mężczyźni, wybierając przyszłe żony. Żona nie może nawet pomyśleć o podważeniu słowa swego męża, ma być posłuszna i ma wnosić do rodziny dobre obyczaje, aby odpowiednio wychować swoje dzieci. Katon Starszy (ten, który publicznie przed senatem apelował o zburzenie Kartaginy), kierując się wskazówkami Plauta, wziął sobie za żonę kobietę nie pochodzącą z możnego rodu, gdyż (jak sam uzasadniał swój wybór): "W arystokratce i kobiecie zamożnej zakodowana jest żądza panowania", zaś kobiety pochodzące z rodzin uboższych: "powściągają lepiej złe skłonności natury i są uleglejsze, tym bardziej gdy nie dysponują majątkiem". I rzeczywiście, żona Katona była mu całkowicie posłuszna, co jeszcze bardziej upewniło go w przekonaniu o swym korzystnym wyborze, ale należy przyznać że to działało w dwie strony, bowiem (jeśli kierować się przekazami antycznych historyków) Katon traktował swoją żonę niczym bóstwo, we wszystkim jej dogadzał i nigdy też jej nie uderzył (zresztą bicie kobiet uważał za jedną z najgorszych cech mężczyzny, równą wręcz świętokradztwu wobec bogów). Tak więc kobieta, która publicznie okazywała mężowi swoją uległość, często zyskiwała więcej, niż ta, która próbowała walczyć z nim o "wpływy" w związku. 




Kobieta rzymska była panią domu w pełnym tego słowa znaczeniu. Podczas uczt uczestniczyła wraz z mężem i gośćmi w przyjęciu (kobieta grecka zaś w tym czasie siedziała w swym specjalnym pokoju - gynecejonie). Mogła też opuszczać dom nie tylko bez przyzwoitki (choć raczej bogate damy wychodziły do miasta w otoczeniu przynajmniej jednej lub dwóch niewolnic, a często były noszone w lektyce przez niewolników), ale nie musiała się z tego tłumaczyć mężowi (choć panował zwyczaj, że kobieta, która opuszcza dom, powinna poinformować swego małżonka dokąd się udaje i jak długo tam będzie przebywać). Zdarzały się jednak sytuacje, gdzie mężowie skrupulatnie przestrzegali tej zasady, a niezastosowanie się do niej, mogło doprowadzić nawet do rozwodu (w 304 r. p.n.e. konsul Publiusz Semproniusz Sotus rozwiódł się ze swoją żoną, właśnie dlatego że ta udała się na igrzyska bez jego wiedzy). Od czasów Monarchii i wczesnej Republiki, ojciec miał władzę nad życiem, mieniem i przyszłością zarówno swych córek jak i synów (mógł np. nie uznać dziecka, nawet tego, którego miał z własną żoną i wówczas takie dziecko zostawało porzucone, a matka nie mogła nic na to poradzić). To on decydował o przyszłości swych dzieci i ich małżeństwach. (szczególnie córki były tutaj zdane całkowicie na wybór ojca), a najstarszą formą rzymskiego małżeństwa było po prostu "comptio" ("kupno" panny młodej przez pana młodego). Nowożeńcy stawali przed urzędnikiem, który zadawał panu młodemu pytanie czy pragnie zakupić sobie tę dziewczynę jako swoją żonę, na co on odpowiadał twierdząco. Następnie urzędnik zwracał się do dziewczyny z pytaniem, czy godzi się na bycie sprzedaną do domu swego narzeczonego, dziewczyna oczywiście się godziła i w tej chwili małżeństwo zostało zawarte i dziewczyna przechodziła pod władzę nie tylko swego męża (który często był młodym człowiekiem), ale również całej jego rodziny.

Były to jednak zaślubiny... cywilne, pozbawione jakiejkolwiek formy religijnej (a oparte na umowie pomiędzy ojcem a mężem, a niekiedy również pomiędzy ojcem dziewczyny a ojcem jej przyszłego męża), dlatego też znacznie popularniejszą formą zaślubin, były te w świątyni Jowisza, zwane "confereatio". Panna młoda wstępowała do świątyni, ubrana w białą suknię (symbolizującą jej niewinność), fryzurę miała zrobiona na wzór westalek (włosy ułożone w siedem spiętych ze sobą warkoczy). Na początku młoda para składała Jowiszowi w ofierze upieczony placek orkiszowy (jako symbol pomyślności i płodności), panna młoda miała przy sobie pięć dam (przyjaciółek), a pan młody pięciu przyjaciół - jako świadków. Po złożeniu ofiary Jowiszowi, dwóch kapłanów, udzielających małżeństwa przystępowało do wróżb, a następnie do kolejnych ofiar (w tym celu młodzi zakupowali głównie drobne ptactwo, lub mniejsze zwierzęta ofiarne, które potem były składane bogu w ofierze). Tutaj kapłani zapytywali się młodych, czy pragną zawrzeć ze sobą związek małżeński i żyć w zgodzie jak nakazali bogowie. Młodzi odpowiadali twierdząco, mówiąc: "Gdzie ty Gajo, tam ja Gajusz", oraz "Gdzie ty Gajusz, tam ja Gaja". Po zakończeniu ceremonii ślubnej, młodzi wraz z rodziną i gośćmi, przechodzili do domu panny młodej na uroczystość weselną, po której zakończeniu panna młoda udawała się w uroczystym orszaku do domu męża. Korowód weselny był wesoły, głośny (a niekiedy nawet... sprośny). Po dotarciu do drzwi domu swego małżonka, panna młoda wygłaszała po raz kolejny owe słowa: "Ubi tu Gaius, ibi ego Gaia", po czym pan młody brał ją na ręce i przenosił przez próg własnego domu (niekiedy przenosili ją na rękach sami weselnicy). Młoda żona była od razu zanoszona na małżeńskie łoże, gdzie następowała uroczystość defloracji (Rzymianie szybko porzucili bardzo dawny zwyczaj, który zmuszał młode dziewczyny przed nocą poślubną z ich mężem, aby najpierw... same się zdeflorowały, siadając na pokaźnym, drewnianym członku, symbolizującym boga Mutunus Tutunus - boga żeńskich błon dziewiczych. Już w IV wieku p.n.e. po tych praktykach nie ma praktycznie żadnego śladu, gdyż Rzymianie - być może pod wpływem związków z kulturą grecką - szybko uznali je za niezwykle barbarzyńskie - choć jego wpływ przetrwał w ofiarowanych pannie młodej, małych, drewnianych... fallusach, które mogła postawić sobie przy łóżku, lub zawiesić na szyi jako talizman).




Zresztą wizerunki fallusów, do których się modlono, nie były wcale rzadkie, może w miastach nie było to tak widoczne, ale na wsiach, rolnicy wręcz masowo stawiali sobie falliczne kapliczki, jako symbol urodzajności i dobrych zbiorów - i się do nich modlono (jeszcze na przełomie IV i V wieku naszej ery, gdy Chrześcijaństwo już praktycznie całkowicie zapanowało na obszarze dawnego Imperium Rzymskiego, św. Augustyn z Hippony, ze zgrozą odnotowuje iż przemierzając wiejskie posiadłości Italii... wszędzie widział sterczące fallusy, ułożone w formie kapliczek). Symbol męskiej siły witalnej - fallusa, był również niezwykle popularnym talizmanem (szczególnie wśród kobiet, a już np. westalki obowiązkowo nosiły tego typu amulety przy sobie), strzegącym zarówno przez złym okiem jak i złym słowem. Rzymianin mógł do woli zdradzać swoją żonę, pod warunkiem jednak, że nie czynił tego z inną wolno urodzoną Rzymianką (to bowiem było zakazane i w przypadku takiej zdrady żona mogła zażądać rozwodu i zwrotu posagu), ale już kurtyzany, niewolnice, aktorki, tancerki itd. nie stanowiły żadnego zgorszenia ani też nie mogły być dla żony podstawą do rozwodu. Żona natomiast musiała być bezwzględnie wierna mężowi (Katon Starszy, ten który był wielkim przeciwnikiem przemocy wobec kobiet, zrównujący ten akt wręcz ze świętokradztwem, twierdził że jeśli żona męża zdradzi, ten bez żadnych skrupułów ma prawo ją na miejscu zabić). Nie chodziło tutaj tylko o kobiety zamężne, gdyż wszystkie dziewczęta i kobiety w Rzymie (szczególnie te, które pochodziły z szanowanych rodzin) musiały skrupulatnie pielęgnować swoją cnotę, aż do zamążpójścia. Mężczyzna przed ślubem (jak i po ślubie) mógł do woli korzystać z usług prostytutek czy niewolnic, kobieta zaś nie mogła tego czynić ani przed, ani (tym bardziej) po ślubie. Mąż, który przyłapał żonę z kochankiem, mógł do woli pozbawić życia i ją i jego (kochanek z reguły był bity, często maltretowany i kastrowany, zaś żona różnie, jeden z mężów, kazał swym niewolnikom po kolei zgwałcić swoją żonę, gdy przyłapał ją z kochankiem, a potem ją zabił. Drugi zmusił żonę i jej kochanka do trójkąta, w którym wielokrotnie zgwałcił zarówno swoją żonę jak i owego mężczyznę, rano polecił go jeszcze wychłostać, po czym puścił wolno).

Homoseksualizm był prawnie zakazany i społecznie potępiany (jedynym wyjątkiem były związki homoseksualne pomiędzy panami i niewolnikami). Jednak gwałt na kochanku żony, był akceptowalny, gdyż tym samym mąż degradował rywala do podrzędnej roli kobiety, odbierał mu męskość, czynił niezdolnym do dalszego pełnienia roli męża i ojca. To była kara gorsza niż śmierć, nic więc dziwnego że niektórzy po takim czymś po prostu popełniali samobójstwa. Mąż zaś mógł utrzymywać oficjalne kochanki (nie mogły to jednak być wolno urodzone Rzymianki), często nawet pozwalając im mieszkać we własnym domu (tak jak czynił np. pogromca Hannibala, sławny wódz Publiusz Korneliusz Scypion, który utrzymywał oficjalny związek ze swoją niewolnicą, którą wyzwolił i pozwolił zamieszkać we własnym domu... naprzeciwko pokoi własnej żony - ponoć obie panie z czasem nawet się ze sobą zaprzyjaźniły). Podobnie postąpił Katon, który po śmierci swej ukochanej żony (o której wspominałem na początku), poślubił młodą niewolnice, którą też wyzwolił i obsypywał prezentami, co szczególnie nie podobało się jego dzieciom. Ale wola ojca rodziny nie podlegała dyskusji, wyzwolenica urodziła mu nawet syna. Oczywiście nie oznacza to też, że bogate Rzymianki nie posiadał własnych kochanków, owszem posiadały (głównie wśród niewolników), ale o ile związki homoseksualne pomiędzy panami a niewolnikami były utrzymywane jawnie, o tyle stosunki między dominami a niewolnikami musiały już być całkowicie tajne. Rzymska matrona, musiała bardzo uważać, jeśli decydowała się rozpocząć romans z niewolnikiem, gdyż w przypadku wpadki, mąż mógł potraktować ją dokładnie tak samo, jak gdyby obcowała z wolnym mężczyzną. Co prawda niewolnicy nie byli uważani za normalnych ludzi, jednak urażony małżonek mógł nie rozróżnić tych niuansów tamtej epoki i potraktować to jako zwykłą zdradę (czyli mógł wówczas uczynić z własną żona co tylko chciał, łącznie z pozbawieniem jej życia).




Mąż powinien również pozostawić własną czułość w stosunku do żony za drzwiami ich sypialni, gdyż publiczne okazywanie względów małżonkom było bardzo źle widziane (w 184 r. p.n.e. Katon Starszy usunął z senatu człowieka, który publicznie pocałował własną żonę w obecności ich córki). Kobietom nie powinno się dawać podstaw do jawnie seksualnych zachowań (Katon zwalczał wszelkie greckie wpływy na rzymską moralność, uważał że grecka kultura jest powodem zniewieścienia mężczyzn i seksualizacji kobiet, co szczególnie wypłynęło podczas afery roku 186 p.n.e. gdzie w czasie święta ku czci Dionizosa, rzymskie matrony, piły alkohol, rozpuściły włosy, a niektóre wręcz obnażyły piersi, spowodowało to w konsekwencji do wprowadzenia zakazu kultu Dionizosa i prześladowań jego kapłanów - ponoć miało zginąć wówczas kilka tysięcy ludzi, choć głównym powodem delegalizacji kultu była zapowiedź zabójstwa jednego z senatorów, jakiego chciała się dopuścić jego żona, uczestniczka owych misteriów). Trzydzieści lat wcześniej, w 216 r. p.n.e. po klęsce w bitwie z Hannibalem pod Kannami, w Rzymie żywcem zakopano westalkę, podejrzewaną o fizyczne obcowanie  mężczyzną, co właśnie miało spowodować gniew Jowisza i zesłaną przez niego klęskę. W 114 r. p.n.e. miała miejsce kolejna wielka afera obyczajowa z westalkami w roli głównej, gdy piorun poraził i zabił jedną z nich, natychmiast wszczęto śledztwo, które doszukało się przerażających rzeczy. Oto mianowicie powstała wśród westalek grupa dziewcząt - i to z najlepszych rzymskich rodów - które zachowywały się jak najzwyklejsze prostytutki, oddając się mężczyznom (wybieranym jednak według odpowiedniego klucza, gdyż wszystko musiało pozostać w tajemnicy). Kobiety zostały skazane na karę śmierci poprzez zakopanie żywcem, a przerażenie Rzymian tym świętokradczym aktem (owych westalek) było tak wielkie, że jeszcze długo po tej aferze panował strach zabobonny przed karą bogów za ich postępek.

Istniała w Rzymie również forma konkubinatu, który pozwalał mężczyźnie i kobiecie na wzajemne życie i obcowanie bez ślubu. Konkubinat ten jednak miał trwać jedynie rok czasu, od chwili gdy dziewczyna przeprowadziła się do domu swego chłopca. Jeśli jednak nie mieli oni ochoty zawierać związku małżeńskiego po upływie terminu, prawo nakazywało dziewczynie opuścić dom swego ukochanego na co najmniej trzy dni i wrócić do domu ojca. Po upływie tych dni mogła znów się przeprowadzić do chłopaka i wszystko... zaczynało się od nowa (to znaczy konkubinat znów mógł trwać kolejny rok). Jeśli zaś mąż pragnął się rozwieść z żoną, mógł jedynie zawiadomić o tym słowami (które oficjalnie były prawnie uznane): "Zabieraj swoje rzeczy i się wynoś". Żona musiała wówczas opuścić dom męża, ale on miał jej zwrócić posag, który wniosła do związku w dniu ślubu, choć (co należy przyznać) nie oznaczało to jeszcze całkowitego rozwiązania małżeństwa. O tym, czy dalsze pożycie powinno zostać unieważnione, dalej decydował sąd familijny, złożony z przedstawicieli rodziny męża i żony (mąż musiał mieć powód, dla którego decydował się rozwieść, jak choćby cudzołóstwo - wówczas małżeństwo unieważniano bezdyskusyjnie - aborcja dokonana przez żonę przy niewiedzy męża - również rozwód orzekano szybko, trudny charakter żony lub wreszcie... pijaństwo. Były to najważniejsze powody rozstań między małżonkami w Starożytnym Rzymie). Rozwody jednak (szczególnie w okresie Republiki) należały do rzadkości, gdyż związek (z reguły) był uświęcony religijnie, więc rozwód byłby zaprzeczeniem przysięgi małżeńskiej, złożonej przy ołtarzu Jowisza, a tym samym krzywoprzysięstwem dokonanym w obecności boga. w I, a szczególnie II i III wieku naszej ery, rozwody stały się wręcz rzymską plagą, zresztą w tym czasie kobiety zyskały znacznie większy status jako żony i matki, niż miało to miejsce w omawianym przeze mnie okresie.

Miast rozwodu, radzono małżonkom wzajemnie się porozumieć i dojść do zgody. W tym celu radzono aby spędzili oni noc i modlili się w świątyni bogini Viriplacy (Łagodzącej Mężowski Gniew). Namawiano ich tam również aby wzajemnie wykrzyczeli swoje żale i pretensje, co następnie doprowadzi następnie do ostatecznego pogodzenia (często owe pogodzenie kończyło się stosunkiem małżonków przed posągiem bogini). Twierdzono że jest to bardzo skuteczna metoda na nieszczęśliwe związki (jednak już w II wieku naszej ery, okazała się ona zupełnie nietrafioną, gdyż wówczas coraz mniej ludzi zaczęło wierzyć w bogów, większość traktowała religię jak "piękne bajki" nie mające związku z normalnym życiem, dlatego też i uświęcona bogini zgody małżeńskiej traciła swoją moc. Oczywiście były wyjątki, jakimi wówczas stali się niezwykle głęboko wierzący Chrześcijanie. Dziś sytuacja jest bardzo podobna do tamtego okresu, z tą różnicą że Chrześcijan zastąpili brodacze z Koranem w ręku i Allahem na ustach, pochodzący z zupełnie innej kultury). Rzymianie od wieków zastanawiali się jak to dobrać sobie najlepszą żonę i jak ją wychować. Zastanawiano się czy przywary kobiet lepiej jest znosić, czy też je tępić, oraz czy może (aby wychować sobie żonę), wziąć sobie ją w młodym wieku (gdy jeszcze nie jest w pełni kobietą), wówczas można będzie ją sobie wychować niczym córkę. Byli jednak i przeciwnicy tego typu związków, jako że co prawda służy to mężczyźnie, ale tylko do pewnego czasu, gdy bowiem on jest już w sile wieku i myśli tylko o spokoju i odpoczynku, jego wciąż młoda żona może teraz odpłacić mu pięknym za nadobne, za wszystkie lata podporządkowania (zwłaszcza od II wieku naszej ery, kiedy kobiety przestały być już tak uległe w związkach). Prześledźmy teraz stopień i skalę emancypacji kobiet rzymskich na przestrzeni wieków.




VIII - III wieku p.n.e. - Całkowity Patriarchat i kontrola ojca rodziny (pater familias) nad swą żoną (mater familias), dziećmi (liberti), niewolnikami (servi), bydłem, oraz całym majątkiem ruchomym i nieruchomym. Wola ojca jest wolą bogów i jest święta, może on więc decydować o zdrowiu i życiu wszystkich członków swojej rodziny. Utrzymuje on swoją władzę dzięki cnotom, takim jak: godność (gravitas), mądrość (sapientia), prawość (probitas), rozwaga (diligentia), surowość (severitas), opanowanie (temperantia). Dzieci uczone są skromności (modestia), szacunku (reverentia), dla starszych, posłuszeństwa (obsequium), respektu (verecundia) i czystości obyczajów (integritas morum). Żona znajduje się pod całkowitą władzą męża i również podlega jego prawom i nakazom (najważniejsza jest cnota - virtus, wierność - fides, skromność - modestia i posłuszeństwo - obsequium). Żona i dzieci mogą dodatkowo być karcone za najmniejsze nieposłuszeństwo przez ojca na najróżniejsze sposoby (głównie poprzez kary fizyczne). Żona realnie staje się niewolnicą własnego męża, choć jej pozycja jest nieco lepsza, od pozycji kobiet greckich. Takie wychowanie (szczególnie synów), jest probierzem moralności i siły armii rzymskiej tego okresu (homoseksualizm jak już wspomniałem, był oficjalnie tępiony, o ile nie dotyczył relacji pan-niewolnik, przy czym stroną bierną zawsze musiał być niewolnik, a wszelkie przejawy zachowań homoseksualnych między obywatelami Rzymu podlegały karze - przypadek siostrzeńca Gajusza Mariusza jest tutaj dość symboliczny, mianowicie młodzian ten znany był ze swoich homoseksualnych upodobań co do niewolników i to uchodziło, ale gdy postanowił uwieść niejakiego Treboniana, jednego z oficerów swego wuja - ten, broniąc się przed amorami, zabił swego adoratora. Otrzymał za to pochwałę od Gajusza Mariusza, który oficjalnie potępił swego siostrzeńca. W rzymskiej armii tego okresu panowała zasada, że kto ma większy stopień oficerski lub kto posiada wyższą pozycję w państwie i armii, ten co prawda otrzymuje większe uznanie i łupy, ale jednocześnie w przypadku popełnienia jakiegokolwiek wykroczenia lub przestępstwa - a za takie właśnie uważano akt homoseksualny pomiędzy obywatelami - ponosi karę dwakroć większą od zwykłego Rzymianina. Taka sama zasada panowała w armii Napoleona, im wyższa szarża, tym większa kara w przypadku jakiegokolwiek wykroczenia. I to jest właśnie sprawiedliwość - a jak jest dziś? Szkoda gadać). 

Rewolucja obyczajowa III/II wieku p.n.e. - Z chwilą zjednoczenia Italii i wchłonięcia tzw.: "Wielkiej Grecji" (czyli greckich miast w południowej Italii i na Sycylii), zaczęły się uwidaczniać coraz silniejsze wpływy hellenizmu na rzymską religię i moralność. Zaczęły się pojawiać greckie kulty, takie jak Dionizosa, "białej bogini" - Laukotei, Kybele, czy egipski kult Izydy. Hellenizacja rzymskiej religii i kultury, była pierwszą wielką rewolucyjną zmianą moralną w Imperium Rzymskim (kolejną była... chrystianizacja kultury grecko-rzymskiej). Zwolennicy hellenizacji (jak choćby ród Korneliuszy Scypionów), twierdzili że nawet pradawna Sybilla pochodziła ze wschodu, z dalekiej Troi - "pramatki naszej ziemi" (a konkretnie z miasta Marpessos w ziemi trojańskiej). Miała ona być również kapłanką greckiego boga Apollina, przez co była pierwszą która przyniosła grecki kult do Italii. Potem (gdy Rzym był jeszcze królestwem) rody Potycjuszów i Pinariuszów - wprowadziły w Rzymie kult greckiego Heraklesa (sprowadzony z Tyburu sabińskiego - co zresztą potem uważano za kult typowo italski), znany odtąd tam jako kult Herkulesa. W 249 r. p.n.e. inkorporowano do Rzymu kult Plutona (zwanego Disem lub Hadesem) i Persefony (Prozerpiny). W 238 r. p.n.e. wprowadzono kult Flory. W 217 r. p.n.e. pojawia się Afrodyta (Wenus). W 205 r. p.n.e. możny ród Klaudiuszów sprowadza do Rzymu wschodni kult bogini Kybele (Wielka Bogini - Wielka Macierz, Macierz Idejska). W II wieku p.n.e. Zeus już całkowicie stał się Jowiszem, Hera - Junoną, Posejdon - Neptunem, Atena - Minerwą, Ares - Marsem, Hestia - Westą, Hermes - Merkurym, Demeter - Ceres, Hefajstos - Wulkanem, Artemida - Dianą, Kronos - Saturnem i tak dalej. Rewolucja moralna III i II wieku p.n.e. oczywiście nie przyniosła ze sobą podważenia dominującej pozycji ojca rodziny, jedynie wprowadziła większą niemoralność do dotychczasowej rzymskiej kultury i religijności, co zresztą było ostro potępiane (np. za cenzuratu Katona w 184 r. p.n.e.). W każdym razie wiek II p.n.e. przynosi również ogromny i niespotykany wcześniej napływ niewolników do Rzymu. Dotąd bowiem nawet w majętnych rodzinach było co najwyżej po kilku niewolników (z reguły dwóch lub trzech, a częściej jeden), teraz ich napływ, oraz spadające ceny, spowodował iż rodziny nobilitas i ekwitów zaczęły posiadać po kilkudziesięciu, a nawet po kilkaset niewolników, co również prowadziło do upadku obyczajów i starorzymskiej moralności. 




Kolejna rewolucja obyczajowa - I wiek p.n.e. - I wiek p.n.e. kontynuował wszelkie negatywne tendencji okresu poprzedniego, łącznie z seksualizacją i demoralizacją obyczajową. Ale jednocześnie jest to pierwszy wiek, w którym rzymskie kobiety (na razie jedynie te, które wywodzą się z potężnych, arystokratycznych rodzin), zaczynają dochodzić do głosu. Oczywiście, dzieje się to bardzo powoli, stopniowo, ale w tym właśnie okresie kobieta rzymska oficjalnie już wchodzi do rzymskiej polityki (nie bezpośrednio, gdyż kobiety nie posiadały praw wyborczych, ale potężne matrony były zdolne tak kierować karierami swych mężów, kochanków i synów - że tamci niekiedy byli tylko marionetkami w ich rękach. Oficjalnie cechą kobiety rzymskiej miała być nadal cnota, posłuszeństwo i skromność - i takie właśnie ideały są najbardziej cenione, ale zmiany obyczajowe, jakie zachodzą w I wieku p.n.e., powodują iż coraz mniej kobiet realnie kultywuje owe cnoty (choć oficjalnie czynią tak wszystkie rzymskie damy). Przykładem tego stają się zmiany w ubiorach. Dotąd bowiem bogate damy zakładały (prócz stanika i przepaski na biodra), tunikę, na którą wkładano stolę, opadającą do stóp - natomiast począwszy od I wieku p.n.e. ubiory stały się cieńsze, kobiety albo porzuciły noszenie tuniki i zakładały samą stolę, albo też nosiły niezwykle cienkie, wręcz prześwitujące tuniki, które okrywały (dla niepoznaki, a może dla podkreślenia własnego seksapilu) pallą (był to rodzaj narzuty, owijanej wokół ciała). Niektóre matrony (głównie wdowy) oficjalnie utrzymywały niewolników, z którymi oddawały się seksualnym przyjemnościom. Ta sytuacja jeszcze pogłębiła się w kolejnym - I wieku naszej ery, ale prawdziwą rewolucję obyczajową przyniósł:

II wiek naszej ery - feminizacja Rzymian - II wiek naszej ery, to czasy rozbuchanego feminizmu i pogłębiania się rzymskiej demoralizacji. Wiele żon pragnie poprzestać na jednym, góra dwóch dzieciach, gdyż jak twierdzą "ciąża psuje ich urodę", a niektóre wręcz w ogóle nie chcą mieć potomstwa (skutecznie zresztą do tego dążą, stosując antykoncepcję, o której nie mówią mężom - na ten temat mam kilka dodatkowych informacji, ale opiszę je może w innym temacie), w każdym razie wiek II przynosi znaczny spadek urodzeń, a wiele rodzin jest bezdzietnych (w tym rody cesarskie). Dlatego też kobieca płodność była niezwykle ceniona w ówczesnym czasie, a kobiety, posiadające co najmniej piątkę dzieci, oficjalne nagradzane przez władze. Podczas przyjęć żony oficjalnie podważają zdanie męża i nie spotyka je za to kara, jak w wiekach wcześniejszych. Interesują się polityką, poezją, literaturą - piszą listy, utwory, deklamują, śpiewają własne piosenki a nawet... pouczają wodzów, jak mają prowadzić działania wojskowe. Niektóre pragną uczestniczyć z mężami w wyprawach wojennych (jak choćby cesarzowa Pompeja Plotyna, żona Trajana). Zrzucają kobiece stroje i przebierają się w męskie, ćwicząc powożenie rydwanem, walkę na miecze czy rzut oszczepem. Juwenalis - poeta rzymski tego okresu zapytuje wprost: "Czy może zachować wstyd kobieta w hełmie, która wyrzeka się swej płci?". Kobiety wcale sobie nie folgują, objadają się i opijają podczas uczt. Niektóre żony pozwalają sobie nawet na to, że jak pisze Juwenalis, odmawiają mężom wstępu do ich sypialni. Rzecz nie do pomyślenia w wiekach wcześniejszych. 

Niektórzy mężczyźni uciekają więc w homoseksualizm (który przestaje już pełnić takie moralne odium, jak wcześniej), ale najciekawsze jest to, że mężczyźni kompletnie nie wiedzą, co zrobić, aby owe sfeminizowane kobiety poskromić. Rozwody stały się wręcz plagą, a kobiety rozwodziły się równie często co mężczyźni (prawa julijskie dały kobietom możliwość występowania o rozwód na równi z mężami). Żony porzucają mężów z najbłahszych powodów (jak choćby - choroba, impotencja czy... wyjazd na front). Marcjalis (rzymski poeta) pisze wprost: "Kobieta podlegała niegdyś ściśle swemu panu i władcy, teraz dorównuje mu ona, współzawodniczy z nim, o ile nawet nad nim nie góruje. Dawniej (...) była dumna ze swej płodności, której obecnie się boi. Była wierna, a jest płocha i zdemoralizowana". Przykładem tej demoralizacji był również - jak już wcześniej wspomniałem - zanik rzymskiej religijności, która odtąd była traktowana raczej w kategoriach tradycji i bajek, niż rzeczywistych wierzeń. Należy też dodać, że wielu mężczyzn, nie mogąc sobie poradzić z żonami, brało do łoża niewolnice, które potem wyzwalali i z których potomstwo (jeśli je uznali) mogło być wolne i mogło dziedziczyć majątek ojca. Żony często przeciwko temu protestowały, ale mężowie czynili tak, właśnie dlatego że wśród tych niewolnic odnajdywali uległość, którą ich żony dawno porzuciły.



V wiek - Finis Mundum i Nowy Początek - Taki stan rzeczy trwał właściwie aż do początku wieku V naszej ery i najazdu plemion z Północy na Cesarstwo Rzymskie. Najeźdźcy przynieśli swoje prawa i obyczaje w które pokonani Rzymianie musieli się jakoś wpasować. Nie było to łatwe, zważywszy że pozycja kobiet w tych plemionach była niższa, niż pozycja matron w sfeminizowanym już wówczas rzymskim społeczeństwie. kobiety jednak musiały się podporządkować, bowiem nowi królowie wprowadzali własne prawa i podlegali własnym tradycjom. I tak, wraz z najazdem ludów północnych na Imperium Rzymskie, następuje załamanie się tej pozycji, jaką kobiety ugruntowały sobie wcześniej. Nowi władcy i plemiona tzw.: "barbarzyńców" przyjmowały Chrześcijaństwo i ponownie stawiały za wzór do naśladowania dla kobiet biblijną Marię - dziewiczą matkę Jezusa Chrystusa. Przejawy jakiegokolwiek protestu kobiet były tłumione w zarodku, a widząc co zdobywcy zrobili z Rzymem (455 r.), lub innymi miastami i wsiami dawnego Imperium (oddawano mocz do impluvium, prano gacie w przydomowych fontannach itd.) próby jakiejkolwiek choćby emancypacji przestały być podejmowane. Kobiety wróciły do swoich korzeni. Stało się tak, ponieważ każda próba sfeminizowania społeczeństwa, kończy się w końcu katastrofą i zagładą tego społeczeństwa. To jest oczywista-oczywistość (cytując klasyka), ale większość feministek tego nie pojmuje, że jeśli dalej będą próbowały zmienić swych mężów w "łagodne stworzonka", pozbawione męskich reakcji (które uważają za szkodliwe), to wcześniej czy później obróci się to przeciwko nim samym. Bo przyjdą inni, którzy jedyne co będą potrafili to bić i gwałcić. I wówczas kobiety się podporządkują bo nie będą miały już innego wyjścia. Tak było i tak już będzie zawsze.   
                

        







 GERMAN DEATH CAMPS

NEVER POLISH



CDN.