Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 30 września 2018

KRZYSZTOF KOLUMB BYŁ... POLAKIEM?! - Cz. I

"NIEKTÓRE ZMYŚLENIA SĄ O TYLE

CENNIEJSZE OD FAKTÓW, 

ŻE SĄ PRAWDZIWE"

JOHN BARTH

 


W 1584 r. przedstawiciele rodów Fraguedo i Baretto, przekazali królowi Hiszpanii i Portugalii - Filipowi II Habsburgowi specjalny dokument, określający historię początku szlachectwa ich rodu. W dokumencie tym było zapisane, iż członkowie owych rodów, wywodzą się bezpośrednio od człowieka o imieniu Henrique Alemco (Henryk Niemiec). Tam było również wyjaśnione, kim właściwie był ów człowiek, który kazał nazywać się Henrykiem Niemcem. Miał to bowiem być król Polski, Węgier, Chorwacji (i tytularny władca Litwy, choć realnie Litwą władał jego młodszy brat - Kazimierz, jako wielki książę) - Władysław III z dynastii Jagiellonów (zwany też Warneńczykiem). Dokument ten był bardzo ważnym dowodem szlachectwa wyżej wspomnianych rodów i ich królewskiego pochodzenia, które król Filip II uznał. Jak to jednak możliwe, aby władca państwa, leżącego w Europie Środkowo-Wschodniej, stał się ojcem rodów pochodzących z... Portugalii, czyli kraju niemającego praktycznie nic wspólnego z państwami którymi władał ich założyciel? Mało tego, w dokumencie z 1584 r. przedstawiciele rodów Fraguedo i Baretto twierdzą iż są także spokrewnieni z odkrywcą kontynentu amerykańskiego - Krzysztofem Kolumbem. Nie byli jednak bezpośrednimi potomkami Kolumba, a potomkami jego siostry - seniory Barbary Henriques Alemco (lub Alemao).

Ktoś zapyta - czy to może być prawdą, aby Krzysztof Kolumb nie był tym, za którego oficjalnie się go uważa? Czy to możliwe, aby był zupełnie kimś innym i nie miał żadnych związków nie tylko z Genuą, ale również z Włochami? Odpowiem krótko - oczywiście, tym bardziej że nawet nazwisko "Kolumb", jest... nieprawdziwe i nie było używane w czasach, gdy ów człowiek odkrywał Amerykę. Tak naprawdę nazwisko Kolumb wzięło się... przez przypadek - nie wiadomo tylko czy był to zwykły błąd w druku, czy też celowe działanie pewnego człowieka, ale ów przekręt utrwalił się w historii po dziś dzień i wszyscy (w tym ja sam oczywiście, gdyż tak najłatwiej) posługujemy się tym fałszywym nazwiskiem człowieka, który ponownie odkrył dla Europy Amerykę (tę samą Amerykę, w której potem tak bardzo nudzili się wszelkiej maści gubernatorzy i zarządcy kolonialni - hiszpańscy, portugalscy, francuscy czy angielscy, pisząc listy do swych przełożonych, aby poprosili królów o możliwość opuszczenia przez nich tego "nudnego świata" i powrotu do Europy. Zresztą nie można się temu dziwić, skoro każdy kolejny dzień był podobny do poprzedniego a jedyną atrakcją było po prostu chędożenie lokalnych Indianek lub murzyńskich niewolnic).

Nazwisko "Kolumb", a raczej "Colom", po raz pierwszy pojawiło się bowiem w pierwszej połowie 1493 r., gdy kataloński drukarz w Barcelonie - Pedro Posa, zamieścił list Kolumba z 4 marca 1493 r. wysłany do władców Hiszpanii - Izabelli I Kastylijskiej i Ferdynanda II Aragońskiego, którzy sfinansowali całą tę jego badawczą podróż "do Indii". W liście tym informował króla i królową, że odkrył nowy ląd (ale leżący w pobliżu owych Indii, do których miał znaleźć krótszą trasę). Pomyłka (?) Pedro Posy, miała również swoją niefortunną kontynuację, jako że, gdy list ów dotarł do Rzymu (1494 r.), wydrukowano go ponownie dla papieża Aleksandra VI (czyli sławnego Rodrigo Borgii), tym razem ze wstępem biskupa Monte Peloso, który użył już nazwiska "Colombo" (po łacinie: "Columbus"), i tak właśnie narodził się nam ktoś zupełnie nowy - Krzysztof Kolumb, który nawet nie zdawał sobie sprawy iż jego nazwisko zostało zmienione.  Kolumb bowiem, gdy wyruszał odkrywać krótszą drogę do Indii, nosił nazwisko Colon. Problem jednak polegał na tym, iż po pierwsze nazwisko to nic nie mówiło takiemu kastylijskiemu drukarzowi, jak Pedro Posa, a już zmiana jednej literki "n" na "m" spowodowało kolosalną różnicę. Bowiem colom - w języku kastylijskim oznaczał gołębia (to samo w języku włoskim znaczy słowo colombo). A skoro Kolumb pisał o odkryciu nowego lądu, to tak, jakby zwiastował dobrą nowinę w stylu biblijnego gołębia, który przyniósł Noemu i jego rodzinie nadzieję na ocalenie. Po drugie zaś i najważniejsze w tym wszystkim - również nazwisko "Colon" nie było prawdziwym nazwiskiem Krzysztofa Kolumba.




Zaczął się bowiem nim posługiwać trochę w dziwnych okolicznościach, dopiero w 1488 r. (być może wcześniej, ale dopiero w tym roku po raz pierwszy użył go w korespondencji z królem Portugalii - Janem II z dynastii Aviz), gdy już od trzech lat mieszkał w Hiszpanii (Kastylia). Mało tego, zmienił również imię, jako że "Christophorus" nie było jego właściwym imieniem. Jakie zatem było jego prawdziwe imię i nazwisko i dlaczego je zmienił? Krzysztof Kolumb urodził się oficjalnie w roku 1451 (data narodzin także jest z pewnością nieprawdziwa i należy ją przesunąć o kilka lat, najprawdopodobniej realnym rokiem narodzin Kolumba, był 1454. Takie przypadki w historii są znane i były już wielokrotnie praktykowane, np. rok urodzin Józefa Stalina - oficjalnie był przedstawiany jako 1879, podczas gdy realnie narodził się on w 1878 r.). Przyszedł na świat jako syn Henryka Alemco i jego żony seniory Annes, szlachcianką z Algarve. i nadano mu imię Sigismundo Henriques Alemco. Przez pierwsze trzydzieści lat swojego życia występował pod tym imieniem (wówczas był nieznanym szlachetką, który niczym jeszcze się nie wsławił). W wieku ok. 15 lat poślubił portugalską arystokratkę, której rodzina należała do zakonu rycerskiego Ordem Santiago de Espada. Gdyby Kolumb był (jak chcą zwolennicy oficjalnej narracji) zwykłym plebejuszem, pochodzącym z rodziny tkaczy, ojciec Filipy Montez nigdy by nie zezwolił na jego ślub ze swoją córką. Musiał więc Kolumb odznaczać się szlacheckim pochodzeniem.

Oczywiście istniały najróżniejsze mezalianse, jak choćby małżeństwa szlachcianek z chłopami - w drugą stronę to raczej nie następowało, jako że szlachcic nie musiał się z chłopką żenić, aby móc ją... chędożyć - ale były to wyjątki niemile widziane w tzw.: towarzystwie - nic więc dziwnego że pewna polska szlachcianka, która wyszła za chłopa, gdy wybierała się z mężem do miasta, to sama jechała konno (lub powozem), a małżonkowi kazała... za sobą biec, by wszyscy widzieli że pomimo małżeństwa, jest między nimi wyraźna różnica urodzenia. Śmieszą mnie zresztą te wszystkie filmy, które pokazują że pomiędzy dobrze urodzonymi arystokratami czy szlachcicami a chłopami czy nawet mieszczanami, nie było w zasadzie żadnej różnicy i prócz pozycji oraz pieniędzy nic ich nie różniło. Przykładem niech będzie tutaj "Robin Hood" Riddley'a Scott'a z 2010 r. z główną rolą Russela Crowe. Tam jest pokazane, że jakiś wieśniak (Crow) podszywa się pod szlachetnie urodzonego Robina Logstride i zaczyna żyć jego życiem - i wszystko jest ok. wygłasza nawet jakieś republikańskie przemowy, nawołujące ludzi do równości itd. itp. Piękna bajka, zupełnie nie mająca i nie mogąca mieć nic wspólnego z rzeczywistością. Gdyby bowiem realnie jakiś wieśniak podszył się pod szlachetnie urodzonego rycerza, to bardzo szybko... zostałby powieszony, gdyż wpadłby przy pierwszym spotkaniu. Taki rycerz bowiem musiał mieć kontakty, znajomych, przyjaciół i rodzinę którzy go znali - a nawet jeśli ich nie posiadał (co jest byłoby niemożliwe w średniowieczu), to oszusta szybko zdradziłyby maniery i zachowanie. Różnica pomiędzy szlachcicami a pospólstwem w średniowieczu była ogromna i była widoczna gołym okiem. Poza tym taki ktoś nie miałby pojęcia jak posługiwać się bronią (mieczem, tarczą lub oszczepem) i mógłby co najwyżej pchnąć kogoś nożem, a to i tak tylko wówczas, gdy tamten był nieprzygotowany na atak.






W 1485 r. Kolumb wyjeżdża do Kastylii, oficjalnie z powodu niechęci króla Portugalii w kwestii jego planów odnalezienia drogi do Indii, płynąc cały czas na zachód. Realnie jednak jego cel jest inny. Prawdopodobnie Kolumb zmienił imię i nazwisko, po to, aby sprzedać na dworze w Toledo bajeczkę jako to król Portugalii jest niewdzięczny, bo nie chce sfinansować jego nowatorskich planów odkrycia lepszej i bezpieczniejszej drogi do Indii, niż opływając Afrykę. W Toledo królowej Izabeli I Kastylijskiej i jej małżonkowi królowi Ferdynandowi II Aragońskiemu, przedstawia się jako Christophorus Colon, któremu król Portugalii - Jan II, odmówił zorganizowania wprawy odkrywczej na Zachód w drodze do Indii. W Toledo także większość dworzan królowej puka się w czoło mówiąc: "idiota", on chce płynąć na zachód, aby dotrzeć na wschód. Nawet ci, którzy zakładają że Ziemia może być kulista, nie wierzą iż płynięcie cały czas na zachód, pomoże szybciej dotrzeć do Indii, niż opływając Afrykę. Nic dziwnego że przez długie siedem lat Kolumb nie może dopiąć swego i przekonać władców Hiszpanii do swoich planów. Notabene, planów zapewne celowo wprowadzających w błąd, jako że sam z pewnością nie wierzy, iż mógłby dotrzeć do Indii szybciej, niż opływając Afrykę, ale przecież nie oto chodzi. Spójrzmy, Kolumb siedzi w Kastylii całe siedem lat, ciągle próbując przekonać do swego planu najwyższe władze. Niepowodzenia wcale go nie zniechęcają (a odmowa króla Portugalii spowodowała że od razu wyjechał do Kastylii). 

W rzeczywistości cel Kolumba jest bardzo prosty, ma on odwieść Hiszpanów od próby dotarcia do Indii, opływając Afrykę, jako że (dzięki źródłom starożytnym), większość żeglarzy uważa iż jest to możliwe i mają rację. Wie dobrze o tym król Portugalii, który chce przed Hiszpanami dotrzeć do Indii, opływając Afrykę, wysyła więc do Kastylii swojego człowieka - Christophorusa Colona, aby namówił on królową do sfinansowania durnej ekspedycji na zachód, która nie tylko znacznie wydłuży całą podróż, ale prawdopodobnie będzie musiała zawrócić (gdy się np. okaże że dotarli na... "kres świata"). Ekspedycja Kolumba do Hiszpanii, była więc zwyczajnym działaniem pod fałszywą flagą i jawną dezinformacją, mającą doprowadzić Hiszpanów właśnie na "kres świata" (a taka podróż była niesłychanie kosztowana i gdyby się okazało że nie odnaleziono drogi do Indii i zawrócono z niczym, to byłaby totalna wtopa o zasięgu międzynarodowym). Tym bardziej że istnieją listy w których Kolumb koresponduje z Janem II i ten nazywa go: "naszym specjalnym przyjacielem w Sewilli". Siedem lat Kolumb starał się u królowej Izabeli i jej dworu o realizację utopijnego planu "zachodniego szlaku do Indii", siedem lat, aż wreszcie dopiął swego po euforii, jaka nastąpiła w Hiszpanii po kapitulacji i ostatecznym upadku Emiratu Grenady, kadłubowego muzułmańskiego państewka na rubieżach kontynentu iberyjskiego, które kontynuowało tradycje Emiratu i potem Kalifatu Kordoby (notabene, na w dużej mierze rządzonym przez słowiańskich niewolników, którzy zdobyli tam znaczną pozycję i objęli nawet władzę nad poszczególnymi regionami). Emirat przestaje istnieć, muzułmanie po 781-latach obecności w Hiszpanii, przestają być ludnością panującą (wkrótce zostaną na siłę zmuszeni do przyjęcia chrztu przez kardynała Francisco Jimenez de Cisneros w 1500 r.), emir po kapitulacji ucieknie do Maroka (aby umrzeć w muzułmańskiej ziemi) i na fali tej euforii wreszcie królowa Izabela zgadza się sfinansować wyprawę Kolumba na zachód i wtedy cała afera dopiero się zaczyna.  


 UPADEK  EMIRATU GRENADY
1492 r.





ACT 447 IS NOT APPLICABLE AND

NEVER WILL APPLY TO POLAND



 CDN.

sobota, 29 września 2018

KOBIETA JEST UKORONOWANIEM STWORZENIA - Cz. VII

CZYLI KIEDY I GDZIE W HISTORII

ISTNIAŁ MATRIARCHAT?


III

(A)MAZONKI

STAROŻYTNY ZAKON

KOBIET-WOJOWNICZEK

(ok. 1450 r. p.n.e. - ?)

Cz. II




Czy Amazonki były oddzielnym plemieniem kobiet-wojowniczek, czy też była to organizacja szersza, którą przewodziły kobiety-wojowniczki i kobiety-kapłanki? W poprzedniej części starałem się wytłumaczyć, dlaczego skłaniam się raczej do tej drugiej teorii, co zresztą potwierdzają niektóre wykopaliska archeologiczne, gdzie kobiety i mężczyźni zostali pochowani w albo tym samym grobie, albo też w bardzo bliskich sobie grobowcach. W obu przypadkach w grobowcach kobiet została umieszczona broń, co przemawia raczej za stwierdzeniem, iż pochowane tam niewiasty, były wojowniczkami. Jakiś czas temu opisywałem już przypadek z Włoch, gdzie odkopano grób, w którym znaleziono dwa ciała złożone na katafalkach. Przy jednym z nich znajdowała się broń (włócznia i strzały, złożone na klatce piersiowej), przy drugim zaś biżuterię. Archeolodzy doszli więc do przekonania że być może odkryli grób legendarnego rzymskiego króla Tarkwiniusza Priskusa i jego małżonki Tanakwili. Jednak gdy przebadano kości, okazało się że ciało przy którym złożono broń, należało do kobiety, zaś to, przy którym położono biżuterię do młodego mężczyzny (syna lub kochanka zmarłej-wojowniczki). Cały post na ten temat znajduje się TUTAJ. To znalezisko odkryto we Włoszech, w rejonie starożytnego etruskiego miasta-państwa Tarquini, ale takich przykładów jest więcej. Np. W anatolijskim mieście Catal-Huyuk, w Hacilar, w Tell Ramad, w Byblos czy w Jerychu  (ok. 7 500 r. p.n.e. - ok. 5 700 r. p.n.e.), odnaleziono czaszki mężczyzn, schowane za... wiszącymi na ścianie łbami byków, zaś w większości z tych miast (jak choćby w Hacilar) przedstawiono prawie wyłącznie bóstwa żeńskie, począwszy od młodej dziewczyny, poprzez dojrzałą kobietę do staruszki (niektóre z owych bogiń albo siedzą na leopardzie, albo stoją, albo leżą, albo klęczą, albo też przedstawione są w towarzystwie innych zwierząt i ptaków, natomiast  figurek męskich jest bardzo mało). Co ciekawe, po roku 4 400 p.n.e. figurki kobiece z tych terenów całkowicie... znikają i zostają zastąpione figurkami męskimi (stało się to bardzo szybko, bo w przeciągu... jednego stulecia). 

W poprzednich postach z tego tematu, pisałem już o kulturze kreteńskiej, która była całkowicie zdominowana przez kapłanki, oddające cześć Bogini-Matce lub Wielkiej Bogini, ale zapewne niewielu wie, że przedziwnym centrum religijnego kultu matriarchalnego, była w epoce neolitu (ok. 10 000 r. p.n.e. - ok. 3 500 r. p.n.e) wyspa Malta. W okresie 3 600 r. p.n.e. - 2 350 r.p.n.e. wyspa odgrywała prawdziwe religijne centrum Wielkiej Macierzy (dotąd odkopano już 17 świątyń, choć przewiduje się że ich liczba była znacznie większa). Co ciekawe, domów mieszkalnych na Malcie z tego okresu jest bardzo niewiele, zaś świątyń aż siedemnaście (dotąd odkopanych), co oznacza że Malta od XXXVII wieku p.n.e. do lat 50-tych XXIV wieku p.n.e., kiedy świątynie przestają funkcjonować, była prawdziwą Isola Sacra ("Świętą Wyspą"). W odkopanych świątyniach są jedynie wizerunki kobiece (często pokazane w formie leżących na boku), zaś w centralnej części świątyni umieszczono wizerunek siedzącego, ogromnego kobiecego bóstwa. Kasta kapłańska była (zapewne) też złożona z samych kobiet (podobnie jak na Krecie). Co ciekawe, sama konstrukcja maltańskich świątyń, była rozmieszczona w dość przedziwny i nietypowy sposób - w kształcie zakrzywionej linii, co niektórym z archeologów (np.: Zuntuz) skojarzyło się z... macicą (ciemne, pozbawione okien sale świątyni, przypominające wejście do wnętrza ziemi, niczym do macicy chtonicznej bogini), podobnie groby, wykute w skale, też mają kształt zakrzywionej linii (prawdopodobnie należały do kapłanek, choć mogli tam też spocząć mężczyźni, zabijani wedle kultu misteryjnego, symbolizującego śmierć i ponowne odrodzenie do życia). 

I teraz przechodzimy do terenów, na których (wedle starożytnych Greków, Scytów i Hetytów) mogło znajdować się plemię zarządzane przez kobiety-wojowniczki, zwane umownie Amazonkami (czy raczej Mazonkami). Otóż w rejonie syberyjskiego Ałtaju, odkryto (z jakieś dwadzieścia lat temu), doskonale zakonserwowane w lodzie, ciało kobiety. Po dokonaniu badań genetycznych okazało się, że kobieta w chwili śmierci miała nie więcej jak 16 lub 17 lat. Spoczęła we wspólnym grobie, wraz ze starszym od siebie mężczyzną (w wieku ok. 45 lat), prawdopodobnie mógł być to jej ojciec. Wokół nich ułożono broń, jak i ciała sześciu koni. Ciało mężczyzny uległo bardzo szybkiemu rozkładowi i niewiele z niego zostało, prócz kości, za to ciało owej dziewczyny, doskonale zakonserwowało się w lodzie, jedynie twarz uległa rozkładowi i pozostała sama czaszka, ale ręce i przedramiona pozostały w stanie zakonserwowanym. Dzięki temu można stwierdzić iż dziewczyna były wytatuowana. Była ona dość wysoka, jak na swój wiek i mierzyła 168 cm. wzrostu. Na lewym ramieniu miała wytatuowanego (niebieskim tatuażem) - jelenia, inne tatuaże (owca, pantera i leopard), znajdowały się pod pachą i wokół talii. Oboje, mężczyzna i kobieta nosili to samo ubranie (filcowe czapki z nausznikami, zdobione złotymi lampartami, jeleniami, koniami i wilkami, oraz spodnie, ułatwiające jazdę konną). Prz jej prawym udzie ułożono sztylet z żelaza, a przy lewym zdobiony kołczan. Poza tym nad głową umieszczono łuk i strzały, zaś wokół mężczyzny złożono: topór, kołczan, łuk, strzały i tarczę. Grobowiec ów datowany jest na ok. 500 r. p.n.e. czyli już czasy starożytne. W tym okresie Grecja oczekiwała perskiego ataku, trwało powstanie greckich, małoazjatyckich polis, Rzymianie obalili monarchię, Kartagińczycy eksplorowali Morze Śródziemne, próbując walcząc o handlową nad nim dominację z Grekami, a Etruskowie przeżywali czas końca swego rozkwitu. Z tego to właśnie okresu pochodzą ciała obu wojowników.


ZREKONSTRUOWANY WIZERUNEK TWARZY 17-letniej KOBIETY-WOJOWNICZKI Z AŁTAJU Z ok. 500 r. p.n.e.,
WRAZ Z TATUAŻEM JELENIA NA LEWYM RAMIENIU
 


Czy owa dziewczyna i ów mężczyzna, mogli należeć do plemienia sławnych Amazonek? Doprawdy, trudno to przewidzieć, ale sam fakt, iż przy młodej dziewczynie złożono broń, świadczy że w tym społeczeństwie kobiety uczono wojaczki (a szczególnie strzelania z łuku) od najmłodszych lat. Pseudo-Hipokrates twierdził, że w społeczeństwie Sarmatów z północy, dziewczynki uczy się jazdy konnej i strzelania z łuku na równi z chłopcami, aż do czasu, gdy osiągną wiek, pozwalający im na zamążpójście. Gdy wyjdą za mąż, przestają dosiadać koni i strzelać z łuku (chyba że staje się to konieczne), a poświęcają się dzieciom i domowi. Nim jednak do tego dojdzie, by stać się prawdziwą kobietą, młoda wojowniczką musi zabić w walce trzech nieprzyjaciół. Dopiero wtedy będzie mogła oddać się mężczyźnie, który zostanie jej przyszłym mężem (co ciekawe, taki kandydat, musiał swą wybrankę... pokonać w walce). Gdy już dojdzie do ślubu, ona zajmuje się tylko dziećmi i domem, ale gdy niebezpieczeństwo zagraża ich społeczności, zdarza się że kobiety zamężne (z dziećmi na rękach lub uczepionymi spódnicy, jak opisuje pseudo-Hipokrates - uczestniczą w walce, strzelając z łuku). Takie kobiety, które potrafiły walczyć o swój dom, gdy ich mężczyźni byli daleko, lub nie mogli przybyć z odsieczą, były bardzo cenione w społeczeństwie Scytów. Natomiast Scytowie (zwani również Sakami, Skitami, Skołotami - ludźmi koła, lub Cydami - panami) to były ludy słowiańskie. Na ogromnych terenach Europy rozciągało się wówczas władztwo plemion słowiańskich i celtyckich, różnych od siebie ale wywodzących się z jednego rdzenia genetycznego. I w obu tych społecznościach, pozycja kobiety była znaczna. 

Owszem, kobiety rzadko kiedy uczestniczyły w walkach z wrogimi plemionami (Grecy opisując Amazonki, jednocześnie przypominają ich klęski w walkach - pobite, schwytane, zmuszone do ożenku, itd.), ale sam fakt iż młode dziewczyny był szkolone w walce na równi z chłopcami, jest bezsporny. Weźmy chociażby takich Celtów, któż bowiem wie, że szkoleniem młodych mężczyzn, do roli wojownika, zajmowały się właśnie... kobiety, nie inni mężczyźni wojownicy, ale kobiety-wojowniczki (które jednocześnie uczyły młodych mężczyzn i innej sztuki - sztuki miłości, będąc z reguły pierwszymi kobietami, z którymi ci chłopcy odbyli swój pierwszego razu. Takie szkolenie chociażby przeszedł ów sławny galijski wódz, organizator pierwszego w dziejach celtyckiego, anty-rzymskiego powstania w Galii - Wercyngetoryks). Kobiety więc nie uczestniczyły w walkach, ale przygotowywały młodych mężczyzn do przyszłej roli wojowników. W społeczeństwie Słowian, było nieco inaczej, ale tam pozycja kobiety była jeszcze większa niż u Celtów. Nic dziwnego że Grecy umiejscawiają Amazonki na terenach scytyjskich, gdyż tam właśnie przez długi czas tętniło jedno z najliczniejszych skupisk słowiańskich, ale pierwotne Amazonki nie pochodziły z tych ziem, miały wywodzić się bowiem z terenów leżących pomiędzy rzekami... Wisłą i Bugiem. Tak, pierwotne Amazonki były Słowiankami/Lechitkam, wywodziły się bowiem z lechickiego plemienia Mazonów (Masonów - Masowiów - Mazowian - Mazowszan), ale los rzucił je na zupełnie inne ziemie.

Jak już wcześniej pisałem ("Hetycka legenda o Amazonkach"), Amazonki wywodziły się z plemienia Amazi (Mazonów - Mazowszan) i ok. 1450 r. p.n.e. wraz z ich mężami (którzy wówczas zarządzali plemieniem), wyruszyły z terenów środkowej Wisły, kierując się na południe, ku Dunajowi (takie migracje ludów w tamtym czasie nie należały do rzadkości, a niektóre z nich prowadziły do potwornych zniszczeń i historycznych zmian na danym obszarze, jak choćby w czasie eksodusu na południe tzw.: Ludów Morza, które ostatecznie osiadły w Palestynie, Azji Mniejszej i na Cyprze - najpopularniejszymi z tych słowiańskich ludów, okazali się Filistyni, z którymi przez długie wieki musieli zmagać się Izraelici. Inny przykład to Cymbrowie i Teutonowie, wywodzący się z terenów wówczas wciąż słowiańskiej Danii, choć zapewne był to lud mieszany, słowiańsko-nordycki, gdyż Szwecja i Norwegia były wówczas ziemiami tzw.: ludów nordyckich, zupełnie nie spokrewnionych ani ze Słowianami ani z Celtami. Ich najazd na Europę zachodnią w latach 113-101 p.n.e. o mało co nie doprowadził do upadku państwa rzymskiego, zaś w południowej Galii poczynili oni takie zniszczenia, że dochodził tam wręcz do przypadków kanibalizmu, o czym miał wspominać Wercyngetoryks, w swej mowie do obrońców Alezji (52 r. p.n.e.), tym samym potwierdzając plan wygnania z oblężonego miasta wszystkich kobiet, dzieci i starców jako darmozjadów, miał powiedzieć: "Dziadowie nasi zjadali swoje żony podczas walk z najeźdźcami, ja nie dopuszczę by to się powtórzyło". Wygnał więc wszystkie kobiety i dzieci poza mury Alezji, więc aby nie pomrzeć z głodu, prosili oni Cezara, by przyjął ich w niewolę i dał im jeść - ten jednak odmówił. Tak więc pomarli oni z głodu pomiędzy murami Alezji a rzymskimi umocnieniami contravallatio).




Dotarli do ziem, zamieszkałych przez plemiona Chatów i Dachów, po czym osiedli w zniszczonej wcześniej osadzie - Bierle. Żyli w zgodzie i przyjaźni z tymi plemionami, ale w jakiś czas potem wybuchła krwawa wojna pomiędzy nimi i aby rozstrzygnąć spór, starszyzna obu plemion zwróciła się do Mazonów z prośbą o objęcie nad nimi przewodzenia przez wodza Mazonów. Pierwszym królem połączonych plemion, został niejaki Hen, który panował długie lata. Po jego śmierci, zgodnie z jego życzeniem, na nowego władcę (po krótkiej wojnie domowej dwóch stronnictw) wybrano kobietę o imieniu Kaptorga. Kaptorga stała się więc drugim władcą i pierwszą królową trzech połączonych plemion: Mazonów, Chatów i Dachów. Była to też pierwsza władczyni tzw.: Amazonek. Król Hen posiadał kilka żon, ten przywilej dotyczył władców, więc Kaptorga, jako królowa wzięła sobie za mężów pięciu mężczyzn i z każdym z nich miała potomstwo. Dynastia Amazonek przetrwała jednak tylko w jednej linii, ze związku Kaptorgi z Ławdziwcem. Były to trzy córki - Węda, Łabęda-Leda i Maza. Matka, mając wiele córek z innych mężów, oddała te trzy dziewczynki na wychowanie do kapłana Łukomorza: Sadko ze Świętogór z rodu Światogora i jego żony, królowej - Jaśnieny II Istyjskiej z rodu Kuksów. Oboje przybrani rodzice dziewczynek, władali potężnym wówczas plemieniem Połuczan. To właśnie tam młode siostry miały założyć: "Bractwo Młodych Rysic", gdzie miały się szkolić w fechtunku i jeździe konnej. 

Następnie powróciły do rodzinnego miasta w Bierle. W tym czasie ich matka już nie żyła i miastem władała starszyzna, mocno podzielona, gdyż poszczególne ludy znów zaczęły pałać do siebie niechęcią. Nie wszystkie jednak z trzech sióstr wróciły do Bierle, tak naprawdę uczyniła to jedynie... najstarsza z nich - Węda. To ona też objęła władzę nad miastem z rąk starszyzny, gdyż jej młodsza siostra Łabęda-Leda została porwana do Skryty i tam zapewne wyszła za mąż, zaś najmłodsza z sióstr - Maza, objęła przewodnictwo nad "Bractwem Młodych Rysic" i wraz z innymi kobietami, które szkoliły się w tym zgromadzeniu, osiedliła się na wschodnich terenach dzisiejszej Ukrainy - nad Donem. Panowanie w Bierle Wędy - drugiej królowej plemienia Mazonów, nie trwało zapewne zbyt długo, jako że wkrótce na tron wstąpiła jej przyrodnia siostra - Gontyna. Jednak rządy Wędy w Bierle, skutkowały obwarowaniem miasta drewnianym murem i wykopaniem nasypów. Nowa królowa (córka Kaptorgi i Nura) - Gontyna, postanowiła jednak opuścić to miasto i skierować się na wschód. Tak też się stało, plemię Mazów i część plemion Chatów i Dachów opuściła stare siedziby, kierując się nad Don.   

  



ACT 447 IS NOT APPLICABLE AND

NEVER WILL APPLY TO POLAND



 CDN.
 

piątek, 28 września 2018

SENA - Cz. I

JEDNA Z MOICH WIELU

EROTYCZNYCH OPOWIEŚCI




SENNE MARZENIE

Cz.I 


Nad snem Tytusa niepodzielnie zapanowała Sena. Wchodziła w niego z pierwszym zamknięciem powiek. Jej wyzywająca, kształtna cielesność rzucała Tytusa w ciernie bólu i rozkoszy. Nie przeklinał Seny za to, a błogosławił ją. Swoją obecnością wypełniała wszystko: gaj, lagunę, ocean. Kryła się w pierzastych pióropuszach palm Afryki, wychylała się zza chmur, płynęła z nim na dziobnicy okrętu. Nigdy wcześniej tak wyraziście nie przedstawiały się jej znamiona kobiecości, które teraz zachował w swojej głowie. Nie mógł przestać o niej myśleć, o jej kształtnych piersiach - "jakby nie było innych piersi, tylko właśnie jej" - pomyślał Tytus - "jakby nie było innych podbrzuszy - tylko Seny". Każda noc była dla niego za krótka, by mógł się nasycić widokiem jej nagiego, harmonijnego ciała. Wciąż na nowo odtwarzał w pamięci wszystkie te cudowne zakamarki jej ciała, które poznał tamtej nocy, na orgii u Verginy. Wciąż na nowo poznawał jej jędrne piersi ze sterczącymi sutkami, lekko sklepiony brzuch, ostro wystające pośladki, zaokrąglone biodra i u szczytu ud czarny kłębuszek, maskujący wzgórek. Był niestrudzony w swej dociekliwości, w zgłębianiu wciąż od nowa tajemnic jej ciała. Zapamiętał też jej spojrzenie, pełne melancholii i żalu, cichej skargi i łagodnego wyrzutu. Chciał ją mieć, mieć na własność, siłą uczuć wyrazić to, co do niej czuł.

Każde przebudzenie się ze snu i rozpoczęcie nowego dnia, dotkliwie uprzytomniało mu nieobecność Seny. Od tamtej nocy u Verginy, pojawiała się tylko w jego marzeniach sennych. Tracił ją w ciągu dnia, zajęty innymi, choć z jego obecnej perspektywy zupełnie nieważnymi sprawami. Powracała znów każdej nocy w jego snach. Budził się jednak jeszcze przed świtem, nim słońce, oślepiającym blaskiem rozwiewało ostatnie zakamarki nocy w jego domu. Potem siedział samotnie godzinami na tarasie - rozmyślając. Miał za sobą czterdzieści lat życia. To już co najmniej półmetek. Osiągnął go z chłodnym wyrafinowaniem, prawie na każdym jego kroku była matematyczna motywacja. Pochodził z rodu Petiliuszy. Nie była to może stara rzymska familia, ale godności swoje i dostojeństwo zbudowała na wierności członkom dynastii Juliuszy i Klaudiuszy. "Przodek mój" - wciąż rozmyślał - "Tytus, walczył jeszcze pod Cezarem w Galii i wsławił się podczas obrony Namurcum przed Belgami Ambioryksa i potem pod Alezją i w czasie wojny domowej z Pompejuszem". "Pozycję swoją ród mój osiągnął jednak pod rządami Augusta, ja sam zaś po raz pierwszy wszedłem do senatu za rządów Nerwy, potem brałem udział w walkach z Dakami, jako legat XXX legionu Ulpia Victrix. Zdążyłem już też administrować prowincją Afryką, ale nigdzie nie spotkałem takiej kobiety, jaką była Sena, niewolnica Verginy, przyjaciółki augusty - Plotyny. 




Mimo to, nie czuł powodów do nadzwyczajnej dumy z minionych czterdziestu lat swego życia, więc teraz był gotów na przyjęcie innych reguł w pokonywaniu pozostałego dystansu życia. Sen podpowiadał mu, jakie one mogą być. Sena, władająca snami Tytusa, miała zapanować także nad jego życiem. Bał się jednak podjąć ów pierwszy krok i ponownie przestąpić dom Verginy, by poprosić ją o odsprzedanie mu Seny. On, który w Dacji ściął mieczem głowę wojownika w boju, teraz lękał się o dalszy kierunek swojej życiowej drogi i wszystkich z nią związanych konsekwencji. Noc w noc miał więc jedynie swoją śnioną miłość. Starał się też zapomnieć o niej, odrzucić, zastąpić, ale żadna inna kobieta nie była w stanie uwolnić go od wspomnień o Senie. Zaczął też tracić poczucie jawy i snu, gdy podczas miłosnych igraszek, nazywał swe kochanki jej imieniem. Gdy ostatnim razem swą ostatnią czarnoskórą niewolnicę - Myrrę, która niekiedy umilała mu noce, pomylił ze Seną, chwaląc jej piękna, jasną skórę, a gdy otrzeźwiał z sennych mar, ukarał ją ostrym laniem na pupę, za to właśnie że nie była jego umiłowaną. Wtedy dopiero postanowił że musi coś z tym zrobić i oficjalnie sprowadzić tę dziewczynę do jego domu - pragnął żeby była tylko jego, aby może - kto wie - urodziła mu dzieci. 

Co prawda związek z niewolnicą nie zostałby zapewne zaakceptowany na Palatynie, ale czyż musi czynić to, czego pragną inni. On pragnie jej, to wystarczy, gdy zechce, to ją poślubi i uczyni matką swoich dzieci - któż może mu tego zabronić? Przecież takie swoiste mezalianse były już praktykowane w historii, żeby tylko przytoczyć Katona Wielkiego, co poślubił swoją niewolnicę i spłodził nią dziecko. Takie oto myśli dręczył Tytusa Petyliusza Scevolę praktycznie każdej nocy. Dziś wreszcie to uczyni, dziś sprowadzi sobie swoją ukochaną do swego domu i wreszcie marzenia senne staną się jawą.  






ACT 447 IS NOT APPLICABLE AND

NEVER WILL APPLY TO POLAND



CDN.