Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 12 kwietnia 2018

WŁADYSŁAW IV I PLANY WIELKIEJ WOJNY Z IMPERIUM OSMAŃSKIM - Cz. VII

CZYLI JAK TO KRÓL

RZECZYPOSPOLITEJ WŁADYSŁAW IV

PLANOWAŁ ODBUDOWAĆ DAWNE

CHRZEŚCIJAŃSKIE PAŃSTWO

W KONSTANTYNOPOLU


PONIEWAŻ CZĘŚĆ TEMATÓW MI SIĘ ZDUBLOWAŁA (JAK ZWYKLE), POZWOLĘ SOBIE POMINĄĆ TEMAT POLSKIEJ INTERWENCJI W ROSJI I ZAJĘCIU MOSKWY w 1610 r., PONIEWAŻ TEMAT TEN ZAMIERZAM DOKOŃCZYĆ W SERII "POLSKO-ROSYJSKIE STOŁECZNE PODCHODY" (ZRESZTĄ JUŻ WCZEŚNIEJ TEŻ W KILKU TEMATACH O NIM WSPOMINAŁEM). POMINĘ TEŻ KRÓTKI OKRES BEZKRÓLEWIA w 1632 r. I POCZĄTKÓW PANOWANIA KRÓLA WŁADYSŁAWA IV Z DYNASTII WAZÓW. UZNAŁEM BOWIEM ŻE TEMAT TEN JEST ZBYT DŁUGI I ZBYT WYCZERPUJĄCY, POZA TYM NIM PRZEJDĘ DO GŁÓWNEGO OPISU PRZYGOTOWAŃ DO SAMEJ KAMPANII TURECKIEJ KRÓLA WŁADYSŁAWA, MOŻE UPŁYNĄĆ NAWET Z KILKANAŚCIE CZĘŚCI. 

NIE MA TO WIĘKSZEGO SENSU, WIĘC OD TEGO POSTU PRZECHODZĘ JUŻ BEZPOŚREDNIO DO ROKU, W KTÓRYM TE PLANY ZAKIEŁKOWAŁY I DALEJ JE BEDĘ OPISYWAŁ, ANALIZOWAŁ I WYJAŚNIAŁ (Z TYM ŻE POSTARAM SIĘ ZAPREZENTOWAĆ JE NA TRZECH PŁASZCZYZNACH - PO PIERWSZE WYDARZENIA DZIEJĄCE SIĘ W RZECZYPOSPOLITEJ, PO DRUGIE W OSMAŃSKIEJ TURCJI, A GŁÓWNIE W KONSTANTYNOPOLU, ORAZ PO TRZECIE W... BAKCZYSARAJU, CZYLI STOLICY CHANATU KRYMSKIEGO (KTÓRY PRZECIEŻ MIAŁ STAĆ SIĘ PIERWSZYM CELEM CHRZEŚCIJAŃSKIEJ INWAZJI POLSKO-LITEWSKIEJ WŁADYSŁAWA IV)  




1645 r.

RZECZPOSPOLITA

Cz. I 





Wspaniałe to były czasy, niczym niezmąconego pokoju, który utrzymywał się już (nie licząc krótkotrwałych powstań kozackich Sulimy - 1635 r., Pawluka - 1637 r. i Ostranicy - 1638 r.), od ponad dekady. W całej Europie wówczas szalał złowrogi Mars, toczyły się krwawe wojny religijne od Skandynawii, po Niemcy, Niderlandy (Belgia, Holandia), Francję, Anglię, Szkocję, Irlandię, Hiszpanię, Włochy - wszędzie była wojna. Ale... nie w Rzeczpospolitej, cieszącej się niespotykanie długim wówczas okresem pokoju. Totalnie zniszczone długą, prawie trzydziestoletnią wojną były kraje niemieckie, w Anglii szalała rewolucja anty-monarchiczna (w rzeczywistości jednak był to konflikt protestantów liberałów, uosabianych w formie zwolenników klasycznego anglikanizmu, a protestanckimi radykałami, czyli purytanami. O co poszedł konflikt - prócz samego faktu zmniejszenia władzy monarchy? O to, czy katolików na Wyspach należy wyrżnąć od razu, czy też pozwolić im żyć, ale jako ludzi drugiej kategorii. Radykałowie, którzy gromadzili się w świątyniach i słuchali kazań pastorów, którzy przypominali mi każdego razu iż katolicy są pomiotem diabła i że wszyscy skończą w piekle. Ci ludzie, mocno wierzący - a to byli naprawdę mocno wierzący ludzie, wracali do domów i widzieli wokół siebie swych sąsiadów, którzy byli katolikami. Tyle się o nich nasłuchali, a ci żyli sobie obok - oczywiście odprawiając swój kult potajemnie. I nic się nie działo? Bóg nie pokarał ich za ich diabelskie knowania i herezje. To znaczy że my, jako wykonawcy woli bożej, musimy wziąć sprawy we własne ręce i... odesłać ich do piekła, gdzie i tak trafią. I oto właśnie również toczył się spór i cała ta rewolucja angielska lat 40-tych XVII wieku. Z czasem jednak radykałowie zaczęli przegrywać, a do głosu ponownie doszli liberałowie, czyli anglikanie, którzy opowiadali się "tylko" za prawnym, politycznym i finansowym upokorzeniem katolików. W 1660 r. monarchia angielska została odnowiona, a ci, którzy chcieli kontynuować dzieło Cromwella, po prostu wsiedli na okręty i udali się do Nowego Świata, tam budować swoje wymarzone Państwo Boże. I tak, mniej więcej od 1620 r. migracja awanturniczo-kolonizatorska, w tym w dużej mierze katolicka do Ameryki, zastąpiona została migracją religijną radykalnych protestantów - pielgrzymów, którzy potem zbudowali Stany Zjednoczone Ameryki Północnej).

Tak więc w Europie Zachodniej praktycznie wszędzie wówczas, w latach 40-tych XVII wieku, toczyły się wojny (głównie religijne). A w Rzeczpospolitej panował niczym niezmącony spokój. W 1634 r. zwycięstwem zakończyła się ostatnia wojna z Moskwą. Po krwawej lekcji chocimskiej w 1621 r. (w czasie której zatrzymano pochód potężnej armii osmańskiej), sławnej na całą Europę, Turcy siedzieli cicho i nawet krótkotrwała wojna roku 1633/34 r. nic tu nie zmieniła (Tatarzy złupiwszy Podole, weszli do Mołdawii, a w ślad za nimi podążył hetman Stanisław Koniecpolski, który rozbił ich w bitwie pod Sasowym Rogiem (uwalniając cały jasyr). Po tej bitwie Osmanowie planowali inwazję turecko-tatarsko-wołoską na Rzeczpospolitą, ale wybił im to z głowy znów Koniecpolski, znosząc 55 000 armię inwazyjną pod Paniowcami. Ale nie koniec było na tym, w kwietniu 1634 r. z nową inwazją gotował się sam sułtan Murad IV, pragnący wykorzystać fakt, iż Rzeczpospolita była wówczas zaangażowana w wojnę z Moskwą. Ale w Adrianopolu, gdzie przebywał, gromadząc armię, doszła go wieść o klęsce Rosji i kapitulacji armii moskiewskiej Michaiła Szeina pod Smoleńskiem. Sułtan zmienia więc plany i wysyła swego posła Szahina Agę do Warszawy, aby wynegocjować rozejm. Tam, podczas sejmu szlachta uchwala nowe podatki na wojnę z Turkami, a Koniecpolski ściąga wojska ze wschodu nad Dniestr. Król Władysław był usatysfakcjonowany takim obrotem sprawy, bowiem pragnął wielkiej wojny z Osmanami, która zakończy się nie tylko zajęciem Konstantynopola, ale nawet... dojściem do granic Persji. Ale w październiku 1634 r. Murad IV zaproponował niezwykle dogodne warunki pokoju, co jak pisze Paweł Piasecki - biskup kamieniecki - król z ciężkim sercem musiał przystać na pokój, bowiem sułtan deklarował usunięcie Tatarów z Budziaku i trzymanie ich w ryzach, jeśli idzie o napady rabunkowe, których dokonywali. Zaś w 1635 r. Szwedzi w rozejmie w Sztumskiej Wsi, oddali wszystkie dotąd kontrolowane przez nich porty w Prusach, oraz zaprzysięgli przestrzegać wolności religijnej (szczególnie odnośnie katolików) w Inflantach.

Był to niezwykle płodny okres, ludność dotąd wytrzebionych przez Tatarów regionów południowo-wschodnich, ponownie odżyła, rozwijała się gospodarka i przemysł. Co roku Wisłą do portu w Gdańsku (a dalej do portów Europy), płynęło zboże za trzy miliony talarów na 5 000 statków. Bito nowe drogi, stawiano mosty, ale przede wszystkim rosły nowe zamki i magnackie oraz szlacheckie rezydencje. Pod Iwaniskami Krzysztof Ossoliński (brat Jerzego, który w 1633 r. odbył ową sławną podróż poselską do Rzymu, o której pisałem w poprzednich postach), wzniósł sobie niesamowity zamek, który nazwał Krzyżtopór (był w nim cztery wieże, dwanaście obszernych komnat i 365 okien. Stanisław Lubomirski - wojewoda krakowski, wzbogacony odkrytą kopalnią soli w Swierczy pod Wieliczką, stawiał sobie pałace w Wiśniczu, Łańcucie i Podolińcu, a poza tym ufundował dwadzieścia nowych kościołów. Pojawiło się mnóstwo nowych zamków, a stare rozbudowywano i upiększano (było ich tyle, że w zasadzie trudno zliczyć), rozkwitały też wielkie rezydencje pałacowe, jak Niepołomice, Kolbuszowa, Lewartów, Czemierniki, Międzyrzecz, Brok, Siemiatycze czy Kruszyna. Pięknie rozwijały się miasta (szczególnie w Małopolsce i Wielkopolsce, gdyż tam uciekali protestanci, prześladowani przez katolickiego cesarza ze Śląska i Czech). Radziwiłłowie do Miru (na Litwie) ściągnęli Włochów i stworzyli im tam "krainę włoską pośród Sarmacyi". Nowo wystawione zamki i pałace były upiększane w taki sposób, iż (jak piszą w swych relacjach Francuzi - hrabia d'Avaux i Laboureur czy Włoch Marescotti, szczególnie ten ostatni pisał tak: "Takiego przepychu, jaki panował u polskich panów nie widziano nigdzie. Cudzoziemiec sądził się przeniesionym we śnie do cudownych pałaców") budziły powszechny podziw i zazdrość. 



PORÓWNANIE POSIADŁOŚCI POLSKICH MAGNATÓW (PO LEWEJ) - WIŚNIOWIECKICH, ZASŁAWSKICH I MONASTERU PIECZERSKIEGO, ORAZ WŁOSKICH KSIĘSTW MEDIOLANU, PARMY I FERRARY



Szlachta też żyła jak we śnie, pomnażając bogactwo i zapełniając swe skrzynie srebrem, złotem, diamentami, sobolami, srebrnymi beczkami na wino o złotych obręczach, pachnące zdroje wodne, stawiane przy pałacach, niesamowite dzieła sztuki wykonane ze złota, srebra, kości słoniowej czy bursztynu (głównie przeznaczone na podarki dla odwiedzających szlachcica gości - gdyż w dawnej Polsce panował zwyczaj nie tyle przynoszenia prezentów do gospodarza, ale właśnie, bycia obdarowywanym przez niego, gdy przychodziło się na organizowane przyjęcie czy bal). Z reguły (w miarę majętni szlachcice, bowiem byli i tacy, którzy żadnego majątku nie posiadali), zatrudniali do 200 służby (z reguły zaś służby w bogatych domach było ponad 500 a nawet więcej). Byli więc służący do posług domowych, do oporządzania stajni, do rozwożenia listów i co ciekawe, wszyscy ci, którzy służyli w domach majętnych szlachciców... sami też byli szlachcicami (tylko mniej zamożnymi). Szlachty w Rzeczpospolitej było z 10 % całego społeczeństwa, co było niezwykle dobrym wynikiem, jeśli idzie o ludzi uczestniczących w życiu politycznym kraju (we Francji cała szlachta stanowiła zaledwie 1 % społeczeństwa, a w Wielkiej Brytanii jeszcze w XIX wieku szlachta i ludność posiadająca prawa wyborcze stanowiła ok. 4 % ludności kraju). A każdy szlachcic, choćby nie posiadał domu (czy nawet butów), ale miałby herb, mógł uczestniczyć w sejmikach lokalnych i sejmach krajowych, decydując tak o wyborze nowego króla, jak i o innych niezwykle istotnych dla kraju sprawach. W Rzeczpospolitej król był jedynie "Pierwszym wśród Równych" i nie mógł niekiedy nawet odebrać urzędu najbardziej krytykującego jego politykę magnata czy szlachcica, który występował w roli opozycjonisty do planów królewskich. Wszędzie indziej ktoś taki najpewniej położyłby głowę pod katowskim toporem, a w Rzeczpospolitej król nie mógł go nawet urzędu pozbawić. 

Króla można było też co prawda upominać, ale też nie znaczy to że król był nieszanowany. Był przede wszystkim rozdawcą dóbr i zaszczytów, dlatego wielu wolało nie wychylać się w zbytnich antykrólewskich głosach, licząc na jakąś intratną synekurę do objęcia, a poza tym króla był Ojcem, a Ojczyzna-Rzeczpospolita Matką i tak jak w 1605 r. na sejmie rzekł hetman polny koronny Stanisław Żółkiewski: "W innych narodach pany swe kozikami kolą, a u nas z łaski Bożej nigdy nic takiego przeciw panu nie było zamyślone", zaś hetman wielki koronny Jan Zamojski (będący wówczas w opozycji do króla Zygmunta III - ojca Władysława IV), rzekł: "Miłujemy i Ojczyznę, i pany swe miłujemy" i tam gdzie na monarchów urządzają zamachy (jak choćby spisek prochowy Guya Fawkesa na króla Jakuba I w Anglii (1605 r.) czy zamach Francoisa Ravaillaca na króla Henryka IV we Francji (1610 r.), czy wreszcie egzekucja króla Anglii Karola I w 1649 r., w Rzeczypospolitej król był miłowany i szanowany (choć często krytykowany, a niekiedy nawet obrażany paszkwilami politycznymi). Oczywiście przesadzał Andrzej Łubieniecki, pisząc w 1616 r. w swej "Polon eutychia" o monarsze, że: "taką miłość ma u poddanych i tak im ufa, że głowę swoją na każdego łonie (może) położyć, a jednym uchyleniem czapki może 100 000 wojska w Polszcze i na Litwie zebrać". Wcale nie było ani tak łatwo, ani tak fajnie, szlachta piętrzyła przed królami na sejmach najrozmaitsze trudności (opiszę je właśnie na przykładzie planów wojennych Władysława IV przeciwko Osmańskiej Turcji), i często monarcha musiał się uciekać do podstępu, gdyż oficjalnie nie mógł niczego załatwić. Musiał zbudować własne stronnictwo (głównie rozdając urzędy i dobra), ale należy pamiętać, że ci, którzy tych dóbr nie otrzymali, często czuli się pokrzywdzeni i... się obrażali. Natomiast bywało i tak, że ci, którzy dostali, chcieli też coś dla swych krewnych lub synów, a gdy tego nie otrzymali... też się obrażali. Tak więc pozycja króla w Rzeczypospolitej, pomimo wszystko była raczej dość trudna a nawet męcząca (np. Jan II Kazimierz, brat Władysława IV, panujący w latach 1648-1668, zrezygnował z tronu i wyjechał do Francji). 

Jeśli idzie o gospodarkę kraju, to również w tym czasie ona wprost rozkwitała. Szlachta pomnożyła sobie majątków na Ukrainie, Wołyniu, Podolu, a nawet na Zaporożu się rozsiadła. Zboże z tych folwarków było transportowane zachód kraju (lub, jeśli było to zboże małopolskie, wielkopolskie lub mazowieckie to bezpośrednio do rzecznych portów zbożowych) i dalej płynęło Wisłą do portu w Gdańsku (głównie, ale były też porty zastępcze w Elblągu i Braniewie), a stamtąd na okrętach kupieckich już bezpośrednio do Europy Zachodniej (gdy polski poseł Paweł Działyński w 1597 r. zagroził holenderskim stanom wstrzymaniem dostaw polskiego zboża, jeśli nie zakończą oni wojny z Hiszpanią, w kraju wybuchł prawdziwy popłoch, gdyż realnie oznaczałoby to... klęskę głodu. Polska żywiła wówczas całą Europę i trzymała wszystkich za gardła... a raczej za brzuchy). Poza tym silnie rozwinął się przemysł (głównie hutniczy i tekstylny) oraz kopalnie (soli, miedzi, ołowiu, srebra). Nie było lepszych i dostojniejszych czasów , niż lata panowania królów Zygmunta III, a już szczególnie jego syna - Władysława IV. Wspaniale rozwinęła się Warszawa (realnie stolica Polski od 1596 r. a oficjalnie od 1611 r.) i składała się teraz z kilku dzielnic: Starego Miasta, Nowego Miasta, Przedmieścia (ze wspaniale rozbudowaną ulicą Krakowskie Przedmieście, która już wówczas stała się reprezentacyjną ulicą Warszawy (stały tam prawie same pałace szlachty magnackiej, wraz z niesamowitym pałacem Kazanowskich, Koniecpolskich - który dziś pełni funkcję Pałacu Prezydenckiego, Radziejowskich, Denhofów, był tam też Pałac Prymasowski), oraz kilka kościołów (Bernardynów, Bernardynek, Karmelitów, Wizytek i Karmelitanek). Wspaniale rozwinęła się ulica Miodowa, przy której stanął szereg mniejszych dworów szlacheckich, oraz Pałac Biskupów Krakowskich i Kościół Pijarów. Arsenał powstał przy ulicy Długiej, zaś pałace Ossolińskich, Daniłowiczów i Dwór Gdański w innych częściach miasta. Zaś w 1643 r. naprzeciwko Zamku Królewskiego na Starym Mieście, król Władysław IV ufundował pomnik na cześć swego ojca - była to stojąca po dziś dzień Kolumna Zygmunta III Wazy. W 1621 r. miasto zostało ogrodzone wałami zygmuntowskimi. Poza tym dołączono do miasta część prawobrzeżną, czyli Pragę, na której istniały już trzy kościoły. Całe miasto jednak zajmowało niewielki (w porównaniu z dzisiejszym) obszar miejski, tak gdzieś do Muranowa i Alei Jerozolimskich.


 PAŁAC KRÓLEWSKI i KOLUMNA ZYGMUNTA III



Szlachta żyła niczym wielcy, udzielni książęta, a każdy wyjazd jakiegoś wielkiego pana (choćby tylko na polowanie, lub w odwiedziny), był wyjątkowym wydarzeniem i obejmował ogromną liczbę ludzi, stanowiących poczty nadworne i hajduków, szczególnie wzajemna odwiedziny były bardzo dostojne, pokazowe i niezwykle majętne (to gospodarz obdarowywał przybyłych gości podarkami, a nie goście jego, i to nie były podarki błahe, z reguły złoto, srebro, wykwintne arcydzieła, lub chociażby... konie). Dostojność było widać w gestach, ubiorach a nawet w... uczesaniu (choć czesano i ubierano się inaczej niż na zachodzie Europy), a przyjęcia był tak ludne, że częstokroć kosztowały majątek (zresztą podczas uczty należało do tradycji aby po wypiciu napitku, gdy już nie chciało się więcej pić alkoholu, z szacunku dla gospodarza rozbić szkło o... własną głowę, lub ewentualnie o podłogę, dlatego też po zakończonej uczcie, straty w szklanych pucharach były dla gospodarza dość spore). Stoły przystrajano obrusami (często sprowadzanymi na zamówienie z zagranicy), na talerzach kładziono serwety (przed posiłkiem), oraz łyżkę (noże goście przynosili sobie sami). Przed posiłkiem służba obchodziła wszystkich z miednicą pełną wody i kubkiem do polewania, aby obmyć ręce, następnie przynoszono ręcznik do ich wytarcia. 


  "RZADKIE TO WINKO"



Potem zaczynała się uczta, na stołach lądowały najróżniejsze dania mięsne (w tym kuropatwy, dziczyzna etc.), często i gęsto zaprawiane szafranem, sokiem wiśniowym, śliwkami lub miodem. Pojawiały się pasztety, galarety, kapusta, kluski, ryby pianki i marcepany. Na końcu podawano torty i baby. Ale najważniejszy był wypitek. Do obiadu zawsze podawano piwo (lub ewentualnie gorzałkę), po posiłku, służba przynosiła wino. Zarówno podczas posiłku jak i po jego zakończeniu biesiadnicy kolejno wznosili toasty, najpierw za zdrowie gospodarza i jego rodziny a następnie poszczególnych gości. Do obiadu przygrywała kapela, ale tańce odbywały się dopiero po zakończeniu pierwszej części posiłku (czyli obiadu głównego). Gdy już się mocno ściemniło (a często już nad ranem), podchmieleni biesiadnicy wracali do swych domów, obdarowani prezentami przez gospodarza. 




Szlachta żyła jak w bajce (oczywiście nie wszyscy szlachcice opływali w takie dostatki, było wiele i szlachty uboższej, zagrodowej, którą nie stać było na takie kosztowne przyjęcia), a ponieważ pełną dekadę nie było wojny (nie licząc powstań kozackich i najazdów tatarskich), szlachta zaczęła się wzajemnie ze sobą spierać i kłócić. Prócz opisanych wyżej przyjęć i spotkań, wiele było wzajemnych zajazdów i napadów na sąsiednie zamki oraz pałace. Szlachta wzajemnie paliła sobie chutory, tylko po to aby pognębić sąsiada, z którym weszło się w spór. I tak Ossolińscy nie znosili Kazanowskich (i vice versa), podobnie Wiśniowieccy i Gębiccy mieli zatargi ze sławnym magnackim rodem Ossolińskich, Wiśniowieccy zajeżdżali też Koniecpolskich i Kazanowskich, a ci Kalinowskich. Na Litwie zaś Radziwiłłowie bili się z Sapiehami, a na Pomorzu Działyńscy z Wejherami. Na sejmach i sejmikach często dochodziło do zwad i wówczas aby je rozstrzygnąć urządzano pojedynki (niekiedy kończyły się one śmiercią jednego z owych raptusów). Za dobrze było, wielki zbytek, wielkie bogactwo i wielka władza (do dziś przetrwało hasło z tamtych lat: "Pan na zagrodzie, równy wojewodzie", które odnosiło się do niepodzielnej władzy, jaka na swoich włościach sprawował dany szlachcic iż nawet król nie mógł się w nie wtrącać), spowodowały że w serca wlała się gnuśność. Na sejmach radzono głównie o tym jak nie dopuścić do podejmowanych prób wzmocnienia władzy królewskiej, motywując to zamachem na "przywileje narodowe". Plany wojenne były torpedowane w zarodku, bo po co się pchać na wojnę, jak jest miło i przyjemnie - nikt nam nie zagraża, a jeśli by nawet tak było, to (jak motywowano) szlachta sama obroni swój kraj. Król miał związane ręce, bowiem panowie szlachta decydowali nawet o jego własnym skarbie (i przyznawali każdej nowej  królowej-małżonce odrębną pensję). Naród decydował o wszystkim, król był jedynie wykonawcą (oraz rozdawcą dóbr) i pełnił rolę głowy państwa w kontaktach międzynarodowych - ale poza tym jego prerogatywy polityczne były niewielkie. 


"BYŁA DEMOKRACJA, WIĘC KAŻDY MÓGŁ PIĆ, 
ILE CHCIAŁ. 
O PODATKACH DECYDOWALI SOBIE SAMI, WIĘC ICH NIE PŁACILI. 
A W DODATKU MOGLI SOBIE WYBRAĆ KRÓLA NAJGORSZEGO Z MOŻLIWYCH"





 PRZEJDŹMY JEDNAK BEZPOŚREDNIO DO WYDARZEŃ DZIEJĄCYCH SIĘ W RZECZYPOSPOLITEJ W TYMŻE 1645 r.

                        

GERMAN DEATH CAMPS

NEVER POLISH



CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz