JAKI BĘDZIE ŚWIAT
ZA PIĘĆDZIESIĄT LAT?
CZYLI ROZWAŻANIA O PRZYSZŁOŚCI
z roku 1932
"PRZEDMIOTEM ROZMYŚLAŃ I OBAWĄ SERCA
JEST MYŚL O TYM, CO ICH CZEKA"
(Syr. 40,2)
Jak będzie wyglądał świat, za pięćdziesiąt lat? Któż to może odgadnąć, ale futurologia to bardzo ciekawa i interesująca dziedzina, która poprzez swoistą zabawę typu "zgaduj zgadula" rozwija również myślenie i analizowanie ewentualnych zagrożeń mogących objawić się w przyszłości, których to początki widać już dziś. Zresztą przepowiadanie przyszłości zawsze cieszyło się ogromnym powodzeniem bez względu na epokę ludzkich dziejów. W starożytności, aby poznać zamierzenia bogów co do losów jednostek, radzono się kapłanów lub wieszczek (np. słynną delficką pytię, oraz kapłanów Zeusa ze świątyni w Dodonie - którzy również słynęli z przepowiadania przyszłości). W średniowieczu zaś ogromną popularność zyskała astrologia i umiejętność "czytania z ruchu gwiazd". Przecież ci wszyscy średniowieczni i renesansowi astronomowie, jak np. Mikołaj Kopernik, Georg Pauerbach, Johannes Müller czy inni im podobni, z pewnością umarliby z głodu, gdyby poprzestali jedynie na obserwacji koniunkcji gwiazd i planet. Tak naprawdę przede wszystkim byli oni z zawodu astrologami (Kopernik był jeszcze lekarzem i ekonomistą), układającymi horoskopy tym, którzy prosili ich o odszyfrowanie swojej przyszłości (często płacąc za przepowiednie spore sumy). Astronomami zaś owi mędrcy stawali się dopiero "po godzinach pracy", gdy mieli już trochę wolnego czasu dla siebie. XIX wiek przyniósł zaś ogromną popularność seansów spirytystycznych i swoistych "zabaw z duchami". W każdej więc epoce ludzie pragnęli sięgnąć poza zasłonę czasu i odkryć jaka przyszłość czeka ich samych, ich rodziny lub cele i zamierzenia których zamierzali się podjąć. Dziś właśnie zaprezentuję jedną z takich ciekawostek zamieszczonych na łamach (niezwykle popularnego przedwojennego) czasopisma "Tęcza" ukazującego się w latach 1927-1939. Tam właśnie w listopadzie 1932 r. (ze względu na przypadającą wówczas 14 rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości) ukazał się tekst Tadeusza Kraszewskiego pt.: "Od dziś za lat 50. Rok 1982".
Rok 1932 był to rok szczególny. Już wówczas dawało się wyczuć duży niepokój o przyszłość tego, w jakim kierunku potoczą się losy świata i co czeka ludzkość w nadchodzących latach. W Niemczech coraz głośniejsze stawały się parady paramilitarnych oddziałów SA i SS. Owi "dziarscy chłopcy od Hitlera" zapatrzeni w swego wodza niczym w bożka, gotowi byli na bardzo wiele - łącznie z daniną krwi i własnego życia - aby tylko zrealizować wizję narodu panów dominującego w Europie i Świecie. Ci właśnie chłopcy w kilka lat później podpalą cały Kontynent, przynosząc ludzkości niewyobrażalne cierpienia, przemoc, pogardę i śmierć (jak pisał Ksawery Pruszyński ze swej podróży po Gdańsku w 1932 r.: "Widać ich najwięcej po godzinie szóstej: jedni wracają z pracy, drudzy z plaży. W koszulach z brązowej khaki, ciemniejszych bryczesach, sznurowanych butach lub owijakach (...). Armia "Trzeciego Reichu", walczące naraz ze wszystkiemi wrogami niemczyzny, z marksizmem, żydostwem, słowiaństwem, łaciństwem, "dyktatem" wersalskim. Walka o Niemcy z Alzacją i Lotaryngią, ziemiami flamanckiemi Belgii - może Holandią? Austrią i południowym Tyrolem włoskim, z Pomorzem, Poznańskiem, Śląskiem, całą byłą Kongresówką, której ludność (po cóż germanizować?) przesiedli się wagonami gdzieś na południe Syberii. Przyłączenie Niemców sudeckich z Czech, Litwa, Łotwa, Węgry, Białoruś, Ukraina (...) wasalaty. (...) Wytępienie komunizmu i socjalizmu, ale upaństwowienie banków, ale kontrola robotniczego państwa nad produkcją. Oczyszczenie rasy. Więc wygnanie żydów (...) odejście od chrystianizmu (...). Wskrzeszenie dawnej Germanii, Germanii i Tacyta i Nibelungów choćby z religią Wotana. (...) Siedzą tu w paru kwaterach, od dwóch lat. Dość późno: Hitleryzm w Niemczech ma 10 lat rozwoju za sobą". Należy pamiętać, że Gdańsk od stycznia 1920 r. był oddzielony od Niemiec, zaś w listopadzie powstało tzw.: Wolne Miasto Gdańsk, czyli zasiedlony w większości przez Niemców, quasi niezależny twór, który w kontaktach międzynarodowych był reprezentowany przez Polskę i włączony został do polskiego obszaru celnego. Oprócz parlamentu Gdańska - Volkstagu - i Senatu - pełniącego funkcję władzy wykonawczej - mieli tam również swe siedziby Wysoki Komisarz Ligii Narodów, oraz Komisarz Generalny Rzeczypospolitej Polskiej. W 1932 r. doszło do poważnego konfliktu polsko-niemiecko-gdańskiego, którego podstawą był spór o stacjonowanie polskich okrętów wojennych w porcie gdańskim, oraz... oraz o istnienie portu w Gdyni, która od czasu swego powstania w 1923 r. - w 1926 uzyskała zaś prawa miejskie - stała się poważnym konkurentem dla Gdańska i której szybkie "zburzenie" postulowali gdańscy Niemcy. Gdy więc Senat Gdańska wypowiedział w marcu 1931 r. umowę o korzystaniu z gdańskiego portu przez polskie okręty, sprawa stała się poważna, tym bardziej że do Gdańska miała zawitać brytyjska eskadra Royal Navy. Józef Piłsudski postawił wówczas sprawę jasno - prawa Polski do Gdańska są i pozostają bezdyskusyjne i aby to zamanifestować, dowództwo Marynarki Wojennej skierowało do Gdańska niszczyciel ORP Wicher, który miał powitać brytyjskie okręty w gdańskim porcie, zgodnie z układem oddającym Polsce prawo do reprezentowania interesów Wolnego Miasta Gdańska na arenie międzynarodowej. Tak też się stało, a dodatkowo dowódca okrętu otrzymał rozkaz otwarcia ognia w kierunku najbliższego urzędu gdańskiego, jeśliby doszło do próby zbezczeszczenia polskiej bandery przez miejscowe władze lub niemieckie organizacje. Tak się jednak nie stało, gdyż niemieckie władze Gdańska przestraszyły się ewentualnych konsekwencji, zaś "Wicher" powitał w gdańskim porcie brytyjską eskadrę okrętów: "Westminster", Campbell", "Walpole" i "Vidette". W tym czasie Piłsudski już szykował się do ostatecznej rozprawy z Hitlerem i nazistami w Niemczech, czego kulminacją stał się projekt wojny prewencyjnej z 1933 r. Marszałek powtarzał że "cała ta hołota od Hitlera z pewnością da nam pretekst do wojny, bo nigdy nie mieli z tym problemów". Francja jednak odmówiła wspólnego ataku na Niemcy, a atak tylko ze strony polskiej byłyby jawną agresją w świetle prawa międzynarodowego, stąd cały plan ocalenia Europy i Świata przed nazizmem nie doszedł do skutku. Gdańsk następnie został przyłączony do Rzeszy po ataku hitlerowskich Niemiec na Polskę 1 września 1939 r. i ostatecznie powrócił do Polski w kwietniu 1945 r.).
Na Wschodzie zaś Stalin robił dobrą minę, puszczając oko do Zachodu i kokietując go przyjaznymi zapewnieniami, jednocześnie dokonując ludobójstwa na skalę porównywalną jedynie z II Wojną Światową. Na Ukrainie w czasie tzw.: "Wielkiego Głodu" lub też "Wielkiego Pomoru" zagłodzono prawie... 7 milionów ludzi. Konsul Generalny Rzeczpospolitej Polski w Charkowie - Jan Karszo-Siedlewski, tak pisał w swym raporcie do MSZ-u: "Rezultatem tej gospodarki rabunkowej był wielki głód na wiosnę 1932 r., który po krótkiej przerwie w jesieni zeszłego roku ponowił się w ostatniej zimie i trwa do chwili obecnej. Ruina i nędza wsi ukraińskiej nie dadzą się wprost opisać, przy czym jest rzeczą charakterystyczną, że stan ten nie odnosi się do południa Rosji jako takiego, ale właśnie do Ukrainy, gdyż przejechawszy północną granicę Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej, obraz zmienia się już radykalnie. W Centralnej Czernoziemnej Prowincji, która pod względem klimatycznym i gospodarczym mało czym różni się od Ukrainy, stan włościaństwa jest bez porównania lepszy". Ukraina była zawsze jednym z największych producentów zboża w Europie, jednak polityka komunistów spowodowała pojawienie się tam straszliwego głodu, o jakim ludzkość zapewne nie słyszała w epoce nowożytnej. Głód zaczął się po oficjalnym ogłoszeniu zakończenia procesu kolektywizacji wsi sowieckiej (ogłoszono go 2 sierpnia 1931 r.). Powodem kolektywizacji i klęski głodu, były zawyżone i nierealne cele, stawiane pierwszej sowieckiej pięciolatce (1928-1932). Wykonanie założonych planów, wymagało przede wszystkim ogromnych nakładów finansowych a tego akurat sowiecka Rosja nie posiadała. Miała jedynie miliony ludzi - zmienionych teraz w niewolników jednej ideologii - których masowo wykorzystywała do budowy potężnych kompleksów przemysłowych (Stalin chciał jak najszybciej dogonić Zachód pod względem przemysłowym, również po to, aby swą armię zaopatrzyć w czołgi i samoloty gotowe na podbój Europy i Świata). Wykorzystywani w nieludzkich warunkach robotnicy, chłopi i więźniowie polityczni co prawda zbudowali owe potężne kompleksy przemysłowe, ale nadal nie było jak je wyposażyć w nowoczesny, niezbędny sprzęt .Można go było kupić jedynie na Zachodzie, a ponieważ jedyną walutą, jaką chciano handlować z ZSRS był ziarno i to ziarno głównie z Ukrainy, odpowiedź wydaje się oczywista. Zboże szło na Zachód, Zachód płacił Sowietom pieniędzmi, za które ci kupowali niezbędny im sprzęt techniczny. Pozostawał tylko jeden "drobny" defekt tej polityki - miliony zagłodzonych ludzi - którzy nie mając innego wyjścia - jedli trawę, korę drzew a nawet dopuszczano się kanibalizmu. Mimo to w oficjalnej propagandzie sowieckiej podkreślano jak kolektywizacja uchroniła od śmierci głodowej miliony mas chłopskich i jak zreformowała rolnictwo. W prasie i filmie pokazywano uśmiechniętych chłopów, szczęśliwych ze swego życia pod sowiecką władzą.
Natomiast wszelkie raporty o potęgującej się klęsce głodu, zbywano kpinami lub jawnymi groźbami, gdyż w państwie robotników i chłopów nie mógł przecież pojawić się masowy głód. Gdy więc sekretarz obwodowego komitetu partii bolszewickiej w Charkowie - Roman Terechow wysłał list do Stalina informujący, że w wielu wsiach jego obwodu chłopi głodują, ten mu odpisał: "Mówiono nam, towarzyszu Terechow, że jesteście dobrym mówcą, okazuje się że jesteście przede wszystkim świetnym opowiadaczem bajek. Wymyśliliście bajkę o głodzie i myślicie, że nas przestraszycie - nie uda się. Czy nie byłoby lepiej zrezygnować ze stanowiska sekretarza komitetu obwodowego i Komitetu Centralnego KP(b)U (Komunistyczna Partia bolszewików Ukrainy) i wstąpić do Związku Pisarzy, będziecie bajki pisać, a durnie będą je czytać". Gdy w marcu 1933 r. ostatecznie podjęto decyzję o zaprowadzeniu specjalnych środków wobec "siejących panikę", informacje z terenu od obwodowych sekretarzy partyjnych oraz przedstawicieli milicji i GPU - które dotąd przedstawiały prawdziwy obraz katastrofy humanitarnej - wywołanej celowo przez komunistów na Ukrainie - zaczęły się zmieniać i brzmiały podobnie, jak list Stanisława Kosiora - pierwszego sekretarza Komitetu Centralnego KP(b)U - wysłany do Stalina jeszcze w kwietniu 1932 r.: "Są pewne trudności żywnościowe, w niektórych wsiach zarejestrowano nawet przypadki głodu, ale jest to tylko i wyłącznie rezultatem miejscowych przegięć i złego stosunku do kołchozów. Wszelkie pogłoski o "głodzie" (celowo wzięty w cudzysłów) na Ukrainie należy kategorycznie odrzucić". Twierdzono wprost że brak zboża jest wynikiem lenistwa, nieuczciwej pracy i działań sabotażowych, a nie świadomej polityki sowieckiej, mającej na celu zamorzenie głodem mieszkańców Ukrainy, tylko po to, aby zboże stamtąd móc sprzedać za granicą (szef Centralnego Komitetu Wykonawczego ZSRS Michaił Kalinin nazwał nawet umierających z głodu ludzi "masą kołchozową" - ot całe bolszewickie podejście do człowieka). A tymczasem listy z sowieckiej Ukrainy czasem docierały na Zachód, w tym głównie do Polski (wydaje się że cenzura sowiecka celowo przepuszczała takie listy - w których ludzie pisali o swym tragicznym położeniu - aby zmobilizować zagranicę do wpłacania pieniędzy na pomoc dla głodujących Ukraińców, a w rzeczywistości środki te szły na potrzeby sowieckiego państwa i aparatu represji), w jednym z takich listów, opublikowanym w październiku 1933 r. we Lwowie, można było przeczytać: "Przysyłacie nam 10 dolarów i śmierć odchodzi od nas i tak w nieskończoność oddala się nasze cierpienie, nasza niczym niezasłużona męka i kara". Jednocześnie sowieckie władze utrudniały wysyłanie paczek z pomocą humanitarną, jakie płynęły wówczas z Kresów Wschodnich Rzeczypospolitej (najczęściej z Wołynia i Podola) i często paczki te wracały do adresatów, co miało dowodzić iż na Ukrainie nie ma żadnego głodu. Aby więc mieć pewność że pomoc dojdzie do potrzebujących, można było wysłać ją za pośrednictwem sowieckiego przedstawicielstwa handlowego w Warszawie (i należącej do nich firmy "Torgsin"), który w zamian za wpłacane środki finansowe, zobowiązywał się do zakupu potrzebnych towarów w sklepach na terenie ZSRS. Była to w zasadzie jedyna pewna możliwość udzielenia pomocy tym ludziom, jednak - jak w przypadku bolszewików w ogóle - pewności żadnej do końca nigdy mieć nie można było, a Związek Sowiecki był jednym wielkim więzieniem ludów.
Jeszcze z takich ciekawostek końca 1931 i początku 1932 r., można wymienić refleksje Zygmunta Nowakowskiego na temat cudzoziemców. Otóż pisał on w styczniu 1932 r.: "Niesłychana jest czasem ignorancja cudzoziemców. Np. niedawno, przed kilkoma tygodniami, bawiła w Polsce pewna młoda Francuzeczka, zaproszona przez przyjaciół Polaków do Krakowa i Zakopanego. Wyobrażała obie, że z Pragi dojedzie do Zakopanego... sankami. Była bardzo zmartwiona, kiedy jej powiedziano, że to niemożliwe. (...) Sankami z Pragi do Zakopanego! Nauczycielka liceum w Paryżu!" oraz "Przed kilku laty gościem wojewodziny krakowskiej była żona wysokiego dyplomaty francuskiego. Zwiedziła również i teatr. Okropnie podobała się jej "Turandot". W kilka dni później zaproszono mnie na obiad do wojewody. Pani domu powiada, że Francuzka ma do mnie jakiś ważny interes. Słucham: otóż w kącie salonu owa Paryżanka klaruje mi, że chce zrobić wielką niespodziankę i na balu kostiumowym w ambasadzie niemieckiej pojawić się w ludowym stroju krakowskim. Muszę jej pomóc w tym kierunku jako dyrektor teatru. W ręce będzie miała wachlarz ze stylizowanych chryzantem i takież trzy chryzantemy we włosach. I kostium ma być tylko w kolorze czarnym i białym, względnie srebrnym. Ponieważ jestem w żałobie (jak dodała). Spojrzałem na moją interlokutorkę i stropiłem się nie na żarty: bardzo wysoka, chuda, z włosami koloru beige, a wiek... To trudno określić. Zazwyczaj mówię o takich osobach, że są w sztucznym kwiecie wieku. Wymalowana sposobem metakosmetycznym. Pierwsza żona Tutenchamona. No, i chce być za "krakowiankę". Nie ma gadania, będzie na tym balu rzetelna niespodzianka. Nie, wolę do tego nie przykładać ręki! Rozpocząłem więc kroki dyplomatyczne od wyjaśnienia, że kostium krakowski, to same kolory. Im więcej barw, tym lepiej. Cała paleta. Stroju krakowskiego w kolorze czarnym i białym w ogóle nie ma. (...) Tu dama zakontrowała mi stanowczo, mówiąc, że nie tylko są takie właśnie kostiumy krakowskie, ale nawet widziała je nie dalej, jak wczoraj. Gdzie?! - w teatrze. Na scenie. Turandot miała taki strój w trzecim akcie. (...) Kostium chiński wzięła za krakowski! (...) Co zaś najzabawniejsze, nie pozwoliła sobie wybić z głowy tego projektu, lecz kazała zrobić dokładną kopię chińskiego modelu. I na balu ambasady niemieckiej była za krakowiankę po chińsku. Może nawet dostała jakąś nagrodę? Daj jej Boże!"
I teraz, po tym przydługim wstępie, przejdźmy już do wizji przyszłości, zamieszczonej na łamach czasopisma "Tęcza" z listopada 1932 r., i sprawdźmy czy wizje te rzeczywiście się spełniły:
"OD DZIŚ ZA LAT 50. ROK 1982"
"Jak będzie wyglądał świat za lat pięćdziesiąt? Podobne pytanie zadawali sobie ludzie przed pięćdziesięciu laty, podobnie pytali na pewno sto lat temu i tak dalej wstecz, aż do chwili, kiedy człowiek po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że jego umysł ulepsza, poprawia i ułatwia życie. W ostatnim pięćdziesięcioleciu, szczególnie od początku XX wieku, technika zrobiła kilka kolosalnych kroków naprzód. Wynalazki, które były w powijakach, zostały po stokrotnie ulepszone i poprawione. Trudno byłoby wyliczyć bodaj najważniejsze: telefon, samochód, kino dźwiękowe, samolot, maszyny elektryczne, no i radio, radio, które poprzez oceany połączyło wszystkie lądy świata.
Może być, że większość tych wynalazków przewidzieli genialni ludzie przed kilkudziesięciu laty. Może być, że i dziś możemy w ogólnych zarysach nakreślić rozwój ich za lat pięćdziesiąt. Ale trudniej jest przewidzieć, jak wpłyną te wynalazki na życie, jak się ono pod wpływem ich zastosowania ukształtuje. Bo na przykład: możemy sobie wyimaginować, że - jeśli dzisiaj skonstruowano maszynę, wykonywującą pewne czynności człowieka, tzw. robota, to za lat kilkadziesiąt produkcja ludzi-maszyn udoskonali się i rozwinie. Fabryki na żądanie będą wyrabiały maszynki kształtami przypominające zupełnie człowieka i wypełniające szereg czynności ludzkich. Zamiast więc na przykład wynajmować służącą w biurze pośrednictwa pracy, będziemy sobie po prostu kupowali w fabryce robota-kucharkę, czy robota-lokaja, czy po prostu robota-"dziewczynę do wszystkiego". W miarę środków. Ale trudniej jest wykombinować, jak taki wynalazek wpłynie na życie. Jaka będzie rola człowieka, kiedy robot będzie pracował w polu, pilnował maszyn w fabryce trykotaży, strzygł i golił w balwierni, reparował buty i szył ubrania. Czy wtedy ludziom pozostanie jedynie możliwość nicnierobienia i zbierania plonów pracy robotów? Przecież do reprodukowania nowych robotów wystarczy pewna ograniczona ilość ludzi. Jeszcze trochę będzie potrzebne do kontrolowania ich pracy, a co będzie robiła reszta? Czy ci, którym roboty odbiorą pracę, utworzą armię głodujących bezrobotnych, czy też będą opływali w rozkoszach lenistwa i używania? Czy może, kiedy cały trud i wysiłek pracy fizycznej zostanie dla ludzi skreślony, każdy człowiek będzie mógł według uznania obrać sobie jakąś pracę umysłową, kulturalną i poświęcić jej się całkowicie? Może rozkwitnie wtedy wspaniale kultura, nauka i sztuka, a może przeciwnie - ludzie powiedzą "stop !" mamy dosyć i pogrążą się w lenistwie. A jak wtedy będzie wyglądać problem podziału dóbr ziemskich, podział zysków z pracy robotów-maszyn? Słowem po wykreśleniu drogi dla rozwoju wynalazków pozostaje jeszcze dużo znaków zapytania, co do układu życia w przyszłości.
Trzy dziedziny rokują najwięcej nadziei rozwoju na przyszłość, otwierają nowe drogi wynalazczości ludzkiej: radio, elektryczność i lotnictwo. Już dotąd wywarły one wielki wpływ na życie, a należy się spodziewać, że w przyszłości wpłyną jeszcze znacznie na jego kształtowanie. Spróbujmy snuć przypuszczenia. Za lat pięćdziesiąt radio zastąpi telefony, telegraf, pocztę. W każdym domu niezbędnym przyborem będzie aparat radiowy. Może będą różne rodzaje aparatów, a może będzie jeden uniwersalny telefoniczno-telewizyjno-radiowy. Jeśli człowiek z roku 1982 ma jakąś sprawę do swego przyjaciela - nie pisze do niego listu, jak to było przyjęte w roku 1902, ani nie wysyła depeszy, jak w r. 1922, ani nie telefonuje, jak w r. 1932, ani wreszcie nie rozmawia przez radio, jak w roku 1962. Załatwia to sposobem uproszczonym i doskonalszym. Podchodzi do aparatu w kształcie niewielkiego pudełka, ozdobionego wielu kolorowemi guzikami i zaopatrzonego w niewielki ekranik. Przekręca, czy przyciska kilka guzików. W tej samej chwili na podobnym ekraniku, o kilka tysięcy kilometrów oddalonym od pierwszego, błyska jaskrawe światło. Przyjaciel widząc sygnał podchodzi do aparatu. Przyciska również guzik i oto każdy z panów widzi na swoim ekranie niby odbicie w lustrze swego przyjaciela.
- Hallo! przyjacielu, czy ci nie przeszkadzam? - rozlega się z aparatu głos.
- Ale cóż znowu. Mam dziesięć minut czasu. Potem będę słuchał koncertu z Metropolitan House.
- Świetnie się składa, bo ja mam za dziesięć minut posiedzenie komisji naukowej w Tokio, na którym muszę wygłosić przemówienie.
Oczywiście przemówienie to wygłaszać będzie nasz przyjaciel, siedząc przy swoim biurku. Ludzie przestaną uczęszczać na przedstawienia, koncerty, odczyty, zebrania. Znikną też prawdopodobnie wielkie sale teatralne i koncertowe, znikną sale kinematograficzne. Wszystko to zastąpi aparat radiowy. Niepotrzebne będą drukowane gazety i książki, bo spaeker radiowy będzie podawać ilustrowane ostatnie wiadomości oraz czytać ostatnie utwory literackie. Przez radio można będzie oglądać najnowszą wystawę plastyki, popis taneczny i międzynarodowy turniej szachowy. Słowem radio ułatwi i uprzystępni konsumentowi spożywanie wszelkich darów kultury.
Uniwersalnym środkiem lokomocji stanie się oczywiście lotnictwo. Pociągi i auta pozostaną może, jako przeżytki. Używać ich będą tylko ludzie niezamożni, których nie stać będzie na szybszą powietrzną komunikację, a może wprost przeciwnie zostaną one, jako środki lokomocji bogaczów, którzy będą mieli dużo czasu i kaprysy jeżdżenia po ziemi. Oczywiście auta i pociągi pożerać będą przestrzeń z dużo większą, niż dziś szybkością, a stosownie do tego zmieni się ich wygląd zewnętrzny. Będą podobne do zdobywających dzisiaj rekordy aut-rakiet. Siłą pędną będzie z pewnością elektryczność. O ile ruch aut i kolei może się zmniejszyć, to w powietrzu będzie na pewno dużo gęściej, niż obecnie. Potrzebne okażą się przepisy ruchu powietrznego i policjanci, kierujący tym ruchem. Najważniejszym problemem do rozwiązania w lotnictwie jest nie szybkość przelotów, lecz możliwość zatrzymywania statków w powietrzu. Problem ten zostanie zapewne do tego czasu rozwiązany. W roku 1982 będziemy mieli z pewnością powietrzne stacje taksówek, dworce autobusów powietrznych i dworce sterowców w powietrzu. Pasażer, wyruszający np. z Warszawy do Nowego Jorku, musi odbyć najpierw drogę na dach swego domu. Oczywiście windą. Skinie na przejeżdżającą wolniutko aero-dorożkę i ta opadnie prostopadle do jego stóp.
- Dworzec sterowców dalekobieżnych - powie pasażer, rozsiadając się wygodnie.
Warknęło górne śmigło i taksówka wzbiła się w górę, biorąc przepisową wysokość. Dopiero po osiągnięciu odpowiedniego poziomu pilot puszcza w ruch śmigło przednie i rusza w stronę stacji. Wielki sterowiec nieruchomo wiszący w powietrzu mieści kasę biletową i poczekalnie. Zatrzymujące się przed nim sterowce-pociągi łączy się z dworcem zwodzonemi kładkami, po których przechodzą pasażerowie. Źle będzie się tu czuł człowiek cierpiący na agorafobię.
A ile niespodzianek przyniesie nam wynalazczość w dziedzinie elektryczności? Już dzisiaj zelektryfikowanie urządzeń domowych zamienia zwyczajne mieszkanie w krainę bajki: stoliczki-nakryj-się, miotły samosprzątajki, drzwi, co się same otwierały, wszystko to staje do rozporządzenia przeciętnego i nawet średnio-zamożnego człowieka. Jeśli dodamy do tego elektrycznego robota, to służba domowa niepotrzebna będzie ani w skromnym kawalerskim pokoju, ani w stupokojowym pałacu. O ile radio umili nam życie, lotnictwo przyśpieszy jego tempo, to elektryczność bardzo je uwygodni.
Może tak będzie za pięćdziesiąt lat, a może i nie! W każdym bądź razie, gdyby tak ktoś zapadł obecnie w sen latargiczny, jak bohater filmu "Świat przyszłości" i obudził się dopiero za lat 50, na pewno czekałoby go dużo niespodzianek. Może taką niespodzianką będzie stała komunikacja rakietowa z Marsem, może zmiana kierunku Golfstromu i ogrzanie nim bieguna północnego. Skutkiem tego na biegunie powstaną plantacje kawy i pomarańcz, a biedne foki i białe niedźwiedzie, które nie znoszą nagłych zmian temperatury przeniosą się chyba na wyspy Fidżi, gdzie klimat jest podobno najrównomierniejszy. Wszystkiego nie można przewidzieć, choćbyśmy bardzo dokładnie obliczali i nieobliczalnie fantazjowali. Tak samo, jak 50 lat temu ludzie dużo przepowiedzieli, a nikt nie potrafił przewidzieć radia, ani następstw wojny europejskiej.
Bo cóż nam z tego, że obliczymy na przykład dokładnie postępy chemii stosowanej i przepowiemy ekstraktowanie środków spożywczych w pigułkach i olejkach? Bardzo możliwe, że w r. 1982 obiad dla sześciu osób złożony z zupy rakowej, karpia na szaro, kuropatwy z rożna, kremu ananasowego i kawy z likierami można będzie razem z opakowaniem wsunąć do kieszeni w kamizelce. Ale możliwe też że właśnie rozwinie się produkcja rolnicza. Hodowla bażantów, truskawek w zimie i łososiów w Wiśle będzie tańsza od produkcji chemicznej. Cóż nam z tego, że z całą dokładnością potrafimy wyobrazić sobie miasto przyszłości z ulicami kilkupiętrowemi, może osłonionemi szklanym dachem, może ruchomemi, z drapaczami chmur, z lotniskami na dachach, z ogrodami na wysokości 26 piętra. Cóż nam z tego, że wyimaginujemy sobie nawet, jaki ustrój społeczny panować będzie wtedy? Może wszystkie kraje połączą się w wielkie Stany Zjednoczone Ziemi zaprzyjaźnione z sąsiedniemi planetami. Może na całym świecie będzie jedna wielka republika z wolnymi i równymi obywatelami. Albo może żółta rasa będzie w niej rasą uprzywilejowaną. Może zniknie z powierzchni ziemi pieniądz, powrócą czasy wymiany produktów pracy na produkty potrzeby życiowej, a może cały świat będzie we władzy tyranów-monarchów, czy należeć będzie do jednego wielkiego kapitalisty. Może za lat pięćdziesiąt rządzić będzie sprawiedliwość, a ludzie wyzbędą się wszelkiej nieprawości, a może to będzie okres panowania mocy złych i ciemnych. Może kobiety staną się silniejszą połową rodzaju ludzkiego i one - bezpośrednio już - rządzić będą światem, a mężczyźni przejmą dawne kobiece funkcje. Może tak, a może nie!
W każdej dziedzinie przewidywać możemy taki lub inny kierunek rozwoju, w każdej dziedzinie możemy przewidzieć dobrze, albo popełnić omyłkę. Bo na ogólną drogę życia składają się liczne ścieżki różnych jego dziedzin. To tak, jak przy matematycznych obliczeniach - podnoszenie do potęgi. Jeden drobny błąd wyrasta w ogromne różnice. A zresztą... jeden drobny kataklizm zniweczyć może wszystkie obliczenia. I znów musielibyśmy zacząć od początku".
To tyle! Na ile owa przepowiednia się spełniła? Wydaje mi się że z tu prognozowanych technologicznych nowinek dziś jesteśmy w posiadaniu sporej cześci z nich, jak choćby "aparatu w kształcie niewielkiego pudełka" czyli laptopa, tableta, telefonu umożliwiającego komunikację nie tylko głosową, ale i wizualną. Jednak autor owych przepowiedni pomylił się, sądząc że stanie się to już w roku 1982. Owszem, spora cześć pracy zapewne została wykonana w latach 70-tych i 80-tych jednak prawdziwy rozwój technologiczny rozpoczął się dopiero z początkiem XXI wieku, a szczególnie w ostatniej dekadzie. Dlatego jeśli nawet owe przepowiadane wówczas, techniczne osiągnięcia już się dokonały, to jednak nie nastapiło to do roku 1982. Ale z drugiej strony są tacy co twierdzą że czas to pojęcie względne, więc chyba udało się autorowi artykułu z 1932 r. dość dokładnie przepowiedzieć przyszłość?!