Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 30 stycznia 2023

KRESY - POLSKO-RUSKIE DZIEDZICTWO WSCHODU - Cz. II

ZAPOMNIANY ŚWIAT DAWNY I WSPÓŁCZESNY





 Dziś kolejna część nowej serii o dawnych polskich Kresach wschodnich. Teraz przeniesiemy się na Wołyń w roku 1935 i przyjrzymy się działalności tamtejszych sekt religijnych, opisanych w czasopiśmie ABC Nowiny Codzienne, pt.:






CUDACZNE SEKTY NA WOŁYNIU
(10. 02. 1935)


"Kaleczą ciało, świącą soboty, kąpią się gromadnie i myjąc sobie nogi czekają na "dzień doskonały"

Łuck, 7 lutego


"Ostatnio zajmowały się sądy wołyńskie sprawą "proroka” z sekty sabatystów, Jana Muraszki. Prosty chłop, by nie powiedzieć analfabeta, z powiatu stolińskiego na Polesiu…


KRWAWY OBRZĄDEK MURASZKI 


Misja "proroka" Muraszki skończyła się po krótkiej wędrówce w pewnej wiosce w powiecie kostopolskim. Tutaj, wśród nielicznej grupki swych współwyznawców, dokonać się miała ofiara "okupienia grzesznego świata". Obrządku tego dokonał sam "arcykapłan" Muraszko, który wyciął brzytwą z żywego ciała swej kochanki kilka płatów skóry, a spływającą krew chwytano do naczyń i butelek jako talizman przeciwko wszystkiemu złemu… Po tym czynie skończył Muraszko misję swoją w więzieniu.




ADWENTYŚCI DNIA SIÓDMEGO


Muraszkę wraz z swymi współwyznawcami można uważać za pewnego rodzaju odszczepieńców sekty "Adwentyści dnia siódmego", którzy tworzą na Wołyniu jakby odrębną społeczność religijną. Wierzą w bliskość Sądu Ostatecznego i ponowne przyjście na świat Mesjasza, nie uznają natomiast dogmatów nieśmiertelności duszy. Nieśmiertelność posiada tylko "wierzący". Jako dzień świąteczny obchodzą sobotę i stąd ich nazwa "Sabatyści" czyli "Sobotnicy". Pierwszymi misjonarzami sekty tej na Wołyniu byli Niemcy.


BOHONIUK Z BOHOLUB


Liczebnie jedno z ostatnich miejsc zajmuje sekta "Stefanowców", ochrzczona tak imieniem założyciela i najwyższego kapłana sekty, Stefana Bohoniuka z Boholub w powiecie łuckim. Zajmując stanowisko negatywne wobec każdej religji a wrogie w stosunku do innych sekt, sekciarze szanują tylko ludzi o atrybutach proroczych, do których zalicza się również założyciel sekty Bohoniuk. Zbyteczne dodawać, że "prorok" ten, który do wyznawców swych przemawia tylko w chwilach "nadziemskiego objawienia", jest w prostem tego słowa znaczeniu szarlatanem, jak wszyscy inni jemu podobni "prorocy-karjerowicze". Interpretując wyznawcom swym proroctwa Starego Testamentu, zapowiada "prorok" Bohoniuk zapanowanie Królestwa Bożego na ziemi.


ZIELONOŚWIĄTKOWCY 


Ideologicznie najbliżej "Stefanowców" stoi sekta "Zielonoświątkowców", jedna spośród najliczniejszych na Wołyniu. Posiada swą centralę w Warszawie pod nazwą: "Związek Zborów Wiary Ewangelicznej". Wymieniona sekta stanowi jednak samodzielną i autonomiczną jednostkę i decyduje w zakresie własnych spraw. Sekta ta, podobnie jak wszystkie inne zjednoczone "Związku Zborów Ewangelicznych" sekty, nie uznaje duchowieństwa ani stałej hierarchji duchownej, gdyż przyznaje każdemu chrześcijaninowi prawo bezpośredniego obcowania z Bogiem i każdy wierzący jest zdolny do otrzymania "obietnicy Boga czyli chrztu Ducha Świętego". Objawem tej łaski jest zdolność mówienia kilku językami, podobnie jak u Apostołów w dzień Zesłania Ducha Świętego. Wedle wierzeń sekciarzy chrzest ten następuje w okresie Zielonych Świąt i dlatego w dzień ten, przybrani w białe koszule, zanurzają się w wodzie, przyjmując w ten sposób chrzest. Stąd pochodzi ich nazwa "Zielonoświątkowców". Religja "Zielonoświątkowców" opiera się na negacji, wynikającej z interpretacji przykazań. Uchylają się od służby wojsku, gdyż jedna była wola Boża: "Nie zabijaj!" Przed krzywoprzysięstwem np. chroni ich imperatyw "Nie przysięgaj!" Oczekując "Tysiąclecia Królestwa Bożego na Ziemi" łączą z nadejściem okresu tego częstokroć bardzo materjalistyczne marzenia.


NOGOMOJCY


Poza zborami Baptystów najstarszą sektą na Wołyniu jest "Kościół Boży". Cechą charakterystyczną tej sekty jest obrządek wzajemnego mycia nóg i stąd pochodzi druga nazwa sekty "Nogomojcy". Centrala sekty znajduje sie w Ameryce, zaś koordynantą działalności zborów lokalnych jest zbór „"Nogomojców" w Amelinie, pow. Równe.


BADACZE PISMA ŚW.


Pod względem intelektualnym wyróżniają się t.zw. "Russelici", czyli "Badacze Pisma Świętego". Nie uznają również i oni żadnej hierarchji duchownej ani obrządków religijnych. Doskonałość duchową, w ich wierzeniu, osiągnąć można jedynie przez zrozumienie Pisma Świętego i przez stałe badanie i wczytywanie się w nie. Szczyt zrozumienia ma być osiągnięty dopiero w "Dniu Doskonałym", który zapoczątkuje jednocześnie "Królestwo Boże na Ziemi". W śmierć, jako koniec życia fizycznego, nie wierzą. Śmierć interpretują jako sen, który trwać będzie do "Dnia doskonałego", który przyniesie grzesznikom śmierć wiekuistą a godnym ofiary Chrystusa wieczne życie.




PODŁOŻE SEKCIARSTWA


Przyczyną tak licznego rozwoju sekt, których, wedle niestwierdzonych danych znajduje się na Wołyniu około 20, należy szukać w teokratyzmie państwa carskiego. Gnębienie i prześladowanie innych wyznań, narzucanie prawosławia jako formy państwowej i duchowego absolutyzmu, wyrobiło w tutejszej ludności skłonność do egzaltacji i mistycyzmu, podczas gdy kler prawosławny w głoszonem dziele "odrodzenia religijnego" odegrał rolę bardzo nikłą, nie dorastając tak pod względem moralnym jak intektualnym powierzonemu mu zadaniu.

Przejście od starej carskiej teokracji do nowej bolszewickiej satanokracji dokonało się za gwałtownie i nie mogło pominąć Wołynia, wystawionego długi czas na wpływy bolszewickie. W tym stanie rzeczy należy szukać rozrostu różnych sekt i ponurego mistycyzmu, jaki w niektórych osiedlach wołyńskich się zakorzenił.


W SERIALU "KARIERA NIKODEMA DYZMY" TEŻ JEST POKAZANE ZAMIŁOWANIE ELIT II RZECZPOSPOLITEJ DO "NIESTANDARDOWYCH" SEKT RELIGIJNYCH 

Od 16:45 - "Czy Pan jest zwolennikiem obrządku zachodniego? (...) Nie wiemy do jakiego kościoła Pan należy, do kościoła białego czy czarnego?"

17:13 - " Ja jestem katolik" 😂

"Panie prezesie, Pan jest niezrównany (...) Czy każdy silny człowiek musi uważać kobiety za zbyt niepoważne do prowadzenia rozmów o rzeczach natury wyższej?"

17:30 - " Tylko nie wiem o co Paniom się rozchodzi?" 😄




CDN.

sobota, 28 stycznia 2023

ZNASZ LI TEN KRAJ? - Cz. I

CZYLI Z CYKLU ZNANI I SŁAWNI O POLSCE



W temacie dzisiejszym (mam nadzieję) otwierającym nową serię, pragnę zapoznać szanownych czytelników mojego bloga z wrażeniami i opisami Polski, prezentowanymi przez sławne i znane postacie w dziejach świata. Będą to oczywiście ich prywatne opinie i spostrzeżenia, ale jednocześnie mówiące wiele o kraju i narodzie, który niegdyś będąc tak wielkim, popadł w ponad stuletnią niewolę i sam zdołał się odrodzić dzięki swej pracy mobilizacji i przy pomocy Wielkiej Wojny Ludów.
 A zatem do dzieła:


I

TEDDY ROOSEVELT I TRYLOGIA SIENKIEWICZA 





Postać amerykańskiego prezydenta Theodora Roosevelta nie jest w Polsce zbyt dobrze znana. Ot, po prostu jeden z kolejnych amerykańskich przywódców politycznych, pokazanych w nieco zabawny sposób w komedii przygodowej "Noc w muzeum" z Benem Stillerem w roli głównej (w postać prezydenta Roosevelta wcielił się tam Robbie Williams). Niewielu też w Polsce zdaję sobie sprawę, że Teddy Roosevelt zorganizował w 1898 r. (czyli po wybuchu wojny amerykańsko-hiszpańskiej, notabene tej samej wojny, która ponownie zjednoczyła podzielony po Wojnie Secesyjnej amerykański naród, pod wspólnym gwiaździstym sztandarem, a orkiestry wojskowe grały wówczas pieśni zarówno Północy jak i Południa), oddział kawalerii zwany "Bezwzględnymi jeźdźcami" który jako jedyny korpus amerykańskiej kawalerii został użyty w walkach na Kubie. Theodor Roosevelt znany jest również z tego, że jego imieniem nazwano maskotkę pluszowego misia, który od tej pory dla Amerykanów nosi nazwę Teddy bear. O tych faktach wie niewielu, ale jeszcze mniej (i to zarówno Polaków jak i Amerykanów) wie o tym, że Theodor Roosevelt zaczytywał się w Trylogii Henryka Sienkiewicza: "Ogniem i Mieczem", "Potop" i "Pan Wołodyjowski", opowiadających o wydarzeniach dziejących się w dawnej Rzeczpospolitej w latach 1648-1672.




Nie tylko jednak Trylogia była jednym z ulubionych dzieł Sienkiewicza, które czytywał Roosevelt. Bardzo też cenił sobie powieść "Krzyżacy", a jedną z jego ulubionych postaci był Maćko z Bogdańca - stryj Zbyszka z Bogdańca (zakochanego w córce rycerza Juranda ze Spychowa - Danusi i zwycięzcy poniższego pojedynku z przedstawicielem Zakonu Krzyżackiego na ziemi księcia mazowieckiego).




 Roosevelt w ogóle był człowiekiem czynu i dlatego lubił ludzi, którzy swym działaniem zmieniali zastaną rzeczywistość, którzy nie godzili się na dyktaturę zła, dlatego też jedyne za czym nie przepadał z dzieł Sienkiewicza, to była powieść "Quo vadis" opowiadająca o losie pierwszych chrześcijan w czasach Nerona i ich męczeńskiej śmierci na arenie w 64 roku naszej ery (niektórzy twierdzą że działo się tak ponieważ Theodor Roosevelt był masonem, ale tak naprawdę jego niechęć do "Quo vadis" spowodowana była tym, iż chrześcijanie milcząco akceptowali swój los i szli na śmierć bez walki, bez nawet najmniejszej próby oporu).




Theodor Roosevelt kilkukrotnie w czasie swej politycznej kariery powracał do bohaterów powieści Sienkiewicza (szczególnie z Trylogii i Krzyżaków) i poprzez to czerpał wiedzę na temat dawnej Polski, Polski która w jego czasach wciąż jeszcze była zniewolona.




CDN.

poniedziałek, 23 stycznia 2023

CZYM BYŁO POWSTANIE STYCZNIOWE?

 KU PAMIĘCI




W związku z przypadającą w dniu wczorajszym 160-rocznicą wybuchu Powstania Styczniowego (jednego z największych powstań w naszych dziejach, a jednocześnie z góry skazanego na porażkę ze względu na przewagę liczebną Moskali oraz brak dostatecznej ilości broni dla Powstańców i tak naprawdę jedynym powstaniem, które miało szansę na zwycięstwo, było to Listopadowe z lat 1830-1831), pragnę zaprezentować opinie, jaką o Powstaniu Styczniowym wygłosił Marszałek Józef Piłsudski w dniu 22 stycznia 1924 r., czyli prawie sto lat temu. Należy pamiętać, że Powstanie Styczniowe było tym, które ukształtowało Piłsudskiego jako bojownika o Niepodległość Polski, a ludzie, walczący w tym Powstaniu, byli dla pokolenia Marszałka i późniejszych pokoleń bohaterami tragicznymi, romantycznymi wojownikami o Niepodległość, poświęcającymi dla odrodzenia Polski swoje młode zdrowie i życie. Byli to ówcześni Żołnierze Wyklęci/Niezłomni dla pokolenia twórców wskrzeszonej, Niepodległej Rzeczpospolitej. To z ich krwi i cierpienia narodzili się Ojcowie polskiej Niepodległości i dlatego byli uważani za pra-tworców polskiego odrodzenia w listopadzie 1918 r. W Powstaniu Styczniowym u boku Polaków po raz ostatni po dziś dzień walczyli zarówno Litwini, Białorusini jak i oczywiście Ukraińscy, narody Rzeczpospolitan wzięły wspólny udział w tej styczniowej batalii lat 1863-1864, utopionej w krwi przez takich bydlaków, jak Michaił Murawiow "Wieszatiel" który na Litwie wieszał obok siebie Powstańców, księży katolickich i Żydów, i był tak znienawidzony, że nawet Rosjanie nie chcieli mu podać ręki. Przejdźmy zatem do odczytu, wygłodzonego przez Marszałka w Warszawie 99 lat temu.





MARSZAŁEK JÓZEF PIŁSUDSKI O POWSTANIU STYCZNIOWYM
(22 stycznia 1924 r.)


 Odczyt, jako forma wypowiadania myśli, staje nieraz w sprzeczności z dokładnością i sumiennością w stosunku do treści. Sam czas, zwykle ograniczony, oraz konstrukcja, wymagana od przemówienia, są często ramami, dla których poświęcić trzeba ścisłość określeń, dostateczność dowodów i jasność argumentów. Dlatego też wydając odczyt mój o powstaniu 63 r., prosiłem wydawców, aby zechcieli poprzedzić go wstępem, który, nie mając pretensji do wyczerpania treści, pogłębiłby jednak u czytelników odczucie wagi i znaczenia takiego właśnie a nie innego ujęcia przeze mnie tematu.

Mówiłem o legendach, w których chowaliśmy się wszyscy my, pogrobowcy ostatniego powstania naszego narodu. Wybrałem jako temat dwie główne legendy, te, które bodaj każdy człowiek musiał w siebie wchłaniać, tak bowiem były powszechne, działały tak sugestyjnie, a zatem tak silnie skaziły przez swój fałsz nie tylko samą historję 63 r., lecz i dusze ludzkie następnych po powstaniu pokoleń.

Fałsz bowiem był tak jaskrawy, tak rzucający się w oczy, że tylko trwożliwa niechęć do powtórzenia eksperymentu dziejowego powstania wytłumaczyć zdoła ten dziwoląg psychiczny i myślowy.

Dwie te bowiem legendy uczuciowo, psychicznie były sobie sprzeczne, natomiast skwapliwie były łączone ze sobą, jako czynnik moralnego wychowania tysięcy i tysięcy ludzi, którzy się byli urodzili po powstaniu 63 r. Z jednej strony więc prowadzono dziecko lub młodzieńca gdzieś w gęstwę lasu, by go wzruszyć zapomnianą mogiłą powstańca, by mu szeptem w ukryciu, nieraz z wyrzutem, mówić, jak jest niepodobny do swych ojców, gdy kłótnią przysparza domowi kłopotu, gdy nieopatrznem słowem zaczepia jakiś autorytet parafjalny czy powiatowy. A obok tego głośno i nieustannie stwierdzano słowem, wzruszaniem ramion, pogardliwem lub niechętnem burknięciem wszystko, co było drugą legendą, legendą głupoty, szaleństwa, często wprost legendą zbrodni r. 63 i jego ludzi w stosunku do nas, następnych pokoleń.

Osobiście tak często słyszałem te dwie legendy z jednych i tych samych ust, mieszczące się swobodnie w jednej i tej samej głowie, że nie wiem, czy jest bardziej powszechny i jednolity sąd o jakimkolwiek wypadku historycznym, jak właśnie te zjednoczone a tak sprzeczne w sobie legendy o 63 r. Więc szanować - szaleństwo? Więc czcić - głupotę? Więc kochać - zbrodnię? Taki byłby wywód prosty i jasny z tego dziwoląga logiki uczuciowej i moralnej. Któż z nas nie nasłuchał się kazań z powołaniem się na r. 63, czy to o niebezpieczeństwie młodego piwka, które się nie wyszumiało, czy to o złośliwej sprzeczności, jaka istnieje zawsze pomiędzy rzeczami szlachetnemi a temi, które są rozumne i praktyczne.

Wcześnie też w mojem życiu, może przez przekorność mojej natury, ciągnęło mnie do prób rozwiązania tej dziwnej dla mnie sprzeczności, jaka istniała w stosunku do wypadków 63 r. W najdrobniejszym zakątku życia społecznego Polski, w każdej kwestji poważniejszej, gdym ją chciał badać genetycznie, znajdowałem olbrzymi wpływ wypadków 63 r. Tymczasem w odpowiedziach, rzucanych o tych wydarzeniach, spotykałem zawsze, z wyjątkiem bardzo nielicznym, tę potworną sprzeczność legendy, wyznawaną publicznie. Niekiedy w odpowiedziach brzmiała jakaś niema trwoga, która mi mówiła: "nie pytaj, jest to szlachetne i piękne, ale zarazem głupie, nienawistnie przeklęte i tak już oczywiście niepraktyczne". Sąd ten, tak powszechny, zostawił swój głęboki ślad nie tylko w duszy tych, którzy nie byli świadkami powstania, lecz i w duszy wielu uczestników walk tej epoki. Spotkałem ich jeszcze w wielkiej ilości na wygnaniu na Syberji, spotkałem ich i potem, i nieraz wyczuwałem w nich wyraźną niechęć do rozmów na temat powstania, a często jakąś nieuleczalną gorycz w stosunku do samych siebie, a jeszcze bardziej w stosunku do nas, nowego po nich pokolenia.

Niechże te moje głębokie przeżycia w związku z wypadkami 63 r., przeżycia, które wznieciły we mnie namiętną potrzebę poszukiwania prawdy, usprawiedliwią w oczach czytelnika odbicie tej namiętności, którą może odczuje w słowach i określeniach mojego odczytu. I niech na podstawie sugestyj i legend popowstaniowych nie zechce zgóry przesądzać, że to, co jest odczute, jest z zasady nierozumne lub nierozsądne.

Starałem się oddzelić od siebie te dwie legendy i ocenić ich istotną wartość na podstawie pamiętników świadków i uczestników powstania 63 r. Ograniczony czasem i strukturą przemówienia, nie byłem w stanie wyczerpać ogromnej ilości faktów, które zbierałem był skrzętnie. Dla potwierdzenia tez swoich chcę przytoczyć we wstępie kilka zdarzeń podkreślających słuszność moich dowodzeń.

Naprzód rozbijałem legendę o "treuga Dei", legendę zgody narodowej, przedstawiając, jak namiętne były ówczesne spory polityczne. Jako skutek tych namiętności ujawnić się musiała wielka chwiejność w tej najliczniejszej zwykle w społeczeństwach rzeszy, która nie bierze bezpośredniego udziału w sporach politycznych. Tę też chwiejność istotnie spotykałem przy wszystkich swoich studjach nad pamiętnikami. Stąd ogromna ilość wybitnych ludzi w powstaniu, którzy przychodzą do pracy i zajmują w tej pracy nieraz wysokie stanowisko dopiero w drugiej połowie 63 r., podczas gdy powstanie rozpoczęło się na samym jego początku.

Ba, w opisach spotykałem ot takich sobie, przeciętnych oficerów powstania, którzy w jego początku, służąc w armji rosyjskiej, nawet z powstańcami bezpośrednio walczyli.

Gdym zaś mówił o wielkim cudzie Rządu Narodowego i panowaniu pieczątki, nie chcąc psuć wrażenia przemówienia, nie dodałem, że w samym rządzie oraz w najbliższem jego otoczeniu spory były tak namiętne i tak silne, że wskutek nich następowały częste zmiany, i że w historji samego Rządu Narodowego nie brak nawet zamachów stanu. Niechybnie świadczyło to o braku wśród kierowników tych wielkich, którzy samą wielkością własną zdobywają autorytet i imieniem swojem znaczą epokę, lecz tem bardziej fakty te podkreślają ogromną siłę zbiorowej energji i moralnej chęci poddania się woli swego własnego polskiego rządu. Bo chyba nikt nie zechce tłumaczyć tego niezwykłego faktu przystosowaniem się do charakteru polskiego i koniecznością dla powagi rządu ukrycia go przed oczami ciekawych.

Z powodu zakreślonego sobie celu nie dotknąłem wcale jeszcze jednej legendy, która ciążyła nad naszemi losami bardzo silnie, a której wyraźne ślady spotykałem jeszcze w nowej, niepodległej Polsce. Mówię o legendzie, że ją tak nazwę, włościańskiej, związanej z taką samą legendą carskiego i obcego demokratyzmu. Wyrządziła ona życiu naszemu po powstaniu głęboko sięgające, niezabliźnione poniekąd rany. Obszerny to temat, nad którym niejedna ślęczała głowa, z powodu którego niejedno męczyło się serce. Zasługuje ten temat na badanie ściślejsze i dokładniejsze, niż to mogłem uczynić w odczycie albo w niniejszym wstępie. Tutaj mogę zaledwie zlekka dotknąć tego tematu. Zwrócę więc przedewszystkiem uwagę na jeden z wyników moich badań, do których doszedłem również na podstawie pamiętników, a mianowicie, że udział włościan w powstaniu zwiększał się z każdym miesiącem jego trwania. Można powiedzieć, iż z rozpoczęciem zimowej kampanji z r. 63 na 64 w wielu miejscach powstanie opierało się jedynie na włościanach i na ich życzliwej opiece nad oddziałami.

Spotkałem nawet próby przymusowego poboru do wojska przez oddziały po wsiach w Kieleckiem (ówczesnem województwie Krakowskiem), przyczem pamiętnikarz, sam oficer powstania, stwierdzał, że próby tego przymusowego poboru, robione siłą, nie czyniły z wziętego z poboru parobczaka złego lub niechętnego żołnierza. Następnie zaznaczyć chciałbym niedostatecznie szeroko znany fakt, że uwłaszczenie włościan na całej przestrzeni, objętej powstaniem, uprzywilejowało stan włościański pod względem materjalnym w znacznie wyższym stopniu, niż to się stało w rdzennej Rosji. Jeżeli więc mówić o zmianach w strukturze socjalnej olbrzymiego państwa carów, to powstanie i konieczność konkurencji z dekretami Rządu Narodowego zmieniły tę strukturę znacznie poważniej u nas niż w Rosji. Walka o duszę włościanina i konkurencja carska z tradycjami powstania stanowiły przez cały czas panowania u nas Rosji niezwykle poważny czynnik życia politycznego i społecznego. Oddziaływanie tego czynnika dałoby się zauważyć i dzisiaj. Na potwierdzenie zaś przytoczę zabawny już teraz na szczęście fakt, na który się natknąłem w początkach nowej Polski.

W samym końcu r. 1918 dałem urlop świąteczny jednemu z wyższych oficerów mego sztabu. Były już wtedy rozpisane wybory do pierwszego sejmu Rzeczypospolitej. Gdy oficer ten w drugiej połowie stycznia r. 1919 wrócił z urlopu, pytałem go o wrażenia, jakie wypadki dziejowe wywarły wśród ludności wiejskiej jednego z zapadłych kątów t. zw. Królestwa. Opowiadał mi o przeróżnych rzeczach, lecz dodał pomiędzy innemi, że włościanie zamierzają powstrzymać się od wyborów, gdyż się boją - bo, jak powiadali: "przyjdą tu kozacy, to dopiero dadzą nam Polskę".

Powstanie 63 r. wraz z całą jego epoką czeka dotąd jeszcze na swoją historję. Nieliczne prace, dotykające tego tematu, są zaledwie próbami. Wobec olbrzymiego wpływu, jaki miały wypadki 63 r. na losy naszego narodu, jestem przekonany, iż teraz, gdy wszelkie trwogi przed próbą walki o niepodległość już chyba minęły, znajdą się historycy, którzy tej epoce poświęcą swoje siły i pracę. Gdy więc który z nich zechce rzucić łaskawie okiem na moje próby walki z legendami, będę szczęśliwy, gdy mu usunę z drogi w pewnej mierze najważniejszą, zdaniem mojem, przeszkodę. Nic bowiem trudniejszego dla historycznej prawdy, jak ogarnąć wielkość epoki. Wielkie były wypadki 63 r., wielkie ich wpływy, wielkie namiętności, wielkie są również i braki źródeł dla studjów nad wydarzeniami, odchodzącemi gdzieś w dal przeszłości.

Lecz dla dziejów powstania 63 r. również wielkie znaczenie ma trwoga oraz sprzeczność myśli i uczuć następnych pokoleń polskich w stosunku do swych ojców i dziadów z 63 r., a niema lepszej pożywki chorobotwórczej dla bakteryj fałszu i legend, jak strach przed prawdą i brak woli.





Jeszcze chciałabym na moment wrócić do osoby pułkownika Ryszarda Kuklińskiego. Informacje, jakie przekazał on Amerykanom, były na wagę złamania przez polskich kryptologów kodów niemieckiej maszyny szyfrującej Enigmy w grudniu 1932 r., która skróciła II Wojnę Światową o kilka lat; czy też rozszyfrowania sowieckich kodów wojskowych w 1920 r. (w 1932 r. podczas wizyty w Polsce szefa sztabu Armii USA gen. Douglasa MacArthura, amerykańska delegacja otrzymała wówczas specjalny prezent, rozszyfrowane przez polski kontrwywiad sowieckie kody armijne: "Rewolucja" i " Fiałka", których Sowieci używali aż do... 1954 r.). Płk. Kukliński nie był żadnym zdrajcą (jak twierdzą rodzime komusze popłuczyny) nie był też szpiegiem, gdyż nie pobierał za przekazywane przez siebie informacje żadnych pieniędzy. Działał bowiem z pobudek patriotycznych i humanistycznych, jego celem było niedopuszczenie do wybuchu wojny nuklearnej i ocalenie w ten sposób Polski i innych narodów Europy. Dlatego też właściwym określeniem jego osoby i działalności, było nazwanie go po prostu Aliantem.



niedziela, 22 stycznia 2023

KRESY - POLSKO-RUSKIE DZIEDZICTWO WSCHODU - Cz. I

ZAPOMNIANY ŚWIAT DAWNY I WSPÓŁCZESNY





Dziś chciałbym podjąć się tematu dawnych polskich Kresów Wschodnich i wspólnego na nich, polsko-ruskiego dziedzictwa kulturowego. Ponieważ jednak najlepszym sposobem opowiadania o tych ziemiach i mentalności żyjących tam ludzi, będzie odwołanie się do dzieł z epoki, w której te dawne ziemie ruskie jeszcze oddychały polskim powietrzem, dlatego też posiłkować się będę artykułami prasowymi sprzed kilkudziesięciu a niekiedy nawet kilkuset lat. Powinno to bowiem ułatwić nam współczesnym, zrozumienie czym były wschodnie Kresy Rzeczypospolitej dla ludzi takich jak choćby Józef Piłsudski czy Adam Mickiewicz. Powinno to też uzmysłowić nam dlaczego ci ludzie, choć mówili po polsku i byli gorącymi polskimi patriotami, to jednak za Polaków się nie uważali (Piłsudski na przykład mówił o sobie że jest "starym Litwinem", zaś gdy był niezadowolony z jakichś oficerów, to zaczynał do nich mówić słowami: "Wy, Panowie Polacy..."; a Mickiewicz napisał polską epopeję narodowa, w której znalazły się słowa inwokacji: "Litwo, ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie. Ile Cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto Cię stracił. Dziś piękność Twą w całej ozdobie widzę i opisuję, bo tęsknię po Tobie...". W kolejnych częściach tej serii, zamieszczał będę nowy artykuł na temat Kresów, a zacznę od roku 1925 i artykułu zamieszczonego w Tygodniku Ilustrowanym, pt.:



KRESY, A MOCARSTWOWE STANOWISKO POLSKI
(11.04.1925)




 "Ziemie wschodnie Rzeczypospolitej stanowią połać wewnętrzną, zachodnią, rozległego obszaru, odgraniczonego od wschodu Dźwiną i Dnieprem, od zachodu - Niemnem, Bugiem i Złotą Lipą, opartego na południe o jary Dniestru. Jest to obszar, na którym w ciągu wieków rozgrywała się walka o potęgę naszej Rzeczypospolitej, jej całość i jej istnienie.

Odwieczne szlaki wojny, zdeptane po setki razy przez ciągnące armje, wykreśliły na mapie tych ziem tory, któremi szły wojska najezdnicze i któremi nasi hetmani prowadzili obrońców.

Chowański, Szeremetjew, Dołgoruki, Kreczetnikow, Repnin, Kutuzow i Dybicz - wytyczyli linje operacyjne na obszarze dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego Kamieniewowi, Rosenfeldowi i Tuchaczewskiemu. Młody nasz żołnierz w r. 1919 i 1920 szedł na przeciwnika po śladach wojsk Batorego, Czarnieckiego, Napoleona.

Na południu od bagien Prypeci niema piędzi ziemi, niestłoczonej kopytami końskiemi czambułów tatarskich, nie zdeptanej przez wojska kozackie, moskiewskie, tureckie i znowu moskiewskie. Tutaj rozstrzygały się losy najazdów, wychodzących z nad morza Czarnego i Zadnieprza; setki kilometrów przestrzeni ogromnych tego obszaru dzielą od siebie Korsuń i Beresteczko, Cudnów i Konotop, Podhajce, Chocim i Bracław.

Szlak Kachowskiego w r. 1792 nie był innym jak linja operacyjna Budiennego w r. 1920. Jak masy kozacko-tatarskie Chmielnickiego w r. 1648, usiłując wedrzeć się od południa w obszar rdzenny Rzeczpospolitej, odbiły się o Lwów, zatrzymały pod Zamościem… tak w r. 1920 kozacko-tatarsko-moskiewska Armja Konna odbiła się o Lwów, klęski doznała pod Zamościem, a między Bugiem i Styrem znalazła Beresteczko.

To zestawienie faktów i miejsc ma swoją wymowę. Dzieje wypisały krwawo na tych przestrzeniach naukę: czem są dla obrony Rzeczpospolitej jej ziemie wschodnie.

Jest to obszar obronny, na którym rozgrywała się od wieków obrona państwa przed zalewem, idącym od wschodu, obszar, którego przestrzeń sama osłaniała rdzeń Rzeczpospolitej, pozwalając na skupienie sił niezbędnych do rozprawy z najazdem. Rozdzielony szeroką błotną pustynią nadprypecką, obszar ten, a z nim wszystkie szlaki wschodniego najazdu, rozpada się na dwa główne teatry wojenne: północny i południowy. Pozwala to słabszemu szukać rozstrzygnięcia na jednym z nich, zdobywając za cenę utraconej przestrzeni czas niezbędny na drugim. Jeżeli bowiem fale najazdu przeleją się przez granicę wewnętrzną tego obszaru - połączą się pod Brześciem - strategiczną stolicą Rzeczpospolitej, jak nazywa go Mierosławski - wówczas bitwa walna nad Wisłą odpowiedź dać musi na pytanie - być, albo nie być. Tak było w r. 1794 i odpowiedź padła pod Maciejowicami. Tak było w r. 1920; odpowiedź dała operacja warszawska.

Część wymienionego obszaru obronnego na wschodzie, którą dziś mamy w naszych rękach, pozwala nam wyzyskać właściwości geograficzne zachodnich połaci dawnego Wielkiego Księstwa, Wołynia i Podola, dla obrony elastycznej i manewrowej i szukać rozstrzygnięcia, zanim serce Polski zostanie zagrożone.

Wojna nowoczesna jest z reguły wojną na wyczerpanie. Wymaga ona olbrzymich środków materjalnych - oraz pełnego napięcia wszystkich sił gospodarczych kraju. Pamiętać musimy o tem nieustannie - jakkolwiek w naszych specjalnych warunkach - uwzględniając właściwości sąsiadów, dążyć powinniśmy w razie potrzeby za wszelką cenę do szybkiego zwycięstwa i uwzględniać to dążenie w swych przygotowaniach obecnych, podejmowanych w czasie pokoju.

Licząc się zaś z długotrwałością zmagań wojennych, obowiązani jesteśmy przygotować również obronę nietylko w armji frontowej, lecz myśleć o ciężkiej walce, która się rozegra przy wszystkich ważniejszych warsztatach pracy.

Każdy naród - państwo posiada źródła siły - których rozwój i utrzymanie w chwili wojny zadecyduje o jego zwycięstwie, lub przegranej. Polska zaś obecna w tem szczególnem znajduje się położeniu - że, narażana na chwilowe przecięcie się komunikacji ze światem zewnętrznym, obronę swoją oprzeć musi o względną chociażby samowystarczalność.

Rola przemysłu wojennego przeto w Polsce - rola ważnych ośrodków tego przemysłu - jest na wypadek wojny decydującą.

Nie mając naturalnych granic obrony - których wartość stała się zresztą na skutek ostatnich doświadczeń w wielu wypadkach problematyczną - oprzeć musimy i dzisiaj skuteczną ochronę tych pierwszorzędnych ośrodków życiowych państwa - na naszem przedmurzu wschodniem. Obszar kraju, obejmujący województwa wschodnie, stanowi również i dzisiaj przedni teatr wojenny Rzeczypospolitej, na którym rozegrać się winny losy przyszłej wojny na wschodzie - bez dopuszczania jej do centrum państwa. Tam między Dźwiną i Dniestrem, w najdalszem oparciu się na zachód o linję Bugu, szukać należy zwycięstwa. Stąd waga tych ziem - dla przyszłości Rzeczypospolitej i obecnie jest rozstrzygająca.

By jednak te ziemie spełniły swą rolę historyczną, musimy je jaknajsilniej i jaknajistotniej scalić z Macierzą, asymilując je w ogólnopaństwowem i nowoczesnem, a nie mechanicznem słowa tego znaczeniu. Ostać się bowiem i zwyciężyć w nowoczesnej wojnie może naród - państwo tylko wówczas, gdy stanowi granitowy blok, wytrzymujący ciężkie i długotrwałe uderzenia wojenne.

Geograficzne zatem granice państwa należy dzisiaj wypełnić żywą treścią - należy w nie zamknąć nowożytny, a oparty na zdrowej tradycji ideał Rzeczypospolitej, której wielkość i honor każdy obywatel państwa pielęgnowałby troskliwie w sercu, a za której potęgę i całość każdy żołnierz byłby gotów położyć świadomie życie.

Nasze dzisiejsze pogotowie obronne opiera się na państwowym stanie posiadania, zakreślonym granicami, uzyskanemi ostatecznie w marcu 1923 roku.

Każda więc rezygnacja i niepowodzenie polskiej racji stanu w obrębie tych granic pomniejsza naszą siłę obronną, kurczy potencjonalne siły Rzeczypospolitej. Nie dysponując zaś w szczególności na wypadek wojny w dostatecznym stopniu obszarami litewskim, białoruskim, poleskim i małopolskim - stajemy odrazu na ostatniej linji obronnej, t. j. linji Niemna i Bugu - poza którą pozostaje nam już tylko "środkowy teatr wojny polskiej", tak nieszczęśliwą obarczony w dziejach naszych tradycją.

Usiłowała bowiem ongiś Polska zabezpieczyć trwale swój byt przez posuwanie się na wschód, przez powiększanie swych kresowych obszarów osłonnych. Ta właśnie idea zaprowadziła ją aż poza linję Dźwiny i Dniepru - po Wielkie Łuki, Wiazmę, Brańsk, Połtawę, bo aż do granicy obowiązującej Rosję przed rozejmem andruszowskim - zrodziła plany XVIII w., sięgające po Moskwę.

Że jednak Rzeczpospolita nie wypełniła ówczesnych swych zadań historycznych, że nie rzuciła pod nie zdrowych i należycie skonsolidowanych fundamentów, więc też przegrała - na jej zaś gruzach rozpostarła się zwycięsko carska Rosja.

Upadek Rzeczypospolitej - rozwijający się katastroficznie w ciągu XVII, XVIII i XIX wieku i wtrącający nas w hańbiące jarzmo niewoli - powinien przypomnieć nam i w tej dziedzinie niewzruszone prawdy historyczne, wynikające z dziejów Polski i narzucić zmianę dotychczasowego stanu rzeczy na terenie województw wschodnich.

Jest bowiem rzeczą oczywistą, że pogrążeni w osłabiających autorytet państwa walkach partyjnych, nie możemy dotychczas zdobyć się na jednolity program państwowy na kresach i jego konsekwentną realizację, sąsiadując z Rosją sowiecką, która przez swą zbyt często nieszczerą, ale bardzo zręczną politykę narodowościową dostarcza Kominternowi pierwszorzędnych przeciwko nam środków propagandystycznych - sami nie umiemy sharmonizować rozlicznych tendencyj, nurtujących społeczeństwo i stworzyć jednolity plan działania, bez którego niema trwałości i ciągłości jakiejkolwiek pracy.

Stan ten wymaga szybkiej a gruntownej rewizji, śmiałej decyzji oraz ścisłego tejże wykonania. W przeciwnym razie ziemie wschodnie Rzeczypospolitej, zamiast ją osłaniać czasu pokoju i wojny i być czynnikiem jej mocarstwowej potęgi, stworzyć mogą dogodną dla wrogów podstawę dla knowań, skierowanych przeciwko państwu i jego całości".

Władysław Sikorski, gen. dyw.






I rzeczywiście, jest w tym wiele prawdy. Ziemie wschodnie Rzeczypospolitej były nie tylko bastionem, chroniącym terytoria stricte polskie (Ziemie Koronne) przed najazdami wrogich armii (tatarskiej, tureckiej, moskiewskiej czy kozackiej), ale również były przeszkodą, chroniącą Europę Zachodnią przed zalewem turecko-tatarsko-moskiewskich hord. I dziś taka rolę pełni walcząca z moskiewską tyranią Ukraina, dlatego zwycięstwo Ukrainy jest tak ważne nie tylko dla Polski i innych państw Europy Środkowej, ale również dla całego Kontynentu, a także dla Stanów Zjednoczonych (choć z nieco innych powodów niż dla nas). 

A jednak, prawdę mówiąc wcale się nie dziwię, dlaczego Niemcy tak opornie bronią się przed wyrażeniem zgody na wysłanie przez Polskę i inne kraje czołgów Leopard. Dzieje się tak (m.in.) dlatego, że z punktu widzenia Berlina ta wojna dla Niemiec jest katastrofą. Niemcy nie mają żadnego interesu w jej przedłużaniu - ŻADNEGO! Ta wojna bowiem nie tylko bardzo osłabia Rosję, ale także osłabia ona Niemcy, czyli dwa kraje, które przed 24 lutego 2022 r. planowały wspólnie władać całą Europą, zjednoczoną w ramach nowej, IV Rzeszy Europejskiej (czyli tego, w co miała się zamienić Unia Europejska). Sojusz niemiecko-rosyjski był jak najbardziej naturalny, gdyż państwa te realnie nie mogą zawalczyć o dominację (czy też hegemonię) bez wzajemnego wsparcia.I tak było od wieków. Niemcy uważali wojnę z Rosją w 1914 r. za co najmniej nieporozumienie, jeśli nie za błąd (pytano nawet w Reichstagu: "Czego możemy żądać od Rosji po zwycięstwie? Polaków? Mamy z nimi wystarczająco dużo problemów w naszym kraju i nie potrzebujemy tych rosyjskich"). 




Gdyby zaś nie wsparcie Stalina, Hitler nigdy nie odważyłby się uderzyć na Polskę w 1939 r. (notabene nasi zachodni sojusznicy poświecili nas w 1939, mając nadzieję że uda im się dozbroić własne armie, nim Hitler będzie gotów uderzyć na Zachodzie. Niestety, dozbrojenie nic nie dało, zaś likwidacja Wojska Polskiego - jako siły odciążającej Wehrmacht na Wschodzie, stała się dla Francji i Wielkiej Brytanii zabójcza. Tak samo dziś Armia Ukraińska jest siłą, zdolną odeprzeć zagrożenie stojące przed Europą, zagrożenie powrotu "ruskiego Miru"). Gdyby Stalin nie wspierał Hitlera dostawami ropy i innych surowców, ten nie miałby jak zaatakować Francji w 1940 czy Jugosławii i Grecji w 1941 r. Jeden krwawy dyktator był potrzebny drugiemu do rozpętania wojny i dokonania podbojów. Również Hitler był potrzebny Stalinowi, umożliwił bowiem Armii Czerwonej zajęcie połowy Europy i próbę zajęcia całej w latach 1980-1981 do czego szykował się marszałek Kulikow. I znów, jak w 1920 r. pojawiła się ta "przeklęta zawalidroga" jak Rosjanie określają Polskę, która pokrzyżowała sowieckie plany wybuchu III wojny światowej (w sierpniu 1980 r. wybuchła rewolucja Solidarności, zaś płk. Ryszard Kukliński przekazał Amerykanom dokładne plany sowieckich uderzeń oraz schronów atomowych sowieckiego dowództwa, co oznaczało, że III wojna światowa trwałaby od chwili jej rozpoczęcia zaledwie kilkanaście minut, po czym sowieckie dowództwo i władze tego kraju zostałyby zlikwidowane. Kukliński zapłacił za ocalenie Polski i Europy przed atomową zagląda ogromną cenę - sowieccy agenci zamordowali mu w USA obu synów).




Podobnie jak wtedy, tak i dziś współpraca niemiecko-rosyjska byłaby korzystna dla obu stron, gdyż stworzyłaby swoistą hegemonię moskiewsko-germańską od Władywostoku aż po Brest i Lizbonę. Dlatego też w interesie Niemiec było szybkie pokonanie Ukrainy przez Rosję i powrót do normalnych stosunków. Przedłużająca się wojna i klęski Rosji na Ukrainie nie służą niemieckim interesom, gdyż bardzo osłabiają ten kraj zarówno politycznie, gospodarczo, militarnie jak i wizerunkowo (tutaj Niemcy osłabiają się sami, ale nie mają wyjścia, muszą udawać że popierają Ukrainę i kluczyć żeby całkowicie nie stracić reputacji). Natomiast, ta wojna bardzo wzmacnia kraje Europy Środkowo-wschodniej (Kraje Międzymorza), a już szczególnie Polskę, która wyrasta na militarne mocarstwo europejskie, na co Niemcy nie chcą i nie mogą pozwolić. Warto o tym pamiętać, bowiem niedawno pewien niemiecki profesor o nazwisku Asch otwarcie stwierdził: "Polska jest naszym wrogiem, dlatego też powinniśmy dążyć do odbudowania relacji z Rosją". Nie martwi owego profesora, ,że Rosja to kraj złodziei i bandytów porywających dzieci i mordujących w nieludzki sposób mężczyzn, kobiety i dzieci. Ich interesy są dla nich najważniejsze, dlatego też żadne Leopardy za zgodą Berlina na Ukrainę nie trafia, a na jesieni będą wybory w Polsce i z punktu widzenia Berlina, trzeba będzie zrobić wszystko, by zaprowadzić nad Wisłą deutsche Ordnung.




CDN.

piątek, 20 stycznia 2023

KRONIKI OSHARA - Cz. II

OPOWIADANIE FANTASY 
Z SILNYMI ELEMENTAMI EROTYKI I BDSM





NEMEA, ZAKON I WIELKA BOGINI





Kraina o nazwie Nemea, była niegdyś zasiedlona przez szczepy okolicznych rybaków, zajmujących się połowem i handlem owocami morza. Co prawda ziemi uprawnej w Nemei było sporo, to jednak rolnictwo nie było tak rozpowszechnione jak rybołówstwo, a kraina ta żyła głównie z handlu. Ludy Nemei były podzielone, ale żyły ze sobą w większości w zgodzie i do wzajemnych walk dochodziło sporadycznie. Życie tu biegło spokojnie i monotonnie, aż do czasu, gdy krainę tę nawiedziła okrutna zaraza, która że zwierząt przeniosła się na ludzi. Przyniosła ona mnóstwo ofiar a ludzie nie wiedzieli jak uchronić się przed tym nieszczęściem, starzy, rodzimi bogowie nie pomagali a ludność popadała w coraz większe przygnębienie i rozpacz. I wówczas, gdzieś, w jakiejś nemejskiej wiosce, pojawiła się młoda dziewczyna, która twierdziła że nawiedziła ją Wielka Bogini i przykazała co czynić, aby uniknąć zakażenia, bolesnej choroby i śmierci. Początkowo nikt nie chciał jej wierzyć, twierdzono że jest szalona, z czasem jednak, gdy jej rady okazywały się skuteczne, wokół niej zaczął gromadzić się krąg wyznawców Wielkiej Bogini, który rósł adekwatnie do tempa wygaszania epidemii. Owa dziewczyna zaś - której nikt wcześniej nie znał, a ona sama twierdziła że osobiście widziała Wielką Boginię, choć niektórzy opowiadali, że przybyła tutaj z innego świata, a potem nie potrafiła lub nie chciała tam powrócić - została pierwszą wielką kapłanką swojej bogini. Zwała się ona Azala (Azalia) i dobrawszy sobie krąg sióstr - stworzyła pierwszy Zakon kapłanek, który z czasem przerodził się w Zakon kapłanek-wojowniczek.

Tak rozpoczęła się Pierwsza Era Świątyni, gdy przybytek ten został wzniesiony w nowo założonym przez Azalę mieście - Antarii. Elitą rządzącą Nemei stał się teraz Zakon kapłanek-wojowniczek i tylko one miały prawo wejść do Świątyni, a do jej najbardziej świętego i tajemniczego miejsca - tylko trzy osoby: wielka kapłanka, wybrana przez nią następczyni oraz niewolnik pozbawiony języka (aby nie opowiedział o tym, co tam ujrzał) potrzebny do kultowych posług. Mimo to, pojawiło się wiele plotek na temat tego, co tam się znajduje. Niektórzy opowiadali, że znajdowały się tam dziwne i tajemnicze przedmioty służące do odprawiania kultu ku czci Bogini. Były tam  przyrządy zarówno do ratowania życia jak i do jego odbierania, dziwne mikstury, tajemne urządzenia i inne dziwy, które nie przetrwały do naszych czasów. Wielka kapłanka bardzo o nie dbała i każda jej następczyni miała przykazane, aby ich tajemnicę zachować do grobu. Po śmierci pierwszej wielkiej kapłanki (której rządy trwały 22 lata Pierwszej Ery Świątyni, a ona sama zmarła nie mając lat 50), jej następczynią została córka (były to bowiem czasy, gdy stanowisko wielkiej kapłanki dziedziczone było bezpośrednio w rodzie Azali) - Isilena. To właśnie ona zamieniła Świątynię w Zakon kapłanek-wojowniczek, choć objęła władzę, mając zaledwie dziesięć lat. Przez pierwsze lata wspierały ją najbardziej doświadczone i najstarsze kapłanki, lecz gdy skończyła lat 19, przejęła Isilena pełną władzę nad Zakonem i Nemeą.




Cała ziemia uprawna należała do Zakonu Wielkiej Bogini, a uprawiali ją niewolnicy, pozyskiwani dzięki zasobom srebra zgromadzonym w Świątyni, a pochodzącym ze sprzedaży płodów rolnych i z danin nałożonych na rodzimych kupców morskich. Isilena założyła również świątynne ogrody, dokąd sprowadziła do pracy najprzystojniejszych niewolników. Ona to też zmieniła dotychczasowe, przygodne kontakty seksualne kapłanek z niewolnikami, w coś bardziej urozmaiconego. Każda kapłanka mogła bowiem wybrać sobie na noc tego niewolnika, który jej się spodobał (przy czym ten sam niewolnik dwie noce z rzędu nie mógł przebywać u jednej kapłanki) i w ramach tzw. "aktu oddania" musiał zadowolić ją seksualnie. Jeśli tego nie uczynił, kapłanka miała prawo ukarać go według własnej woli (ale tak, aby go trwale nie okaleczyć). Niewolnik nie mógł też dotykać ciała kapłanki swymi rękoma, gdyż ona była emanacją bogini i dotknięcie jej ciała przez niewolnika było uważane za świętokradztwo i karane śmiercią. Dlatego też często kapłanki przed stosunkiem wiązały ręce swym niewolnikom, aby nawet przez przypadek ich nie dotknęli. Część jednak kapłanek Zakonu zakochiwała się w niewolnikach i w wielkiej tajemnicy pozwalała im się dotykać (w przypadku, gdyby wyszło to na jaw, niewolnik ukarany zostałby śmiercią, a kapłanka musiałaby opuścić Zakon w niesławie).

Kapłanka Isilena zmarła w wieku 60 lat, z czego panowała nad Zakonem lat 50. Jej następczynią została córka - Reiza. Objęła rządy mając lat 24. Miała ona jeszcze dwóch starszych braci. Jeden z nich był zarządcą niewolników pracujących na polach należących do Świątyni, drugi zajmował się handlem. Wolnym mężczyznom Nemei wolno było żenić się z innymi kobietami lub pozostać stanu wolnego. Mogli też posiadać własnych niewolników i współżyć z niewolnicami, jednak w przypadku synów wielkiej kapłanki ich małżeństwa były wcześniej specjalnie dobierane. Oczywiście kapłanki nie mogły wychodzić za mąż, dlatego też męskim potomkom wielkich kapłanek dobierano jako kandydatki na żony, córki majetnych lub slawnych Nemejczyków i rzadko kiedy żeniono ich z kobietami z innych krajów. Kapłanka Reiza znacznie rozbudowała Świątynię, dodając do niej wysoką wieżę, z której widok roztaczał się nie tylko na całe miasto Antarię, ale i na okoliczne regiony. Panowała przez 34 lata. Miała dwie córki, starszą Harimę i młodszą Enorę. Harima była wojowniczką, Enora bardziej nadawała się na kapłankę, ale matka swą następczynią uczyniła najstarszą córkę i Harima objęła władzę nad Zakonem w wieku lat 24, podobnie jak wcześniej Reiza. W tym czasie Enora miała dopiero sześć lat. Harima była pierwszą kapłanką Wielkiej Bogini, która zorganizowała ataki na sąsiednie kraje: Liwonię - piękną, skąpaną w słońcu krainę wielu rzek, jezior i urodzajnych pól; Redanię - krainę koni i jeźdźców czy Argolidę - krainę wielu miast i bogatych kupców. W tym celu utworzyła spośród niewolników tzw. korpus posiłkowy.




Jej panowanie trwało przez 27 lat i choć sama miała dwie córki: Atlantę i Isilenę, to teraz ich ciotka - Enora upomniała się o władzę. Tak oto rozpoczął się konflikt, zakończony wybuchem wojny domowej między kapłankami i po 133 latach zakończyła się Pierwsza Era Świątyni a rozpoczął okres upadku, zwany Czasem Chaosu. Spowodował on nie tylko znaczne zubożenie przychodów Świątyni, rebelię i ucieczkę wielu niewolników, ale przede wszystkim utratę świętych narzędzi Wielkiej Bogini z czasów pierwszej kapłanki Azali. Przedmioty te bowiem zostały zabrane ze Świątyni przez kapłanki wierne córkom Harimy, aby nie wpadły w ręce Enory, a potem zaginęły. Enora zdobyła Antarię i zajęła Świątynię, gdzie ogłosiła się nową wielką kapłanką. Zebrała wokół siebie niewolników z korpusu posiłkowego, stworzonego przez Harimę i obiecała im wolność w zamian za poparcie. Niektórzy twierdzą, że Enora przestała czcić Wielką Boginię, cofnęła wiele zakazów - w tym zakaz dotyku ciała kapłanki przez niewolników - i dlatego przezwano ją Enorą Uzurpatorką lub Enorą Niewierną. Tak oto w Nemei rozpoczęła się krwawa wojna domowa, która trwała sześć lat i pochłonęła wiele ofiar a kraj doprowadziła do ruiny. W pierwszym etapie Enora odniosła spore sukcesy, nie tylko wypędziła swe siostrzenice z miasta i Świątyni, ale zdobyła uznanie dla ogłoszenia siebie samej wielką kapłanką (w chwili śmierci matki Atlanta miała 22 lata a Isilena 18 i były uważane za zbyt młode do objęcia władzy najwyższej). W trzecim roku wojny, gdy wiele kapłanek zbulwersowały nowe prawa ogłaszane przez Enorę, całkowicie zmieniające te, ustanowione jeszcze przez pierwszą wielką kapłankę (ponoć nakazała wyzwolenie wszystkich męskich niewolników i poślubiła w tajnej ceremonii dowódcę korpusu posiłkowego złożonego z niewolników-wojowników) zaczęły one dołączać do obozu córek Harimy, które to stały się teraz obrończyniami prawdziwej wiary. 

Atlanta i Isilena wzmocnione w ten sposób, pokonały wojska wierne Enorze w bitwie nad potokiem nieopodal Antarii, ale nie były w stanie odbić stolicy (trzeci rok Czasu Chaosu). Próba oblężenia i zdobycia Antarii podjęta w czwartym roku, też zakończyła się fiaskiem i dużymi stratami, a dodatkowo w czasie walk śmiertelną ranę odniosła Atlanta. Teraz z córek Harimy jedynie Isilena pozostała kandydatką do tronu Wielkiej Bogini. A tymczasem Enora powiła własne dzieci. W drugim roku wojny urodziła syna - Sigberta, a w czwartym roku córkę - Nemirę. Poślubiła swego niewolnika, dowódcę korpusu posiłkowego - Eryka i z nim miała owe dzieci. Ich relacja była jednak dość dziwna, a mianowicie publicznie on okazywał jej szacunek jako kapłance Wielkiej Bogini, ale prywatnie, za zamkniętymi drzwiami ich sypialni ponoć robił z nią co chciał. Nie tylko było słychać że wydaje jej polecenia, ale miał nawet założyć jej na szyję żelazną obrożę i kazał jej chodzić przy swej nodze, jak suce. Jej ciało nosiło też liczne ślady uderzeń bicza (szczególnie pośladków), skrupulatnie ukrywane przez Enorę pod ciężkimi sukniami. Erykowi najwidoczniej sprawiało radość obserwowanie, jak jego wybranka z obolałą pupą, musi godzinami siedzieć na swym tronie i wysłuchiwać skarg mieszkańców Antarii. Czasem jak byli sami, sam siadał na tym tronie, a ją sadzał sobie na kolanach i traktował jak małą dziewczynkę. Nikt tego nie potwierdza, ale istnieją plotki, że często ona klęczała przed nim siedzącym na tronie, modląc się do niego, jak do Boga. Eryk zresztą miał zamiar koronować się na pierwszego króla Nemei, likwidując Zakon i wiarę w Wielką Boginię. Sam bowiem pochodził z krainy hybernejskiej, leżącej daleko na północy, gdzie lato trwa tak krótko że praktycznie jest to kraina wiecznego śniegu i lodu. Tam wyznawano wiarę w boga Mitrę i ten kult Eryk pragnął przenieść do Nemei.




A tymczasem nadszedł piąty rok wojny i Isilena ponownie pokonała wojska swej ciotki, lecz wciąż nie była w stanie zdobyć miasta. Wydawało się że ponowna próba oblężenia skończy się kolejną klęską i jeszcze większymi stratami. Jej nadzieja tym razem opierała się o wierne jej kapłanki, które przebywały w mieście. Miały one otworzyć bramy, gdy wojsko Isileny ukryje się w okolicznych lasach i będzie mogło pod osłoną nocy wejść do miasta. Nawiązanie kontaktów z wiernymi kapłankami zajęło Isilenie trochę czasu, ale ostatecznie w szóstym roku wojny udało się ponownie podejść pod Antarię i wierne Isilenie oddziały weszły do miasta wcześniej otwartą bramą. Nim informacje o tym dotarły do Enory, śpiącej słodko w ramionach Eryka, było już za późno aby podjąć walkę w mieście, można było tylko zabarykadować się w Świątyni, co też uczyniono. Szturm nie wchodził w grę, możliwość podpalenia także (wiązałoby się to bowiem z upadkiem całego dziedzictwa Wielkiej Bogini). Można było tylko głodem wziąć broniących się w Świątyni zwolenników Enory. Nim jednak do tego doszło, Eryk postanowił przebić się i sprowadzić odsiecz wyzwalając niewolników z terenów zajętych przez Isilenę. Niestety nie udał mu się ten manewr, zginął trafiony kilkanaście razy strzałami wypuszczonymi z łuków kapłanek wiernych Isilenie, a jego odciętą głowę pokazano Enorze. Ta, w rozpaczy, kazała zabrać dzieci i tajnymi korytarzami wyprowadzić je ze Świątyni i z miasta, a sama rzuciła się z murów w dół, ponosząc śmierć na miejscu. Tak oto po sześciu latach wojny, Isilena odzyskała dziedzictwo swej matki i objęła władzę nad miastem i Nemeą jako nowa kapłanka Wielkiej Bogini - Isilena II. Nie były to już jednak takie rządy, jak wcześniej, a okres ten zwany jest Drugą Erą Świątyni.




CDN.

niedziela, 15 stycznia 2023

KRONIKI OSHARA - Cz. I

 OPOWIADANIE FANTASY 

Z SILNYMI ELEMENTAMI EROTYKI I BDSM





ROMERIA I WELIMIR 





Witajcie szlachetni mężowie i niewiasty, którym przyjdzie czytać spisane przez mnie dzieje i opowieści z czasów sprzed Zjednoczenia. Zwą mnie Oshar i jestem kronikarzem i doradca wielkiego króla Timura - władcy Północnych Plemion, oraz szczęśliwego małżonka królowej Zemfiry - najwyższej kapłanki Wielkiej Bogini z miasta Antaria, leżącego w krainie zwanej Nemea. Piszę te słowa w czternastym roku Zjednoczenia, w siódmym dniu miesiąca Lwa. Choć wydaje się to dziś oczywiste, to że udało się doprowadzić w końcu do zjednoczenia obu tak różnych ze sobą światów, zakrawa wręcz na cud. Tylko nie wiadomo któremu z bogów należałoby za to podziękować. Jak już bowiem wspomniałem, pan mój - Timur i królowa Zemfira to ogień i woda, dzieliło ich wszystko, łączyło niewiele. Obaj żyli w innych światach - On w krainie Północnych Plemion, zwanej Romeria; Ona na Wschodzie, w królestwie Nemea, którą władał Zakon kapłanek-wojowniczek Wielkiej Bogini. Romeria to kraina północnych gór, gdzie żyją twardzi górale, wyznający kult Boga wojny - Gunnara. Zamieszkiwali oni osady nielicznych dolin, wyciśniętych pomiędzy liczne góry pokrywające Romerię. Żyli oni głównie z najazdów i rabunków okolicznych krain, w tym również Nemei. Każdy romeryjski chłopiec od najmłodszych lat doskonalił się w sztuce władania bronią (łukiem, włócznią, mieczem i oczywiście toporem - który jest symbolem Gunnara). Śmierć na polu walki jest najwyższą chwałą i oznacza dołączenie do Świętego Kręgu Gunnara, tam, w Zaświatach.

Północne Plemiona Romerii nie zjednoczyły się i nie utworzyły miast, do czasu objęcia wodzostwa nad jednym z tychże plemion - Cymrów - przez ojca króla Timura - Welimira Mężnego lub Okrutnego (zwanego też przez niektórych Welimirem Heretykiem, jako że pierwszy dopuszczał kult innych bogów - i ponoć się nawet do nich modlił). Welimir podbił lub podporządkował swej władzy wszystkie góralskie plemiona Romerii i koronował się na pierwszego króla tej ziemi. Utworzył też silną, stała armię, którą była zdolna do rozpoczęcia podboju sąsiednich krain. Romeryjscy górale pod jego panowaniem zamienili się z hordy barbarzyńskich najeźdźców w zorganizowaną i zdyscyplinowaną armię zagrażającą wszystkim okolicznym ludom. Welimir najeżdżał też królestwo Nemei, szczególnie jeden z takich najazdów prawie zakończył się zdobyciem Antarii i likwidacją tego królestwa. Nemejczyków ocaliło tylko złożenie bogatej daniny w złocie i srebrze (ponoć na ten cel ograbiono świątynię Wielkiej Bogini z wszelkich kosztowności) oraz poświęcenia się Wielkiej kapłanki Zakonu - Tahminy, która w zamian za życie swego ludu, zgodziła się zostać żoną Welimira - przynajmniej tak to właśnie miało wyglądać. Nie na darmo jednak zwano Welimira okrutnym. Miast bowiem ja poślubić, zamknął ja w klatce w swym pałacu, w nowo zbudowanym przez siebie mieście o nazwie - Gunnaria (na cześć Boga Gunnara) i trzymał ją tam nagą, zawieszona w klatce kilka metrów nad podłogą i wypuszczał ją tylko wówczas, by zadowoliła jego pożądanie. Z czasem Tahmina (nie mają innego wyjścia) przyzwyczaiła się do życia w klatce, a raczej do tego, że mogła przebywać poza nią tylko wówczas, gdy była potrzebna Welimirowi - odtąd swemu panu życia i śmierci. Starała się więc zwrócić nań swą uwagę, chciała być potrzebna, nawet jeśli oznaczało to klęczenie u jego stóp przez kilka godzin dziennie. Robiła wszystko, aby tylko jak najmniej czasu spędzać sama w klatce.




Welimirowi podobała się jej delikatna skóra, jej kruczoczarne włosy opadające na jej krągłe, piękne piersi i nieziemskie zielone oczy, w których można było się utopić. Welimir lubił przyglądać się jej nagiemu ciału, potrafił godzinami zmuszać ją do klęczenia przed jego tronem i pozostawania w bezruchu. Szybko się do tego przyzwyczaiła, zresztą wolała to, niż przebywanie w małej klatce, w której nie mogła ani się wyprostować, ani nawet położyć. Przyzwyczaiła się że należy teraz do niego i może on z nią zrobić co tylko mu się spodoba. Sama wcześniej była wielką kapłanka i sama miała swoich niewolników i choć początkowo trudno było jej się odnaleźć w nowej roli, nie miała innego wyjścia jak szybko to zaakceptować i podporządkować się losowi. Teraz jej ciało było placem zabaw dla Welimira i nie należało już do niej. Ponieważ lubił ją oglądać w pełnej krasie jej uległości i całkowicie odsłoniętej kobiecości, karał ją chłostą bardzo rzadko, zresztą znacznie skuteczniejszym elementem dyscypliny, była obawa przed ponownym zamknięciem jej do klatki i aby tego uniknąć, gotowa była uczynić wszystko czego tylko od niej wymagał. Nie mogła patrzeć mu prosto w oczy a jedynie wzrok jej mógł sięgać do wysokości jego genitaliów.

Piersi miała jędrne choć niezbyt duże, Welimir lubił bawić się jej różowymi, nabrzmiałymi sutkami, gdy zaś miał ochotę na seks, układał ja na brzuchu na wysokim stole, tak że miał ją przed sobą ze wszystkimi jej atutami. Najbardziej lubił stosunek analny a z jej przedniej szparki korzystał bardzo rzadko, wręcz się chełpił że nie jest mu potrzebna i możnaby ją... zaszyć. Dał jej wybór, jeśli będzie mu niemiła lub opierać się będzie jego władzy, sprzeda ja handlarzom niewolników z dalekiego Kashiru - krainy położonej na Południu i zamieszkałej przez czarnoskórych koczowników, w których społeczeństwie stosuje się okaleczanie narządów rodnych kobiet. Nic dziwnego że Welimir zwany był okrutnym, a nawet on nie był pozbawiony uczuć. Z biegiem czasu, gdy uległość Tahminy stała się naturalna i przestała być wymuszana, nabrał do tej kobiety uczucia sympatii która z czasem zmieniła się w miłość. Oczywiście było to specyficzne uczucie miłości i polegało na całkowitej dyscyplinie i podporządkowaniu, ale bez wątpienia coraz bardziej zaczęło mu na niej zależeć. Spędzał z nią więcej czasu, brali wspólne kąpiele a nawet sypiali w jednym łożu (choć ona po stosunku musiała udać się do przygotowanego dla niej kojca i spała tam przy jego łożu na podłodze. Mimo to wiele się zmieniło, zniknęła klatka w której ją zamykał i pozwalał jej nosić stroje okrywające ciało, a nawet sam takowe jej sprowadzał (ale były to suknie w których zawsze miał do niej łatwy dostęp). 

Gdy zaszła w ciążę poślubił ja, a ona urodziła mu syna, któremu nadał imię Timur. To właśnie on zjednoczył oba królestwa, poślubiając kapłankę Wielkiej Bogini - Zemfirę. Nim do tego jednak doszło, warto przedstawić społeczeństwo Nemei, zarządzanej przez Zakon kapłanek-wojowniczek Wielkiej Bogini.




CDN.

UNIA POLSKO-LITEWSKO-MOSKIEWSKA - Cz. II

 "CIEKAWA"

KORESPONDENCJA





"TY KACIE NARODU LUDZKIEGO, NIE PANIE, KTÓRY PODDANYM SWOIM JAKO BYDLĘTOM, NIE JAKO LUDZIOM ROZKAZUJESZ"

Fragment odpowiedzi, wysłanej carowi Iwanowi Groźnemu przez kanclerza Jana Zamoyskiego, na list tamtego oczerniający króla Stefana Batorego
(1581)




Doprawdy ciekawa była korespondencja dyplomatyczna polsko-moskiewska (szczególnie od czasu panowania Stefana Batorego), która w te żaden sposób nie przypominała normalnej międzynarodowej korespondencji, którą wysyłały do siebie europejskie monarchie. Próżno było w niej bowiem szukać jakichkolwiek zwrotów grzecznościowych, czy chociażby szacunku dla tytułów i sprawowanej władzy. Wcześniej nie było z tym większych problemów, ale gdy w 1472 r. moskiewski kniaź - Iwan III Srogi poślubił wnuczkę cesarza bizantyjskiego Manuela II Paleologa - Zoe (Zofię) Paleolog, a biorąc pod uwagę że w 1453 r. Turcy Osmańscy zdobyli Konstantynopol - rozpoczęła się swoista moskiewska "wojna na tytuły". Już w 1474 r. Iwan (w korespondencji z biskupem Dorpatu - wówczas w państwie Kawalerów Mieczowych) ogłosił Nowogród Wielki swą "dziedziczną ojcowizną" i nazwał się: "Z Bożej łaski carem Wszechrusi". Tak powstała koncepcja "Trzeciego Rzymu" której uznanie moskiewscy władcy próbowali wymusić na sąsiednich krajach (głównie na polsko-litewskiej Rzeczpospolitej i na Szwecji). 

Moskiewskich kniaziów wspierali w tym cesarze rzymscy z rodu Habsburgów rezydujący w Wiedniu, którzy (szczególnie Maksymilian I Habsburg) nęcili Iwana III i jego syna Wasyla III, przyznaniem tytułu królewskiego (co akurat kniaziów nie zadowalało, jako że sami uważali się za następców cesarzy bizantyjskich). Taka jednak polityka cesarzy rzymsko-niemieckich drażniła polskich monarchów, którzy nie uznawali wymuszonego tytułu moskiewskich władców. W 1514 r. na niemiecką propozycję ukoronowania Wasyla, odpowiedział Zygmunt I Jagiellończyk, nakazując zamontować na kopule kaplicy Zygmuntowskiej na Wawelu zamkniętą koronę królewską, otoczoną stylizowaną literą "S" (od łacińskiego imienia Sigismundus - czyli Zygmunt) z Białym Orłem w środku. Miało to symbolizować równorzędną pozycję króla i cesarza i potęgę Polski wobec cesarza rzymskiego narodu niemieckiego i "cara Wszechrusi". Prawdziwe problemy zaczęły się jednak, gdy w styczniu 1547 r., młody (16-letni) Iwan IV Groźny oficjalnie koronował się na pierwszego cara Wszechrusi i jednocześnie nazwał się "namiestnikiem Boga na ziemi". Strona polska nie zamierzała tych tytułów uznawać, gdyż Iwan nadał je sobie sam, godzono się jedynie uznać go za cara Kazania i Astrachania - gdyż już wcześniej tamtejszych chanów tatarskich zwano w Rzeczpospolitej carami, ale to wszystko i też nie w oficjalnej korespondencji.




Prawdziwa wojna na tytuły wybuchła jednak dopiero po wymarciu dynastii Jagiellonów (1572 r.) i wstąpieniu na tron Rzeczypospolitej Stefana Batorego (1575 r.). Wojny z Moskwą, jakie prowadził ten król, miały bardzo sprawne przygotowanie propagandowo-informacyjne, a królewska kancelaria słała listy na europejskie dwory, informując o konieczności prowadzenia wojny cywilizacyjnej ze wschodnią barbarią (do czego kiedyś jeszcze zapewne powrócę, teraz jednak skupię się na korespondencji pomiędzy tymi dwoma władcami - Stefanem i Iwanem). Polacy nauczyli się już, że w korespondencji dyplomatycznej że wschodnim sąsiadem nie ma sensu powoływać się na podstawy prawne tytułów czy ziem i że najlepszym sposobem aby do Moskali cokolwiek dotarło, jest używanie ostrego, a często obraźliwego języka. Tak więc królewska kancelaria pisała m.in.: " Moskiewski kniaziu (...) oddaj Smoleńsk, Połock, Inflanty całe (...) i inne zrabowane przez ciebie i przodków twoich ziemie i (...) wróć na stepy swoje, skąd cię diabeł z łańcucha wyrwał (...) ty niewolniku bisurmanow". Iwan nie pozostawał dłużny, pisząc do Batorego list rozpoczynający się od słów: "Ty, sosied". Słowo "sąsiad" bardzo rozgniewało Batorego i w kolejnym liście użył on już sformułowania: "Iwanie moskiewski" bez tytułu kniazia. W 1581 r. Iwan zarzucił polskiemu królowi iż pochodzi z wyboru, a nie z dziedzicznego nadania jako "pomazaniec Boży", zatem nie jest mu równy pozycją i dostojeństwem. Zarzucał mu też zanik uczuć chrześcijańskich i stosowanie "ognistych kul" podczas bitew - "wynalazek nowy i nieludzki" jak twierdził Iwan. Na list ten, w imieniu Batorego odpowiedział kanclerz Zamoyski, pisząc: "Tobie byłoby ciężko, gdybyś się był tym sposobem nie urodził, bo byś państwa żadnego nigdy nie dostał, musiałbyś być albo pasterzem, albo zbójcą". Batory i Zamoyski posłali Iwanowi również łacińską "Kronikę Sarmacyjnej" Aleksandra Gwagnina, w której autor jasno dowodził że moskiewscy kniazie byli hołdownikami chanów perekopskich, a nie "potomkami Oktawiana Augusta" jak twierdził Iwan. Radzili mu też czytać pięćdziesiąty psalm Dawida, w którym chrześcijanin miał poznać samego siebie. 




Iwan, aby zdyskredytować polskiego monarchę, wysłał kopie jego listów na dwór wiedeński i do książąt niemieckich, gdzie zyskał zrozumienie i poparcie. W odpowiedzi Zamoyski posłał jego listy do papieża, dodając iż moskiewski władca "odpisy nasze po Niemczech rozsyła". Papież Grzegorz XIII uznał że język, jakim posługiwał się w dyplomacji Iwan, jest niedopuszczalny. Obraźliwa korespondencja trwała jednak w najlepsze przez cały okres wojny (1578-1581). Doszło nawet do tego, że po jednym z takich listów od Iwana, król Batory wyzwał go na pojedynek (1581 r.), pisząc: "Usiądź na swój koń, a porozumiemy się między sobą o czasie i miejscu, tam pokaż się mężem, jako sprawiedliwości ufasz, sami ze sobą uczynimy dwa, tak mniej krwi chrześcijańskiej będzie przelane". Oczywiście do pojedynku takiego nigdy nie doszło. Wojna została wygrana przez Rzeczpospolitą, zdobyto Połock, Wielkie Łuki i oblężono Psków, dokonano dalekiego rajdu w głąb państwa moskiewskiego i siły hetmana Krzysztofa Radziwiłła "Pioruna" rozbiły Moskali w bitwie pod Toropcem (sierpień 1581) i doszli do Wołgi. Pod Staricą do niewoli dostałby się sam car Iwan - ocalili go moskiewscy agenci, którzy poinformowali Polaków, że Iwan dysponuje tam ogromną armią, podczas gdy w rzeczywistości był bezbronny. 






W czasie podpisywania pokoju w Jamie Zapolskim w styczniu 1582 r. Moskwicyni starali się wymusić tytulaturę Iwana jako: wielkiego pana i cara. Gdy Polacy odmówili użycia takiej tytulatury, moskiewscy posłowie zaproponowali, aby nazwano go przynajmniej carem Kazania i Astrachania, powołując się, że tak tytułował go jeszcze król Zygmunt II August. Polacy zażądali więc dokumentów potwierdzających ten fakt, ale Moskale stwierdzili że zapomnieli je wziąć. Na to wystąpił Michał Haraburda, pokazując dokumenty przymierzy z wcześniejszych dekad, gdzie nie było o tym ani słowa. Poza tym Moskale domagali się dopisania do traktatu, że Iwan przekazuje Polsce nie tylko zajęte Inflanty, ale również Rygę i zamki w Kurlandii. Problem polegał na tym, że Ryga od 1561 r. była w polskich rękach (a raczej była wolnym miastem pod opieką polskiego władcy), a Kurlandia była księstwem lennym Rzeczypospolitej. Dopisanie ich do traktatu stwarzałoby okazję występowania w przyszłości o ich zwrot przez Moskwę, dlatego też strona polska nie zgodziła się na ich umieszczenie. Gdy traktat zawarto (15 stycznia 1582 r. późno w nocy) jeden z posłów królewskich Michał Haraburda - wyznania prawosławnego - namawiany przez Moskali do ucałowania prawosławnego krzyża wielkiego księcia, wybrał katolicki krzyż. Oczywiście nie dlatego, jak błędnie sądził papieski wysłannik - Possevino, iż bliżej mu było do katolicyzmu. Polski Rusin był poddanym króla polskiego - władcy, który twierdził: "Nie będę królem waszych sumień", niż prawosławnego moskiewskiego satrapy, traktującego własnych poddanych jak zwierzęta, które można upokarzać i zabijać do woli (nic zatem dziwnego że Stalin bardzo lubił Iwana Groźnego, widząc w nim zapewne personifikację własnej osoby). 




CDN.