Mali chłopcy zawsze chcą być żołnierzami,Indianami,
policjantami, strażakami albo prezydentami - rosną, starzeją się, bywają żołnierzami, Indianami, strażakami, policjantami, prezydentami. Miewają już swoje komże, psy i okręty - a jednak tak naprawdę chcą jedynie być kimś innym i zadręczają się tym do śmierci.
Nieszczęśliwy kto nie jest takim małym chłopcem, dorosłym małym chłopcem, który gdzieś w zakamarku duszy hołubi wielkie marzenie, tęsknotę za czymś innym, odległym, lepszym...
"WŁAŚCIWĄ RZECZĄ DLA KAŻDEGO MĘŻCZYZNY JEST TO, ŻE POSIADA COŚ NA WYŁĄCZNĄ WŁASNOŚĆ, CZEGO JEST JEDYNYM PANEM I WŁADCĄ, ŻONĘ, DZIECI, KAWAŁEK ZIEMI, DOM, MEBLE, PIENIĄDZE"
RETIF de la BRETONNE
Wracam do tematu - rozpoczętego ponad dwa lata temu - opowiadającego o tajemniczej, antyfeministycznej szkole dla dziewcząt i młodych kobiet. To gdzie istnieje owa szkoła, pozwolę sobie nie ujawnić, w każdym razie mogę jedynie napomknąć że znajduje się ona w naszej części Europy (Środkowo-Wschodniej) i tyle. W szkole tej przygotowuje się młode panny do bycia w przyszłości dobrymi żonami i matkami, jednocześnie pokazuje im się absurdy ideologii feminizmu i to, jak wiele szkód dla samych kobiet przyniosła światu ta gangrena. Dziewczęta w owej szkole uczą się odpowiedzialności, dokładności i posłuszeństwa, a przede wszystkim rozbudza się tam w nich ich prawdziwą, kobiecą, uległą naturę. Według niemieckich badań, ponoć aż 75 % kobiet jest jawnymi lub ukrytymi masochistkami, które (co oczywiste) nie chciałby przeżyć w rzeczywistości na sobie jakiegoś gwałtu czy też uszkodzenia ciała, jednak bardzo często miewają erotyczne marzenia związane z poniżeniem, związaniem lub zniewoleniem własnej osoby. Według doktora Paula Hochmanna: "Kobieta zniewolona zakazami społecznymi odreagowuje w snach. Tłumione na co dzień pragnienia seksualne nabierają w marzeniach skrajnie ostrych form. Ponadto marzenia masochistyczne są przejawem tęsknoty za ucieczką od odpowiedzialności. Kobieta (...) marzy o mężczyźnie, który ją zniewoli, by uprawiać miłość. W ten sposób kobieta dostaje oczekiwaną rozkosz, a wina spada na żądze mężczyzny, który ją przecież do tego zmusił", zaś niemiecki psycholog Hans Kapper twierdzi: "Kobiece sny wyrażają tęsknotę za samcem, jakiego dziś coraz trudniej spotkać. Na jednego faceta w stylu macho przypada armia niezaspokojonych kobiet, które skazane są na kontakty z osobnikami, którzy ewoluują w stronę introwertyka o dużej impotencji. Tacy osobnicy oczekują od kobiet, że te przejmą ich dotychczasową rolę. Kiedy jednak to się staje, wyzwolone kobiety marzą jednak o zupełnie innym typie faceta - silnego, pierwotnego, dominującego samca".
W owej szkole dla dziewcząt, o której wspominam, nie upokarza się kobiet dla samego zadowolenia, ani też nie odbywa się z nimi żadnych stosunków seksualnych, po prostu uczy się te młode osoby uległości poprzez odpowiednie nakazy, zakazy i kary, wymierzane dla podkreślenia statusu karzących i nauczenia dziewcząt szacunku dla nich i ich przyszłych opiekunów/mężów. Celem bowiem jest przygotowanie kobiet do takich związków, w których mężczyzna jest co prawda całkowitym panem i władcą, który może dowolnie karać swą podopieczną (dziewczynę/żonę?), ale nie oznacza to jednak że owe kobiety zdane są całkowicie na ich łaskę i niełaskę. To jest swoisty kontrakt, dziewczyna jest przygotowywana do roli żony i matki, uczy się uległości i posłuszeństwa, ale wcale nie oznacza to że ma być poniewierana. Wręcz przeciwnie. Mężczyzna, który wybierze sobie taką dziewczynę i weźmie ją do siebie, musi jej zapewnić życie na odpowiednim poziomie materialnym. Jeśli nie wywiązuje się z tego obowiązku lub znęca się nad swoją podopieczną, może ona zwrócić się z prośbą o pomoc do władz szkoły, wówczas kontrakt ulega unieważnieniu, a mężczyzna musi zapłacić wcześniej ustaloną kwotę na poczet zadośćuczynienia (oczywiście zarzut znęcania się musi też zostać udowodniony). Jak już wspomniałem w poprzedniej części, dziewczyny same godzą się na taki układ i nikt ich do niczego nie zmusza, nikt ich też nie więzi. Wręcz przeciwnie, jeśli otrzymują kolejne upomnienia, i kary nie skutkują, zostają wyrzucone ze szkoły - a należy pamiętać że jeżeli ją ukończą, mają zapewnione stabilne i wygodne życie, a także pomoc prawną w przypadku jakiegokolwiek złamania reguł umowy, jaką to gwarantuje im szkoła. Jednak obowiązkiem takiej podopiecznej jest (co najmniej raz w tygodniu) poddać się sesjom spankingu, zaś opiekun ma prawo wyznaczać dziewczynie określone zadania do spełnienia, z których ona musi się wywiązać i to, jak się z nich wywiąże oraz czy zdoła, będzie podlegało albo karze albo też nagrodzie.
"Randki", jakie są również organizowane podczas samej nauki w szkole, polegają na spotkaniu się dziewcząt ze sponsorami, którzy wpłacili pewną sumę pieniędzy, aby móc ewentualnie wybrać sobie podopieczną. Służą one poznaniu się i są specjalnie aranżowane w jakimś ustronnym, miłym miejscu, gdzie przy lampce wina i spokojnej muzyce, można czegoś się o sobie dowiedzieć. Wybór oczywiście należy tylko do mężczyzny, przez co muszą oni na początku wypełnić odpowiedni formularz, i odpowiedzieć na pytanie jakiej konkretnie kobiety szukają. Jakie ma mieć włosy, oczy, piersi, jak w ogóle ma mieć zbudowane ciało. Za samo wypełnienie takiej ankiety (bez spotkania się z dziewczyną), należy zapłacić 1 000 dolarów. Za spotkanie sumy są znacznie większe, przy czym (co ważne i o czym już wspominałem) na owej "randce" nie można się nawet całować, nie mówiąc już o jakiejkolwiek formie pieszczot. Spotkania te służą jedynie poznaniu się i to facet decyduje czy chce wybrać daną dziewczynę, czy nie. Ona w zasadzie nie ma żadnej możliwości odmówić mu spotkania, lub zostania jego podopieczną (niektórzy nazywają te kobiety swoimi dziewczynami), ale od chwili gdy znajdzie się u niego, za swe posłuszeństwo i uległość, musi mieć zapewniony odpowiedni status zarówno finansowy, jak i społeczny. Jeśli mężczyzna nie wywiąże się z zawartego kontraktu, utraci zarówno dziewczynę, jak i już wpłacone pieniądze. Oczywiście facet może poprosić też o zmianę dziewczyny w trakcie trwanie kontraktu, jeśli uzna że ta jest np. jest krnąbrna lub po prostu mu się znudzi. Ale zdarza się (i to wcale nie rzadko) że takie związki kończą się małżeństwem. Mężczyźni szukają więc sobie żon, które pozbawione są feministycznej ideologii i będą po prostu kobiece - będą żonami i matkami dla ich dzieci. Niestety, nie każdy facet może sobie pozwolić na taki luksus, gdyż nie każdy dysponuje odpowiednimi środkami finansowymi, aby móc wybrać sobie dziewczynę z tej szkoły (która przecież oficjalnie nie istnieje).
W jednym z dziewiętnastowiecznych, erotycznych opowiadań z wiktoriańskiej Anglii (notabene epoki udawanej na zewnątrz pruderii, a jednocześnie niezwykle erotycznie rozwiązłej, gdzie mężczyźni korzystali z uciech prostytutek, by potem, jakby nigdy nic spokojnie wracać do swych żon i dzieci. Tę podwójną moralność pokazywała nawet prasa, jak choćby rysunek z pisma "The Days Doings" ukazującego się w Londynie, z 24 czerwca 1871 r., gdzie jest pokazana ilustracja, gdy małżonkowie spacerują ulicą i nagle do lekko zafrapowanego mężczyzny podchodzi kobieta lekkich obyczajów, a małżonka na to: "Ta kobieta chyba cię zna, George"), której autor (lub autorka) jednak pozostaje nieznany, jest również fragment następującej treści: "Chciałabym, żeby chwycił mnie za kark, obezwładnił, zdarł ubranie i pieścił aż do bólu. Chwytanie za cycki z pełną siłą, szczypanie brodawek, mocne klapsy w pupę i cipkę - to mnie podnieca najbardziej. Chciałabym żeby mój mąż zbił mnie i pił krew z moich ran. Wtedy wiedziałabym, że działam na niego jak kobieta". Problem polegał tylko na tym, że mężczyźni w wiktoriańskiej Anglii nie uważali że kobiety są zdolne do odczuwania przyjemności seksualnej, jak choćby żyjący w latach 1813-1875, brytyjski seksuolog William Acton, który pisał że: "Większość kobiet w bardzo niewielkim stopniu niepokoją jakiekolwiek odczucia seksualne", natomiast te kobiety, które oddawały się prostytucji, nazywano po prostu: "latrynami" lub "krowami", zaś niejaka Nickie Roberts - dyrektorka nowojorskiego domu dla dziewcząt pisała iż jedynie "ograniczone umysłowo kobiety" są zdolne do uprawiania prostytucji i mogą odczuwać jakąkolwiek seksualną przyjemność podczas stosunku. Natomiast Robert Nathaniel W. Chittenden twierdził iż w "kobiecym charakterze nie ma miejsca dla obszarów pośrednich , jest albo niczym niesplamiona niewinność, albo beznadziejny występek". Założycielom i sponsorom owej szkoły dla dziewcząt zależy chyba na podkreśleniu oby tych stanów kobiecej natury.
ZADZIWIAJĄCE JEST, JAK WIELE KOBIET MA W SOBIE MASOCHISTYCZNE SKŁONNOŚCI (CZĘSTO UŚPIONE), KTÓRE UWIDACZNIAJĄ SIĘ CHOCIAŻBY PODCZAS TAKICH FILMÓW JAK NA PRZYKŁAD "50 TWARZY GREYA" CZY TEŻ NOWEGO POLSKIEGO FILMU BLANKI LIPIŃSKIEJ - KTÓRY NA EKRANY WEJDZIE 7 LUTEGO, A ZA KTÓRYM JUŻ PONOĆ SZALEJĄ KOBIETY PRAKTYCZNIE NA CAŁYM ŚWIECIE. NOSI ON TYTUŁ - "365 DNI" - I OPOWIADA O PORWANIU POLKI, SPĘDZAJĄCEJ WAKACJE WE WŁOSZECH, PRZEZ ITALSKIEGO MAFIOZA, UWIĘZIENIU JEJ I ZMUSZENIU BY GO POKOCHAŁA W CIĄGU 365 DNI". MNIE TAKIE FILMY AKURAT SIĘ NIE PODOBAJĄ, ALE KOBIETY ZA NIM SZALEJĄ.
Kleopatra i Antoniusz spędzili razem w Aleksandrii cały rok (35 p.n.e.). Jedynie na krótko Antoniusz wyjechał do Syrii, skąd wysłał do Armenii swego legata - Kwintusa Deliusza, proponując tamtejszemu królowi - Artawasdesowi II sojusz, przypieczętowany małżeństwem swego pięcioletniego syna (którego miał z Kleopatrą) - Aleksandra Heliosa, z równie małoletnią córką władcy Armenii - Jopatą. Ale Artawasdes odrzucił tę propozycję, czym jednocześnie wydał na siebie wyrok. Już od zakończonej niepowodzeniem, żałosnej wyprawy na Partię i wycofaniu się Artawasdesa spod Fraaspy, nosił się Antoniusz z zamiarem ukarania wiarołomnego sojusznika, ale dotąd nie było ku temu stosownych okoliczności (po powrocie z wojskiem do Syrii, nie był Antoniusz zdolny do natychmiastowego działania, a poza tym Kleopatra ciągnęła go do Aleksandrii, aby uniemożliwić mu jakikolwiek kontakt z Oktawią. Poza tym wojsko musiało zebrać siły). Również w tymże 35 r. p.n.e. Antoniusz nie podjął jeszcze wyprawy zbrojnej i wkrótce potem opuścił Syrię wracając do Aleksandrii, prosto w ramiona swej egipskiej królowej, gdzie znów oddawał się wszelkim przyjemnościom stołu i łoża. W tym samym czasie jego wojsko przygotowywało się do nowej wyprawy na Armenię (w tym legiony: IV i V Macedonica, III Cyraneica, VI Ferrata, III Gallica i przede wszystkim najsławniejszy z nich wszystkich legion X Equestris). Dopiero wraz z nastaniem nowego, 34 r. p.n.e. rzymski wódz opuścił Aleksandrię i udał się z powrotem do Syrii, skąd wyruszono ku Nikopolis (miasta założonego jeszcze przez Pompejusza Wielkiego za Eufratem w północnej Mezopotamii). Stamtąd zaś ruszył przez Amidę ku Artaxacie - stolicy Armenii (miasto króla Tigranesa II Wielkiego - Tigranocerta, już od ponad dekady przestała pełnić funkcję największej i najważniejszej metropolii Armenii). Podbój Armenii nie stanowił dla Antoniusza większego kłopotu, szczególnie że użył podstępu, dzięki któremu szybko opanował cały kraj. Mianowicie zapowiedział Artawasdesowi że pragnie z nim porozmawiać na temat wojny z Partami w Artaxacie, a gdy ten się zjawił w rzymskim obozie, został natychmiast aresztowany, po czym szybko opanowano bezbronne i nieprzygotowane do walki miasto, gdzie również do rzymskiej niewoli dostała się cała rodzina armeńskiego króla. W najważniejszych miastach Armenii rozlokowano rzymskie oddziały, a Marek Antoniusz dotarł do granic Medii Atropateńskiej, której jednak (po ostatniej lekcji walk pod Fraaspą) nie zdecydował się już przekroczyć i w drugiej połowie 34 r. p.n.e. powrócił do Egiptu (oficjalnym powodem rezygnacji z najechania Medii, był fakt, iż król tego kraju, noszący także imię Artawasdes, zwrócił Antoniuszowi zdobyte sztandary dwóch legionów kampanii sprzed dwóch lat, oraz oddał mu swą córkę na żonę dla Aleksandra Heliosa - która jednak dopiero w roku następnym przybyła do Aleksandrii).
Tam też, w Aleksandrii, Kleopatra zorganizowała na cześć Antoniusza wspaniałe uroczystości powitalne, które jak nic przypominały uroczystość triumfalną zwycięskiego wodza w Rzymie. Co prawda Partia nie została podbita, sztandary Krassusa wciąż nieodzyskane, ale bez wątpienia udało się zdobyć Armenię, która - według zapisu Antoniusza - przypaść miała we władanie Aleksandrowi Heliosowi, najstarszemu synowi jakiego tenże miał z Kleopatrą. Antoniusz wjechał do Aleksandrii jak zwycięski wódz i odbył wspaniały triumf (co potem stało się powodem wielkiego oburzenia w Rzymie, jako że prawo do odbycia triumfu przyznawał każdorazowo senat i to właśnie przed nim defilował zwycięzca, a nie przed egipską królową, jak to w tym właśnie było przypadku). Kleopatra już wcześniej kazała zaprojektować specjalną aleję małych sfinksów, którą teraz kroczył triumfalny pochód Antoniusza - była to tzw.: Droga Kanopijska. Królowa witała go przystrojona w strój bogini Izydy i siedząca na pozłacanym tronie, przed którym swój uroczysty triumf odbywał Marek Antoniusz. Przyprowadził on przed jej oblicze pojmanego Artawasdesa wraz z jego żoną i dziećmi (zakutymi - ze względu na ich pozycję - w złote łańcuchy). Nie złożyli oni jednak hołdu władczyni Egiptu, ani też nie upadli przed nią na twarz (mimo że próbowano zmusić ich do tego siłą), gdyż syn Tigranesa II Wielkiego nie mógłby sobie pozwolić na taką hańbę. Był on zresztą człowiekiem wykształconym (pisywał wiersze i pieśni liryczne) i nie zamierzał upokarzać się przed Egipcjanką greckiego pochodzenia, zwrócił się więc do niej z godnością po imieniu, co jednak wzbudziło sporą konsternację, ale mimo to ani Artawasdes, ani nikt z członków jego rodziny nie został pozbawiony życia. Zapewne ów triumf połączono wówczas z przypadającym na ten rok świętem Ptolemajów, odbywającym się w Aleksandrii co cztery lata od 282 r. p.n.e. Było to połączenie splendoru igrzysk: Olimpijskich, Istmijskich, Nemejskich i Pytyjskich z Grecji, a ich celem stało się uczynienie ze stolicy Egiptu centrum nowego, hellenistycznego świata. Uroczystość ta była niezwykle bogata i pełna wszelkiego przepychu. Pierwszego dnia święta mężczyźni przebierali się za sylenów i satyrów, kobiety zaś za bachantki, amazonki, boginie, mitologiczne branki lub za greckie miasta. Oddawano kult Dionizosowi (bogu płodności, wina i orgiastycznego szału), ciągnąc na wozie kobietę, przebraną w żółty chiton i reprezentującą Nysę - ojczyste miasto Dionizosa. Za nią siedział mężczyzna, przebrany za Dionizosa, który co jakiś czas powstawał i wylewał czarę mleka na ofiarę dla bogów, po czym znów siadał i znów powstawał, budząc tym samym wielkie emocje (był to symbol śmierci i ponownego odrodzenia). Za nimi jechały wozy, obładowane złotymi wieńcami, złotymi i srebrnymi naczyniami czy kunsztownie wykonaną zbroją. Następnie niesiono niezliczone ołtarze, trójnogi, kadzielnice, puchary, a wszystko to odbywało się w otoczeniu rozpylanych przez dziewczęta pachnideł. Prowadzono też najróżniejsze zwierzęta: słonie, bawoły, nosorożce, lamparty, pantery, lwy, kolorowe papugi etc. Na drugi dzień odbywała się defilada wojskowa - czyli triumf Antoniusza.
Trzeciego dnia miała miejsce jeszcze większa uroczystość, podczas której Antoniusz i Kleopatra (nieopodal samego Gimnazjonu - ogromnej budowli liczącej ponad 180 metrów i będącej centrum intelektualnego i rozrywkowego życia Aleksandrii) zasiedli obok siebie na wielkich, pozłacanych tronach, zaś niżej ustawiono mniejsze trony dla ich dzieci. Następnie głos zabrał Antoniusz, ofiarowując Kleopatrze władzę nad Egiptem i Cyprem i ogłaszając ją "królową królów", zaś jej trzynastoletniego syna (ze związku z Cezarem) Cezariona "królem królów" i następcą swej matki na aleksandryjskim tronie (realnie panowała wraz z nim). Kleopatra wystąpiła ponownie jako bogini Izyda, zaś Cezarion przybrał strój egipskiego władcy, na głowie nosząc nemes (tradycyjne królewskie nakrycie głowy). Następnie sześcioletni Aleksander Helios (ubrany w strój władców Persji) otrzymał jako swe królestwa: już podbitą Armenię, oraz jeszcze nie zdobyte Persję i Medię. Dwuletni Ptolemeusz Filadelfos - przybrany w strój macedoński niczym mały Aleksander Wielki - dostał (rzymską) Syrię, Cylicję i Palestynę, zaś sześcioletniej, bliźniaczej siostrze Aleksandra Heliosa - Kleopatrze Selene (ubranej w wykwintny grecki chiton) przyznano Cyrenajkę i Libię. Na zakończenie tych uroczystości (zwanych również przez historyków "donacjami aleksandryjskimi"), wyprawiono dla ludu różne sportowe i teatralne przedstawienia, oraz wydano (również dla Aleksandryjczyków) w królewskich ogrodach, wspaniałą ucztę, uświetnioną głosem śpiewaczek, występujących wśród zielonych altan i pośród stołów zastawionych smakołykami. Był to bez wątpienia największy triumf i największa potęga dynastii Ptolemeuszy w całych dziejach tego rodu, bowiem nigdy jeszcze nie zdarzyło się, aby jego członkowie panowali (lub mieli panować) w aż tylu krainach - a przecież to był tylko Wschód. Zachód miał opanować Antoniusz, jako małżonek Kleopatry, podporządkowując Rzym Egiptowi i koronie królewskiej. Wschód i Zachód połączone jedną dynastią, owo niespełnione marzenie Aleksandra Wielkiego, urzeczywistnione byłoby w całej swej pełni, przy całkowitej dominacji kultury hellenistycznej. Któż tedy mógłby się oprzeć takiej potędze, gdyby w rękach jednego rzymsko-grecko-egipskiego rodu, połączyć tyle krain? Siła Rzymu, potęga kultury greckiej, chwała egipskiej tradycji i olśniewający blask perskiego orientalizmu, złączona w rękach jednej rodziny - niesamowita wizja, która jednak miała kilka bardzo poważnych luk. Mianowicie Persja wciąż jeszcze nie była podbita i choć armia Antoniusza gruntownie szkoliła się do kolejnej wyprawy, projektowanej na wiosnę 33 r. p.n.e., to jednak podbój tej krainy byłby ciężką, obliczoną na kilka ładnych lat wyprawą. Druga kwestia to Rzym. Antoniusz naiwnie sądził że wystarczy samo jego nazwisko i pamięć dawnych czynów, aby Rzymianie gremialnie rzucili mu się w objęcia i zgodzili poddać pod dominację hellenistycznej dynastii Ptolemeuszów.
Oczywiście nie można zarzucić Antoniuszowi zręczności politycznej i wojskowego geniuszu, w końcu podbił Armenię, bardzo dużą krainę, obejmującą obszar większy niż Italia, Sycylia, Sardynia i Korsyka razem wzięte. Obsadził kraj rzymskim wojskiem, sprowadził tam rzymskich kolonistów i kupców, dokonał więc znacznie więcej niż Oktawian opanowując Sycylię na Sekstusie Pompejuszu i podbijając górskie plemiona barbarzyńców za Alpami. Gdyby teraz, w owym 33 r. p.n.e. udało mu się jeszcze opanować całą Medię i Persję, to bez wątpienia jego popularność ponownie rozbłysłaby nowym światłem i możnaby było o nim mówić iż jest nowym Aleksandrem Wielkim. Pytanie tylko brzmi, czy owe zdobycze przesłoniłyby Rzymianom projektowaną dla nich perspektywę włączenia Imperium Rzymskiego do Imperium Ptolemejskiego? Byłoby to z pewnością niemożliwe do zaakceptowania dla żadnego, nawet najbardziej przyjaznego Antoniuszowi Rzymianina (a należy pamiętać że w Rzymie wciąż miał wielu przyjaciół, których w jego imieniu przyjmowała Oktawia, poza tym lud był znacznie bardziej przychylny otwartemu i skoremu do żartów oraz miłosnych figli Antoniuszowi, niż sztywnemu i trzymającemu się "moralności przodków" Oktawianowi). Oktawian wyczuł więc spore niebezpieczeństwo wynikające z tego faktu. Jeszcze jeden istotny aspekt był dla niego niezwykle groźny. Oto bowiem on i Antoniusz wspólnie rywalizowali o "płaszcz Cezara", czyli legiony, godności i chwałę tamtego wodza, którego właśnie przypadała dziesiąta rocznica śmierci. Natomiast podczas donacji w Aleksandrii, Antoniusz, obdarowując Cezariona tronem Egiptu i Cypru, jednocześnie publicznie potwierdził w imieniu Rzymu, że uznaje go za prawowitego syna i dziedzica Cezara, a to już bezpośrednio godziło w samego Oktawiana, który tym synem stał się na mocy adopcji. Teraz zaś musiałby się podzielić władzą z Cezarionem, synem egipskiej nierządnicy, mającym prawo do pozostawionego przez Cezara majątku i rzymskich godności. Tu już nie było przelewek, widać było dobitnie że gra idzie o wszystko - o być albo nie być, o życie lub śmierć. Nic więc dziwnego że jedna i druga strona zaczęły się przygotowywać propagandowo do zadania ostatecznego, orężnego starcia, które zadecyduje o przyszłości zarówno owych dwóch triumwirów, jak i całej Europy, począwszy od Renu i Alp, a skończywszy na Eufracie, Nilu i górach Kaukazu.
Do zdecydowanej ofensywy propagandowej przystąpił Oktawian z początkiem 33 r. p.n.e. 1 stycznia objął bowiem ponownie godność konsula Republiki, piastując jednocześnie (od 36 r. p.n.e. i zdobycia Sycylii) również godność trybuna ludowego (gwarantującą mu osobistą nietykalność). Z okazji objęcia urzędu, wygłosił więc przed senatem mowę, w której po raz pierwszy niezwykle ostro zaatakował Kleopatrę, uznając ją za główną prowodyrkę nieszczęść ludu rzymskiego. Antoniusza zaś, (zdając sobie sprawę z liczby i siły jego zwolenników) starał się nie atakować bezpośrednio, a jedynie przedstawiać jako bezwolną ofiarę "egipskiej nierządnicy", dla której porzucił on swą wierną i wciąż go oczekującą małżonkę - Oktawię. Zapytywał więc czy godzi się, aby rzymski wódz oddawał się w miłosnym amoku jakiejś wyuzdanej, obcej władczyni, zapominając o swoim obowiązku jako Rzymianina i męża. Stwierdził też że zrozumiałby, gdyby Antoniusz pragnął ożenić się z inną Rzymianką, dla której porzuciłby jego siostrę, ale on wybrał hańbę, pławiąc się w aleksandryjskich luksusach w ramionach cudzoziemki, z którą obcował jak z żoną, mimo iż ta jego żoną (zgodnie z rzymskim prawem) zostać nie mogła. Było to ze strony Oktawiana pierwsze uderzenie i tzw.: "rozpoznanie bojem" nastrojów, jakie mogło wzbudzić w Rzymie zachowanie Antoniusza. Ogromną pomoc przyniosła Oktawianowi również postawa jego siostry, która wiernie oczekiwała na powrót męża, pielęgnując jego dzieci z poprzednich małżeństw i dbając o jego interesy - czym zyskiwała w oczach Rzymian w równym stopniu, co tracić w nich zaczął Antoniusz jako wyrodny mąż i ojciec. W Rzymie wciąż jeszcze nie wiedziano (choć pewne plotki już w styczniu tam dotarły) o owych donacjach aleksandryjskich, które poczynił Antoniusz dla Kleopatry i jej dzieci. Afera z tym związana wybuchła w całej pełni na wiosnę 33 r. p.n.e. i wzbudziło to wielkie poruszenie wśród Rzymian. "Jak to" - pytano - "odbył triumf bez zgody senatu w Aleksandrii?", "defilował przed tronem Egipcjanki?", "jak to, oddał jej rzymski wschód?". Oczywiście większość tych relacji, opisujących dokonania Antoniusza, podsycali ludzie Oktawiana, a ten jedynie załamywał ręce, deklarując publicznie swój żal i obawę o los Antoniusz - całkowicie ubezwłasnowolnionego przez okrutną królową (taką antyczną dominę, którą zapewne wówczas przedstawiano w taki sam sposób, jak w XIX wieku carycę Katarzynę, wyuzdaną seksualnie nimfomankę, zmuszającą oficerów, polityków i żołnierzy nawet batogiem, do świadczenia dla niej erotycznych usług).
Marek Antoniusz szybko dowiedział się o tych atakach i wysłał do Rzymu list, odczytany następnie przez jego przyjaciół w senacie, w którym publicznie zarzucał Oktawianowi brutalne odebranie Sycylii synowi Pompejusza Wielkiego - Sekstusowi - bez pozostawienia mu choćby jej niewielkiego skrawka (ale nie dodawał już że Sekstus Pompejusz zginął na Wschodzie właśnie z jego rozkazu). Oskarżał też Oktawiana że nie zwrócił mu wysłanych cztery lata wcześniej okrętów wojennych, oraz o to że pozbawił władzy w prowincji Afryce Marka Emiliusza Lepidusa (jednego z triumwirów), powierzając mu (na otarcie łez) jedynie dożywotni urząd Najwyższego Kapłana (a Lepidus żył długo, bowiem zmarł dopiero w 12 r. p.n.e. w wieku 77 lat). Najpoważniejszy zarzut tyczył się obsadzenia i obdarowania ziemią w Italii jedynie własnych weteranów, z pominięciem żołnierzy Antoniusza. Doszło wówczas do dosyć ciekawej przepychanki słownej, w której obaj triumwirowie starali się zdobyć poparcie i udowodnić przed senatem (i ludem) swoje racje. Oktawian odpowiadał więc na zarzuty Antoniusza, że może się z nim podzielić ziemią na Sycylii, jeśli ten podzieli się z nim gruntami w zdobytej Armenii, a poza tym deklarował że żołnierze Antoniusza mają przecież zapewnione ziemie w Medii i Persji, więc nie potrzebują tych w Italii. Potem kolejne listy dotykały bardzo osobistych kwestii i przybierały ostrzejszy (czasem nawet nie stroniono od wulgaryzmów) język. Oktawian zarzucał Antoniuszowi porzucenie jego siostry i "wejście do łoża egipskiej nierządnicy", zaś Antoniusz oskarżał Oktawiana o spółkowanie z całym tabunem kobiet w Rzymie, bez względu na to czy były to mężatki czy nie, tym samym wyszydzając jego moralność i cnoty. Antoniusz pisał bowiem tak: "Swoją obecną żonę, Liwię, zabrałeś jej mężowi, gdy była w ciąży daleko już posuniętej. W domu pewnego senatora zaciągnąłeś jego żonę do sąsiedniego pokoju, a gdy wyszliście z powrotem, ona miała bardzo zaróżowione uszka i włosy w nieładzie. Rozwiodłeś się ze swoją pierwszą żoną, Skrybonią, ponieważ otwarcie się skarżyła, że konkubina ma u ciebie większe od niej znaczenie. Twoi przyjaciele obnażają mężatki i dorastające panny, badają je i oglądają, jakby to były niewolnice wystawione na sprzedarz". Podkreślał też z całą mocą, że Kleopatra jest jego żoną, a nie kochanką. Wojna propagandowa o serca i umysły Rzymian dopiero więc się rozkręcała.
Tymczasem w Aleksandrii królowa Kleopatra pochłonięta była zupełnie inną sprawą. Oto bowiem nadzorowała ostatnie prace przy budowie Cezareum, położonego nieopodal Portu Królewskiego i w pewnej odległości od Timonium (czyli majestatycznego pałacu królewskiego). Kleoparta już kilka lat wcześniej (jeszcze za życia Cezara) kazała opracować plany Cezareum, które miało powstać na pamiątkę narodzin Cezariona, a wzorowane było na rzymskim Forum Romanum. Oczywiście królowa miała negatywne zdanie o Rzymie w którym to - jak twierdziła - kobiety "miały takie prawa jak niemowlęta lub kury", oraz gdzie "bezpański pies może tu przywlec skądś ludzką rękę a wół potrafi wtargnąć do jadalni", mimo to potrafiła dostrzec piękno i właśnie je zauważyła (podczas swego pobytu w Rzymie w 46 r. p.n.e.) na Forum Romanum. Z tym tylko że Cezareum miało być udoskonaloną wersją rzymskiego rynku, w którym połączono by grecką myśl architektoniczną z egipskim stylem.Cezareum - było to prawdziwe antyczne centrum handlowo-intelektualne, pełne galerii, ganków, dziedzińców, sal, promenad i miejsc gdzie można by było poczytać wypożyczone z Biblioteki zwoje. Znajdował się tam również święty gaj, w którym można było odpocząć wśród cyprysów i klombów od zgiełku wielkiego miasta. Kleopatra przygotowywała Aleksandrię do roli stolicy świata, jaka miała już wkrótce - według królowej - jej przypaść (nikt bowiem nie miał wątpliwości że Rzym może w jakikolwiek estetyczny sposób równać się z ową "Najświetniejszą" jak o egipskiej stolicy mawiali jej mieszkańcy i przybyli doń goście). Ona, wraz z Antoniuszem panować będzie nad ogromnymi ziemiami, od granic Renu, aż po Indie, stanie się więc władczynią niespotykanego wcześniej w dziejach imperium. Dlatego też musi przygotować zarówno swoją stolicę, jak i swoją rodzinę do nowej roli, jaka wkrótce miała ich czekać. Zatem wszystkie jej dzieci były poddane gruntownej nauce (filozofia, matematyka, geometria, astronomia), której patronował (wybrany do tej roli przez władczynię) Mikołaj z Damaszku (autor monumentalnej historii świata starożytnego, której powstanie również finansowała Kleopatra). Poza tym oczywiście Antoniusz i Kleopatra nie przestawali cieszyć się sobą nawzajem, urządzać publiczne uczty i organizować zabawy i orgie dla przyjaciół (np. Lucjusz Munacjusz Plankus - osobisty doradca Antoniusza, przebierał się podczas tych zabaw za kobietę i udawał że jest nimfą, lub też pojawiał się na przyjęciu zupełnie nago, cały pomalowany na niebiesko). Królowa dbała również, aby zarówno Antoniusz, jak i każdy z przebywających w Aleksandrii Rzymian (a należy pamiętać że pierwsi legioniści pojawili się w Egipcie wraz z Cezarem w październiku 48 r. p.n.e. i spędzili w Egipcie już piętnaście lat. Mówiło się że niektórzy z nich mieli na swych tarczach wypisane imię Kleopatry, jako patronki której służą) czuli się w Aleksandrii jak u siebie. Namawiała przy tym Antoniusza by przejął część jej obowiązków i zajmował się sprawami sądowymi, przewodzeniem ceremoniom religijnym, organizowaniem zawodów sportowych, a także oczywiście pozowaniem rzeźbiarzom i malarzom.
Antoniusz mając poparcie Kleopatry i czując się już panem całego hellenistycznego Wschodu, wysłał do Oktawiana (gdzieś w drugiej połowie 33 r. p.n.e.), propozycję następującej treści. Skoro i tak z końcem tego roku, miała wygasnąć ich władza triumwirska, to - jak twierdził Antoniusz - lepiej będzie dla Rzeczypospolitej, jeśli obaj zrezygnuja z niej przed upływem kadencji i nie będą więcej jej przedłużać. Rezygnacja z władzy, jaką sprawował w Imperium Rzymskim, była dla Antoniusza do przyjęcia, jako że i tak dążył do władzy absolutnej nad całym Wschodem, natomiast dla Oktawiana rezygnacja z władzy jaką dotąd posiadał, równała się upadkowi jego pozycji (a być może nawet utracie życia). Pominął wieć milczeniem tę propozycję (nie wypadało mu jej odrzucić wprost, gdyż występował przecież jako ten który pragnie ocalić i przywrócić Republikę, ale mógł udać że jej nie zauważa), za to w Rzymie rozpoczęła się prawdziwa bitwa na pamflety i wiersze, w których opłaceni przez ludzi Oktawiana i Antoniusza pisarze, tworzyli karykaturalne opisy, ośmieszające tego, na kogo otrzymali zlecenie. Oktawian więc miał być w nich tchórzem, który uciekł podczas bitwy pod Filippi (w 42 r. p.n.e. z wojskiem Brutusa i Kasjusza) i odnalazł się dopiero po bitwie. Poza tym twierdzono że wywodzi się po ojcu z rodziny powroźników i lichwiarzy, zaś po matce piekarzy i perfumiarzy - tym samym nie jest godny do sprawowania władzy nad Rzymem. Oktawian miał też być nieudacznikiem, który nigdy w życiu niczego nie osiągnął, a to co dostał zawdzięczał innym. Antoniuszowi zaś zarzucano w pamfletach pijaństwo, całkowite podporządkowanie się kobiecie, która uczyniła z niego swojego pieska, zniewieściałość (np. malowanie oczu na modłę egipską) a nawet jawną zdradę interesów Rzymu, przyznając Kleopatrze również i rzymskie prowincje na Wschodzie. Oktawian atakował także w owych pamfletach Kleopatrę i oczywiście Cezariona, sugerując że Cezar wcale nie sypiał z królową Egiptu, gdyż miała ona opinię zwykłej prostytutki, a Cezarion jest więc dzieckiem spłodzonym z jakimś "poganiaczem mułów". Kleopatra nie zamierzała darować Oktawianowi tego stwierdzenia (tym bardziej że tutaj chodziło o przyszłość jej syna i należne mu prawa po ojcu) i szybko przystąpiła do ataku.
W Rzymie w tym czasie było wielu atrologów wywodzących się (lub finansowanych) przez królową Egiptu, i właśnie w tymże 33 r. p.n.e. zaczęło po Mieście Wilczycy (a szczególnie w okolicach świątyni Matki Idajskiej - Kybele,) krążyć proroctwo, rzekomo wywodzące się od samej Sybilli. Głosiło ono że oto nastanie nowy, złoty czas dla ludzkości, wspaniałe czasy pokoju i szczęśliwości, które się ziszczą, gdy nad światem zapanuje kobieta. Owa bliżej nieokreślona Pani, miała ofiarować światu pokój i pomyślność, wyplenić wszelkie zło, a ludzie odtąd byliby dla siebie życzliwi i dobrzy. Ponoć miała zapewnić też ładną pogodę i zawsze dobre zbiory, tak aby wszystkim żyło się dostatnio (😂). Ludzie Oktawiana bardzo szybko wpadli na trop powiązań owych astrologów z Egiptem i w konsekwencji wszyscy wróżbici zostali wygnani z granic Rzymu z zakazem powrotu pod groźbą kary. Zimna wojna propagandowa coraz szybciej zamieniała się w wojnę gorącą, a obie strony kuły już żelazo, które miało zostać nań użyte. W stoczniach Aleksandrii budowano nowe okręty i tworzono wielką flotę przyszłego imperium, zaś w Italii szkolono nowych rekrutów do ostatecznego starcia z "egipską nierządnicą i jej rzymskim pieskiem - Antoniuszem". Wynik tego starcia miał już wkrótce rozstrzygnąć się na polach bitew, którego to miejscem stała się Grecja.
(...) Else w sobotę z powrotem. Łzy stanęły w jej oczach. Myślałem, że mi pęknie serce!
Po południu do Cochem. Ugoda! Przyjazd wieczorem. Albrecht (Paul Albrecht - znajomy Goebbelsa) tam jest. Cochem jest milutkie. Harmonijne pasmo pagórków. Przyjemność dla oczu. Wspomnienie Heidelbergu. U góry tronuje zamek. Droga w dół ku Mozeli. Mozelczycy to mieszanka mieszkańców Nadrenii i krajów południowych. Dialektem przypominają mieszkańców Palatynatu. Typowy mieszkaniec Cochem to winiarz. Wino jest tu sprawą najważniejszą. O niczym innym się nie czyta, niczego innego nie widać i nie słychać. Och, to przeklęte mozelskie wino! Takie smaczne. Trochę cierpkie, niczym rasowa kobieta. Bez przerwy jednak chce się go pić więcej i nie można przestać. Żyje się tu na nieustającym lekkim rauszu. Głowa jest stale przyjemnie ciężka. (...)
Pożądam Else. Słodka kobieta! Jakże cię kocham w tej naszej udręce. Ty jesteś moją słodką kobietą cierpień. Czemuż się tak męczymy. (...)
29 KWIETNIA 1924 r.
Wiele pracy przedwyborczej. W nocy z soboty na niedzielę rozwieszanie plakatów po całym mieście. O mało nie schwytany. Wczoraj wieczorem wielkie zgromadzenie przedwyborcze. Sala pęka w szwach. Hałasujący komuniści. Szczęśliwie przeprowadzam stateczek przez wszystkie rafy. Mówcy trochę słabi. Od 14 dni w trasie. Jednak działa. Niemal pełny sukces. Możemy być zadowoleni. Codzienność walki wyborczej jest potwornie nudna i uciążliwa. W końcu jednak w tle pozostaje wielka idea volkistowskiej Europy, w której czołowe miejsce zajmą volkistowskie Niemcy (wypisz, wymaluj dzisiejsza Unia Europejska, która na dobrą sprawę dąży do tego, aby stać się następczynią Hitlera w dziele zjednoczenia Europy). Jakże zbawienne jest przejście od myśli do czynu. Czuję się wolny. Czyn ratuje przed zwątpieniem. Musimy coś robić na rzecz myśli: (...)
Ruch volkistowski tworzy platformę dla nowego światopoglądu. Dobro wspólne ważniejsze od dobra indywidualnego. In serviendo patriae consumor("W służbie ojczyzny nie szczędzę życia"). Nie tracimy czasu na skandowanie haseł, chcemy nowej, czystej ojczyzny. Wyzywajcie nas od nacjonalistów, a takimi jesteśmy, jeśli to słowo oznacza: kochaj swoją ojczyznę i swoich rodaków jak siebie samego. Myśl volkistowska prowadzi nieuchronnie do narodowego internacjonalizmu. Uwolnić się od płycizn żydowskiego internacjonalizmu. Ku europejskiemu poczuciu świata Goethego. Goethe jest jeszcze ciągle moim największym niemieckim mistrzem. Goethe jako młody student byłby dzisiaj z pewnością narodowym socjalistą. Jedynie entuzjazm może jeszcze nas dzisiaj uratować. Musimy być fanatykami miłości. Narodowi socjaliści są socjalistami Chrystusowymi. Praca wzywa. Do nowych czynów!
Od Else nie dostaję żadnej wiadomości. Biedna Else! Nie mam ani chwili, aby o niej myśleć.
1 MAJA 1924 r.
(...) Praca przedwyborcza. Ulotka za ulotką. Atmosfera bez ducha. Ktoś jednak musi to robić. Mamy nadzieję na duże sukcesy Bloku Volkistowsko-Socjalnego (po nieudanym puczu monachijskim z 8-9 listopada 1923 r. NSDAP została zdelegalizowana, podobnie jak formacje SA i Stosstruppe Adolf Hitler. Pucz okazał się dla nazistów totalną klęską, wielu z nich zostało albo aresztowanych, albo też uciekło za granicę, mimo to Hitler nie uważał tego za klęskę, wręcz przeciwnie. Potrzebował bowiem męczenników i dzięki tej "piwiarnianej" rozróbie ich zdobył. Odtąd też czerwony sztandar ze swastyką w tle, stał się flagą ruchu nazistowskiego. Struktury NSDAP były nieoficjalnie odtwarzane na polecenie Hitlera przez Ernsta Rohma już od kwietnia 1924 r., choć oficjalnie nie można było użyć tej nazwy, powołano więc organizację o nazwie Frontbann (Grupa Frontowa). Przed majowymi wyborami do Reichstagu, weszli oni w sojusz z Niemiecko-Volkistowską Partią Wolności, tworząc Blok Volkistowsko-Socjalny. Wybory z 4 maja 1924 r. wygrała SPD (Socjalistyczna Partia Niemiec) zdobywając 100 mandatów, ale już na drugim miejscu była NVPW (a raczej DNVP) z 95 mandatami, naziści zaś zdobywają dodatkowo 32 mandaty, co było dużym sukcesem dla tej, wciąż jeszcze zdelegalizowanej partii). Robimy, co się da. (...) Szukamy takiego Bismarcka, który wprowadzi nasze idee w świat faktów.
3 MAJA 1924 r.
Ostatnie dni przed wyborami. Wieczorem przed zaproszonym gronem wykład o naszych celach i semickim niebezpieczeństwie. Po raz pierwszy mówię otwarcie. Duży sukces. Nasza idea dociera do wszystkich, ponieważ jest to nowa idea światowa. Musimy przez to przejść! Całe miasto tonie w naszych ulotkach. Mamy odwagę i niezapłacone rachunki. Jutro jest 4 maja, dzień wyborów. Potem rozgorzeje wielka bitwa.
5 MAJA 1924 r.
Jeden z naszych kandydatów przeszedł do Rady Miejskiej. Wczoraj siedziałem cały dzień na samochodzie. Wieczorem pełne niepokoju godziny oczekiwania. Potem rezultat. Głośny jubel. Niech żyje Hitler! Na zdrowie i zwycięstwo! W sobotę przemawiałem jako mówca dyskutant u komunistów. Przyjęty z okrzykami "fuj" i "wyzyskiwacz", pożegnany oklaskami i okrzykami "brawo". Ludzie byli dla mnie bardzo sympatyczni. Z ich szeregów rekrutują się nasi najbardziej fanatyczni zwolennicy. (komunizm i nazizm - dwie totalitarne czerwie, wywodzące się z tego samego, marksistowskiego miotu) (...) Panowie Żydzi wzięli mnie na muszkę. Pierwszy na czarnej liście. To jest wstyd i hańba, że człowiek we własnym kraju nie może czuć się całkiem bezpieczny od tej zawszonej hołoty. Że też spełnienie idei musi zawsze dokonywać się za pomocą pięści! Kto ma silną pięść, ten w ostateczności ma rację! (...)
7 MAJA 1924 r.
W Rzeszy przeforsowaliśmy 32 deputowanych. Znakomity sukces! Żydostwo tu w Rheydt posługuje się oszczerstwem, aby uśmiercić mnie społecznie, co mu się nigdy nie uda. W tych dniach politycznego napięcia muszę się bardzo mieć na baczności. Czytam Kapitał Karola Marksa, alfę i omegę rozkładającego się dzisiejszego materializmu. Jednakże książka jest zbyt mocna i zbyt fascynująca, aby można było ją załatwić za jednym zamachem. (...)
14 MAJA 1924 r.
(...) W naszym volkistowskim kręgu kręci się obrzydliwy tłum byłych więźniów, zarozumialców, półgłówków i szpicli. To dola nowego ruchu. Jesteśmy przyjaciółmi paskarzy, sutenerów i szpiegów. Niezbędne jest gruntowne oczyszczenie. Mamy jeszcze wiele do zrobienia, zanim sami się oczyścimy. Ale dobre i szlachetne same się wykrystalizują. (...)
16 MAJA 1924 r.
(...) Gdzie ja się teraz właściwie znajduję? Moje widoki materialne są gorsze niż kiedykolwiek. Moje bezwarunkowe przystąpienie do świata myśli volkistowskiej zamknęło mi również ostatnią drogę do prasy albo do teatru. Jednakże przemierzyłem już spory odcinek drogi. Z rozpaczy i przygnębiającego sceptycyzmu ostatnich lat odnalazłem znowu wiarę w naród i w niemieckiego ducha. Teraz jestem silny i oczekuję bardziej niż kiedykolwiek na zbawienie. (...)
19 MAJA 1924 r.
(...) Zamierzam jesienią rozpocząć pracę na forum publicznym. Do tego czasu umacnianie się i zbieranie.
Kwitnie bez! O, ten świat jest piękny! Czuję w sobie budzącą się siłę i wolę życia. Mamy do spełnienia w życiu misję. Droga do zbawienia jest długa i uciążliwa. Musimy jednak się zbawić albo zostać zbawieni. Chcę osiągnąć zbawienie mocą moich własnych sił i uformować w sobie nowych ludzi. Nowy człowiek! Lepszy świat! (każdy człowiek o mentalności totalitarnej i każdy taki ustrój, zawsze odwołują się do budowania "nowego, lepszego świata", albo "nowego, lepszego człowieka". A wszystko to zawsze kończy się tak samo - obozami zagłady lub masowymi dołami śmierci. ZAWSZE TAK SAMO!).
26 MAJA 1924 r.
(...) Czytam Kapitał Karola Marksa, w szczególności rozdział o stosunkach pracy w Anglii. Jakież wstrząsające szczegóły. I jak sucho to wszystko jest opowiadane. Książka została napisana straszliwie bez serca. (...)
Mój największy błąd to łatwa zapalczywość. Płonę, zanim o tym sam się dowiem, i wtedy nie ma na to rady, żadnej możliwości wygaszenia. Potem staje w jasnych płomieniach moje serce i jestem adutrumque paratus("gotowy na wszystko"). Najbardziej tęsknię do pracy z tego powodu, że liczę sobie już prawie 27 lat i nie mogę jeszcze sam zarabiać na chleb. Możecie mi wymyślać od leni! Ale ja przecież nie mogę pracować, jeśli to nie godzi się z moim duchem. Nie mam natury niewolnika. Trzeba, aby było respektowane moje pierwotne prawo do bycia wolnym człowiekiem. Praca zgodnie z duchem! Do takiej pracy tęsknię całym sercem.
28 MAJA 1924 r.
Wczoraj z Prangiem w Düsseldorfie i Duisburgu. W Duisburgu pertraktacje z przedstawicielami Gminy Schillerowskiej (zwolennicy ruchu volkistowskiego). Wkrótce powstanie również w Rheydt. Przebudzenie niemieckiego życia umysłowego w duchu Schillera oraz bliskich mu poetów i myślicieli. Eliminacja wszelkiej żydowsko-internacjonalistycznej roboty destrukcyjnej. W Duisburgu istnieje zamiar utworzenia gazety volkistowskiej. Tam będzie następnie ukazywać się również nasza gazeta volkistowska przeznaczona dla obszaru okupowanego (od 1 grudnia 1918 r. do końca czerwca 1930 r. Nadrenia była okupowana przez Francję). Po raz pierwszy poznaję poważnych, godnych szacunku mężczyzn z długimi brodami z ruchu volkistowskiego. Jak to dobrze robi i ile daje nowej siły. Z Fritzem Prangiem mogę dobrze współpracować. Nawzajem się uzupełniamy. Jedynie rzadko muszę mu podcinać skrzydła. W jego planach jest zbyt dużo fantazji. Niekiedy wręcz ideologii. Z Duisburga będą organizowane moje wykłady. Przez całą zimę czeka mnie długa podróż z serią wykładów. Miejmy nadzieję, że to pójdzie dobrze. Musimy z naszymi planami volkistowskimi wyjść z wąskiego kręgu Rheydt. To wszystko jest dla mnie za małe. Tylko te pieniądze. Przeklęte pieniądze! Czasem chciałoby się zwątpić z powodu rozlazłego braku zainteresowania ze strony niemieckich (?). Dajcie nam tylko pieniądze. O resztę zadbamy sami.
Z Else wiele radości. Mały, szalony nicpoń. Kluseczka! Poza tym wiedzie mi się dobrze. Opalony na brąz, świeży i żwawy przy pracy. Znowu wstąpiła we mnie otucha. Idzie do przodu. Powoli. Myśl maszeruje!
6 CZERWCA 1924 r.
Wczoraj pierwszy na mnie napad. Ma się siłę lwa, jeśli musi się walczyć z 6-8 mężczyznami. Nie otrzymałem żadnego uderzenia. Wygląda na to, że sprawa wyszła od tych przeklętych Semitów. Muszę się bardzo mieć na baczności. O, to pasowanie się ze śmiercią! Walczyłem o moje życie. Być może również o nie chodziło.Trzeba jednak walczyć dalej. Gdy padnę, będę wiedział, za co tracę życie. A przy tym jeszcze wielkie kłótnie w tutejszej grupie lokalnej. Nawet volkiści nie mogą się ze sobą dogadać. (...) Gazety, polityka! Mdłości! Nie chciałbym robić polityki partyjnej. Jeśli polityka nie wynika ze światopoglądu, to jest dla światłego człowieka nonsensem. A więc walczyć dalej! Jest na to dowód! Jeśli mnie się prześladuje, to jest potwierdzenie, że boją się mnie na przyszłość. Powinniście jeszcze nauczyć się, co to strach przede mną, wy przeklęte żydowskie nicponie. Teraz tym silniej i bardziej intensywnie będę pracował i żył dla moich ideałów! (...)
10 CZERWCA 1924 r.
(...) O napadzie na mnie nic więcej nie wiadomo. Żyjemy w stuleciu odchodzącego liberalizmu i nadchodzącego socjalizmu. Socjalizm (w czystej formie) to związanie jednostki dobrem państwa i wspólnoty narodowej: niema to nic wspólnego z internacjonalizmem. Żyd jest internacjonalny, tak jak internacjonalny jest nomad i Cygan. Czy są narodowi Żydzi? Sądzę, że nie. Co do mnie, to znam jedynie Żydów, którzy w stosunku do narodu zachowują się w najlepszym razie jak zainteresowani widzowie. Marks jest bez serca. My uznajemy socjalizm za postulat etyczny i narodowy. Socius to sąsiad, sprzymierzeniec. Dla nas każdy sąsiad jest sojusznikiem w walce o prawa człowieka. Demokracja to monotonne zacieranie różnic. Żyd chce nas zrównać, aby stanąć ponad nami. Ludzie nie są równi. Lecz wszyscy ludzie są ludźmi. Z tego wynikają nasze postulaty społeczne. Większość jest szkodliwa i głupia. Ścina głowy dobrym, szlachetnym i mądrym. Potem zaprowadzą demokrację, to leży w interesie żydowskim. Państwo demokratyczne to największy żydowski szwindel, który wymyślono od Adama. My chcemy dyktatury dobra i pracowitości, bez względu na to, z jakiej wywodzi się konfesji z jakiego stanu. Chce się odsunąć na bok rozentuzjazmowanych młodych. My jednak przełamiemy zapory i nasza żarliwa młodzież zwycięży świat(jak już pisałem w poprzedniej części, zarówno ruch komunistyczny jak i nazistowski, a także obecnie ruch eko-lewicy tworzony był i jest w ogromnej mierze przez młodzież - którą przecież bardzo łatwo jest manipulować, ponieważ nie posiada ona wpojonych i przeżytych kodów zabezpieczających w postaci doświadczenia i wiedzy. Chińczycy z czasów Mao i Czerwoni Khmerzy także wykorzystywali dzieci (hunwejbinów) jako strażników swojej ideologii, zdając sobie sprawę że taki sfanatyzowany młodzian jest niezwykle groźny i dla wodza lub ideologii gotów jest popełnić każdy czyn).
16 CZERWCA 1924 r.
Listy z pogróżkami napisał głupi, egzaltowany młodzieniec. Z tym nie trzeba walczyć! Protestując przeciwko antysemityzmowi, obsikano drzwi do mieszkania Pranga. To jeszcze względnie łagodny protest. (...)
18 CZERWCA 1924 r.
(...) Rząd Marxa – Stresemanna (Wilhelm Marx był kanclerzem Rzeszy Niemieckiej w latach 1923-1925 i 1926-1928, zaś Gustav Stresemann pełnił funkcję ministra spraw zagranicznych Rzeszy od 1923 do swej śmierci w październiku 1929 r.) zmierza do tego, aby sprzedać Niemcy za miskę soczewicy. My, Niemcy, nie znamy już znaczenia powiedzenia "leaver duad as Slav" ("Lepiej być martwym niż niewolnikiem"). Nadrenia stanie się wkrótce prowincją słynącą z patriotycznego nastawienia. Ale jak powierzchownie i słabo wygląda to w rzeczywistości. Nasi reńscy przywódcy? Louis Hagen (Levy), Adenauer (Konrad Adenauer - w latach 1949-1963 pierwszy kanclerz Republiki Federalnej Niemiec), deputowani Centrum, Matthes (Joseph Matthes - niemiecki dziennikarz, premier krótkotrwałej Republiki Reńskiej z pażdziernika i listopada 1923 r.), przywódca separatystów! Par nobile fratrum!("Zacni bracia") (...)
Pieniądze i Żyd: bracia syjamscy. Zabije się jednego z nich, ten drugi musi umrzeć. Zabijcie w sobie ducha mamony. Wtedy Żyd też będzie musiał umrzeć. Bądźcie niemieccy w sercach, a nie w gębie. Działajcie i myślcie po niemiecku! (...)
20 CZERWCA 1924 r.
(...) Zaproszony w charakterze mówcy na Sonnenwendfeier (Dzień Przesilenia Letniego) do Duisburga. Bez honorarium. Jak w ogóle rozwiązać dylemat pieniędzy? Moja portmonetka jest stale pusta, nie wiem, co z tym począć. Muszę w końcu mieć jakieś zajęcie, przy którym zarobię trochę pieniędzy. (...) Ciągle zastanawiam się nad wyjazdem do Berlina lub Monachium. Może tam się jakoś schronię. Nie mogę wykonywać żadnego zawodu, w którym nie mógłbym działać po volkistowsku. Wszystko inne to środki połowiczne albo działanie wbrew lepszemu poznaniu.
Czytam jeszcze bardzo niewiele. Ledwie tu i tam parę wierszy. Rozdarcie! Niepokój! Udręka! Nędza! Moją główną lekturą jest gazeta. Cóż za zmiana. Czytam jednak tylko to, co wyczytać między wierszami. Trzeba mieć zawsze oczy otwarte. Bacznie rozglądać się na wszystkie strony. (...) Walka musi być elementem mojego życia. Walka to samo życie. Spokój to śmierć. Ze wszystkich stron zagraża mi śmierć. Jeśli polegnę, to w walce o dobro.
Polityka Francji to polityka strachu przed wojną, o grosze i hegemonię. Dzisiejsza sytuacja Europy jest nie do utrzymania. Jak najbardziej zmurszały i dekadencki kraj Europy może trzymać w szachu cały kontynent? Rosja na front. Myśl rosyjska i niemiecka mają przed sobą całą przyszłość (tak, myśl rosyjska i niemiecka zawsze swą przyszłość upatruje kosztem Polski - tak było wtedy i tak jest po dziś dzień) ale najpierw ciężkie i krwawe, volkistowskie oczyszczenie. Wszystko, co jest przeciwko Żydom, jest za niemiecką wspólnotą narodową. Wszystko, co jest negatywne, zawiera w sobie coś pozytywnego. Życie składa się ze sprzeczności między znakami plus i minus.
23 CZERWCA 1924 r.
(...) Życie to szczebel prowadzący do Boga. Wchodzisz na ten szczebel i już widzisz go w oddali. Musimy się lepiej wychowywać: do pracy, dla powagi i zdyscyplinowanego skupienia ducha. Przez 5 lat biliśmy się, wszczynaliśmy hałas, eksperymentowaliśmy i pisaliśmy poezję. Teraz musimy niebawem znowu zacząć pracować. Twarda konieczność sama doprowadzi nas do równowagi. Z takich spraw się nie kpi. Dobrzy niemieccy patrioci na front. Pokazana droga do władzy i nowej Rzeszy. Naprzód! Wy, młodzi marzyciele i idealiści! Do dzieła! Nikomu w życiu niczego nie podarowano. Wszystko trzeba wypracować! (...)
25 CZERWCA 1924 r.
(...) Polityka, polityka, polityka! Już się od niej nie uwolnię. Ciągłe zastanawianie się nad przyszłością własną i ojczyzny. I wtedy zwątpienie w prawdziwość własnego przekonania. Wtedy chaos i wątpliwość wewnętrzna. Jak mam kiedyś znaleźć prostą drogę ku górze! Gdybym tak miał jakieś źródło dochodów, żebym tak sobie mógł pożyć. A tak ciągle myślę, że jestem całkiem niepotrzebny na świecie. Pieniądze, przeklęte pieniądze. Coś z ojca siedzi we mnie. Nienawidzę pieniędzy i nimi pogardzam, ponieważ tak w głębi duszy nie mogę się od nich uwolnić.
Teraz na dworze są tak wspaniałe dni wiosenne, że nie wiadomo, co począć z tą radością. Teraz tylko dosyć pieniędzy i zaraz w podróż dookoła świata. I wszystko, ale to wszystko zapomnieć. Reparacje, okupację, Reichstag, socjalizm i wszystko, wszystko. Tak nie uwolnię się od szwindlu w moim życiu. Ludzie przejściowi. Nie możemy uwolnić się od Starego i musimy umrzeć w Nowym. Szczęśliwa następna generacja! My jesteśmy tylko tymi, którzy inicjują i przygotowują drogę dla nowego czasu. Wykopujemy koryto rzeki, w którym popłynie prąd ducha przyszłości. Jesteśmy pionierami nowych ludzi. Nie ustawać w dążeniu! Tworzyć dalej! Nie pozwolić, aby zmalała odwaga! Dalej, kolego!!!
Czym różniła się kobieta od mężczyzny dla starożytnych Greków? Pytanie to nie jest aż tak infantylne jak się to może wydawać, gdyż dla Greka uroda niewieścia a uroda męska znaczyła niekoniecznie to samo, czym jest dla nas, ludzi współczesnych. Otóż ateński filozof - Krytiasz (uczeń Sokratesa) twierdził, że ideałem urody męskiej jest... żeńska powierzchowność (czyli zniewieściałość), zaś ideałem urody kobiecej jest powierzchowność męska. Nie oznacza to oczywiście że Grecy cenili sobie "męskie kobiety" i "żeńskich mężczyzn" - gdyż byłaby to zbyt daleko posunięta nadinterpretacja, ale coś w tym było, szczególnie jeśli chodzi o mężczyzn. Wszak ich na razie sobie zostawimy na później i zajmijmy się płcią piękną - która dla Greków miała dwa, zupełnie odmienne znaczenia. Pierwsze z nich reprezentowała żona i matka rodziny, drugie zaś hetera, i owa "męska powierzchowność" tyczyć się właśnie miała tych pierwszych kobiet (czyli żon), a w żadnym razie tych drugich. Jednak podstawą urody niewieściej (bez znaczenia czy tyczącej żon czy też kurtyzan) był jeden warunek - biała cera. To był bezdyskusyjny afrodyzjak i aby się podobać wiele kobiet (głównie heter) jeszcze bardziej rozjaśniało sobie skórę specjalnym bielidłem (zresztą rozjaśniano nie tylko cerę, ale i włosy). Jednak rozjaśniona cera to nie wszystko, następnie należało ją jeszcze odpowiednio pomalować. Do policzków stosowano róż roślinny (otrzymywany z roślin zielnych, zwanych: Boraginaceae), usta malowano czerwoną henną, oczy i brwi zaś, rysowano czarnidłem (czarna lub brązowa kreska). Oczywiście tak umalowane chodziły głównie hetery lub zwykłe prostytutki, ale zdarzało się że również tzw.: "porządne kobiety" specjalnie się stroiły i malowały przed wyjściem z domu, same uczęszczając do myropolionu (perfumerii) lub wysyłając tam swoje niewolnice. Jednak mężowie nie byli zachwyceni upiększaniem twarzy i ciała przez swe żony, wręcz przeciwnie. Żony i matki miały siedzieć w domu i zajmować się dziećmi, a do tego nie potrzeba było ani ładnie wyglądać, ani też specjalnie się stroić. Właśnie dlatego ów Krytiasz mówiąc iż kobiety powinny przyjąć męską powierzchowność, miał na myśli właśnie żony, które dla swoich mężów (po spłodzeniu potomstwa) bardzo rzadko stanowiły obiekt erotyczny, a raczej były traktowane jak "osoby zajmujące się dziećmi i domem" przy czym należy tutaj podkreślić słowo "osoby" a nie "kobiety", co też oznaczało aseksualne niańki.
Mężowie tak często wzbraniali swym żonom wstępu do łoża (mężczyźni i kobiety w Grecji z reguły sypiali osobno), że stało się to prawdziwą plagą. Żony które nie były usatysfakcjonowane pod względem seksualnym, z reguły stosowały samozaspokojenie (lub popadały w zmienne nastroje: od euforii do rozpaczy), zamawiając sobie specjalne olisbosy (sztuczne penisy), którymi co poniektóre nawet się wymieniały, czego przejawy przetrwały także i w literaturze (np. dialog dwóch kobiet o imionach: Metro i Korito, które właśnie rozmawiają u którego z szewców zamówić dobry olisbos. Korito poleca przyjaciółce znajomego rzemieślnika o imieniu Cerdon, który początkowo wzbudza u Metro wątpliwość, gdyż zna dwóch mężczyzn o tym imieniu i żadnemu nie powierzyłaby tak "odpowiedzialnego" zadania, ale ostatecznie przyjmuje radę i udaje się do owego szewca). Dopiero za wstawiennictwem Aspazji (kochanki Peryklesa) w latach 30-tych V wieku p.n.e. zostało przyjęte prawo, na mocy którego mężowie musieli co najmniej trzy razy w miesiącu wziąć do łoża swe żony i z nimi spółkować. Ów prawny przymus, pokazuje niezwykle dobitnie jak naprawdę rzadko (i jak niechętnie) mężczyźni sypiali ze swymi żonami, a co za tym idzie, nie chcieli też aby one w żaden sposób malowały się, lub inaczej upiększały ciało. Ksenofont w swym dziele: "Oikonomikos" ("O gospodarstwie domowym"), tak opisuje reakcję Ischomachosa, który wielce zdziwiony razu pewnego ujrzał swoją żonę pomalowaną, uczesaną i gotową do wyjścia: "Zobaczyłem ją pewnego dnia umalowaną ołowianą bielą, aby miała cerę jeszcze jaśniejszą niż zwykle, uróżowaną, aby wyglądała na bardziej rumianą, niż była w rzeczywistości, i w trzewikach na koturnie, aby wydawała się wyższą, niż była w istocie". Ischomachos poczynił więc swej małżonce długie kazanie, w którym twierdził że tak nie powinna się ubierać i malować, na co ona odpowiedziała, że uczyniła to, ponieważ chciała mu się bardziej podobać. Natomiast malowanie twarzy i rozjaśnianie cery oraz włosów przez hetery, było postrzegane jako rzecz naturalna, tym bardziej że kobiety te miały właśnie umilać czas mężom, podczas gdy ich żony siedziały zamknięte wraz z dziećmi w swych pokojach.
Innym afrodyzjakiem, silnie działającym na mężczyzn - był wzrost kobiet. Im niewiasta wyższa, tym była atrakcyjniejsza i tym miała więcej adoratorów (znów oczywiście przede wszystkim mówię o heterach, choć oczywiście wysoki wzrost wśród małżonek również był ceniony). Gdy ok. 550 r. p.n.e. ateński tyran Pizystrat powrócił z wygnania i ponownie objął władzę, aby uprawomocnić swe rządy, wjechał do Aten na rydwanie na którym stała wysoka kobieta, przebrana za boginię Atenę. Ten właśnie zabieg propagandowy, pozwolił ateńskiemu tyranowi zdobyć władzę na prawie dwa kolejne lata (po których znów został wygnany i ostatecznie powrócił dopiero w 539 r. p.n.e. i odtąd już władał miastem aż do swej śmierci, przez dwanaście kolejnych lat. Po nim zaś nastały rządy jego dwóch synów - Hippiasza i Hipparcha, trwające ostatecznie do 510 r. p.n.e. Hipparch został zamordowany w zamachu w 514 r. p.n.e. przez dwóch "tyranobójców" Harmodiosa i Aristogejtona - którzy potem też przeszli do legendy, a ich czyn stał się przykładem postawy patriotycznej i demokratycznej, zaś dzieci w szkołach - szczególnie w epoce Peryklesa, jak i potem w IV wieku p.n.e. - deklarowały: "Poniosę mój miecz w mitrowej gałązce, jak Harmodios i Aristogejton, którzy razem zabili tyrana i sprowadzili równość między prawem w Atenach". Warto też dodać, że posągi obu "tyranobójców" - były pierwszymi świeckimi posągami jakie powstały w Atenach. W 480 r. p.n.e. zostały one skonfiskowane przez Persów i wywiezione na Wschód i powróciły do Aten dopiero po 330 r. p.n.e. gdy Aleksander Wielki zajął Suzę. Mimo to nowe posągi zostały wystawione w mieście na przełomie 477/476 r. p.n.e. na koszt Temistoklesa z epigramem Simonidesa, który brzmiał: "W rzeczy samej wielka jasność świeciła nad Ateńczykami, gdy Aristogejton i Harmodios zgładzili Hipparchosa". A tak już na marginesie - obaj tzw.: "tyranobójcy" nie popełnili swego czynu z pobudek politycznych ani ideowych, a jedynie prywatnych i honorowych, gdyż Hippiasz miał znieważyć siostrę Harmodiosa. Poza tym obaj należeli do arystokracji i łączenie ich z ideałami demokratycznymi było zwykłą kpiną, tym bardziej że marnie skończyli - Harmodios został zabity jeszcze podczas zamachu, zaś Aristogejton dopiero po torturach z ręki samego Hippiasza. Ale dla propagandy politycznej nic nie jest niemożliwe i jak pisał Abel-Francois Villemain: "Historię zawsze można stworzyć na nowo").
Kolejnym afrodyzjakiem, które szczególnie mocno działało na Greków, to było pozbawione wszelkiego owłosienia (prócz samych włosów na głowie) niewieście ciało. Oczywiście można spotkać też przekazy że antyczni Grecy nie przykładali do tych kwestii większego znaczenia i owłosione łona oraz pachy były akceptowane. Być może to również jest prawda i paradoksalnie nie musi w tym istnieć sprzeczność, gdyż (jak wcześniej wspomniałem) żony (po urodzeniu dzieci) nie były postrzegane jako obiekty seksualne i dbanie przez nie o higienę intymną ciała nie było uważane za konieczne. Jednak hetery, czy też żony które starały się mimo wszystko przypodobać mężowi, pozbywały się owłosienia nie tylko z miejsc intymnych, ale również z pach, rąk i nóg. Aby pozbyć się niechcianych włosów, Greczynki miały do wyboru: albo skorzystać z brzytwy, albo też lampy, którą owe włosy wypalano. Była też i trzecia możliwość - użycie specjalnej papki, którą pokrywano ciało i następnie zeskrobywano tę substancję zwykłą skrobaczką wraz z włosami. Ta czynność musiała jednak budzić w kobietach głębsze refleksje, gdyż Arystofanes w swych "Kobietach na Pnyksie" (zwanych również potocznie "Sejmem kobiet"), wkłada w usta Praksagory takie oto stwierdzenie iż mężczyźni nie muszą golić całego ciała, co stanowi symbol ich dominacji oraz przewagi. Przeto gdy Praksagora namawia inne kobiety - które miałyby przejąć władzę z rąk mężczyzn - by "wyrzuciły brzytwy", "chodziły całe zarośnięte" i żeby "już nigdy nie przypominały kobiet". Depilacja ciała była bowiem uciążliwą praktyką, którą musiały podejmować się hetery, szczególnie gdy przyjmowały swych klientów w prześwitujących chitonach (jak pisze Atenajos: "Czyś nie słyszał (...) o (...) wystrojonych służkach Wenus, jak paradują rzędem półnagie, w przezroczystych szatach niczym nimfy nad świętymi wodami Eridanu. Za kilka monet możesz kupić u nich wszelkie rozkosze, nie ponosząc żadnego ryzyka"). Oczywiście depilacja łączyła się również z kąpielą, a Grecy kąpali się dość często (może nie aż tak często jak Rzymianie czy Egipcjanie, ale wystarczająco często aby o tym wspomnieć) i każda wizyta u przyjaciela, zaproszenie na sympozjon (wykwintną orgię) lub na komos (ucztę, biesiadę, hulankę dla młodzieży), wiązała się co najmniej z obowiązkowym umyciem stóp, a najczęściej z wykąpaniem się. Oczywiście kobiety kąpały się rzadziej (rzadziej też wychodziły z domów). W czasach Pizystrata i jego synów, kobiety brały prysznic pod publicznymi fontannami, ustawionymi w mieście przez tyrana, ale od V wieku p.n.e. istniał publiczny zakaz kąpania się kobiet w tych fontannach (dla ochrony moralności oraz aby uniknąć zanieczyszczeń w przypadku gdyby fontanna posiadała basen). Kobiety więc najczęściej tuż przed wyjściem z domu kąpały się u siebie.
Zgrabna kobieca pupa była równie silnym symbolem seksualnym, a hetery urządzały nawet konkursy piękności na najładniejsze piersi i najzgrabniejsze pośladki. Alkifron w swych "Listach heter" przedstawił właśnie jeden z takich konkursów, podczas którego hetera Myrina, rywalizowała z inną heterą Tryallis: "I pierwsza Myrina rozwiązawszy pasek zakołysała przeświecającymi przez nią biodrami, które drżały jak zsiadłe mleko, a patrzyła przy tym w tył na ruchy swej pupki. Lekko jak w grze miłosnej westchnęła, tak że, na Afrodytę, zmieszałam się. Tryallis też nie zawiodła, pobiła ją w bezwstydzie: Nie podejmę współzawodnictwa w szatkach nawet tak przezroczystych, bez mizdrzenia się, niech będzie tak jak na zawodach. (...) Zrzuciła chitonik i przegiąwszy się nieco w biodrach powiada: Patrz, obejrzyj sobie tę barwę, Myrrino, jak nieskazitelna, jak bez plamki, patrz na równości bioder tutaj, na przejście ku udom, ani za tłuste, ani za chude, na dołeczki na wzgórkach. Na Zeusa, nie trzęsą się jak u Myrriny - uśmiechnęła się figlarnie i zakręciła pupką tak, że ruch drganiami przebiegł powyżej bioder". Kobiece pośladki były bardzo silnym afrodyzjakiem i działały niezwykle stymulująco na mężczyzn (tym bardziej że ogromna większość stosunków seksualnych, umieszczanych w greckim malarstwie wazowym, pokazuje kobietę z wypiętą pupą w pozycji dorsalnej, co oczywiście samo w sobie nie musi świadczyć o seksie analnym, a może być raczej kwintesencją męskich pragnień Greków, którzy upatrywali za coś równie oczywistego stosunki między mężczyznami a chłopcami, ale już nie pomiędzy dwoma mężczyznami, gdyż stosunek analny był dla jednej ze stron bierną penetracją, a taki ktoś sprowadzany był do podrzędnej roli kobiety, stąd owe zachowanie było uważane za niemęskie. Będę jeszcze o tym pisał, ale warto nadmienić że Grecy lubili zniewieściałość wśród chłopców, ale już nie wśród mężczyzn - co też warto podkreślić. Być może więc ukazywanie kobiet z wypiętym anusem, lub podczas stosunku analnego, mogło być uosobieniem pragnień spółkowania z młodymi mężczyznami, jakie w antycznej Grecji uważano za równie naturalne jak seks z kobietą. Cóż, jak stwierdził kelner Tytus - grany przez Borysa Szyca - w tej żałosnej komedii "Testosteron": "Grecy, oni tam wszyscy popierdoleni na potęgę byli").
Symbolem idealnie uformowanej kobiecej pupy, był posąg Afrodyty z Knidos, dłuta Praksytelesa (któremu ponoć pozowała jako modelka - hetera Fryne - o której też już kiedyś pisałem - i która również miała "dać twarz" dla innego posągu: Afrodyty Anadiomene - "wyłaniającej się z morskiej toni" - także autorstwa Praksytelesa). Pisał o nim (jak o idealnym kobiecym zadku) Pseudo-Lukian w "Erotesie": "O Heraklesie, jakże pięknie uformowany jest tył! Jak krągłe są biodra zachęcające do pieszczot! Jak wspaniały kształt pośladków i muskulatura nie nazbyt rozwinięta, ale i nie tak wątła, by sterczały kości. Dwa dołeczki, po lewej i prawej stronie zagłębione w lędźwiach, uśmiechają się do widza". Stosunek analny był bodajże najbardziej ulubionym przez Greków, o czym świadczą choćby wazy o tematyce erotycznej. Na jednej z nich, podczas sympozjonu, mężczyzna leży na kline (był to rodzaj swoistej podwójnej sofy) wraz z kobietą i... penetruje ją od tyłu. Ona ma twarz odwróconą ku niemu i patrzy mu się w oczy. Należy też pamiętać że Grecy nie traktowali kobiecych potrzeb poważnie. Dla nich kobieta, to był taki trochę niedorozwinięty mężczyzna i choć Sokrates uważał iż: "Kobiety nie są wcale gorsze od mężczyzn", dodając że: "potrzeba im tylko trochę więcej kondycji fizycznej i energii umysłowej", to jednak i tak był dlań łaskawy. Większość jemu współczesnych uważała kobiety po prostu za istoty ułomne i nieszczęśliwe, zdolne jedynie do "noszenia dzieci". Uważano je za stworzenia głupie i nierozumne (ale nie dawano im możliwości zdobycia wiedzy, a większość tzw.: porządnych kobiet nie potrafiła ani czytać ani pisać), opętane seksem (trudno się dziwić, skoro mężowie nie odwiedzali swych żon całymi tygodniami, sami zabawiali się z heterami tuż pod okiem żon, zamkniętych w gyneceum - pokoju dla kobiet i małych dzieci), oraz moralnie ułomne (zastanawiano się nawet czy kobieta ma duszę i czy potrafi myśleć). W żadnym razie też nie przejmowano się ich pragnieniami, obawami czy prośbami i dotyczyło to zarówno żon, jak i wynajętych kurtyzan. Nikt się ich nie pytał czy pragną seksu analnego, skoro chcieli tego mężczyźni (hetery często ukazywane są na czworakach jak wykonują fellatio i doświadczają seksu analnego). Są też okrutne sceny z waz (głównie ceramiki czerwonofigurowej, bo przy wcześniejszej - czarnofigurowej tego nie ma), ukazujące hetery w niezwykle upokarzających scenach, jak klęczą, lub stoją na czworaka przez mężczyznami zaopatrzonymi w kije i laski i okładającymi je nimi po pośladkach i plecach.
Gdy przejdę już do męskich symboli urody i seksapilu, opowiem jak ogromne znaczenie miała dla mężczyzn witalność seksualna a jej utrata wiązała się często z poważną depresją i żalem. W następnej części opowiem o hymnach do Afrodyty, składanych przez starszych mężczyzn, którzy się żalą, że: "dawniej mogłem z dziewięć razy w ciągu nocy, a teraz ledwie raz. O Afrodyto, jakże ciężka jest starość". Warto też sobie uzmysłowić jak musiały się czuć zwykłe prostytutki - niekoniecznie hetery, bo one były "towarem luksusowym", które musiały godzinami obsługiwać takiego gacha, który "już nie mógł". A przemoc fizyczna była w domach publicznych bardzo częsta, o czym świadczą owe brutalne sceny ukazane na greckich wazach. Zanim taki staruch "skończył", dana prostytutka - która najczęściej była niewolnicą - miała z pewnością plecy pokryte czerwonymi pręgami od uderzeń kija bądź laski. W kolejnej więc części przejdę do męskich symboli seksualnych, wśród których bez wątpienia dominowała siła i grubość penisa. Ale przede wszystkim najważniejsza była wytrzymałość i witalność, gdyż symbolem seksu był mężczyzna, który jak ów Herakles "jednej tylko nocy zdeflorował pięćdziesiąt dziewic", pozostawiając je na długi czas niezdolnymi do wstania o własnych siłach, czy też heros Tezeusz - zmieniający kochanki "częściej niż ustępują pory dnia".