Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 30 lipca 2017

KONFLIKT POLSKO-ANGIELSKI - 1615 r. Cz. IV

ORAZ KILKA INFORMACJI NA TEMAT

POLSKIEJ KOLONIZACJI AMERYKI


"POLSKA JEST KRÓLESTWEM RÓŻNIĄCYM SIĘ OD INNYCH EUROPEJSKICH MONARCHII TYM, ŻE KRÓL JEST TAM WYBIERANY DROGĄ ELEKCJI"

GEORGE ABBOT
1599


"TU MOŻNA ZAUWAŻYĆ WIELKĄ RÓŻNICĘ POMIĘDZY TYMI DWOMA PAŃSTWAMI ELEKCYJNYMI. NIEMCY PRZEZ ELEKCJĘ POPADAJĄ W UPADEK, POLSKA PODNOSI SWĄ POTĘGĘ"

WILLIAM BRUCE
1598



KRÓL ANGLII 
JAKUB I STUART

 


W 1615 r. w krakowskiej drukarni Bazylego Skalskiego, wydana została książka która doprowadziła do prawdziwego kryzysu dyplomatycznego pomiędzy Rzeczpospolitą Polską a Królestwem Anglii. Nosiła tytuł "Alloquiorum Osiecensium sive variorum familiarum sermonum libri V." (czyli "Rozważania Oświęcimskie o różnych rodach księga V") i została napisana przez kanonika sandomierskiego Kacpra Cichockiego. Na łamach tej książki Cichocki udowadniał że protestantyzm jest w odwrocie w Europie i radził jak należy z nim walczyć, dodatkowo w bardzo nieprzychylny sposób wypowiadał się o Anglii, królu Jakubie I Stuarcie, oraz jego poprzednikach Elżbiecie I i Henryku VIII. Henryk VIII został bowiem ukazany jako potwór pozbywający się kolejnych królewskich małżonek rękami kata, Elżbieta została przedstawiona jako bękart bez prawa do korony, opisywał również jej okrucieństwo wobec katolików na przykładzie męczeństwa Edmunda Campiona (o którym pisałem już we wcześniejszych postach). Ale to nic, w porównaniu z tym w jaki sposób ukazał ówczesnego angielskiego monarchę - króla Jakuba I Stuarta. Został on bowiem na łamach owej książki ukazany jako okrutny i chciwy heretyk, tyran i antychryst w jednej osobie, Cichocki zarzucił mu też ojcobójstwo oraz zdradę przekonań i wiary matki (Marii Stuart - katolickiej królowej Szkocji, skazanej na śmierć przez Elżbietę I w 1587 r.).

Wieści o tym dziele bardzo szybko przeniosły się do Londynu, wywołując gniew króla Jakuba I. Już w lipcu 1615 r. zarządził on bowiem podjęcie zdecydowanej interwencji dyplomatycznej, mającej na celu nie tylko zakaz rozpowszechniania tej książki, ale także srogie ukaranie jego autora. Król wydał więc instrukcję dla angielskiego ambasadora, kierując się jednak w pewnej mierze zaleceniami Williama Bruce'a, który pisał: "Prowadzenie pertraktacji z Polakami wymaga wielkiej zręczności. W sprawach natury państwowej należy wysłać pisma i poselstwa zarówno do senatu, jak i do króla, a w wielu kwestiach (...) i do szlachty (...) w celu jej pozyskania. W czasie rozmów należy dobrze usposabiać szlachtę, odpowiednio ją tytułować i chwalić oraz stosować innego rodzaju zachęty". Bruce pisał także: "Polscy katolicy honorują papieża w sprawach wiary, ale przeciwstawiają się w innych, z czym musi się on pogodzić z obawy, że taki śmiały naród z powodu niechęci mógłby odpaść od papiestwa". Tak więc John Dickenson - angielski ambasador, przybył do Warszawy na dwór króla Zygmunta III, (dopiero) w połowie października 1615 r. z zamiarem złożenia ostrej noty protestacyjnej i żądaniem ukarania autora owej "haniebnej księgi". Gdy uzyskał już audiencję i przekazał listy uwierzytelniające rozpoczął słowną tyradę o książce Cichockiego z uwzględnieniem jej detali i obrazy, jaka przyniosła ona monarchii angielskiej i samemu królowi Jakubowi. Domagał się również nie tylko spalenia wszystkich egzemplarzy owej książki, ale również oficjalnego jej potępienia przez króla polskiego i ukarania jej autora. 




W tym czasie w Rzeczpospolitej gotowano się już do kolejnej wyprawy zbrojnej na Moskwę. Co prawda jej utrata we wrześniu 1612 r. spowodowała trochę problemów wewnętrznych w kraju (zawiązanie się wielu związków wojskowych, które od końca 1612 r. do marca/kwietnia 1615 r. terroryzowały wschodnie ziemie Rzeczypospolitej i jak pisze Teodor Morawski: "Ciekliński z Pobiedzińskim (...) związane mając ścisłą przysięgą wojsko, ujęli naród w rzeczywiste poddaństwo: prawo nosząc przy boku, rozdzielili wsie i łany między żołnierstwo; ogłaszali uniwersały poborowe; sekwestrowali cła i myta" - innymi słowy związki wojskowe - często nieopłacone po wycofaniu się z Moskwy - zaczęły dzielić między siebie wschodnie ziemie pograniczne Rzeczypospolitej, grasując tam i rabując kogo chciały, jednocześnie uznając się na jedyną władzę na tych terenach. Spokój i porządek przywrócono dopiero po sejmie, który trwał od 12 lutego - 27 marca 1615 r. pod laską Jana Świętosławskiego, na którym uchwalono podatki na opłacenie rozlazłego po kraju żołdactwa, co spowodowało rozwiązanie się wojskowych kół generalnych. Niektórzy co prawda, pomimo to dalej planowali kontynuować swoją grabieżczą działalność, szybko jednak sobie z nimi poradzono - plądrujący Ruś Karwacki i Kącki zostali skazani na śmierć na palu w Haliczu, kniaź Borowski i wspomagający go kozak Sikipor, zostali poćwiartowani, zaś rabujący Litwę Czeladka został skazany na śmierć, przez ścięcie głowy mieczem - egzekucja odbyła się w Warszawie. Reszta buntowników - Jajkowski, Sławski, Białoskórski - skwapliwie przyjęła propozycję zakończenia buntu i podporządkowania się królowi oraz Rzeczypospolitej).

 


Niepokój powodowali również kozacy, którzy samowolnie wyprawiali się na Morze Czarne, aby palić i niszczyć należące do Imperium Osmańskiego porty i ziemie. We wrześniu 1612 r. Kozacy Zaporoscy rozbili pod Białą Cerkwią zagon tatarski (który ruszył na splądrowanie ukrainnych ziem Rzeczypospolitej), co spowodowało że w kolejnych latach rozpoczęli swe łupieżcze wyprawy odwetowe. I tak na wiosnę i lato 1613 r. złupili Krym, pokonując pod Oczakowem turecką flotę wojenną (czerwiec lub lipiec 1613 r.), zaś w sierpniu 1614 r. wyprawili się Kozacy przeciwko bogatemu i ludnemu miastu Synopa, położonemu na północy Azji Mniejszej. Miasto to słynęło na całym Wschodzie ze swego bogactwa i dość frywolnych stosunków, przez co zwano je "Miastem kochanków". Kozacka wyprawa z 1614 r. doprowadziła ten gród do kompletnej ruiny, miasto zostało bowiem zdobyte i zniszczone ("zamienione w pustynię" jak pisze Teodor Morawski), a ludność uprowadzona w niewolę. Było to jedno z największych kozackich zwycięstw w ich historii, uprowadzono bowiem wielu wysoko postawionych poddanych sułtana, przez co ten zagroził Rzeczypospolitej wojną (a należy pamiętać, że w tym samym czasie Polska prowadziła już dwie wojny jednocześnie - przeciwko Moskwie i Szwecji, teraz zaś pojawiły się kolejne pola konfliktów z Osmańską Turcją i Anglią. Wojny te jednak toczyły się na granicach, na rubieżach, a często bezpośrednio na ziemiach nieprzyjaciół, co powodowało że mieszkańcy całego kraju, praktycznie nie wiedzieli o tym że jakakolwiek wojna się toczy - i to nawet dwie jednocześnie a planowana była trzecia - żyjąc spokojnie i bezpiecznie. Świadczyło to o ówczesnej potędze Rzeczypospolitej, która mogła prowadzić kilka wojen jednocześnie).




W październiku 1614 r. komisja sejmowa do spraw kozackich, zebrana w Żytomierzu, zakazała Kozakom wypraw rabunkowych na ziemie sułtana tureckiego, co jednak na niewiele się zdało, bowiem już w kolejnym roku, na wiosnę i lato Kozacy dokonali kolejnych najazdów łupieżczych, tym razem zdobywając i niszcząc Mizewnę i Archioce. Natomiast w lipcu 1615 r. dokonują swego najśmielszego czynu, jakim jest próba... zdobycia Konstantynopola. Oczywiście nie chodziło o opanowanie samego miasta (na to bowiem Kozacy nie mieli siły), ale na jego doszczętne złupienie i zdobycie bogatych łupów, łącznie (co też zamyślano) z uwięzieniem samego sułtana. I tak też się dzieje, w listopadzie kozackie czajki lądują w Konstantynopolu i... puszczają z dymem cały port, niszcząc tureckie okręty i biorąc w niewolę okolicznych mieszkańców. Sułtan Ahmed I i jego małżonka sułtanka Kosem, przyglądają się całemu zajściu z okien swego pałacu, ale gdy okazuje się że zarówno ogień z płonącego portu, jak i niespodziewany rajd kozackich hajdamaków na pałac, może doprowadzić do uwięzienia sułtana i jego rodziny, ten natychmiast nakazuje opuszczenie pałacu wraz z ewakuacją całego haremu. Wróci doń dopiero gdy Kozacy już odpłyną z łupami. Za wracającymi do siebie Kozakami, natychmiast zostaje wysłana pogoń, którą jednak Kozacy rozbijają w bitwie morskiej, biorąc w niewolę tureckiego admirała. Wściekły Ahmed I nakazuje Tatarom zorganizować łupieżczy najazd na Rzeczpospolitą, do którego dochodzi w sierpniu tego roku. Splądrowane zostaje Podole, ziemia halicka i bracławska. W odpowiedzi w listopadzie 1615 r. rusza wyprawa mołdawska (gdzie sułtan gromadzi wojska przeciwko Rzeczypospolitej), pod wodzą kniazia Michała Wiśniowieckiego i Samuela Koreckiego, której efektem było... zdobycie Mołdawii przez Polaków, wygnanie stamtąd wojsk tureckich i likwidacja sułtańskiego planu ataku na Rzeczpospolitą z terenów tej ziemi, jednocześnie Wiśniowiecki i Korecki instalują na mołdawskim tronie wykształconego w Polsce i uległego wobec jej władz - Aleksandra Mohiłę.



Tak oto kształtowała się sytuacja polityczna w Rzeczpospolitej w owym kryzysowym roku 1615, gdy do Warszawy, na dwór króla Zygmunta III, przybył angielski ambasador John Dickenson. Po wysłuchaniu mowy oskarżycielskiej angielskiego posła, król, ustami swego kanclerza Feliksa Kryskiego zapewnił Dickensona o: "swej braterskiej miłości do króla Jakuba", i stwierdził że osoba, która obrzuciła obelgami angielskiego monarchę, z pewnością zasłużyła na karę, jednak dodał również że Cichocki (jako osoba duchowna), podlega jurysdykcji kościelnej, a nie świeckiej, przez co nie można wymierzyć mu sprawiedliwości. Obiecał jednak że zwróci się w tej sprawie do odpowiedniego biskupa, ale jego słowa jednocześnie mówiły, że i tak Kacper Cichocki w żaden sposób ukarany nie zostanie. I tak też się stało Dickenson wrócił do Londynu z niczym. Zresztą w owym czasie Cichocki nie był pierwszym, którzy w tak nieprzychylnych słowach wypowiadali się o "heretyckiej" monarchii angielskiej. Należy bowiem wymienić też i innych polskich twórców: jak Piotr Skarga, Stanisław Krysztanowic (który w Paryżu w 1607 r. wydał wybitnie antyangielskie dzieło: "Examen catholicum edicti Anglicani...") i Jan Starcovius (który jednak został skazany na śmierć w styczniu 1611 r., co z wybitnym zadowoleniem dokumentował dla swego króla angielski poseł w Rzeczpospolitej). 


           
 CDN.
 

czwartek, 27 lipca 2017

SERBIA POD WŁADZĄ TAJNYCH SŁUŻB SPECJALNYCH - Cz. I

O TYM, JAK TO SERBIA

KONTROLOWANA BYŁA PRZEZ

PRZESTĘPCZĄ, TAJNĄ ORGANIZACJĘ,

KTÓRA CAŁKOWICIE

PODPORZĄDKOWAŁA SOBIE KRAJ






Oglądając wygłupy "Ubywateli RP" i wielu innych ludzi, całkowicie zwiedzionych przez byłe tajne służby Polski Ludowej, na myśl mi przyszła Serbia, sprzed wybuchu I Wojny Światowej. Zdałem sobie oto sprawę, że podobnie jak było u nas za komuny (i postkomuny, w tzw.: III RP, w zasadzie aż po dziś dzień), tak i wówczas państwo serbskie było całkowicie kontrolowane przez tajną służbę specjalną, mającą ewidentne znamiona organizacji przestępczej (podobnie jak nasze UB, SB czy WSI). Tajna, zakonspirowana organizacja polityczno-mafijna trzęsła całym tamtejszym państwem, dokonując mordów politycznych, zamachów stanu i realnie kształtując serbską politykę (tak wewnętrzną jak i zagraniczną). Mam tutaj oczywiście na myśli tzw.: "Czarną Rękę". W tym oto temacie pragnę zaprezentować najbardziej spektakularne jej akcje, aby ukazać stopień podległości państwa serbskiego klice kilku oficerów (i kontrolowanych przez nich żołnierzy), którzy w konsekwencji doprowadzili do wybuchu I Wojny Światowej. Nim jednak przejdę do samej organizacji i jej działań, najpierw słowo wstępu na temat samych dziejów Serbii.


 DZIEJE SERBII






Pierwotnie tereny dzisiejszej Serbii (a także Bośni, Chorwacji i Słowenii) zamieszkiwał lud Ilirów. Było to Scyto-słowiańskie związek plemienny, podzielony na wiele mniejszych i większych plemion, którzy zasiedlili ziemie dawnej Jugosławii od. ok. 4000 r. p.n.e. (wcześniej na tych ziemiach żyli niesłowiańscy Ilmerowie i Wenetowie, posiadający haplogrupę I2, którzy następnie zostali wchłonięci do plemion Scyto-słowiańskich. Zachowała się nawet w dość dobrym stanie osada w Lepenskim Virze, datowana właśnie na okres 6000 - 5000 r. p.n.e., czyli jeszcze przed przybyciem na te ziemie Słowian. 85 budynków, uszeregowanych na planie trapczowym, z tajemniczymi znakami, wyrytymi w kamieniu). Migracja Słowian z rejonu Karpat, była w tym czasie dość powolna, gdyż opanowano cały teren dawnej Jugosławii dopiero ok. 1200 r. p.n.e. i dopiero wówczas można mówić o Scyto-słowiańskim ludzie Ilirów. Było to bowiem plemię (a raczej grupa wielu mniejszych plemion), które cechowało się trochę odmiennymi od reszty słowiańskich ludów zwyczajami, bowiem w przeciwieństwie do nich, Ilirowie wprowadzili system matriarchalny, w przeciwieństwie do bardzo rozbudowanego (szczególnie u Lechitów i Celtów) systemu patriarchalnego, z dominującą rolą ojca rodu. Wśród Ilirów dość dużą rolę odgrywały matki i potem królowe. Oczywiście najważniejszą grupą była arystokracja plemienna i wojowie, strzegący osad, ale kobiety odgrywały ważne role jako kapłanki i władczynie (o czym świadczy chociażby sławna królowa Teuta, władczyni pirackiego państwa Ilirów, które stanowiło duży problem dla żeglugi morskiej na Morzu Adriatyckim i Jońskim. Rzymianie toczyli z królową Teutą wojnę w latach 229-228 p.n.e. zakończoną likwidacją jej pirackiej floty i zmuszeniem Ilirów do płacenia corocznego trybutu). 

Od 219 r. p.n.e. trwa natomiast systematyczny podbój tego kraju jak i wysp iliryjskich, który kończy się oficjalnie w 167 r. p.n.e. gdy powstaje rzymska prowincja Illyricum ze stolicą w nowo wybudowanej nadmorskiej Salonie, a kraj przechodzi pod całkowite władanie Rzymu. Jak pisał Herodot o Ilirach i Trakach (również Scyto-słowiański lud): "Dziewiczości córek nie pilnują, tylko pozwalają im wdawać się, z jakim chcą mężczyzną, ale ostro strzegą żon (...) Być bezczynnym uważa się u nich za rzecz najpiękniejszą, a uprawiać ziemię za nader zniesławiającą. Żyć z wojny i rabunku - za najlepszą". Nim jednak jeszcze Rzymianie zapanowali nad Ilirią, doszło do kolejnego zmieszania ludów, gdy ok. 400 r. p.n.e. na te tereny przybyli Celtowie, którzy podporządkowali sobie wiele iliryjskich plemion, osiedli tam i złączyli się z nimi. tak oto powstali Celto-Ilirowie, to właśnie Celtowie założyli jeden z największych grodów na tym obszarze - Singidunum (czyli dzisiejszy Belgrad). Z początkiem IV wieku, na iliryjskich wybrzeżach zakładane są greckie kolonie (jak na przykład Isa na wyspie Visu, Faros na wyspie Hvar, Korkira na wyspie Koreuli, Traugurion, Heraklea, Epidamnos i Apollonia), co powoduje zwiększenie wymiany handlowej, wzbogacenia i wzrostu zaludnienia ludności iliryjskiej, a co za tym idzie zwiększenie się liczby iliryjskich grodów. Kontakt z Grekami spowodował, że Ilirowie również zapragnęli żyć tak jak oni. Ci bardziej majętni, zaczęli teraz otaczać się zbytkownymi przedmiotami, a nawet nabywać prywatnych niewolników do prac, których sami nie pragnęli już wykonywać. 

Wciąż jednak nie byli jednym, zjednoczonym ludem, lecz dzielili się na szereg mniejszych plemion (co trafnie opisał Herodot, dodając że przez to właśnie są słabi). Pierwszą próbę zjednoczenia plemion iliryjskich, podjął niejaki Bardylis, którego plemię miało swe siedziby wokół Jeziora Ochrydzkiego (w tamtym czasie zwało się ono Jeziorem Lychnitis), panujący w latach 395-358 p.n.e., który w 392 r. p.n.e. podporządkował sobie nawet Macedonię, a w 383 r. p.n.e. odebrał Macedończykom znaczne połacie kraju, ostatecznie został pokonany i zabity w 358 r. p.n.e. przez króla Macedonii - Filipa II (ojca Aleksandra Macedońskiego) i tak rozpadło się pierwsze państwo iliryjskie. W latach 250-231 p.n.e. ponownie Ilirów zjednoczył król Agron, który stworzył państwo pirackie, podbijając greckie kolonie wyspiarskie na wybrzeżu iliryjskim, a po jego śmierci władzę odziedziczyła jego żona, wspomniana wyżej Teuta, która panowała w latach 231-217 p.n.e. W 168 r. p.n.e. Rzymianie zrzucili z tronu ostatniego władcę iliryjskiego - Pleurata, i podporządkowali sobie kraj (głównie tereny nad-adriatyckie, wraz z wyspami, resztę ziemi bowiem opanują dopiero w całości w roku 33 p.n.e. za Oktawiana Augusta. Odtąd następuje już systematyczna rzymska kolonizacja i romanizacja tej prowincji. Z tej prowincji pochodziło też kilku rzymskich cesarzy, jak choćby Klaudiusz II (panujący w latach 268-270), Aurelian (270-275), Probus (276-282), Dioklecjan (284-305) i Maksymian (286-310). Iliria pozostała rzymską, a następnie bizantyjską prowincją przez kolejnych kilka wieków, aż do czasu ponownego najazdu Słowian na te tereny.




Słowianie pojawili się w Ilirii po raz pierwszy od wieków, dopiero w 545 r. pustosząc do 550 r. całe Bałkany. W 551 r. pod Adrianopolem armia bizantyjska poniosła druzgocącą klęskę z rąk najezdniczych Słowian, co spowodowało że cesarz Justynian I Wielki, zgodził się aby osiedli oni na wyludnionych i zniszczonych (przez siebie) ziemiach, w granicach cesarstwa, jako sojusznicy. W ciągu VI i VII wieku plemiona słowiańskie, napływające z terenów północnych, ponownie opanowały większą część dawniejszej Ilirii, oraz ziemie dzisiejszej Serbii, Macedonii i zachodniej części Bułgarii, wypierając stamtąd władzę Bizancjum. Dawna Iliria, w czasach rzymskich, kraj niezwykle ludny i bogaty, w VI wieku przypominał praktycznie wyludnioną pustynię. Wymarłe miasta budziły grozę (efekt ciągłych wojen i najazdów, także słowiańskich). Dawna ludność rzymska, która jeszcze pozostała na tych ziemiach, podporządkowała się władzy przybyłych Słowian. Zasięg słowiańskiego osadnictwa do VII wieku stanowił rejon jeziora Ochrydzkiego, w VIII wieku zaś słowiańska ekspansja sięgnęła Grecji, której ziemie także w dużej części opanowano (szczególnie ziemie Grecji północnej i środkowej). Doszło nawet do tego, że armia bizantyjska, stacjonująca w Grecji (na kontrolowanych jeszcze przez Bizancjum terenach), była w połowie... pochodzenia słowiańskiego. Słowianie nacierali na Bałkany od zachodu, natomiast od wschodu parli Bułgarzy, plemię pochodzenia huńskiego, którzy w 681 r. założyli swoje państwo po dwóch brzegach Dunaju (ze stolicą w Plisce, która co prawda była słabo zurbanizowana, ale terytorialnie znacznie rozleglejsza od stolicy Imperium Bizantyjskiego - Konstantynopola), z biegiem dziesięcioleci znacznie je rozszerzając.

W latach 60-tych VI wieku nad środkowy Dunaj przybyło z Azji mongolskie plemię Awarów, które w 567 r. (niszcząc państwo Gepidów), założyli swój własny chanat. Rozpoczęli oni zdobywanie kolejnych ziem na słowiańskich plemionach, zmuszając ich do ucieczki na inne tereny (głównie właśnie na Bałkany). Ich łupieskie zagony dosięgały zarówno Chrobację jak i Lechię. Awarowie nie założyli stolicy, a raczej obóz wojskowy w dorzeczy Dunaju i Cisy, który nazwano Ringiem, stamtąd szły łupieskie zagony awarskie na Europę Środkową. Kres istnienia państwa awarskiego położyła dopiero inwazja Franków Karola Wielkiego w latach 791 i 796 (w którym to roku Frankowie zdobyli Ring, ostatecznie niszcząc Chanat Awarski), resztą opanowanych przez nich ziem (do Cisy) zajęli Bułgarzy. W czasie tych wędrówek ludów, w początkach VII wieku, na terenach dzisiejszej Serbii pojawiło się lechickie plemię Serbów (prof. Łowmiański twierdził że Serbowie pierwotnie pochodzili z Wielkopolski i że byli częścią... plemienia Polan, podobnie jak część Polan podzieliwszy się, ruszyła nad Dniepr, gdzie założono Kijów). Pisarze bizantyjscy często zajmowali się ustrojem politycznym plemion słowiańskich (szczególnie na Bałkanach, który to teren stanowił obszar zainteresowania Konstantynopola), jak choćby Prokopiusz z Cezarei, który pisał: "Sklawinowie (...) nie podlegają władzy jednego człowieka, lecz od dawna żyją w ludowładztwie, i dlatego każde szczęście i nieszczęście w ich życiu jest dla nich wspólną sprawą (...) są rośli i niezwykle silni", czy Pseudo-Maurycjusz: "Plemiona (...) Sklawinów podobny mają sposób życia oraz postępowania i są nawykłe do wolności, nie pozwalają się w żaden sposób ujarzmić ani opanować a szczególnie na własnej ziemi. Są bardzo liczni i wytrwali, znoszą łatwo upał, zimno i słotę".




Natomiast Serbowie po przybyciu nad Dunaj, znów się podzielili na dwa plemiona Bośniaków i Raszan, rozdzielone rzeką Driną (nie mówiąc już o mniejszych plemionach słowiańskich na tych terenach, takich jak Narentanie i Zahumlanie (dzisiejsza Hercegowina) oraz Trawunanie i Duklanie (Czarnogóra), ale to właśnie Raszanie stali się przodkami dzisiejszych Serbów. To właśnie oni (jako pierwsi wśród Słowian Bałkańskich), wprowadzili w swym państwie (na początku IX wieku) władzę książęcą (początkowo wybieralną, potem dziedziczną). Założycielem pierwszej dynastii miał zostać niejaki Wyczesław, po nim zaś panowali jego synowie i wnukowie: Radosław, Prosigoj i Włastimir. Ten ostatni (panujący w latach ok. 825-855 r.), miał doprowadzić do centralizacji państwa serbskiego i dziedziczności władzy w rękach dynastii Wyczesławiczów. Za jego i jego syna (Mutimira, który panował w latach 855-891) rządów, Serbia stała się prawdziwym lokalnym mocarstwem, choć zagrożenie stanowiło potężne Carstwo Bułgarskie, z którym sąsiadowała Serbia od wschodu. Mutimir był też pierwszym chrześcijańskim władcą Serbii (ochrzcił się prawdopodobnie ok. 879 r.). Po śmierci jednak Mutimira, nastąpił rozpad państwa, pomiędzy jego synów, który doprowadził do politycznego podporządkowania podzielonego kraju Bułgarii. Skłóconych książąt pokonał (ok. 893 r.) niejaki Piotr Gojniković, który planował założyć drugą dynastię, jednak plany te pokrzyżował mu car Bułgarii - Symeon Wielki (jeden z największych władców bułgarskich w historii), pokonując armię serbską w bitwie pod Anchialem w 917 r., co spowodowało całkowite podporządkowanie Serbii Bułgarom i osadzenie na serbskim tronie posłusznego Symeonowi - Pawła Branovicia. Jednak w 920 r. cesarz bizantyjski Roman I Lekapen interweniował zbrojnie w Serbii, usunął z tronu Branovicia i osadził tam swojego lennika - Zachariasza Pribislavovicia, co spowodowało że ostatecznie Symeon ponownie najechał Serbię w 924 r. pokonał Zachariasza w bitwie, opanował cały kraj i włączył go jako swoją prowincję w granice Wielkiej Bułgarii (a wówczas granice Bułgarii sięgały Dunaju i Aluty na północy, Morza Adriatyckiego na zachodzie, Salonik i Larisy w Grecji na południu - te miasta jednak pozostawały pod władzą Bizancjum - oraz Morza Czarnego na wschodzie)






CDN.
 

wtorek, 25 lipca 2017

PREZYDENT DUDA ROBI NAM CUDA

CO SIĘ WŁAŚCIWIE DZIEJE I... 

CO ROBIĆ DALEJ?






Krótko i na temat, gdyż nie mam zamiaru nazbyt długo się nad tym tematem pochylać (szczególnie że wewnętrznie krew we mnie się burzy, choć nie daję tego po sobie poznać żadnym gestem czy wyrazem). Otóż, jak zapewne wszyscy w Polsce wiedzą, prezydent Andrzej Duda zawetował dwie ustawy: o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa, a nie zawetował jedynie trzeciej ustawy o Ustroju Sądów Powszechnych. Mój komentarz do tego jest taki - reforma sądownictwa była jedną z kluczowych zmian, jakie zaproponował PiS jeszcze przed wyborami z 2015 r. i zarówno posłowie wybrani do sejmu z ramienia tej partii, jak również kandydat na prezydenta, wyłoniony przez to ugrupowanie (a konkretnie przez Jarosława Kaczyńskiego), także o niej mówili podczas samej kampanii - jako o jednej z kluczowych zmian w Polsce, które niezwłocznie muszą zostać wprowadzone w życie. Patologia panująca w polskich sądach (służbie zdrowia, szkolnictwie, armii i kilku jeszcze innych działach życia społeczno-politycznego) od zmiany systemu i "upadku komunizmu (czyli innymi słowy do transformacji systemu komunistycznego w system odgórnie sterowanego - przez ludzi z dawnego układu - ustroju quazi-kapitalistycznego, zapewniającego im nie tylko ochronę, ale również wygodne życie dla nich i zabezpieczenie dla ich dzieci i wnuków), była tak wielka, że pisanie o poszczególnych przypadkach nie ma nawet sensu, gdyż krócej pewnie znaleźć przykłady normalności i uczciwości polskich sądów, niż ukazać jej negatywy. 

W każdym razie, Polską rządziła klika sądowa, która zmieniła się w prawdziwą mafię. Byli nietykalni, nic nie można im było zrobić - zabili jadąc autem po pijanemu na drodze człowieka, pokazywali immunitet (lub nawet od razu krzyczeli do przybyłych policjantów - ja jestem sędzią, nic mi nie zrobicie). To była totalna, nietykalna mafia, nie do ruszenia przez nikogo. Polityków, posłów, senatorów, rząd - można jeszcze co jakiś czas w wyborach zmienić (choć wielu z nich to szczwane lisy i wiedzą jak się ustawić aby jednak do sejmu wejść), prezydenta również, natomiast w przypadku sędziów taka społeczna kontrola w ogóle nie istniała. Byli poza tym wszystkim, oni byli prawem, oni stanowili prawo i oni decydowali o tym kto będzie uznany winnym, a kto nie (a kwestia sprawiedliwości w ogóle nie miała tutaj żadnego znaczenia). Były też takie procesy (już w tej naszej, tzw.: Wolnej Polsce), gdzie zarówno sędzia, prokurator jak i adwokat byli związani z jednym środowiskiem towarzyskim i zaangażowani byli po jednej ze stron. Dobitnym tego przykładem jest chociażby nieumiejętność skazania (za popełnione z ich rozkazów zbrodnie w czasie Stanu Wojennego i epoki marazmu z lat 80-tych, notabene dziś taki sam marazm panuje na Zachodzie, ale nie o tym teraz), zbrodniarzy komunistycznych, takich jak Jaruzelski, Kiszczak, Urban (to jest kpina, ten człowiek swobodnie przeszedł z komunizmu w nowy ustrój nie tylko bez jakiegokolwiek uszczerbku finansowego, ale wręcz zbudował własne medium, a majątek jakim dysponuje jest znaczny), i wielu, wielu innych, takich jak chociażby zbrodniarz sądowy Stefan Michnik, który skazywał na śmierć Żołnierzy Wyklętych w latach 50-tych, czy podobny mu zbrodniarz sądowy - Igor Andriejew, który skazał na śmierć generała Augusta Emila Fieldorfa "Nila", bohatera wojennego, który dowodził największymi akcjami antyniemieckimi podczas II Wojny Światowej.

Tacy ludzie, jeszcze do niedawna (bo dziś już są na sutych emeryturach), wydawali wyroki w niepodległej III Rzeczypospolitej, tej już oficjalnie przynajmniej niekomunistycznej. No ku...a, to przecież jakaś kpina. Komunistyczne świnie, łajna w togach, wydawały wyroki w niepodległej Polsce i nikt z tym przez 28 lat istnienia niekomunistycznej Polski nic nie uczynił - nic. Do dziś, w wielu miastach mieszkają dawni sądowi zbrodniarze, którzy przez długi czas śmiali się swym ofiarom w twarz. Pamiętam, jak opowiadał mi pewien mężczyzna (dziś już dziadek), jak w latach 50-tych był bity przez ubeka, który zmuszał go do podpisywania zeznań. Natomiast dziś, w wolnej Polsce, tamten (też już stary), spokojnie wyprowadzał sobie pieska na spacer i śmiał się mu w twarz mówiąc: "No widzisz, i po co było się stawiać, co z tego miałeś? A wiesz ty dziadu jaką ja mam emeryturę? Ów człowiek powiedział mi: "Nie miałem nawet siły aby dać mu w pysk" - dziś bowiem jest strzępem człowieka, schorowanym, wynędzniałym, ubogim obywatelem. No ale przecież był upadek komuny tak? No i co? No i pstro, można by powiedzieć. Jaki upadek komuny! Kiedy w Polsce był upadek komuny? Zmiana systemu nastąpiła za zgodą, wiedzą i przy udziale komunistów, którzy pozwolili upaść dawnemu, skostniałemu i zupełnie już (w latach 80-tych) gospodarczo i politycznie niewydolnemu systemowi, po to właśnie aby w nowym systemie (dokooptowawszy sobie ludzi z tzw.: "opozycji antykomunistycznej", których korzenie w większości sięgają przybyłych ze wschodu na sowieckich tankach - towarzyszy, którzy tutaj zainstalowani, zaczęli budować nową elitę, nową władzę. I tak z pokolenia na pokolenie, te przywileje dziedziczyli również ich potomkowie, ich dzieci. To były tzw.: "czerwone książątka", które dziś stały się zadeklarowanymi Europejczykami - w sensie zwolennikami panowania i kontroli Brukseli nad tym Priwisleńskim Krajem), taki sam, a nawet paradoksalnie wyższy status i władzę.

Polacy są bowiem "buntowszczykami", należy więc szczególnie ich kontrolować. A kto uczyni to lepiej niż odgórnie wprowadzeni ludzie, którzy następnie będą przekazywać z pokolenia na pokolenie intratne stanowiska (np. w dyplomacji, mediach, sporcie, praktycznie wszędzie). Prawdziwa elita narodu polskiego została wymordowana zarówno przez Niemców jak i Rosjan podczas II Wojny Światowej i po jej zakończeniu. To właśnie ludzie, których z zimną krwią zamordowano w Katyniu w 1940 r. i innych miejscach sowieckiej kaźni, to ludzie zabijani przez Niemców w publicznych egzekucjach w Palmirach i innych miejscach niemieckiej zagłady (poza tym gułagi i obozy koncentracyjne). Polska elita została skutecznie wytrzebiona, a ci co pozostali musieli siłą rzeczy uciekać na Zachód, w obawie o swoje życie. Potem przez lata, polscy generałowie, oficerowie, zwycięzcy wielu bitew (w tym pod Monte Cassino, czy pod Falais), pracowali jako barmani w angielskich pubach, lub w hotelach, a (jak pisał Stanisław Cat-Mackiewicz) polskie arystokratki zmywały podłogi w angielskich domach. Tak Brytyjczycy odwdzięczali się Polakom za uratowanie im dupsk, jeszcze w czasie Bitwy o Anglię w 1940 r. (gdzie polscy piloci byli najskuteczniejszymi pogromcami niemieckiej potęgi Luftwaffe, a ich popularność była wówczas tak wielka, że sami Brytyjczycy aby poderwać Brytyjki, podawali się za Polaków), jak również potem, w czasie całej tej okrutnej wojny.




A przecież sądy w Polsce po upadku komunizmu miały się same oczyścić, miały wyeliminować wszystkie te niecne elementy ze swoich szeregów, wszystkie te patologie. Efekt? Nikt nie stracił nawet pracy, nie mówiąc już o utracie wolności za popełniane przez siebie zbrodnie. A raz puszczona w ruch (i niepowstrzymywana) patologia, pędziła dalej siłą kuli śniegowej. Kolejne roczniki młodych adeptów prawa, uczone przez tych starych, wprowadzanych przez nich zasad, przyswajały je jako swoje własne i tak kółeczko się zamykało, tworząc swoiste perpetuum mobile. Sądy w Polsce nie zostały zmienione w żaden sposób od upadku komunizmu - w ŻADEN!!! Czy można więc się dziwić, że dziś ci ludzie uważają się za szczególną kastę i twierdzą że: to nie naród jest suwerenem (który powierzył im władzę), tylko konstytucja (szczególnie ta konstytucja pokomunistyczna z roku 1997). Innymi słowy, mamy was gdzieś, jesteśmy nadludźmi i nic nam nie zrobicie - jak twierdzili. I oto wreszcie, po 28 latach rząd Prawa i Sprawiedliwości podjął się próby uleczenia skostniałej bryły sądowych patologii. Co prawda ta reforma (po zmianach prezydenta, wprowadzających wymóg uzyskania 3/5 głosów aby wybrać sędziego Sądu Najwyższego), realnie uniemożliwiała dokonanie jakiegokolwiek wyboru sędziego (bowiem zebranie 3/5 czyli 276 posłów z 460 jest w praktyce nierealne). Ale obecne weto prezydenta Dudy co do owych dwóch ustaw było już pewnym pokazem, deklaracją polityczną, gdzie prezydent oficjalnie opowiedział się po stronie patologii. I nie zmienią tego piękne słówka wypowiadane później, że jest za zmianami, że przygotuje projekty nowych ustaw, że rozpocznie rozmowy o nich z obywatelami itd. itp. Mleko zostało wylane - prezydent oficjalnie zadeklarował się jako zwolennik patologii sędziowskiej, a co za tym idzie, jako zwolennik dawnego komunistycznego i pokomunistycznego systemu politycznego w Polsce. 

Jestem rozczarowany - muszę to szczerze powiedzieć - jestem rozczarowany Andrzejem Dudą, człowiekiem na którego głosowałem, bo myślałem że jest to twarz rzeczywistej zmiany. Ale to wszystko pokazuje jak jesteśmy łatwowierni, my ludzie, chcemy wierzyć (szczególnie wilkom, przebranym w owcze skóry), chcemy ufać. A nie powinno się ufać nikomu, dopóki nie poznamy ich rzeczywistych motywów, nie przyjrzymy się ich działaniom. Dziś bowiem z pełnym przekonaniem mogę stwierdzić że ufam jedynie dwóm polskim politykom, tak, tylko dwóm (jeszcze). Jednym z nich jest prezes Prawa i Sprawiedliwości - Jarosław Kaczyński, a drugim minister Obrony Narodowej - Antoni Macierewicz. I finito, nikomu więcej. Ci politycy teraz stanowią główną polityczną barierę przed powrotem tego "aby było tak jak było" i całej tej odmóżdżającej, firmowanej przez Platformę i jej akolitów patologii w praktycznie każdej dziedzinie życia społeczno-politycznego lat 2008-2015. Oni bowiem tworzyli ustrój dla elit, ale nie tych elit prawdziwych, elit narodowych (czy krajowych), ale elit o mentalności żula spod budki z piwem, o mentalności tzw.: lyberalnej (która z prawdziwym liberalizmem nie ma nic wspólnego), oraz o mentalności globalnej, unijnej, a nawet... berlińsko-brukselskiej. I ci ludzie, o takiej mentalności, firmowani  przez poprzednią ekipę rządzącą byli predestynowani na zarządzających tę tu oto unijną prowincją, zwaną jeszcze na razie Polską (ale taki kraj przecież można potem nazwać zupełnie dowolnie np. mały Yunan duży Ulu, mieszankę zrobić). A "elyta" (w tym sądowa) stałaby na straży tych zmian. Zmian w których zwykły obywatel z głodu za kradzież bułki w supermarkecie za kilka groszy idzie siedzieć, a politykowi za wyprowadzenie miliardów z quazi-banku nie spada nawet włos z głowy. To jest sprawiedliwość? To jest państwo prawa? No bez jaj, to jest patologia, częściowo oparta również na założeniach marksistowskich (gdzie też był partia, czyli elita społeczeństwa, i bezmózgi motłoch, który bez jej rad zapewne zmieniłby się w stado zwierząt, przynajmniej wedle twierdzeń marksistów).

Musimy zrozumieć, że jeśli w taki sposób będziemy określać i "dopieszczać" elitę, to skończy się to ostatecznie bardzo, bardzo źle. Nie może być bowiem sprawiedliwości w państwie, w którym elity nie biorą odpowiedzialności za podejmowane przez nie decyzje i popełniane przez nie czyny. Dlatego należy walczyć z każdym "wypierdkiem mamuta", który predestynuje do roli reprezentanta narodu i przedstawiciela elity. Ma być tak, jak było w napoleońskiej Francji z czasów Napoleona Wielkiego, gdzie każdy marszałek, generał czy oficer, był za to samo przewinienie karany znacznie bardziej, niż zwykły żołnierz polowy, któremu wiele się wybaczało lub dostawał jedynie reprymendę. Oficer zaś, który pragnął być częścią elity Cesarstwa Napoleona, musiał wykazywać się nie tylko męstwem, odwagą i przenikliwością, ale również etyką i honorem. Jeśli taki człowiek popełniłby takie samo wykroczenie, jakiego dopuściłby się zwykły żołnierz - był natychmiast degradowany, a częstokroć wtrącany do więzienia. Nie było zmiłuj się, bowiem oficer (czy polityk czy jakikolwiek inny członek elity społecznej narodu), aby być członkiem owej realnej, żywej elity, musi więc posiadać (lub przynajmniej się nimi kierować) inne przymioty moralne, których brak w przypadku zwykłych ludzi jest im wybaczana. Tak było za Napoleona we Francji, a co mamy dziś, (zresztą nie tylko w Polsce, również) w całej Europie? Na kontynent sprowadza się obce etnicznie i cywilizacyjnie hordy, tworzy się rząd europejski, zarządzany przez ścisłą, komunistyczną klikę spod znaku trockisty Altiero Spinellego (i innych marksistów kulturowych) .Są też pokusy aby rozwiązać armie narodowe i wprowadzić wspólną armię europejską (zarządzaną oczywiście przez ową klikę), która byłaby wierna swym protektorom (i pracodawcom - czyli tym, którzy płacą żołd), a mogłaby być użyta podczas tłumienia buntów społecznych w Europie, gdy marksizm doprowadzi już Europejczyków do takiego stanu cywilizacyjnego upadku (już dziś wiele ulic w Londynie, Paryżu, Rzymie przypomina tereny z Mogadiszu czy Libii) i takiej biedy że wyjdą na ulice w wielosettysięcznych protestach. Wówczas właśnie, aby rozgonić "buntowszczyków" użyta zostanie przeciwko nim właśnie armia europejska. 

 





To jest normalna wojna hybrydowa, która toczy się obecnie również w Polsce (owe finansowane przez organizacje Sorosa "spontaniczne manifestacje", gdzie w kilku miejscach dowożono nawet opłaconych statystów, aby darli ryje, choć zapytani nie potrafią wskazać żadnego punktu który w owych ustawach miałby powodować "zamach na demokrację" i "wprowadzanie totalitaryzmu"). Tak bardzo dziś brakuje narodom europejskim kogoś pokroju cesarza Napoleona, marszałka Józefa Piłsudskiego czy chociażby Giuseppe Garibaldiego (twórcy zjednoczonych Włoch), autora wielu podobnych hybrydowych wojenek (w taki właśnie sposób zjednoczył też Italię), który dziś zapewne ze swoimi "czerwonymi koszulami" zatapiałby statki NGO-sów z imigrantami na pokładzie u brzegów Libii. No ale cóż, takich ludzi w dzisiejszej Europie nie mamy, mamy za to Junkera pijaka, ledwie stającego na nogach i wciąż wszystkich poszturchującego lub klepiącego po twarzy (notabene, gdybym miał kiedykolwiek - oby nigdy - nieprzyjemność spotkania się z takim człowiekiem, i on klepnąłby mnie po twarzy, lub zaczął wykręcać krawat, wymierzyłbym mu - oczywiście dla żartów, podobnie jak on - takiego plaskacza, że zapewne upadłby na ziemię. A potem, wciąż się doń uśmiechając podałbym mu rękę pomagając mu wstać, jednocześnie trochę nim potrząsając. Zapewne szybko oduczyłby się takich praktyk), Timmermansa czy Schulza.




Podsumowując - Jestem bardzo rozczarowany tym, co uczynił prezydent Andrzej Duda wetując te dwie ustawy (w jakiś sposób) reformujące polskie sądownictwo, a w każdym razie usuwające tkwiącą w nim głęboko patologię, co już jest bardzo dużo, w porównaniu z tym, czego w tej materii dokonano przez poprzednie 28 lat. Ale jest nadzieja, są nią patrioci których w Polsce nie brakuje (choć często są dzieleni i wzajemnie na siebie napuszczani, to też efekty wojen hybrydowych). I ja powiem tak - spokojnie Kochani, wygłupy opłaconego kodziarstwa i innego sorosowego tałatajstwa na pewno będą jeszcze przez jakiś czas trwały, choć ich liczebność (dziś już niewielka), będzie jeszcze się zmniejszała. My (czyli patrioci, ci wszyscy którzy pragną realnych zmian w kraju, jakie przeprowadza partia rządząca), na razie nie robimy nic. Nie wychodźmy na ulice, nie prowokujmy, nie czyńmy niczego, co mogłoby zostać potem przedstawione (w zachodnich, wybitnie "obiektywnych" mediach typu BBC, CNN czy NBC) jako "atak na demokrację w Polsce". Ale obserwujmy, róbmy zdjęcia, pokazujmy twarze, wpisy (bądźmy szczególnie aktywni w internecie) oraz zbierajmy to wszystko do kupy (ja już to robię od jakiegoś czasu). A kiedy przyjdzie pora, aby wesprzeć odnowę Polski, wtedy My wyjdziemy na ulicę, nie po to aby się bić czy przepychać z lewactwem, ale po to aby pokazać im naszą siłę, naszą liczebność i determinację. A jest nas znacznie więcej i he-he, czapkami ich przykryjemy gdy będzie trzeba (gdy przyjdzie czas - na razie jeszcze nie). Mówię to ja, gotowy wziąć udział w takiej manifestacji gdy przyjdzie pora (jeszcze nie teraz, niech wypali się ich emocjonalne paliwo), choć wcześniej w żadnej podobnej nie brałem udziału (nawet w Marszach Niepodległości), gdyż brak mi na to po prostu czasu. Ale teraz wyjdę, wyjdę jak i inni mnie podobni gdy "zabrzmi złoty róg" - tak nam dopomóż Bóg".




POPIERAM W STU PROCENTACH






PS: Jeszcze jedno. Nie wiem czy wiecie co właśnie wymyśliła komunistyczna Franca z Watykanu. Otóż człowiek, podający się za papieża stwierdził że wszyscy Chrześcijanie, wszyscy Katolicy, którzy modlą się do Boga - czyli do Jezusa Chrystusa (Chrześcijanie uważają Jezusa za Syna Bożego, czyli za Boga), czynią bardzo źle, gdyż nie powinniśmy osobiście kontaktować się z Bogiem... poza kościołem watykańskim. Pięknie prawda? Komunista mówi nam, że kontakt człowieka z Bogiem to coś złego, i że jedynie powinniśmy czynić to za pośrednictwem całkowicie zlewaczałego i skomunizowanego Kościoła "papieża" Franciszka, czyli białej Francy z Watykanu. Brak mi słów, pozostawię więc to bez komentarza, a jednocześnie jako asumpt do przemyśleń dla wielu, którzy jeszcze widzą w tym człowieku coś więcej niż zwykłego, komuszego zwodziciela i kulturowego marksistę. Pozostawiam to waszym sumieniom. Dobranoc.





PS 2: Zamierzałem dziś napisać coś na temat służb wywiadowczych dawnej Jugosławii, które doprowadziły do wybuchu I Wojny Światowej, no ale występek Dudy spowodował że musiałem to przełożyć i tak powstał ten oto post. Na dwa bowiem obecnie coraz bardziej brakuje mi czasu. Doba jest dla mnie za krótka.        


PS 3: Od razu też informuję, że jeśli prezydent Duda rozpocznie tworzenie "partii prezydenckiej" ma już u mnie przegrane na całej linii. Duduś już wówczas może zapomnieć o drugiej kadencji, bo ani nie poprą go zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości (i znacznie większego obozu patriotycznej zmiany w naszym kraju), ani (tym bardziej) nie zagłosują na niego zwolennicy PO, KOD-u i temu podobnych, którzy i tak już maja go za marionetkę, a teraz jeszcze odkryli że nie ma nawet moralnego kręgosłupa. Jeśli Duda się nie opamięta i nie zawróci z tej zwodniczej ścieżki, skończy jak Marcinkiewicz na marginesie polityki, z nic nieznaczącym epizodem w życiu".



"MIAŁEŚ CHAMIE ZŁOTY RÓG, 
OSTAŁ CI SIĘ JENO SZNUR"



niedziela, 23 lipca 2017

TARGOWICA - DZIEJE ZDRADY - Cz. I

CZYLI ŻEBY "BYŁO TAK JAK BYŁO" 

TYLKO PO TO, ABY NIE BYŁO NICZEGO


"ZDAJE SIĘ ŻE NARÓD NASZ ZAWSZE W TYM TYLKO CELU STRĄCAŁA NA DÓŁ OPATRZNOŚĆ, ABY GO ZNOWU SILNIEJ POŚRÓD INNYCH STAWIAĆ"

JĘDRZEJ MORACZEWSKI
(PIERWSZY PREMIER ODRODZONEJ RZECZYPOSPOLITEJ
XI. 1918 - I. 1919)


Od jakiegoś czasu noszę się z zamiarem zaprezentowania dziejów Targowicy, czyli zdrady narodowej z ostatnich lat istnienia Rzeczypospolitej Obojga Narodów w XVIII wieku, tym bardziej że asumpt do tego dają mi ostatnie wydarzenia. Nie mam zamiaru roztrząsać się nad tym, z czym mieliśmy do czynienia podczas ostatnich dni, mnie na usta cisną się jedynie słowa takie jak cyrk czy żenada (bo czymże jest leżenie na ziemi grupki ludzi i rytmiczne kopanie w barierki, ustawione przez policję - notabene, patrząc na to wszystko robiło mi się żal tych policjantów, że muszą tu być i oglądać to "przedstawienie"). Bo w rzeczywistości była to żenada, totalna żenada przeciwników PiS-u (i nie chodziło im wcale o żadną reformę sądownictwa - która notabene według mnie nie jest żadną reformą, szczególnie po wprowadzeniu zmian przez prezydenta Andrzeja Dudę, jest jedynie pierwszym krokiem do niej wiodącym i tyle - a jedynie o zwykłe "dokopanie" PiS-owi). Oni w swej nienawiści do tej partii, a szczególnie do Jarosława Kaczyńskiego doprawdy biją już wszelkie granice. Dla tych ludzi nie ma nic świętego, nic poza nimi samymi i ich przekonaniami, które stają się dla nich prawdami objawionymi. Bardzo podobało mi się porównanie tych dwóch obozów polskiego sporu politycznego (choć doprawdy, ciężko mi mówić o tamtych ludziach jako o drugiej stronie polskiego obozu politycznego" - tak można powiedzieć o kimś, komu na sercu leży dobro Polski, tylko ma inną wizję dróg wiodących do owego dobra, a tamci to dla mnie prywatnie są ludźmi zaprzedanymi, to jest zwykła Targowica, z którą - według mnie nie ma nawet o czym rozmawiać), który niedawno na swym kanale na YouTube dokonał Dariusz Matecki. W jednym ze swoich filmików podsumował te dwa obozy, mówiąc: "Z jednej strony Bóg, Honor i Ojczyzna a z drugiej w sumie nie wiadomo co - coś tam Unia Europejska, coś tam Bolek" - bez wątpienia tym podsumowaniem trafił w punkt.

To oczywiście jest dość zabawne, i na tym można by poprzestać, ale niestety rzecz ma też drugie dno. Ta banda (bo inaczej tego tałatajstwa, choćbym nawet bardzo się starał, inaczej nazwać nie potrafię), choć złożona jest ze zwykłych nieudaczników, którzy nie potrafią porządnie przeprowadzić żadnego puczu ("wokół same ciamajdany" jak śpiewał Ryszard Makowski), to jednak nie działa w próżni. Oni są podczepieni pod znacznie mądrzejszych ludzi (i to zarówno z kraju, jak i zagranicy), którzy systematycznie (choć coraz bardziej nerwowo) dążą do obalenia obecnego polskiego rządu i zainstalowania tutaj kolejnej ekspozytury Unii Europejskiej (czyli bez owijania w bawełnę - Berlina). I to już powinno obudzić rządzących i spowodować ostrzejsze działania wobec tej targowickiej bandy. Ja w żadnym razie nie nawołuję do jakichś ekscesów, wręcz przeciwnie, ich po prostu należałoby aresztować na 24 h, spisać i przesłać odszkodowanie za ewentualne szkody, których mieliby się dopuścić podczas swych "ciamajdanów" - i tyle. Ale wiem też że rząd PiS-u woli nic nie robić i wierzyć w rozwagę obywateli (tych normalnych, niestety nie nazwę bowiem normalnym nikogo, kto idzie na pasku agentury, czy to krajowej, czy zagranicznej). W pewnym sensie ta wiara (przynajmniej na razie) okazuje się trafiona (w ostatnim sondażu poparcia dla partii politycznych, PiS zdobył więcej punktów procentowych, niż połączone dwie ekspozytury unijne razem wzięte - czyli PO i Nowoczesna), ale taki stan rzeczy nie musi trwać wiecznie, dlatego też PiS powinien odświeżyć komunikację społeczną do Narodu (która praktycznie w wykonaniu partii rządzącej nie istnieje). Podsumowując - cyrki jeszcze będą trwały przez jakiś czas (tym bardziej że siły, które dążą do zmiany władzy w Polsce, są pod tym względem zdeterminowane i dość nerwowe, a przez to nieostrożne, o czym świadczy publiczna rozmowa niemieckich polityków na antenie jednego z programów niemieckiego radia, a którym oficjalnie i bez ogródek zastanawiali się jak... obalić rząd Prawa i Sprawiedliwości w Polsce), mimo to trzeba je mądrze przeczekać, jednocześnie pokazując własną siłę (duża tu rola klubów Gazety Polskiej, kibiców i innych organizacji patriotycznych). To jest czas próby, nie nerwowo, spokojnie (kodziarstwu i wszelkim innym "Ubywatelom RP" nie może spaść nawet jeden włosek z głowy), doprowadzimy do uporządkowania naszego podwórka. 




Targowica już nie wróci, skończył się pewien etap zniewolenia, zaczynamy na poważnie (choć na razie bardzo jeszcze nieśmiało) wybijać się nie tylko na niepodległość, ale rozpychać się łokciami w Europie po to by ponownie zająć należne nam tutaj miejsce. Tymczasem zamierzam przypomnieć historię i działalność oryginalnej Targowicy, która w imię: "aby było tak jak było", doprowadziła do tego, że nie było już niczego, bowiem Polska została całkowicie wymazana z mapy Europy (oficjalnie n 123 lata, a realnie wszystkie części począwszy od pierwszego rozbioru w 1772 r. aż do zjednoczenia ziem po odbudowie państwa w 1922 r. trwało 150 lat).   



TARGOWICA

CZYLI MIŁE ZŁEGO POCZĄTKI

Cz. I


 "BODAJ SKONAŁ W ROZPACZY
BODAJ RÓD TWÓJ WYGASŁ
BODAJ DIABEŁ DUSZĘ Z CIEBIE WYWLÓKŁ
ZDRAJCO - ZDRAJCO, PO TRZYKROĆ ZDRAJCO!!!"





Słowianie od początku swych dziejów stanowili związki wolnych ludów. Od czasów gdy szczepy słowiańskie (i celtyckie) ruszyły ze swych naddunajskich siedzib, w czasach jeszcze przedhistorycznych (jak pisze XIX-wieczny historyk Julian Bartoszewicz: "Stary to wielki naród, stare plemię, bo sięga pierwszych prawie wspomnień historii"), obrały za swą pierwszą siedzibę w Europie Środkowej, rejon Karpat (i rzeczywiście, jeśli się porówna odczyty haplogrupy R1a1, wychodzi na to że europejską praojczyzną Słowian były ziemie leżące w rejonie Karpat), była to tak zwana "Epoka Zorzy". A potem rozpoczęli trwającą kilka tysięcy lat migrację na zachód, północ i wschód, opanowując ogromne połacie Europy. Najpotężniejszym okazało się plemię Lechów (Lechitów), choć tak po prawdzie nie było to jedno plemię, a federacja kilku potężnych plemię słowiańskich, które następnie narzuciły swą wolę innym plemionom i stworzyły prawdziwe północne Imperium (choć oczywiście imperium zdecentralizowane, w przeciwieństwie np. do Imperium Rzymskiego, i nie odbierające poszczególnym plemionom wewnętrznej wolności). 

Do najstarszych i największych plemion lechickich należały: plemię Lecha (prawdopodobnie od nich to wzięła się cała nazwa związku i przyszłego Imperium), przyszło znad Dunaju od wodzą wybieralnych na wiecu władyków, wzdłuż dolnej Wisły (przedzierając się przez wielkie bory, pełne dzikiego zwierza), rozsiadając się między Odrą, Wartą i Wisłą. Był to szczep waleczny i przedsiębiorczy, który "szedł" (rozwijał się) ku Morzu Bałtyckiemu. Plemię to podzieliło się następnie na mniejsze związki plemienne, takie jak: Polanie, Mazowszanie, Pomorzanie, Lutycze, Obodryci, Bodrycze, Wagrianie (najbardziej na zachód wysunięte plemię lechickie). Niemiecki kronikarz z początków XII wieku - Adam Bremeński pisał w swej kronice: "Ci co za Odrą mieszkają, są Polanie (...) ani odzieżą, ani językiem (od słowiańskich plemion osiedlonych na zachód od Odry) nie różni". Pierwotnie ziemie Lechów były więc rozsiedlone od Łaby na zachodzie, po granice dzisiejszej Danii i Morze Bałtyckie na północy, po rzekę Bug na wschodzie i Tatry na południu (choć Czesi też wchodzili w skład plemion lechickich). Był to więc trzon Imperium Lechii. Nad morzem rozsiedli się Winulowie (zwani również Wenedami, lub Pomorzanami), to właśnie od ich nazwy Rzymianie zwali Morze Bałtyckie - Morzem Wendyjskim. Winulowie dzielili się też na kilka mniejszych szczepów (które były niezwykle zazdrosne o własnych bogów, a kapłani mieli w tym plemieniu dość dużą władzę, znacznie większą niż w innych lechickich plemionach), takich jak Obodryci, Lutycze, Redarowie (Radogoszcze), Winetanie, Stodoranowie, Weletabowie i inni (choć głównymi lechickimi plemionami Winulów, były te dwa pierwsze). Winulowie wznieśli wiele miast warownych, ze sławnym Gdańskiem czy Winetą na wyspie Wolin (zwaną przez Niemców Jomsburgiem, o którym Adam Bremeński napisał że: "największe jest z miast Europy"). Poza tym lechickie plemiona osiadły na wyspach Rugia (zwaną po słowiańsku Rujaną lub Rują) Arkona i nad Łabą. Główną zaś ziemią Lechów były tereny nadwiślańskie.




Innym szczepem słowiańskim, nieco oddalonym od lechickiego, był szczep chrobacki. Chrobatowie osiedlili się pomiędzy Wisłą, Dunajem a Bugiem. Chrobacja szybko uległa wpływom Lechii, ale jej dzieje też są owiane legendami, tylko że już w większości zapomnianymi (Julian Bartoszewicz pisze: "Chrobacja (...) oplącze się w sieci lechickich plemion"). Podporządkowanie Chrobacji wpływom Lechii odbyło się praktycznie bezkrwawo (bez podbojów czy wojen zdobywczych), choć Chrobatowie byli niezwykle czuli na punkcie swej odrębności od Lechitów i podkreślali że pochodzą z Chrobacji Wielkiej, która zaś dzieliła się na Chrobację Białą i Czerwoną - i tutaj też był wewnętrzny podział pomiędzy chrobackimi plemionami. Ci z Chrobacji Białej (szybko zdominowanej przez Lechię), twierdzili że pochodzą z Chrobacji Wolnej (lub też pierwszej, najstarszej), byli też dumni ze swej bitności i odwagi (to właśnie ich wezwał cesarz bizantyjski Herakliusz w roku 610, aby uderzyli od północy na atakujących Cesarstwo Awarów, potem część Chrobatów Białych osiadła w Serbii). Największym i najsilniejszym plemieniem Chrobacji Białej było plemię... Wiślan z grodem w Krakowie (Carodom). Plemię to było jednak pod tak silnym wpływem Lechitów, że szybko stało się ich częścią (północ kraju była całkowicie lechicka). Dzisiejsi Ślązacy również pochodzą od plemienia Ślężan, które było najdalej na zachód wysuniętym plemieniem Chrobacji Białej. Chrobatowie Czerwoni zaś (osiadli na ziemiach pomiędzy Sanem a Bugiem w tzw.: Grodach Czerwieńskich, z największym w Czerwieniu - gród ten miał być większy od Carogordu i Przemyślu), również uległa wpływom Lechitów i weszła następnie w skład Imperium Lechickiego (Bartoszewicz pisze: "W dobie przedhistorycznej panowali nad związkiem (chrobackim) Lechowie (...) To pewna że Grody Czerwieńskie były już w ręku Lechów (...) Nie mamy świadków po temu, żeby sądzić, czy Lechowie czerwieńscy byli miejscowi, czy znad Wisły i Warty (...) W każdym razie to pewna, że wpływ Polan rozwijał się znakomicie, nie tylko na strony północne ku morzu, ale i na południowe ku Karpatom"). Z Chrobatami spokrewnione były też słowiańskie plemiona Dulebów, Bużan, Łuczan i Wołynian.

Niespokrewnieni ani z Lechitami ani z Chrobatami, były słowiańskie ludy osiadłe pomiędzy Bugiem a Dniestrem: Tywercy i Uglicze. Ruski dziejopis Nestor z XI wieku, pisze w swej kronice: "Była mnogość ich (Tywerców), siedzieli bowiem nad Dniestrem aż do morza (Czarnego)". Uglicze zaś zasiedlali porohy Dnieprowe. Oba te ludy były najsilniej ze sobą spokrewnione, dlatego też można ich nazwać po prostu Naddniestrami. Głównym grodem Ugliczów był Peresieczeń (dziś to ukraińskie miasto Peresieczno), Tywercy zaś nie posiadali głównego grodu, rozlokowani w mniejszych osadach. W IX wieku Uglicze zostali wypędzeni ze swych ziem przez Wikingów (Waregów) i zmuszeni cofnąć się za lewobrzeżny Dniepr (Peresieczeń zaś został spalony). Wyżej nad Dnieprem niż Uglicze, mieli swe siedziby Polanie - lud notabene lechicki, którego głównym grodem stał się Kijów (założony przez niejakiego Kija). Swoją drogą, było to najbardziej na wschód wysunięte plemię lechickie, z dala od swych pobratymców. Polanie zadnieprzańscy, organizowali wyprawy zbrojne zarówno na Konstantynopol, jak i przeciwko Wikingom z północy, musieli też odpierać najazdy słowiańskich Drewlan i niesłowiańskich Chazarów (choć z reguły jak pisze Nestor byli plemieniem spokojnym i łagodnym). Prawdopodobnie plemię to wyemigrowało nad Dniepr ze swych pierwotnych siedzib na Kujawach. Kolejnym plemieniem naddnieprzańskim byli Drewlanie, których siedziby mieściły się pomiędzy ziemiami Wołynian a Polan (Polesie Wołyńskie i tereny do Dniepru). Jak pisze Nestor: "Był to lud bardzo dziki (...) głównie ze zwierzętami wojnę toczący". Ich główną siedzibą był gród w Turowie nad Prypecią. 


NAJAZD SŁOWIAN
SŁOWIANIE CZĘSTOKROĆ DOKONYWALI NAPADÓW NA ZIEMIE WIKINGÓW



We wszystkich tych słowiańskich ludach (których nie ma sensu więcej wymieniać), władza należała do wybieralnych władyków wybieranych przez lud na zgromadzeniu publicznym zwanym wiecem, władycy ci następnie przyjęli tytuły książąt, carów i królów (zresztą pierwotnie, podobnie wybierani byli naczelnicy plemion i miast celtyckich. Zresztą te dwa plemiona jak już wcześniej wspominałem, wywodziły się z jednego pnia rodowo-genetycznego, podzielonego ok. 20 000 r. p.n.e.). Słowianie następnie systematycznie wypierani ze swych zachodnich siedzib przez Franków (pierwotnie Frankowie byli słowiańskim ludem, nie spokrewnionym z Lechitami, potem, od chwili gdy zaczęli migrować do rzymskiej Galii, osiedlać się tam i łączyć z tamtejszą ludnością galo-rzymską, ich struktura znacznie się zmieniła, ale fakt, że pierwotnie było to plemię słowiańskie, o tym świadczy pochodzenie przedstawicieli dynastii Merowingów, której członkowie byli właśnie Słowianami, a dynastia założona została przez niejakiego Mirowara - zwanego następnie Merowingiem lub Meroweuszem - zaś element słowiański był bardzo silny w tym rodzie jeszcze przez kilka pokoleń, o czym świadczą słowiańskie imiona władców i ich żon), tracili kolejno granicę na Loarze (m.in. takie francuskie miasto jak Brest, założyli właśnie Słowianie, o czym świadczy jego słowiański trzon lingwistyczny - Br(z)e-ść), Renie, Łabie i ostatecznie granicą zachodnią słowiańszczyzny stała się rzeka Odra (te walki opiszę w innym poście).





Natomiast na wschodzie też doszło do rozłamu i upadku Wielkiej Lechii (Imperium Lechickiego). W 862 r. nieodpowiedzialne plemiona Słowian Ilmeńskich, których głóną siedzibą był Nowogród Wielki (Nowogorod), poprosili o osiedlenie się na ich ziemi i objęcie władzy jednemu ze skandynawskich (haplogrupa I1) plemion Wikingów (Waregów), który nosił nazwę Rusów. Słowianie Ilmeńscy, nie mogąc dojść po porozumienia w kwestiach politycznych (objęcia władzy przez kolejnego władykę), uznali że obcy lepiej będą nimi rządzić niż oni sami sobą (mentalność dzisiejszego KOD-u i "Ubywateli RP"). Szybko jednak okazało się że byli w wielkim błędzie, bowiem przybyli Rusowie (ze swym władcą Rurykiem na czele) byli... jeszcze bardziej wewnętrznie podzieleni niż Słowianie Ilmeńscy, no ale wtedy było już za późno, tym bardziej że sami oddali im swój kraj mówiąc (jak zapisane to jest w ruskiej XII-wiecznej kronice: "Powieść minionych lat": "Ziemia nasza wielka jest i obfita, a ładu w niej nie ma. Przychodźcie więc rządzić i władać nami". Mimo swego wewnętrznego podziału, Rusowie byli zgodni co do jednego - kolejnego opanowania słowiańskich grodów na wschodzie i tak Ruryk zdobył następnie Połock (ziemie plemienia Krywiczan) i podporządkował sobie fińskie ludy Muromę i Weś, tworząc pierwszą Ruś, ze stolicą w Nowogrodzie Wielkim. Ruryk zmarł w 879 r. a jego następcy w kolejnych latach rozszerzali swe imperium, poprzez podbój kolejnych ziem słowiańskich. Następca Ruryka - i jeden z jego krewnych Oleg (notabene jego ojcem był niejaki Hvitsark, który sam miał być jednym z synów legendarnego wikinga - Ragnara Lodbroka i jego żony Auslag). Oleg miał panować do 912 r. i w tym czasie zdobył grody: Smoleńsk, Lubecz i Kijów (gdzie praktycznie wytepił całe plemię Polan naddnieprzańskich, a tych, którzy pozostali uzależnił od siebie, jak bowiem pisze Nestor: "I siadł Oleg, władając w Kijowie, i rzekł Oleg: "To będzie matka grodów ruskich". Byli u niego Waregowie i Słowianie, i inni, i przezywali się (odtąd) Rusią". Tak oto powstała Rosja, z całym swym bagażem samodzierżawia i zniewalania własnych i obcych obywateli. Inaczej natomiast rozwinęły się plemiona lechickie i chrobackie pod przewodem Polan znad Odry, Warty i Wisły, już po upadku Imperium Lechickiego.






CDN.

środa, 19 lipca 2017

RASPUTIN - CZŁOWIEK KTÓRY MÓGŁ OCALIĆ ROSJĘ - Cz. II

TAJEMNICZY MAG,

KTÓRY MÓGŁ POKRZYŻOWAĆ

PLANY CZŁONKOM 

ZWIĄZKU PROMETEJSKIEGO

I OCALIĆ ROSJĘ OD 

REWOLUCJI BOLSZEWICKIEJ

I KRWAWEJ WOJNY DOMOWEJ



HRABIA BOGDAN HUTTEN-CZAPSKI



Pora aby zająć się kolejnym z wymienionych w poprzedniej części postaci, realizujących i konsekwentnie dążących do wykrystalizowania się idei prometejskiej, czyli Bogdanem Hutten-Czapskim. Oczywiście ci ludzie których wymieniłem, stanowią zaledwie garstkę polskich buntowników i rewolucjonistów, którzy przez dziesięciolecia XIX wieku, dążyli do zrealizowania postulatu rozpadu i takiego osłabienia Rosji, aby to "więzienie ludów" musiało uznać i zaakceptować niepodległość wielu wcześniej przez siebie zajętych państw, krajów i podbitych narodów. W tym celu sojusznikami mogli być zarówno Austriacy i Niemcy, ale także Turcy. Należy bowiem stwierdzić że Polacy w XIX wieku włożyli wiele pracy i wysiłku w modernizację Turcji, tak, aby stała się krajem, mogącym stanowić zaporę (i jednocześnie rozsadnik dla narodów tureckich w Imperium Rosyjskim) dla rosyjskiego imperializmu. Jak bowiem pisał znawca historii polskiej myśli technicznej Bolesław Orłowski: "Od 1854 r. Polacy zbudowali zręby sieci telegraficznej w imperium tureckim na Bałkanach, w Azji Mniejszej i w Syrii. Czołowymi pionierami w tej dziedzinie byli wykształcony we Francji weteran Powstania Listopadowego i powstania węgierskiego Franciszek Sokulski oraz (...) Brzozowski". Polacy zbudowali w Turcji nowoczesną sieć dróg i mostów, oraz pełnili funkcję naczelnych inżynierów w poszczególnych wilajetach (prowincjach Imperium Osmańskiego).

Polacy byli też twórcami nowożytnego tureckiego odrodzenia narodowego, które przybrało nazwę Młodych Turków, a które to ostatecznie doprowadziło do upadku sułtanatu i powstania republiki. Polaków i Turków notabene wiele łączyło, o czym można dowiedzieć się chociażby z tekstu na portalu Gazety Polskiej Codziennie, w którym jest napisane: "W 1869 r. ukazała się fundamentalna dla rozwoju nowożytnego nacjonalizmu tureckiego książka "Les Turcs anciens et modernes" ("Turcy dawni i współcześni"). Jej autor Mustafa Celaleddin Pasza głosił tezę, że etnos turecki jest starszy od islamu, a Turcy - twórcy imperium osmańskiego - są takim samym narodem europejskim jak Francuzi czy Polacy, tyle że spokrewnieni są z ludami turańskimi zamieszkującymi ówczesne Imperium Rosyjskie od Tatarstanu i Baszkirii przez Kaukaz (...) po Azję Centralną (...) Rosję uznawał ów pisarz za państwo oparte na dwóch żywiołach - słowiańskim i turańskim. W świecie słowiańskim naturalną rywalką dla Rosji była według niego Polska. Jak twierdził Celaleddin, słowiańszczyzna mogła być zorganizowana albo w formie wolnościowej, reprezentowanej przez dawną Rzeczpospolitą, albo despotycznej, której uosobieniem była samodzierżawna Rosja. W świecie turańskim naturalnym rywalem Rosji zaś było imperium osmańskie, które aby rywalizację tę wygrać, powinno oprzeć się na narodowym poczuciu tureckim i przyciągnąć do współdziałania pozostałe narody turańskie, podminowując tym rosyjskie panowanie nad nimi. Innymi słowy robić z Rosją to, co Rosja robiła z Turcją, popierając powstania Bułgarów i Serbów. Program ten oczywiście popychał imperium osmańskie do trwałej wrogości wobec Rosji. Nic dziwnego - Mustafa Celaleddin Pasza naprawdę nazywał się Konstanty Półkozic Borzęcki. Urodził się pod Łęczycą. Był klerykiem seminarium duchownego we Włocławku, z którego zbiegł w szeregi powstańcze w 1848 r., a po klęsce powstania wielkopolskiego walczył w Legionie Polskim na Węgrzech przeciw Austrii i Rosji, by ostatecznie osiąść w Turcji, przyjąć islam i rozpocząć pracę nad modernizacją imperium osmańskiego w nadziei, że będzie ono w stanie skutecznie przeciwstawić się Rosji, a złamawszy jej potęgę, otworzy drogę ku niepodległości Rzeczypospolitej. Celaleddin - naczelnik działu kartografii tureckiego sztabu generalnego i generał dywizji armii osmańskiej - poległ w 1876 r., ale jego myśl przetrwała".

Takich przykładów polskich bojowników i (w jakiejś mierze) awanturników politycznych ,dążących do rozbicia ładu stworzonego na Kongresie Wiedeńskim w 1815 r., było bardzo wielu, nie tylko w Turcji, również w innych krajach, i tak Świętopełk-Mirski doprowadza do wybuchu powstania prometejskiego w Rosji roku 1905, Koziełł-Poklewski był jednym z autorów sojuszu brytyjsko-rosyjskiego, mającego na celu wciągnąć Rosję do przyszłej wojny w Europie (zauważmy, gdyby Rosja zignorowała sojusze z Francją i Wielką Brytanią i nie weszła do I Wojny Światowej, nie tylko że by przetrwała, ale jeszcze mogłaby zarabiać na walczących, wysyłając im żywność i broń, dzięki temu znacznie by się wzmocniła, a kwestia polskiej niepodległości oddaliłaby się na dziesięciolecia. Zresztą, Francja zdana jedynie na pomoc Anglii, pewnie szybko poniosłaby klęskę, nim jeszcze Stany Zjednoczone weszłyby do wojny. I tak mielibyśmy w Europie dominację niemiecko-rosyjską), czy właśnie wreszcie Bogdan Hutten-Czapski, szara eminencja berlińskiego dworu. Hrabia Hutten-Czapski pełnił już w odrodzonej Polski wiele honorowych i intratnych funkcji. Dostąpił wielu zaszczytów, został odznaczony Wielką Wstęgą Orderu Odrodzenia Polski, był też długoletnim prezydentem Związku Kawalerów Maltańskich. Na 80-lecie urodzin w 1931 r., listownie dziękował mu prezydent Rzeczypospolitej, a papież przyznał mu Krzyż Wielki Orderu Świętego Grzegorza Wielkiego. Co też takiego dokonał ów hrabia (blisko zaprzyjaźniony z wieloma niemieckimi politykami i wojskowymi, nie mówiąc już o tym że był również osobistym doradcą niemieckiego cesarza - Wilhelma II), jakie były jego dokonania, że aż tak bardzo go fetowano?




Otóż Bogdan Hutten-Czapski konsekwentnie dążył do wciągnięcia Niemiec do wojny z Rosją, właśnie w celu odbudowy niepodległego państwa polskiego (do czego namówił również samego cesarza, który miał przyznać po wybuchu wojny: "Postanowiłem, o ile Pan Bóg użyczy zwycięstwa naszemu orężowi, odbudować państwo polskie w związku z nami, co na zawsze zabezpieczyłoby Niemcy od Rosji". Hutten-Czapski był też jednym z autorów i gorącym zwolennikiem wywołania w Rosji rewolucji komunistycznej, w celu rozsadzenia tego kraju od środka i dzięki temu umożliwienia wyzwolenia się uwięzionych w nim narodów. Hrabia miał też dość szerokie kontakty w Watykanie, zarówno wśród osób z najbliższego otoczenia Piusa X, jak i późniejszego papieża (tzw.: "wojennego" gdyż jego pontyfikat przypadł na czas I Wojny Światowej) Benedykta XV. Pius X, papież reformator (lub restaurator), jest jednym z najlepszych papieży XX wieku. Przeprowadził reformę kurii papieskiej i zmiany w procedurze konklawe. Zdecydowanie potępił marksistowski wytwór kulturowego zniewolenia, czyli modernizm, wydał instrukcje o nauczaniu dzieci prawd wiary, w swej pierwszej encyklice "Restaurare omnia in Christo" ("Wszystko w Chrystusie"), wyłożył kierunki i etapy zmian, jakie powinny zostać wprowadzone, w celu odnowy chrześcijaństwa, odnowy katolicyzmu. A należy pamiętać, że Europa sprzed wybuchu I Wojny Światowej, to była Europa coraz bardziej laicka, coraz bardziej lewicowa i coraz bardziej oddalająca się od Chrystusa. Przykładem niech będzie chociażby Francja, w której w 1905 r. wprowadzono rozdział kościoła od państwa. Warto na moment pochylić się nad tym wydarzeniem.

Otóż w 1899 r. po śmierci (w ramionach kochanki) prezydenta Republiki Francuskiej - Felixa Faure'a, na jego miejsce Parlament wybiera na jego miejsce Emila Loubeta. Ta kandydatura nie podoba się jednak wielu, łącznie z baronem Christianim (który nawet uderzył nowego prezydenta parasolem i szturchał panią prezydentową, przepychając się na wyścigach konnych w Chantilly. Nowy prezydent powołuje na premiera senatora Waldeck-Rousseau, który to do swojego rządu bierze Aleksandra Milleranda, socjalistę dążącego do oddzielenia kościoła od państwa. Od razu też (w listopadzie 1899 r.) wydany został rządowy dekret o kongregacjach, będący pierwszą próbą osłabienia wpływów chrześcijaństwa we Francji. Od tej chwili poparcie dla oddzielenia religii od państwa wzrasta we francuskim społeczeństwie, a krytycy takiej postawy znajdują się na marginesie polityki (niech o tym zaświadczy chociażby opinia Raymonda Poincare'go - późniejszego prezydenta Francji z lat 1913-1920 - (człowiek który powołał do życia Błękitną Armię gen. Hallera, w której służył mój pradziadek, notabene wkrótce napiszę coś na temat formowania się polskich oddziałów we Francji w 1914 r. potocznie zwanych Bajończykami), który po latach pisał, że krytykując Waldeck-Rousseau za jego polityką, czuł się niczym: "pudel który obszczekuje posąg", takie bowiem miał wówczas poparcie jego konkurent). W kolejnych latach doszło do wielu turbulencji we francuskiej polityce (których według mnie nie warto szczegółowo przytaczać, bowiem nie mają one aż tak wielkiego znaczenia) i dość brutalnej walki politycznej (łącznie z dawaniem sobie po pysku - spoliczkowanie generała Andry'ego przez jednego z posłów do Parlamentu) i przerzucanie się inwektywami ("Jest pan wariatem..." - jak wołał z mównicy Millerand do Combes'a), albo wyciąganie sobie różnych brudów (Syveton został oskarżony o bycie zboczeńcem seksualnym i sypianie z własną pasierbicą). Wszystko to jednak toczyło się w ciągłej nagonce na religię i zaowocowało ostatecznie uchwaleniem zasady laicyzacji kraju.




Tak więc papież Pius X przyglądał się temu wszystkiemu co dzieje się we Francji (i nie tylko we Francji, bowiem jak już pisałem, był to czas dość popularnego odchodzenia od Kościoła a partie socjalistyczne święciły swe triumfy), z ogromnym niepokojem, i właśnie biorąc pod uwagę francuski przypadek, napisał encyklikę: "Wszystko w Chrystusie". Zresztą doszło też do poważnego zatargu Watykanu (który jeszcze wówczas oficjalnie jako oddzielne państwo nie istniał, stanie się to dopiero w 1929 r.) z Paryżem, bowiem lewicowe rządy francuskie nakazały w 1905 r. zamknięcie wszystkich klasztorów i wyjazd z kraju wszystkim zakonnikom. Jednocześnie Paryż zerwał konkordat (z 1801 r. z czasów Napoleona) czym jeszcze bardziej dolał oliwy do ognia. Papież wówczas powołał 40 kolejnych biskupów francuskich, nie konsultując tego z rządem. Konflikt na linii Paryż-Watykan, trwał właściwie do końca I Wojny Światowej (dopiero po wojnie nastąpi wielkie odrodzenie religijności we Francji). Papież Pius X (jak i jego następca Benedykt XV) był dość wrogo usposobiony do Rosji (wyprosił rosyjskiego posła, który przybył złożyć mu życzenia z okazji intronizacji, mówiąc że nie rozmawia z przedstawicielem państwa, które nie dotrzymuje umów i łamie prawa katolików), a także bardzo przychylnie usposobiony do projektu prometejskiego rozpadu Imperium Rosyjskiego i powstania wielu nowych państw na tym obszarze, w tym niepodległej Polski.

PS: W kolejnej części opiszę jeszcze na czym polegała sama idea prometejska i przejdę do postaci samego Rasputina i podejmowanych przez niego kroków w celu uratowania Rosji od wojny (dlatego właśnie musiał zginąć, zresztą przewidział własną śmierć mówiąc w 1916 r. do swych krewnych: "Moja ostatnia godzina niedługo wybije. Nie boję się, ale wiem, że ta godzina będzie gorzka. Będę musiał znieść wielkie męczarnie". I tak też się stało, Rasputin był truty, strzelano do niego, wreszcie został utopiony w lodowatej rzece. Ale musiał zginąć, rewolucja była już bowiem zaprojektowana i wielu liczyło na jej sukces (w tym czołowi polscy prometeiści których wymieniłem).    






CDN.

niedziela, 16 lipca 2017

RASPUTIN - CZŁOWIEK KTÓRY MÓGŁ OCALIĆ ROSJĘ - Cz. I

TAJEMNICZY MAG, 

KTÓRY MÓGŁ POKRZYŻOWAĆ 

PLANY CZŁONKOM 

ZWIĄZKU PROMETEJSKIEGO 

I OCALIĆ ROSJĘ OD 

REWOLUCJI BOLSZEWICKIEJ 

I KRWAWEJ WOJNY DOMOWEJ






"DROGI PRZYJACIELU! POWTARZAM RAZ JESZCZE, STRASZLIWA BURZA GROZI ROSJI. TO NIESZCZĘŚCIE. NIEWYPOWIEDZIANIE WIELE CIERPIENIA (...) CAŁE MORZE ŁEZ. A ILE KRWI? (...) WIEM, WSZYSCY ŻĄDAJĄ OD CIEBIE WOJNY, NAWET CI, KTÓRZY SĄ WIERNIE ODDANI, ONI NIE ROZUMIEJĄ, ŻE SPIESZĄ DO ZGUBY. CIĘŻKA BĘDZIE KARA OD BOGA. WSZYSTKO UTONIE W MORZU KRWI"


Oto jeden z wielu listów, jakie słał do rosyjskiego cara - Mikołaja II, tajemniczy chłop z guberni tobolskiej - Grigorij Rasputin, który ostrzegał monarchę przed pochopnymi krokami przystąpienia Rosji do wojny z Niemcami i Austro-Węgrami u boku Wielkiej Brytanii i Francji. List ten został wysłany po 25 lipca 1914 r. czyli po tym jak rada ministrów Imperium Rosyjskiego podjęła decyzję o częściowej mobilizacji 13 korpusów w czterech okręgach wojskowych (Moskwa, Kijów, Odessa, Kazań). Rasputin stanowczo odradzał carowi podjęcie takiego kroku i wejście wojenną machinę, która (jak przewidywał) pogrąży Rosję w otchłani przemocy, zniszczeń i morza wylanej krwi. Otwarcie pisał i mówił do cara i carycy Aleksandry że co prawda Niemcy zostaną w tej wojnie pokonane (ciekawe prawda? podobnie mówił Józef Piłsudski o zwycięstwie które będzie szło z Zachodu na Wschód, czyli że najpierw Niemcy i Austro-Węgrzy pokonają Rosjan, a następnie Francuzi, Brytyjczycy i Amerykanie pobiją Niemców), ale jednocześnie dopytywał: "Co się wtedy stanie z Rosją?" i dodawał: "Widzę krew, rzeki krwi. Nigdy jeszcze w swych dziejach Rosja nie doświadczyła tylu cierpień". Tym, wyżej wspomnianym listem do cara, doprowadził do... odwołania rozkazu mobilizacji armii rosyjskiej.

Ale opór generalicji był zbyt wielki i wszyscy oni dążyli do wojny, do zdecydowanej konfrontacji i liczyli na szybkie i zdecydowane zwycięstwo. Weźmy np. takiego rosyjskiego generała Aleksieja Brusiłowa, który w liście do żony z 10 sierpnia 1914 r. tak pisał: "Moja droga, nieoceniona żonko, Nadiuszeńko! Było mi nadzwyczaj trudno rozstać się z Tobą, moje ukochane Słoneczko. Lecz obowiązek wobec kraju i cara, wielka odpowiedzialność którą na mnie zrzucono, oraz miłość do wojska, którego uczyłem się przez całe swoje życie, obligują mnie do niepoddawania się słabości woli oraz przygotowywania się z potrójną energią na krwawą próbę, która nas czeka. Jak dotąd, chwała Bogu wszystko idzie dobrze (...) doskonali oficerowie z dowódcami pułków i szefami brygad. Wojsko, na którym rzeczywiście można polegać. Nastroje żołnierzy są wyśmienite. Wszystkich ożywia niezachwiana wiara w słuszność i honor sprawy, dlatego szczęśliwie nie ma podstaw do nerwowości czy niepokoju (...) Nieustannie modlę się do naszego Pana, Jezusa Chrystusa, by zechciał obdarzyć nas, Jego prawosławnych, wyznawców, zwycięstwem nad wrogiem. Ja sam jestem w bardzo dobrym nastroju. Nie martw się, najdroższa, bądź dzielna, miej wiarę i módl się za mnie... Całuję Cię gorąco. Aleksiej". Ten i podobne nastroje cechowały zarówno rosyjski korpus oficerski, jak i samych żołnierzy w owych gorących miesiącach lipca i sierpnia 1914 r. dlatego też odwołany rozkaz częściowej mobilizacji powrócił już w dwa dni później - 28 lipca, gdy wprowadzono go w życie (31 lipca zaś ogłoszono powszechną mobilizację w całym kraju).




Gdy 1 sierpnia Niemcy wypowiedziały Rosji wojnę, Rasputin napisał do cara dość emocjonalny list, w którym padały takie słowa: "Jesteś carem, ojcem narodu. Nie pozwól, by szaleńcy zatriumfowali i siebie samych oraz lud pchnęli do zguby! (...) Co będzie z Rosją? Jeśli się zastanowić, nigdy nie było tak wielkiego męczeństwa. Rosja tonie we krwi. Wielkie jest nieszczęście, bezgraniczna żałość". O kim pisał Rasputin w tym liście, mówiąc o "szaleńcach"? Zapewne o rosyjskiej generalicji i swoich wrogach w kręgach petersburskiego dworu (a było ich dość sporo, np. Zofia Tiutczewa, jedna z dam dworu Jej Cesarskiej Mości była oburzona spoufalaniem się prostego mnicha z carskimi dziećmi, a nawet służba uważała za mocno niestosowne wizyty Rasputina w pokojach dziecięcych, nie tylko carewicza Aleksego, ale także czterech córek Mikołaja i Aleksandry, mimo to caryca bezgranicznie wierzyła "swemu Przyjacielowi" jak często o nim pisała w listach. Jej "przyjaźń" graniczyła wręcz z uwielbieniem do jego osoby, tak oto w jednym z listów pisała do Rasputina: "Mój kochany i niezapomniany nauczycielu, wybawco i doradco. Ginę bez Ciebie. Jestem spokojna (...) dopiero wtedy, gdy Ty, Mój nauczycielu, siedzisz obok Mnie, a ja całuję twoje ręce i skłaniam głowę na twoje błogosławione ramiona (...) Czy wkrótce znów będziesz przy mnie? (...) Czekam na Ciebie, usycham z tęsknoty za Tobą"). Warto by teraz prześledzić pewne delikatne połączenia na rosyjskim dworze, armii, wywiadzie i policji, które doprowadziły do przystąpienia Rosji do I Wojny Światowej, a co za tym idzie jej totalnego upadku i zwycięstwa bolszewizmu w tym kraju.


CAR MIKOŁAJ II Z ŻONĄ I DZIEĆMI 




"WOJNĘ NA FRONCIE WSCHODNIM NALEŻY PRZERWAĆ ZANIM NIEMIECKI SZTAB GENERALNY WYWOŁA TAM REWOLUCJĘ"  
 

Tak oto z końcem 1916 r. mówił niemiecki cesarz Wilhelm II, który podejrzewał że wybuch (przygotowywanej odgórnie) rewolucji komunistycznej i upadek monarchii w Rosji, może odbić się dla Niemiec rykoszetem i ugodzić również w dynastię Hohenzollernów. Ale cesarz Niemiecki nie był jedynym, który rozumiał że ta wojna doprowadzi stare państwa kontynentalne (Rosję, Niemcy i Austro-Węgry) do totalnej katastrofy i całkowicie przetransformuje układ stosunków politycznych na kontynencie. Arcyksiążę austriacki (i następca tronu Austro-Węgier) stwierdził na kilka lat przed wybuchem wojny: "Nigdy nie będę prowadził wojny przeciw Rosji. Uczynię wszelkie ofiary, aby do niej nie dopuścić, bo wojna między Austrią i Rosją zakończyłaby się obaleniem Romanowych lub 
obaleniem Habsburgów czy nawet obaleniem obu dynastii". Powiem kolokwialnie, dlatego właśnie musiał zginąć, bo wojna miała wybuchać z bardzo wielu powodów (wśród których idea prometejska jest tylko jedną z części składowych, ale mimo wszystko postanowiłem użyć jej w podtytule). Siły które tym sterowały były bardzo potężne i miały możliwość obalać władców, zmieniać dynastie i formować nowe państwa. Oczywiście może niektórzy uznają że przesadzam, ale należy pamiętać że wówczas (jak i obecnie) to pieniądz rządził światem, a pieniądze były w bankach. I Wojna Światowa została więc wywołana stykiem różnych interesów (niekiedy dalekich od siebie ideowo, ale zgodnych co do tego jednego celu). Rewolucja bolszewicka zaś, była pewnym eksperymentem, mającym nie tylko wyeliminować Rosję z wojny, ale również przetestować jak w praktyce wyglądałoby państwo, w którym zwyciężyłaby ideologia marksistowska. 


 CAR ROSJI MIKOŁAJ II 
(po prawej stronie w pruskim mundurze)
i NIEMIECKI KAJZER WILHELM II 
(po stronie lewej, w mundurze rosyjskim)



Zacznijmy może od wątku prometejskiego (gdyż to właśnie on został przeze mnie wymieniony na początku tego tematu). Celem ludzi, którzy tworzyli Związek Prometeusza, było po pierwsze dążenie do rozpadu Rosji jako "więzienia narodów", po drugie wyzwolenie ciemiężonych przez nią narodów (w tym Polski), po trzecie odbudowa koncepcji środkowoeuropejsko-kaukaskiej i zepchnięcie Rosji do Azji, oraz wzajemna pomoc wyzwolonych przeciwko rosyjskiemu imperializmowi i nacjonalizmowi. Ci, którzy podzielali tą ideę, nie musieli być wcale ideologicznie zgodni, wręcz przeciwnie, tę koncepcję współtworzyli ludzie politycznie i ideologicznie bardzo różni, jak np. Józef Piłsudski, Feliks Dzierżyński, Bogdan Hutten-Czapski, czy (o zgrozo)... papież Pius X (który zdecydowanie potępił modernizm, coś co obecny komunistyczny papież Franciszek wręcz afirmuje. A czym jest modernizm? Można by na ten temat poświęcić kilka kolejnych, oddzielnych postów, ale w skrócie powiem że to czysto marksistowski twór kulturowego podporządkowania człowieka), czy papież Benedykt XV. Zatrzymajmy się na chwilę nad "krwawym Felkiem" czyli Feliksem Dzierżyńskim, twórcą bodajże największej machiny śmierci jaką znał świat - Czeki, z której potem narodziło się NKWD i następnie KGB. Powszechnie jest on uważany za zbrodniarza (prawda) i komunistę pełną gębą (ooo, tutaj miałbym pewne zastrzeżenia, chociaż oficjalnie należy przyznać - Dzierżyński był komunistą). 

Był on jednak jednym z "wtajemniczonych" i gorącym zwolennikiem idei prometejskiej, co niezwykle dobitnie wykazał w ciągu całej swej ponurej działalności. Pewnego razu (bodajże w lutym lub marcu) 1921 r. w czasie ustalania warunków pokoju w wojnie polsko-bolszewickiej 1919-1921 w Rydze, podszedł on do swojego starego znajomego (jeszcze ze szkolnych lat) polskiego polityka (i piłsudczyka) Leona Wasilewskiego (notabene Wasilewski był ojcem owej sławnej Wandy - perfidnej komunistki która dążyła do całkowitego włączenia Polski do Związku Sowieckiego - na co jednak Stalin miał nie wyrazić zgody, mówiąc do niej o Polakach: "Wando, nie wnosi się do domu gniazda wściekłych szerszeni"), i zadał mu pytanie jak jest odbierany w Polsce. Leon Wasilewski odpowiedział: "No cóż Felek, jesteś uważany za krwawego zbója. Dlaczego zabiliście tak wielu ludzi?". Dzierżyński te słowa miał odebrać z kwaśną miną, po czym machnął ręką i zwrócił się wprost do Wasilewskiego: "Słuchaj, ja nie zabijam ludzi, ja zabijam... Ruskich". I rzeczywiście Feliks Dzierżyński uczynił bardzo wiele, aby Rosja nie podniosła się z upadku i nie powróciła do mocarstwowości. Mordował wszystkich, głównie najlepszych i najinteligentniejszych Rosjan - profesorów uniwersyteckich, doktorów, naukowców, wynalazców, wszystkich. Ale był wyjątek, choć może to się wydawać nieprawdopodobne biorąc pod uwagę jego komunistyczne poglądy - nie zabijał ... Polaków i są na to najróżniejsze dowody. Gdy Feliks osobiście wybierał więźniów, którzy mieli zostać zamordowani, zawsze starał się przyglądać rysom twarzy i wsłuchiwać w akcent, jakim mówił ten, którego wybierał. Jeśli twarz była nazbyt "europejska", lub jeśli dana osoba mówiła z akcentem, dopytywał: "A wy szto?" "Ja Polak, matematyk", "Aa, matematyk, to idźcie tam w dół, po schodach tędy do wyjścia" - droga którą wskazywał wiodła... na wolność.


FELIKS DZIERŻYŃSKI
 (twórca najbardziej śmiercionośnej 
policji politycznej w dziejach)



Feliks Dzierżyński uniemożliwił też projektowany wielki komunistyczny zamach na Józefa Piłsudskiego z 1923 r. (agenci, którzy mieli dokonać tego morderstwa mieli nosić oznaki Narodowej Demokracji, tak aby podejrzenie padło na endeków, co miało doprowadzić kraj do wojny domowej, z której skorzystać mieli właśnie Sowieci). Jak bowiem pisał Tadeusz Płużański: "Jednym z głównych zadań komunistycznej agentury było zlikwidowanie Józefa Piłsudskiego. Przeprowadzenie zamachu było dość proste - wiedzieli o tym sowieccy agenci. Marszałek mieszkał w willi w Sulejówku i nie był dobrze chroniony. Akcję podjęli ludzie Łoganowskiego przy pomocy warszawskich komunistów, w tym Ignacego Sosnowskiego. Milusin miał być zaatakowany w nocy. Rzecz jasna Rosja nie zamierzała przyznać się do morderstwa - komunistyczna bojówka miała być ucharakteryzowana na studentów nacjonalistów. Jakie cele, prócz najważniejszego - pozbycia się przywódcy polskiego państwa - chcieli osiągnąć Sowieci? Otóż słusznie spodziewali się wybuchu zamieszek, a nawet wojny domowej. Inspirowana przez agenturę lewica niechybnie wystąpiłaby przeciw endecji, co nakręciłoby spiralę przemocy. Do akcji odwetowej przystąpiliby zwolennicy zgładzonego Marszałka (...) Korzystając z tych nastrojów, komuniści zamierzali wzniecić upragnioną rewolucję. Plan Łoganowskiego gorąco popierał jeden ze zdrajców z Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski - Józef Unszlicht. Nie został jednak zrealizowany, gdyż zdecydowanie sprzeciwiła się mu... centrala w Moskwie w osobie Feliksa Dzierżyńskiego, przełożonego Łoganowskiego". Wkrótce potem Dzierżyński uniemożliwił przeprowadzenie zamachu bombowego w centrum Warszawy, z okazji rocznicy Konstytucji 3 Maja. Płużański pisze dalej: "Mieczysław Łoganowski jednak nie poddawał się i wkrótce wpadł na kolejny pomysł. Przygotował potężny ładunek wybuchowy, aby odpalić go w centrum Warszawy. Termin ustalono na 3 maja 1923 r. - kolejną rocznicę uchwalenia pierwszej nowoczesnej konstytucji nowożytnej Europy. Eksplozja bomby była przewidziana w momencie, gdy marszałek Piłsudski razem z zaproszonym gościem - marszałkiem Francji Ferdinandem Fochem, odsłanialiby pomnik ks. Józefa Poniatowskiego na placu przed Pałacem Saskim. Wybuch miał zabić również dowódców Wojska Polskiego oraz najwyższych dostojników państwowych. Ofiarami padliby ponadto zagraniczni notable i warszawiacy. Tym razem Moskwa zaakceptowała plan. W ostatniej chwili terrorystyczny zamach został jednak zastopowany przez wysokiego rangą urzędnika sowieckiego (...) Nie ulega jednak wątpliwości, że akcję musiał wstrzymać ktoś na Kremlu – Dzierżyński". Między innymi dlatego właśnie został wykończony z rozkazu Stalina (ale to już jest historia na oddzielny temat).






CDN.