Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 31 stycznia 2019

OPOWIADANIE BDSM - TYLKO DLA OSÓB DOROSŁYCH (18+!) - Cz. I

NIEDAWNO PRZEZE MNIE

ODNALEZIONE, STARE 

(CHOĆ NIE MEGO AUTORSTWA)

OPOWIADANIE BDSM - 

AUTOR NIESTETY NIEZNANY


PONIEWAŻ LUBIĘ KLIMATY ZWIĄZANE ZE SPANKINGIEM, POSTANOWIŁEM OPUBLIKOWAĆ NA TYM BLOGU DOŚĆ "PIKANTNE" OPOWIADANIE NIEZNANEGO AUTORA, UTRZYMANE W KLIMATACH BDSM (I TO BARDZO). JA AKURAT NIE JESTEM MIŁOŚNIKIEM AŻ TAK POSUNIĘTEGO ZNIEWOLENIA, CHOĆ BEZ WĄTPIENIA PEWNE, ZAWARTE TAM FRAGMENTY, SĄ DOŚĆ CIEKAWE Z PUNKTU WIDZENIA EGZEKWOWANIA DYSCYPLINY W FORMIE SWOISTEJ ZABAWY UTRZYMANEJ W KLIMATACH BDSM. OSOBIŚCIE PRZYZNAĆ SIĘ JEDNAK MUSZĘ, ŻE JA NIE PRZEPADAM ZA TEGO TYPU ZABAWAMI, JAKO CZYMŚ CO STANOWI PEWNE UROZMAICENIE (EROTYCZNE UROZMAICENIE ZWIĄZKU). OWSZEM, LUBIĘ SPANKING (CHOĆ NIE WKRACZAM MOCNIEJ W TE CIEMNE SFERY BDSM), ALE NIE W FORMIE JAKIEJŚ TAM ZABAWY (CHOĆ BEZ WĄTPIENIA JEST TO W JAKIMŚ SENSIE EROTYCZNA ZABAWA), TYLKO JAKO NATURALNY ASPEKT WSPÓLNEGO ŻYCIA POMIĘDZY KOBIETĄ A MĘŻCZYZNĄ (MOŻNA DODAĆ - NATURALNY ASPEKT DNIA CODZIENNEGO). PISAŁEM JUŻ NA TEN TEMAT WCZEŚNIEJ, WIĘC NIE BĘDĘ SIĘ TUTAJ POWTARZAŁ, WYZNAJĘ JEDNAK ZASADĘ, ŻE ZARÓWNO KOBIETY JAK I MĘŻCZYŹNI WZAJEMNIE SIĘ UZUPEŁNIAJĄ, NICZYM JING I JANG, ALE NIE MA CZEGOŚ TAKIEGO JAK... RÓWNOŚĆ. NIGDY CZEGOŚ TAKIEGO NIE BYŁO W DZIEJACH LUDZKOŚCI I NIGDY NIE BĘDZIE I ZAWSZE NA GÓRZE BĘDZIE MUSIAŁA STAĆ JEDNA OSOBA. TAK JUŻ TEN ŚWIAT JEST SKONSTRUOWANY, A CI, KTÓRZY TWIERDZĄ INACZEJ, PO PROSTU SAMI SIĘ OSZUKUJĄ (MAŁO TEGO, OSZUKUJĄ TEŻ INNYCH, KTÓRZY DAJĄ SIĘ ZŁAPAĆ NA LEP "IDEOLOGII RÓWNOŚCI"). JEDYNA RÓWNOŚĆ, JAKA JEST NA TEJ ZIEMI, TO RÓWNOŚĆ - GROBOWA. ALE, ŻEBY NIE ZABRZMIAŁO TAK PESYMISTYCZNIE, IDĄC DALEJ TYM TROPEM NALEŻY PRZYJĄĆ ŻE ŻYJĄC NA TYM ŚWIECIE, KAŻDY Z NAS MA TU DO ODEGRANIA JAKĄŚ ROLĘ (INDYWIDUALNE). 

MAMY TEŻ DO ODEGRANIA ROLE ZBIOROWE, TAKIE JAK BYĆ KOBIETĄ CZY BYĆ MĘŻCZYZNĄ, BYĆ WOJOWNIKIEM CZY BYĆ LEKARZEM. KAŻDE Z TYCH DZIAŁAŃ JEST SWOISTĄ ROLĄ, JAKA NAM PRZYPADŁA (LUB JAKĄ SAMI WYBRALIŚMY) ŻYJĄC TU I TERAZ. DLATEGO NIM PRZEJDĘ DO SAMEGO OPOWIADANIA, POZWOLĘ SOBIE ZAMIEŚCIĆ TUTAJ LIST, PEWNEGO PANA ZE SZWECJI, KTÓRY ZOSTAŁ ODCZYTANY W NIEDAWNYM ODCINKU wREALU24.pl., KTÓRY AKURAT ODSŁUCHAŁEM (PRZYZNAM SIĘ ZARÓWNO Z CIEKAWOŚCIĄ JAK I ZE SWOISTYM OSŁUPIENIEM, CHOĆ SĄDZIŁEM ŻE JUŻ NIEWIELE RZECZY JEST MNIE W STANIE ZASKOCZYĆ) NA TEMAT KRYZYSU MĘSKOŚCI . OTÓŻ ÓW SZWED, WPISUJE SIĘ W PROPAGOWANIE POLITYKI GENDER I FEMINIZMU, KTÓRE TO (JAKO POMIOTY MARKSIZMU) PROWADZĄ NAS BEZPOŚREDNIO KU DEHUMANIZACJI I DEPOPULACJI. CAŁY PROGRAM ZAMIESZCZAM PONIŻEJ (Z UDZIAŁEM PANI JOANNY TEGLUND I KRZYSZTOFA LECHA ŁUKSZY), UWYPUKLAJĄC JEDYNIE SAM LIST - KTÓREGO NIE MAM ZAMIARU KOMENTOWAĆ, ABY NIE PRZEDŁUŻAĆ, ZRESZTĄ TU NIE MA CO KOMENTOWAĆ, TU TRZEBA... DZIAŁAĆ. TAKIM BOWIEM LUDZIOM TRZEBA POMAGAĆ, GDYŻ W DZISIEJSZYM ŚWIECIE IDEOLOGIE MARKSISTOWSKIE DĄŻĄ DO ZUPEŁNEGO ZAMAZANIA RÓŻNIC POMIĘDZY KOBIETĄ A MĘŻCZYZNĄ I TO W KAŻDEJ MOŻLIWEJ FORMIE. ZACZYNA SIĘ TO JUŻ OD SWOISTEJ "EDUKACJI SEKSUALNEJ" W SZKOŁACH, KTÓRA MA DEPRAWOWAĆ DZIECI OD NAJMŁODSZYCH LAT I TWORZYĆ Z NICH CAŁKOWICIE PODATNE NA ODGÓRNE WPŁYW - KUKŁY. JEŻELI BOWIEM KTOŚ NIE WIE CZY JEST MĘŻCZYZNĄ CZY KOBIETA, TO PRZEPRASZAM, ALE JA NIE MAM WIĘCEJ PYTAŃ - JA WYSIADAM. ANNA MARIA JOPEK ŚPIEWAŁA KIEDYŚ: "NIECH KTOŚ ZATRZYMA WRESZCIE ŚWIAT, JA WYSIADAM". DOBRZE, PRZEJDŹMY WIĘC DO OWEGO LISTU A POTEM JUŻ BEZPOŚREDNIO DO TEMATU: 


LIST SZWEDZKIEGO FEMINISTY:

CELOWO GO TUTAJ UMIESZCZAM, ABY DAĆ LUDZIOM DO MYŚLENIA DO CZEGO PROWADZĄ TE WSZYSTKIE IDEOLOGIE GENDER, FEMINIZMY I INNE PROMOCJE WYNATURZEŃ WYSTĘPUJĄCYCH W DZISIEJSZYCH CZASACH W NASZYM ŚWIECIE. SPÓJRZCIE KOCHANI, TEN CZŁOWIEK JEST KOMPLETNIE ZAGUBIONY, ON SAM NIE WIE DO CZEGO DOPROWADZI GO TA ZMIANA, KTÓRĄ PREFERUJE, ALE ON TAK BARDZO WIERZY W TEN FEMINISTYCZNY BEŁKOT O TYM IŻ JEDYNYMI SPRAWCAMI CIERPIENIA NA ŚWIECIE SĄ BIALI, HETEROSEKSUALNI MĘŻCZYŹNI, ŻE LECI W TYM KIERUNKU, NICZYM ĆMA DO OGNIA. PORAŻAJĄCE PRZYZNAM SIĘ SZCZERZE I DAJĄCE DO MYŚLENIA NAD MOŻLIWOŚCIĄ DEGENERACJI LUDZKOŚCI, JEŚLI DALEJ BĘDZIE PODĄŻAŁA W TYM KIERUNKU



"Nie jestem stawiającym opór, jestem ciemiężcą. Jestem rządami, jestem dyktaturami i armiami. Jestem Kościołem Katolickim. Jestem Władimirem Putinem i George'm Bushem, jestem przemocą i gwałcicielem. Wszystkie wzorce zachowania których się nauczyłem, i wszystkie przywileje, które warunkują moje życie i moją wolność - są owocami ucisku, jaki ludzie, podobnie jak ja, praktykowali zanim istniałem. Jestem władcą gdy podejmuję pracę, mimo że osoba o słowiańskim nazwisku ma lepsze kwalifikacje. Jestem gwałcicielem, kiedy samotna kobieta przechodzi przez ulice, żeby nie spotkać się ze mną na tym samym chodniku w nocy. Moje istnienie jako biały, heteroseksualny, pełnosprawny człowiek, zostało mi dane przez innych białych, heteroseksualnych mężczyzn, uciskających resztę ludzkości. Moja istota paruje niesprawiedliwością i oddycham uciskiem. Chociaż nie mam złych zamiarów, to ja, a nie nikt inny sprawia, że samotna kobieta przechodzi na drugą stronę ulicy w nocy. Dlaczego? Ponieważ moje ciało, jest ciałem uciskającego! I nadal uciska. Patriarchat to moja wina a męskość to mój wstyd. Nie czuję męskiej winy, ponieważ staram się przekonać otoczenie że nie wszyscy mężczyźni robią to, czy tamto, lub nie jestem taki jak oni, ale właśnie dlatego że zdaję sobie sprawę że jestem. 

Jestem żyjącą, rosnącą częścią małej grupy ludzi, którzy nadal wykorzystują i uciskają wszystkie inne grupy ludzi - wstydzę się za to. Pamiętam blogi kobiet, uparcie argumentujących że mężczyźni nie mogą być feministami, które twierdziły, że jedynym sposobem by mężczyzna był feministą - jest... przestać być mężczyzną, porzucić swoją męską rolę i odmówić uznania za mężczyznę. Zdaję sobie sprawę że mają rację. Zdaję sobie sprawę że każda kobieta, która wykluczyła, zignorowała mnie lub bała się mnie z powodu mojej płci - miała rację. Pamiętam bloga, który pisał że świat zmienia się z twoim przykładem, a nie z twoimi poglądami. Chociaż w słowach odrzucam patriarchat, pozostaję częścią problemu tak długo, jak długo moje ciało jest ciałem ciemiężcy. Muszę to zmienić! Najlepszym sposobem aby pomóc uciskanym, jest stać się kimś innym niż jestem. Jestem przekonany że jest to najważniejsze feministyczne przebudzenie białego, heteroseksualnego mężczyzny. 

Droga (niezrozumiałe - ale chyba chodzi o jakiś homo-skrót, czy coś w tym stylu) to jedyna droga, którą możemy podążać z czystym sumieniem. Transformacja białego, heteroseksualnego, męskiego ciała niesie triumf feminizmu. Zdaję sobie sprawę, że muszę zostać kimś innym, ponieważ nie chcę żyć z poczuciem winy i wstydu. Desperacko poszukuję siły do działania, szukam strategii transformacji ciała ciemiężyciela. Maluję paznokcie na czerwono, a oczy na czarno. Noszę sukienki lub kolorowe leginsy i zbyt dużą koszulę. Proszę moją dziewczynę, żeby mnie penetrowała. Staram się czuć swobodnie w sytuacjach seksualnych z innymi mężczyznami, szukam homoerotycznej piątkowej przyjemności. Ćwiczę, aby pewnego dnia z nimi mieć seks. Nie chodzi o to by stać się homoseksualistą lub zostać kobietą. Nie pragnę być kobietą, mam krótki zarost, po prostu chcę być mniej heteroseksualny, po prostu chcę przestać być mężczyzną. Zauważam że powoli się zmieniam, chociaż tak naprawdę nie wiem w co. 

Poczucie winy jest moją siłą napędowa, a wstyd moim przebudzeniem. Jasne, od dawna wiedziałem że moja osobista wolność wzrośnie, jeśli będę przede wszystkim jednostką, a nie mężczyzną, że ja sam na tym skorzystam. Wiem to od kilku lat, jednocześnie nazywając siebie feministą i głosząc równouprawnienie, ale niczego nie zmieniając. Jedynie poczucie winy i wstyd, zaszczepiły we mnie wystarczająco silną siłę transformacyjną. Tylko wstyd dotknął mnie w moim wnętrzu i zmobilizował wolę, czyli przymus do dekonstrukcji i zmiany. Nie wystarczy że zdamy sobie sprawę z naszych przywilejów, nie wystarczy wyrzec się ich, nawet nie można ich przekląć i czuć się sfrustrowanym. Przywileje to nie tylko strukturalne, abstrakcyjne mechanizmy władzy, które istnieją poza nami jako jednostki, są nasze, znaczą nasze ciała, są częścią tego, kim jesteśmy. Musimy się ich wstydzić! Wstydzę się, bo to jest moim obowiązkiem, wstydzę się, bo to jedyna rzecz, która zmusza mnie do zmiany. 

Feminizm męskiego wstydu nie jest konstruktywny, w nim nie chodzi o tworzenie, wzmacnianie i tworzenie autorytetu - on jest destrukcyjny, on jest rozbrajający i ubezwłasnowalniający, chodzi w nim o walkę z niesprawiedliwością, która żyje w twoim własnym ciele. Chodzi o przyznanie się do winy, a następnie rozerwanie, oderwanie i spalenie wszystkiego, czego on się wstydzi - aby móc odbudować i stworzyć nowe. On jest destrukcyjny i prowadzi do rozpadu i atakuje tylko ciała oprawców - jest on tylko dla mężczyzn. Wszystko w powyższym rozumowaniu było by niepotrzebne i zbyteczne, gdybyśmy przestali gwałcić i gnębić innych ludzi. To byłby oczywiście prawdziwy triumf feminizmu. Problem polega na tym, że nie przestajemy, że dopóki jestem CiS mężczyzną (to chyba znaczy że jest heteroseksualny), którym jestem dzisiaj, niezależnie od tego jak bardzo potępiam seksizm i głoszę równość - jestem częścią patriarchalnego czynnika społecznościowego i tego co feminizm zwalcza. Nie chcę czekać aż mój rodzaj ludzi przestanie gwałcić i gnębić innych, wolę być innym rodzajem człowieka"     






TO TYLE - POWIEM JESZCZE TYLKO ŻE TEN CZŁOWIEK JEST BARDZO POWAŻNIE CHORY - BRAKUJE MI SŁÓW, ABY TO SKOMENTOWAĆ BO NAWET NIE MA CO. JEST TO JEDNAK PRZESTROGA PRZED TYM, CO SIĘ MOŻE STAĆ, JEŚLI IDEOLOGIE MARKSIZMU (GENDER, FEMINIZM, PROMOCJA AGRESYWNEGO LGBT) ZDOŁAJĄ OPANOWAĆ ŻYCIE NASZE, A SZCZEGÓLNIE NASZYCH DZIECI, KTÓRE SĄ NAJBARDZIEJ UFNE I PODATNE NA TEGO TYPU ATAKI (A PRZEZ TO CAŁKOWICIE BEZBRONNE). PRZERAŻAJĄCE JEST BOWIEM TO, JAK ŁATWO LUDZIE ULEGAJĄ TEGO TYPU PROPAGANDZIE, KTÓRA POCZĄTKOWO WCHODZI Z PIĘKNYMI HASŁAMI O TOLERANCJI, RÓWNOŚCI etc etc. POTEM DOPIERO TWORZĄ SIĘ TAKIE HYBRYDY. PRZECIEŻ TEN CZŁOWIEK NIE JEST W STANIE NIE TYLKO STWORZYĆ NORMALNEJ RELACJI RODZINNEJ Z ŻADNĄ KOBIETĄ, ALE NIE STANOWIŁBY DLA TEJ KOBIETY ŻADNEGO OPARCIA, NIE MÓWIĄC JUŻ O TYM ŻE W NICZYM BY JEJ NIE POMÓGŁ ANI BY TEŻ JEJ NIE OBRONIŁ. POCO KOBIECIE JEST BOWIEM TAKI MĘŻCZYZNA, KTÓRY SAM NIE WIE CZY JEST MĘŻCZYZNĄ? 

TO TYLE - PRZEJDŹMY TERAZ DO TEMATU. PONIŻEJ PREZENTUJĘ OPOWIADANIE BDSM (OD RAZU ZASTRZEGAM, TAK JAK W TYTULE - OSOBY PONIŻEJ 18 ROKU ŻYCIA NIE POWINNY TEGO CZYTAĆ), W KTÓRYM MIMO WSZYSTKO JEST WIĘCEJ NORMALNOŚCI, NIŻ W LIŚCIE TEGO SZWEDZKIEGO FEMINISTY, KTÓRY ZAMIEŚCIŁEM WYŻEJ. ZACZYNAJMY ZATEM: 





 Jak zwykle w tej gazecie nic nie ma. To już trzeci miesiąc jak Monika straciła pracę. Co tydzień kupuje gazetę i szuka ogłoszeń. Była na paru rozmowach i nic albo znaleźli kogoś lepszego albo ona rezygnowała ze względów finansowych. Już miała odłożyć gazetę gdy jej wzrok przyciągnęło małe ogłoszenie. "Przyjmiemy dziewczyny do pracy w Holandii. Duże zarobki, zakwaterowanie, pozwolenie na pracę". Postanowiła zadzwonić pod wskazany numer telefonu. Została umówiona na spotkanie. Ubrała się tego dnia w nowe spodnie i lekką bluzeczkę. Kazano jej wziąć ze sobą paszport i przygotowane c.v. Szła na spotkanie pełna optymizmu. Kobieta z którą rozmawiała przez telefon wydała się bardzo sympatyczna. Nie powiedziała jej wiele o nowej pracy ale zapewniała, że na pewno da sobie rade bo nie jest to ciężkie zadanie. Przyszła punktualnie. Musiała chwilkę poczekać, bo przed nią były jeszcze dwie dziewczyny. Gdy przyszła jej kolej, weszła pewnym krokiem. W pokoju za biurkiem siedziała kobieta. Kazała jej usiąść naprzeciwko i poprosiła o pokazanie paszportu. Monika bez namysłu podała dokument. Kobieta obejrzała go i położyła na stole. Zadała jej kilka pytań. Pytała o rodzinę, o dyspozycyjność i czy mówiła, że wybiera się na rozmowę w sprawie pracy. Monika odpowiedziała, że jest panną i mieszka sama. Rodziców i rodzinę ma w innym mieście. W tej chwili jest w pełni dyspozycyjna. Rozmowa przebiegała bardzo owocnie, dowiedziała się, że będzie zarabiać dwa i pół tysiąca euro. Była zadowolona. Miała pracować przy pakowaniu pizzy i sprzątaniu lokalu po zamknięciu. Zgodziła się na ich warunki i cieszyła się z nowej pracy. Aby uczcić jej zatrudnienie kobieta zaproponowała kawę. Monika ucieszyła się na tę propozycję gdyż marzyła o niej od rana. Kawa miała przyjemny chodź dziwny smak. Kobieta zapoznała ją z Adamem, który miał zająć się wszystkimi formalnościami. Nagle gdy chciała wstać zakręciło się jej w głowie i usiadła ponownie na krzesło. Poczuła się dziwnie po chwili nie czuła już nic.

- Dobra zabieraj ją na dół, tylko nie próbuj jej tknąć wiesz, że szef lubi sam kosztować nowy towar. - rzekła kobieta i wręczyła Adamowi paszport Moniki.
  
- Wiem, wiem - mruknął mężczyzna.  

Gdy się  obudziła poczuła straszny ból głowy. Co to, gdzie jestem? - pomyślała. W koło było ciemno i zimno. Próbowała się  poruszyć ale na rękach i nogach miała zapięte ciężkie stalowe bransolety, które uniemożliwiały jej ruch. Zauważyła, że jest nago i leży na jakimś łóżku. Chciała krzyknąć, ale  to także nie było możliwe. W ustach miała knebel. Leżała tak myśląc co się stało i jak to się stało. Po paru minutach do jej celi wszedł wcześniej poznany Adam.
  
- Hej mała, obudziłaś się ? -  pewnie cię głowa boli, ale nie martw się to minie. - powiedział stając koło łóżka i zapalając światło. - Pewnie chcesz wiedzieć co tu robisz. A więc pokrótce: zostałaś  zatrudniona w naszej firmie, ale trochę na innym stanowisku niż myślisz, teraz przejdziesz krótki trening i przygotowanie, potem wyjedziesz do Holandii i tam będziesz pracować. Niestety, to co  zarobisz akurat wystarczy na twoje utrzymanie i wyżywienie a więc nie dostaniesz nic. Ale to nie jest problem bo i tak nie będziesz nigdzie wychodzić więc nie będziesz potrzebować pieniędzy. Lepiej się pogódź ze swoim położeniem bo nie jesteś wstanie go zmienić. To tyle na teraz. Dobranoc.  

Słuchała w osłupieniu tych słów i nie mogła w to uwierzyć. Jedyne co mogła powiedzieć to stłumione przez knebel - nnniee. Mężczyzna wyszedł ale tym razem nie zgasił światła. Na tyle na ile pozwalały jej kajdany, rozejrzała się po pokoju. Nie było tu okna. Pomieszczenie wyglądało na piwnicę. Ona leżała na łóżku rozciągnięta w kształcie krzyża. Dobrze czuła że jest naga. W pokoju stał jeszcze fotel i szafa. Na ścianie wisiały różnego rodzaju baty i pejcze. Na drugiej znajdowało się  duże lustro. Była bardzo zmęczona i nie wiedziała kiedy zapadła w sen. Obudziła się i od razu przypomniała sobie sytuację w jakiej się znalazła. Do jej cierpienia doszedł jeszcze fakt, że strasznie chciało jej się siku. Knebel w ustach spowodował, że bolały ją szczęki. Leżała cała ścierpnięta. Myślała o swoim położeniu i czuła się na straconej pozycji. Nie mogła się ruszyć, nawet nie wiedziała jak długo tu była. Postanowiła czekać co będzie dalej. Nie czekała długo, do pokoju ponownie wszedł Adam, ale tym razem obok niego stała kobieta i jakiś starszy mężczyzna. Adam podszedł do łóżka i wyjął knebel z jej ust.

- Milcz i nie próbuj krzyczeć. - powiedział.

- Jakim prawem to robicie? - krzyknęła, ale zamiast odpowiedzi otrzymała siarczysty policzek. Krzyknęła i w tym momencie nerwy jej puściły. Rozpłakała się i cicho zapytała - dlaczego to  robicie, co ja wam zrobiłam? Tym razem odezwał się starszy mężczyzna.

- Bo lubimy zarabiać na takich naiwnych, ładnych dziewuszkach jak ty. Mówiąc to podszedł do niej i zaczął powoli głaskać ją po nodze. Gładził ją delikatnie a jego ręka wędrowała coraz wyżej aż do kępki czarnych włosków. Pogładził ją tam i powoli zaczął zagłębiać  palce w jej ciało.

- Widzę, że nie jesteś dziewicą, szkoda - w jego głosie dało się wyczuć rozczarowanie. Zagłębiał w niej po kolei palce. Gdy doszedł do trzech zamruczał z zadowolenia. - Jesteś ciaśniutka, to dobrze, klienci lubią takie ciasne cipki.

- Przestań ty stara świnio - krzyknęła przez łzy. - Nie dotykaj mnie tymi łapami.  

Mężczyzna nie przejmował się jej protestami i kontynuował swoje badanie. Teraz  jego palce zaczęły zagłębiać się w jej tyłeczku. Powoli włożył jej jeden palec a potem drugi. 

- No, przynajmniej tu jesteś dziewicą.

- Zabieraj łapy to boli - wrzasnęła i plunęła na niego. Tylko tyle mogła zrobić. Nie było to mądre posunięcie. Do znieważonego mężczyzny podbiegła kobieta i szybko wytarła jego twarz. On spojrzał na nią i lekko się uśmiechając rzekł:  

- Nie trzeba było tego robić, teraz pogadamy inaczej. Myślałem, że Adam poinformował cię co i jak. Nie chcesz być grzeczna to trzeba będzie cię tego nauczyć. Adam wykąp ją, usuń kudły z pomiędzy nóg i możesz się pobawić. Ale jak przyjdę za dwie godziny ma być czyściutka i pachnąca. Nie ruszaj tylko jej tyłeczka jest dziewicą ktoś za to dużo zapłaci. – powiedział i wyszedł.

- Wybacz, że pozwoliłam aby cię opluła - tłumaczyła się kobieta. 

Weszli do drugiego pokoju  który oddzielony z celą był weneckim lustrem. Mężczyzna usiadł w fotelu i brutalnie pociągnął za włosy kobietę. Ta uklękła między jego nogami i wyjęła jego członek ze spodni. Sprawnie wzięła go w usta i zaczęła ssać. A tymczasem w drugim pomieszczeniu Adam  rozpiął kajdany z rąk Moniki. Coś do niej mówił ale ona tylko zaczęła się szarpać i próbowała się  wyrwać. Uspokoił ją jednym smagnięciem bata. Na jej ciele pojawiła się czerwona pręga. Rozpiął jej nogi ale tym razem siedziała spokojnie. Ostry ból kazał jej myśleć i zachowywać się spokojnie.   




KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
 

ACT 447 IS NOT APPLICABLE 

AND NEVER WILL APPLY TO POLAND

 

niedziela, 27 stycznia 2019

POWRÓT DO PIEKŁA!

74 LATA TEMU SOWIECI 

WYZWOLILI NIEMIECKI 

OBÓZ ZAGŁADY W 

AUSCHWITZ-BIRKENAU, 

TYLKO PO TO, ABY... 

ZAMIENIĆ GO W SWÓJ WŁASNY 

OBÓZ ZAGŁADY




 Dziś mija 74 rocznica wyzwolenia niemieckiego obozu koncentracyjnego i zagłady w Auschwitz-Birkenau. Jest to swoista okazja do podzielenia się z czytelnikami pewnymi moimi rozważaniami na temat związany z samą zagładą Żydów w tzw.: Holokauście (czyli całopaleniu). Krążą mi bowiem po głowie myśli, które na pierwszy rzut oka wydają się niedorzeczne, ale po głębszym zastanowieniu i po rozważeniu wszystkich okoliczności z tym związanych, stanowią pewien punkt zaczepienia nie tylko wielce prawdopodobny, ale być może nawet... jedynie prawdziwy? Nim jednak do tego przejdę, najpierw chciałbym opowiedzieć o owym "sowieckim wyzwoleniu" obozu zagłady w Auschwitz, który notabene wyglądał tak samo jak całe to sowieckie "wyzwolenie Polski" i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej, czyli innymi słowy należałoby się zapytać (słowami Wiktora Suworowa - rosyjskiego dysydenta, który jako wysoki rangą oficer Armii Sowieckiej i sowieckiego wywiadu GRU, doskonale znał ten system od wewnątrz), otóż zadał on kiedyś proste pytanie: "Dlaczego po owym wyzwoleniu Europy przez Armię Czerwoną, zapomniano... wrócić do domu?". No właśnie - proste pytanie, prawda? Sowieci wyzwolili pół Europy od niemieckiego jarzma, tylko potem zapomnieli wrócić do domu. Narzucili "wyzwolonym" przez siebie państwom swoją władzę i okupację, system polityczny i niewydolną gospodarkę socjalistyczną. Wprowadzili terror, który niejednokrotnie przewyższał terror wprowadzony przez samych Niemców (rotmistrz Witold Pilecki powiedział tuż przed śmiercią że obóz Auschwitz, do którego dał się złapać i zawieść na ochotnika, aby stworzyć tam wewnętrzny ruch oporu - "to była igraszka", w porównaniu z tym, czego doświadczył po tzw.: "wyzwoleniu" ze strony sowieckich okupantów i ich polskich wykonawców. "Wykończyli mnie Marysiu, Auschwitz, to była igraszka" - tymi słowy zwrócił się do swojej żony Marii Pileckiej). Ci sami "wyzwoliciele" stworzyli również sieć obozów koncentracyjnych i obozów pracy na ziemiach polskich, które niczym nie różniły się od niemieckich obozów zagłady (jedyna różnica polegała na tym że w obozach sowieckich ludzi nie gazowano w komorach śmierci). Jednym z takich obozów był opisywany wcześniej przeze mnie obóz zagłady w Łambinowicach

Ale były też inne - Świętochłowice, Jaworzno, Poniatowa, Popkowice, Kępno, Niemodlin, Pawłowice, Dobrzyny, Głuchołazy i wiele, wiele innych. Oficjalnie były to obozy pracy, realnie obozy zagłady, gdzie co prawda rzadko zabijano ludzi w sposób bezpośredni (choć takie przypadki też zdarzały się w niektórych obozach dość często), to jednak ludzie umierali tam masowo z głodu, chorób, przemęczenia, zimna i ciężkiej, katorżniczej pracy od świtu do zmierzchu. Za najmniejszy błąd byli karani, za to że byli kalekami i nie potrafili chodzić i pracować, byli bici i szczuci psami na śmierć. Oto co przyniósł komunizm Europie po tzw.: "wyzwoleniu" spod niemieckiej okupacji (czyli innego marksistowskiego bagna - nazizmu). Choć tak naprawdę czy rzeczywiście wiemy jak było? Czy potrafimy sobie wyobrazić życie ludzi w tych ciężkich, wojennych i powojennych latach? Czy umiemy się wczuć w to, co musieli przeżywać, oddzieleni od swoich bliskich i skazani na ciągłe bicie, poniżanie i tortury (swoją drogą gdyby to wszystko sprowadzało się tylko do bicia i poniżania, to byłoby tam jak w raju). Dochodził jednak głód, zimno, robaki, które wchodziły do ust i nosa, a człowiek nie reagował bo był zbyt zmęczony całodzienną pracą ponad siły. Wielu więc, aby przetrwać i mieć trochę lepsze życie od innych, decydowało się przyjąć rolę obozowego kapo - czyli sami na rozkaz znęcali się nad innymi osadzonymi współwięźniami, by tylko dostać trochę lepszą zupę, lub podwójną kromkę chleba. W tych sowieckich obozach ludziom, którzy nie mieli już siły pracować i mdleli z osłabienia, obozowi kapo... skakali po klatce piersiowej, aż coś chrupnęło i nieszczęśnik umierał zadławiony własną krwią. Przerażające? Nie, to nie było nic wielkiego, ot po prostu zwykły dzień obozowego piekła pod sowieckim zarządem wojskowym. 

Ostatnio oglądałem jakiś reportaż na temat dzisiejszej Rosji i odradzaniu się w tym kraju kultu Stalina. "Stalin wielki przywódca", "Stalin obrońca i wybawicieli kraju od faszystów", a kto siedział w gułagach? "Jak to kto, przestępcy, kryminaliści, ci, którym się nie chciało pracować, lub którzy byli kombinatorami" - takie właśnie padały odpowiedzi, i to zarówno wśród profesorów uniwersyteckich, jak i wśród wielu zwykłych ludzi. Słuchając tego zastanawiam się jak ludzka percepcja pewnych faktów, oddziałuje na nasz mózg i nasze uczucia. Ci ludzie bowiem (którzy tak pochlebnie wyrażali się o Stalinie, uważając że za jego rządów w kraju panował porządek), w ogóle nie brali pod uwagę możliwości popełnienia przez jego reżim takich zbrodni, uważając je za albo przesadzone i wyolbrzymione, albo za... konieczne. Konieczne, ponieważ "tylko kombinatorzy, lawiranci i anty państwowcy, którym się nie chciało pracować - siedzieli wówczas w gułagach, porządni ludzie przecież nie siedzieli". Problem polegał jednak na tym, że w ustroju komunistycznym każdy człowiek, bez względu na jego ideowość i przywiązanie do państwa, partii i ustroju, był od początku podejrzany. I na każdego można było znaleźć cokolwiek, nawet najbardziej niedorzeczne oskarżenia, jak np. o działalność agenturalną na rzecz Japonii, Niemiec, Polski, USA, Wielkiej Brytanii, Burkina Faso, czy Marsjan z planety Wenus. Powód oskarżenia był bez znaczenia bo i tak ogromna większość oskarżonych się pod nim podpisywała by uniknąć brutalnych tortur (i to tortur tak okrutnych, że niejeden dziś zemdlałby na sam widok). Mało tego, niektórzy nawet pytali co jeszcze maja tam dopisać, aby było dobrze i by akt oskarżenia wyglądał prawidłowo. Wiedzieli że czeka ich za to śmierć lub w najlepszym razie wysłanie do obozu pracy (co w praktyce też równało się śmierci, tylko rozłożonej na dni i tygodnie), a mimo to sami pytali o co jeszcze można ich oskarżyć - wszystko, aby tylko uniknąć bicia (wyrywania paznokci tępymi szczypcami, wybijania zębów, łamania kości, wyrywani palców ze stawów itd. Należy jednak pamiętać że to był... łagodny zestaw tortur). 




Czy więc można się dziwić, że wielu bardzo szybko (po pierwszym biciu) do wszystkiego się przyznawało i doprawdy mam wielki szacunek dla tych Niezłomnych (jak rotmistrz Witold Pilecki czy major Hieronim Dekutowski "Zapora" i inni - którzy mimo to się nie załamali. Ja sam dziś nie jestem pewien czy wytrzymałbym połowę z tego co oni wówczas przeszli. Spójrzcie, jak silną wiarę trzeba mieć, aby to wytrzymać i jeszcze na koniec odrzec: "Będę się za ciebie modlił" - jak odrzekł do swego kata rotmistrz Pilecki. Doprawdy - Niesamowite). Należałoby zanucić tutaj słowa: "Hej, hej Rotmistrzu, było Was tak wielu - lecz zabija Moskwa naszych bohaterów". A przecież ci ludzie, ci Niezłomni-Niezwyciężeni, oni wyrośli i wychowali się zarówno w domach jak i potem w szkołach, w których uczono ich trzech najważniejszych zasad, które sprowadzały się do słów: BÓG-HONOR-OJCZYZNA. Więcej nie trzeba - to wystarczy. Potem jednak, podczas komunistycznych procesów pokazowych w tzw.: "Polsce Ludowej" (czyli ta hybryda polskiej państwowości, ciało obce, narzucone nam przez sowieckich "wyzwolicieli" i tak nienaturalne dla genu polskości, niczym siodło zapięte na krowie), takich ludzi uważano za bandytów, faszystów, zbrodniarzy etc. etc. Mawiano o nich w uzasadnieniach wyroków pseudo-sądowych iż wyrośli w "faszystowskiej, sanacyjnej Polsce", że pozostają ideowymi zwolennikami: "tego przedwojennego watażki i wroga ludu polskiego - Piłsudskiego" itd. A co oni mieli do zaoferowania, skoro mordowali ludzi pokroju rotmistrza Pileckiego, wychowanego właśnie kulcie Niepodległej i żyjącego w tej "faszystowskiej Polsce, pod rządami tego watażki Piłsudskiego?". 

Ano do zaoferowania mieli wielu - jak choćby zwykłego bydlaka - Karola Świerczewskiego, który wciąż zamroczony alkoholem, wolną ręką wysyłał swych żołnierzy prosto pod niemieckie karabiny maszynowe niczym mięso armatnie. Mieli zbrodniarza Czesława Gęborskiego - który strzelał do kobiet w obozie w Łambinowicach i kazał mordować noworodki, roztrzaskując im główki o ścianę, Mieli Salomona Morela - Żyda/komunistę który w swoim obozie w Świętochłowicach dopuszczał się również okrutnych zbrodni na więzionej tam, bezbronnej (i często niewinnej ludności). Mieli do zaoferowania i innych zbrodniarzy, których nazwiska mógłbym wymieniać bez końca (a które i tak dla większości czytelników byłyby zupełnie pustymi słowami). Spójrzmy co (prócz pięknych słówek na sztandarach) przyniósł Ludzkości komunizm? Jakie wartości wpajał w człowieka - przemoc, złodziejstwo, kłamstwo, kombinatorstwo - to oto nam chodzi? To chcecie przekazać własnym dzieciom? Spójrzmy, w świecie bez Boga, bez Godności, bez Honoru, w świecie bez Prawdy, bez Wartości - co się może ostać? Słyszałem że zagładę nuklearną mogą przeżyć jedynie... robaki. Janusz Szpotański pisał w swej "Gnomiadzie": "A młodość twoja? Nie górna i chmurna, lecz przede wszystkim ponura i durna. Jeszcze cię teraz chwytają wymioty, gdy ZMP-owskie wspominasz bełkoty. Wysoko świeci stalinowskie słonko, wciąż na trybunę straszne typy włażą, z owadzim okiem i pryszczatą twarzą, krzyczą, byś walczył z kułakiem i stonką. Wtem cię za serce straszna chwyta trwoga, bo wiesz, że wyraz twarzy masz nieszczery, że pod tą maską klasowego wroga ktoś wnet rozpozna i skopią ci nery (...). O, jakże szybko nastrój prysnął wzniosły! Albowiem w kraju tym zaczarowanym, gdzie - jak w złej bajce - ludźmi rządzą osły, jakież tu mogą być właściwie zmiany? Tu tylko szpiclom coraz większe uszy rosną, milicji - coraz dłuższe pałki, i coraz bardziej pustka rośnie w duszy, i coraz bardziej mózg się staje miałki. Tu tylko może prosperować gnida, cwaniak i kurwa, łotr i donosiciel - niewielki wybór, jak sami widzicie, choć niejednemu kuszącym się wyda".

Tak komuniści nienawidzili Polski, Polaków i Ziuka Piłsudskiego, jak pisał bowiem Witold Gadowski: "Myślę oczywiście o naszym historycznym genomie ukształtowanym w dobie Pierwszej Rzeczpospolitej. Niewiele o niej wiemy. Właściwie tyle co wbili nam do głów w komunistycznej i postkomunistycznej szkole. Obie te hybrydy - protezy polskiej państwowości -  szczególną nienawiścią darzyły właśnie Pierwszą Rzeczpospolitą i  jej najwierniejszego dziedzica "Ziuka" Piłsudskiego. Pierwsza Rzeczpospolita Obojga Narodów była krajem o jakim marzyłby Arystoteles - pierwszą republiką świadomych obywateli. Była krajem tolerancji i naturalnego ładu społecznego, którego nie uczynił żaden wymyślony system, a genialne dostosowanie ustroju do codziennej praktyki i wymagań ziemi. Wokół Rzeczpospolitej szalały wojny religijne, wzmacniały się absolutystyczne monarchie i tyranie, a na jej obszarze kwitły tolerancja i szacunek wobec głosu wolnego, wolność ubezpieczającego. Tamta Polska była fenomenem na skalę świata, a ukształtowała się tak nie z pomysłu jakiegoś szaleńca (jak wszystkie "izmy"), ale na drodze wlewania charakteru zamieszkujących ją narodów do kielicha wspólnego ustroju. Gdyby nie zdziczenie i prymitywizm naszych sąsiadów, trwalibyśmy tak przez długie wieki jeszcze. Cóż, było to jednak zbyt piękne, aby mogło trwać długo. Spójrzcie jednak - mieliśmy kraj, który przodował w tolerancji, samorządzie i próbach budowania rozsądnej demokracji - wedle marzeń samego Arystotela. Nigdy przy tym nie kolonizowaliśmy nikogo, nie wyzyskiwaliśmy.  Jeśli jakiś lud dołączał się do naszego wysiłku, to szybko dopuszczaliśmy go do równoprawnej kompanii. W naszej Polsce dobrze żyli sobie i Żydzi i Rusini i moi dalecy przodkowie Tatarzy i cała reszta. Taką Polskę zepsuły germańskie i ruskie watahy barbarzyńców. Ona jednak przetrwała. I teraz, kiedy większość Europy pogrąża się w szaleńczej brei, my przetrwaliśmy, przenieśliśmy do dzisiejszych dni nasze geny. Polska to wielka Rzecz a przy tym Pospolita dla wszystkich tych, którzy dołączają do naszej wspólnoty etycznej, Polakiem bowiem może być każdy, kto godzi się na taką wspólnotę i chce ją upowszechniać. Polska to wielka Rzecz, zbyt wielka, aby długo znosiła na swoim grzbiecie insekty, które nanieśli najeźdźcy".




Przejdźmy więc teraz do tematu, choć może jeszcze nim to uczynię, chciałbym zaprezentować relacje osób, które przeszły przez sowiecki obóz koncentracyjny w Świętochłowicach na ziemiach polskich, niepodzielne władztwo Salomona Morela (zbrodniarza wojennego, który spowodował śmierć 1695 więźniów i w 1992 r. uciekł do Izraela w obawie przed aresztowaniem, a na wystawiony przez Polskę wniosek ekstradycyjny, Ministerstwo Sprawiedliwości Izraela odpowiedziało w 1998 r. następująco: "przestępstwa Morela, za które jest ścigany, jeśli w ogóle do nich doszło, w świetle izraelskiego prawa nie są żadnym ludobójstwem, a ponadto po 20 latach uległy już przedawnieniu"). Morel zmarł w 2007 r. w Tel Awiwie w wieku 87 lat. Nigdy nie odpowiedział za żadne ze swoich zbrodni, bowiem strona izraelska uważała że nękanie go za zbrodnie na nie-Żydach, to jest... antysemityzm. Więc oceńmy sami czy nie było to żadne ludobójstwo i czy rzeczywiście mogło to ulec przedawnieniu. Oto relacje osób, które przeszły przez piekło Świętochłowic, tam, gdzie panem życia i śmierci był Salomon Morel. Obóz pracy (w rzeczywistości obóz zagłady) w Świętochłowicach został założony w lutym 1945 r. jeszcze przed zakończeniem II Wojny Światowej. Komendantem tego obozu mianowany został właśnie Salomon Morel, urodzony 15 listopada 1919 r. we wsi Garbów w Lubelskiem. W czasie wojny był on ukrywany przed Niemcami wraz z bratem Ickiem, przez polskich sąsiadów - rodzinę Tkaczyków. Oni ich ukrywali, pomagali, przynosili jedzenie. Po jakimś czasie jednak obaj bracie opuścili schronienie u rodziny Tkaczyków i następnie przystąpili do bandy rabunkowej, okradającej wsie. W 1942 r. jego brat został skazany na śmierć za rozboje (z rozkazu Grzegorza Korczyńskiego - dowódcy komunistycznej Armii Ludowej - ponoć Morel zachował życie, ponieważ... zrzucił całą winę na brata. Potem przyłączył się do komunistów, a w 1943 r. przedostał się do Związku Sowieckiego i wstąpił do sowieckiej partyzantki. W 1944 powrócił do Polski i wstąpił do UB (Urzędu Bezpieczeństwa), a w lutym 1945 r. został mianowany komendantem obozu w Świętochłowicach. W obozie więzieni byli zarówno Niemcy jak i Polacy (a także Ślązacy, którzy uważali się za tutejszych i mówili dwoma językami), oto relacje niektórych z nich:


Niemiec Gerhard Gruschke: "Morel miał 25 do 30 lat. Miał wyrazistą, silną sylwetkę i emanowała z niego żarliwa nienawiść. Gdy sam upatrzył sobie jakiegoś więźnia, w zasadzie oznaczało to dla tego więźnia wyrok śmierci. Jego "specjalnością" było to, że przejął obyczaj z czasów obozów koncentracyjnych, polegający na biciu więźniów ciężkim taboretem. Zawsze po takich "nalotach" więźniowie leżeli ciężko ranni i musiano ich przynosić do ambulatorium. Niektórzy z rozbitymi głowami lądowali w baraku - trupiarni. Na zawsze pozostanie w mojej pamięci niezapomniane: "panie komendancie" - błagalny ton dręczonych ofiar. Ale miłosierdzia nie było. A byli to w przeważającej liczbie uczciwi i prości mężczyźni oraz chłopcy z Górnego Śląska, którzy tu byli bici, dręczeni i w końcu umierali. Uderzenia gumową pałką lub kawałkami drewna były na porządku dziennym. Ile spowodowało to trwałych uszkodzeń ciała, szczególnie nerek, w wyniku stosowania tylko tego rodzaju tortur? Innym sposobem dręczenia było to, że leżeliśmy na ziemi i musieliśmy się z niej zrywać jak najszybciej, a następnie kopali nas milicjanci, szczególnie po głowach. Prócz bólu cielesnego, który był największy wtedy, gdy miejsce torturowania - plac apelowy - pokryty był żwirem, najbardziej bolało nas wewnętrznie - poczucie zupełnego poniżenia w tych chwilach".

Polak Nikodem Osmańczyk: "Znam nazwisko komendanta obozu. Brzmi ono Morel. Był to wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o czarnych włosach. Pewnego razu Morel przyszedł do baraku, w którym mieszkaliśmy, polecił stanąć nam wszystkim w dwuszeregu twarzami do siebie i kazał się wzajemnie bić po twarzy. Ponieważ ja i ojciec zamarkowaliśmy uderzenie, Morel podszedł do nas i ze słowami: "co, skurwysyny, tak to się bije świnię" ręką w której miał pistolet, uderzył mnie w twarz, w wyniku czego upadłem na ziemię pod pryczę. To samo postąpił z moim ojcem. Potem kazał się nam ponownie bić. Morel bił praktycznie codziennie więźniów za byle jakie przewinienia. W pewnym momencie wywołali jednego z więźniów - z tego, co wiem, był profesorem. Miał brodę, gdyż nie było się czym ogolić. Kazali mu usiąść na taborecie i po wyjęciu przez jednego ze strażników zapałek wywołali mnie i jeszcze jednego więźnia i polecili nam ogolić profesora. Golenie polegało na tym, że przy pomocy zapalonych zapałek opalaliśmy mu zarost. Ponieważ ja nie mogłem zapalić zapałek za pierwszym i drugim razem, zostałem przez jednego ze strażników uderzony pejczem po twarzy. Podczas gdy opalaliśmy mu twarz, strażniczki, które stały za profesorem, biły go po plecach i twarzy za to, że wymieniony ruszał się na taborecie, ponieważ go bolało opalanie zarostu. Przypominam sobie, że w sobotę wielkanocną 1945 r. w nocy do mojego baraku przyszli strażnicy oraz komendant Morel. Wszyscy byli pijani i bez żadnego powodu bili nas pejczami, nogami od taboretu i rękojeściami pistoletów po całym ciele".

Polak Edmund Kamiński: "Morel uderzył mnie jeden raz ręką. Po tym uderzeniu straciłem częściowo słuch w lewym uchu. Uderzenie było bardzo mocne. Pamiętam, że Morel przyszedł na apel przed nasz barak ubrany w polski mundur oficerski, w stopniu chyba kapitana. Przyszedł w towarzystwie dwóch żołnierzy rosyjskich. Nie pamiętam, za co zostałem uderzony. Morel miał na rekach czarne skórkowe rękawiczki, w których było coś metalowego, chyba metalowa płytka. Widziałem, jak z drutów zdejmowano jednego z więźniów. Nie wiem, czy więzień ten jeszcze wtedy żył. U nas w baraku były przypadki - podobnie jak i w innych barakach - że więźniowie wieszali się na paskach, sznurkach. Słyszałem że kobiety były gwałcone przez obsługę obozu".

Polak Henryk Wowr: "Przed północą zostaliśmy obudzeni i osiem osób z sali, wśród których byłem ja i ojciec, zostaliśmy zaprowadzeni na blok nr. 2. Tam był Salomon Morel i strażnicy. Każda z tych osób miała broń. Czekaliśmy na korytarzu. . Podzielono nas na dwie grupy: starszych i młodszych. Najpierw do pomieszczenia bloku, w którym odbywały się tortury, weszła grupa osób starszych i wśród nich był mój ojciec. Widziałem, że po wejściu do tego pomieszczenia ojciec dostał bykowcem z tyłu w szyję i upadł na twarz. Zamknęły się drzwi. Dochodziły do nas krzyki i jęki. Po pobiciu osoby były wyrzucane na korytarz, nieprzytomne, zlane wodą. Ja także wszedłem w grupie około ośmiu osób. Na powitanie Morel każdego z nas uderzył o twarzy ręką, na której miał rękawiczkę z twardej skóry. Kazał się następnie każdemu z nas po kolei kłaść i byliśmy bici rurkami obciągniętymi gumą, po całym ciele, gdzie popadło. Bił zarówno Morel, jak i inne osoby, które tam były. Ja zemdlałem. Ocucono mnie wodą. Jak wszyscy byliśmy skatowani, to Morel sam osobiście wysypał cztery wiadra miału węglowego na podłogę. Kazał zlizywać językiem miał z podłogi i dawać go z powrotem do wiadra. Oświadczył nam, że nie wyjdziemy stamtąd, dopóki podłoga nie będzie czysta. Gdy to robiliśmy, Morel jak i też inni naigrywali się z nas. W tej chwili nie potrafię powtórzyć tego, co mówili. Gdy nie byliśmy w stanie posprzątać miału z podłogi, ponownie po kolei każdego z nas bito metalową rurką owiniętą gumą. Znowu straciłem przytomność na pryczy. Pamiętam jak przez mgłę, że ktoś mówił, aby zabierać to ścierwo, przytomność odzyskałem w swoim bloku. Miałem sińce na całym ciele i wybite dwa zęby w górnej szczęce. Na całym ciele widać było ślady po uderzeniu metalową rurką. Dopiero po upływie miesiąca te ślady znikły. Gdy to wszystko się działo, miałem 16 lat. Bardzo to przeżyłem. Do dnia dzisiejszego mam uraz psychiczny - jak zobaczę policjanta, to się cały trzęsę. Osoby, które nas biły, były nietrzeźwe. Praktycznie zawsze było czuć od nich wódkę. Chcę dodać, że ojciec po pobiciu na bloku nr. 2 załamał się i nie chciał ze mną rozmawiać na temat tego, co się tam zdarzyło. Mówił do mnie, że jak mama nas stąd nie wyciągnie, to on ze sobą skończy. Praktycznie każdego dnia ktoś popełniał samobójstwo, gdyż nie wytrzymywał tego psychicznie. Najczęściej samobójstwa popełniane były w ubikacji, bo to było jedyne miejsce, gdzie można było zawiesić sznur i się powiesić. Jeżeli ktoś nie chciał sam odebrać sobie życia, to szedł na tak zwane druty i wtedy był zastrzelony przez strażnika obozu, bez żadnego ostrzeżenia".

Polka Dorota Borczek: "Był barak nr. 7. W tym baraku bito ludzi na śmierć. Często widziałam wieczorami, jak Morel wraz z innymi mężczyznami wchodził do tego baraku. Słyszano krzyki umierających i widziano następstwa. Rano z baraku wynoszono nagich, martwych mężczyzn. To znaczy wyrzucano ich przez okno. Wszyscy byliśmy wtedy wygłodzeni. Jak odtworzyłam to sobie wraz z innymi więźniami, otrzymywaliśmy około 700 g. chleba jako przydział dzienny i dzieliliśmy go na osiem części pomiędzy osiem kobiet. Cierpieliśmy straszny głód. Do tego jeszcze wszy i pluskwy - prawdziwa plaga. Zostały z nas wychudzone szkielety. Coraz więcej ludzi miało wysoką gorączkę, wśród nich moja matka. Pewnej nocy do naszego baraku przyszedł Morel z lekarzem obozowym. Niespodziewanie Morel uderzył lekarza obozowego, aż ten upadł na ziemię, i skakał po nim. Tamtej nocy Morel wydał rozkaz, aby z baraku powynosić nieprzytomnych, wśród nich była też moja matka. Z uwagi na gorączkę obwiązałam matce łydki swoim stanikiem i majtkami. Gdy matka zauważyła, że ją zabierają, zaczęła śpiewać. Więźniowie sądzili, że zwariowała. Potem zobaczyłam, że moja matka została zrzucona z noszy i uderzyła głową o beton".

Polka Maria Kozieł: "Ludzie, których zamykano w karcerze, umierali. Chyba zagryzały ich szczury. Widziałam przez otwarte drzwi, że tam było pełno wody. Były tylko drzwi, za nimi kilka schodów i sama woda. Czasem słyszałam, jak zamknięte tam osoby krzyczały, wołały o pomoc albo "mamo". Kiedyś zamknięto tam szefa naszej obozowej orkiestry, złożonej z więźniów. Podobno powodem jego zamknięcia tam było to, że przygrywał strażnikom w nocy podczas jednej z orgii, jakie sobie urządzili. Z naszego baraku na te nocne imprezy zabierali zawsze taką młodą dziewczynę Renatę. Renata nigdy niczego nie opowiadała - jej nie wolno było o tym mówić".


A teraz, nim przejdę do sowieckiego obozu w Auschwitz, chciałbym jeszcze przedstawić relacje dzieci polskich, zamkniętych w tym obozie w czasie II Wojny Światowej. Swoją drogą zadziwiające jest że początkowo w niemieckich obozach koncentracyjnych i zagłady więziono głównie Żydów i Polaków, a po tzw.: sowieckim "wyzwoleniu" zamykano w nich... Niemców i ponownie Polaków. No to teraz przejdźmy do niemieckich zbrodni nad polskimi dziećmi w obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau:


Relacja Polki Wacławy Kędzierskiej: "W obecności doktora Mengele polecono wystąpić młodym dziewczętom w wieku od czternastu do szesnastu lat. Zabrano nas do obozowego szpitala, gdzie polecono nam się rozebrać. Popatrzyli, jak wyglądamy nago, były z nas już tylko szkielety. Zostałyśmy skierowane do baraku 23. Na drugi dzień zostałyśmy wezwane na izbę przyjęć chorych, gdzie otrzymałyśmy zastrzyki, powodujące zarażenie malarią, czego objawem było wystąpienie bardzo wysokiej temperatury. Podzielono nas na dwie grupy, z których tylko jedna była leczona chininą. Chciało nam się strasznie pić. Koleżanki przynosiły mi wywar z ziółek, a ja za to dawałam im chleb. Kiedy byłam poddawana eksperymentom, do baraku szpitalnego przychodził dr. Mengele. Był to bardzo przystojny mężczyzna. Dziewczyny potem mówiły: "Jakie ma piękne oczy", a później okazał się takim katem. Pamiętam również, że w baraku nr. 7 miałyśmy bardzo niedobrą blokową. Była nią Żydówka słowacka".

Relacja Polki Marii Wawrzynkiewicz: "Następnego dnia po selekcji odnalazłam swoją matkę i sąsiadki. Widziałam się z nimi przez kratę w oknie. Przynosiłam matce swoją porcję chleba. Matka mówiła do mnie: "W nocy wywożą kobiety samochodami ciężarowymi do krematorium. Nie płacz za mną. Tak musi być. Może już jutro się nie zobaczymy". Ja przychodziłam pod okno przed apelem rano i po apelu wieczorem. Matka mówiła do mnie, że tu dużo kobiet umiera. Okna były bez szyb, na pryczach nie było nic tylko gołe deski. "Nie ma żadnego jedzenia ani picia. Módl się, żebym szybko umarła, bo bardzo cierpię". Jednego razu, gdy byłam przy oknie, złapała mnie za kołnierz kapo Czeszka. Krzyczała, że mnie zabije albo mnie zamknie w tym bloku śmierci. Ja powiedziałam, że się nie boję, bo tam jest moja mama, to będziemy razem. Skończyło się na tym, że dostałam kilka kopniaków, aż się przewróciłam. Uważałam, że łagodnie mnie potraktowała, bo mogła mnie zabić. Moja matka to widziała. Jak już nie mogła przyjść do okna, to podawałam jej chleb przez sąsiadki, które mówiły, że nie oddadzą chleba, same zjedzą. Były bardzo głodne. Mówiły, że matka jeszcze żyje, ale jest już bez ubrania, bo kto jest silniejszy, zabiera wszystko słabym, żeby się ratować".

Relacja Polaka Juliana Kiwały: "W listopadzie lub grudniu roku 1942 przybył do Oświęcimia transport z obozu lubelskiego. Wśród kobiet tam się znajdujących były trzy matki kilkutygodniowych niemowląt oraz trzy ciężarne kobiety, które spodziewały się rozwiązania w najbliższym czasie. Umieszczono je w bloku 24, gdzie nazajutrz urodziły troje dzieci. Poród odebrał dr. Bolesław Zbozień. Przez kilka dni ukrywaliśmy dzieci przed esesmanami, co było o tyle łatwe, że esesmani bojąc się duru, nie wchodzili do bloków szpitalnych. Po kilku dniach dr. SS Rhode dowiedział się jednak o niemowlętach i polecił mi umieścić je w stanie liczbowym bloku. Dzieci te były ulubieńcami całego bloku. Początkowo pokarm, jak mleko, chleb biały dla matek "organizowaliśmy" w kuchni obozowej obozu męskiego. Po około dwóch tygodniach, pewnego dnia rano po przyjściu do pracy, sanitariuszka Halina Skonieczna zgłosiła mi, że poprzedniego dnia, w późnych godzinach wieczornych, zjawił się wspomniany już podoficer SS Nierzwicki, ubrany był w biały kitel, zarządził natychmiastowe przeniesienie matek i dzieci do bloku nr. 25, określanego wówczas jako blok śmierci. Pobiegłem natychmiast do kostnicy mieszczącej się w tym bloku i stwierdziłem, że i matki i dzieci, to jest sześć kobiet i sześć niemowląt, już nie żyły. Wszystkie zwłoki miały na piersiach w okolicy serca ślady ukłucia igły. W ciągu dnia zjawił się doktor SS Rhode i polecił mi skreślić ze stanu liczebnego bloku zarówno matki, jak i dzieci".




 Oczywiście są to tylko wybrane fragmenty relacji więźniów niemieckiego obozu zagłady w Auschwitz-Birkenau, pozwalają jednak w pewien sposób spojrzeć na to, co się wówczas działo. Niemcy dopuszczali się potwornych, wręcz niewyobrażalnych zbrodni, uśmiercali ludzi z niebywałą wręcz "automatycznością" i starannością. Obóz Auschwitz został założony po koniec kwietnia 1940 r. i od samego początku był obozem przeznaczonym głównie dla... Polaków. Obóz koncentracyjny i zagłady w Auschwitz, był od początku obozem eksterminacji narodu polskiego (który miał zostać po części fizycznie eliminowany, a po części zamieniony w niewolników, pracujących na rzecz zwycięskiej Rzeszy Wielkoniemieckiej - niewielki zaś procent ludności miał zostać zniemczony, czego przykładem było chociażby odbieranie polskim rodzinom dzieci i przekazywanie ich rodzinom niemieckim, gdzie mieli być wychowywani jako Niemcy). Tak więc to wcale nie ludność żydowska (notabene także posiadająca w ogromnej większości polskie obywatelstwo), ale waśnie ludność polska, była pierwszą nacją przeznaczoną do fizycznej eksterminacji w obozie Auschwitz-Birkenau (nie tylko zresztą tam, Polacy byli mordowani w każdym niemieckim obozie, bez względu na to, gdzie on się znajdował, czy w Stutthofie, czy też - tak jak zginął mój pradziadek od strony mamy - w Gross Rosen). Po niemieckiej inwazji na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 r. do Auschwitz zaczęły napływać również transporty sowieckich jeńców wojennych, którzy byli traktowani najgorzej ze wszystkich żołnierzy wszystkich armii, wziętych do niewoli przez Wehrmacht podczas II Wojny. Jeńcy sowieccy bowiem nie byli, tak jak inni żołnierze, zamykani w obozach jenieckich, tylko - jeśli nie zostali zabici na miejscu - byli kierowani do obozów koncentracyjnych i zagłady, gdzie na równi z Polakami i Żydami byli masowo mordowani (notabene, po wojnie Sowieci to samo robili z jeńcami niemieckimi i japońskimi, wywożąc ich do gułagów i zmuszając do pracy ponad siły).

W tym czasie Żydzi byli zamknięci w miejskich gettach i dopiero po niesławnej konferencji w Wannsee w styczniu 1942 r. i zaakceptowaniu planu tzw.: "Ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej", byli kierowani do obozów zagłady. I dopiero od tego czasu można mówić o rzeczywistym Holokauście Żydów (podaje te informacje tylko aby wyjaśnić nieścisłości). Po wyzwoleniu obozu Auschwitz 27 stycznia 1945 r. przez Armię Czerwoną, wkrótce potem jej infrastruktura posłużyła nowym okupantom do ponownego otwarcia obozu. Nowe, sowieckie Auschwitz, zostało otwarte z końcem kwietnia 1945 r. Dowódcą obozu (a raczej dwoma obozami Auschwitz I i Auschwitz-Birkenau) został pułkownik Masłobojew. Ściągano do niego okolicznych Niemców ze Śląska, jeńców z Wehrmachtu, Ślązaków, którzy mówili śląską godką (lecz znali zarówno język polski jak i niemiecki), no i oczywiście... Polaków. Obóz ten, miał być z góry obozem tymczasowym, który służyłby do przerzucania więźniów do gułagów wgłąb terytorium Związku Sowieckiego. Więźniowie oczywiście byli bici, głodzeni i zmuszani do ciężkiej, wielogodzinnej pracy ponad siły. Praca była niezwykle ciężka, trwała od 9:00 do 21:30, i każdy musiał w niej uczestniczyć, zarówno mężczyżni jak i kobiety. Więźniowie demontowali dawne niemieckie fabryki (głównie IG Farben) a sprzęt ładowali do pociągów towarowych, które wywoziły je do Związku Sowieckiego. Każdy kto nie wytrzymał długich godzin ciężkiej pracy (w czasie których nie było żadnej przerwy), kto zemdlał, był bity, a jeśli to nie pomagało - zabijany przez sowieckich strażników lub obozowych kapo (również najczęściej rekrutujących się z Rosjan, wziętych wcześniej do niemieckiej niewoli, którzy po sowieckim "wyzwoleniu" jako "wrogowie ludu" byliby od razu przeznaczani do likwidacji. Wykupywali się więc od tego rolą obozowych kapo w takich obozach jak właśnie Auschwitz-Birkenau).


Relacja Ernsta Dietmara, niemieckiego jeńca z Wehrmachtu, który tak pisał w swym pamiętniku o tym co przeżył w obozie: "Długi czas pracy: od 9-21:30. Głodny i zmęczony. Wreszcie wieczór. Nic do jedzenia, żadnej przerwy na obiad, robimy ją dopiero teraz. Załamuję się często ze słabości. Nie mogę więcej. Jest strasznie. 5 km. drogi. W obozie cienka zupa z ziół, nic w środku. Głód. Ciągle śmiertelnie zmęczony. Ciężki obóz. Upadłem na elementy żelazne. Zraniłem łydkę. 14 VII. Mam mocną biegunkę i bóle brzucha. 15 VII. Moja matka ma dzisiaj urodziny. Przesyłam ci kochana matko z daleka najserdeczniejsze życzenia szczęścia i błogosławieństwa".


W tym obozie bardzo wielu było Polaków, gdyż początkowo byli to po prostu wcześniejsi więżniowie niemieckiego Auschwitz, którzy po zajęciu obozu przez Sowietów, błąkali się po mieście w pasiakach obozowych, więc... zostali zgarnięci i ponownie zamknięci do tego samego obozu przez NKWD. Większość Polaków (12 000 ludzi) w jesieni 1945 r. została jednak zwolniona z tego obozu, po interwencji Aleksandra Zawadzkiego (do którego napisali list) u samego Gomułki. Jednak... na krótko, bowiem duża ich część ponownie wróciła do obozu za działalność w Armii Krajowej, Batalionach Chłopskich czy Narodowych Siłach Zbrojnych. Tak swoją relację z pobytu w tym obozie, opisuje więźniarka Anna Pudełko:


Relacja Polski Anny Pudełko: "Często nas bili. Musieliśmy skakać żabki. W obozie był taki jeniec z Niemiec. Nie mógł chodzić, to szczuli na niego psa. Ten pies go gryzł. Pewnego dnia zagryzł go całkiem. Te milicjanty w nocy przychodzili do nas. Pijani byli. Potem chcieli z nami broić. Porucznik Henek strzelał do mnie".

Relacja Polki Marty Nycz: "Oni nie musieli nas zabijać. Głód, wycieńczenie i tyfus robiły to za nich. Ludzie padali jak muchy. Ale zdarzały się również zabójstwa. Strażnicy, którzy tłukli więźniów za najmniejsze krzywe spojrzenie. Byli panami życia i śmierci. Pewnego młodego chłopaka zakatowali na śmierć za próbę ucieczki. Gdy ktoś próbował zbiec, strażnicy dostawali szału (...) Józef Dyczek nieco się ociągał. Był zmęczony, starszy i miał duży garb na plecach.Ubowiec Bajdys coraz bardziej się denerwował. W końcu uderzył go karabinem. Józef ogłuszony padł na ziemię. Pieniący się z wściekłości ubowiec skoczył do Józefa i stanął mu na piersiach. Usłyszałam słuchy trzask łamiącego się mostka i ciche: "Jezu" konającego. Zgniótł tego biednego człowieka tak, jak zabija się karalucha".


Ludzie umierali albo z głodu, albo z przepracowania, albo z nieludzkiego bicia i tortur. Jak wspomina jedna z więźniarek (o nieznanym imieniu): "Myśmy się tam strasznie modlili. Policjant z Kóz krzyczał na nas: Wy kurwy hitlerowskie. Teraz tu śpiewacie, a przedtem wy Hitlera chcieli". Dużym problemem było to, iż do jednego obozu spędzano ludność ze Śląska, bez względu na to, czy byli to Polacy czy Niemcy. Często Sowieci i polscy komuniści posuwali się do takich zagrywek, że złapanym żołnierzom Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych (czyli walczącym nadal z sowiecką okupacją kraju Żołnierzom Niezłomnym), kazali ubrać się w mundury Wehrmachtu, a potem prowadzili ich przez ulice miasteczek, wśród szyderstw i rzucanych w ich stronę kamieni oraz innych rzeczy, przez okolicznych mieszkańców, którzy sami wcześniej doświadczywszy niemieckich zbrodni, myśleli że oto prowadzą prawdziwych Niemców. W takich sowieckich, nowo otwartych po wojnie obozach, jak Auschwitz-Birkenau, niemieccy jeńcy byli przerzucani do gułagów w Związku Sowieckim, skąd ocaliła ich dopiero w 1955 r. umowa Chruszczow-Adenauer, pozwalając powrócić do Zachodnich Niemiec. Niemieccy cywile czekali na możliwość wyjazdu do Niemiec (choć częściej doczekiwali się obozowej śmierci), a Polacy? No cóż. Czekaliśmy na wybawienie z Zachodu, które nie nadchodziło, na wybawienie spod jarzma czerwonej zarazy, która kraj nam przedtem rozdarłszy na części była zbawieniem witanym z odrazą. Żeby oni wiedzieli jak to strasznie boli - nas, dzieci Wielkiej, Niepodległej, Świętej, skuwać w kajdany łaski tej przeklętej, cuchnącej jarzmem wiekowej niewoli. Ale wiedz o tym ty sowiecki gadzie, że z naszej mogiły nowa się Polska - zwycięska narodzi, i po tej ziemi ty nie będziesz już chodzić, czerwony władco rozbestwionej siły. Amen!




Na zakończenie chciałbym tylko dodać jeszcze jedno. Zobaczcie, pokazałem tyle ludzkiego cierpienia, tyle krzywd, śmierci, nienawiści i zbrodni, a mimo to... w ogóle nawet nie wspomniałem o ludności żydowskiej, która przecież też przeszła podobną gehennę. Ale Holokaust wcale nie był czymś wyjątkowym (jak pragną to widzieć dzisiejsi spekulanci historii), Żydzi nie mieli monopolu na cierpienie. Ono było częścią wielu narodów, a szczególnie narodu polskiego, który wycierpiał to samo co Żydzi. A nawet więcej, bo byliśmy mordowani z każdej strony, przez Niemców, Ukraińców, Rosjan, nawet Żydów. Ale przecież cierpienie jeńców sowieckich i innych nacji, które też zginęły w niemieckich i sowieckich obozach zagłady powinno stać się powodem do zadania prostego pytania: Spójrzcie do czego doprowadził marksizm? Zarówno ten nazistowski, jak i ten bolszewicki. Dlatego ja dosłownie dostaję drgawek, gdy widzę że jakiś kretyn na Zachodzie wkłada koszulkę z sierpem i młotem, lub z czerwoną gwiazdą, z Marksem lub Ch Guevarą, z hitlerowską swastyką czy tego typu podobnymi symbolami. Zakończmy więc dziś ten przydługi temat tą informacją i pochylmy głowy w zadumie nad wszystkimi, którzy wówczas zginęli, stając się ofiarami chorej ideologii stworzenia Nowego Wspaniałego Świata.                           

     



ACT 447 IS NOT APPLICABLE 

AND NEVER WILL APPLY TO POLAND


sobota, 26 stycznia 2019

WŁADYSŁAW IV I PLANY WIELKIEJ WOJNY Z IMPERIUM OSMAŃSKIM - Cz. XXVI

CZYLI JAK TO KRÓL

RZECZYPOSPOLITEJ WŁADYSŁAW IV

PLANOWAŁ ODBUDOWAĆ DAWNE

CHRZEŚCIJAŃSKIE PAŃSTWO

W KONSTANTYNOPOLU


1645-(48)

RZECZPOSPOLITA

Cz. X





"JEST TO WIDOK, KTÓRY PORUSZYŁBY ZAPEWNE SERCA NAJBARDZIEJ NIELUDZKIE: OWO ODŁĄCZANIE MĘŻÓW OD ŻON, MATEK OD CÓREK, BEZ ŻADNEJ JUŻ NADZIEI NA PRZYSZŁE SPOTKANIE TYCH, KTÓRZY STAJĄ SIĘ NIEWOLNIKAMI U POGAŃSKICH MAHOMETAN, CZYNIĄC SWYM OFIAROM TYSIĄCZNE NIEGODZIWOŚCI. OKRUCIEŃSTWO TATARÓW SKŁANIA ICH DO NIEZLICZONYCH WPROST PODŁOŚCI, JAK TO GWAŁCENIE DZIEWCZĄT, ZNIEWALANIE ŻON W OBECNOŚCI OJCÓW I MĘŻÓW, A NAWET OBRZEZYWANIE DZIECI W OBECNOŚCI RODZICÓW, BY MÓC OFIAROWAĆ JE MAHOMETOWI (...) NIESZCZĘŚNICY CI SĄ OD TEJ CHWILI ROZDZIELENI, JEDNYCH PRZEZNACZAJĄ DO KONSTANTYNOPOLA, INNYCH ZAŚ NA KRYM, A JESZCZE INNYCH DO ANATOLII"

FRANCUSKI INŻYNIER - WILHELM BEAUPLAN (SŁUŻĄCY W ARMII POLSKIEJ W LATACH 40-tych XVII wieku), TAK OTO OPISUJE POSTĘPOWANIE TATARÓW W STOSUNKU DO PORYWANEJ PRZEZ NICH LUDNOŚCI RUSKIEJ I POLSKIEJ


 Mimo uporu króla, senat dnia 17 grudnia 1646 r. ostatecznie potwierdził rozwiązanie regimentów wojskowych i w myśl tego nakazu (a raczej w myśl braku pieniędzy na dalsze utrzymanie zwartych oddziałów) pomiędzy 17 grudnia a 5 stycznia 1647 r. rozeszło się Władysławowi IV prawie całe wojsko (z wyjątkiem 1200 ludzi jego przybocznej gwardii).  Skorzystali na tym posłowie innych państw, którzy od razu przyciągali zdemobilizowanych żołnierzy na służbę do swoich monarchów (np. poseł mołdawski, poseł siedmiogrodzki ściągną 3 000 ludzi, poseł francuski zaś 2 400 piechoty polskiej, oraz poseł szwedzki). Król teraz pomyślności w kontynuowaniu swych planów, upatrywał w "zaczepce" tatarskiej. A tymczasem z końcem grudnia 1646 r. do Warszawy przybył poseł moskiewski, który na audiencji z 2 stycznia 1647 r, wręczył królowi pismo od cara rosyjskiego - Aleksego I Romanowa, zakładające sojusz i wspólną walkę z Tatarami i Turkami w przypadku ich najazdu na Rzeczpospolitą lub Moskwę. Król jednak jak na razie miał związane ręce, co prawda w jego imieniu we Włoszech działał poseł cesarski Magni, który w latach 1646-1647 objeżdżał włoskie państewka, starając się je nakłonić do wojny z Osmanami, ale jego wysiłki były niewielkie (uzyskał tylko ogólne zapewnienia poparcia, jedynie wielki książę Toskanii - Ferdynand II Medyceusz, zobowiązał się wpłacić pewną kwotę, równającą się trzeciej części kwoty przyrzeczonej przez papieża Innocentego X, który jednak... nie określił jej wysokości, zatem obietnica ta i tak pozostawała bez pokrycia). Magni jednak słał optymistyczne raporty do króla, zaś na Ukrainie hetman wielki Mikołaj Potocki, słał alarmujące listy o gromadzeniu się w Sylistrii i w Chanacie armii turecko-tatarskiej, gotowej do ataku. 

Z końcem stycznia król wysłał listy do senatorów z taką właśnie, alarmującą informacją, a 2 lutego kancelaria królewska rozesłała podobną instrukcję na sejmiki ziemskie. Szlachta na sejmikach  ponownie odrzuciła plany wzmocnienia militarnego Rzeczpospolitej, uważając że królewska instrukcja jest podstępem. Gdy jednak w marcu do Warszawy przybyło poselstwo tatarskie, które już jawnie zaczęło domagać się zaległych "upominków", król dyplomatycznie odpowiedział iż z "upominkami" musi powstrzymać się do decyzji sejmu, zwołanego na maj 1647 r. Zaś 29 marca z twierdzy Bar, hetman Potocki wysłał instrukcję dla kolejnych sejmików ziemskich, w której postulował natychmiastowe wzmocnienie siły zbrojnej państwa, w przypadku spodziewanego ataku nie tylko Tatarów, ale i Turków. Królowi było to bardzo na rękę, szczególnie że swoje dotychczas niepewne stanowisko wobec wojny tureckiej, zaczęli zmieniać zarówno hetman wielki - Potocki, jak i kanclerz wielki - Jerzy Ossoliński (który postulował nawet dać ostrą odpowiedź posłom tatarskim, nie czekając na postanowienia sejmu majowego). Wszystko zaczęło się powoli zmieniać, atmosfera międzynarodowa grała na korzyść króla Władysława, a najważniejsi oficjele w państwie zaczęli przyjmować królewskie propozycje wojenne nie tylko za prawdopodobne, ale wręcz za... konieczne. Swoje zrobiła jeszcze niefortunna misja dyplomatyczna posła Dziebałtowskiego do Konstantynopola, który był zwodzony przez sułtana zapewnieniami o pokoju i "wiecznej przyjaźni", a potem okazało się że stał się on pionkiem w polityce hospodara mołdawskiego Wasyla Lupula, który z pozycji prowojennych, przeszedł na pokojowe wobec Osmanów. 

Cesarz rzymski - Ferdynand III Habsburg jawnie odmówił wsparcia dla planów wojennych króla Władysława, zaś Francja zaczęła również zaczęła się powoli wycofywać ze wsparcia ewentualnej koalicji antytureckiej. Teraz okazało się jeszcze że hospodar Wasyl Lupul rozsyła do szlachty sejmikowej propozycje wysłania do Konstantynopola posłów, z zamiarem zawarcia trwałego pokoju, co na sejmikach z kwietnia 1647 r. zrobiło na szlachcie duże wrażenie. Naród na kwietniowych sejmikach, opowiedział się więc ponownie przeciwko planom wojennym króla Władysława, a także oficjalnie potępił werbowanie ludu polskiego do obcej służby wojskowej, oraz używanie cudzoziemców do poselstw. Powstały także postulaty... zmniejszenia o połowę wojsk granicznych, operujących w rejonie Chanatu Krymskiego, utrzymywanych w sile 4 000. Król odpowiedział iż: "w żaden sposób nigdy nie pozwoli na to szaleństwo" szlachty. Władysław spodziewał się też, że bez zgody sejmu zdoła zmobilizować siłę ok. 30 000 żołnierzy (5 000 własnej gwardii, 6 000 Kozaków rejestrowych, 6 000 wojsk księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, 2 000 wojsk księcia Ostrogskiego poza tym wojska chorążego koronnego, wojewody czernihowskiego i innych). Kolejnym krokiem w celu wzmocnienia sił zbrojnych państwa, była... troska o zdrowie króla, który za radą królowej Ludwiki Marii, planował wyjazd na Śląsk do tamtejszego uzdrowiska. Prawo oczywiście zabraniało monarchom polskim opuszczania państwa, jednak zdarzały się już wcześniej podobne precedensy i król postanowił przedstawić ten zamysł na sejmie majowym, jako argument podając wzmocnienie własnego zdrowia (tak naprawdę jednak chodziło o uzyskanie zgody szlachty na swobodne podróżowanie króla po kraju i formowanie nowych oddziałów), dlatego też (aby nie wzbudzać podejrzeń) z końcem kwietnia zarządził on wielkie polowania na Litwie, skąd zamierzał udać się do Kijowa i osobiście tam doglądać przygotowań wojennych.




Król bowiem nie miał pełnej swobody ruchu i choć w obszarze państwa mógł się on poruszać bez przeszkód, to jednak każdy jego krok był obserwowany i mógł wzbudzić jeszcze większą niechęć szlachty przed zbliżającym się sejmem walnym. Sejm ten zebrał się w Warszawie dnia 2 maja 1647 r. pod laską Jana Stanisława Sarbiewskiego. Król jednak (zdając sobie sprawę że sejm ten, podobnie jak poprzedni będzie wrogi jego planom), nie był mu przychylny i myślał raczej nad jego zakończeniem, tak, aby obowiązek bezpieczeństwa państwa przypadł senatowi (senatorowie, choć równie nieprzychylni królewskim planom, byli jednak łatwiejsi do "urobienia" niż liczna szlachecka brać). I tak też się stało, daremnie kanclerz wielki - Jerzy Ossoliński przekonywał nad wzmocnieniem wojska, likwidacją Chanatu (którą tytułował "hordą") Krymskiego, wzmocnieniem zamków przygranicznych, zawarciem sojuszu z Moskwą w celu wspólnej wojny z Osmanami, a także zwróceniem sum, które królowa pożyczyła królowi na zaciągi wojskowe oraz posagiem dla księżnej Katarzyny nejburskiej. Sejm pozostał głuchy na te wezwania, natomiast skupiono się na dwóch kwestiach pobocznych - na pismach niejakiego Szlichtynga, autora bluźnierczych ksiąg wobec religii katolickiej, oraz w aferze Janusza Radziwiłła i obaleniu przez niego krzyża w Świadościach (ta sprawa była dosyć głośna - może jeszcze kiedyś o niej opowiem, teraz jednak nie ma sensu się tym zajmować). Propozycje wzmocnienia wojska, spotkały się zaś z silną kontrakcją biskupa kujawskiego - Gniewosza, który w tonie dość surowym (jego przemowa tak mocno uraziła króla, iż ten opuścił Izbę Poselską), zaczął przekonywać iż alarmujące raporty znad granicy z Imperium Osmańskim są przesadzone i że przecież Turcja wciąż potwierdza swoją przyjaźń i chęć utrzymania pokoju, deklarował iż przeciwko Tatarom i Turkom: "Wystarczą zwykłe podatki i milicja powiatowa". Deklarował że w przypadku gdyby jednak atak ze strony Osmanów nastąpił, to wówczas można przedsięwziąć środki obronne, a do tego czasu pospolite ruszenie powstrzyma agresorów (nie były to wcale czcze przechwałki, należy bowiem pamiętać że szlacheckie pospolite ruszenie było przez okoliczne państwa uważane za groźnego przeciwnika i dopiero potem od XVIII wieku zaczęto widzieć w nim formację nieefektowną, obrazującą jednocześnie rozkład samego państwa).

Na zarzuty zaś, iż sułtan może "połknąć" Multany (Mołdawia i Wołoszczyzna, czyli ziemie dzisiejszej Rumunii) i obsadzić je Tatarami, Gniewosz odpowiedział iż tak się nie stanie, ponieważ tereny te: "kuchnię jego opatrują" (czyli innymi słowy płacą daniny do sułtańskiego skarbca). Król poczuł się urażony tą przemową do tego stopnia, iż zerwał się z tronu i opuścił salę, po czym przymusił kilku senatorów aby biskupowi kujawskiemu dali odprawę (czyli nakazali opuścić miejsce obrad), co też uczynili kanclerz Ossoliński i marszałek Kazanowski (7 maja). Kolejne dni upłynęły szlachcie nad rozważaniem wydarzeń ze Świadości oraz ksiąg Szlichtynga, dopiero 20 maja kwestia obrony granic Rzeczypospolitej ponownie wróciła pod obrady. Sejm został rozwiązany dnia 27 maja i mimo wszystko zakończył się dla króla połowicznym sukcesem. Mianowicie udało się nie wysłać do Konstantynopola posła z propozycją zawarcia pokoju (czego cały czas obawiał się monarcha), odmówiono również Tatarom "upominków". Był to duży sukces króla, jako że odtąd można było spodziewać się najazdu tatarskiego na wschodnie rejony kraju, a co za tym idzie pojawiał się argument nad wzmocnieniem siły militarnej państwa. Poza tym król zyskiwał jeszcze coś - mógł bowiem (na czas wojny) dysponować (na cele obronne), zapasowymi sumami kas wojewódzkich. Z innych (nie związanych z kwestią wojny tureckiej) postanowień sejmu, wyliczyć można chociażby odnowienie poczt. Poczta Polska, założona przez króla Zygmunta II Augusta w 1564 r., odnawiana była (reformowana) jeszcze dwukrotnie - w 1583 r. za króla Stefana I Batorego i w 1620 r. za króla Zygmunta III Jagiellona. Nakazano też zamknięcie na terenie kraju wszystkich szkół i drukarni ariańskich (przez niefrasobliwe pisma Szlichtynga w sposób obelżywy atakujące Kościół).




Jeszcze jednym sukcesem króla, było wysłanie do Konstantynopola (przez kanclerza Ossolińskiego w imieniu króla Władysława) dość ostrego w tonie listu do sułtana, w którym pomimo zapewnień pokojowych, były jawnie wrogie sformułowania. A brzmiały one następująco: "... Toteż i my wytrwamy nawzajem w przychylności dla Waszej Cesarskiej Mości (sułtana), byleby umysłu naszego, dbałego o majestat królewski, nie urażała żadna wzmianka o upominkach, które jeżeli kiedykolwiek tatarska horda pobierała, dobrowolnie je dawaliśmy, ażeby wynagrodzić trud poniesiony w walce. I nie zabraknie piersi ani niewyrodnych animuszów w Polakach, aby odpierać niebezpieczeństwa, grożące od tego do łupieżczych najazdów nawykłego ludu. Nikogo pierwsi nie obrażamy, lecz czujemy w sobie siły, sterczące zarówno do wojny zaczepnej, jak i do obrony zdolne. Tem niech niechaj się nikt nie waży mienić tych upominków nazwą haraczu: albowiem wolny ten naród, któremu z łaski Bożej przewodzimy, taki ma wstręt do obcych rządów, że tylko pana, obranego własnymi głosami, słuchać się nie wzbrania. Nadto zechce Wasza Cesarska Mość wiedzieć, że jesteśmy tym królem, który nauczył się rozkazywać, a nie płacić haracze (...) Wreszcie życzymy Waszej Cesarskiej Mości dobrego zdrowia". Zaś 20 czerwca 1647 r. zawezwano przed oblicze króla (siedzącego w pewnym miejscu od marca) posła tatarskiego Ali Beja, który przybył wcześniej ze skargą na niewypłacone "upominki". Potraktowano go niezwykle oschle (nie mógł nawet ucałować królewskiej dłoni, a jedynie kawałek płaszcza), wręczono mu jedynie list z kategoryczną odmową zapłaty jakichkolwiek "upominków" i natychmiast wyprowadzono z sali audiencyjnej, niczym zwykłego oprycha. Będąc już na zewnątrz, poseł zaczął się odgrażać że chan osobiście przybędzie po odprawę i potraktował ów list jako wypowiedzenie wojny. Przyprowadzono mu konia i nakazano natychmiast opuścić tereny Rzeczpospolitej i wracać do siebie.

A tymczasem przenieśmy się na chwilkę do Konstantynopola, do tamtejszego pałacu sułtana Ibrahima. Otóż w okresie od marca do czerwca 1647 r, nastąpił tam upadek dwóch szarych eminencji, które dotąd utrzymywały swój wpływ na sułtana. Pierwszą osobą była owa Sekerpare, którą odesłano do Etiopii gdy się okazało jak wielki majątek zbiła ona na udawaniu swej przyjażni do sułtana Ibrahima (podczas przeszukania jej domu, znaleziono kilkanaście skrzyń pełnych złota i drogich kamieni). Potem (również za sprawą Kosem) udowodniono hodży Huseinowi Efendiemu branie łapówek. Człowiek ten, tylko dlatego że przywrócił władcy "moc męską" lecząc go z impotencji, uniknął egzekucji, lecz też został wygnany. Mimo to życie Ibrahima nie zmieniło się ani trochę. Wciaż siedział w swojej pałacowej złotej klatce, dzieląc czas pomiędzy przyjemności haremu, a obowiązki władania państwem, choć po prawdzie i jedno i drugie potrafił sprowadzić do okrucieństwa. Oto bowiem zażyczył sobie na przykład, aby dawny pałac Ibrahima Paszy (skazanego na śmierć przez sułtana Sulejmana Wspaniałego w 1536 r.), obić od wewnątrz... futrem. Skór z rysi i soboli, starczyło jedynie na część budynku co bardzo nie spodobało się władcy. Kazał więc utopić głównego architekta i odwołał ze stanowiska ministra skarbu. Sułtan otaczał się znachorami i astrologami, którym płacił gigantyczne pieniądze za ich wróżby.




Wydawał też najróżniejsze rozkazy, np. pewnego razu zakazał aby wozy z drewnem czy innymi towarami wjeżdżały do miasta, by nie blokować dróg. Gdy jednak pewnego razu (przechadzając się incognito w towarzystwie janczarów po stolicy), ujrzał taki wóz, od razu wpadł w gniew i... skazał na śmierć wielkiego wezyra - Saliha Paszę (wrzesień 1647 r.). Mianował też nowego, zwyklejszego karierowicza i łapówkarza - Kara Musę Paszę, któremu oddał za żonę jedną ze swoich córek - Bibi. Po hucznym przyjęciu weselnym, sułtan zapragnął łodzi wysadzanej klejnotami. Zamówił również dwie duże i ciężkie korony dla swych odalisek (dla Humusah i Turhan), które postawił wyżej ponad swoje siostry (siostry sułtana, na jego rozkaz pełniły rolę... służących dla jego odalisek). Tymczasem państwo pogrążało się w buntach i rebeliach. Na drogach panował rozbój, na morzach grasowali piraci, wojna z Wenecją nie posuwała się do przodu mimo ogromnych kosztów łożonych na opanowanie Krety. Bunty wybuchły w Grecji na Peloponezie, w Dalmacji i w Anatolii. Do tego dochodziły alarmujące informacje o planach wojennych króla Rzeczpospolitej Władysława IV i o odmowie wypłacenia zaległych "upominków". Lud głodował, a tymczasem władca żył niczym pod kloszem w swojej złotej bańce, reagując jedynie na wszelkie niepowodzenia kolejnymi wyrokami śmierci. Rozrzutność dworu była tak wielka, że w tej sprawie interweniowała sama sułtanka Kosem, starając się napomnieć syna i przywrócić mu rozwagę. Nadaremnie. Natomiast na życzenie swych odalisek (zapewne Turhan) sułtanka Kosem została wydalona z pałacu i została umieszczona w starym pałacu Iskandera Paszy, leżącym bezpośrednio nad jeziorem Cekmece. Stamtąd zamyślała jak doprowadzić do sytuacji (w której nie czyniąc krzywdy swemu synowi), doszłoby do jego obalenia.





PARODIA ŚMIERCI KSIĘCIA MUSTAFY 
NAKRĘCONA PRZEZ AKTORÓW 
"WSPANIAŁEGO STULECIA"



 A tymczasem w Polsce postępował proces przyswajania mody francuskiej. Przodowały w nim głównie panie (mężczyżni jakoś nie zamierzali zmieniać mody na francuską), którym przypadła do gustu suknia, odsłaniająca dekolt i ukazująca część piersi. Pierwszą, która odważyła się pokazać na dworze w sukni francuskiej, była wojewodzina Opalińska (jeszcze w 1646 r.), choć nie odważyła się na ukazanie dekoltu, za nią zaś poszły inne panie z dworu. Królowa Ludwika Maria pisała do Paryża: "wszystkie spieszą się jak mogą, aby naśladować nasze ubrania". Suknie francuskie, które w sposób dość frywolny ukazywały część kobiecych piersi, z reguły budziły zgorszenie, ale części możnych się podobała, a nawet budziła fascynację. Wacław Potocki tak oto przewrotnie pisał o owych "modnochodnych" skandalistkach, które przywdziewały francuskie suknie: "Gdy na ponętę żądzy wdowy i mężatki ukazują i piersi, i nagie łopatki". Mniej popularne były francuskie fryzury, np. ta "a la Fontagne" (spięte i ufryzowane ku górze). Mężczyznom nie podobało się również zarzucenie mody noszenia wianków przez niezamężne panny, co dotąd było zwyczajem. Teraz, jak pisze Potocki: "Czy to panna czy mężatka wszystkie poczęły nosić wysokie kornety i fontaże, bo moda nakazywała kłaść kornet, jeden, drugi, trzeci, wstęg nawieszać, dziw, że w nich z wiatrem nie poleci". Tak więc polskie damy bardzo chętnie przyjmowały francuską modę, natomiast polscy mężowie wręcz przeciwnie, w ogóle nie byli chętni francuskiej modzie męskiej, preferując modę narodową - kontusz, delia, frezja, żupan no i oczywiście swoiste "podgolone łby" (która to moda też nie była czysto polska, gdyż jak pisał jeszcze w 1605 r. rymopis Stanisław Witkowski: "Łby wygolone, których pradziady nie znały"). W czasach Witkowskiego była więc to swoista nowość, która już w opisywanych czasach stała się wręcz odpowiednikiem polskiego szlachcica (w 1645 r. madame de Motteville pisała w Paryżu na widok polskiej szlachty: "Oni pod kapeluszem maja ogoloną głowę i utrzymują włosy w postaci małej grzywki na czubku głowy").

W 1647 r. królowa Ludwika Maria wraz z mężem odwiedziła Kraków, Lwów i Toruń. Królowa bardzo słabo znała język polski. Mówiła głównie po francusku lub po włosku (w tym też języku porozumiewała się ze swym królewskim małżonkiem). Władysław ponoć naśmiewał się z jej włoskiego akcentu, choć jak pisała królowa do Paryża: "zawsze mnie rozumie". Nieznajomość języka polskiego utrudniała jej jednak porozumienie się z poddanymi, dla większości których była po prostu obcą Francuzką. Utrzymywała jednak dobre stosunki ze swym synowcem, siedmioletnim księciem Zygmuntem Kazimierzem, synem króla Władysława i poprzedniej królowej Cecylii Renaty Habsburżanki. 9 sierpnia 1647 r., wydarzyła się jednak tragedia. Młody królewicz, przyszłość i nadzieja dynastii Jagiellonów, zmarł nagle po krótkiej chorobie. Król Władysław się kompletnie załamał, nie wziął nawet udziału w pogrzebie. W osobie tego młodego księcia, dynastia Jagiellonów (założona przez sławnego pogromcę Krzyżaków spod Grunwaldu w 1410 r. - Władysława Jagiełłę, zwanego również Jogaiłłą, syna i dziedzica pogańskiego wielkiego księcia Litwy - Olgierda) traciła jednego ze swych najzdolniejszych przedstawicieli. Książę bowiem, choć przeżył jedynie siedem lat, był niezwykle bystrym i mądrym dzieckiem. Potrafił mówić już w trzech językach - polskim, niemieckim, znał również łacinę. Nie lubił jednak gdy mówiono do niego po niemiecku, stwierdzając: "Jestem Polakiem, więc mów do mnie po polsku". Tak więc dynastii pozostał jeszcze jeden dziedzic, brat króla Władysława - Jan Kazimierz, który jednak w 1643 r. (wbrew woli brata) wyjechał do Włoch i tam wstąpił do klasztoru jezuitów w Loreto, a w maju 1646 r. papież Innocenty X przyznał mu kapelusz kardynalski. Jednak po śmierci swego bratanka, Jan Kazimierz złożył godność kardynalską i powrócił do Rzeczpospolitej. A tymczasem plany wojny tureckiej zaczęły się krystalizować i wychodziło na to że król wreszcie postawi na swoim.        


KRÓL WŁADYSŁAW II JAGIEŁŁO Z BRAĆMI




I JEGO OJCIEC WIELKI KSIĄŻĘ LITWY - OLGIERD 
Z KRÓLEM POLSKI - KAZIMIERZEM III WIELKIM




ACT 447 IS NOT APPLICABLE 

AND NEVER WILL APPLY TO POLAND



CDN.