Stron

czwartek, 31 grudnia 2020

JAKI POWINIEN BYĆ MĘŻCZYZNA PRZYSZŁOŚCI? - Cz. II

CZYLI RADY ORAZ PROPOZYCJE PAŃ

NA TEMAT PRZYSZŁOŚCI

MĘŻCZYZN I MĘSKOŚCI

z 1932 r.

 
 
 
 
 W 45 numerze pisma dla kobiet "Bluszcz" (maj 1932 r.) pojawiła się ankieta zatytułowana: "O nowy typ mężczyzny", w której starano się odpowiedzieć na pytanie, w jakim kierunku (i czy w ogóle) postępuje ewolucja mężczyzny w powojennym świecie. Pytano więc czy mężczyzna: "Zdaje sobie sprawę z konieczności przeprowadzenia rewizji w swoim ustosunkowaniu się do zjawisk życia współczesnego? Czy chce być reformatorem, pionierem, apostołem nowych prawd czy obrońcą ustalonych norm współżycia". Ankieta podzielona została na sześć części i w każdej z nich zadawano pytanie i próbowano odpowiedzieć czy mężczyzna zmienił się i dostosował do wyzwań nowoczesnej kobiety, czy też pozostał na swych starych pozycjach "pana świata". W pierwszej części zadano pytanie: "Czy i o ile zmieniła się psychika współczesnego mężczyzny", w drugiej części starano się wyjaśnić temat: "Mężczyzna wobec rodziny", trzecia część ankiety, to "Podwójna moralność" mężczyzn, czwarta to: "Koleżeństwo mężczyzny i kobiety w pracy zawodowej i w sporcie", w piątej części zadano pytanie o: "Emancypację mężczyzn", zaś w szóstej i ostatniej starano się odpowiedzieć na pytanie czy istnieje: "Piekło mężczyzn". Jak już w poprzedniej części wspomniałem, pismo to było niezwykle popularne wśród kobiet w międzywojennej Polsce i dlatego do redakcji napłynęło wiele listów z odpowiedziami od czytelniczek (wśród których były również pisarki, publicystki, działaczki społeczne - jak choćby Maria Kuncewiczowa, pisarka, tłumaczka, wykładowca na Uniwersytecie w Chicago), jednak ostatecznie opublikowano zaledwie  piętnaście odpowiedzi a w tym tylko dwóch mężczyzn. Już odpowiadając na pierwsze pytanie nastąpił silny atak na męskość w którym czytelniczki starały się udowodnić że współczesny mężczyzna jest: "nieudanym tworem przejściowym" oraz "nieudanym eksperymentem", który bardzo powoli przystosowuje się do zachodzących zmian społecznych, a nawet że często w ogóle nie zamierza się do nich przystosować. Jadwiga Kiewnarska pisała, iż współcześni mężczyźni są wręcz obrażeni na cały świat, w tym przede wszystkim na kobiety, które pragną emancypacji i równouprawnienia pod każdym względem (nr. 47). Inne panie twierdziły że współczesny, powojenny mężczyzna czuje się głęboko upokorzony faktem, iż został zrzucony z piedestału, na którym dominował przed wybuchem I Wojny Światowej. Twierdzono też że upokorzenie to jest równoznaczne z zagubieniem, gdyż "pan stworzenia", "głowa domu" i "obrońca bezradnej kobiety" nagle musi się zmierzyć z nowymi wyzwaniami jakie przynosi współczesny świat wyemancypowanych kobiet, dla których zdobycie dobrego męża przestało być tym "jedynym i niezastąpionym" celem życia.
 
Większość pań zgadzała się z tym, iż współczesny mężczyzna wcale nie pragnie stać się "reformatorem, pionierem czy apostołem" zmieniającego się świata, a wręcz przeciwnie, współczesny mężczyzna poprzez swoje wygodnictwo i przyzwyczajenie do określonych norm postępowania, jest po prostu leniwy i jedynie czego pragnie to "wygodnie żyć". Twierdzono wprost: "Gdyby nie wojna, mężczyzna długo pozostawałby w swoim niezmienionym, psychicznym status quo, choćby dlatego, że było mu z tym niezmiernie wygodnie". Czytelniczki "Bluszczu" zaczęły również zastanawiać się nad istotą owej mitycznej męskiej rycerskości wobec kobiet, dochodząc do wniosku (w temacie podwójnej moralności mężczyzn), że był to z jego strony jedynie kostium, pozór, który miał przysłonić jego potężne ego i chęć dominacji, ofiarowując w zamian kobiecie maskę "dżentelmena" za którą skrywała się twarz zwykłego "chama". Róża Czekańska-Heymanowa (w 51 numerze pisma) uznała iż zerwanie maski "dżentelmena" przez mężczyznę, było wynikiem jego rozczarowania współczesną kobietą i jej wzrastającymi potrzebami, gdyż uznał że poprzez swoją szarmanckość wystarczająco okazywał szacunek jej płci, a ponieważ ona zaczęła stawiać teraz nowe wymagania "stał się (...) niegrzeczny, nonszalancki, bardziej arogancki niż wobec swego kolegi". Czekańska-Heymanowa przyznawała jednak że spora część winy z tego powodu leży też po stronie kobiety, która co prawda pragnie otrzymać nowe prawa, a jednocześnie zachować stare przywileje względem swej płci (czyli zyskując pełne równouprawnienie z mężczyzną, jednocześnie utrzymując nad nim przewagę wynikłą ze względu na swą płeć, czyli zasadę iż np. do kobiet się nie strzela podczas wojny, ratuje się je pierwsze w chwili zagrożenia - np. podczas tonięcia statku - całuje się je w dłoń uznając za obowiązek obronę ich niewinności). Wiele czytelniczek nie zgadzało się z opinią Czekańskiej-Heymanowej, starając się raczej udowodnić że wina leży jedynie po stronie mężczyzny, gdyż jako "biedny, chory współczesny człowiek", jest on "nękany kryzysem psychicznym" który to uniemożliwia mu zrozumienie współczesnych dążeń nowoczesnej kobiety.
 
 

 
Maria Kuncewiczowa pisała (w temacie "Mężczyzna wobec rodziny"): "Dziś nie ma mężczyzny. Jeden się skończył, a drugi jeszcze nie zaczął (...) Te zaś osoby (...) z którymi kolegujemy, przyjaźnimy się, którym podlegamy, za które wychodzimy za mąż, które udają naszych kochanków, o które - jakoby - walczymy i jesteśmy - podobno - zazdrosne, te osoby są to sympatyczni, biedni ludzie, niekiedy nawet genialni, odważni, często godni współczucia. Ależ - na Boga - to bynajmniej nie są mężczyźni! Wszak nie suknia czyni kapłana. Że ci ludzie bywają ojcami, niechże nie wprowadza nas w błąd! Mężczyzna jest stworzeniem luksusowym. Mężczyzna udaje się tylko w epokach, w których jest czas i miejsce na miłość" (nr. 52/53). Zbigniew Grabowski zaś tłumacząc owo "zagubienie" mężczyzn w konfrontacji ze współczesną kobietą, w swym liście do redakcji pisał tak: "Okazało się, że bierność nie jest bynajmniej czymś wrodzonym kobiecie, że "te sprawy" bynajmniej nie są dla niej z zasady wstrętne, że macierzyństwo nie zawsze jest rozkoszą, że dom i rodzina nie zawsze jest celem ambicji kobiety i że niekoniecznie jest ona stworzeniem monogamicznym" (nr. 46) i to właśnie stało się powodem dezorientacji mężczyzn Większość czytelniczek doszła do wniosku, że aby stworzyć nowy model "współczesnego mężczyzny", godnego zrozumieć "współczesną kobietę", należy owego mężczyznę ukształtować na nowych zasadach już od wczesnego dzieciństwa. A ponieważ to matki zajmują się wychowywaniem dzieci, przeto to właśnie w ich rekach leży przyszłość kobiet i tego, jaki do ich aspiracji będą mieli stosunek mężczyźni w przyszłości (notabene tego samego zdania były sufrażystki, emancypantki i pierwsze feministki już w końcu XIX wieku, czyli stwierdzenie to wcale nie było odkrywcze. Natomiast ja jakiś czas temu natknąłem się na jednym z anglojęzycznych blogów, na twierdzenia pewnej radykalnej feministki, która pisała że to w rękach matek leży przyszłość świata i powinny one wychowywać swe córki na silne i przebojowe kobiety, a swych synów na posłuszne i zależne od kobiet istoty Nowego Świata 😅). 
 
Jakiego ostatecznie mężczyznę pragnęły ujrzeć czytelniczki "Bluszczu?" Można powiedzieć "Nihil novi sub sole" - takiego samego, jakiego pragną widzieć dzisiejsze "wyemancypowane" kobiety (w tym cała masa feministek). Mężczyzna przyszłości to miał być po prostu towarzysz kobiety, który w pełni zaakceptuje jej pragnienia i potrzeby, porzuci "kłamliwą postawę wobec kobiet", wyzwoli się z "okowów uświęconych tradycją nakazów" i stanie się jej "towarzyszem życia". Mężczyzna powinien rozumieć i akceptować fakt, iż kobieta jest równa mężczyźnie pod każdym względem i jeśli współczesny człowiek to pojmie i pozbędzie się "ślepego męskiego egoizmu", wówczas zniknie również feminizm, gdyż przestanie być potrzebny. Wielkie nadzieje na uformowanie takiego właśnie mężczyzny pokładano w umiejętnościach wychowawczych współczesnych matek, które będą kształtować swych synów na zupełnie innych zasadach. Jednocześnie czytelniczki wyrażały radość, twierdząc że już pojawił się pierwszy zwiastun zmiany, w osobach młodych 20, 30-letnich mężczyzn, którzy są inni niż ich ojcowie (notabene dzisiejsze feministki też pragną takiej zmiany i również widzą nadzieję w różnicy mentalności współczesnych i poprzednich pokoleń) i wiele rzeczy akceptują, inne zaś traktują nie jako bezwzględną winę upadku kobiet, lecz jako obciążającą obie płcie współzależność (np. w temacie prostytucji, która przed wojną traktowana była jako wyłączna domena moralnego upadku kobiety, natomiast współcześni młodzi mężczyźni - jak pisały czytelniczki "Bluszczu" w 1932 r. - w prostytutkach nie widzą już jedynie kobiet upadłych, a dostrzegają swoją współwinę w tym procederze, jako że - jak pisała Jadwiga Krawczyńska: "jednakowo obciąża oboje, może nawet więcej jego - gdyż po jego stronie istnieje przewaga ekonomiczna, a jakże często olbrzymia wyższość intelektualna" nr. 50). Róża Czekańska-Heymanowa dodawała jeszcze, iż młody mężczyzna: "zrozumiał już, że w dziedzinie płci kobieta ma również swoje potrzeby i prawa. Gdy dowiaduje się, że w życiu kobiety, którą zamierza poślubić, nie jest pierwszym mężczyzną, nie robi z tego dramatu. W jego własnym życiu było już tyle kobiet, więc pojmuje, że głos krwi ma prawo odezwać się i w kobiecie" (nr. 51).
 
 

 
Ostatecznie więc jaki powinien być stosunek mężczyzny do kobiety i do rodziny? Maria Kasterska w swym liście do redakcji ujęła to prosto, jednocześnie ponownie się powtarzając. Pisała bowiem tak: "Stosunek mężczyzny do rodziny, był, jest i będzie tym, czym go uczyni matka, albo żona", czyli innymi słowy to jak ukształtuje syna matka lub męża żona, będzie wyznaczało męską świadomość społeczną w przyszłości. Czytelniczki pomstowały jednak na brak udziału mężczyzn w wychowaniu dzieci i żaliły się, iż mężczyzna rezygnuje z pełnienia roli ojca swych dzieci (ograniczając te relacje do niezbędnego minimum), uważając że dzielenie z kobietą zadań wychowawczych uwłacza jemu, jako mężczyźnie. Znów przytaczano zarzut wygodnictwa mężczyzny, który utraciwszy koronę jedynego pana świata, jednocześnie sam rezygnuje z pozycji głowy rodziny i autorytetu dla swych dzieci, obarczając tą rolą kobietę, na której barkach spoczywa teraz ciężar utrzymania domu i opieki nad dziećmi gdy mężczyzna odchodzi (np. do innej kobiety). Tutaj większość czytelniczek dochodziła do wniosku, iż emancypacja stała się swoistym balastem dla wielu opuszczonych kobiet, które poprzez wygodnictwo mężczyzn muszą teraz pracować na kilku etatach (uczęszczając do pracy zarobkowej aby utrzymać rodzinę i wykonując wszystkie obowiązki, jakie naturalnie dotąd pełniła matka), dla wielu czytelniczek był to zwykły "wyzysk" kobiety przez mężczyznę. Twierdziły też, że mężczyzna kurczowo trzyma się swych przywilejów, a obecnie poprzez emancypację doszedł jednocześnie do wniosku że obowiązki, jakie społeczeństwo nakładało na poprzednie pokolenia mężczyzn, teraz jego już nie dotyczą, skoro kobieta jest w pełni wyemancypowana to niech radzi sobie sama. Taka świadomość według dużej części czytelniczek wsiąkła w mózg i krew mężczyzn, gdyż jej stosowanie jest po prostu dla nich bardzo wygodne. Jedna z czytelniczek pisma - Irena Jachnowiczówna, tak podsumowała problem niechęci mężczyzn do emancypacji kobiet i wszystkich negatywnych i pozytywnych rzeczy z tym związanych: "Jeśli mężczyzna współczesny chce szczęścia, serca i miłości - musi być "większy", niż jest dziś. Musi porzucić pogoń za karierą i zmienić ją na rzetelną chęć służenia krajowi. Z baru, dancingu, kawiarni - wyjść musi na świat piękna przyrody, tężyzny fizycznej - na świat siły i prawdy. Kobieta dzisiejsza nie tęskni do średniowiecznego trubadura, ale nie może kochać chorągiewki, chwiejnej pod każdym względem, nie może jej imponować wytworniś z "Ziemiańskiej" z rozłupanym łebkiem i cudnym manucure" (nr. 46).
 
 

 
Co się tyczy tematu koleżeństwa mężczyzn i kobiet w pracy i sporcie, czytelniczki skupiły się raczej nad zagadnieniem czy pozbawiona podtekstu erotycznego przyjaźń męsko-damska w ogóle może istnieć. Ostatecznie uzgodniono że przyjaźń pomiędzy kobietami a mężczyznami mogłaby zaistnieć, ale jak na razie nie istnieje, jako że meżczyźni sami siebie uważają za wyjątkowych, przez co nie dopuszczają kobiet do wyższych stanowisk i urzędów, a jednocześnie (jak twierdziły) każda przyjaźń w miejscu pracy często zamienia się we flirt a ten z reguły kończy się małżeństwem. Jednocześnie większość czytelniczek wyrażała przekonanie że może kiedyś w przyszłości pojawi się prawdziwa przyjaźń meżczyzny i kobiety i ułatwi to wzajemne zrozumienie obu płci. Najmniej odpowiedzi zostało udzielonych na pytanie o emancypację mężczyzn, gdyż większość czytelniczek dokładnie nie wiedziała co napisać i myliła męską emancypację z emancypacją kobiet. Na przykład Maria Kasterska pisała: "Emancypacja mężczyzn? Brzmi to trochę paradoksalnie, ale jest w tym słuszność: dowiadują się, że ta obok - to nie tylko mała lub niewygodna samiczka, to nie tylko pożądane lub nużące ciało: to sąsiad, mający swój głos, potrzeby, postanowienia, to rywal, a często zwycięzca" i dodawała: "Mężczyzna moralnie zgnuśniał - a "wieczysta kobiecość", obawa utraty mężczyzny, stoi na przeszkodzie jego wyzwoleniu" (wydaje się że ówczesne kobiety miały problem z definicją "wyzwolenia meżczyzn", gdyż nie zdefiniowały jeszcze pojęcia "patriarchatu", w czym wyręczyły je współczesne feministki. Problem polega jednak na tym, że swoją nienawiść do mężczyzn - feministki starają się osłabić właśnie poprzez wysuwane na piedestał pojęcia patriarchatu. Nie wypada bowiem oficjalnie walczyć z mężczyznami, nie wypada ich oficjalnie nienawidzić i życzyć im śmierci - choć współczesne feminazistki i tak coraz mniej mają pod tym względem oporów. Dlatego też najlepiej całą nienawiść do mężczyzn przerzucić na wydumany i nieistniejący patriarchat. Zawsze inaczej to brzmi, gdy feministka mówi iż walczy z patriarchatem, miast życzyć śmierci wszystkim facetom - prawda?).
 
Ciekawe odpowiedzi czytelniczek padały natomiast przy pytaniu o istnienie "piekła mężczyzn". Otóż większość pań twierdziła bezdyskusyjnie że... żadne piekło meżczyzn nie istnieje, gdyż dominujący samiec, a przy tym agresor żądny wszechwładnego panowania, nie może przecież stać się ofiarą. Niektóre z kobiet dochodziły więc do dosyć kuriozalnych wniosków, że piekłem mężczyzn jest ich czyściec, w którym faceci pokutują za... winy swych przodków. "Ojcowie i dziadowie nie przewidując, że potomek ich zejdzie na "dziady", wszczepili mu w mózg i krew dawną tradycję płci: a on tej tradycji nie jest w możności sprostać" - jak pisała Jadwiga Kiewnarska w 47 numerze "Bluszczu" z 1932 r. Twierdzono też że "piekłem mężczyzn" może stać się choćby głupia żona, "która nie zadaje sobie trudu, aby zrozumieć, że małżeństwo - to tak sztuka, jak każda inna" - jak pisała Janina Strzelecka (nr. 48). Natomiast niejaka Lena uważała że piekłem mężczyzny może być również: "emancypacja kobiet, ciągłe ich dążenie naprzód, sięganie po coraz to nowe zdobycze. Nie rozumie on psyche kobiety, ma o niej zbyt ogólnikowe pojęcie, nie wgląda w głąb jej duszy" (nr. 51), inna zaś czytelniczka twierdziła wprost: "Czy istnieje piekło mężczyzn? Absurd! On za gorzką chwilę w domu znajdzie 100 słodkich poza domem. Choćby żoną była Ksantypa - jednak dola pana domu jest zawsze lepsza" (nr. 51). I to w zasadzie wszystko, co na temat mężczyzn i męskości (w przyszłości) miały do powiedzenia czytelniczki tygodnika "Bluszcz". Ostatecznie nie doszło do wykrystalizowania się ostatecznego kształtu męskości, który odpowiadałby wszystkim paniom, choć jednocześnie zgodnie twierdziły że mężczyzna musi się zmienić i że zmiana ta powinna dokonać się poprzez wychowanie ze strony matki lub ewentualnie żony (choć w tym drugim przypadku raczej było już za późno). Każda z czytelniczek twierdziła że jedyną nadzieją dla utrwalenia się emancypacyjnych dążeń kobiet, jest zmiana mężczyzn i zastapienie Króla-Lwa łagodnym kiciusiem. Cóż, pomysły można mieć różne, papier też wiele przyjmie, ale jak pisał Kornel Makuszyński na temat mężczyzn: "Bo co tu wiele gadać? Mężczyzna, jaki był, taki został, a jeśli twierdzi, że się od czasu epoki kamienia troszeczkę zmienił, to szelma, elegancko i z wyborną wprawą, zmyśla". Niech więc te słowa będą ostatecznym podsumowaniem tematu.                      
 
 
 
 SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!!!



OBY TEN NADCHODZĄCY BYŁ ZNACZNIE LEPSZY OD STAREGO I OBY NIE OPUSZCZAŁA NAS POGODA DUCHA I JASNOŚĆ MYŚLI
 
BOWIEM, JAK TO JUŻ KIEDYŚ KTOŚ ZAUWAŻYŁ:
   
"SKORO BÓG Z NAMI, 
TO KTÓŻ PRZECIW NAM"
 
  

środa, 30 grudnia 2020

JAKI POWINIEN BYĆ MĘŻCZYZNA PRZYSZŁOŚCI? - Cz. I

CZYLI RADY ORAZ PROPOZYCJE PAŃ 

NA TEMAT PRZYSZŁOŚCI 

MĘŻCZYZN I MĘSKOŚCI 

z 1932 r.

 
 
  

 W 1930 r. w jednej z genewskich szkół dla dziewcząt, przeprowadzono ankietę na temat zadowolenia z bycia kobietą, a dokładnie zaś tytuł ankiety brzmiał: "Czyś zadowolona, że jesteś dziewczyną?". W owej ankiecie wypowiedziały się 34 uczennice, z czego aż 22 z nich nie były zadowolone że urodziły się dziewczynami i jeśli tylko miałyby możliwość, to "wolałyby stokroć urodzić się chłopcami, do których przecież należy cały świat". 11 uczennic stwierdziło zaś że bycie kobietą jest równie dobre co bycie mężczyzną i cieszyły się ze swojej płci, gdyż: "jest rzeczą bardzo przyjemną posiadać dzieci", "jest bardzo miło prowadzić dom" oraz że "kobieta nie potrzebuje tyle pracować co nieszczęsny mężczyzna". Tylko jedna z dziewcząt zdecydowanie w ankiecie stwierdziła że być dziewczyną jest znacznie lepiej, niż być chłopcem, gdyż tak naprawdę to kobiety rządzą światem i "mogą chłopcom pokazać do czego dziewczęta są zdolne". I rzeczywiście, twierdzenie że to mężczyźni od wieków rządzą światem, jest nie do końca prawdziwe, gdyż nawet jeśli tak założymy, to powstaje pytanie: "kto w takim razie rządzi mężczyznami?" Podział ról płciowych jest tak banalnie prosty i tak dziecinnie banalny, że aż śmiesznym jest by to wyjaśniać. Owszem, to mężczyźni ze względu na fizyczne i (często) intelektualne predyspozycje związane ze swoją płcią - są bez wątpienia stworzeni do działania, przewodzenia, tworzenia oraz niestety niszczenia. To bez wątpienia mężczyźni byli twórcami cywilizacji, to ich pot, krew i poświęcenie dawało gwarancję przetrwania ludzkości jako społeczeństwa (mężczyźni z reguły są tak skonstruowani, że dążą do osiągnięcia często najbardziej odległych i wydawałoby się niemożliwych do zdobycia celów, w tym również władzy - a to automatycznie powoduje likwidację stanu pierwotnej anarchii i stworzenia praw formujących cywilizację. Bez tych praw i bez tej stworzonej przez mężczyzn cywilizacji, los najsłabszych - czyli kobiet, dzieci oraz starców - w stanie pierwotnej anarchii byłby prawdziwym piekłem). Wszystkie wielkie cywilizacje w dziejach świata - i to zarówno wielkie imperia, jak i mniejsze, a stabilniejsze organizmy państwowe - zostały stworzone przez mężczyzn i nigdzie, w żadnej kulturze, w żadnej tradycji nie znajdziemy cywilizacji stworzonej ręką kobiet. To mężczyźni stanowili prawo (czasem godzące również w płeć piękną, ale bez wątpienia prawo to było fundamentem rozwoju ludzkich cywilizacji), to oni tworzyli niesamowite dzieła sztuki (co nie znaczy oczywiście że nie było kobiet artystek - mówię jednak o proporcjach które nie są ze sobą porównywalne) to oni również byli obrońcami swych rodzin, swych kobiet, swych miast i swych ojczyzn, to oni ginęli na polach bitew i to oni byli mordowani oraz najdotkliwiej prześladowani przez wrogów w przypadku klęski. Oczywiście mężczyźni to również często niepohamowana agresja i chęć niszczenia - jednak wydaje się, iż w tym akurat przypadku nie różnią się wiele od kobiet, a jedynie tym, że męska agresja jest bezpośrednia, widoczna i przez to postrzegana jako dominująca w męskiej naturze (kobiety - nie będąc wcale mniej agresywne od mężczyzn - działają bardziej subtelnie i potrafią niszczyć swych wrogów na o wiele więcej sposobów niż faceci, choć ich agresja pozostaje w cieniu i często jest niezauważalna).

Tak, to mężczyźni byli i są twórcami cywilizacji. To mężczyźni są gnębicielami anarchii i dawcami (małej) stabilizacji dla swych społeczeństw. Jednak bądźmy szczerzy - czy komukolwiek wydaje się, że faceci kiwnęliby palcem w jakiejkolwiek dziedzinie, gdyby nie posiadali silnej motywacji w postaci... kobiet? Przecież to wszystko, co powstaje i co wychodzi spod męskiej ręki, tworzone jest głównie dla kobiet. Naprawdę komukolwiek wydaje się że faceci w jakiejkolwiek sprawie kiwnęliby palcem, gdyby nie było kobiet jako bodźca i często podniety (zarówno intelektualnej jak i erotycznej). Gdyby zabrakło kobiet, wszelka cywilizacja by się rozpadła, gdyż mężczyźni po prostu przestaliby się starać. Staliby się swoistymi Elojami, niezdolnymi do podjęcia jakiejkolwiek decyzji i biernie oczekującymi na swój los. Ale mechanizm ten działa w dwie strony, jako że gdyby zabrakło mężczyzn, społeczność kobiet bardzo szybko również by zanikła (kiedyś swojej dobrej znajomej zadałem pytanie, co by było, gdyby na świecie zabrakło mężczyzn. Odpowiedziała bez chwili namysłu: "Baby same by się powybijały!" - i to zdanie wydaje mi się bardzo dobrze oddawać rzeczywistość). I choć większość kobiet akceptuje zalety i wady swej płci, wydaje się że przynajmniej część kobiecego rodu opanował swoisty "kompleks penisa", który sprowadza się do małpowania na siłę męskich zachowań i chęci dorównania facetom w każdej dziedzinie życia. Ostatnio przeczytałem na jednym z portali, opinię pewnej kobiety, która stwierdziła: "Wydaje mi się, że mężczyźni boją się silnych i niezależnych kobiet!" co miało też być dowodem pewnych męskich kompleksów. To stwierdzenie jest niepełne, gdyż można powiedzieć że faceci w ogóle boją się kobiet - a szczególnie ładnych kobiet. Trudno się temu dziwić, wiedząc że kobiety z racji swej płci, już na wstępie mają ułatwione życie, gdyż nawet jeśli nie są zbyt ładne, wcześniej czy później znajdą swego amatora, zaś ładna dziewczyna w ogóle nie ma żadnych problemów ze zdobyciem "samca", gdyż wokół niej co chwila trwają swoiste "tańce godowe" i to ona wybiera kandydata na swego partnera i swego męża. Facet natomiast już na wstępie ma pod górkę (mam tutaj na myśli większość mężczyzn, choć są też i tacy, do których panienki lgną niczym magnez, a oni niezbyt przywiązują się do tych związków, traktując je jak coś zupełnie naturalnego) gdyż aby zaimponować kobiecie, musi najpierw się czymś wykazać, czymś jej zainteresować - tak, aby to właśnie jego wybrała. Dlatego też faceci boją się kobiet zdając sobie sprawę z siły jaką owe kobiety posiadają i jak mogą owego faceta zniszczyć, uznając go za niegodnego ich kobiecej "boskości". 
 
Co zaś się tyczy niezależnych kobiet, to rzeczywiście odstraszają oni męską brać (choć oczywiście nie wszystkich), a to głównie dlatego, że posiadając naturalnie kobiecą przewagę swej seksualności, pragną również wejść w naturalnie męski świat wzajemnej konkurencji i wyzwań, w którym to świecie mężczyzna kształtuje swoją wyjątkowość w oczach kobiety (władza - pieniądze - przebojowość - siła etc. etc.). Musząc co chwila zmagać się z konkurencją i wyznaniami dominującymi w "naturalnym świecie" mężczyzn, jedyne czego pragną faceci po zakończeniu takiego dnia, to powrót do domu, do słodkiej żony, do dzieci i do spokoju oraz rodzinnej atmosfery swego domostwa. Naprawdę nie chcą oni jeszcze w domu konkurować o władzę ze swoją żoną, której nagle wyskoczyła potrzeba "dorównania mężczyźnie" i zaczyna wchodzić w typowo męski świat, zaniedbując jednocześnie swoje obowiązki jako żony i matki. A gdy kobiety nie znajdują w tym zrozumienia u swoich mężów czy partnerów, pojawiają się takie właśnie refleksje, jak wyżej wymieniona i stwierdzenia że "mężczyźni boją się silnych i niezależnych kobiet". Dziwię się, że istnieją kobiety, które nie pojmują iż facet może nie mieć ochoty nieustannie konkurować ze swoją kobietą również w domu, że jego męskość może ucierpieć na tym, iż ta na przykład zarabia więcej niż on, bo przecież utrzymanie rodziny należy do mężczyzny i jeśli ona (całkiem nieświadomie) ostentacyjnie podkreśla swoją przewagę (również finansową) to działa na faceta tak, jakby próbowała pozbawić go męskości. To nowa forma konkurencji, z tym że teraz facet musi walczyć nie z innym samcem o kobietę, lecz z kobietą o swoją męskość. A to przecież kobiety są owym męskim bodźcem, popychającym facetów do działania. Niestety, takie sytuacje powtarzają się co chwila w różnych okresach historycznych, w których kobiety zaczynają odczuwać "zazdrość o penisa" i próbują wkraczać w męski świat, jednocześnie całkowicie zapominając o swym własnym kobiecym świecie. To rodzi frustrację i niepewność wśród mężczyzn, którzy wcale nie pragną konkurować ze swoimi kobietami, a jedyne czego chcą, to po intensywnym dniu zmagań z innymi samcami - spokoju i akceptacji w oczach swej kobiety. Należy też pamiętać, że zawsze, gdy w grę wchodziła powszechna świadomość zbiorowej emancypacji kobiet, kończyło się to bardzo źle dla cywilizacji, a co za tym idzie ostatecznie dla samych kobiet. Przykłady można mnożyć - Grecja była silna, jak była ojczyzną polis zarządzanych i bronionych przez mężczyzn, gdy zaś w epoce hellenistycznej znacznie wzrosła emancypacja kobiet, nastąpił rozkład tej cywilizacji, a co za tym idzie podbój greckiego świata przez Rzym. Rzymianie również byli silni, gdy dominowała wola "pater familias", lecz w I, a szczególnie II i III wieku naszej ery, gdy kobiety uzyskały znaczną niezależność, nastąpił szybki rozkład społeczny, a co za tym idzie zagłada rzymskiego świata i podbój przez dzikie (męskie) plemiona z Północy.
 
 

 
Zawsze, w każdej cywilizacji, w której kobiety zaczynały dominować, następował powolny, acz całkowicie nieunikniony upadek cywilizacyjny i rozkład moralny a w ostatecznej konsekwencji podbój przez lepiej zorganizowane "męskie" społeczności najeźdźców. I bierze się to jedynie stąd, iż kobiety pragną "tylko" emancypacji, "tylko" równouprawnienia z mężczyznami. Owe "tylko" jest tu bardzo ważne, gdyż należy pamiętać, że ze względu na swoją seksualność kobiety od wieków dominowały nad mężczyznami, a jeśli dodatkowo uzyskują z nimi równe prawa, to bez wątpienia przejmują całkowitą dominację (już Sokrates zwykł mawiać - mając zapewne doświadczenie swej żony Ksantypy, iż: "Kobieta, zrównana z mężczyzną, zostaje jego przełożoną", zaś William Golding pisał: "Myślę, że kobiety są głupie, udając, że są równe mężczyznom. Są o wiele lepsze i zawsze były"). Naturalna równowaga pomiędzy płciami zostaje zachwiana, a to oznacza koniec tej (sfeminizowanej) cywilizacji i zastąpienie jej, kolejną "męską" wersją. Tak było od wieków i tak dzieje się non stop. Głównym tego powodem są (według mnie) te kobiety, które nie pojmując siły swej seksualności, pragną jeszcze walczyć z mężczyznami o kontrolę nad "połową świata". I takie kobiety były i są zawsze, a ich pomysły (np. na temat mężczyzn i męskości) prowadzą bezpośrednio do cywilizacyjnego upadku i ponownej społecznej degradacji. Kobiety bowiem mają naturalną skłonność do uległości i póki uznają przewodnictwo swego mężczyzny, póty rozwój cywilizacyjny postępuje. Ale gdy zapragną "zawalczyć o penisa" - niczym mitologiczna Pandora, która wypuściła na świat wszelkie nieszczęścia i choroby - doprowadzają każdą cywilizację do upadku, anarchii, wojen i kolejnego "piekła kobiet". I właśnie w tym temacie pragnę zaprezentować takie pomysły wyemancypowanych pań, które na łamach popularnego przed wojną, polskiego tygodnika dla kobiet o nazwie "Bluszcz" (ukazywał się on w latach 1865-1918, 1921-1939 i potem jeszcze w 2008-2012), debatowały nad nową formą męskości i nowym typem mężczyzny przyszłości. Było to pismo bardzo popularne i żadne inne pisma kobiece Dwudziestolecia Międzywojennego nie mogły się z nim równać ("Bluszcz" przejmował czytelniczki z innych pism kobiecych, jak np. ukazującego się w latach 1927-1934 magazynu "Kobieta współczesna" - zdecydowanie stawiającego na równouprawnienie kobiet z mężczyznami pod każdym względem).
 
 

 
"Bluszcz" był również najstarszym pismem kobiecym na ziemiach polskich. Założony został przez poetkę Marię Ilnicką niedługo po zakończeniu Powstania Styczniowego (1863-1864), które to było prawdziwym zrywem niewolników, pragnącym wolności i nie godzącym się dalej żyć pod siermiężnym jarzmem rosyjskiego cara. Nie miało ono co prawda żadnych szans na zwycięstwo, a było jedynie formą sprzeciwu Polaków wobec zaborcy, formą szaleńczego zrywu na znacznie silniejszego (i lepiej uzbrojonego) przeciwnika. Mimo jednak swej klęki, Powstanie Styczniowe zasiało ziarno, z którego potem wyrosło pokolenie które odzyskało Niepodległość i przywróciło Polskę na należne jej miejsce na mapie Świata. Gdy Powstanie zakończyło się klęską, to i wielu mężczyzn poległo w walce lub zostało zesłanych na Syberię, w kraju zaś pozostały kobiety - matki, żony, siostry, córki - często wdowy które teraz musiały jakoś poradzić sobie z wychowaniem dzieci. "Bluszcz" od samego początku kierowany przez redaktor naczelną - Marię Ilnicką, w pierwszych dwóch dekadach swego istnienia propagował model kobiety zaradnej a jednocześnie pokornej, pełnej poświęcenia dla męża i dzieci, której obowiązkiem było przekazanie swemu potomstwu patriotycznych wzorców i wiary chrześcijańskiej (sławna pieśń "Płynie Wisła, płynie", ze słowami: "Nad moją kolebką matka się schylała, matka się schylała, i mówić pacierza wcześnie nauczała. "Ojcze nasz" i "Zdrowaś" i Skład Apostolski i Skład Apostolski, bym do samej śmierci kochał naród polski, bym do samej śmierci kochał naród polski. Bo ten naród polski ma ten urok w sobie, ma ten urok w sobie - kto go raz pokocha, nie zapomni w grobie").
 
 

 
Na przykład matka Józefa i Bronisława Piłsudskich czytywała im dzieła Juliusza Słowackiego, Adama Mickiewicza, Juliana Ursyna Niemcewicza, Zygmunta Krasińskiego (Marszałek pisał po latach o swej matce: "Nieprzejednana patriotka nie starała się przed nami ukrywać bólu i zawodów z powodu upadku powstania, owszem, wychowywała nas, kładąc zwłaszcza nacisk na konieczność dalszej walki z wrogiem ojczyzny. Od najwcześniejszego dzieciństwa zaznajamiano nas z utworami naszych wieszczów ze specjalnym uwzględnieniem utworów zakazanych, uczono historii Polski, kupowano książki wyłącznie polskie. (...) Matka najbardziej lubiła z naszych wieszczów Krasińskiego, mnie zaś od dzieciństwa zachwycał zawsze Słowacki, który też był dla mnie pierwszym nauczycielem zasad demokratycznych". 9 listopada 1931 r. w liście do Artura Śliwińskiego, Piłsudski pisał: "Jako dziecko często fantazjowałem i nieraz zadawałem sobie dziwne pytania: czy jest ktoś na świecie, dla kogo mógłbym umrzeć (...) Mógłbym na to zdobyć się jedynie dla matki (...) Dzisiaj spokojnie umarłbym dla dobra swych dzieci", zaś w swym testamencie z maja 1935 r. Marszałek pisał tak: "Nie wiem, czy nie zechcą pochować mnie na Wawelu? Wtedy niech tylko moje serce schowają we Wilnie. Tam leżą moi żołnierze, co w kwietniu 1919 r. mnie jako wodzowi Wilno pod nogi w prezencie rzucili. Sprowadźcie zwłoki mej matki z Sugint, wiłkomirskiego powiatu do Wilna. Pochowajcie ją z wojskowymi honorami. Matka mnie - do tej roli, jaka mnie wypadła - chowała"). Maria z Billewiczów Piłsudska (w "Potopie" Henryka Sienkiewicza, Oleńka - narzeczona Andrzeja Kmicica - również pochodzi z rodu Billewiczów), matka Marszałka, zmarła w 1884 r. w wieku 42 lat.
 
 
 
 
Tematyka "Bluszczu" zmieniła się dopiero z początkiem lat 80-tych XIX stulecia i tutaj zaczął dominować temat głównie pracy zarobkowej kobiet oraz ich wykształcenia. Pismo to skierowane było głównie do średniozamożnych kobiet z rodzin szlacheckich i mieszczańskich. Ilnicka stała na gruncie emancypacji kobiet, ale bez żadnych rewolucyjnych (dziś powiedzielibyśmy feministycznych) zmian, propagując przede wszystkim życie rodzinne i kobietę, jako podporę domowego ogniska (na łamach pisma krytykowano często sufrażystki, widząc w ich działalności element rozkładu niszczący rodzinę i wspólnotę społeczną). Po rezygnacji Ilnickiej z dalszego kierowania pismem w 1896 r. (po ponad trzydziestu latach), "Bluszcz" do 1918 r. miał jeszcze dwie redaktorki naczelne i jednego redaktora, ale wszyscy (w mniejszym lub większym stopniu) kontynuowali tematykę zapoczątkowaną przez Marię Ilnicką. W 1918 r. na fali radości z odzyskanej po zakończeniu I Wojny Światowej Niepodległości, redaktor Zofia Seidlerowa na łamach pisma, namawiała kobiety do aktywnego włączania się w budowę nowoczesnych struktur odradzającej się polskiej państwowości. Owe czasopismo jednak przestało się ukazywać w tymże 1918 r. i odrodziło się dopiero w dwa i pół roku później pod kierownictwem Stefani Podhorskiej-Okołów. Pismo nadal koncentrowało się na emancypacji zawodowej kobiet, na rolach kobiet i mężczyzn w życiu rodzinnym, wychowaniu dzieci, nauce etc. W 1928 r. wprowadzono kącik "Nasza mównica", w którym oddawano głos czytelniczkom, pragnącym wyrazić swe zdanie w najważniejszych tematach (np. w kwestii zjawiska prostytucji, chorób alkoholowych, analfabetyzmu, aborcji. Już w latach 20-tych zaczęto propagować nowy model kobiecości: "idealnego typu kobiety polskiej zarówno pod względem jej wewnętrznego doskonalenia, jak i umiejętnego wykorzystania przysługujących jej praw i obowiązków". Gdy już ustalono jak powinna wyglądać kobieta przyszłości, wzięto się za mężczyzn i od początku lat 30-tych, zaczęto debatować na łamach pisma nad nowym modelem męskości. W 1932 r. pismo (w kilku kolejnych numerach) przeprowadziło ankietę zatytuowaną: "O nowy typ mężczyzny", oddając pole czytelniczkom jak powinien ów nowy model wyglądać (notabene, starano się też włączyć do dyskusji mężczyzn, ale wynik tego był mizerny i niewielu panów wysyłało listy do redakcji ze swoimi propozycjami).
 
 
 
 

 
 
O tym jednak jakie owe czytelniczki "Bluszczu" miały propozycje na temat przyszłości mężczyzn, oraz pojęcia męskości, opowiem w kolejnej części.
 
 
 
 
 
 
CDN. 
 

niedziela, 27 grudnia 2020

ŚWIAT PRZYSZŁOŚCI

JAKI BĘDZIE ŚWIAT 

ZA PIĘĆDZIESIĄT LAT? 

CZYLI ROZWAŻANIA O PRZYSZŁOŚCI 

z roku 1932

 
 
 
 
 
 "PRZEDMIOTEM ROZMYŚLAŃ I OBAWĄ SERCA 
JEST MYŚL O TYM, CO ICH CZEKA"

(Syr. 40,2)
 
 
 Jak będzie wyglądał świat, za pięćdziesiąt lat? Któż to może odgadnąć, ale futurologia to bardzo ciekawa i interesująca dziedzina, która poprzez swoistą zabawę typu "zgaduj zgadula" rozwija również myślenie i analizowanie ewentualnych zagrożeń mogących objawić się w przyszłości, których to początki widać już dziś. Zresztą przepowiadanie przyszłości zawsze cieszyło się ogromnym powodzeniem bez względu na epokę ludzkich dziejów. W starożytności, aby poznać zamierzenia bogów co do losów jednostek, radzono się kapłanów lub wieszczek (np. słynną delficką pytię, oraz kapłanów Zeusa ze świątyni w Dodonie - którzy również słynęli z przepowiadania przyszłości). W średniowieczu zaś ogromną popularność zyskała astrologia i umiejętność "czytania z ruchu gwiazd". Przecież ci wszyscy średniowieczni i renesansowi astronomowie, jak np. Mikołaj Kopernik, Georg Pauerbach, Johannes Müller czy inni im podobni, z pewnością umarliby z głodu, gdyby poprzestali jedynie na obserwacji koniunkcji gwiazd i planet. Tak naprawdę przede wszystkim byli oni z zawodu astrologami (Kopernik był jeszcze lekarzem i ekonomistą), układającymi horoskopy tym, którzy prosili ich o odszyfrowanie swojej przyszłości (często płacąc za przepowiednie spore sumy). Astronomami zaś owi mędrcy stawali się dopiero "po godzinach pracy", gdy mieli już trochę wolnego czasu dla siebie. XIX wiek przyniósł zaś ogromną popularność seansów spirytystycznych i swoistych "zabaw z duchami". W każdej więc epoce ludzie pragnęli sięgnąć poza zasłonę czasu i odkryć jaka przyszłość czeka ich samych, ich rodziny lub cele i zamierzenia których zamierzali się podjąć. Dziś właśnie zaprezentuję jedną z takich ciekawostek zamieszczonych na łamach (niezwykle popularnego przedwojennego) czasopisma "Tęcza" ukazującego się w latach 1927-1939. Tam właśnie w listopadzie 1932 r. (ze względu na przypadającą wówczas 14 rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości) ukazał się tekst Tadeusza Kraszewskiego pt.: "Od dziś za lat 50. Rok 1982".
 
Rok 1932 był to rok szczególny. Już wówczas dawało się wyczuć duży niepokój o przyszłość tego, w jakim kierunku potoczą się losy świata i co czeka ludzkość w nadchodzących latach. W Niemczech coraz głośniejsze stawały się parady paramilitarnych oddziałów SA i SS. Owi "dziarscy chłopcy od Hitlera" zapatrzeni w swego wodza niczym w bożka, gotowi byli na bardzo wiele - łącznie z daniną krwi i własnego życia - aby tylko zrealizować wizję narodu panów dominującego w Europie i Świecie. Ci właśnie chłopcy w kilka lat później podpalą cały Kontynent, przynosząc ludzkości niewyobrażalne cierpienia, przemoc, pogardę i śmierć (jak pisał Ksawery Pruszyński ze swej podróży po Gdańsku w 1932 r.: "Widać ich najwięcej po godzinie szóstej: jedni wracają z pracy, drudzy z plaży. W koszulach z brązowej khaki, ciemniejszych bryczesach, sznurowanych butach lub owijakach (...). Armia "Trzeciego Reichu", walczące naraz ze wszystkiemi wrogami niemczyzny, z marksizmem, żydostwem, słowiaństwem, łaciństwem, "dyktatem" wersalskim. Walka o Niemcy z Alzacją i Lotaryngią, ziemiami flamanckiemi Belgii - może Holandią? Austrią i południowym Tyrolem włoskim, z Pomorzem, Poznańskiem, Śląskiem, całą byłą Kongresówką, której ludność (po cóż germanizować?) przesiedli się wagonami gdzieś na południe Syberii. Przyłączenie Niemców sudeckich z Czech, Litwa, Łotwa, Węgry, Białoruś, Ukraina (...) wasalaty. (...) Wytępienie komunizmu i socjalizmu, ale upaństwowienie banków, ale kontrola robotniczego państwa nad produkcją. Oczyszczenie rasy. Więc wygnanie żydów (...) odejście od chrystianizmu (...). Wskrzeszenie dawnej Germanii, Germanii i Tacyta i Nibelungów choćby z religią Wotana. (...) Siedzą tu w paru kwaterach, od dwóch lat. Dość późno: Hitleryzm w Niemczech ma 10 lat rozwoju za sobą". Należy pamiętać, że Gdańsk od stycznia 1920 r. był oddzielony od Niemiec, zaś w listopadzie powstało tzw.: Wolne Miasto Gdańsk, czyli zasiedlony w większości przez Niemców, quasi niezależny twór, który w kontaktach międzynarodowych był reprezentowany przez Polskę i włączony został do polskiego obszaru celnego. Oprócz parlamentu Gdańska - Volkstagu - i Senatu - pełniącego funkcję władzy wykonawczej - mieli tam również swe siedziby Wysoki Komisarz Ligii Narodów, oraz Komisarz Generalny Rzeczypospolitej Polskiej. W 1932 r. doszło do poważnego konfliktu polsko-niemiecko-gdańskiego, którego podstawą był spór o stacjonowanie polskich okrętów wojennych w porcie gdańskim, oraz... oraz o istnienie portu w Gdyni, która od czasu swego powstania w 1923 r. - w 1926 uzyskała zaś prawa miejskie - stała się poważnym konkurentem dla Gdańska i której szybkie "zburzenie" postulowali gdańscy Niemcy. Gdy więc Senat Gdańska wypowiedział w marcu 1931 r. umowę o korzystaniu z gdańskiego portu przez polskie okręty, sprawa stała się poważna, tym bardziej że do Gdańska miała zawitać brytyjska eskadra Royal Navy. Józef Piłsudski postawił wówczas sprawę jasno - prawa Polski do Gdańska są i pozostają bezdyskusyjne i aby to zamanifestować, dowództwo Marynarki Wojennej skierowało do Gdańska niszczyciel ORP Wicher, który miał powitać brytyjskie okręty w gdańskim porcie, zgodnie z układem oddającym Polsce prawo do reprezentowania interesów Wolnego Miasta Gdańska na arenie międzynarodowej. Tak też się stało, a dodatkowo dowódca okrętu otrzymał rozkaz otwarcia ognia w kierunku najbliższego urzędu gdańskiego, jeśliby doszło do próby zbezczeszczenia polskiej bandery przez miejscowe władze lub niemieckie organizacje. Tak się jednak nie stało, gdyż niemieckie władze Gdańska przestraszyły się ewentualnych konsekwencji, zaś "Wicher" powitał w gdańskim porcie brytyjską eskadrę okrętów: "Westminster", Campbell", "Walpole" i "Vidette". W tym czasie Piłsudski już szykował się do ostatecznej rozprawy z Hitlerem i nazistami w Niemczech, czego kulminacją stał się projekt wojny prewencyjnej z 1933 r. Marszałek powtarzał że "cała ta hołota od Hitlera z pewnością da nam pretekst do wojny, bo nigdy nie mieli z tym problemów". Francja jednak odmówiła wspólnego ataku na Niemcy, a atak tylko ze strony polskiej byłyby jawną agresją w świetle prawa międzynarodowego, stąd cały plan ocalenia Europy i Świata przed nazizmem nie doszedł do skutku. Gdańsk następnie został przyłączony do Rzeszy po ataku hitlerowskich Niemiec na Polskę 1 września 1939 r. i ostatecznie powrócił do Polski w kwietniu 1945 r.).
 
 


Na Wschodzie zaś Stalin robił dobrą minę, puszczając oko do Zachodu i kokietując go przyjaznymi zapewnieniami, jednocześnie dokonując ludobójstwa na skalę porównywalną jedynie z II Wojną Światową. Na Ukrainie w czasie tzw.: "Wielkiego Głodu" lub też "Wielkiego Pomoru" zagłodzono prawie... 7 milionów ludzi. Konsul Generalny Rzeczpospolitej Polski w Charkowie - Jan Karszo-Siedlewski, tak pisał w swym raporcie do MSZ-u: "Rezultatem tej gospodarki rabunkowej był wielki głód na wiosnę 1932 r., który po krótkiej przerwie w jesieni zeszłego roku ponowił się w ostatniej zimie i trwa do chwili obecnej. Ruina i nędza wsi ukraińskiej nie dadzą się wprost opisać, przy czym jest rzeczą charakterystyczną, że stan ten nie odnosi się do południa Rosji jako takiego, ale właśnie do Ukrainy, gdyż przejechawszy północną granicę Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej, obraz zmienia się już radykalnie. W Centralnej Czernoziemnej Prowincji, która pod względem klimatycznym i gospodarczym mało czym różni się od Ukrainy, stan włościaństwa jest bez porównania lepszy". Ukraina była zawsze jednym z największych producentów zboża w Europie, jednak polityka komunistów spowodowała pojawienie się tam straszliwego głodu, o jakim ludzkość zapewne nie słyszała w epoce nowożytnej. Głód zaczął się po oficjalnym ogłoszeniu zakończenia procesu kolektywizacji wsi sowieckiej (ogłoszono go 2 sierpnia 1931 r.). Powodem kolektywizacji i klęski głodu, były zawyżone i nierealne cele, stawiane pierwszej sowieckiej pięciolatce (1928-1932). Wykonanie założonych planów, wymagało przede wszystkim ogromnych nakładów finansowych a tego akurat sowiecka Rosja nie posiadała. Miała jedynie miliony ludzi - zmienionych teraz w niewolników jednej ideologii - których masowo wykorzystywała do budowy potężnych kompleksów przemysłowych (Stalin chciał jak najszybciej dogonić Zachód pod względem przemysłowym, również po to, aby swą armię zaopatrzyć w czołgi i samoloty gotowe na podbój Europy i Świata). Wykorzystywani w nieludzkich warunkach robotnicy, chłopi i więźniowie polityczni co prawda zbudowali owe potężne kompleksy przemysłowe, ale nadal nie było jak je wyposażyć w nowoczesny, niezbędny sprzęt .Można go było kupić jedynie na Zachodzie, a ponieważ jedyną walutą, jaką chciano handlować z ZSRS był ziarno i to ziarno głównie z Ukrainy, odpowiedź wydaje się oczywista. Zboże szło na Zachód, Zachód płacił Sowietom pieniędzmi, za które ci kupowali niezbędny im sprzęt techniczny. Pozostawał tylko jeden "drobny" defekt tej polityki - miliony zagłodzonych ludzi - którzy nie mając innego wyjścia - jedli trawę, korę drzew a nawet dopuszczano się kanibalizmu. Mimo to w oficjalnej propagandzie sowieckiej podkreślano jak kolektywizacja uchroniła od śmierci głodowej miliony mas chłopskich i jak zreformowała rolnictwo. W prasie i filmie pokazywano uśmiechniętych chłopów, szczęśliwych ze swego życia pod sowiecką władzą.
 
 

 
Natomiast wszelkie raporty o potęgującej się klęsce głodu, zbywano kpinami lub jawnymi groźbami, gdyż w państwie robotników i chłopów nie mógł przecież pojawić się masowy głód. Gdy więc sekretarz obwodowego komitetu partii bolszewickiej w Charkowie - Roman Terechow wysłał list do Stalina informujący, że w wielu wsiach jego obwodu chłopi głodują, ten mu odpisał: "Mówiono nam, towarzyszu Terechow, że jesteście dobrym mówcą, okazuje się że jesteście przede wszystkim świetnym opowiadaczem bajek. Wymyśliliście bajkę o głodzie i myślicie, że nas przestraszycie - nie uda się. Czy nie byłoby lepiej zrezygnować ze stanowiska sekretarza komitetu obwodowego i Komitetu Centralnego KP(b)U (Komunistyczna Partia bolszewików Ukrainy) i wstąpić do Związku Pisarzy, będziecie bajki pisać, a durnie będą je czytać". Gdy w marcu 1933 r. ostatecznie podjęto decyzję o zaprowadzeniu specjalnych środków wobec "siejących panikę", informacje z terenu od obwodowych sekretarzy partyjnych oraz przedstawicieli milicji i GPU - które dotąd przedstawiały prawdziwy obraz katastrofy humanitarnej - wywołanej celowo przez komunistów na Ukrainie - zaczęły się zmieniać i brzmiały podobnie, jak list Stanisława Kosiora - pierwszego sekretarza Komitetu Centralnego KP(b)U - wysłany do Stalina jeszcze w kwietniu 1932 r.: "Są pewne trudności żywnościowe, w niektórych wsiach zarejestrowano nawet przypadki głodu, ale jest to tylko i wyłącznie rezultatem miejscowych przegięć i złego stosunku do kołchozów. Wszelkie pogłoski o "głodzie" (celowo wzięty w cudzysłów) na Ukrainie należy kategorycznie odrzucić". Twierdzono wprost że brak zboża jest wynikiem lenistwa, nieuczciwej pracy i działań sabotażowych, a nie świadomej polityki sowieckiej, mającej na celu zamorzenie głodem mieszkańców Ukrainy, tylko po to, aby zboże stamtąd móc sprzedać za granicą (szef Centralnego Komitetu Wykonawczego ZSRS Michaił Kalinin nazwał nawet umierających z głodu ludzi "masą kołchozową" - ot całe bolszewickie podejście do człowieka). A tymczasem listy z sowieckiej Ukrainy czasem docierały na Zachód, w tym głównie do Polski (wydaje się że cenzura sowiecka celowo przepuszczała takie listy - w których ludzie pisali o swym tragicznym położeniu - aby zmobilizować zagranicę do wpłacania pieniędzy na pomoc dla głodujących Ukraińców, a w rzeczywistości środki te szły na potrzeby sowieckiego państwa i aparatu represji), w jednym z takich listów, opublikowanym w październiku 1933 r. we Lwowie, można było przeczytać: "Przysyłacie nam 10 dolarów i śmierć odchodzi od nas i tak w nieskończoność oddala się nasze cierpienie, nasza niczym niezasłużona męka i kara". Jednocześnie sowieckie władze utrudniały wysyłanie paczek z pomocą humanitarną, jakie płynęły wówczas z Kresów Wschodnich Rzeczypospolitej (najczęściej z Wołynia i Podola) i często paczki te wracały do adresatów, co miało dowodzić iż na Ukrainie nie ma żadnego głodu. Aby więc mieć pewność że pomoc dojdzie do potrzebujących, można było wysłać ją za pośrednictwem sowieckiego przedstawicielstwa handlowego w Warszawie (i należącej do nich firmy "Torgsin"), który w zamian za wpłacane środki finansowe, zobowiązywał się do zakupu potrzebnych towarów w sklepach na terenie ZSRS. Była to w zasadzie jedyna pewna możliwość udzielenia pomocy tym ludziom, jednak - jak w przypadku bolszewików w ogóle - pewności żadnej do końca nigdy mieć nie można było, a Związek Sowiecki był jednym wielkim więzieniem ludów.
 
 

 
Jeszcze z takich ciekawostek końca 1931 i początku 1932 r., można wymienić refleksje Zygmunta Nowakowskiego na temat cudzoziemców. Otóż pisał on w styczniu 1932 r.: "Niesłychana jest czasem ignorancja cudzoziemców. Np. niedawno, przed kilkoma tygodniami, bawiła w Polsce pewna młoda Francuzeczka, zaproszona przez przyjaciół Polaków do Krakowa i Zakopanego. Wyobrażała obie, że z Pragi dojedzie do Zakopanego... sankami. Była bardzo zmartwiona, kiedy jej powiedziano, że to niemożliwe. (...) Sankami z Pragi do Zakopanego! Nauczycielka liceum w Paryżu!" oraz "Przed kilku laty gościem wojewodziny krakowskiej była żona wysokiego dyplomaty francuskiego. Zwiedziła również i teatr. Okropnie podobała się jej "Turandot". W kilka dni później zaproszono mnie na obiad do wojewody. Pani domu powiada, że Francuzka ma do mnie jakiś ważny interes. Słucham: otóż w kącie salonu owa Paryżanka klaruje mi, że chce zrobić wielką niespodziankę i na balu kostiumowym w ambasadzie niemieckiej pojawić się w ludowym stroju krakowskim. Muszę jej pomóc w tym kierunku jako dyrektor teatru. W ręce będzie miała wachlarz ze stylizowanych chryzantem i takież trzy chryzantemy we włosach. I kostium ma być tylko w kolorze czarnym i białym, względnie srebrnym. Ponieważ jestem w żałobie (jak dodała). Spojrzałem na moją interlokutorkę i stropiłem się nie na żarty: bardzo wysoka, chuda, z włosami koloru beige, a wiek... To trudno określić. Zazwyczaj mówię o takich osobach, że są w sztucznym kwiecie wieku. Wymalowana sposobem metakosmetycznym. Pierwsza żona Tutenchamona. No, i chce być za "krakowiankę". Nie ma gadania, będzie na tym balu rzetelna niespodzianka. Nie, wolę do tego nie przykładać ręki! Rozpocząłem więc kroki dyplomatyczne od wyjaśnienia, że kostium krakowski, to same kolory. Im więcej barw, tym lepiej. Cała paleta. Stroju krakowskiego w kolorze czarnym i białym w ogóle nie ma. (...) Tu dama zakontrowała mi stanowczo, mówiąc, że nie tylko są takie właśnie kostiumy krakowskie, ale nawet widziała je nie dalej, jak wczoraj. Gdzie?! - w teatrze. Na scenie. Turandot miała taki strój w trzecim akcie. (...) Kostium chiński wzięła za krakowski! (...) Co zaś najzabawniejsze, nie pozwoliła sobie wybić z głowy tego projektu, lecz kazała zrobić dokładną kopię chińskiego modelu. I na balu ambasady niemieckiej była za krakowiankę po chińsku. Może nawet dostała jakąś nagrodę? Daj jej Boże!
 
I teraz, po tym przydługim wstępie, przejdźmy już do wizji przyszłości, zamieszczonej na łamach czasopisma "Tęcza" z listopada 1932 r., i sprawdźmy czy wizje te rzeczywiście się spełniły:
 
 
 
 
 
 
 "OD DZIŚ ZA LAT 50. ROK 1982"
 
 
 "Jak będzie wyglądał świat za lat pięćdziesiąt? Podobne pytanie zadawali sobie ludzie przed pięćdziesięciu laty, podobnie pytali na pewno sto lat temu i tak dalej wstecz, aż do chwili, kiedy człowiek po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że jego umysł ulepsza, poprawia i ułatwia życie. W ostatnim pięćdziesięcioleciu, szczególnie od początku XX wieku, technika zrobiła kilka kolosalnych kroków naprzód. Wynalazki, które były w powijakach, zostały po stokrotnie ulepszone i poprawione. Trudno byłoby wyliczyć bodaj najważniejsze: telefon, samochód, kino dźwiękowe, samolot, maszyny elektryczne, no i radio, radio, które poprzez oceany połączyło wszystkie lądy świata. 
 
Może być, że większość tych wynalazków przewidzieli genialni ludzie przed kilkudziesięciu laty. Może być, że i dziś możemy w ogólnych zarysach nakreślić rozwój ich za lat pięćdziesiąt. Ale trudniej jest przewidzieć, jak wpłyną te wynalazki na życie, jak się ono pod wpływem ich zastosowania ukształtuje. Bo na przykład: możemy sobie wyimaginować, że - jeśli dzisiaj skonstruowano maszynę, wykonywującą pewne czynności człowieka, tzw. robota, to za lat kilkadziesiąt produkcja ludzi-maszyn udoskonali się i rozwinie. Fabryki na żądanie będą wyrabiały maszynki kształtami przypominające zupełnie człowieka i wypełniające szereg czynności ludzkich. Zamiast więc na przykład wynajmować służącą w biurze pośrednictwa pracy, będziemy sobie po prostu kupowali w fabryce robota-kucharkę, czy robota-lokaja, czy po prostu robota-"dziewczynę do wszystkiego". W miarę środków. Ale trudniej jest wykombinować, jak taki wynalazek wpłynie na życie. Jaka będzie rola człowieka, kiedy robot będzie pracował w polu, pilnował maszyn w fabryce trykotaży, strzygł i golił w balwierni, reparował buty i szył ubrania. Czy wtedy ludziom pozostanie jedynie możliwość nicnierobienia i zbierania plonów pracy robotów? Przecież do reprodukowania nowych robotów wystarczy pewna ograniczona ilość ludzi. Jeszcze trochę będzie potrzebne do kontrolowania ich pracy, a co będzie robiła reszta? Czy ci, którym roboty odbiorą pracę, utworzą armię głodujących bezrobotnych, czy też będą opływali w rozkoszach lenistwa i używania? Czy może, kiedy cały trud i wysiłek pracy fizycznej zostanie dla ludzi skreślony, każdy człowiek będzie mógł według uznania obrać sobie jakąś pracę umysłową, kulturalną i poświęcić jej się całkowicie? Może rozkwitnie wtedy wspaniale kultura, nauka i sztuka, a może przeciwnie - ludzie powiedzą "stop !" mamy dosyć i pogrążą się w lenistwie. A jak wtedy będzie wyglądać problem podziału dóbr ziemskich, podział zysków z pracy robotów-maszyn? Słowem po wykreśleniu drogi dla rozwoju wynalazków pozostaje jeszcze dużo znaków zapytania, co do układu życia w przyszłości.
 
Trzy dziedziny rokują najwięcej nadziei rozwoju na przyszłość, otwierają nowe drogi wynalazczości ludzkiej: radio, elektryczność i lotnictwo. Już dotąd wywarły one wielki wpływ na życie, a należy się spodziewać, że w przyszłości wpłyną jeszcze znacznie na jego kształtowanie. Spróbujmy snuć przypuszczenia. Za lat pięćdziesiąt radio zastąpi telefony, telegraf, pocztę. W każdym domu niezbędnym przyborem będzie aparat radiowy. Może będą różne rodzaje aparatów, a może będzie jeden uniwersalny telefoniczno-telewizyjno-radiowy. Jeśli człowiek z roku 1982 ma jakąś sprawę do swego przyjaciela - nie pisze do niego listu, jak to było przyjęte w roku 1902, ani nie wysyła depeszy, jak w r. 1922, ani nie telefonuje, jak w r. 1932, ani wreszcie nie rozmawia przez radio, jak w roku 1962. Załatwia to sposobem uproszczonym i doskonalszym. Podchodzi do aparatu w kształcie niewielkiego pudełka, ozdobionego wielu kolorowemi guzikami i zaopatrzonego w niewielki ekranik. Przekręca, czy przyciska kilka guzików. W tej samej chwili na podobnym ekraniku, o kilka tysięcy kilometrów oddalonym od pierwszego, błyska jaskrawe światło. Przyjaciel widząc sygnał podchodzi do aparatu. Przyciska również guzik i oto każdy z panów widzi na swoim ekranie niby odbicie w lustrze swego przyjaciela.

- Hallo! przyjacielu, czy ci nie przeszkadzam? - rozlega się z aparatu głos.

- Ale cóż znowu. Mam dziesięć minut czasu. Potem będę słuchał koncertu z Metropolitan House.

- Świetnie się składa, bo ja mam za dziesięć minut posiedzenie komisji naukowej w Tokio, na którym muszę wygłosić przemówienie. 

Oczywiście przemówienie to wygłaszać będzie nasz przyjaciel, siedząc przy swoim biurku. Ludzie przestaną uczęszczać na przedstawienia, koncerty, odczyty, zebrania. Znikną też prawdopodobnie wielkie sale teatralne i koncertowe, znikną sale kinematograficzne. Wszystko to zastąpi aparat radiowy. Niepotrzebne będą drukowane gazety i książki, bo spaeker radiowy będzie podawać ilustrowane ostatnie wiadomości oraz czytać ostatnie utwory literackie. Przez radio można będzie oglądać najnowszą wystawę plastyki, popis taneczny i międzynarodowy turniej szachowy. Słowem radio ułatwi i uprzystępni konsumentowi spożywanie wszelkich darów kultury. 

Uniwersalnym środkiem lokomocji stanie się oczywiście lotnictwo. Pociągi i auta pozostaną może, jako przeżytki. Używać ich będą tylko ludzie niezamożni, których nie stać będzie na szybszą powietrzną komunikację, a może wprost przeciwnie zostaną one, jako środki lokomocji bogaczów, którzy będą mieli dużo czasu i kaprysy jeżdżenia po ziemi. Oczywiście auta i pociągi pożerać będą przestrzeń z dużo większą, niż dziś szybkością, a stosownie do tego zmieni się ich wygląd zewnętrzny. Będą podobne do zdobywających dzisiaj rekordy aut-rakiet. Siłą pędną będzie z pewnością elektryczność. O ile ruch aut i kolei może się zmniejszyć, to w powietrzu będzie na pewno dużo gęściej, niż obecnie. Potrzebne okażą się przepisy ruchu powietrznego i policjanci, kierujący tym ruchem. Najważniejszym problemem do rozwiązania w lotnictwie jest nie szybkość przelotów, lecz możliwość zatrzymywania statków w powietrzu. Problem ten zostanie zapewne do tego czasu rozwiązany. W roku 1982 będziemy mieli z pewnością powietrzne stacje taksówek, dworce autobusów powietrznych i dworce sterowców w powietrzu. Pasażer, wyruszający np. z Warszawy do Nowego Jorku, musi odbyć najpierw drogę na dach swego domu. Oczywiście windą. Skinie na przejeżdżającą wolniutko aero-dorożkę i ta opadnie prostopadle do jego stóp.

- Dworzec sterowców dalekobieżnych - powie pasażer, rozsiadając się wygodnie.  

Warknęło górne śmigło i taksówka wzbiła się w górę, biorąc przepisową wysokość. Dopiero po osiągnięciu odpowiedniego poziomu pilot puszcza w ruch śmigło przednie i rusza w stronę stacji. Wielki sterowiec nieruchomo wiszący w powietrzu mieści kasę biletową i poczekalnie. Zatrzymujące się przed nim sterowce-pociągi łączy się z dworcem zwodzonemi kładkami, po których przechodzą pasażerowie. Źle będzie się tu czuł człowiek cierpiący na agorafobię.
 

A ile niespodzianek przyniesie nam wynalazczość w dziedzinie elektryczności? Już dzisiaj zelektryfikowanie urządzeń domowych zamienia zwyczajne mieszkanie w krainę bajki: stoliczki-nakryj-się, miotły samosprzątajki, drzwi, co się same otwierały, wszystko to staje do rozporządzenia przeciętnego i nawet średnio-zamożnego człowieka. Jeśli dodamy do tego elektrycznego robota, to służba domowa niepotrzebna będzie ani w skromnym kawalerskim pokoju, ani w stupokojowym pałacu. O ile radio umili nam życie, lotnictwo przyśpieszy jego tempo, to elektryczność bardzo je uwygodni.

Może tak będzie za pięćdziesiąt lat, a może i nie! W każdym bądź razie, gdyby tak ktoś zapadł obecnie w sen latargiczny, jak bohater filmu "Świat przyszłości" i obudził się dopiero za lat 50, na pewno czekałoby go dużo niespodzianek. Może taką niespodzianką będzie stała komunikacja rakietowa z Marsem, może zmiana kierunku Golfstromu i ogrzanie nim bieguna północnego. Skutkiem tego na biegunie powstaną plantacje kawy i pomarańcz, a biedne foki i białe niedźwiedzie, które nie znoszą nagłych zmian temperatury przeniosą się chyba na wyspy Fidżi, gdzie klimat jest podobno najrównomierniejszy. Wszystkiego nie można przewidzieć, choćbyśmy bardzo dokładnie obliczali i nieobliczalnie fantazjowali. Tak samo, jak 50 lat temu ludzie dużo przepowiedzieli, a nikt nie potrafił przewidzieć radia, ani następstw wojny europejskiej.
 
Bo cóż nam z tego, że obliczymy na przykład dokładnie postępy chemii stosowanej i przepowiemy ekstraktowanie środków spożywczych w pigułkach i olejkach? Bardzo możliwe, że w r. 1982 obiad dla sześciu osób złożony z zupy rakowej, karpia na szaro, kuropatwy z rożna, kremu ananasowego i kawy z likierami można będzie razem z opakowaniem wsunąć do kieszeni w kamizelce. Ale możliwe też że właśnie rozwinie się produkcja rolnicza. Hodowla bażantów, truskawek w zimie i łososiów w Wiśle będzie tańsza od produkcji chemicznej. Cóż nam z tego, że z całą dokładnością potrafimy wyobrazić sobie miasto przyszłości z ulicami kilkupiętrowemi, może osłonionemi szklanym dachem, może ruchomemi, z drapaczami chmur, z lotniskami na dachach, z ogrodami na wysokości 26 piętra. Cóż nam z tego, że wyimaginujemy sobie nawet, jaki ustrój społeczny panować będzie wtedy? Może wszystkie kraje połączą się w wielkie Stany Zjednoczone Ziemi zaprzyjaźnione z sąsiedniemi planetami. Może na całym świecie będzie jedna wielka republika z wolnymi i równymi obywatelami. Albo może żółta rasa będzie w niej rasą uprzywilejowaną. Może zniknie z powierzchni ziemi pieniądz, powrócą czasy wymiany produktów pracy na produkty potrzeby życiowej, a może cały świat będzie we władzy tyranów-monarchów, czy należeć będzie do jednego wielkiego kapitalisty. Może za lat pięćdziesiąt rządzić będzie sprawiedliwość, a ludzie wyzbędą się wszelkiej nieprawości, a może to będzie okres panowania mocy złych i ciemnych. Może kobiety staną się silniejszą połową rodzaju ludzkiego i one - bezpośrednio już - rządzić będą światem, a mężczyźni przejmą dawne kobiece funkcje. Może tak, a może nie!
 
W każdej dziedzinie przewidywać możemy taki lub inny kierunek rozwoju, w każdej dziedzinie możemy przewidzieć dobrze, albo popełnić omyłkę. Bo na ogólną drogę życia składają się liczne ścieżki różnych jego dziedzin. To tak, jak przy matematycznych obliczeniach - podnoszenie do potęgi. Jeden drobny błąd wyrasta w ogromne różnice. A zresztą... jeden drobny kataklizm zniweczyć może wszystkie obliczenia. I znów musielibyśmy zacząć od początku". 

 

To tyle! Na ile owa przepowiednia się spełniła? Wydaje mi się że z tu prognozowanych technologicznych nowinek dziś jesteśmy w posiadaniu sporej cześci z nich, jak choćby "aparatu w kształcie niewielkiego pudełka" czyli laptopa, tableta, telefonu umożliwiającego komunikację nie tylko głosową, ale i wizualną. Jednak autor owych przepowiedni pomylił się, sądząc że stanie się to już w roku 1982. Owszem, spora cześć pracy zapewne została wykonana w latach 70-tych i 80-tych jednak prawdziwy rozwój technologiczny rozpoczął się dopiero z początkiem XXI wieku, a szczególnie w ostatniej dekadzie. Dlatego jeśli nawet owe przepowiadane wówczas, techniczne osiągnięcia już się dokonały, to jednak nie nastapiło to do roku 1982. Ale z drugiej strony są tacy co twierdzą że czas to pojęcie względne, więc chyba udało się autorowi artykułu z 1932 r. dość dokładnie przepowiedzieć przyszłość?!   


czwartek, 24 grudnia 2020

ŻYCZENIA ŚWIĄTECZNE

 CZYLI PO CO SĄ ŚWIĘTA 

BOŻEGO NARODZENIA?

 
 
 
 
Czas ucieka rok za rokiem, nadchodzą kolejne święta i znów ludzkie myśli biegną wokół realizacji codziennych, zwykłych spraw. Pomimo pandemii Covid-19 i tego wszystkiego, co wiąże się z podtrzymywaniem (ponadnarodowego) wzmożenia (graniczącego wręcz z paniką) z tym związanego, ludzie chcą żyć normalnie, pragną jak najszybciej powrócić do swego codziennego, naturalnego trybu życia. To oczywiście napawa optymizmem, ale należy też pamiętać, że powrót do normalności wcale nie będzie łatwy, gdyż są pewne siły na tym świecie, które nie chcą już żadnej normalności ani też powrotu do tego co było, gdyż planują stworzyć nam "nową normalność" która ani z normalnością ani tym bardziej z wolnością nie będzie miała już nic wspólnego.
 
Rok 2020 właśnie się kończy. Był to rok dosyć ciekawy i dający wiele do myślenia. Na przykład w USA odbyły się wybory prezydenckie i na tym w zasadzie można by było poprzestać, gdyż właśnie te wybory pokazały jak w praktyce ma wyglądać owa projektowana dla nas po-pandemiczna "nowa normalność". Otóż wybory te wygrał Donald Trump, a prezydentem zostanie Joe Biden. Zdziwieni? Takiego numeru jeszcze nie grali, a okazuje się że można, wszystko można i nie ma żadnego znaczenia kto na kogo głosuje, znaczenie ma jedynie to (jak mawiał batiuszka Stalin) kto liczy i kontroluje głosy. Można to oczywiście obśmiać na zasadzie że gdy dwóch kandydatów startuje w wyborach, a jednemu co chwila ciężarówkami dowożą do lokali wyborczych nowe głosy, to ten drugi choćby stanął na rzęsach i zrobił salto w powietrzu to nie ma żadnych szans na zwycięstwo. Zresztą było to widać już podczas kampanii wyborczej i owych debat, gdy Biden przemawiał do pustych aut i sprawiał wrażenia człowieka któremu zależy tylko na tym, aby jak najszybciej skończyć i iść spać. Nie było w nim żadnej niepewności co do ewentualnej przegranej, nie było obawy iż mógłby te wybory przegrać. A to oznacza że wybory te były już w góry ustalone i jedynie należało "dograć" kwestie techniczne podczas "liczenia głosów". Ktoś jednak powie - jak to, przecież nawet Sąd Najwyższy nie dopatrzył się uchybień podczas głosowania i liczenia głosów, więc o żadnych wyborczych fałszerstwach nie może być mowy. Sytuacja jednak nie wygląda tak cukierkowo, jak się nam to próbuje sprzedać w mainstreamowych mediach. Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych nawet nie podjął się próby rozpatrzenia skarg wyborczych, gdyż zdano sobie doskonale sprawę, iż fałszerstwa były podejmowane (co najmniej w trzech stanach) na masową wręcz skalę i nie dotyczyły jakichś poszczególnych uchybień z jakimi można mieć do czynienia podczas każdych wyborów. Gdyby więc Sąd Najwyższy USA podjął się rozpatrzenia tych skarg, musiałby unieważnić wybory w kilku stanach, a to oznaczałoby ni mniej nie więcej a prawdziwą... kompromitację USA w skali międzynarodowej. Dokładnie oznaczałoby to, iż Stany Zjednoczone jako kraj nie są w stanie nie tylko przeprowadzić na własnym terytorium uczciwych wyborów i zapewnić ich pełną transparentność, ale również pokazałoby to, iż amerykański system polityczny jest do cna zdegenerowany, przeżarty korupcją i całkowicie oderwany od problemów i oczekiwań obywateli. Tego oczywiście Sąd Najwyższy przyznać nie mógł, dlatego też odmówił rozpatrzenia skarg wyborczych i tym sposobem "śpiący Joe" - choć wybory przegrał - to został nowym, 46 prezydentem USA. Tak więc aby publicznie nie skompromitować i tak już skompromitowanego kraju jakim są Stany Zjednoczone Ameryki i nie podważyć i tak już leżącego zaufania własnych obywateli do amerykańskiego systemu politycznego i tamtejszej "demokracji" - należało uczynić wszystko, aby uznać wyborcze fałszerstwa za coś naturalnego i dalej tematu nie drążyć. Wygrał ten, co i tak miał wygrać, gdyż wspierał go prawie cały amerykański establishment polityczny (w tym spora część republikanów), a ten "buc" który miał przegrać, przegrał. Więc o co chodzi? Czy koś ma jeszcze jakieś pytania? Je...o  to je...o, na h...j drążyć temat - oto "nowa normalność!"
 
Unia Europejska pragnie zmienić się w superpaństwo kontrolowane z Berlina Brukseli. Trudno się temu dziwić, gdyż w jakim kierunku zmierza Unia, było wiadome co najmniej od połowy lat 80-tych XX wieku (należy jednak pamiętać że wówczas Unia jeszcze nie istniała. Istniały zaś Wspólnoty Europejskie - które po traktacie z Maastricht z 1992 r., co to wszedł w życie 1 listopada 1993 r. - zmieniły się we Wspólnotę Europejską a dopiero ta w traktacie z Lizbony z grudnia 2007 r., który w życie wszedł 1 grudnia 2009 r. ostatecznie zmieniła się w dzisiejszą Unię Europejską). Unia również jest elementem tworzonej na naszych oczach "nowej normalności", której podstawową zasadą jest odejście od demokracji i powstanie ponadnarodowych struktur, istniejących poza jakąkolwiek kontrolą społeczeństw krajów wchodzących w ich skład. Czy obywatele państw Unii mają jakikolwiek wpływ na wybór i politykę Komisji Europejskiej? (na której czele notabene stoją komisarze - tak samo jak to było w Związku Sowieckim), Parlament Europejski zaś (i tak opanowany przez marksistów) jest jedynie swoistym dodatkiem, pozbawionym realnego znaczenia i wpływu politycznego na rozwój kierunku tej organizacji (istnieje jedynie po to, aby dać ludziom wrażenie że w Unii Europejskiej istnieje jeszcze jakaś forma szczątkowej demokracji). Cel jest jasny - stworzenie zjednoczonego i ściśle kontrolowanego z centrum (Berlin, Frankfurt, Bruksela, ewentualnie Paryż) totalitarnego superpaństwa, zbudowanego na totalnej inwigilacji, kontroli oraz nagrodach i karach dla całej reszty europejskiego prekariatu (czyli zwykłych obywateli państw należących do Unii). Na razie odpuszczę sobie ten temat, choć bez wątpienia jeszcze do niego powrócę, gdyż jakakolwiek próba stworzenia marksistowskiego superpaństwa (owe "wartości" europejskie o których tak często się mówi, to są właśnie wartości żywcem wyjęte z "Manuskryptów paryskich" Karola Marksa z 1844 r. twórczo potem rozwijane przez jego następców) musi się spotkać ze zdecydowanym sprzeciwem każdego, miłującego wolność człowieka. Należy więc głośno o tym mówić i przypominać ludziom o niebezpieczeństwie, gdyż mainstream pragnie nas uśpić i doprowadzić do tego, aby "nowa normalność" stała się faktem akceptowanym przez zdecydowaną większość społeczeństw.

Dosyć jednak tych smętów. Oto bowiem nadchodzą kolejne święta a wraz z nimi powinna w nasze serca wlać się miast "nowej normalności" Nowa Nadzieja. Pamiętajmy bowiem że oto nadchodzi czas niezwykły, czas który jest symbolem Radości, Szczęścia i przede wszystkim Nadziei. Oto kolejny raz rodzi się nam Mistrz, który podobnie jak dwa tysiące lat temu - przynosi ludzkości proste i jasne przesłanie: "Nie lękajcie się!" Na świat przychodzi Niebieskie Dziecię - Zbawiciel, który dwa tysiące lat temu położył kres barbarzyństwu i odhumanizowanej dzikości antyku, dziś zaś to samo Niebiańskie Dziecię stoi w kontrze przed antyludzką ideologią marksizmu. Jeśli tylko będziemy mieli wiarę w sens i możliwość podjęcia walki ze złem wówczas nic nie może nam stanąć na przeszkodzie (a marksizm - który spłodził bardzo wiele swych "czerwi" w postaci bolszewizmu, nazizmu, ideologii gender, lgbt, feminizmu, ekologizmu - jest poważną siłą. Wydaje mi się jednak - a wręcz jestem tego pewien - że sam marksizm wcale nie jest najgorszą siłą, z jaką przyjdzie nam się zmierzyć, gdyż istnieje większa i znacznie potężniejsza siła, która to sama marksizm zrodziła. Tą siłą jest... satanizm! I nie mam tutaj na myśli powstających od czasu do czasu w niektórych rejonach świata "kościołów szatana" czy tworzącej się religii tego typu. To są zabawy "głupców w piaskownicy", a prawdziwy satanizm ZAWSZE pozostaje w cieniu i nigdy nie stara się publicznie ukazywać swej prawdziwej natury. Prawdziwy satanizm posługuje się właśnie takimi narzędziami jak marksizm, feminizm czy gender, rozsiewając przy tym niszczące zarodki i pozwala im wzrastać. To jest właśnie prawdziwe niebezpieczeństwo. Zresztą należy też pamiętać że Karol Marks był satanistą do którego żona zwracała się jak do swego "wielkiego mistrza"). Pamiętajmy też że jesteśmy "dziećmi Gwiazd" i sądzę że już wkrótce (choć może jeszcze nie w 2021 r.) poznamy przynajmniej część prawdy o naszym pochodzeniu, oraz o tym że "obcy" są wśród nas od wieków i byli twórcami nie tylko szeregu cywilizacji, ale i religii.
 
 

 
To tyle, teraz chciałbym abyśmy pamiętali że zbliżające się święta to nie jest czas konsumpcji i oczekiwania na grubasa jadącego na saniach z workiem prezentów, tylko radosny czas narodzin Nadziei, jaka objawiła się ludzkości w betlejemskim żłóbku dwa tysiące lat temu. Zbawiciel przyszedł na świat nie w pałacach królewskich ani w willach wielmożów, narodził się wśród prostego ludu, wśród najbardziej poniżanych i niszczonych ludzkich grup społecznych. A swymi narodzinami przyniósł nam Nadzieję, zaś poprzez swą męczeńską Śmierć na krzyżu i Zmartwychwstanie - wprowadził nas w Nową Erę, którą to obecnie pewne (niecne) siły próbują zakończyć, cofając nas być może nawet dalej niż do mroków przedchrześcijańskiego antyku. Warto więc odpowiedzieć sobie na pytanie, po co właściwie są owe święta Bożego Narodzenia? I najlepszą na tak postawione pytanie odpowiedzią, będą słowa księdza Jana Twardowskiego:
 
 
 
"Dlaczego jest święto Bożego Narodzenia?
Dlaczego wpatrujemy się w gwiazdę na niebie?
Dlaczego śpiewamy kolędy?

Dlatego, aby uczyć się miłości od Jezusa Chrystusa.
Dlatego, aby podawać sobie ręce.
Dlatego, żeby uśmiechać się do siebie
i dlatego, aby sobie przebaczać"
 
 
 
 
"Nie było miejsca dla Ciebie, w Betlejem w żadnej gospodzie.
I narodziłeś się Jezu, w stajni, w ubóstwie i chłodzie.
Nie było miejsca choć zszedłeś, jako Zbawiciel na Ziemię,
by wyrwać z czarta niewoli, nieszczęsne Adama plemię.
 
Nie było miejsca choć chciałeś, ludzkość przytulić do łona
i podać z krzyża grzesznikom, Zbawcze, skrwawione ramiona. 
Nie było miejsca choć zszedłeś, ogień miłości zapalić.
I przez swą mękę najdroższą, świat od zagłady ocalić.

Gdy liszki mają swe jamy, i ptaszki swoje gniazdeczka,
dla Ciebie brakło gospody, Tyś musiał szukać żłóbeczka.
A dzisiaj czemu wśród ludzi, tyle łez, jęku, katuszy?
Bo nie ma miejsca dla Ciebie, w niejednej ludzkiej duszy!"
 
 
 
 
ZDROWYCH, POGODNYCH, 
WESOŁYCH, RODZINNYCH 
ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA
 
 
 

 
 
 MOJA ULUBIONA KOLĘDA
 
"BÓG SIĘ RODZI"