Stron

wtorek, 5 października 2021

WOJNA 39 - Cz. IV

NA PODSTAWIE RELACJI RZĄDOWYCH,

INSTRUKCJI I ARTYKUŁÓW PRASOWYCH

DZIEŃ PO DNIU

od 5 stycznia do 27 grudnia 1939 r.

 
 



NIECHCIANY SOJUSZ

CZYLI RELACJE POLSKO-NIEMIECKIE

(1934 - 1939)

Cz. I

 





"FRANCJA NAS OPUŚCI, FRANCJA NAS ZDRADZI"

MARSZAŁEK JÓZEF PIŁSUDSKI W ROZMOWIE Z PUŁKOWNIKIEM d'ARBONNEAU - FRANCUSKIM ATTACHE WOJSKOWYM W POLSCE
(24 października 1932 r.)



 Marszałek Piłsudski kilkukrotnie w latach 1932-1933 starał się sprowokować Niemcy do bardziej zdecydowanych kroków militarnych, po to, aby mieć pretekst do interwencji zbrojnej i realnej likwidacji zagrożenia ze strony Niemiec, gdyż nie ulegało wątpliwości że wcześniej czy później Niemcy i Rosja Sowiecka urosną w siłę tak bardzo, że nie będzie możliwości im sprostać, a do tego naturalnym biegiem wypadków ich polityka zawsze była skierowana przeciwko istnieniu państwa polskiego. Pierwszą okazją do interwencji zbrojnej, stał się konflikt z Gdańskiem na tle ociągania się władz Wolnego Miasta z przedłużeniem (zawartej 9 listopada 1920 r.) umowy, na mocy której Polska nie tylko otrzymywała prawo do eksportu i importu towarów przez port morski w Gdańsku, ale również reprezentowała Gdańsk na arenie międzynarodowej i prowadziła politykę zagraniczną Wolnego Miasta. W Gdańsku już od dawna dawały się odnotować liczne antypolskie incydenty (niszczenie skrzynek pocztowych Poczty Polskiej, podkreślanie odwiecznej niemieckości Gdańska połączone z atakami na pracowników polskich instytucji publicznych w Wolnym Mieście i liczne petycje, składane do Ligii Narodów poprzez Wysokiego Komisarza w Gdańsku). Okazja do wyrównania rachunków i ostatecznego rozwiązania tej kwestii, nadarzyła się w czerwcu 1932 r., gdy 15 dnia tego miesiąca do Gdańska przybyły trzy wojenne okręty brytyjskie. Obowiązek powitania ich w porcie miał przyjąć na siebie niszczyciel ORP "Wicher", a zgodnie z wydanym przez Marszałka Piłsudskiego rozkazem admirałowi Józefowi Unrugowi, podpułkownikowi Kazimierzowi Glabiszowi i kontradmirałowi Tadeuszowi Podjazd-Morgensternowi (dowódcy okrętu), "Wicher" nie tylko miał powitać Brytyjczyków w Gdańsku, ale także dbać o godną reprezentację Polski w Wolnym Mieście i gdyby władze miasta czyniły ku temu jakieś trudności, lub gdyby nastąpiły jakieś demonstracje i czyny uwłaczające banderze Rzeczpospolitej, polski niszczyciel miał otworzyć ogień do budynku Senatu Wolnego Miasta i innych ośrodków administracji niemieckiej. Władze Gdańska nie odważyły się na jakikolwiek wrogi krok przeciwko Polsce i jej prawom, chociaż jeden z senatorów gdańskich zaprotestował u Komisarza Generalnego Rzeczypospolitej w Gdańsku - Kazimierza Papeego w sprawie okrętu "Wicher" i powitania przez niego angielskiej eskadry, ale protest ten nie został przyjęty. Tymczasem "Wicher" wprowadził brytyjskie okręty do gdańskiego portu i nastąpiły oficjalne wizyty powitalne komendantów, choć potem Foreign Office stwierdziło (piórem zastępcy podsekretarza stanu w brytyjskim ministerstwie spraw zagranicznych - Seymoura) iż: "Polacy zachowali się w tej sprawie nieprzyzwoicie". 13 sierpnia 1932 r. układ polsko-gdański został odnowiony. 

Drugą, wyraźnie militarną demonstracją w wykonaniu Marszałka Piłsudskiego, była wielka defilada wojskowa, urządzona w Warszawie - 11 listopada 1932 r. (w czternastą rocznicę odzyskania przez Polskę Niepodległości). Marszałek kazał się tego dnia zbudzić wcześnie rano (co rzadko mu się zdarzało), wypił kieliszek węgierskiego wina na przebudzenie i zaczął prawić o Japończykach, których podobno przed wysłaniem do Europy na placówkę dyplomatyczną, specjalnie uczy się pić alkohol, gdyż w ten sposób mieli być bardziej skuteczni (Marszałek mówił o Japończykach i był to dla Niego zawsze temat interesujący, jak pisał w swych wspomnieniach kapitan Mieczysław Lepecki). Potem ubrał się, starym zwyczajem włożył rewolwer do kieszeni płaszcza i zszedł do samochodu, który zawiózł go na Plac Piłsudskiego (nazwa ta, została nadana w 1928 r. a wcześniej był to Plac Saski). Kapitan Lepecki wspominał: "Chociaż obcowałem z Józefem Piłsudskim codziennie, chociaż rozmawiałem z Nim wiele, nigdy jednak nie mogłem oprzeć się wzruszeniu w chwilach, gdy spoglądałem na Niego w czasie rewii wojskowej. Nie jestem uczonym, nie wiem czy zwolennicy teorii mówiącej o związku zachodzącym między budową fizyczną a ukształtowaniem psychiki mają rację czy też racji nie mają, ale patrząc na wspaniałą fizycznie postać Marszałka, tak harmonizującą z wielkością Jego duszy, byłem tego pewny". Kolejne miesiące zdawały się tylko potęgować konflikt polsko-niemiecki, a Marszałek wyraźnie parł do wojny i to nawet bez pomocy Francji. Z jej strony potrzebował tylko aktu wsparcia (choćby nawet symbolicznego) w postaci ogłoszenia mobilizacji z chwilą, gdy Niemcy dadzą mu pretekst do wojny. O wysyłanych do Paryża swoich współpracownikach, którzy mieli uzgodnić wspólne kroki wojenne Polski i Francji przeciwko nowemu kanclerzowi Niemiec - Adolfowi Hitlerowi, pisałem już w poprzedniej części, tym bardziej że Hitler zaraz po swoim wyborze na kanclerza (30 stycznia 1933 r.) zaczął bardziej zdecydowanie realizować "weimarski" program rewizjonizmu, któremu towarzyszyło poparcie szerokiego grona niemieckich elit politycznych i wojskowych. 12 lutego Hitler udzielił wywiadu dla "The Sunday Express", w którym wprost domagał się zwrotu Niemcom "polskiego korytarza". Na tak nieprzyjazny krok, władze polskie odpowiedziały wzmocnieniem załogi w składnicy wojskowej na Westerplatte w Gdańsku (6 marca). Sytuacja była doprawdy groźna a zarówno Alfred Wysocki (poseł polski w Berlinie), jak i kierownik Departamentu Wschodniego Auswärtiges Amt - Richard Meyer oceniali że Polska i Niemcy znajdują się "w przededniu wojny".




Józef Piłsudski zdawał sobie sprawę, że konflikt z Gdańskiem jest jedynie pretekstem do wojny z Rzeszą i mawiał że poprzez Gdańsk "wytarga za wąsa Hitlera". Prasa nazistowska wszczęła kampanię oczerniającą Polskę w związku ze zwiększeniem załogi na Westerplatte, Gdańsk bardzo liczył na pomoc Niemiec i wkroczenie do Wolnego Miasta Reichswery, zaś Wysoki Komisarz Ligii Narodów w Gdańsku - Helmer Rosting złożył protest przeciwko wzmocnieniu placówki na Westerplatte, a Marszałek Piłsudski czekał tylko na jeden niemiecki strzał, ten jeden strzał, który dałby mu pretekst do wojny. Uruchomiła się też mniejszość niemiecka w Polsce i dały się odnotować pierwsze przypadki dezercji Niemców - obywateli polskich do Rzeszy, natomiast na przejściu granicznym w Przychodzku (maj 1933 r.) policja skonfiskowała poprzybijane do drzew odezwy takiej treści: "Przyjaciele naprzód! Do walki jesteśmy zrodzeni. Ty Najłaskawszy Boże i Zbawicielu wyprowadź nas z niewoli polskiej. Ty, najukochańszy sąsiedzie Adolfie Hitlerze, prosimy Cię, przyjdź nam z pomocą i wznieś Twoją szablę nad rządem polskim, dopomożemy Ci każdego czasu, Niemiec czy Polak, wszyscyśmy gotowi i weź nas pod Twoją opiekę". Ludność niemiecka w Polsce bojkotowała obchody polskich świąt narodowych: 3 maja, 15 sierpnia i oczywiście 11 listopada, wykonując wówczas normalne czynności zawodowe. Padały wówczas tego typu odezwy: "Każdy Niemiec z pogranicza musi uważać się za realizatora niemieckich zadań na wschodzie (...) Przetrzymać! (...) Niechaj konające usta przekażą naszym dzieciom najwierniejszą spuściznę, niewysłowioną melodię: Dążymy na Wschód!" W niemieckiej prasie podkreślano również, że Polska jest tak naprawdę państwem stworzonym przez Niemcy, gdyż to Armia Niemiecka w I Wojnie Światowej "wyzwoliła" ziemie polskie od Rosji (swoją drogą dziś Rosjanie mówią tak samo, że to oni "wyzwolili" nas od Niemców w II Wojnie Światowej). Pisano m.in. tak: "Krew przelana nie idzie nigdy na marne i kiedyś nastąpi dla niej zwycięskie zmartwychwstanie. (...) Niemiecka krew tych wojowników, która Polskę wyswobodziła, odezwie się, jeżeli Niemcom miała się dziać (...) w Polsce krzywda. (...) Niemiecka krew użyźniła ziemię polską i dlatego ziemia ta jest tak samo niemiecka. Kto z tej ziemi uchodzi do Rzeszy Niemieckiej, ten jest zdrajcą sprawy niemieckiej, ten jest dezerterem".

Jeszcze 7 marca 1933 r. na posiedzeniu rządu Rzeszy deklarowano, że nie ma absolutnie mowy o jakimkolwiek porozumieniu z Polakami w kwestii granic i w grę wchodzi jedynie rozwiązanie całościowe - albo Polacy oddadzą "zrabowane" Niemcom ziemie, albo (jak zakładał Bernhard von Bülow - były kanclerz Rzeszy z lat 1900-1909): "Nie obędzie się bez nowego rozbioru Polski". Jednak już 14 marca konflikt z Gdańskiem został zażegnany. Niemcy wówczas nie były w stanie przyjść miastu z pomocą i władze Gdańska musiały przyjąć polskie warunki, a w zamian skład załogi na Westerplatte został ponownie zmniejszony (chodziło o przedłużenie umowy o utrzymaniu równej liczby Polaków i Gdańszczan w biurach Rady Portu, oraz o odwołanie zarządzenia Senatu Gdańska o podporządkowaniu policji portowej ogólnej komendzie policji gdańskiej, przeciwko czemu protestowali Polacy). Nie oznaczało to jednak jeszcze zwrotu w stosunkach niemiecko-polskich i choć 8 lutego 1933 r. poseł polski w Niemczech - Alfred Wysocki spotkał się na krótkiej rozmowie z Adolfem Hitlerem podczas przyjęcia dla korpusu dyplomatycznego, wydanego przez prezydenta Rzeszy - Paula von Hindenburga, to jednak nie zwiastowało to wcale poprawy wzajemnych relacji, a wręcz przeciwnie - konflikt narastał coraz bardziej i Marszałek był pewien że "motłoch od Hitlera" da mu wreszcie wyczekiwany powód do wojny. 5 kwietnia w rozmowie z ambasadorem Francji w Polsce - Jules'em Laroche, Józef Beck minister spraw zagranicznych Rzeczpospolitej otwarcie zagroził, że jakakolwiek próba zmiany polskich granic przy pomocy międzynarodowych paktów czy konferencji - oznaczać będzie wojnę. Dodał też, że Berlin zrozumiał to lepiej, niż Rzym, Londyn a nawet Paryż (podobnie stwierdził na łamach "Gazety Polskiej" z 15 kwietnia pułkownik Ignacy Matuszewski - jeden z najbliższych współpracowników Józefa Piłsudskiego, który pisał: "Dla nas ta sprawa nie istnieje [rewizji granic], nie istnieje i nie będzie istniała. Żadnych rozmów w żadnym trybie o żadnej z granic Polski żaden rząd polski prowadzić z nikim nie będzie. "Tryb" rozmów z Polską na ten temat jest tylko jeden - ogień działowy. Wtedy będziemy odpowiadać. Każdemu. Ze wszystkich armat". 18 kwietnia 1933 r. Marszałek przyniósł kapitanowi Mieczysławowi Lepeckiemu do przepisania tekst dekretu o powołaniu "Rządu Obrony i Jedności Narodowej" na wypadek wybuchu wojny. Na pytanie kapitana, czy Polsce grozi agresja wojsk Hitlera, Marszałek odpowiedział: "Nawet gdybyśmy to my na niego napadli, to też byłaby obrona" (znalazł się tam dopisek prezydenta Ignacego Mościckiego, który brzmiał krótko: "Zgadzam się"). Jeszcze tego samego dnia zostały wydane rozkazy o postawieniu w stan pogotowia części jednostek wojskowych. Jednocześnie wezwano do Warszawy 15 absolutnie pewnych ludzi z polskich placówek dyplomatycznych w Niemczech i wręczono im ściśle tajne egzemplarze instrukcji zawierającej ok. 30 pytań dotyczących głównie Reichswery (od dyslokacji jednostek po nastroje) i po miesiącu zebrane informacje miały zostać przekazane  Beckowi, a za jego pośrednictwem Marszałkowi.

20 kwietnia Marszałek Piłsudski wyjechał pociągiem do Wilna, gdyż nazajutrz miała tam się rozpocząć wielka defilada wojskowa z okazji czternastej rocznicy odzyskania miasta (Wilno zostało zajęte przez Wojsko Polskie pod wodzą Piłsudskiego - 19 kwietnia 1919 r. w ramach ofensywy wileńskiej. Tadeusz Święcicki pisał potem o defiladzie z okazji odzyskania owego "miłego miasta (...) symbolu naszej wielkiej kultury, państwowej ongiś potęgi" jak mawiał Piłsudski, tak oto: "Wielki szloch tego tłumu, klęczącego na ulicy. Spojrzałem na Komendanta. Stał twarzą zwrócony do obrazu, oparty na szabli, nasrożony i... spod nasrożonych brwi ciężka łza spływała mu na wąsy". Sam Piłsudski potem dodawał: "Do żadnego miasta zdobytego przeze mnie nie wjeżdżałem z takim uczuciem, jak do Wilna". W swym testamencie również polecał aby Jego serce schować we Wilnie: "Nie wiem, czy nie zechcą pochować mnie na Wawelu? Przeto niech choć moje serce schowają we Wilnie. Tam leżą moi żołnierze, co w kwietniu 1919 r. mnie, jako wodzowi, Wilno w prezencie pod nogi rzucili"). Po drodze, w Białymstoku pułkownik Ludwik Kmicic-Skrzyński, zdziwiony ogromem jednostek zdążających do Wilna na paradę (o czym raportował Hitlerowi również wywiad niemiecki), zapytał w żartach: "Co to ma znaczyć? Po co tyle jednostek? Czyżbyśmy szykowali się na Hitlera?", kapitan Lepecki uśmiechnął się do niego i rzekł: "Czternastolecie zdobycia Wilna". Kmicic-Skrzyński zdziwił się, gdyż wiedział że Marszałek żadnych rocznic, poza dziesięcioleciem i dwudziestopięcioleciem nie uznawał, ale nie zadawał dalszych pytań. 21 kwietnia odbyła się wielka parada wojskowa na Placu Łukiskim w Wilnie, uczestniczyły w niej: 1, 5 i 6 pułki piechoty Legionów, 41, 76, 77 i 85 pułki piechoty, 1 pułk szwoleżerów, 10 i 13 pułki ułanów, 3 dyon artylerii konnej, 1, 19 i 33 dyon artylerii lekkiej, 3 pułk artylerii ciężkiej i 3 baon saperów. Defiladę prowadził generał Stefan Dąb-Biernacki, który podjechał konno pod trybunę na której stał Marszałek, zasalutował i powiedział: "Panie Marszałku, melduję posłusznie, że oddziały należące do wyprawy na Wilno w roku 1919 maszerują w defiladzie". Po skończonej defiladzie Józef Piłsudski pojechał wraz z żoną Aleksandrą i córkami w odwiedziny do swego brata - Adama Piłsudskiego, który zamieszkiwał nieopodal w małej willi przy ulicy Montiłłowskiej 15. Zresztą w tych dniach zjeżdżało się do Wilna wiele osób, np. minister Józef Beck, czy premier Aleksander Prystor z małżonką (swoją drogą powstał swoisty pat na raucie, zorganizowanym po defiladzie w Pałacu Reprezentacyjnym, gdyż pomiędzy panią Aleksandrą Piłsudską a państwem premierostwem pojawił się wcześniej jakiś zgrzyt w relacjach i wynikła z tego pewna trudność protokolarna. Piłsudski komentując ów spór, podkreślił: "My, Litwini, to uparty naród"). Po zakończeniu defilady i przed wieczornym rautem, odbyła się tajna narada Piłsudskiego z kilkoma politykami i oficerami, którą pułkownik Zygmunt Wenda dosadnie podsumował: "Hitler narobi w portki , jak się o tej naradzie dowie". 


KOMENDANT PIŁSUDSKI
lata 1919-1920



Miał rację. Już 23 kwietnia wizytę w ambasadzie Francji w Warszawie, złożył niemiecki poseł - Hans Adolf von Moltke. Jak wspominał francuski ambasador Laroche - był zaniepokojony i bardzo poddenerwowany tym co się dzieje w Polsce. Mówił że nie rozumie jaki jest cel rządu polskiego, gdyż miast wyciszać emocje, to się je jeszcze potęguje. Pytał, czy Polacy pragną wymusić od Niemiec: "rezygnację z rewizji, co jest niemożliwe", czy też chcą stworzyć jakieś incydenty przy użyciu broni. Jednocześnie von Moltke starał się wybadać Laroche'a jak zachowa się Francja w wypadku zbrojnego konfliktu polsko-niemieckiego. Ambasador Laroche miał stwierdzić, że sojusz polsko-francuski jest sojuszem defensywnym, czym uspokoił niepokój niemieckiego posła. Ponieważ Francuzi nie wykazywali najmniejszej chęci rozprawienia się z wzrastającym w siłę niemieckim nazizmem i narodowym szowinizmem, przeto (na polecenie ministra Becka) poseł polski w Niemczech, spotkał się na prywatnej audiencji u kanclerza Rzeszy Adolfa Hitlera dnia 2 maja 1933 r. Owa czterdziestominutowa rozmowa, otworzyła drogę do rozwiązania kryzysu w stosunkach polsko-niemieckich. Nie było to celem Marszałka Piłsudskiego, jako że wiedział on dobrze, iż Niemcy potrzebują obecnie zyskać na czasie na dozbrojenie armii i sojusz z nimi jest bardzo niekorzystny, ale w sytuacji całkowitego wycofania się Francji z projektu wojny prewencyjnej, nie miał w tym momencie innego wyjścia. Hitler podczas rozmowy z Wysockim, zadeklarował się jako nacjonalista i pacyfista i zaproponował daleko idące respektowanie istniejących traktatów, również tych w kwestii granic (godziło to nieco z deklarowaną polityką, jako że 5 maja do Wielkiej Brytanii udał się z wizytą Alfred Rosenberg - jeden z najbliższych współpracowników Hitlera, i zadeklarował tam, że po pierwsze: Niemcy już dawno zrezygnowały z planów zamorskiej ekspansji, uważając ją za błędną politykę kajzerowskiej Rzeszy, po drugie: Hitler uważa że rewizję granic uda się przeprowadzić na drodze pokojowej, a po trzecie: że chęć poprawy stosunków z Polską nie oznacza zgody na uznanie terytorialnego status quo). Jednocześnie w kierunku Warszawy wysyłane były nuty uspokajające. 8 maja wizytę u Marszałka Piłsudskiego w Belwederze, złożył generał Max J. Schindler, który pozostawał pod dużym urokiem swego rozmówcy. Cały czas podkreślał swoją bawarskość (która miała stać w opozycji do Prusaków) i wyznawany katolicyzm (a także przypominał że Hitler jest Austriakiem, a nie Prusakiem), oraz całkowicie bagatelizował spory polsko-niemieckie, twierdząc że nie ma takich konfliktów, których nie można by rozwiązać w zgodzie i pokoju między sąsiadami. W tym samym czasie, minister propagandy Rzeszy - Joseph Goebbels zaprosił polskiego posła do swojej berlińskiej siedziby i okazywał mu ostentacyjną życzliwość. Zaproponował też, aby prasa w obu krajach przeszła z "pozycji radykalnych" na bardziej pokojowe, zmieniając tym nastawienie opinii publicznej. Polski poseł stwierdził, że nie można z dnia na dzień uznać "białym tego, co jeszcze wczoraj było czarne", ale minister Goebbels dodał że on jest w stanie wydać taką dyrektywę dla prasy niemieckiej. Wysocki wyjaśnił jednak, że polskich dziennikarzy nie można zmusić do pisania pod określoną narrację i Goebbels zdawał się to zrozumieć, iż nie ma prostego przełożenia stosunków panujących w Rzeszy Hitlera, na te, obowiązujące w Polsce.

17 maja, w mowie wygłoszonej na forum Reichstagu, kanclerz Hitler podkreślał że obce jest mu pojęcie germanizacji i że próby uczynienia Niemców z Francuzów lub Polaków należą do "mentalności ubiegłych stuleci" (oczywiście - ponieważ on traktował to na zasadzie "czystości krwi" i było to dla niego "zbezczeszczeniem niemieckiej krwi" gdyby z Polaka lub Francuza uczynić Niemca - ale wówczas nie było to jeszcze tak oczywiste). "Traktujemy narody wokół nas za fakt dokonany - mówił - Francuzi i Polacy to nasi sąsiedzi i zdajemy sobie sprawę, że tej rzeczywistości nie mógłby zmienić żaden wyobrażalny na podstawie wiedzy o przeszłości ciąg wydarzeń", dodał również iż należy: "godzić zrozumiałe aspiracje Polski z naturalnymi prawami Niemiec". Ta mowa Hitlera nie spodobała się wielu Niemcom i nie mogli oni zrozumieć (szczególnie starzy zwolennicy nazizmu) owych nawoływań do pokoju i pogodzenia niemieckich aspiracji, z aspiracjami Polski czy Francji. 28 maja 1933 r. naziści wygrali wybory w parlamencie Gdańska (więcej niż połowa miejsc w Volkstagu i dziewięć z jedenastu mandatów w Senacie), a gazety (szczególnie "Völkischer Beobachter") prezentowały hasło: "Gdańsk pozostaje niemiecki" (oraz dodawano: "i staje się narodowosocjalistyczny"). Mimo to, sam fakt że doszło do złagodzenia napięcia polsko-niemieckiego, spowodował wysyp pozytywnych artykułów o Polsce w europejskiej prasie, nawet minister spraw zagranicznych Czechosłowacji - Edward Beneś (późniejszy prezydent tego kraju i... prywatnie dodam, tuman do potęgi, który mógł uniknąć Monachium-38 roku, gdyby wówczas sprzymierzył się z Polską, ale ten antypolsko nastawiony dureń, wolał liczyć na sojusz z Paryżem i Moskwą - efekt, kapitulacja Czechosłowacji i późniejsza niemiecka okupacja tego kraju, połączona z radością dużej części społeczeństwa czeskiego, co widać na owych czeskich "partaitagach" będących synonimem "czechozy" - czyli odwiecznego lizania dupy Niemcom) w wywiadzie dla "L'Echo de Paris" z 4 maja 1933 r. stwierdził: "z 32 milionami mieszkańców Polska jest wielkim mocarstwem".




3 lipca wizytę w Warszawie złożył nowy prezydent Senatu Wolnego Miasta Gdańska - nazista Herman Rauschning, który już wcześniej zadeklarował chęć pokojowej polityki z Polską i "respektowania istniejących traktatów oraz umów". Stwierdził on w rozmowie z Marszałkiem Piłsudskim, że oto otworzyła się "nowa epoka" w kontaktach Polski i Gdańska (a co za tym idzie również Polski i Niemiec). Zostało to przyjęte z aprobatą, ale jednocześnie Piłsudski zagroził: "Cieszę się, że szukacie jedynie rozsądnej drogi w naszych wzajemnych stosunkach! Nie życzę wam przybycia tu w charakterze wrogów: źle by się to dla was skończyło, gorzej, niż sobie wyobrażacie". Oczywiście konflikt polsko-niemiecki nie wygasł, czego dowodem były akcje podejmowane przez Marszałka Piłsudskiego w kolejnych miesiącach, a także zbliżenie polsko-sowieckie, które dla wielu polityków niemieckich ze starej, bismarckowskiej szkoły dyplomacji, było po prostu katastrofą (np. poseł niemiecki w Kownie - Erich Zechlin pisał wprost w swym raporcie z 6 lipca 1933 r.: "Nie można już dłużej mówić o antagonizmie rosyjsko-polskim. Można przypuszczać, że zbliżenie polsko-rosyjskie zmieni sytuację w Europie wschodniej, co jest dla nas fatalne"). Co ciekawe, sojusz polsko-sowiecki nie podobał się nie tylko Niemcom, ale również Francuzom, którzy w tym samym czasie dążyli do podobnego zbliżenia z Moskwą. 






CDN.
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz