Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 28 sierpnia 2018

W GRODZIE BOGINI TANIT - Cz. III

DZIEJE KARTAGINY

W CZASACH HANNIBALA




MONARCHIA

(DYDONIDZI)

Cz. I




Pierwotnym ustrojem Kartaginy była monarchia. Takie jednak zdefiniowanie sprawy, nie wyczerpuje tematu, bowiem jeśli idzie o Kartaginę, to kwestia istnienia monarchii była tam zawsze mocno związana z lokalną (ale niezwykle politycznie wpływową) arystokracją. Król nosił tytuł milk i pełnił funkcję zarówno najwyższego wodza, jak i kapłana a także głównego sędziego. Przy królu istnieje tzw.: Rada Starszych, złożona z hederim (możnych), lub baalim (panów). Nie wiadomo ilu ich było pierwotnie, jednak w późniejszym czasie Rada Starszych składała się z 300 hederim (Grecy nazywali ich gerontami, a Rzymianie uważali iż byli oni odpowiednikiem ich senatorów). Prawdopodobnie taki ustrój istniał przez pierwsze stulecie Kartaginy, ale z końcem VII (lub z początkiem VI wieku p.n.e.), ustrój polityczny zaczął ewoluować. Było to związane z rozszerzeniem się granic samego miasta i ogromnym wzrostem ludności Kart Hadaszt. Pierwotnie bowiem, z końcem VIII wieku p.n.e. miasto obejmowało fragment Zatoki Kram (prawdopodobnie są to najstarsze, pierwotne osady Kartaginy), gdzieś tak do dzisiejszej plaży Bordż Dżedid. Tam też istniała pierwsza kapliczka (tofet) ku czci boga Melkarta (który bez wątpienia był pierwotnym, zapewne najważniejszym bogiem tego miasta, choć od początku wchodził w skład trójcy - Baala Hammona i Tanit). 

Jest to bardzo ważne rozróżnienie, przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, świadczy bowiem o swoistej rewolucji społecznej, jaka bez wątpienia dokonała się potem w Kartaginie i wyniesieniem na piedestał bogini Tanit, która była związana z potęgą arystokratycznych rodów, Melkart zaś, był starym bogiem z Tyru, patronem monarchii, która gdy utraciła swoją pozycję, stracił ją również i ten bóg. Po drugie zaś, ponieważ Kartagińczycy byli wielkimi patriotami (ów patriotyzm uosabiał się chociażby w tym, że każdy przybyły do miasta cudzoziemiec, który pragnął w nim zamieszkać, musiał bezwzględnie podporządkować się dwóm zasadom - musiał nauczyć się języka punickiego, która to zasada była bezwzględnie respektowana, oraz musiał oddać cześć bogini Tanit - choć oczywiście mógł czcić i innych bogów). Królowie Kartaginy nosili też tytuł "Budzicieli Melkarta", a ołtarz, który znajdował się w rejonie Zatoki Kram (potem obszar ten otrzyma nazwę "Dolnego Miasta" i stanie się jedną z trzech głównych dzielnic Kartaginy), był zapewne w pierwotnych latach istnienia miasta, również miejscem składania krwawych ofiar z dzieci. W okresie (załóżmy) 814 r. p.n.e. do początku VI wieku, już zaczęła się wyodrębniać niezwykle silna i wpływowa kasta arystokratyczna (zapewne była taka od samego początku, jako że ci co zbiegli z Tyru i fenickich miast Cypru, należeli do tamtejszej arystokracji). Ci ludzie byli już wpływowi w swoich rodzinnych miastach, a teraz stali się elitą nowo założonego Kart Hadaszt. 

Wielkie rody przejęły również najlepsze pola uprawne, leżące nieopodal miasta, na których najpierw pracowali inni mieszkańcy Kartaginy, a następnie zniewoleni Libijczycy i Berberowie. Ci jednak byli ciągłym zagrożeniem młodego miasta, które musiało stawiać warownie obserwacyjne, wypatrujące ewentualnego rabunkowego napadu ludów libijskich czy berberyjskich, które żyjąc życiem nomadów i nie tworząc ścisłych związków państwowych, żyły głównie z rabunku i piractwa (trochę jak późniejsi Tatarzy Krymscy). Jednak zmiany, jakie zaszły w ustroju Kart Hadaszt, były związane właśnie z napływem tych dzikich ludów. Z końcem VII, a już w całej pełni z początkiem VI wieku p.n.e. Kartagina zaczęła przeżywać niezwykły (i ani wcześniej, ani później w swej historii nie spotykany), wzrost demograficzny na ogromną skalę. Trwał on przez całe VI stulecie. Nie jest możliwe, aby nagle sami Kartagińczycy wykazali się taka płodnością, jedynym wytłumaczeniem może być tylko zasiedlenie miasta kolejnymi falami uchodźców. Głównie byli to Punijczycy, przybyli z miast Fenicji, która w VII wieku zaczęła odczuwać ciężki but asyryjskich najeźdźców. Po 671 r. p.n.e. miasta Fenicji poddają się Asyryjczykom, a ci, którzy nie uczynili tego po dobroci, zostali przymuszeni orężnie (król Asyrii - Assurbanipal tak oto chwali się na swej steli, opisującej zajęcie fenickiego miasta Arados, które, podobnie jak Tyr, leżało na wyspie i uważało że to właśnie je uchroni od zniewolenia: "Jakimlu, króla Arados znajdującego się pośród morza, który nie poddał się moim królewskim przodkom, ugiąłem pod moje jarzmo. Córkę swą wraz z bogatym wianem sam przywiódł do Niniwy, aby służyła mi za nałożnicę, i całowała moje stopy").






Nic więc dziwnego, że w sytuacji asyryjskiego, czy (w VI wieku) babilońskiego podboju, część mieszkańców Fenicji opuszczała dawną ojczyznę, szukając szczęścia w szeroko rozsianych po Morzu Śródziemnym, punickich osadach - duża ich część przybyła właśnie do Kartaginy. Ale Punijczycy nie byli jedynymi, którzy w tym czasie zasiedlili Kard Hadaszt. Kolejną grupą przybyszów, byli właśnie Libijczycy (w VI wieku pojawia się w Kartaginie mnóstwo nowych, bogato zdobionych grobowców, w których zmarli pochowani byli z twarzami wymalowanymi na czerwono cynobrem - farba osiadła na kościach czaszki, gdy ciało uległo już rozkładowi, co właśnie było grobowym zwyczajem ludów libijskich. Zresztą w czasach Hannibala łączone małżeństwa punicko-libijskie wcale nie należały do rzadkości). Polityka Kartaginy zawsze była skierowana w dwóch kierunkach - ku morzu i rozbudowie imperium kolonialnego, oraz ku Afryce i poszerzaniu ziem uprawnych kosztem ludów libijskich i berberyjskich. Nie oznacza to jednak że istniała w kartagińskim "senacie" dwie partie polityczne, skupiające "agrariuszy" i "kolonistów" - tak nie było - choć niektórzy historycy twierdzą że istniały takie organizacje, a na dowód pokazują politykę rodu Hannonidów i Barkidów, pierwsi opowiadali się za ekspansją lądową, drudzy morską. Przykład Hannona Wielkiego i Hamilkara Barkasa wcale o niczym nie świadczy, a już na pewno nie świadczy o tym, że takie stronnictwa istniały w Kartaginie w VI wieku p.n.e. Raczej należy założyć, iż były to jedynie pewne koncepcje polityczne, które jednak nie przekładały się bezpośrednio na określone ugrupowania wśród hederim (notabene, w Rzymie też przecież istniały rody, opowiadające się za określona polityką, jak Klaudiusze, którzy optowali za polityką morską i konfrontacją z Kartaginą na tym polu, oraz Fabiusze, którzy chcieli podbić Etrusków i zjednoczyć lądową Italię a następnie wyprzeć Celtów z rejonu rzeki Pad (Gallia Cisalpina. Ale przecież gdy dochodziło już do bezpośredniej konfrontacji, jedni i drudzy walczyli zarówno przeciw Kartaginie jak i Etrurii).

Tak więc w VI wieku, wraz z ogromnym wyżem demograficznym, jaki odnotowała Kartagina, przystępuje ona do pierwszych podbojów (choć może jest to niewłaściwe słowo, prawdopodobnie bowiem nie dochodziło do walk zbrojnych, lub walki te były bardzo nieliczne i raczej należały do wyjątków), w rejonie Przylądka Bon, Wielkiej i Małej Syrty i dalej aż do Słupów Melkarta na zachodzie. Do roku 500 p.n.e. Kartagina miała sobie podporządkować (w taki lub inny sposób, ale raczej była to jedynie dobrowolna dominacja polityczna niż podbój militarny) Ruspe, Thapsos, Ruspinę, Ruskomonę, Rusucurru, Rusguniae, Ikosion, Iol (prawdopodobnie również Hebdornos, Psamathos, Chalkę, Arylon i Mes), na zachodzie zaś: Russadir, Emsę, Abdeslam, Tingis, Tit i Mogador, oraz głębiej lądu: Tamudę, Banassę i Volubilis. Nie wiadomo jaki był stopień podległości tych miast-państw kartagińskiemu centrum, wiadomo jednak że (jak pisze Pseudo-Skylaks) wszystkie te punickie emporia (od Wyspy Sów - czyli Ikosion, do Tingis i Słupów Melkarta) znalazły się pod władzą Kartaginy do 500 r. p.n.e. Oczywiście nie oznacza to, że jednocześnie na afrykańskim brzegu nie istniały wówczas jeszcze inne, niepodległe punickie emporia, owszem, czego przykładem jest chociażby Ityke, Oea, Girba, Sabrata czy Macomada. W V a już z pewnością w IV wieku p.n.e., wszystkie te (i kilka innych) miast-państw zostanie całkowicie podporządkowanych Kart Hadaszt. Kartagińczycy jednak, przez pierwsze 250 lat, w ogóle nie interesowali się ekspansją zamorską. Nie interesowało ich nic, co było związane ani z obroną punickich osiedli na Sycylii, ani też z udzieleniem wsparcia ich rodzinnemu miastu - Tyrowi, atakowanemu zarówno przez Asyryjczyków jak i Babilończyków. 

Ok. 580 r. p.n.e. Pentatlos z Knidos, sprzymierzony z Rodyjczykami i jednym z greckich polis na Sycylii - Selinuntem, postanowił podbić miasta ludu Elymów - Segestę i Eryks, którym to z pomocą przyszli Punijczycy z Motye. W tym czasie Kartagińczycy w ogóle nie interesowali się tym konfliktem, nawet wówczas, gdy po klęsce i śmierci Pentatlosa, jego żołnierze uciekli na Wyspy Liparyjskie, gdzie założyli (tymczasowe) greckie państwo pirackie, łupiące głównie punickie i etruskie okręty. Pierwszym władcą Kartaginy, który podjął się wyprawy zbrojnej na dużą skalę, był król Malchus. Zorganizował on (ok. 555 r. p.n.e.) dużą wyprawę zbrojną na Sycylię. Jednak celem jego ataku wcale nie były greckie sycylijskie polis. Wyprawa Malchusa była skierowana przeciwko... osadom punickim, takim jak: Motye, Solus i Panormus, a także przeciwko miastom sycylijskiego ludu Elymów - Eryksowi, Drepanum i Segescie. Walki trwały trzy lub cztery lata i zakończyły się zwycięstwem Kartaginy. Malchus jednak nie zamierzał podbijać tych miast i zakładać tam kartagińskiej eparchii (prowincji), wystarczyło mu iż miasta te podporządkowały się Kart Hadaszt i zaczęły płacić jej daninę i prowadziły politykę zgodną z linią Kartaginy. Po zwycięstwie podczas tej kampanii, obładowany daninami i wiodący niewolników Malchus, zamarzył sobie stworzenie dużej kartagińskiej sieci lennych emporiów, podporządkowanych jemu, jako królowi Kartaginy. Następnym jego celem była Sardynia, skąd przybyli posłowie z punickich miast Nory i Carales, proszący o pomoc, przeciwko agresywnemu plemieniu Sardów. Malchus oczywiście wyraził zgodę na udzielenie im pomocy, gdyż jednocześnie zamyślał sobie podporządkować te wszystkie punickie miasta swojej władzy, jednocześnie wypierając Sardów wgłąb wyspy. Nim jednak podjął się tej wyprawy, ruszył na południe, przeciw Libijczykom, pokonał ich w bitwie i rozszerzył kartagińskie włości daleko na południe (prawdopodobnie w okolice Zamy), teraz mógł ruszać z wyprawą przeciw Sardom.





Niestety, zakończyła się ona totalną klęską (ok. 550 r. p.n.e.). Teraz właśnie część arystokracji kartagińskiej uznała, iż nadszedł dobry moment, aby osłabić, a może nawet obalić władzę monarszą i przejąć rządy nad miastem. Malchus został uznany za winnego klęski, a jako taki nie mógł dłużej sprawować władzy nad miastem. Wygnano go więc (wraz z żołnierzami, którzy ponieśli klęskę w walkach z Sardami), na Sardynię w roli kartagińskich kolonistów. Jako kolejnego władcę zamierzano wybrać Kartalona, syna Malchusa, który jednocześnie sprawował funkcję kapłana boga Melkarta i w tym czasie przebywał w Tyrze, składając bogu daninę z łupów zdobytych przez ojca na Libijczykach i Elymach. Malchus nie zamierzał jednak się poddać, wysłał wiadomość do syna, aby w drodze powrotnej nie płynął do Kartaginy tylko do niego, na Sycylię, bo tam on zbiera armię na czele której zamierza ukarać buntowników i przywrócić należne mu prawa. Jaka była odpowiedź Kartalona? O tym w kolejnej części.   





 

ACT 447 IS NOT APPLICABLE AND

NEVER WILL APPLY TO POLAND



 CDN.

niedziela, 26 sierpnia 2018

DOMINIK TARCZYŃSKI

I JEGO NAJLEPSZE WYPOWIEDZI



 

Dominik Tarczyński, polski prawnik, poseł na sejm Rzeczypospolitej Polski z ramienia Prawa i Sprawiedliwości, który ostatnimi czasy jest dość popularny w sieci, a to dzięki filmikom z kanału YouTube, które ukazują jego bezkompromisowe polityczne poglądy dotyczące zarówno przyjmowania nielegalnych imigrantów, jak i reformy sądownictwa w Polsce i innych kwestii, o które zachodni politycy i tamtejsze media wciąż nas oskarżają. Oto postanowiłem więc zebrać kilka najlepszych (według mnie) wypowiedzi Dominika Tarczyńskiego i poświęcić mu jeden z tematów tego bloga. 

Zasługuje on na to także dlatego, że jego poglądy są jakoby odzwierciedleniem postaw jego dziadka - Józefa Albińskiego, który był jednym z Żołnierzy Wyklętych (komendant placówki Narodowych Sił Zbrojnych na terenie gminy Bełżyce, potem komendant placówki Wolność i Niezawisłość. Jak informuje nas teczka Józefa Albińskiego, znajdująca się w Instytucie Pamięci Narodowej: "Albiński to człowiek zdecydowanie wrogo nastawiony do obecnego (komunistycznego) ustroju, w rozmowach z osobami zaufanymi sobie daje do zrozumienia, że wyczekuje na jakieś zmiany a wtedy mógłby rozliczać się z komunistami (...) Będąc komendantem NSZ stwierdził w rozmowie, że wyrabiał dowód osobisty dla obywatela narodowości żydowskiej na nazwisko Laks Tadeusz", czyli jego dziadek pomógł również wydostać się w czasie II Wojny Światowej z okupowanej przez Niemców Polski, Polakowi narodowości żydowskiej, ratując go tym samym przed śmiercią).  

 Tarczyński to również polityk dość swobodny, jeśli idzie o jego życie osobiste. Jakiś czas temu chwalił się na Twitterze zdjęciami swojej żony Agaty w podczas wakacji w Baku, podkreślając jej urodę:










OTO KILKA Z JEGO NAJLEPSZYCH WYPOWIEDZI:





















A NA KONIEC JESZCZE DWA DODATKOWE BONUSY:


PIERWSZY TO... FRANCUSKI OBÓZ
ANTYTERRORYSTYCZNY W POLSCE





ORAZ PRZEMÓWIENIE PREZYDENTA USA DONALDA TRUMPA, WYGŁOSZONE W POLSCE W LIPCU 2017 r.




 

ACT 447 IS NOT APPLICABLE AND

NEVER WILL APPLY TO POLAND



 

sobota, 25 sierpnia 2018

MIĘDZYMORZE - NOWY RZYM

OD ZDOBYCIA SUWERENNOŚCI

EKONOMICZNEJ I POLITYCZNEJ, 

PO PRZEJĘCIE ODPOWIEDZIALNOŚCI

ZA LOSY EUROPY (I CZĘŚCI AZJI)

PRZEZ  ŚRODKOWOEUROPEJSKIE

PAŃSTWA MIĘDZYMORZA




Zacznę od prostej konstatacji - mianowicie co jakiś czas (obecnie tych głosów jest już coraz mniej, a przynajmniej może nie są tak widoczne) pojawia się ciekawe stwierdzenie odnośnie naszego (polskiego) położenia geopolitycznego, które brzmi: "Jaka szkoda że nie jesteśmy taką Portugalią czy Irlandią, państwami leżącymi w bezpiecznych regionach Europy, które nie muszą obawiać się ciągłej agresji. Nas Bóg (czy los) umiejscowił bowiem w tak tragicznym z punktu widzenia geopolityki miejscu, pomiędzy Wschodem a Zachodem, między dziką, barbarzyńską Rosją a zamordystycznymi, teutońskimi Niemcami". Wygląda wiec na to że los (lub Bóg) niezwykle nam nie sprzyja, umieszczając nas pomiędzy tak "zabójczym" tandemem? Ile razy słuchałem tych bredni, że byłoby dobrze, gdybyśmy mieli inne położenie, takie jak bezpieczne kraje Europy Zachodniej i zawsze wtedy sobie myślałem że ci, którzy to piszą, nie rozumieją pewnej niezwykle prostej zasady, którą można by spuentować w krótkich słowach: "Kij ma zawsze dwa końce". To zdanie mówi wszystko i zapewne człowiek inteligentny od razu zrozumie jaki jest jego sens. Ja powiem inaczej: Bogu dziękujmy za takie właśnie (geopolityczne) położenie, gdyż dzięki temu jesteśmy... nową Italią, nowym współczesnym Rzymem, i tylko człowiek zupełnie pozbawiony świadomości politycznej może tego nie dostrzec. 

Możliwości Europy Środkowo-Wschodniej są NIESAMOWITE, lecz niestety wciąż niedoceniane, ale tylko przez tych, którzy sami mogliby być zainteresowani w jej upodmiotowieniu. Należy sobie uświadomić, że jesteśmy centrum Europy, centrum pomiędzy handlem i przepływem towarów Wschodu i Zachodu, u nas (w naszej części Europy) łączą się kultury jednego i drugiego świata, mamy wszystkie geopolityczne możliwości i uwarunkowania by stać się imperium - Nowym Rzymem, tylko musimy sobie uświadomić że to jest nie tylko możliwe, ale że tak właśnie jest - koniec kropka. Dlaczego są te wszystkie biadolenia publicystów i historyków nad naszym "tragicznym" położeniem pomiędzy Niemcami a Rosją? Otóż dlatego, że ciągle przez to mieliśmy same problemy, albo byliśmy najeżdżani, wysiedlani, brutalnie eksploatowani no i oczywiście mordowani na potęgę. Stąd te wszystkie żale, te utyskiwania na zły los, jakoby on (lub Bóg) miał być nam szczególnie nieprzyjazny. Ale wszyscy ci, którzy piszą te swoiste żale, nie pamiętają o jednej, niezwykle ważnej, wręcz fundamentalnej rzeczy, a mianowicie takiej, że krajem brutalnie eksploatowanym i wyniszczanym staliśmy się dopiero jakieś... 300 lat temu. Owszem, w świadomości ludzkiej, jak również w historii polityki czy geopolityki, ten okres jest niebagatelnie długi, powiem wystarczy, aby zakodować sobie w umyśle pewne wzorce zachowań i poglądów. 

Dziś żyjemy w XXI wieku, w czasie niezwykłego wręcz postępu technologicznego i cywilizacyjnego (z tym bym polemizował, ale niech będzie). Jednym kliknięciem naszego laptopa, komputera czy chociażby smartfona możemy znaleźć informacje o krajach i narodach, które jeszcze dekadę temu były dla nas odległe, nieznane. A mimo to, wciąż zachowujemy się jak najprymitywniejsze dzikusy, zamieszkujący w szałasach z trzciny i traw i obawiający się że: "Niebo spadnie nam na głowy". To, że sąsiednie kraje (ich obywatele) niewiele o sobie wzajemnie wiedzą, to jeszcze pół biedy, ale są przypadki niezwykle skrajnej głupoty, które traktuje się niezwykle poważnie (a potem dziwimy się jest tak źle, chociaż miało być dobrze). Jednym z kluczowych elementów tej głupoty, jest myślenie o państwach i społeczeństwach Europy Środkowej i Wschodniej, jak o takich na wpół dzikich Zulusach, żyjących w ziemiankach i polujących na... łabędzie? (jakiś czas temu w Wielkiej Brytanii prasa pisała że Polacy polują na łabędzie, bo one są ich przysmakiem wigilijnym 😲). W najlepszym przypadku, jako o ludziach biednych, gdzie nie ma nawet infrastruktury drogowej (w Szwecji pytają się czy w Polsce mamy drogi 😨), a wszyscy poruszają się na furmankach lub może... konno? Ale takie właśnie poglądy o Polakach, Rumunach, Węgrach czy innych narodach Europy Środkowej i Wschodniej, nie wzięły się znikąd. One są właśnie wynikiem owego 300 letniego okresu upadku tej części Europy, czego definitywnym symbolem był właśnie upadek wielokulturowej Rzeczpospolitej Obojga Narodów w 1795 r. - państwa o rozbudowanej demokracji, tolerancji i rządach prawa - państwa, o którym marzyłby Arystoteles.
  





Ten 300 letni okres upadku i niemocy Europy Środkowej, nie stanowi jednak całości historii Europy. Należy bowiem pamiętać że przed 1700 rokiem, Europa wyglądała nieco inaczej niż dziś się powszechnie przyjmuje. Od bowiem XIV-go wieku to nie Zachód, a właśnie Środek i Wschód Europy był regionem najdynamiczniej się rozwijającym a przez to najbogatszym i... stojącym cywilizacyjnie najwyżej. Etapy te można by przedstawić na zasadzie takiej sinusoidy, one się zmieniały (nic bowiem nie jest i nie będzie nigdy trwałe na tym "łez padole"). Dziś bardzo ważnym jest, aby Europejczycy uświadomili sobie, że obecnie stoimy na progu kolejnej wielkiej, kolosalnej zmiany. Następuje (powolne, ale ten proces zawsze postępuje wolno, często przez dekady), geopolityczne przebiegunowanie i jest to rzecz (już) powszechnie wiadomo wśród tych, którzy jeszcze próbują ten proces w jakiś sposób zatrzymać, zawrócić rzekę kijem. Oczywiście użyją wszystkich możliwych środków aby temu zapobiec (łącznie z interwencją militarną, jeśli zajdzie taka potrzeba), ale proces ten jest już nie do zatrzymania, można jedynie jeszcze go próbować wyhamowywać, ale są to działania na dobrą sprawę pozorne. Należy też pamiętać, że społeczeństwa budzą się z pewnego letargu (i to widoczne już jest praktycznie na całym świecie). Dlatego też część wojny cywilizacyjnej, a raczej wojny geopolitycznej, jest walka informacyjna. Ten kot kontroluje przepływ informacji - ten rządzi, rozdaje karty, może wyznaczać pola, na których będą (zmuszeni) operować inni gracze. I temu służą wszelkiego typu ustawy cenzury prewencyjnej, jak choćby projekt ACTA, ACTA 2.0 czy niemiecka ustawa cenzorska z 1 stycznia 2018 r. zamykająca realnie usta wszystkim "hejterom", którzy niezbyt optymistycznie wyrażają się o obecnej polityce Angeli Merkel (nie mówiąc oczywiście już o realnej cenzurze na Facebooku, Google, czy nawet na Twitterze). 

To są bardzo poważne kwestie, które służą tylko jednemu celowi - dezinformacji, poprzez zalanie przekazu taką ilością informacyjnego błota, że normalny człowiek nie jest w stanie realnie (bez pewnego wysiłku z jego strony, polegającego na drążeniu tematu, a większość ludzi tego po prostu nie robi, bo zwyczajnie nie ma na to czasu po pracy), się w tym wszystkim odnaleźć. Ja sam (choć staram się weryfikować przekaz informacyjny), zauważyłem że w niektórych sprawach tez ulegam "emocjonalnalnej" propagandzie medialnej, a co dopiero mają powiedzieć ludzie, którzy polityką, a już w szczególności geopolityką nie interesują się wcale? Przecież oni "łykają" każdy przekaz jak... tabletki nasenne (mające realnie ich uśpić). Pamiętam kilka miesięcy temu, w listopadzie 2017 r. rozmawiałem z pewną panią. Rozmowa dotyczyła głównie kwestii zawodowych, ale w pewnym momencie przeszła na kierunek polityczny. Powiedziała do mnie takie słowa" "Słyszał pan, ponoć w Warszawie znów demonstrowali faszyści i narodowcy?". Ja złapałem się za głowę (oczywiście symbolicznie) i myślałem o co jej chodzi - jacy faszyści? O czym ona mówi. No i wreszcie wyszło, że chodziło jej o Marsz Niepodległości, który media powiązane z ośrodkami władzy na Zachodzie (użyjmy takiego miłego eufemizmu), nazwały tak, jak określił je pewien marksistowski dziwak z Brukseli, szef frakcji liberałów w Parlamencie Europejskim (który nosi nazwę marksisty i trockisty - Altiero Spinelliego - twórcy koncepcji marskistowskiego, totalitarnego państwa europejskiego) - Guy Verhofstadt. Wtedy sobie pomyślałem - Jezu, jak łatwo nami manipulować, jak łatwo wciskać nam (poprzez przekaz medialny lub wszelakie komunikatory), pewne kalki myślowe, którymi potem się posługujemy i na bazi których funkcjonujemy oraz wyrabiamy sobie zdanie o otaczającym nas świecie.

Marsz Niepodległości, który był relacjonowany na żywo przez wielu dziennikarzy (również z Europy Zachodniej), i w którym uczestniczyli ludzie w różnym wieku (zarówno starsze osoby oraz małe dzieci wraz z rodzicami), płci czy nawet koloru skóry (wielu turystów przyłączało się do tego marszu, podobnie jak mieszkający w Polsce obcokrajowcy), został nazwany przez jednego marksistę - "marszem 60 tys. neonazistów i zwolenników białej rasy" (już nawet nie chodzi o to, że uczestników Marszu było ze cztery lub nawet pięć razy więcej). Jak to czytam, to nie wierzę własnym słowom, ale to prawda - to nie tylko oddaje poziom dezinformacji już ogólnie przyjętej i obowiązującej w mediach tzw.: "Zachodu", ale również realny poziom myślenia i świadomości neomarksistów, którzy naprawdę uważają że wzrost nastrojów patriotycznych jest niezwykle niebezpieczny nie tylko dla ich dalszej władzy, ale także dla przyszłości tworu jakim jest zjednoczona pod władzą jednego, neomarksistowskiego i liberalnie zniekształconego totalitaryzmu - Europa. Altiero Spinelli nie po to stracił czterdzieści lat życia, na promowanie marksizmu, aby teraz, cały ten projekt upadł z hukiem. Zresztą, nie chodzi tylko o sam marksizm (choć jest on kluczową ideologią współcześnie mającą spajać Europę), ale również o całkowitą dominację wielkiego biznesu (korporacjonizm - który pięknie wkomponował się w nową, neomarksistowską ideologię), i niszczenie nie tylko niepokornych państw, ale również wszelkich przejawów patriotyzmu (zwanego nacjonalizmem), obrony rodziny jako podstawowej komórki społecznej (nazywanego nietolerancją), czy po prostu zwykłego, normalnego, zdrowego rozsądku (nazywanego ksenofobią i faszyzmem). Oto mamy całą wykładnię współczesnej Europy, która nazywa siebie postępową i tolerancyjną, a w rzeczywistości jest zamordystyczna, nieuznająca żadnych kompromisów oraz wroga jakiejkolwiek inności poglądów (nie jest jednak prawdą że lewica neomarksistowska, bo istnieje również lewica niemarksistowska - nienawidzi religii i walczy z nią. To bzdura, neomarksiści nie tylko akceptują religię, ale wręcz starają się ją wkomponować we własną ideologię. Nie walczą oni z religią jako taką, a jedynie z... Chrześcijaństwem, stanowiącym dziś jedyną realną tamę - pomimo wszelkich instytucjonalnych i doktrynalnych wstrząsów jakie obecnie przeżywa - mogącą realnie położyć kres ich totalniackim, oderwanym od rzeczywistości i antyhumanitarnym fantasmagoriom).




Dziś (między innymi z tych powodów, choć oczywiście liczą się przede wszystkim interesy ekonomiczne), to właśnie Polska i inne kraje Europy Środkowej są pod niezwykła presją tzw.: "Zachodu i oczywiście międzynarodowej finansjery. Dlatego my, Polacy, lub racze powiem my, Rzeczpospolitanie - musimy być bardzo wyczuleni na wszelkie ataki na naszych sąsiadów czy współbraci przykrego losu, jaki stał się częścią Europy Środkowo-Wschodniej od 300 lat. Dziś bowiem nie tylko my jesteśmy atakowani przez Komisję Europejską, Wenecką, Amnesty International czy... Greenpeace (i wszelkie inne tego typu marksistowskie jaczejki), atakowane są również Węgry, ale przede wszystkim dziś atakowana jest Rumunia, gdzie powstaje właśnie projekt (nieudanej dotąd w Polsce i na Węgrzech) kolorowej rewolucji. Pamiętajmy że rządzący obecnie Rumunią rząd - centrolewicowy (niemarksistowski, stąd właśnie bezczelnie atakowany przez tych totalitarystów), ma większe poparcie społeczne niż Prawo i Sprawiedliwość w Polsce, gdyż rzeczywiście realizuje program narodowej suwerenności Rumunii, połączony z podniesieniem stopy życiowej rumuńskiego społeczeństwa (PiS obecnie narodową suwerenność zostawił sobie na potem, odłożył do kolejnych wyborów). 

Obecnie realizuje się tam próba przewrotu rządowego (podobnego do tego, jaki miał miejsce w grudniu 2016 r. w Polsce), mającego na celu obalenie rządu premier Viorici Dancili (a w zasadzie Liviu Dragnei, który realnie rządzi krajem z tylnego siedzenia, trochę podobnie jak Jarosław Kaczyński w Polsce). Postawił sobie za punkt honoru uczynienie z Rumunii w pełni suwerennego (przed wszystkim pod względem surowcowym a co za tym idzie gospodarczym i politycznym). W kraju tym, podobnie jak w Polsce (i innych postkomunistycznych państwach Europy Środkowo-Wschodniej), bardzo silną pozycją ma kasta sędziowska, stanowiąca swoiste "państwo w państwie". Dragnei rozbija ten układ, powoli acz skutecznie. Ale prawdziwa furia Zachodu bierze się stąd, że rząd rumuński chce zmusić międzynarodowe koncerny, wydobywające gaz w Rumunii, do pozostawiania 40 % dochodów w kraju, czyli do podzielenia się z obywatelami miliardowymi zyskami, wyprowadzanymi dotąd z kraju. To nie może się podobać, każda próba usamodzielnienia się kraju, który z definicji ma pozostać kolonialnym rezerwuarem sił i środków musi budzić sprzeciw. I tak właśnie się dzieje, następuje próba obalenia rządu poprzez "kolorową rewolucję" (100 tysięczna antyrządowa manifestacja w Bukareszcie jest tego widomym przykładem). Obóz rumuńskiej targowicy ma jeszcze oparcie w prezydencie - Klausie Iohannisie, który wetuje wszelkie realne próby reform. Wybory prezydenckie w Rumunii będą miały miejsce w 2019 r. i wszystko wskazuje na to że zwycięży w nich kandydat wspierany przez socjaldemokratów Dragnei, dlatego tez międzynarodowa finansjera postanowiła działać, tutaj bowiem tak bardzo liczy się czas. 

A i u nas, w Polsce nie brakuje głupców, którzy próbują przedstawiać sytuację w Rumunii tak, jak sytuację w Polsce prezentuje się w mediach Europy Zachodniej. TVP pokazała ostatnio reportaż o protestach w Rumunii, opatrując go komentarzem iście prl-owskim. Już nawet nie chodzi o to że oni tam realnie kłamią (mówią że Rumunia jest jednym z najbardziej skorumpowanych krajów Europy, co ewidentnie jest podłym kłamstwem, jeśli weźmiemy pod uwagę raport Transparency International - oto on. Widać tutaj wyraźnie, że Rumunia ma najmniejszy odsetek korupcji ze wszystkich krajów z nią graniczących (48), co lokuje ją na 59 miejscu na 180 krajów świata. A jakoś w tamtych krajach (Bułgaria, Serbia, Mołdawia, Węgry), nie ma żadnych rewolucji społecznych? Oczywiście wiadomo że tutaj chodzi o geopolitykę i panowanie, Rumunia próbuje zrzucić "międzynarodową" kuratelę finansową, więc musi się przygotować na wszelkiego typu "kolorowe ruchawki", gorzej że my, w Polsce powielamy tę propagandę, niepomni że o nas również tak samo mówi się w zachodnich mediach (od dawna uważam że Kurski powinien zostać wylany na zbity pysk z TVP, bo szkodzi, wybitnie szkodzi telewizji polskiej, na której zresztą kompletnie się nie zna, o czym świadczy chociażby zniszczenie programu "Jaka to melodia"). Miast krytykować Rumunię, powinniśmy ją wspierać, bo jest ona jednym z kluczowych elementów koncepcji Międzymorza, opartej na trzech morzach (Trójmorze) - Bałtyku (Polska) - Adriatyku (Chorwacja) i Morzu Czarnym (Rumunia). Pamiętajcie, nie dajcie się zmanipulować wszelkiego typu agenturze, dezinformacji czy po prostu ludziom kompletnie nie znającym się na swojej pracy, a przez to niezwykle szkodliwym - myślcie samemu, szukajcie alternatywnych źródeł informacji, nie dajcie się zmanipulować, bo prawda jest największym wrogiem noemarksizmu i wszelkich lewicowych koncepcji, które zawsze człowieka wolnego traktowały jako największe zagrożenie i zwalczały z całą swoją brutalnością.


"SZUKALI ŚWIATŁA W MROCZNE DNI, 
PRZED BOGIEM TYLKO CHYLĄC KARK
POŚRÓD KLĘCZĄCYCH DUMNIE SZLI, 
W POGARDZIE MAJĄC KAŻDY TARG"

"ZA TO ŻE WOLNYM CHCIAŁEM BYĆ, 
ŚCIGAJĄ MNIE JAK SFORA PSÓW
CI, CO NA SMYCZY WOLĄ ŻYĆ,
I NIE PODNIOSĄ NIGDY GŁÓW.
MOJA WOLNOŚCI NIE ZNAŁ CIĘ 
ŻADEN NIEWOLNIK, ŻADEN PIES,
OBROŻA DLA NICH ZWYKŁA RZECZ, 
DLA MOJEJ SZYI PĘTLĄ JEST"





PS: KURSKI DLA MNIE TO TAKI POSPOLITY CWANIACZEK POLITYCZNY, KTÓRY POWINIEN DOSTAĆ SOLIDNY WY-...DOL Z ROBOTY





ACT 447 IS NOT APPLICABLE AND

NEVER WILL APPLY TO POLAND