Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 28 lutego 2017

KU NIEŚMIERTELNEJ PAMIĘCI ŻOŁNIERZY NIEZŁOMNYCH

"ZA TO ŻE WOLNYM CHCIAŁEM BYĆ,

ŚCIGAJĄ MNIE JAK SFORA PSÓW, 

CI CO NA SMYCZY WOLĄ ŻYĆ 

I NIE PODNIOSĄ NIGDY GŁÓW

MOJA WOLNOŚCI NIE ZNAŁ CIĘ, 

ŻADEN NIEWOLNIK, ŻADEN PIES, 

DLA NICH OBROŻA ZWYKŁA RZECZ,

DLA MOJEJ SZYI  PĘTLĄ JEST"






Co prawda temat ten powinien się ukazać 1 marca, w Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych (obchodzony dopiero od 2011 r.), ale postanowiłem napisać go wcześniej. "Wolna" Polska, czyli ta nasza III Rzeczpospolita, istnieje już od 28 lat, a dopiero od 6 świętujemy dzień, upamiętniający żołnierzy, którzy w imię Wolności, Niepodległości, Honoru i Godności zarówno swojej własnej jak i swego zniewolonego, sprzedanego i upokorzonego kraju - stawiali za najwyższą wartość (oczywiście zaraz po Bogu, ale chyba tego akurat dodawać nie muszę). Żołnierze Niezłomni od samego początku stali się śmiertelnym wrogiem sowieckiego aparatu terroru, jaki został tutaj zainstalowany na rosyjskich bagnetach po 1944 r. Byli tropieni i zabijani niczym zwierzyna łowna, męczeni w katowniach NKWD, Informacji Wojskowej i Urzędu Bezpieczeństwa. Wybijano im zęby, łamano ręce i nogi, wyrywano palce ze stawów, łamano żebra i bito, wciąż bito. A jeśli przestawano bić, to tylko po to aby doświadczyć Ich cierpieniami psychicznymi - jak głośna muzyka w celi dzień i noc, przez... kilka tygodni, czy informowano co czeka najbliższych tych żołnierzy (w tym żonę i dzieci), jeśli ci nie podpiszą oświadczenia np. o współpracy z Niemcami hitlerowskimi przeciwko Związkowi Sowieckiemu. Dla człowieka tak potwornie zmaltretowanego fizycznie i psychicznie, informacja o tym że coś podobnego może spotkać jego żonę czy dzieci, musiała być doprawdy przerażająca, ale tak właśnie było. 



1:15 - "TY MYŚLISZ ŻE JAK ZDECYDOWAŁEŚ SIĘ NA ŚMIERĆ, TO JUŻ NIC GORSZEGO CIĘ SPOTKAĆ NIE MOŻE? ŻE MOŻESZ SOBIE NA WSZYSTKO POZWOLIĆ? JA WIEM ŻE TY MASZ TWARDĄ DUPĘ, ALE JUŻ DŁUŻEJ SIĘ Z TOBĄ PIEPRZYĆ NIE BĘDZIEMY - JUTRO BĘDZIESZ PATRZYŁ, JAK TWOJĄ ŻONĘ GWAŁCĄ SZCZOTKĄ OD KIBLA, MOI DZIELNI CHŁOPCY, KWIAT BEZPIECZNIACKIEJ MŁODZIEŻY"




Ale równie straszne (często znacznie gorsze niż fizyczne czy psychiczne maltretowanie), było upokorzenie, gdy np. żołnierzom polskim, którzy od 1 września 1939 r. walczyli najpierw w armii w kraju, a potem w konspiracji lub przedostali się do Wojska Polskiego na Zachodzie, kazano przebrać się w... niemieckie mundury. Potem prowadzono ich przez ulicę, by tłum mógł sobie na nich używać, obrzucając ich wyzwiskami - ludzie bowiem rzeczywiście myśleli że to są prawdziwi Niemcy. Zamykano ich we wspólnych celach z niemieckimi zbrodniarzami wojennymi, co miało jeszcze bardziej ich psychicznie pognębić. Nie było takiej podłości, do jakiej nie zniżyliby się komuniści (zarówno Rosjanie jak i będący na ich usługach jak psy - Polacy), aby uśmiercić tych Żołnierzy Wolności. Przy czym - co bardzo ważne - im nie zależało na samej fizycznej śmierci Wyklętych, gdyż zdawali sobie sprawę, że za jakiś czas na ich legendzie ktoś inny (kolejne pokolenie), może ponownie podjąć walkę z komuną. Tutaj należało więc nie tyle uśmiercić fizycznie Niezłomnych, ile uśmiercić ich moralnie (jeden z wyższych funkcjonariuszy UB, major Wiktor Herer, powiedział w czasie śledztwa w 1948 r. do jednego z ujętych żołnierzy, takie oto słowa: "Zadaniem naszym jest nie tylko zniszczyć was fizycznie, ale my musimy zniszczyć was moralnie w oczach społeczeństwa". I tak właśnie postępowali, niszczyli Ich jak tylko mogli, a potem... wyrzucali ciała gdzieś w dołach kloacznych, na torfowiskach czy nawet na wysypiskach śmieci. 




Historia Niezłomnych jest więc do dnia dzisiejszego bardzo zakłamana, gdyż komuniści zaprzęgnęli tutaj cały aparat państwowo-partyjno-propagandowy, który miał non stop oczerniać tych żołnierzy. I tak dziennikarze, poeci, artyści, filmowcy, aktorzy - wszyscy oni musieli ukazywać w swych dziełach ogrom zbrodni "narodowych band", które mordowały ludność cywilną (w tym Żydów - co jest kolejnym przykładem skuteczności sowieckiej propagandy), grabiły chłopów no i oddawały się albo piciu alkoholu, albo gwałceniu okolicznych panien. Tak to mniej więcej wyglądało w komunistycznej propagandzie. Przykładem niech tutaj będzie choćby film Kazimierza Kutza - "Znikąd do nikąd" z 1975 r. Tam jest ukazana pewna scena (końcowa), gdy żołnierze porucznika "Groźnego" oddają się libacji alkoholowej i zachowują się przy tym niczym zwierzęta. Wszystko to obserwują - wzięci wcześniej do niewoli - członkowie międzynarodowej komisji, i tam jest też taka ciekawa scena, gdy jeden z owych członków, zwraca się po angielsku do Rosjanina w mundurze sowieckim, z pytaniem: "Dlaczego nie zrobicie z nimi porządku?", na co Rosjanin ze zdziwieniem odpowiada: "Jak to? Przecież to wolny kraj. To nie nasza sprawa". I tutaj propaganda przepięknie wykonała swój cel - ośmieszyła żołnierzy, walczących o Wolną i Niepodległą Polskę, sprowadzając ich do roli jakichś dzikusów i pijaków, których szybko należy aresztować i "zrobić porządek" i jednocześnie ukazywała Sowietów (a raczej Rosjan), w jak najlepszym świetle, jako żołnierzy wyzwoleńczej armii, którzy wcale nie zamierzają wtrącać się do sprawa "wolnego kraju".


NIGDY NAS NIE POKONACIE - SOWIECKIE PACHOŁKI



A prawda była taka, że kraj nasz został dogłębnie zniszczony najpierw przez Niemców, potem przez Rosjan, którzy usadowili tutaj swoje marionetki przy władzy (prezydentem stał się agent NKWD i uwaga, uwaga... Gestapo - Bolesław Bierut, a najważniejsze stanowiska zajęli czołowi aparatczycy lub agenci Moskwy). Ostatni żołnierze, którzy podjęli się jeszcze nierównej i niestety skazanej na klęskę - próby walki z Sowietami i ich polskimi pieskami o Niepodległość (a raczej już tylko o Godność) upodlonego kraju, byli mordowani. Na ich miejsce przychodzili ludzie bez kręgosłupa moralnego, całkowicie ulegli swoim panom z Warszawy (którzy sami byli ulegli swym panom z Moskwy). Ponieważ jednak walka z Niezłomnymi była dość uciążliwa dla komunistów, co jakiś czas organizowali oni tzw.: "amnestie", które jedyne do czego miały prowadzić - to do ujawnień się tych żołnierzy, tylko po to, aby za jakiś czas (np. miesiąc, dwa), ponownie ich aresztować pod byle pretekstem i wtedy już nie było szansy wyjścia z więzienia (a raczej katowni). Niezłomni wychodzili tam tylko w jedną stronę - po katyńskim strzale w tył głowy, ciało wyrzucano gdzieś na jakiś śmietnik i zasypywano. Mimo to wielu chłopaków dało się nabrać. Uwierzyli że może rzeczywiście komuniści chcą się z nimi pojednać, może rzeczywiście dadzą im szansę, jeśli tylko złożą broń i nie będą angażować się w walkę z tym ustrojem. Ci, którzy tak myśleli i ujawnili się - potem i tak kończyli w zbiorowych dołach śmierci. 

Nic dziwnego że major Hieronim Dekutowski ps. "Zapora", człowiek którego komuniści zmaltretowali do tego stopnia, że prowadząc go na śmierć, w wieku trzydziestu lat był on już strzępem człowieka, mając powybijane, powyrywane i poprzebijane wszystko co tylko się dało znaleźć na ciele. Nie mógł nawet swobodnie poruszać nogami, był więc ciągnięty na śmierć i na wpół nieprzytomny. Dodatkowo związano mu za plecami połamane wcześniej ręce, z których... powyrywano wszystkie palce, a z palcy wszystkie paznokcie. I w taki właśnie sposób go zamordowano strzałem w głowę. Zdobył się jeszcze na siły by krzyknąć: "Przyjdzie zwycięstwo! Jeszcze Polska nie zginęła!" Ten właśnie człowiek, gdy usłyszał że komuniści ogłaszają amnestię i deklarują tym, którzy się ujawnią nietykalność, stwierdził niezwykle prawdziwie: "Amnestia? to jest dla złodziei, a my to jesteśmy Wojsko Polskie!" Ci ludzie bowiem wychowali się w tradycji niepodległościowej, biorąc często przykład ze swych ojców, którzy jako młodzi chłopacy (będący w wieku ich synów), również rzucili "na stos swój życia los", wstępując w 1914 r. do Legionów i innych polskich formacji zbrojnych, dzięki którym odbudowano Polskę w listopadzie 1918 r. oraz obroniono Ją (jak i całą Europę) w sierpniu 1920 r. rozbijając Armię Czerwoną u bram Warszawy, a potem definitywnie kończąc wojnę kolejnym zwycięstwem we wrześniu 1920, niszcząc osiem sowieckich (rosyjskich) armii, które były już gotowe do podboju Europy. To wszystko stało się dzięki niezwykłej determinacji tych żołnierzy legionowych, tych prostych chłopaków, walczących ramię w ramię przeciwko śmiertelnemu zagrożeniu, jakim dla Polski, Europy i Świata był i jest komunizm. 


 "PÓKI IMIĘ POLSKI NIE ZNIKNIE NA ŚWIECIE, PÓKI JEDNO SERCE POLSKIE NA ZIEMI BIĆ BĘDZIE, PÓTY NIE ZAGAŚNIE SERDECZNA, WDZIĘCZNA PAMIĘĆ O PIERWSZYCH ŻOŁNIERZACH SWOBODNEJ, NIEZALEŻNEJ POLSKI"

 MARSZAŁEK JÓZEF PIŁSUDSKI




Wtedy zwyciężyli, ale zemsta pokonanych skumulowała się na kolejnym pokoleniu, na ich dzieciach, których mordowano fizycznie i moralnie, robiąc z nich degeneratów, gwałcicieli, pijaków i morderców. Dlatego nie zamierzam się wypowiadać na temat ludzi, którzy jeszcze dziś, idąc tropem sowieckiej propagandy - oskarżają Żołnierzy Niezłomnych o zbrodnie. Ostatnio do tego grona dołączył Paweł Kukiz z Kukiz15. No cóż, powiem krótko - dla mnie nie ważne co już ten pan powie, lub czego nie powie, co zrobi lub czego nie zrobi - dla mnie jest już szmatą. O ile jeszcze jakiś czas temu łudziłem się co do jego osoby, to teraz czar prysł definitywnie. Kukiz to dla mnie historia, a wkrótce do historii również przejdzie cały jego klubik, który już się rozpada. No dobrze kochani, to tyle w tym temacie - mam nadzieję że nie będziecie ulegać presji lewactwa i powtarzać bzdur na temat Niezłomnych, stworzonych przez ludzi, dla których byli oni śmiertelnym niebezpieczeństwem, gdyż zwycięstwo Wyklętych oznaczałoby jednocześnie klęskę tych wszystkich komunistycznych kreatur, którzy na dziesięciolecia opanowali Polskę, przekazując Ją następnie (jak dętą szmatę) w ręce swych wyalienowanych z patriotyzmu (a często i z moralności, bowiem niedaleko pada jabłko od jabłoni), potomków. A wcale nie trzeba być genetycznym potomkiem Żołnierzy Wolności, aby utożsamiać się z ich ideałami - choćby ja. Moja osoba posiada geny niemieckie (od strony ojca), a od strony matki, jej dziadek należał do przedwojennej KPP (Komunistyczna Partia Polski). A mimo to, gen wolności jednak (w jakiś sposób) przetrwał w mojej rodzinie i mojej osobie. I wierzę że podobnie będzie z wieloma milionami innych Polaków.







 CDN.

poniedziałek, 27 lutego 2017

KOMUNIZM - CZYM BYŁ, CZYM JEST, DO CZEGO DĄŻY? - Cz. V

ANALIZA NAJKRWAWSZEJ I

NAJBARDZIEJ TOTALITARNEJ TYRANII

W DZIEJACH LUDZKOŚCI


NIE ZNOSZĘ TEJ PIEŚNI, ALE W NIEJ ZAWARTY JEST DOKŁADNY PLAN TRIUMFU KOMUNIZMU NAD CAŁYM ŚWIATEM





"ZASTANAWIALIŚCIE SIĘ KIEDYŚ - 
DOKĄD UCIEKNIECIE, 
GDY NIE BĘDZIE JUŻ GDZIE UCIEC?"


To jest bardzo ciekawe i ważne pytanie moi drodzy, a każdy (w miarę inteligentny) człowiek, żyjący w tak "ciekawych" czasach jak nasze - powinien je sobie zadać i zastanowić się nad odpowiedzią. Dokąd bowiem uciec, gdy nie ma już gdzie uciec? - hm. Komunizm ewoluuje (przepoczwarza się), przybiera wiele kształtów i form, niekiedy sam się wyklucza a nawet występuje na pozycjach... antykomunizmu (jak to miało miejsce np. z komunistami zachodnimi, tzw.:. ewolucjonistami, którzy otwarcie krytykowali marksizm-leninizm w formie sowieckiej, z pozycji oczywiście - a jakże by inaczej - "wolnościowych"). Opętańcza wizja "wolności", jaka jest dziś wręcz wymuszana w Europie czy Stanach Zjednoczonych przez będącą tam u władzy (nie tylko politycznej - pisząc "władza", mam na myśli przede wszystkim władzę nad umysłami, czyli przede wszystkim kultura i uniwersytety, władza polityczna jest jedynie samoistnym - choć ważnym - wykwintem kulturowego prania mózgów), lewicę kulturową, jest tak naprawdę zawoalowaną formą zniewolenia ludzkości. Należy bowiem pamiętać (i wiedzieli o tym najwięksi ideolodzy komunizmu, z Marksem, Engelsem czy Spinellim na czele), że komunizm nie jest w stanie samoistnie przetrwać w żadnym wolnym, demokratycznym ustroju. 

Już dziś zresztą pojawiają się głosy w Unii Europejskiej - która uważa siebie za kwintesencję demokracji, wolności i praw człowieka - że wybory są elementem nieprzystającym do (dzisiejszej) demokracji. A dlaczego? Z prostego powodu, nie można pozwolić aby za nas, ludzi światłych i będących elitą elit, decydował jakiś motłoch, który w tych wyborach poprze jedną partię, w drugich inną, a w trzecich wybierze jakichś anty-systemowców, zupełnie niepowiązanych zależnościami, na których nie będzie większych możliwości wpływu. Nie można więc losów projektu demokracji (czytaj: komunizowania) Europy (a potem, z czasem całego świata), zostawiać w rękach jakiegoś motłochu, który kieruje się emocjami lub względami ekonomicznymi. Czyli wniosek jest jasny - wybory (czyli możliwość osobistego decydowania obywateli o kształcie politycznym ich kraju), jest to element wrogi "demokracji", a co za tym idzie - niech więc rządzi nami oświecona elita, która zaprowadzi nas ku "powszechnemu szczęściu". Takie głosy już się pojawiają zarówno w Parlamencie Europejskim jak i w Komisji Europejskiej, widać więc wyraźnie że proces komunizowania Unii Europejskiej (a co za tym idzie całej Europy), musi zostać przyspieszony. I teraz znów należy wrócić do mojego pytania: "Dokąd uciec, jak nie ma gdzie uciec?" O co chodzi w tym pytaniu? Otóż jest to związane właśnie z tym, do czego dąży lewica kulturowa (czyli lewactwo) na całym świecie - do systemu totalitarnego, w którym niewielka, "oświecona" elita, będzie kontrolowała całą resztą tzw.: motłochu. 

No ale, aby realnie kontrolować ludzi, należy najpierw uniemożliwić im ucieczkę z owego "raju", bo jeśli oni uciekną, to owi lewacy zostają w przysłowiowej "ręce w nocniku". Ludzie nie mogą uciec, muszą słuchać, pracować, spać, jeść, od czasu do czasu kopulować i nic więcej - polityka bowiem nie jest dla motłochu (według proroków lewicy kulturowej), tylko dla ludzi, którzy urodzili się lub zostali wychowani by nią kierować (a którzy do żadnej pracy się nie nadają i bez pracy tych, wykorzystywanych przez siebie ludzi, zginęli by marnie, przedtem próbując zjeść własne pieniądze). Ale pytanie brzmi - jak uwięzić ludzi i zmusić ich do posłuszeństwa? Na to pytanie są dwie odpowiedzi, jedna nieskuteczna, a druga... skuteczna. Zacznijmy od pierwszej - metoda nieskuteczna to po prostu zamknąć obywateli w jednym państwie, wprowadzić kontrole na granicach, paszporty wydawane tylko za specjalnymi poruczeniami władzy, barierki, skrupulatne prześwietlania - wszystko to przerabialiśmy w czasach komuny (leninowskiej). Tylko problem polega na tym, że człowiek jest tak inteligentną istotą, że potrafi się wydostać nawet z największego więzienia, niekiedy co prawda przypłaci to życiem - owszem - ale wówczas przynajmniej zginie wolny (ile jest przykładów jak w czasach komuny Polacy uciekali na Zachód i do Ameryki, która wydawała się wówczas prawdziwym rajem, w porównaniu z tym co było w tzw.: Bloku Wschodnim. Samochodami, samolotami, statkami, nawet pontonami próbowano przedostać się do Świata Zachodu. I tak było we wszystkich państwach komunistycznych, ilu np. zginęło Niemców z Berlina Wschodniego, którzy próbowali przedostać się przez mur do strefy zachodniej?). Nie ma więc takiego więzienia, z którego nie dałoby się uciec, a chodzi właśnie o to, aby nikt nie uciekał.

Jest sposób - realny, skuteczny sposób. A zrobimy wszędzie tak samo, ujednolicimy wszystko w taki sam sposób i w takiej samej formie, zniesiemy granice, wprowadzimy jeden reżim - gdzie wówczas uciekniecie małe ptysie, jak nie będzie już gdzie uciec bo wszędzie będzie tak samo? I do tego właśnie dąży lewica kulturowa, czyli międzynarodowe lewactwo, to jest jej obecnie główny cel - likwidacja granic, zróbmy wszędzie wspólną Europę, wprowadźmy jedno prawo unijne, zwiększmy prerogatywy instytucji unijnych (pamiętacie hasło: "Więcej Europy?"), podporządkujmy państwa narodowe kompetencjom urzędników Unii Europejskiej, sprowadźmy władze krajowe, do roli zarządców unijnych prowincji, sprawujących swą władzę z namaszczenia Brukseli. Wybory można nawet zostawić (a co, niech ludzie myślą że mają na coś wpływ), w ramach unijnej "demokracji", w której w każdym państwie mogą sobie istnieć różne partie - lewica, prawica, centrum - niech będą, niech ludzie sobie głosują na którą partię chcą - lewicę, prawicę, centrum - to nie ma znaczenia. Nie ma znaczenia, bowiem chodzi o to, aby wszystkie te partie, organizacje (a przede wszystkim) polityków, przerobić na jedną modłę, gdzie kluczowe spory ideologiczno-egzystencjalne przestaną mieć jakiekolwiek znaczenie, bo i tak wszyscy oni będą wyznawać ideologię lewicowo-liberalną (nie macie wrażenia że to wszystko jest już realizowane od ładnych kilkunastu lat? 

Zauważcie jak w obecnych czasach podział na lewicę i prawicę stracił sens, bowiem różnice właściwie się zacierają, zauważcie też - co jest równie ciekawe - że znajdują się "katolicy" czy ogólnie "chrześcijanie" którzy wzywają do... aborcji, czyli mordowania nienarodzonych, niczemu niewinnych istot, które nie są w stanie same się obronić, innymi więc słowy odhumanizowuje się człowieka - np. "naukowo" wmawia się nam że pochodzimy od małp , że w zasadzie to niewiele różnimy się od zwierząt - natomiast uczłowiecza się zwierzęta (są feministki, które bardziej płaczą nad losem wigilijnych karpi, niż nad dokonaną aborcją własnych dzieci) i drzewa (nie wolno wycinać drzew, bo biedne drzewka cierpią i robi im się smutno, natomiast można do woli dokonać eutanazji, nawet wtedy, gdy osoba której ona ma dotyczyć, nie godzi się na nią - jak ostatnio stało się w Holandii, gdzie pielęgniarka dokonała przymusowej eutanazji, na walczącej z nią o życie staruszce). Ludzi sprowadza się do kategorii zwierząt, mówiących małp, które mają pracować dla dobra "oświeconych elit zarządzających". Totalitaryzm i odhumanizowanie ludzi, od początku było celem tej zbrodniczej ideologii (o czym bez ogródek pisał Marks), której obecnie najmłodszą odnogą jest właśnie genderyzm. 


prof. MONIKA PŁATEK - (lewaczka i feministka):
"W ZWIĄZKACH JEDNOPŁCIOWYCH, 
RODZI SIĘ TYLE SAMO DZIECI, 
A CZĘSTO WIĘCEJ, 
NIŻ W ZWIĄZKACH RÓŻNOPŁCIOWYCH"





Ale prawdziwe pytanie brzmi - CZY MY POTRAFIMY TO DOSTRZEC? Ilu z nas zostało już mentalnie przefiltrowanych do tego stopnia, że w zasadzie bardzo trudno jest nam odróżnić prawdę od fałszu, dobro od zła, propagandę od informacji? Ja widzę po sobie, wiele negatywnych rzeczy dostrzegam i potrafię je wskazać, ale też wiele pomijam, uciekają mi, nie potrafię ich wyłapać - też zostałem do pewnego stopnia sformatowany, i gdybym nie poszukiwał odpowiedzi na własną rękę, pewnie uważałbym że tak właśnie musi być. A ilu jest takich, którzy albo nie mają czasu na poszukiwanie prawdy, albo po prostu im się nie chce tego czynić? I tutaj muszę postawić drugie pytanie, które jednocześnie bardziej jest faktem już istniejącym, a mianowicie:


"MY NIE JESTEŚMY W STANIE MYŚLEĆ NORMALNIE - NAWET JEŚLI WYDAJE NAM SIĘ 
ŻE MYŚLIMY NORMALNIE"


 I to jest właśnie największe obecnie zwycięstwo międzynarodowego lewactwa - przekonać ludzi (na różne sposoby i możliwości), aby uwierzyli, że myśląc tak jak chcą tego "oni" - myślą normalnie, demokratycznie, europejsko, wolnościowo, są otwarci (nie znoszę tego słowa, szczególnie jak słyszę w mediach jak jakiś lewacki głąb co rusz mówi że chciałby aby Polska była krajem otwartym - do jasnej cholery, myśmy już to przerabiali w naszej historii, wielu już nas "otwierało", ostatnim razem w 1939 r. otworzyli nas wspólnie z dwóch stron - Hitler od zachodu a Stalin od wschodu - takiej otwartości chcecie? Pytanie oczywiście retoryczne, z lewackimi głąbami nie rozmawiam), i w ogóle tacy empatyczni o dobrych serduszkach, co to nad rybką zapłaczą a własne dziecko zamordują, kotka przygarną a starą matkę oddadzą do domu starców etc. etc. Ta cała lewica kulturowa, czyli to całe lewactwo, jest w swej istocie i celach antytezą tego co głosi. Jeśli głoszą potrzebę demokratyzacji, to wiadomo że chodzi im o totalitaryzację (oczywiście w takich ramach, jakie zażyczą sobie ich panowie, bowiem nie miejmy złudzeń - prawdziwi demiurdzy współczesnego komunizmu, to jest bardzo nieliczna, acz niezwykle majętna i wpływowa grupa wzajemnie wspierających się - również za pomocą najróżniejszych tajemnych zakonów - ludzi, poniżej są specjalnie dobrani i opłacani aktywiści, a najniżej... masy, otępiałe, zindoktrynowane masy, które wierzą w to że np. Trump to faszysta, lub że Kaczyński chce odebrać kobietom ich prawa - do mordowania dzieci). 

Jeśli mówią o wolności, mają na myśli wolność na swoich zasadach, czyli wolność państwa do niewolenia obywateli (oczywiście w ramach ideologii lewicowej, bo jeśli zwycięży w danym kraju opcja antykomunistyczna, wówczas wszędzie podniosą się głosy o łamaniu "zasad państwa prawa", "wolności obywatelskich" i "praw kobiet"). Jeśli mówią o tolerancji, mają na myśli przymus tolerancji wszystkich, których oni wskażą (a im wskażą ich mocodawcy, którzy to wszystko finansują), przy jednoczesnym braku NAJMNIEJSZEJ tolerancji dla inaczej od nich myślących. Jeśli mówią o wolności słowa i mowie nienawiści, mają na myśli wolność słowa w obrębie własnych przekonań i kontrkulturowej pełzającej rewolucji, oraz potrzebie kar (w tym również finansowych a niekiedy i więzienia), dla swoich przeciwników politycznych np. w internecie, przy czym oni sami mogą wszystkich obrażać do woli, mogą prezentować swoje kloaczne wytwory (jak choćby ostatnią inscenizację "Klątwy" w Teatrze Powszechnym w Warszawie, gdzie chorwacki reżyser o trudnym do wymówienia nazwisku - nazwijmy go, jak ostatnio zapodał Marian Kowalski - Fiutowicz, nasrał na widzów i nazwał to sztuką), i wtedy jest dobrze, wtedy to jest "wolność słowa", "performance artystyczne" i w ogóle pełna kulturka. 



"CZYM SIĘ RÓŻNI DZISIAJ NIEZALEŻNY ARTYSTA OD CZŁOWIEKA PSYCHICZNIE CHOREGO - TYM, ŻE CZŁOWIEK PSYCHICZNIE CHORY JEST OBJĘTY OPIEKĄ MEDYCZNĄ, A TEN PSEUDO ARTYSTA NIE JEST OBJĘTY NAWET OPIEKĄ PROKURATORA"

"ZARZUCANO PANU ŻE KRYTYKUJE PAN SPEKTAKL, KTÓREGO PAN NIE WIDZIAŁ"

"NIE TRZEBA CHODZIĆ DO BURDELU, ŻEBY WIEDZIEĆ ŻE TAM CZŁOWIEK ZBAWIENIA NIE DOSTĄPI - TYLE W TEMACIE"




Wtedy jest dobrze, gdy obraża się chrześcijan (i jednocześnie wychwala "papieża" Franciszka - który jasno mówi że jest komunistą i twierdzi że nie jest chrześcijaninem ten, kto nie przyjmie do siebie muzułmanów z opuchniętymi jądrami, ajfonem i  Koranem w dłoniach, oraz że chrześcijanie powinni nadstawiać drugi policzek. Drogi "papieżu" Franco-Franciszku - chrześcijanin przede wszystkim musi dzierżyć w dłoni Biblię i miecz, aby dzięki temu pierwszemu upowszechniać etykę i moralność, a dzięki temu drugiemu - opierać się i niszczyć wszystkich, którzy stanowią zagrożenie dla jego rodziny, domu, miasta czy ojczyzny - w tym przypadku komunizm kulturowy i muzułmanizm wojujący po Europie. Dziś Paryż, Malmo i Sztokholm sobie płoną - pięknie - tam już zresztą nie ma prawdziwych chrześcijan, czy choćby prawdziwych mężczyzn. Szkoda tylko że giną w taki sposób. Swoją drogą - pamiętacie jak jeszcze bodajże w 2015 Jarosław Kaczyński wspomniał o istnieniu w Szwecji stref no-go, jaki lewacki hejt się wówczas na niego uaktywnił?). Kończąc i podsumowując ten wątek, który wcisnąłem tutaj trochę na siłę - zastanówmy się przez moment nad tym wszystkim, szczególnie zaś nad pytaniem: "Co uczynimy, gdy nie będzie już gdzie uciec?" Jaką przyszłość zostawimy naszym dzieciom - zastanówcie się nad tym teraz, póki jeszcze nie jest za późno. 

Nie chcę i nie zamierzam bowiem żyć w świecie, w którym ktoś w imię "wolności" odbierze mi prawo do wyrażania własnych myśli i własnych poglądów - byłoby to bowiem piekło w którym życie stałoby się katorgą. Jednak największą krzywdę wyrządzilibyśmy wówczas naszym dzieciom i potomkom, gdybyśmy to komunistyczne (i muzułmańskie) zagrożenie zbagatelizowali i z założonymi rękoma oczekiwali na swój los. Nie ma u mnie zgody na żadne lewackie eksperymenty kulturowo-społeczne ani też na indoktrynację (jakąkolwiek, choćby poprzez publiczne piątkowe modły w meczetach, blokujące ruch uliczny w Londynie czy Paryżu) muzułmańską w Polsce czy Europie. Mam nadzieję że są tam jeszcze miliony (a może nawet dziesiątki milionów) Europejczyków, myślących podobnie jak ja. Przyszłość kochani, zależy od determinacji i działania, lewactwo wcześniej czy później padnie, z muslinami przyjdzie trochę dłużej powalczyć, ale muszą zostać wyparci z Europy - zrozumcie bowiem że jeśli tu zostaną, to Was przykryją turbanami, bo lewactwo wmówiło Wam, że posiadanie dzieci to jakieś wielkie zło, że najlepiej jest dziecko zabić a przygarnąć do siebie pieska czy kotka (biała franca z Watykanu też mówi że chrześcijanie nie powinni rozmnażać się zbyt często). Odrzućcie więc komunizm, wróćcie do wartości chrześcijańskich waszych przodków - to są jedyne pozytywne korzenie, na których jeszcze będzie można coś odbudować (po walkach jakie Was czekają). I myślę (wręcz jestem pewien) że do takiej odnowy wcześniej czy później dojdzie, wolałbym tylko aby było to wcześniej niż później, bo każde takie opóźnienie to kolejne niewinne żywoty, ofiarowane na ołtarzu obezwładniającej nas poprawności politycznej, ekumenizmu i refugees welcome. 



PS: W KOLEJNYM TEMACIE WRACAM JUŻ DO KONTYNUACJI OPISYWANIA CHRZEŚCIJAŃSKIEGO MISTYCYZMU W STAROŻYTNOŚCI


CDN.
   

sobota, 25 lutego 2017

KOMUNIZM - CZYM BYŁ, CZYM JEST, DO CZEGO DĄŻY? - Cz. IV

ANALIZA NAJKRWAWSZEJ I

NAJBARDZIEJ TOTALITARNEJ TYRANII

W DZIEJACH LUDZKOŚCI



ROZWÓJ MISTYKI CHRZEŚCIJAŃSKIEJ

W STAROŻYTNOŚCI



"GDYBYM MÓWIŁ JĘZYKAMI LUDZI I ANIOŁÓW, A MIŁOŚCI BYM NIE MIAŁ, STAŁBYM SIĘ JAK MIEDŹ BRZĘCZĄCA ALBO CYMBAŁ BRZMIĄCY" 
  
1 LIST DO KORYNTIAN (1 Kor 13)






Nareszcie wracam do siebie. Od dwóch dni jakieś choróbsko tak mnie przybiło do łóżka, że nie byłem w stanie nawet zrobić kilku kroków o własnych siłach. Całe dnie spędzałem w łóżku (do czego nie jestem przyzwyczajony i co budzi we mnie irytację). Ale powoli (głównie dzięki mojej Pani, bez której pomocy pewnie "zdychałbym" i kisił się w łóżku o wiele dłużej) dochodzę do siebie i myślę że już jutro będę w pełni formy (ja dość rzadko choruję, a jeśli już, to trwa to z reguły zaledwie kilka dni) i będę mógł wrócić do swoich obowiązków zawodowych i... do hobby, jakim jest prowadzenie tego bloga. No ale nie o sobie pragnę tutaj pisać - przejdźmy więc do meritum naszego tematu 


Mówiąc o chrześcijaństwie w starożytności, musimy oddzielić dwie epoki - pierwsza to czasy samego Jezusa Chrystusa oraz Jego bezpośrednich następców, czyli apostołów i późniejszego pokolenia ich uczniów, a druga to okres począwszy od II wieku po Chrystusie, który charakteryzował się znacznie większą niż wcześniej ascezą, pokutą i wewnętrzną konsolidacją Kościoła, będących nawiązaniem do najróżniejszych przypowieści samego Mistrza. Postaram się zaprezentować to wszystko w wielkim skrócie, bowiem gdybym miał się rozpisywać jedynie nad tym zagadnieniem dotyczącym Jezusa i Jego uczniów, zajęłoby mit ot kilka, albo nawet kilkanaście części tego tematu (który zresztą musiałby wtedy zmienić swą nazwę). Dzieje nauki Chrystusa zawarte są w ewangeliach Marka, Mateusza, Łukasza i Jana (nie licząc oczywiście apokryfów m.in.: Tomasza, Judasza czy Marii Magdaleny). We wszystkich tych czterech ewangeliach, na plan pierwszy wysuwa się słowo: "Kyrios" czyli "Pan". Jest to najpopularniejsze słowo używane we wszystkich ewangeliach, stąd można przyjąć że było używane również w czasach Jezusa bezpośrednio do Jego osoby. Było to bowiem określenie w tamtych czasach neutralne politycznie (w przeciwieństwie np. do Mesjasza), a pierwszym zwrotem gmin chrześcijańskich (prawdopodobnie także jeszcze w czasach samego Jezusa), były słowa: "Jezus (Chrystus) jest Panem".

Kolejnym określeniem, jakie spotykamy w ewangeliach (z informacją że używał ich sam Jezus), są słowa: "Syn Człowieczy". To stwierdzenie również jest neutralne politycznie i pierwotnie zostało umieszczone w Księdze Daniela (Dn. 7, 13-14): "Patrzałem w nocnych widzeniach, a oto na obłokach nieba przybywa jakby Syn Człowieczy. Podchodzi do Przedwiecznego i wprowadzają Go przed Niego. Powierzono Mu panowanie, chwałę i władzę królewską, a służyły Mu wszystkie narody, ludy i języki. Panowanie Jego jest wiecznym panowaniem, które nie przeminie, a Jego królestwo nie ulegnie zagładzie". Kolejnym określeniem Jezusa Chrystusa (za co m.in.: został oskarżony o bluźnierstwo i skazany na śmierć), były słowa: "Syn Boży" (J18, 33-37: "Wtedy powtórnie wszedł Piłat do pretorium, a przywoławszy Jezusa rzekł do Niego: "Czy Ty jesteś Królem Żydowskim?". Jezus odpowiedział: "Czy to mówisz od siebie, czy też inni powiedzieli ci o Mnie. Piłat odparł: "Czy ja jestem Żydem? Naród Twój i arcykapłani wydali mi Ciebie. Coś uczynił?" Odpowiedział Jezus: "Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi, biliby się abym nie został wydany Żydom (...) Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie"). Był też i inne, mniej popularne określenia postaci Chrystusa, jak: "Nauczyciel", "Syn Dawida", "Prorok", "Rabbi" czy "Zbawca".

Jezus Chrystus ze swymi naukami zwracał się bezpośrednio przede wszystkim do Żydów (bardzo rzadko do pogan, czyli do Rzymian). ale jeśli już to czynił, nikogo przy tym nie dyskryminował - podczas Jego nauk byli obecni zarówno mężczyźni jak i kobiety (co również było dla ówczesnych Żydów powodem oburzenia, bowiem nie przystoiło rabbiemu, za jakiego uznawali Jezusa, Jego uczniowie, rozmawiać z kobietami). Kobiety też, należały bodajże do najgorliwszych uczennic Mistrza, i trwały przy krzyżu w sytuacji gdy uczniowie (w obawie o swoje życie), rozpierzchli się i ukryli (prócz Józefa z Arymatei), a św. Piotr nawet wyparł się swego Nauczyciela. Jezus przestrzegał zasad religii mojżeszowej, ale nie czynił tego w sposób dogmatyczny (spotykał się z kobietami nawet podczas szabasu, nie krytykował cudzołożnic, a odpuszczał im grzechy - co również budziło niesmak. W czasach nauk Jezusa (które jak wiemy z Ewangelii św. Jana trwały "Trzy Paschy" - czyli trzy lata), Chrystus nauczał o zbawieniu duszy i jednocześnie zezwalał swym uczniom na zabawy, odbywanie hucznych biesiad i nie ma też dowodów że głosił umartwianie się i ascezę (jeszcze na początku II wieku w gminach chrześcijańskich, wiedziano że Jezus Chrystus - Mistrz i Nauczyciel, nie głosił ascezy. Zaczęło się to zmieniać na poważnie ok. 140 r.). Czasy działalności misyjnej Jezusa, przypadają na lata 27-30 (a to z tego względu, że Jan Chrzciciel oficjalnie rozpoczął swoją działalność jesienią 28 r. - "Było to w piętnastym roku rządów Tyberiusza Cezara" (Łk. 3,1-2). Z tymże iż w Syrii, ojczyźnie św. Łukasza, skąd pochodzi informacja o ukrzyżowaniu i śmierci Jezusa, rok zaczynano na przełomie września i października, dlatego też "piętnasty rok rządów Tyberiusza", zaczynałby się tam w październiku 27 r. i wówczas też zapewne swoją działalność rozpoczął Jan Chrzciciel, a wkrótce potem Jezus). Szerzej o naukach Jezusa Chrystusa opowiem w temacie: "Chrześcijanie i Żydzi, czyli jak doszło do podziału?" Miał zostać zabity na krzyżu dnia 8 kwietnia 30 r. Przyjmuje się że Jezus miał wówczas ok. 4 r. p.n.e. (podaje się również datę 5, 6 lub nawet 7 r. p.n.e.).


 PIOTR APOSTOŁ


Po śmierci Mistrza, pozostali Jego uczniowie (którzy w większości należeli do warstw ubogich - rybaków lub poborców podatkowych), w tym bardzo wiele kobiet. Wszyscy oni zostali teraz powołani do "łowienia ludzi" (czyli nauczania "Dobrej Nowiny Pomazańca Bożego") zamiast, jak dotąd - ryb. Pierwszym, który miał zjednoczyć społeczność Nazarejczyków (jak pierwotnie Żydzi jerozolimscy zwali chrześcijan), był apostoł Piotr, który jeszcze w tym samym 30 r. miał wygłosić płomienną mowę do skupionych w jednym z domostw w Jerozolimie - Galilejczyków (kolejne słowo, jakim Żydzi nazywali pierwszych chrześcijan), w którym namawiał ich by pokutowali i dali się ochrzcić, jak uczynił ich Mistrz - by oczyścić się ze swoich grzechów. Stwierdził że Jezus był Kyrios i Christos (czyli Panem i Pomazańcem, Mesjaszem). Bardzo szybko pod jego przewodem, liczba wiernych wzrosła (w Jerozolimie, gdyż tylko tam ograniczała się początkowo nauka Nazarejczyków), do 5 000 wiernych mężczyzn (nie licząc kobiet - gdyż wówczas liczby kobiet nie uważano za godną odnotowania). Ok. 35 r. nawrócony na chrześcijaństwo został Szaweł z Tarsu, czyli późniejszy św. Paweł. Działalność misyjna pierwszych apostołów, ograniczała się jedynie do nawracania samych Żydów (udało im się na przełomie lat 30-49, nawrócić wielu wpływowych faryzeuszy jak i sadyceuszy), lecz wychodzili również ze swymi naukami do pogan jerozolimskich - jak choćby Rzymianina Korneliusza z Cezarei, który stał się bodajże pierwszym poganinem, nawróconym na chrześcijaństwo).

Co ciekawe, przyjęcie nauki Chrystusowej, wcale nie musiało oznaczać wyrzeczenia się judaizmu, gdyż w pierwszym okresie (30-36 r.) zarówno św. Piotr, jak i inni Nazarejczycy uczęszczali do Świątyni Jerozolimskiej na modlitwy (z tym że tworzyli tam własną, wyodrębnioną grupę, gromadząc się w portyku Salomona). Dodatkowo codziennie zbierano się w domach prywatnych, na "łamanie się chlebem" i wspólne posiłki współwyznawców. Fundamentem tej wspólnoty, było wówczas oczekiwanie na zapowiedziane przez Mistrza - ponowne Jego przyjście, jako Mesjasza i Zbawiciela ludzkości. Wiara w Mesjasza pojawiła się w Palestynie po jej podboju przez Rzymian Pompejusza Wielkiego w 63 r. p.n.e. Wówczas to ponownie zaczęto wyczekiwać Mesjasza, który odtworzy "mesjańskie królestwo". Do tego celu prowadziła pokuta i skrucha, okazywana przez pobożnych Żydów, z tym że często owego mesjasza utożsamiano z prorokiem Eliaszem. Tą samą drogą kroczyli również pierwsi chrześcijanie, oczekując ponownego przyjścia swego mistrza - Jezusa Chrystusa. W okresie lat 32-36 trzykrotnie aresztowano apostoła Piotra i Jana, za każdym razem decyzję w sprawie aresztowania wydawał arcykapłan Świątyni - Kajfasz, który obawiał się rodzącej się wiary w "Zmartwychwstałego Mesjasza Jezusa z Nazaretu", oraz wybuchu zamieszek ulicznych na tle religijnym. Trzykrotnie jednak po krótkim czasie pobytu w lochach, byli zwalniani (również dzięki presji ludu). Do pierwszego morderstwa na pierwszych apostołach, doszło dopiero w 36 r. do tego czasu były już uformowane pierwsze zręby wspólnoty chrystusowej pod przewodnictwem apostoła Piotra, Jakuba (będącego najprawdopodobniej bratem Jezusa), Jana, Pawła (ta czwórka uważana jest za "filary Chrystusowej religii" i Barnaby. 





 
CDN.
   

środa, 22 lutego 2017

NIEWOLNICE - Cz.XXVII

CZYLI CZTERY HISTORIE

WSPÓŁCZESNYCH KOBIET

KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI

NIEWOLNICAMI


 HISTORIA DRUGA

TEHMINA

NIEWOLNICA Z PAKISTANU

Cz. VI






 Kobiety, zachęcane przez Sherry, uznały, że milczenie nie rani mnie wystarczająco i zdecydowały się ze mnie szydzić. Zaczęły rozmawiać między sobą głośno - wiedząc, że słucham - o "pewnej mężatce mającej romans z żonatym mężczyzną". W ten sposób za pomocą spojrzeń i ciętych uwag symbolicznie mnie kamienowały. Przestaliśmy z Aneesem przez jakiś czas uczęszczać na nasze spotkania towarzyskie. Anees wiedział, że jego przyjaźń z Mustafą była już ugruntowana i przyjmował w dobrej wierze moje różnorakie tłumaczenia, dlaczego zaczęłam unikać publicznych wystąpień. Nasze zniknięcie ze sceny towarzyskiej zostało jednak szybko zauważone i Mustafa zadzwonił do mnie, pytając:
- O co chodzi? Dlaczego się nie pojawiacie? 
Powiedziałam mu, że plotki i kpiny stały się dla mnie zbyt upokarzające i że sumienie nie pozwala mi być "tą drugą". Dodałam jeszcze, że nie będę tego dłużej znosić. Mustafę ogarnęła wściekłość. Zaczął krzyczeć, że żąda od tych ludzi całkowitej lojalności i że nie dał im żadnego prawa, aby stawali po stronie Sherry. Oczekiwał, że uszanują jego wybór.
- Zajmę się tym - powiedział na koniec. - Wszystko będzie dobrze. 

Następnego dnia doznałam wstrząsu, gdy zobaczyłam w drzwiach mojego domu Sherry w towarzystwie przyjaciółki, Kukkoo. Zaprosiłam je do swojej sypialni, lecz wszystkie trzy czułyśmy się nieswojo i unikałyśmy swego wzroku. Sherry była zdenerwowana i zła, ale przystąpiła do wyuczonej przemowy.
- Wiem o tobie, Tehmino - zaczęła. - Akceptuję to. Wiem, że ty i mój mąż się kochacie. On chce, żebyście nas odwiedzali. Nie mam nic przeciwko twojej obecności. Inne kobiety też nie. 
Kukkoo, na potwierdzenie jej słów, potaknęła głową. Byłam bardzo zmieszana i nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czułam się jak szmata. Sherry przekazała mi to, co kazał jej powiedzieć Mustafa, i zaczęła ciągnąć z niewzruszoną twarzą dalej:
- Słuchaj - powiedziała z naciskiem - przyszłam tutaj, bo Mustafa mnie przysłał, zrobiłam to pod przymusem. Ale ja chcę ocalić nasze małżeństwo! Nie chcę, żebyście się spotykali. Jeśli nie przestaniecie się spotykać to... to nie będę miała innego wyjścia i popełnię samobójstwo.
Potem zaczęła mnie prosić.
- Zniknij z mojego życia! - mówiła. - Zniknij z jego życia! To bardzo trudny człowiek... Nie znasz go, a ja go znam. Nie będziesz z nim szczęśliwa! Zrujnuje ci życie, tak jak zrujnował moje!
Próbowała mnie przekonać, ze Mustafa jest gwałtownym i niebezpiecznym człowiekiem. Twierdziła, że bił ją z błahych powodów: kiedy zapomniała powiedzieć służbie, żeby włączyli ciepłą wodę, kiedy położyła coś w niewłaściwym miejscu, nie oddała na czas ubrań do prasowania.

Historie, które opowiadała, brzmiały nieprawdopodobnie i Sherry na pewno zauważyła w moich oczach niedowierzanie. Dla mnie Mustafa był kochającym i czułym, a przede wszystkim rozsądnym człowiekiem. A przecież wiedziałam, że, choć niechętnie się do tego przyznawano, takie rzeczy zdarzały się w naszym społeczeństwie. Wiedziałam, że większość feudałów miało w zwyczaju takie traktowanie swoich kobiet. Większość, ale nie Mustafa! Najgorsze w tej rozmowie było to, że rozumiałam Sherry i wiedziałam, jaki ból sprawiają jej te - prawdziwe czy też wyimaginowane - zwierzenia. Zapytałam ją, dlaczego, skoro Mustafa jest taki straszny, z taką determinacją walczy, żeby go przy sobie zatrzymać.
- Chcę to małżeństwo utrzymać za wszelką cenę - oświadczyła. - Jakoś to przeżyję. Muszę to przeżyć. Jeśli będę próbowała odejść, zabierze mi moją córkę. Nie mogę jej z nim zostawić, nie mogę bez niej żyć. Musisz mi w tym pomóc, usuń się z jego życia! Proszę cię.
To oświadczenie także brzmiało prawdziwie. Kobieta pakistańska zniesie wszystko, byle tylko utrzymać małżeństwo. W naszym społeczeństwie małżeństwo może być czyśćcem, lecz rozwód to piekło. Mimo że kochałam Mustafę, wahałam się. Walczyłam ze swoim sumieniem, straszliwie pragnęłam postąpić honorowo. Późno w nocy podjęłam decyzję: to się musi skończyć, nigdy więcej nie zobaczę Mustafy, muszę go poświęcić. Jednocześnie jednak jakiś spokojny, ale zdecydowany głos wewnętrzny drwił ze mnie i mówił, że chciałabym być jedyną, którą wybierze.

Zadzwoniłam do Mustafy i oznajmiłam mu, że chcę z nim zerwać.
- Ranimy zbyt wielu ludzi - powiedziałam.
Uwagę miał zaprzątniętą akurat jakimiś problemami natury politycznej, więc powiedział mi tylko, że wkrótce do tego wrócimy. W ciągu następnych kilku dni biłam się z myślami: zrobiłam to, co powinnam, dlaczego więc byłam taka nieszczęśliwa? Minęły cztery dni i w drzwiach mojego domu pojawili się Mustafa z Sherry. Musiał ją wcześniej zbić, bo wyglądała na załamaną, z przekonaniem w głosie wyrecytowała, że prosi mnie, bym znów się z nimi spotykała. Mustafa posłużył się własną żoną, żeby zabiegała o jego kochankę! Czy świadczyło to o tym, że tak bardzo mnie kochał, czy o jego perwersyjnym charakterze, przed którym Sherry próbowała mnie ostrzec? Odsunęłam od siebie te wątpliwości i moje gorsze, samolubne ja uśmiechnęło się w duchu na myśl o moim zwycięstwie. Zaczęliśmy z Aneesem znów udzielać się towarzysko. Choć wrogość wobec mnie zmniejszyła się, wciąż jednak doznawałam wiele przykrości, szczególnie w takich chwilach wieczoru, kiedy panie i panowie rozdzielali się. Sherry często wodziła przy takich okazjach rej. Opowiadała o swoich doskonałych stosunkach z Mustafą i rzucała na przykład:
- Mustafa mówi, że kobiety, które mają romans z żonatymi mężczyznami, to dziwki.
Kobiety, spoglądając na mnie, zaczynały wtedy trącać się łokciami i chichotać.

Podczas jednego z przyjęć żony dwóch bogatych pakistańskich przemysłowców zaczęły, w mojej obecności, robić drwiące uwagi na mój temat. Poczułam się tak poniżona, że bliska byłam płaczu. Gdy powiedziałam o tym Mustafie, wpadł we wściekłość i obiecał, że da im nauczkę. Następnego dnia wezwał do Domu Gubernatora ich mężów.
- Chcę, by wasze żony poszły do Tehminy i ją przeprosiły - nakazał im. - Jeszcze dziś. Jeśli tego nie zrobią, zapamiętam to sobie. Wy zapłacicie za ich zniewagi. Możecie odejść!
Za parę godzin kobiety zjawiły się w moim domu z przeprosinami. Wszystkie te wydarzenia doprowadziły Sherry do takiego stanu, że zdecydowała udać się do Mekki na umrą (muzułmańską pielgrzymkę religijną). Mustafa i ja wykorzystaliśmy tę okazję i spędzaliśmy większość czasu razem. Rano widziałam się z nim sama, a wieczorem spotykaliśmy się razem z Aneesem z nim i jego przyjaciółmi na kolacji. Zadowolona byłam, że mogliśmy spędzać z Mustafą więcej czasu razem, ale gdy sobie przypomniałam, że Sherry znajdowała się teraz blisko Allaha, a ja byłam Mu coraz bardziej nieposłuszna, czułam strach. Sherry wróciła emanując błogością i spokojem. Wiadomo było, o co się modliła, więc czułam się nieczysta i napiętnowana. Martwiłam się, że Bóg wysłucha jej modlitwy. Bóg jednak, z sobie tylko znanych, cudownych powodów, wysłuchał moich próśb. Być może był to Jego sposób egzekwowania kary. 




Nasz romans wywęszyli dziennikarze i wszyscy, łącznie z moimi teściami, dowiedzieli się o naszym potajemnym związku. Biedny Anees jednak w dalszym ciągu nie zwracał uwagi na to, co mówiono, traktując to wszystko jako złośliwe plotki. Wiadomość o naszym romansie rozeszła się i dotarła do mojej matki w Londynie. Przyleciała do Pakistanu, żeby odbyć poważną rozmowę z Aneesem i ostrzec go o krążących plotkach. Słowo "skandal" doprowadzało ją do szaleństwa.
- Przestań spotykać się z tym człowiekiem - powiedziała do Aneesa. - Jeśli tego nie zrobisz, stracisz żonę.
- Będę się spotykał, z kim będę chciał - odpowiedział mojej matce Anees. - Nie obawiam się nikogo. - Co z ciebie za mąż? - wpadła we wściekłość moja matka. - Moja córka poznała cię będąc jeszcze uczennicą. To, kim się teraz staje, jest twoją winą. Jej ojciec potrafił jej strzec. To ty ją narażasz spotykając się z takim nikczemnikiem jak Khar.
Potem pokiwała głową i dorzuciła jeszcze:
- Wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Nie potrafisz nad nią zapanować!
Anees nie był tym, który dowiedział się ostatni... On po prostu nie chciał wiedzieć. Poczułam dla niego przebłysk szacunku, po raz pierwszy widziałam, jak postawił się mojej matce. To paradoksalne, że gdy wreszcie stanął na twardym gruncie, ten grunt okazał się ruchomymi piaskami.

Wkrótce potem Anees wyjeżdżał na tydzień służbowo do Singapuru, a ja, żeby otrząsnąć się z przygnębienia, postanowiłam towarzyszyć mu wraz z Tanyą w pierwszym etapie podróży, do Karaczi. Po jego wyjeździe zjawił się u mnie Mustafa, pod pozorem jakiegoś służbowego interesu. Zaprosił mnie na kolację do swojego starego przyjaciela i politycznego sprzymierzeńca, Mustafy Jatoi, który był głównym komisarzem leżącej na południu prowincji Sindh. Zaproszenie to było zaszczytem. Ród Jatoi, podobnie jak ród Bhutto, należał do miejscowej arystokracji. Tego samego popołudnia, gdy miała się odbyć kolacja, wpadła do mnie jedna z moich przyjaciółek i oświadczyła z przekonaniem, że Mustafa zakochał się jedynie w mojej aparycji.
- Kocha cię tylko dla twojej urody - orzekła. - Ładnie się ubierasz i przydajesz mu blasku. Ale poczekaj, gdy zobaczy cię z lokówkami na głowie albo wklepującą w twarz krem, przestanie cię kochać. Jemu podoba się opakowanie, nie to co jest w środku.
To, co powiedziała, wywarło na mnie duże wrażenie i zdecydowałam się poddać Mustafę próbie. Tego wieczoru przekraczałam próg oficjalnej rezydencji głównego komisarza Sindh, ubrana jak przebieraniec. Miałam na sobie jasnoniebieską sukienkę w szachownicę ze śmiesznymi, bufiastymi rękawami i trzema warstwami falbanek na wysokości kostek. Karczek z przodu sukienki, także obszyty falbankami, zdobiła nalepka przedstawiająca pastwisko, a na nim krowę z długim ogonem. 

Gdy się zjawiłam, Mustafa był w sypialni, więc poszłam tam, żeby się z nim przywitać. Miał na sobie świetnie skrojony czarny garnitur i wyglądał w nim niezwykle elegancko. Wzrok miał opuszczony, ponieważ wiązał krawat, lecz gdy na mnie spojrzał, mina mu zrzedła.
- A co to jest, do cholery? - spytał.
Z miejsca opuściła mnie pewność siebie. Było jednak za późno, żeby coś zmienić, i z wyrazem niesmaku i rezygnacji na twarzy zaprowadził mnie na kolację. Piękne i wytworne starsze kobiety z pępkami świecącymi kusząco pod egzotycznymi sari wpatrywały się we mnie. Szelest szyfonu jakby drwił ze mnie. Czułam się zupełnie nie na miejscu. Mustafa zapomniał o mnie tego wieczoru. Krążył między innymi kobietami i ostentacyjnie flirtował z najładniejszą z nich. Kilku mężczyzn podchodziło do mnie, żeby zamienić kilka słów, lecz zaraz potem, uczyniwszy zadość etykiecie, szybko się oddalało. Stałam ze szklanką coca-coli przyciśniętą do piersi i rozpaczliwie starałam się przykryć nią krowi ogon. Na próżno jednak. Przechyliłam szklankę, ale nie mogłam ukryć go całkowicie, a za to w zdenerwowaniu wylałam płyn na sukienkę. Jak na ironię z pomocą przyszedł mi Mumayaun Baig Mohammad, lokalny przedstawiciel coca-coli. Zaprowadził mnie do łazienki, gdzie zmyłam plamę. Potem stałam jeszcze w sypialni Jatoi sama, całą wieczność chyba i, ściskając w ręku suszarkę, modliłam się, żeby sukienka nie tylko wyschła, ale i wyparowała. Najlepiej razem ze mną! Kopciuszek potrzebował swojej dobrej wróżki, ale ona się nie zjawiała. W końcu, wciąż wilgotna i bardzo speszona, wśliznęłam się z powrotem do sali, gdzie odbywało się przyjęcie.

Mustafa poprosił jednego ze swoich przyjaciół, żeby odwiózł mnie do domu. Całą noc płakałam. Nareszcie wszystko stało się jasne, otworzyły mi się oczy, moja przyjaciółka miała rację. Mustafa kochał mnie tylko dla mojej urody i elegancji. Zadzwonił następnego rana. Kiedy powiedziałam mu, że moje przebranie miało być sprawdzianem, zapytał:
- Dlaczego robisz takie rzeczy? Wprawiłaś w zakłopotanie bardziej siebie niż mnie. Kocham cię dla ciebie samej, Tehmino. Jesteś kobietą pełną wdzięku i wyglądasz śmiesznie, kiedy próbujesz zachowywać się niegodnie. Nie dawaj się prowokować. Kocham cię taką, jaka jesteś. Dlaczego miałabyś się zmieniać? Mógłbym zmienić zdanie, jeśli stałabyś się zupełnie inną osobą. Rozumiesz to?
- Tak - odpowiedziałam płaczliwym głosem.
Przypieczętował swój punkt widzenia odwracając sytuację.
- Wyobraź sobie teraz - powiedział - że to ja przychodzę po ciebie ubrany jak klown. Byłabyś zadowolona? Nigdy. Czułabyś się zażenowana. Nie bądź głupia, bądź sobą.
Ta kolacja miała znaczenie jeszcze z innego, ważniejszego powodu: każdy zauważył moją obecność. Jakżeby mogli nie zauważyć? Karaczi aż huczało od świeżych plotek. Co piękna, młoda kobieta z mojej klasy robiła w towarzystwie Mustafy Khara, w czasie gdy jej mąż był służbowo w Singapurze? - pytano dookoła. 

Anees usłyszał o wszystkim po powrocie i w końcu mnie o to zapytał. Nie mogłam mu skłamać. Stwierdziłam, że skrócenie jego mąk było jedynym sposobem na pozbycie się moich. Opowiedziałam mu o wszystkim i poprosiłam o rozwód. Nie chodziło o to, że chciałam wyjść za Mustafę, rzecz w tym, że nie mogłam żyć z człowiekiem, którego zdradziłam, którego nie szanowałam i który mnie nie interesował. Anees, nawet w takim trudnym momencie, zachował się bardzo godnie. Powiedział, że da mi rozwód, i chciał tylko, żebym powierzyła mu opiekę nad Tanyą.
- Potrzebuję jej, Tehmino - powiedział. - Mam tylko ją. Będzie przypominała mi kobietę, którą kocham. Możesz dostać ją na drodze sądowej, ale proszę, zostaw mi ją, aż dojdę do siebie po twojej stracie. Bez was obu będę się czuł opuszczony. Proszę cię tylko o to jedno.
To prawda, że prawo islamskie zezwala na oddanie dziecka do momentu, aż dojrzeje, pod opiekę matki i że mogłam walczyć o Tanyę, ale wzruszyła mnie jego przemowa. Wiedziałam, że biedny Anees był dobrym człowiekiem, czułym i oddanym ojcem. Czułam, że z nas dwojga to ja byłam tą silniejszą i łatwiej mogłam przeżyć nagłą stratę Tanyi niż on. Zgodziłam się do czasu, aż zorganizuję sobie życie.




Moja matka była wściekła, ojciec wpadł w szał. Matka jeszcze raz przyleciała z Londynu zdecydowana udowodnić, że moje "zaślepienie" Mustafą spowodowane było chorobą psychiczną. W naszej rodzinie kobiety nie zakochują się. Takie zachowanie jest po prostu śmieszne. Kobietę wydaje się za mąż i od tej chwili nie wolno jej spoglądać na innego mężczyznę. Jeśli ja to zrobiłam, to oznacza, że zwariowałam. Zamówiła mi wizytę u najlepszego lekarza w Karaczi, doktora Haroona i niedwuznacznie od niego zażądała, żeby uznał mnie za chorą psychicznie. Jeśli ona nie mogła przekonać swojej córki, że jej postępowanie spowodowane jest brakiem równowagi psychicznej, to może będzie to w stanie zrobić dobry lekarz. Była to jeszcze jedna odmiana starego schematu: odkąd w dzieciństwie zachorowałam na zapalenie opon mózgowych, matka każdą moją próbę buntu próbowała tłumaczyć szaleństwem. Przed spotkaniem z lekarzem matka wzięła mnie na bok i ostrzegła:
- Nie mów mu... wszystkiego.
Wiadomo było, o co jej chodziło: jeśli utrzymywałam z Mustafą stosunki cielesne, miałam się do tego nie przyznawać. 

Po jednej z przedłużających się sesji, podczas której wyciągnął ze mnie, rzecz jasna, prawdę, psychiatra orzekł, że jestem najzupełniej normalna, i tak określił przyczynę mojego "upadku":
- Mustafa jest zawodowym uwodzicielem. Pani córka jest naiwna i stała się jego ofiarą.
To tylko częściowo uspokoiło matkę. Nie byłam skończoną dziwką, ale, według niej, Mustafa nie próbowałby mnie uwodzić, gdybym nie dała mu do zrozumienia, że może to robić. Ja byłam zatem winna nieszczęściu, które odcisnęło piętno na mojej i mojej rodziny reputacji!
- Po twoich oczach widać, że pozwoliłabyś się uwieść! - oskarżała mnie matka. - Mężczyzna z opinią Mustafy Khara na pewno nie zbliża się do przyzwoitych kobiet. Jego pociąga ten rodzaj kobiet, które stają się utrzymankami i kochankami. Nie zbliżyłby się do żadnej z moich córek.
Teraz matka skoncentrowała swoje wysiłki na działaniach zmierzających do tego, co można by nazwać "naprawianiem szkód". Znowu stałam się bierna i uległa, miałam poczucie winy. Byłam znów małą dziewczynką, podporządkowującą się autorytetowi rodziców i materialnej rzeczywistości, ponieważ oni byli teraz jedynym źródłem mojego utrzymania. Miałam w głowie za duży zamęt, żeby robić jakieś plany uniezależnienia się, i jeśli miałam jakąkolwiek osobowość, to teraz ją straciłam.
Matka wysłała mnie z powrotem do Lahore pod opiekę mojej babki. Nie pozwalano mi nigdzie samej chodzić, nie mogłam dzwonić ani odbierać żadnych telefonów. Nie wolno mi było też spotykać się z przyjaciółmi. Czułam się zapędzona w ślepą uliczkę.

Mustafa był tematem "więcej niż tabu", a poza tym wciąż był żonaty i bardzo zajęty polityką. Stałam się w moich własnych oczach wyrzutkiem. Moja skandaliczna reputacja, rozwód oraz "porzucenie" Tanyi spowodowały, że straciłam całkiem poczucie własnej wartości. W sposób zupełnie naturalny znowu, tak jak w dzieciństwie, wykonywałam polecenia matki, a w chwilach przebłysku świadomości modliłam się o boską interwencję. Przeniesiono mnie z domu babki do rodzinnego domu mojego ojca w północno-zachodniej części kraju, która jako żywo przypominała amerykański Dziki Zachód. Miał opiekować się tam mną starszy brat mojego ojca. Żyłam pomiędzy prostymi ludźmi, dla których takie tematy jak miłość czy rozwód były absolutnym tabu, nawet kobiety nie pozwalały mi na żadne zwierzenia. Całymi dniami albo spałam, albo słuchałam muzyki w swoim pokoju.






 CDN.
    

ANTYCZNY SPACER ULICAMI GRODU DZIEWICZEJ PALLADY - Cz. III

CZYLI PRZECHADZKA 

PO ATENACH Z CZASÓW PERYKLESA

(TUŻ PRZED WYBUCHEM WOJNY PELOPONESKIEJ)

ok. 433 r. p.n.e.






KYDATENAJON i MELITE

Cz. III


"PRZODKOWIE NIE MIELI POLITEIA, KTÓRA WYCHOWYWAŁA OBYWATELI TAK, ABY UWAŻALI NIEPOKÓJ ZA DEMOKRACJĘ, BEZPRAWIE ZA WOLNOŚĆ, MÓWIENIE CO SIĘ KOMU PODOBA ZA RÓWNOŚĆ, A WOLNOŚĆ ROBIENIA TEGO WSZYSTKIEGO ZA SZCZĘŚCIE"

ZŁOŚLIWY KOMENTARZ IZOKRATESA W "AREOPAGITYKU", 
NA TEMAT USTROJU DEMOKRATYCZNEGO




Dochodzimy w swej podróży po Atenach, do miejsca szczególnego, jeśli chodzi o ustrój polityczny tego polis. Przed nami bowiem ukazuje się majestatyczne wzgórze Pnyks - symbol ateńskiej demokracji. Samo wzgórze istniało tutaj od chwili założenia miasta, ale jako miejsce zgromadzeń ludowych, pełni swą rolę stosunkowo niedawno, od ok. 507 r. p.n.e. Po roku 460 p.n.e.  przeprowadzono tutaj prace, związane z usuwaniem zarastających wzgórze krzewów i wycinką nielicznych cyprysów, porastających zbocze, aby łatwiej można było się tutaj gromadzić. W latach późniejszych (od ok. 445 r. p.n.e.), wyrównano teren, który natychmiast został wyłożony płytami. Nim przejdę do bardziej szczegółowego opisu tego miejsca, na początek trochę historii z nim związanej. Mianowicie ustrojem politycznym Aten, którego symbolem stał się właśnie Pnyx, była demokracja. Oficjalnie ustrój ten został wprowadzony wraz z reformami ustrojowymi Klejstenesa z 507 r. p.n.e., realnie jednak jego obecna forma istniała dopiero od reform Efialtesa i Peryklesa z 462 r. p.n.e. Potem doszło jeszcze do obalenia demokracji (na drodze demokratycznej, podczas głosowania na Zgromadzeniu Ludowym), w czerwcu 411 r. p.n.e. i powrotu do ustroju oligarchicznego, za sprawą przywódców opozycji arystokratycznej - Pejsandera, Teramenesa, wspierającego ich stratega Frynichosa, oraz Antyfona. Ustrój oligarchiczny, który został tam wówczas wprowadzony (Rządy Czterystu), po czterech miesiącach, w wyniku obaw o możliwość uderzenia na Ateny floty wojennej (złożonej w ogromnej większości ze zwolenników demokracji), nad którą miał zapanować Frynichos, ale mu się ta próba nie udała, doszło do kolejnego zamachu stanu i wprowadzono oligarchię umiarkowaną. 

Tramenes wyłamał się z tej czwórki i na czele swych zwolenników obalił Rządy Czterystu, wprowadzając ustrój zmodyfikowany (demokratyczno-oligarchiczny, przy czym on sam twierdził że jest to powrót do dawnego ustroju Solona z 594 r. p.n.e.), przyznający pełne prawa obywatelskie najbogatszym 5 000 ludziom, zdolnym samemu zakupić ekwipunek hoplity, którzy od tej pory mieli prawo głosować na Zgromadzeniu Ludowym na Pnyksie (w rzeczywistości ta liczba i tak była większa i dochodziła do 9 000), skompromitowanych oligarchów skazano na pohańbienie i utratę czci ("atimia"), dodatkowo Antyfona skazano na śmierć, Pejsandros uciekł, a Frynichos przedostał się na Samos, gdzie stacjonowała flota. Rządy Teramenesa i 5 000 najbogatszych obywateli, również trwały stosunkowo krótko, kolejne kilka miesięcy, by po nowym roku (410 p.n.e.) i zwycięstwie jakie odniosła flota ateńska nad połączonymi siłami morskimi Sparty i Persji pod Kyzikos, obywatele sami przywrócili demokrację, obalając z kolei Teramenesa, którego (bezpodstawnie) oskarżono o próbę odebrania weteranom prawa do darmowych posiłków w Prytanejonie. On również został skazany na śmierć, a gdy wkrótce potem (maj-czerwiec 410 r. p.n.e.) do Aten przybył Alkibiades - dowódca ateńskiej floty wojennej Morza Egejskiego, by rozmawiać z rządem Teramenesa, powitano go ponownie na Pnyksie, przywracając prawo wyborcze wszystkim prawie 60 000 Ateńczyków (oczywiście samym mężczyznom, urodzonym z obojga rodziców będących Ateńczykami).

Po raz kolejny doszło do zmiany ustroju politycznego Aten, po klęsce w bitwie morskiej ze Spartanami pod Aigospotamoi (wrzesień 405 r. p.n.e.) i kapitulacji Aten po czteromiesięcznym oblężeniu miasta (maj 404 r. p.n.e.). Co prawda demokracja jako ustrój była już krytykowana od 406 r. p.n.e. i pewnego wydarzenia jakim wówczas żyły Ateny. Po zwycięstwie w bitwie morskiej pod Arginuzami, ateńscy dowódcy dopuścili się zbrodni (z punktu widzenia obywatelskich standardów ustroju demokratycznego), gdyż pomimo wygranej bitwy, nie wyłowili z wody ateńskich rozbitków, którzy wpadli doń w wyniku uszkodzenia części jednostek. Ci żołnierze utonęli, podczas gdy flota spokojnie odpłynęła. W Atenach wytoczono proces wszystkim strategom, którzy wówczas dowodzili bitwą i skazano ich na karę śmierci. Oni bronili się tym, że gwałtowna burza uniemożliwiła im podjęcie działań ratunkowych, ale nie przekonało to obywateli. Podczas tego procesu wielokrotnie złamano procedury, które dotąd obowiązywały, tak jakby dążono za wszelką cenę do skazania dowódców na śmierć (np. wszystkich sądzono razem na jednym procesie, co było pogwałceniem prawa, oraz oskarżono ich dodatkowo o zdradę na rzecz Sparty - o co nie było najmniejszych dowodów). Mimo to wszystkich ośmiu obecnych skazano na śmierć (dwóm nieobecnym wówczas w mieście udało się uniknąć kary), pomimo że dowody winy, świadczących przeciwko nim praktycznie nie było (poza samym faktem nieudzielenia pomocy rozbitkom), a dowody przemawiające za ich obroną (rozszalała burza, wzburzone morze, możliwość zderzenia okrętów podczas prób ratunkowych), były dość mocne. Wszystkich obecnych na procesie skazano jednak na śmierć. Potem się okazało, że proces miał bardzo wiele uchybień, nie uwzględniono wielu dowodów, świadczących o niewinności oskarżonych, a dodatkowo złamano procedury prawno-ustrojowe podczas tego procesu. Bardzo szybko gniew ludu przełożył się z oskarżonych na oskarżycieli, którym równie szybko wytoczono nowy proces i których także skazano na śmierć. 




Przez takie właśnie praktyki, ustrój demokratyczny był bardzo krytykowany na przełomie lat 406-404 p.n.e. i gdy Ateny skapitulowały przed Lacedemończykami (Spartanami), ponownie przeprowadzono zmianę ustroju. Na początku była to zmiana w miarę liberalna, po prostu skompromitowaną demokrację, zastąpiono ponownie oligarchią (zmiana została przeprowadzona przez członków klubów klas wyższych, czyli - "hetaireiai"), którą wprowadzili - Teramenes, Drakonides i Krytiasz (był wujem matki Platona). Obecność spartańskiej floty w Pireusie i spartańskich hoplitów na Akropolu, skłoniła lud, by na Zgromadzeniu Ludowym na Pnyksie, zagłosował nad zmianą ustroju i wprowadzeniem rządów Komisji Trzydziestu, który był przedstawiany jako powrót do "ustroju przodków". Początkowo rządy Komisji Trzydziestu, były nawet popularne, zważywszy że przedsięwzięli oni surowe kary przeciwko sykofantom (donosicielom, którzy za pieniądze oskarżali ludzi przed sądami - czerpali z tego ogromne zyski). Szybko jednak ich rządy zaczęły przypominać tyranię. Zaczęły się polowania na ukrywających się demokratów i przejmowanie ich majątków przez nowe władze. Wkrótce uderzono też w metojków (pozbawionych praw politycznych, obywateli innych miast-państw, osiadłych lub urodzonych w Atenach). Krytiasz pragnął przejąć również majątki najbogatszych metojków, przeciwko czemu zaprotestował Teramenes, więc szybko został pozbawiony swej funkcji, uwięziony i stracony. Odtąd Ateńczycy zaczęli określać nowe władze mianem: "Trzydziestu Tyranów". Ponownie odtworzono funkcję oskarżycieli, rozwinięto donosicielstwo, zamordowano ponad 1 500 obywateli, podejrzewanych o sympatie demokratyczne. Władzę (wbrew nazwie) stanowiło tak naprawdę dziesięciu oligarchów z Krytiaszem na czele, jedenastu zarządzających więzieniem, oraz 300 pałkarzy patrolujących miasto, którzy budzili strach, samym swym pojawieniem, bowiem mogli aresztować i oskarżyć o zdradę (czyli sympatie demokratyczne, lub anty-lacedemońskie), każdego mieszkańca miasta. Wspierał ich także 300 osobowy odział spartański, stacjonujący na Akropolu. 

Tak wyglądała władza Trzydziestu Tyranów w praktyce, natomiast oficjalnie wprowadzili oni zmiany, które przyznawały prawo wyborcze jedynie 3 000 najbogatszych obywateli, całą resztą zaś traktując na takich samych zasadach jak metojków. W takich warunkach został przeprowadzony bunt Trazybula (o którym też pisałem w poprzedniej części), który obalił władzę Trzydziestu Tyranów, zmusił Spartan do opuszczenia Akropolu (wrzesień 403 r. p.n.e.), oraz zawarł układ z królem Sparty - Lizandrem, w którym zezwalano Ateńczykom na powrót do ustroju demokratycznego, pod warunkiem zaprzestania polityki mocarstwowej i nieodbudowywania Związku Morskiego, oraz zezwolenia wypędzonym teraz z miasta oligarchom, na odtworzenie swojego małego polis w Eleusis. Trazybul początkowo przyjął warunki, ale już w 401 r. ruszył zbrojnie przeciwko Eleusis i zdobył je, skazując najbardziej znienawidzonych zwolenników oligarchii (większość z nich z Drakonidesem na czele, została zabita jeszcze w 403 r. p.n.e. zaś Krytiasz zginął w czasie bitwy o Pireus), po czym ogłosił amnestię dla pozostałych, pod warunkiem że zaakceptują niezmienność ustroju demokratycznego. Odnowiona demokracja nabrała znacznie innego znaczenia, niż tylko polityczne - zaczęto ją deifikować (postawiono nawet na Akropolu posąg bogini Demokrati, której składano ofiary każdego 12 dnia miesiąca). Demokracja Trazybula z IV wieku p.n.e. znacznie różniła się od demokracji Efialtesa i Peryklesa z V wieku p.n.e. - ta bowiem stała się wręcz kultem państwowym, czego wcześniej nie praktykowano.

A teraz słów kilka na temat samej reformy ustrojowej Efialtesa i Peryklesa z 462 r. p.n.e. Po upadku dynastii Egeidów w 1068 r. p.n.e. władza królów przestała być absolutna, w 753 r. p.n.e. wprowadzono dziesięcioletnią kadencyjność każdego władcy, zaś w 683 r. p.n.e. ostatecznie zniesiono monarchię i zastąpiono ją rządami arystokratycznymi (reprezentowanymi przez archontów, chociaż arystokraci władali tak naprawdę już od 753 r. p.n.e.). W 594 r. p.n.e. Solon przeprowadził kolejną zmianę ustrojową, polegającą na ograniczeniu potęgi arystokracji poprzez podział obywateli na 4 klasy majątkowe, przyznający prawa polityczne jedynie dwóm pierwszym klasom (arystokracji oraz wielkim właścicielom ziemskim), przez co ustrój arystokratyczny zastąpiony został przez timokrację - rządy klas posiadających. Po raz pierwszy też dokonał spisania praw ustrojowych, które wyglądały następująco: Zgromadzenie Ludowe (dwie pierwsze klasy majątkowe), wybiera na każdy rok archontów (zarządzających miastem, sprawujących funkcje religijne i dowodzących wojskiem podczas wojny), skarbnika (tylko klasa pierwsza) i Radę Czterystu (z trzech pierwszych klas - trzecią klasą byli drobni kupcy i przedsiębiorcy). Na straży praw stała ostoja arystokracji - Areopag (który pełnił również funkcje sądowe). Solon powołał też do życia heliaię - czyli sąd ludowy, złożony z przedstawicieli wszystkich czterech klas społecznych (czwarta klasa - najubożsi, lub nieposiadający, których było więcej niż przedstawicieli wszystkich trzech pierwszych klas razem wziętych), ale w jego czasach nie pełnił on żadnej roli.



Za prawdziwego twórcę demokracji ateńskiej uważa się właśnie Klejstenesa (według wielu historyków, kolejne zmiany ustrojowe, były tylko bardziej radykalne). W latach 508/507 p.n.e. wprowadził on szereg zmian do ustroju Solona, których najważniejszą cześcią było oparcie ustroju na zasadzie izonomii - czyli równości praw wszystkich obywateli, wszystkich klas majątkowych. Następuje podział na 10 fyl administracyjnych (wcześniej istniały tylko 4 fyle rodowe, grupujące największe rody arystokratyczne), z których składała się każda z trzech regionów Attyki (Miasto-Wybrzeże-Środek kraju). Fyle te nie były zwarte, lecz podzielone w taki sposób, aby obejmowały swym zasięgiem wszystkie trzy regiony (Miasto-Wybrzeże-Środek, lub też Równina-Wybrzeże-Wyżyna), zwane trytiami (dodatkowo Attyka podzielona została na 139 demów - czyli gmin). Przez to wszelkie różnice materialne przestały być aż tak kluczowe, a ważniejsza stało się wsparcie swojej fyli, gdyż corocznie 50 członków z danej fyli było potem wybieranych na Zgromadzeniu Ludowym (od 507 r. p.n.e. odbywającym się na Pnyksie), do Rady Pięciuset (Bule). Dzieliła się ona na dziesięć zespołów , sprawujących rządy nad miastem przez 36 dni (prytania), pod przewodnictwem wybranego (codziennie innego, gdyż Rada obradowała codziennie, z wyjątkiem dni świątecznych i tzw.: nieszczęsnych), przewodniczącego (prytana), który przez ten jeden dzień pełnił funkcję głowy państwa. Otrzymywał on klucze do świątyń, archiwum i skarbca. Prytanowie zwoływali też Zgromadzenia Ludowe (istniał niepisany zwyczaj, że podczas każdej prytanii, czyli 36 dniowego okresu władzy członków danej fyli, powinno się odbyć choć jedno Zgromadzenie Ludowe. W czasach Peryklesa w czasie każdej prytanii odbywano co najmniej cztery Zgromadzenia). 

Na Zgromadzeniu Ludowym każdy obywatel miał możliwość uczestniczenia i zabierania głosu. Była to też najważniejsza instytucja państwowa, gdyż tam właśnie wybierano wszelkich urzędników, tam decydowano o wojnie i pokoju, a także rozpatrywano drobne sprawy sądowe. Był ściśle określony harmonogram obrad - i tak najpierw głosowano nad tym czy urzędnicy dobrze sprawują swe funkcje, potem omawiano sprawy związane z zaopatrzeniem miasta w żywność, następnie przechodzono do kwestii obronności kraju, potem przyjmowano wnioski dotyczące oskarżeń o zdradę stanu, a na końcu debatowano nad wnioskami dotyczącymi spraw prywatnych. Z reguły odbywało się to tak, że każde nieparzyste Zgromadzenie w każdej prytanii poświęcano na przedstawienie tych najważniejszych dla kraju spraw, zaś w każde nieparzyste Zgromadzenie, przeznaczano na wysłuchiwanie wniosków obywateli (dotyczących, lub niedotyczących tych kwestii). Jak już wspominałem - Klejstenes umożliwił głosowanie w Zgromadzeniu wszystkim obywatelom miasta, bez względu na ich status materialny (przemawiać i głosować nie mogli jedynie ci, którzy albo źle traktowali własnych rodziców, albo uchylali się od służby wojskowej, albo uciekli z pola bitwy, albo roztrwonili odziedziczony majątek, albo też należeli do grupy metojków, niewolników lub... kobiet. Metojkowie lub niewolnicy, przyłapani na uczestnictwie w Zgromadzeniu Ludowym, mogli zostać skazani nawet na karę śmierci, kobiety zaś podczas Zgromadzeń... w ogóle nawet nie mogły opuszczać swych domów). Dodatkowo Klejstenes wprowadził do ustroju politycznego Aten - kolegium dziesięciu strategów (wybieranych po jednym z każdej fyli), którzy byli wybierani przez Zgromadzenie Ludowe, imiennie po jednym z każdej fyli. Funkcja stratega, bardzo szybko stała się najbardziej pożądanym urzędem w Atenach, ponieważ nie tylko nie było tutaj żadnych ograniczeń kadencyjnych (można było być wybieranym z roku na rok), ale również stratedzy mieli dość duże kompetencje nie tylko odnośnie armii, lecz także całej polityki zagranicznej oraz gospodarki. Kandydaci na archontów natomiast mogli być wybrani tylko raz w życiu, Areopag zaś od czasów Klejstenesa utracił swą dotychczasową uprzywilejowaną pozycję i stał się sądem w sprawach o zabójstwo (o czym pisałem w poprzedniej części).

Na czym więc polegała różnica pomiędzy reformami Klejstenesa a Efialtesa i Peryklesa, skoro powszechnie uważa się że to właśnie Klejstenes uchodzi za "ojca demokracji". Otóż Klejstenes nie cofnął solonowego podziału społeczeństwa na 4 klasy majątkowe. A to oznacza że choć umożliwił on przedstawicielom klasy czwartej możliwość wyboru urzędników państwowych, zabierania głosu i głosowania na Zgromadzeniach, to jednak dla nich droga do urzędów publicznych wciąż stała zamknięta. Mogli wybierać, ale sami nie mogli zostać wybrani. I tutaj przechodzimy już bezpośrednio do reform Efialtesa (Perykles mu tylko pomagał). W latach 80-tych i 70-tych polityka ateńska była zdominowana przez dwie wielkie osobowości - Temistoklesa, zwolennika kontynuacji reform Klejstenesa, stojącego na czele stronnictwa demokratycznego i Kimona, niezwykle majętnego arystokratę, stojącego na czele ugrupowania oligarchicznego. Temistokles po roku 480 p.n.e. i swym wielkim zwycięstwie w bitwie morskiej z Persami pod Salaminą, stał się prawdziwym bohaterem, ale Kimon też nie stał w tyle. Pochodził on ze świetnej rodziny, jego ojciec - Miltiades, pełnił przez pewien czas funkcję ateńskiego tyrana Chersonezu, a potem zwyciężył Persów w innej wielkiej bitwie, tym razem lądowej pod Maratonem (490 r. p.n.e.). Sam też wiele dokonał - zdobył wyspę Skyros (475 r. p.n.e.), skąd przywiózł do Aten odkopane szczątki mitycznego herosa Tezeusza (według mitu Tezeusz zginął właśnie na Skyros, choć oczywiście nie wiadomo jakie kości kazał swym ludziom wykopać i przewieźć do Aten - Kimon, pewnie były to szczątki jakiegoś nieszczęśnika, którego potem z wielką czcią złożono do nowo wybudowanego - za pieniądze Kimona - przybytku zwanego Tezejonem). Stłumił bunty wysp Karystos i Naksos, a wreszcie w 469 r. p.n.e. odniósł swe największe zwycięstwo - rozbił perską flotę inwazyjną nim ta dotarła do Grecji - jeszcze w Azji Mniejszej, u ujścia rzeki Eurymedon. Był to triumf na skalę Maratonu i Salaminy, tym bardziej że po tej dacie Persowie całkowicie zaprzestali prób opanowania Grecji. 




O wzajemnym konflikcie w latach 70-tych tych dwóch wielkich postaci pisałem już w temacie dotyczącym Sokratesa, teraz tylko nadmienię że owo starcie ostatecznie wygrał właśnie Kimon, bowiem Temistokles został poddany procedurze ostracyzmu (wprowadzonego również w reformie ustrojowej Klejstenesa w 507 r. p.n.e. ale po raz pierwszy zastosowanego dopiero dwadzieścia lat później - w 487 r. p.n.e. Zaś po raz ostatni ta procedura walki politycznej zostanie użyta w 416 r. p.n.e. po tej dacie już ostracyzm nie jest stosowany w ateńskiej polityce - choć nigdy oficjalnie nie został zniesiony) i został wygnany (471 r. p.n.e.) z miasta na dziesięć lat. W tym czasie znalazł schronienie w Persji i został nawet mianowany przez króla Artakserksesa I satrapą Magnezji (swoją drogą król Persów musiał mieć dużą satysfakcję, widząc jak pogromca potęgi militarnej jego ojca - króla Kserksesa I, korzy się przed jego tronem, błagając o schronienie). 




Wkrótce potem Temistokles zmarł (459 r. p.n.e.), w upokorzeniu i zgryzocie (prawdopodobnie otruł się, gdy Artakserkses zaproponował mu aby stanął na czele kolejnej armii która szykował przeciwko Grecji. Najprawdopodobniej był to blef, którym władca Persów jeszcze bardziej pragnął upokorzyć Temistoklesa). W Atenach natomiast Kimon stał się bezkonkurencyjnym politykiem. Cieszył się też dużą miłością ludu, głównie za swą hojność i przystępność (często bratał się z prostym ludem, oraz otwierał dlań swe ogromne ogrody, które stawały się publicznymi). W takich warunkach od 466 r. p.n.e. przywódcami rozbitego stronnictwa demokratycznego (postulującego zmianę ustroju Klejstenesa na jeszcze bardziej demokratyczny), stanęli dwaj młodsi politycy - Efialtes i Perykles.  

Byli młodzi (Efialtes miał ok. 35 lat zaś Perykles niecałe 30), inteligentni, mieli opinię ludzi nieprzekupnych i uczciwych. Efialtes dodatkowo cieszył się opinią doskonałego mówcy, zaś Perykles, pochodzący z zamożnego, arystokratycznego domu (po matce - Agariscie, jego rodzina wywodziła się od Alkmeonidów, zaś ojciec Ksantypos zwyciężył Persów w bitwie pod Mykale - 479 r. p.n.e. oraz zdobył Sestos), w 472 r. p.n.e. Perykles w wieku 23 lat, pełnił swój pierwszy publiczny urząd - chorega (nadzorującego i finansującego produkcje teatralne). To właśnie w tymże roku, dzięki finansowemu wsparciu Peryklesa, swą sztukę "Persowie" wystawił Ajschylos). Rozpoczęli oni swoją walkę o reformę ustrojową, od ataków politycznych na poszczególnych członków Areopagu (zwolenników oligarchii), oskarżając ich przez heliaią (Sądem Ludowym, o którym w kolejnych częściach jeszcze opowiem), o nadużywanie władzy i korupcję i co ciekawe, w wielu przypadkach doprowadzili do wyroków skazujących. Od 465 do 463 r. p.n.e. każdy z nich naprzemiennie pełnił urząd stratega (począwszy od Efialtesa). I tutaj dochodzimy do wydarzeń, które miały miejsce w roku 463 p.n.e. choć związane były z wydarzeniami zarówno w Sparcie, jak i na małej wysepce Tazos, które to miejsca stały się przysłowiową deską do politycznego grobu dla Kimona. 






CDN.
             

poniedziałek, 20 lutego 2017

CHRZEŚCIJANIE I ŻYDZI - Cz. XIII

CZYLI JAK DOSZŁO DO PODZIAŁU?





Tak więc począwszy od 103 r. p.n.e. w dwóch państwach wschodniego basenu Morza Śródziemnego, zaczęły (choć nieoficjalnie oczywiście), panował kobiety. W Judei królową została Salome (małżonka zmarłego króla - Arystobula I), która dobrała sobie za partnera i kolejnego męża, młodszego brata Arystobula - Aleksandra Jannaja. Natomiast Egiptem również wówczas władała kobieta - Kleopatra III, która oficjalnie panowała wraz ze (4 lub 5-letnim) synem - Ptolemeuszem X. W Syrii zaś, choć tam władali królowie, dwaj bracia - Antioch VIII Grypos i Antioch IX Kyzikenos, to jednak ich żony (szczególnie zaś małżonka Kyzikenosa - Kleopatra IV), również miały wiele do powiedzenia. Bardzo szybko jednak damy te zostały zmarginalizowane i słuch po nich zaginął . Najpierw (112 r. p.n.e.) Kleopatra Tryfajna I (małżonka Antiocha VIII Gryposa), rozkazała pozbawić życia swą siostrę - Kleopatrę IV (odcięto jej dłonie i pozwolono by się wykrwawiła), a następnie (111 r. p.n.e.), małżonek zamordowanej, Antioch IX, pokonał armię swego brata i w niewolę udało mu się zdobyć również i jego żonę - Tryfajnę, którą uśmiercił dokładnie w taki sam sposób, jak rok wcześniej ona swą siostrę. Natomiast w Egipcie, Kleopatra III (matka Kleopatry IV i Kleopatry Tryfajny), została zamordowana na rozkaz swego synka - 6-letniego króla Ptolemeusza X w 101 r. p.n.e. 

W tym też czasie przyszedł do Aleksandrii specjalny dekret senatu rzymskiego, nakazujący Egipcjanom podjąć zdecydowaną walkę z plagą cyrenejskich piratów, którzy wyrządzali poważne szkody kupcom italskim, wiozącym żywność (w tym głównie zboże), oraz inne towary z Egiptu. Cyreną, sąsiadującą z Egiptem od zachodu, władał od 107 r. p.n.e., rządzący z Cypru starszy syn Kleopatry III - Ptolemeusz IX. Ale ani jego rządy, ani krótkotrwałe panowanie samej Kleopatry III nad Cyreną (107 r. p.n.e. - 106 r. p.n.e.), nie spowodowało ukrócenia tego procederu. Teraz senat przesłał Ptolemeuszowi X (dziecku na tronie), swój dekret, nakazujący rozwiązać ten problem ("Lex de piratis persequendis" z 101 r. p.n.e.). Ponieważ jednak problem ten nie został załatwiony w sposób satysfakcjonujący dla Rzymian, osadzili oni na cyrenejskim tronie, nieślubnego syna Ptolemeusza VIII Fyskona (zrodzonego z nałożnicą o imieniu Irene) - Ptolemeusza Apiona, który w 100 r. p.n.e. objął władzę nad tą krainą. Teraz więc trzej bracia władali trzema krainami - Egiptem młodziutki Ptolemeusz X, Cyprem - Ptolemeusz IX, zaś Cyreną Ptolemeusz Apion, przy czym tylko ten ostatni zrodzony był z nałożnicy. Od tego czasu już realnie Egipt i inne okoliczne krainy, stawały się rzymskimi satelitami, a senat oficjalnie stwierdzał, że klientom Republiki nie wolno toczyć ze sobą wojen, bez zgody Rzymu. Nic więc dziwnego że pomiędzy braćmi, którzy szczerze się nienawidzili, nie doszło do żadnych walk przez następną dekadę. 

Tymczasem w Judei, Aleksander Jannaj także bardzo szybko sprowadził królową Salome do roli swej posłusznej małżonki, gdyż jej imię nie pojawia się nigdzie, przez długi, prawie trzydziestoletni okres jego panowania. Wykorzystując zawirowania polityczne zarówno w Syrii jak i w Egipcie, przystąpił do poszerzania ziem Palestyny. Ze swą pierwszą wyprawą wyruszył już w 103 r. p.n.e. a jego celem była Ptolemaida, będąca we władaniu Syryjczyków. Pokonał oddziały z Ptolemaidy w bitwie, a następnie obległ to miasto. Mieszkańcy słali błagalne prośby o pomoc do Antiocha VIII i Antiocha IX, ale oni pogrążeni byli we wzajemnych konfliktach i nie zamierzali (nie byli nawet w stanie) udzielić pomocy oblężonej Ptolemaidzie. Wówczas wysłano posłów do Zosilosa, pewnego watażki, który jednak zdołał opanować porty morskie Dorę i Gazę, czerpiąc z nich środki na utrzymanie własnych sił zbrojnych. Wysłał on co prawda Ptolemaidzie pomoc zbrojną, ale nie była ona wystarczająca i należało szukać wsparcia jeszcze gdzieś indziej. Wybór padł na władcę Cypru - Ptolemeusza IX, przed którym roztoczono wizję wyzwolenia całej Palestyny (a co za tym idzie, oddanie jej we władanie Ptolemeuszowi). Nie wszyscy jednak pragnęli pomocy z Cypru. Najgłośniejszym przeciwnikiem tego planu był niejaki Demainetos, który szybko zgromadził licznych zwolenników. Zaczął on uświadamiać mieszkańców Ptolemaidy, że Ptolemeusz IX jest najzwyklejszym autokratą, aby nie rzec tyranem i jeśli wyzwoli ich miasto, to jednocześnie narzuci w nim swoje porządki. Opanowanie zaś Ptolemaidy, a co za tym idzie innych miast i twierdz Palestyny, przez Ptolemeusza IX, spowoduje natychmiast  zatarg z Egiptem, bowiem Kleopatra III, nie pozwoli aby jej syn tak bardzo się wzmocnił i zapewne wyśle swą armię, aby ponownie przegnała go na Cypr.





Mieszkańcy Ptolemaidy postanowili więc (pod wpływem Demainetosa), odwołać swoją prośbę, skierowaną do Ptolemeusza IX z prośbą o pomoc. Niestety, ta informacja dotarła do Ptolemeusza gdy ze swą armią przeprawił się do Palestyny. Nie było już więc odwrotu. Wiódł ze sobą armię liczącą 30 tys. żołnierzy, których powiódł pod mury Ptolemaidy, rozbijając obóz nieopodal żydowskiego obozu Aleksandra Jannaja. Sytuacja była teraz dość patowa i... komiczna, bowiem miasto było oblężone przez Judejczyków, zaś armia po którą posłali oblężeni rozbiła się obozem nieopodal miasta, przy czym... posłów Ptolemeusza IX mieszkańcy nie wpuścili w swoje mury. Jednak sama obecność Cypryjczyków pod murami Ptolemaidy, spowodowała że Żydzi zwinęli swoje oblężenie i wrócili w granice swego państwa. Tymczasem mieszkańcy miasta, wciąż nie zamierzali wpuszczać do siebie posłów króla Ptolemeusza. Ten, znalazłszy się w dość dziwnej sytuacji, obawiał się kompromitacji i zamyślał nawet samemu spróbować zdobyć miasto. Ale wówczas z ratunkiem pospieszył ów Zosilos, który poprosił Ptolemeusza, aby udzielił on wsparcia Gazie, również zagrożonej przez Judejczyków. Tymczasem Aleksander Jannaj wysłał posłów do Aleksandrii, prosząc Kleopatrę III o zbrojną interwencję przeciwko Ptolemeuszowi IX, jednocześnie jemu zaproponował układ, polegający na obaleniu Zosilosa i oddaniu Żydom jego miast, w zamian za co król otrzymałby czterysta talentów srebra. Ptolemeusz zgodził się na taki układ, ale gdy już miano dobić targu, ktoś poinformował króla o tajnych rozmowach Aleksandra z jego matką w Egipcie. Do zawarcia układu więc nie doszło. 

Wybitnie rozgniewany władca, postanowił teraz odpłacić się pięknym za nadobne, zarówno Żydom, jak i niewdzięcznym mieszkańcom Ptolemaidy, gdzie posłał część swoich sił. Sam zaś z resztą armii wyruszył przeciwko Aleksandrowi Jannajowi (który w tym czasie zebrał ok. 50 tys. żołnierzy). Zdobył twierdzę Asochis, a jej mieszkańców wziął w niewolę (102 r. p.n.e.). Obległ także twierdzę Sefforis, lecz słysząc o zbliżającej się armii judejskiej, zwinął oblężenie i ruszył na ich spotkanie. Doszło do niego pod miejscowością Asofon w pobliżu Jordanu. Armia Ptolemeusza liczyła prawie 20 000 żołnierzy (z czego 8 000 wyborowych sarissoforoi - z długimi włóczniami), armia Aleksandra zaś górowała liczebnością (ok. 50 000 ludzi), ale już mniej wyszkoleniem. Bitwa zakończyła się wielkim zwycięstwem Ptolemeusza (a raczej jednego z jego dowódców - Filostefanosa, który realnie dowodził walką), poległo ok. 30 000 Judejczyków, wielu pochwycono w niewolę, reszta uciekła. Od tej chwili Ptolemeusz mógł czuć się zdobywcą Judei, i tak właśnie postępował. We wszystkich mijanych wioskach i miasteczkach, żołnierze cypryjscy dopuszczali się nieprawdopodobnych wręcz gwałtów i okrucieństw. Urządzano polowania na młode kobiety po wioskach i gwałcono je, a następnie zabijano (niektóre nawet ćwiartowano i ich pocięte zwłoki wrzucano do mis, jako przestrogę dla ich mężów i synów, którzy wciąż zamierzali walczyć. W tym samym czasie inny wódz cypryjski, który oblegał Ptolemaidę, zdobył ją i srogo ukarał wszystkich tych, którzy dotąd sprzeciwiali się rządom Ptolemeusza, z Demainetosem na czele. Palestyna powoli przechodziła we władanie Ptolemeusza IX (zwanego również Lathyrosem).




Tymczasem Kleopatra III postanowiła nie czekać, aż jej syn utworzy sobie dogodny przyczółek do ataku na Egipt (opanował również Gazę, pozbawiając władzy Zosilosa). Rozpoczęła mobilizację swej armii i floty i dowodząc osobiście, ruszyła na Ptolemaidę (flotę skierowała do portów fenickich), którą wkrótce zdobyła. W tym samym czasie (102 r. p.n.e.) jej syn próbował opanować Egipt, ale został pobity przez jednego z jej wodzów - Ananiasza i wycofał się do Gazy. Kleopatra zaś zawarła sojusz z Aleksandrem Jannajem w Scytopolis, wkrótce potem jej młodszy syn - Aleksander X (który przybył z flotą), kazał uśmiercić swą matkę (101 r. p.n.e.), gdyż (choć nie miał jeszcze nawet 10 lat), już pragnął władać samodzielnie. Po śmierci Kleopatry III, sytuacja militarna w Palestynie stała się patowa, jedyną inicjatywę strategiczną, podjął w tym czasie tylko Aleksander Jannaj, zbierając nową armię i kierując ją na Celesyrię, pod twierdzę Gadarę. Rozpoczynał się nowy etap wojny o Palestynę.






 CDN.