Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 27 czerwca 2023

POLSKA IDEA IMPERIALNA - Cz. VII

CZYLI BROSZURA WYDANA W 1938 ROKU 
POD EGIDĄ "POLITYKI"





POLSKA IDEA IMPERIALNA

Cz. VII







VI
POLITYKA SPOŁECZNO-GOSPODARCZA
Cz. I



1. PODZIAŁ ŚRODKÓW MATERIALNYCH MIĘDZY JEDNOSTKĄ A PAŃSTWEM


 Urzeczywistnienie celów narodowych nie jest możliwe bez odpowiednich środków materialnych. Środki te służą jednak równocześnie zaspokajaniu potrzeb indywidualnych. Stąd wynika konieczność stworzenia takiego ustroju społecznego, który by w należyty sposób rozgraniczał potrzeby państwa oraz wzajemne potrzeby poszczególnych jednostek. Istotnym jednak jest, żeby dochód społeczny był możliwie największy. Sprawiedliwy podział owoców produkcji nie utrudnia jednak wzrostu dochodu społecznego, lecz przeciwnie jest jego koniecznym warunkiem.


2. ROLA PRACY


 Źródłem wszelkiego bogactwa jest praca ludzka. Wszystek kapitał jest czynnikiem pochodnym, a nie równorzędnym pracy ludzkiej. Ziemia i naturalne złoża surowców nie mogą być zwiększone, ale praca umożliwia ich coraz intensywniejsze wykorzystywanie. Stąd wynika prawda, że im kraj jest uboższy, słabiej zainwestowany, tym społeczeństwo całe musi dłużej i ciężej pracować, ażeby się odpowiednio zagospodarować. Stanie się to oczywiście tylko wtedy, gdy praca będzie skierowana na inwestycje, oraz produkcję artykułów pierwszej potrzeby zaspokajających wymogi szerokich mas ludności, nie zaś na produkcję artykułów służących luksusowej konsumpcji nielicznych uprzywilejowanych jednostek. W tym celu potrzebna jest odpowiednia ingerencja państwa.


3. ROLA WŁASNOŚCI I ZYSKU


 Drugim zasadniczym wymogiem szybkiego wzrostu bogactwa jest organizacja produkcji eliminująca marnotrawstwo. Stanie się to zaś tylko wtedy, gdy w organizacji produkcji uwzględniona zostanie w możliwie wysokim stopniu inicjatywa prywatna oraz indywidualna odpowiedzialność, wytępiony zaś przerost biurokracji. 

Z powyższego wynika, że stoimy na gruncie własności prywatnej, własność tę zaś uważamy za depozyt społeczny złożony w ręce właścicieli po to, żeby dawał większe owoce, i to nie dla nich samych wyłącznie, lecz przede wszystkim dla całego społeczeństwa.

Kapitalizacja może wzrastać w kraju tylko wtedy, gdy istniejący już kapitał odrzuca możliwie wysokie zyski.

Doświadczenie wskazuje, że kapitał upaństwowiony naraża kraj na straty, które się musi pokrywać z podatków, albo też w najlepszym razie odrzuca minimalne zyski, co jest równoznaczne ze zmniejszeniem tempa kapitalizacji. Potrzebna nam jest dlatego nie socjalizacja własności prywatnej, lecz kontrola zużycia zysku płynącego z tej własności.

Rolą gospodarczą zysku jest jego reinwestycja stwarzająca dodatkowe źródło zatrudnienia. Dlatego też państwo winno ingerować, ażeby zyski przekraczające pewne konieczności konsumpcyjne samych przedsiębiorców, były rzeczywiście reinwestowane. W tym celu winny zostać wydane zarządzenia:

  1. Zapobiegające ukrywaniu dochodów, które muszą być z resztą ujawniane ze względów czysto skarbowych;
  2. Uniemożliwiające ich wywóz za granicę;
  3. Zmuszające właścicieli do ich reinwestycji; winno się to stać przez silną progresję podatkową w stosunku do dochodów zużywanych konsumpcyjnie przy równoczesnym zwolnieniu od tej progresji zysków reinwestowanych.


4. PŁACE A ZATRUDNIENIE


 Żądając uspołecznienia zysków musimy się jednocześnie domagać uspołecznienia pracy ludzkiej, tzn. stworzenia warunków, w których by cały stojący do dyspozycji zapas rąk ludzkich był zatrudniony. Każda jednostka ma prawo do pracy. Nie powinien pod żadnym warunkiem istnieć przywilej pracy dla kogokolwiek. Ponadto ilość pracy powinna być regulowana potrzebami społeczeństwa tzn. im społeczeństwo uboższe, tym dłuższą ilość godzin dziennie musi wrzeć praca w jego warsztatach produkcji, ponieważ praca jest jedynym źródłem bogacenia się narodu.

Powyższemu postulatowi przeciwstawia się egoizm zatrudnionej części społeczeństwa, nie chcącej się pogodzić z tym, ażeby wzrost dochodu społecznego szedł nie na zwyżkę płac, lecz na zatrudnienie bezrobotnych. Egoizm ten musi być złamany podobnie jak egoizm kapitalistów, skłonnych również do przejadania zysków zamiast ich reinwestycji. Wymaga tego zarówno poczucie sprawiedliwości społecznej, jak i nadrzędny interes państwa. Ważniejszym jest bowiem, ażeby zaczęli jeść przymierający głodem bezrobotni, niż żeby wzrastała stopa życiowa choćby nawet skromnie uposażonych jednostek. Nowozatrudnieni tworzą poza tym nowe wartości gospodarcze, podczas gdy wzrost konsumpcji już zatrudnionych osób nie jest połączony z dodatkowym wkładem pracy ludzkiej w proces produkcyjny.

Podnoszenie się stopy życiowej już zatrudnionej części społeczeństwa jest uzasadnione dopiero, gdy zniknie zjawisko bezrobocia. Wtedy bowiem dalszemu wzrostowi produkcji musi pod grozą wywołania braku zbytu i tym samym kryzysu gospodarczego, towarzyszyć wzrost konsumpcji, co jest w warunkach pełni zatrudnienia możliwe tylko poprzez zwyżkę płac. Należy się również ze wszechsił przeciwstawić redukcji godzin pracy wtedy, gdy kraj posiada olbrzymie zaległości gospodarcze do odrobienia. Skracanie czasu pracy jest uzasadnione dopiero po wzroście stopy życiowej ogółu ludności do poziomu, przy którym wolny czas ludność ta zaczyna cenić wyżej od ewentualnej zwyżki płac.

Praca jest największym bogactwem kraju ubogiego, który musi też popierać formy produkcji, wyzwalające maksymalną ilość pracy. Żądanie zwiększenia ilości pracy w zakładach przemysłowych, jest ze względów społecznych nierealne. Natomiast chłop na roli, rzemieślnik przy własnym warsztacie pracy gotów jest pracować 12 a nawet większą ilość godzin na dobę, ponieważ rozumie, że pracuje dla siebie. Największym błędem kraju ubogiego jest utrudnienie małym i średnim warsztatom pracy możliwości rozwojowych. To się właśnie stało w Polsce i musi zostać za wszelką cenę odrobione przez zasadniczą rewizję:

  1. Polityki kartelowej,
  2. Ubezpieczeń społecznych,
  3. Skarbowości,
  4. Struktury i produkcji rolnej.


Na zakończenie tej części rozdziału o pracy, warto też dodać co właśnie o pracy mawiał Marszałek Józef Piłsudski. A mawiał On:




"Wyroki Stwórcy skazują ludzi na tę ziemię rzuconych, na mozół i trud wielki, by z ubogiej gleby życie wydobywali, by byli w trwałości pracy niezmienni, jak zieleń wieczna koron drzewnych, a na straż swej ziemicy wysyłali silnych, co w burzy się nie zegną."

"Jest żywioł nie boski, lecz ludzki i może dlatego człowiek tak mało go szanuje. Żywiołem tym jest praca, praca ludzkich mózgów, praca ludzkich serc i praca ludzkich mięśni. Dzieje ludzkie w całych tysiącleciach, wszystko to, co nazywamy kulturą są właściwie przetworem tego ludzkiego żywiołu, człowieczej pracy. A człowiek zamiast być dumnym z opanowania tego co może opanować, chce być dumny z opanowania żywiołu nie swego, żywiołu boskiego. Specjalnie człowiek nie chce szanować największej potęgi swego żywiołu pracy zbiorowej, chociaż ta właśnie największe cuda tworzy."

"Im bardziej praca jest indywidualna, tym jest silniejsza w swoich przejawach, im bardziej ludzie indywidualnie silni podadzą sobie ręce dla wspólnej pracy, tym bezpieczniejszy naród."

"U nas ludzie nie są przyzwyczajeni do ponoszenia konsekwencji swych czynów i słów."

"Nie śpieszmy do łatwych, ale tanich zwycięstw i efektów naszej pracy."

"Jedynie czyn ma znaczenie. Najlepsze chęci pozostają bez skutku, o ile nie pociągają za sobą następstw praktycznych."

"Nie dość jest skarżyć się na los i krzywdy, trzeba jeszcze umieć walczyć z nimi."

"Obok materialnych wysiłków niezbędna jest przy przezwyciężaniu przeszkód i przy przechodzeniu przez krytyczne chwile siła moralna i wiara w siebie. Bez tego niewiele zrobić można. Bez tego przed każdą przeszkodą się cofniemy, a w każdym kryzysie załamiemy."


CDN.

niedziela, 25 czerwca 2023

WINO, KOBIETY I... TRON WE KRWI - CZYLI PONURY CIEŃ BIZANCJUM - Cz. XXVIII

NIM JESZCZE 
NAD KONSTANTYNOPOLEM
ZAŁOPOTAŁ ZIELONY
SZTANDAR MAHOMETA





III

RZYMIANKA Z WYBORU

(W TROSCE O SYNA)

Cz. II







KRÓL KRÓLÓW
Cz. II


 Po zawarciu umowy (20 r. p.n.e.) pomiędzy Gajuszem Cezarem Oktawianem Augustem a królem Partów -  Fraatesem IV, dla obu stron owe porozumienie okazało się niezwykle korzystne. Oktawian zyskał sławę zwycięzcy, który bez wyciągnięcia miecza potrafił zmusić Partów do uległości i zajął Armenię (wybito bowiem wówczas w Rzymie monety z napisem "Armenia capta"). W Rzymie z tej okazji wzniesiono na Forum Romanum łuk triumfalny przez który jednak zwycięski Oktawian nie przejechał, gdy 12 października 19 r. p.n.e. wrócił do Rzymu po powrocie z inspekcji wschodnich prowincji. Stało się tak, ponieważ Oktawian pragnął uniknąć uroczystej owacji jaką szykowano na jego cześć i wjechał do miasta nocą, a zarówno senatorowie jak i lud dowiedzieli się o tym dopiero około południa, gdy imperator był już w swoim domu na Palatynie od kilku godzin. Senat jednak dzień jego powrotu do miasta (po trzech latach nieobecności) uznał za "dzień święty" i wyznaczył coroczne obchody igrzysk zwanych Augustaliami. Wzniesiono wówczas też ołtarz Fortuny Redux (Bogini Dobrego Powrotu). W tym też czasie ukończył budowę akweduktu zwanego Aqua Virgo rówieśnik, przyjaciel i zięć Oktawiana - Marek Agryppa, a przybyłe wówczas z Indii poselstwo, przywiozło ze sobą (prócz innych darów m.in. ogromnych węży) wówczas, po raz pierwszy widzianego w Rzymie tygrysa (notabene jeszcze w Atenach jeden z przedstawicieli tego poselstwa imieniem Zarmatos, publicznie stwierdził, że życie straciło dla niego sens i informując o tym fakcie wszystkich obecnych, kazał rozpalić ogromny stos, po czym wskoczył w płomienie i zginął. Oktawian ponoć widział to na własne oczy będąc jeszcze w Atenach. Zresztą podczas swej podróży po Wschodzie, przybrany syn Juliusza Cezara był świadkiem kilku innych, równie nieprzyjemnych wydarzeń. Gdy bowiem przebywał na Samos, mieszkańcy Cyzyku urządzili - praktycznie tuż pod jego nosem - rzeź obywateli rzymskich którzy mieszkali w tym mieście, Oktawian musiał ich za to srogo ukarać. Potem będąc w Atenach, spotkał tam Wergiliusza - twórcy sławnej Eneidy, który szukał w Grecji inspiracji dla swej poetyckiej twórczości, ale spotkawszy orszak Imperatora, postanowił wraz z nim powrócić do Rzymu. Wcześniej jednak pojechał zwiedzić pobliską Megarę i w czasie dużych upałów doznał tam udaru słonecznego i zasłabł. Wracając do Rzymu był już ledwie żywy, a zmarł 21 września 19 r. p.n.e. w Brundyzjum, zaraz po przybyciu do Italii).

Korzyści z zawartego z Rzymem układu odniósł jednak również i król Fraates IV, który co prawda musiał zwrócić znaki legionowe zdobyte na Krassusie, Saksie i Antoniuszu, ale za to zyskiwał trwały pokój z Rzymem. Poza tym Oktawian ofiarował mu również piękną niewolnicę o imieniu Musa, która bardzo szybko zdominowała wszystkie pozostałe cztery żony króla z jego haremu. I chodź Fraates IV miał już wcześniej kilku synów, to jednak zrodzony w 19 r. p.n.e z Musy syn o imieniu Fraatakes, stał się jego ulubieńcem. Pozycja Musy jako matki następcy tronu, rosła z każdym kolejnym rokiem, aż ok 10 r. p.n.e. w wyniku jej knowań Fraates odesłał swoich czterech synów (Seraspadenesa, Rhodaspesa, Fraatesa i Wononesa - wraz z żonami dwóch ostatnich i ich czterema synami) do Syrii, powierzając opiekę nad nimi namiestnikowi Syrii - Markowi Titiusowi. Książęta mieli zostać przewiezieni do Rzymu, gdzie wieść mieli spokojny i ostatni tryb życia z dala jednak od polityki i rodzinnego kraju. Tym samym Fraates IV otwarcie wybrał kandydata na swego następcę, którym okazał się właśnie syn Musy. W tym czasie granica wpływów Imperium Rzymskiego i Królestwa Partów biegła od Armenii po Eufrat, przy czym to co było na zachód od tej linii (wraz z Armenią jako królestwem zależnym od Imperium) należało do Rzymu, a na wschód do Partów. Państwo Partów nie było jednak jednością, nie było królestwem scentralizowanym, a jak pisałem w poprzedniej części składało się z wielu pomniejszych królestw (Media Atropatene, Adiabene, Osroene na północy i zachodzie kraju, oraz Elimais, Characene i Persia na południu oraz wschodzie) których to władcy byli lennikami króla Partów, piastującego również tytuł: Króla Królów.




Musa zaś, po prawie dwudziestu latach życia z Fraatesem IV (który ją wyzwolił i uczynił królową, spychając na dalszy plan inne swoje żony), ok. 2 r. p.n.e. otruła swego męża, aby wprowadzić na tron syna Fraatakesa, który objął władzę jako Fraates V. Realnie jednak rządziła jego matka (na monetach bitych wówczas w kraju Partów - greckie drachmy i tetradrachmy - występuje ona zawsze u boku swego syna), dla której tytuł królowej to było za mało, postanowiła więc nazwać siebie boginią, przyjmując tytuł Thea Musa (czyli Bogini Musa), jak również tytuł Urania (Niebiańska). Zdobyła pozycję jaką nigdy wcześniej w kraju Partów, czy też w Persji Achemenidów, ani nigdy potem nie miała żadna kobieta. Uczyniła to zapewne aby uprawomocnić władzę jej syna, gdyż ona sama wśród niechętnych jej dworzan była wciąż nazywana niewolnicą a Fraatakes synem niewolnicy. Zdając sobie sprawę z tego faktu i wiedząc że w Rzymie przebywają legalni synowie Fraatesa IV którzy mają większe prawa do tronu niż on, od początku swego panowania prowadził Fraates V politykę antyrzymską, sądząc że Rzymianie będą grali kartą jego braci aby pozbawić go władzy. Aby udowodnić że ma prawo do korony Partów, wkrótce po swym wstąpieniu na tron najechał zbrojnie Fraates V Armenię i wypędził stamtąd  dotychczasowego władcę zależnego od Rzymu - Artawazdesa III (2 r. p.n.e.). Wobec takiego pogwałcenia zawartego pokoju zaprotestował Oktawian August, wkrótce potem do Rzymu przybyło partyjskie poselstwo, ale nie udało się dojść do porozumienia. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta a Oktawian wysłał do Fraatesa list, w którym "zapomniał" zatytułować go królem i zażądał wycofania się z Armenii. W odpowiedzi Fraates również wysłał list do Rzymu, w którym Oktawiana nazwał tylko cezarem i domagał się wydania jego czterech braci, co od prawie dekady przebywali w Rzymie. 

W tej zagmatwanej plątaninie listów i not dyplomatycznych, coraz bardziej na horyzoncie kiełkowała nowa wojna na Wschodzie, której Oktawian August starał się uniknąć. Posłał więc na wschód swego najstarszego wnuka 19-letniego Gajusza Juliusza Cezara, z zadaniem rozwiązania w sposób pokojowy sprawy partyjskiej (1 r. p.n.e.). Młody Gajusz był już dotąd konsulem (w wieku lat 14), przywódcą młodzieży, członkiem zakonu pontyfików, senatorem i dowódcą jazdy a August widział w nim swego następcę (jego popiersia i posągi były wystawiane w wielu miastach Italii i prowincji, a jego władza w tak młodym wieku była ogromna). Obejmując teraz władzę prokonsularną i zdążając na Wschód, spotkał się młody Gajusz na wyspie Chios z przebywającym wówczas od pięciu lat na wygnaniu na Rodos - synem Liwii (małżonki Augusta) Tyberiuszem. Żył on na Rodos niczym pustelnik, unikając kontaktu z ludźmi (szczególnie z Rzymianami, którzy jeśli tam przebywali to tylko po to, aby prawić mu kłamane grzeczności, widząc iż jego kariera dobiegła już końca). Teraz Tyberiusz postanowił spotkać się z Gajuszem, aby życzyć mu sukcesów w jego kampanii na wschodzie, ten jednak przyjął go bardzo chłodno. Wkrótce potem z Rzymu przyszła wiadomość, że pojawiły się pogłoski iż Tyberiusz planował wpłynąć na nastroje legionów którymi niegdyś dowodził w Germanii, aby te utorowały mu drogę do władzy. Oktawian August nigdy zbytnio nie lubił Tyberiusza. Nie znosił jego charakteru i tolerował go tylko ze względu na Liwię. Teraz jednak oskarżenie było poważne i mogło wiązać się z wyrokiem śmierci. Dlatego też przerażony Tyberiusz słał listy do Augusta, domagając się (a raczej prosząc) by przysłano na Rodos nadzorcę wszystkich jego słów i czynów. Wcześnie starał się podkreślić iż zrywa z polityką i odtąd pragnie żyć jako człowiek prywatny.




Tymczasem zdążający na wschód Gajusz wcale się zbytnio nie śpieszył aby spotkać się z fratesem. Rozmiłowany w zawodach sportowych i konkursach (w Rzymie np. mierzył się w pojedynkach z gladiatorami aby udowodnić swoją odwagę i sprawność fizyczną. Oczywiście wiadomym było że żaden z gladiatorów nie może go zranić, jeśli nie chce stracić życia). Tak więc dwa pierwsze lata po swym wyjeździe z Rzymu (1 r. p.n.e. - 1 rok naszej ery - należy też pamiętać że nie było roku zerowego, tak więc zaraz po pierwszym roku przed naszą erą nastał pierwszy rok naszej ery - przynajmniej według tych, którzy w VI wieku ustalili współczesny kalendarz. Zresztą Rzymianie tak w ogóle nie znali zera i dopiero przyjęcie cyfr arabskich zmieniło tę sytuację) młody Gajusz Cezar spędził w Grecji, w Azji Mniejszej, w Egipcie, w Syrii i w Palestynie (odbyć miał nawet wyprawę do Arabii) poświęcając się tam innym rozrywkom niż polityka czy dyplomacja. Z Fraatesem spotkał się dopiero z końcem 1 roku naszej ery (wówczas to jego dziadek, Oktawian August wysłał doń list, w którym pisał: "Witaj, mój Gajuszu, mój osiołku najmilszy, do którego zawsze tak bardzo tęsknię, kiedy nie ma Cię przy mnie. Ale moje oczy pragną widoku Gajusza najbardziej w takich dniach jak dzisiejszy; tego Gajusza, który, gdziekolwiek jest tego dnia, z pewnością w dobrym nastroju i zdrowiu obchodził 63 rocznicę moich urodzin. Jak widzisz, przeszedłem próg wspólny wszystkim ludziom starszym i ukończyłem lat 63. Proszę bogów, abym mógł spędzić w zdrowiu i przy wielkiej pomyślności Rzeczypospolitej ile tam jeszcze zostało mi życia; a Wy obaj abyście stali się dojrzałymi mężczyznami i przejęli mój posterunek" (August pisał tutaj zarówno o Gajuszu jak i o jego młodszym bracie Lucjuszu - obaj byli synami jego córki Julii i najlepszego przyjaciela Marka Agryppy). Fraates zrezygnował z żądania wysłania doń jego braci (co oczywiście wiązałoby się z ich egzekucją) i zgodził się wycofać z Armenii aby ocalić pokój. Był to duży sukces Gajusza, porównywalny z tym, co przed dwudziestu laty osiągnął jego dziadek. 

Na początku 2 roku naszej ery nad brzegiem Eufratu wyprawiono wspólne rzymsko-partyjskie przyjęcie, mające przypieczętować zawarte porozumienie. Tam wówczas wyszła afera związana z działalnością Marka Lolliusza (osobistego wroga Tyberiusza, będącego jednym z doradców Gajusza Cezara na Wschodzie). Miał on pobierać łapówki od najróżniejszych okolicznych książąt (dzięki czemu jego majątek wzrósł niewspółmiernie i to do tego stopnia, że nawet po jego egzekucji jego rodzina żyła w nieprawdopodobnym wręcz  luksusie). Rozczarowany doń, Gajusz skazał go na śmierć i polecił mu wypić truciznę. Ponieważ jednak Lolliusz był wrogiem Tyberiusza, Gajusz zgodził się na opuszczenie przez niego Rodos i powrót do Rzymu (Oktawian August dał mu bowiem władzę zdecydowania o dalszym losie Tyberiusza). Gajusz Cezar zaś osadził na tronie Armenii Ariobarzanesa II (2 rok) szybko jednak w wybuchł przeciwko niemu bunt podsycany przez Partów. Zwabiony podstępem na rozmowy przez przywódcę owego buntu Abbadona, otrzymał Gajusz Cezar nieprzyjemną ranę i ledwie uszedł z życiem (wrzesień 2 r.). Co prawda bunt został stłumiony, ale rana - którą otrzymał młody Cezar - nie chciała się zagoić, co rodziło w nim zniechęcenie i frustrację. Wreszcie w 3 roku w liście do dziadka Gajusz postanowił zrezygnować z dalszej kariery politycznej. Oktawian starał się go pocieszyć i namawiał aby wrócił do Italii gdzie jego stan zdrowia (zarówno fizycznego jak i psychicznego) zapewne się poprawi, ten jednak odmówił. Zmarł w lutym 4 roku w Licji w wieku 23 lat (wcześniej, bowiem w sierpniu 2 roku zmarł w Massalii (Marsylii) w wieku 18 lat, jego młodszy brat Lucjusz Cezar, tym samym August w krótkim czasie stracił dwóch swoich wnuków i pozostał mu wówczas najmłodszy i ostatni wnuk Marek Agryppa Postumus ("Pogrobowiec" - bo urodził się już po śmierci swego ojca Marka Agryppy), który w 4 roku naszej ery liczył sobie zaledwie 15 lat.




A tymczasem w kraju Partów wzrastała opozycja wobec coraz mniej popularnej pro-rzymskiej polityki, uprawianej przez Fraatesa V i jego matkę Musę, która samoistnie nazywała się boginią, a którą wszyscy wielcy dworzanie mieli za niewolnicę. W 4 roku doszło do buntu przeciw władcy i obalenia Fraatesa V. On i jego matka zbiegli najpierw do Syrii, a potem do Rzymu, gdzie zostali przyjęci przez Augusta i gdzie pozostali już do końca życia. W miejsce obalonego króla wybrali Partowie niejakiego Orodesa III, który co prawda pochodził z rodu Arsacydów, ale jego związki Fraatesem IV i jego poprzednikami są nieznane. Nowy król panował zresztą krótko, bo zaledwie 2 lata, po czym został zamordowany, a w jego miejsce obrano jednego z synów Fraatesa IV - Wononesa I, który dotąd przebywał w Rzymie. Nowy król nie zyskał jednak poparcia swych poddanych, gdyż raziły ich jego rzymskie zwyczaje, Partia więc znowu pogrążyła się w wojnie domowej, gdy przeciwko niemu wystąpił (ok. 10 roku) niejaki Ardawan -  którego matka pochodziła z rodu Arsacydów. Ostatecznie to on zwyciężył i ok. 12 roku koronował się w Ktezyfonie (jako Ardawan II) na Króla Królów. Wononesa zaś uciekł do Armenii, gdzie zszedł na tamtejszym tronie (12 r.). Gdy w 14 roku zmarł Oktawian August a władzę w Imperium objął jego pasierb Tyberiusz, Ardawan uznał że nadarzyła się okazja aby usunąć Wononesa z Armenii i tym samym podporządkować sobie ten kraj. W tym czasie jednak wytworzyła się silna polaryzacja na partyjskim dworze. Część wielmożów bowiem wspierała starą, pierwotną linię Arsacydów (której ostatni przedstawiciele w większości przebywali w Rzymie, a tym samym była to partia pro-rzymska), Druga zaś część opowiedziała się po stronie Ardawana, tym samym wspierając boczną linię (po kądzieli), reprezentującą politykę anty-rzymską. Ardawan już ok. 16 roku opanował zbrojnie Armenię i wypędził stamtąd Wononesa (który z biegł do Syrii a w roku następnym został tam zabity).

Tyberiusz w tej sytuacji odwołał swego bratanka - Germanika (ojca późniejszego cesarza Kaliguli i Agrypiny Młodszej - matki Nerona) z dowództwa w Germanii i skierował go na wschód (17 r.). Ten niezwykle popularny w Rzymie syn Druzusa (młodszego brata Tyberiusza), z początkiem 18 roku rozpoczął działanie zbrojne i wkroczył do Armenii, osadził na tamtejszym tronie Zenona z Pontu pod imieniem Artaksjasa i zmusił Ardawana do wycofania się. Nie mogąc odnieść zwycięstwa, król Partów przystąpił więc do rozmów pokojowych, które zaczęły się z początkiem 19 roku i zakończyły oficjalnym uznaniem dotychczasowego status quo na linii Armenia-Eufrat. Po zawarciu tego pokoju przez kolejne 16 lat w stosunkach Rzymu z Partami panował pokój, a Ardawan zajęty był walkami toczonymi na wschodzie swego kraju. Warto też dodać że w 18 roku w Mezopotamii, nieopodal Babilonu wybuchło powstanie miejscowych Żydów przeciwko Partom. Powstaniu temu przewodzili dwaj bracia - Anilai i Asinai (którzy będąc wcześniej zwykłymi rzezimieszkami, stali się nagle przywódcami walczącymi o wyzwolenie religijne i narodowe). Ardawan pod wpływem ich sukcesów i determinacji w tym że 18 roku przyznał im prawo do stworzenia własnego księstwa (zależnego od władzy Ardawana tylko symbolicznie). Państwo otrzymało nazwę Nehardea i mieściło się kilka kilometrów na zachód od Ktezyfontu (głównej siedziby władców Partii, aczkolwiek nie jedynej). Państwo to miało być swoistym żydowskim królestwem narodowym (oczywiście królestwem bez króla, rządzonym w sposób dyktatorski przez owych dwóch braci). Gdy zaś Anilai poślubił córkę jednego z partyjskich wielmożów, coraz bardziej oddalał się od religii mojżeszowej i przybliżał do religii swej nowej małżonki, czyli do zaratusztranizmu. Asinai nie mógł się z tym pogodzić i często krytykował brata za jego odstępstwo od wiary przodków. Gdy Asinai został otruty przez żonę Anilaia, władza w owym żydowskim państewku zupełnie się zanarchizowała a ludność - pozbawiona stabilnej władzy - uciekała stamtąd. Tak więc po piętnastu latach istnienia Nehardei w 33 roku (czyli jak głosi większość przekazów - choć oczywiście nie wszystkie - w roku ukrzyżowania, śmierci i zmartwychwstania w Palestynie Jezusa Chrystusa, według mnie zaś rok śmierci Mistrza należy cofnąć o 3 lata, do 30 roku naszej ery), państwo to oficjalnie już przestało istnieć.




CDN.

sobota, 24 czerwca 2023

DZIEŃ OJCA...!

CZYLI KIM JEST TATA?


Dziś Dzień Ojca. Warto więc się zastanowić kim w dzisiejszych czasach (zresztą w dzisiejszych czy w dawniejszych również) jest tata, jaką ma rolę do spełnienia i czy jego obecność przy dziecku jest ważna (bowiem jak wiadomo ojciec jest tak samo ważny jak matka, jak matka gdzieś wyjedzie to nawet ważniejszy 😅).




Ja swojego tatę straciłem 17 lat temu (jak ten czas szybko leci), nagle i w sposób gwałtowny, gdy zginął zgnieciony przez dwa autobusy i skonał na moich rękach. Zawsze jednak miałem z nim lepszy kontakt niż z mamą, jakoś tak potrafiliśmy nadawać na tych samych falach. Teraz tylko zostały mi już wspomnienia, a życie toczy się dalej. I tak być musi, po to bowiem tu jesteśmy, żeby żyć, doświadczać i nim sami opuścimy ten świat będziemy świadkami innych odejść, naszych rodziców, bliskich, a czasem naszych dzieci (co jest szczególnie bolesne). Żal bowiem, który nas trapi z powodu odejścia najbliższym nam osób, często jednak tłumi w nas świadomości, że śmierć nie jest wcale zła, śmierć jest najpiękniejszą rzeczą jaką możemy doświadczyć jeszcze na tym łez padole i nie przypomina w niczym truposza z kosą. Taki właśnie obraz śmierci został wytworzony przez ludzi całkowicie i obsesyjnie wręcz miłujących życie, które przecież jest tylko jedną chwilką, mgnieniem dosłownie w nieskończonym trwaniu naszego istnienia. Jest ważne, gdyż to tutaj właśnie uczymy się co to jest ból, złość, nienawiść, niechęć i odrzucenie ale również radość, śmiech, życzliwość i miłość. Jest formą lekcji którą przeżyć musimy i którą przeżywamy, dlatego też uważam że bez względu na wszystko co nas spotyka w życiu, zarówno radości jak i smutki, to nie należy przesadzać ani w zbytnim radowaniu się ani też w rozpaczy, bo to wszystko jest tylko formą naszych doświadczeń które musimy zebrać aby przejść dalej i tyle.

Nie o tym jednak chciałem tutaj pisać, lecz opowiedzieć o tym, czy rola ojca jest tak samo ważna jak rola matki i jakie są różnice w wychowaniu dzieci przez ojca a jakie przez matkę - ale o tym opowiem dopiero na końcu. Tymczasem zapraszam na kilka wybranych przeze mnie fragmentów filmów i seriali (często zabawnych) ukazujących ojców i ich stosunek do dzieci.



RYŚ
(2007)

"Ojciec jest najlepszą matką, zawsze" 😅

"Dwa tygodnie po moim urodzeniu przestaliśmy się widzieć na 30 lat"

"Tak, ale ile ja przez te dwa tygodnie dałem ci serca" 🤭




RODZINA ZASTĘPCZA
(1999-2009)
Piotr Fronczewski jako Jacek Kwiatkowski - ojciec rodziny




RODZINKA.pl
(2011-2020)
Tomasz Karolak jako Ludwik Boski - ojciec rodziny




ŚWIAT WEDŁUG KIEPSKICH
(1999-2022)
Ferdek i Walduś Kiepscy.
Nowa dziewczyna Waldusia






CHŁOPAKI NIE PŁACZĄ
(2000)

2:10 - Weźmiesz najładniejsze panienki, najlepszy alkohol i tyle koksu ile zdołasz unieść. Jeżeli któryś z nich odkręci kran w kiblu ma z niego płynąć Johny Walker, jeżeli będzie chciał przelecieć murzynkę..."

"Nie mam w agencji murzynki"

"To pomalujesz jednego z naszych chłopców czarną farbą 😅 ... A jeżeli będą chcieli pójść do muzeum lotnictwa to zabierzesz ich do muzeum lotnictwa kurwa jego mać!" 😂




DZIEŃ ŚWIRA
(2002)

1:00 - "Gdzie ty się spieszysz tato, kurwa?"

"Do domu się spieszę, kurwa"

"Do domu się spieszysz, kurwa" 😚

"No kurwa niby racja"




A na zakończenie przykład toksycznego ojca który dla władzy gotów jest zamordować własnych synów czyli

SULEJMAN I JEGO SYNOWIE

























Rola ojca jest niczym latarnia morska oświetlająca drogę jego dzieciom. Ojciec jest jak ostoja, jak pewna przystań do której zawsze można się skierować, jest jak busola która wskazuje prawdziwą drogę postępowania i życia. Rozwój dziecka - zarówno syna jak i córki - pozbawionych roli ojca w rodzinie, to rozwój niezwykle ubogi i często kaleki, sprowadzający na dzieci najróżniejsze przeszkody i nieszczęścia na które one nie są przygotowane. Nie od dziś wiadomo że synowie wychowani w domach, gdzie nie było ojca i silnego męskiego wzorca a wychowywani jedynie przez matki, potem wyrastają na różnego rodzaju zdemoralizowane jednostki (oczywiście nie uogólniam ale jest to dosyć oczywista zasada). Najwięcej gwałcicieli i najwięcej ludzi którzy stosują przemoc wobec kobiet pochodzi bowiem z rodzin pozbawionych męskiego wzorca, w których ojca nie było, bo odszedł albo zmarł. Podobnie jest w przypadku dziewcząt dla których rola ojca jest znacznie ważniejsza niż dla synów. Jeśli w młodości w trakcie wychowania pozbawione zostały tej ojcowskiej miłości jaka często cechuje relacje ojciec-córka, to potem wyrastają na najróżniejsze i najdziwniejsze feminoidy, często nienawidzące mężczyzn, bo wychowane tylko i wyłącznie w żeńskiej formalinie. Dlatego rodzinę pozbawione czy to ojca czy to matki to rodziny kalekie niestety, bo każda płeć ma swoje role do odegrania w życiu dzieci - kolejnego pokolenia. Wskazanie właściwej drogi postępowania i wytyczenia bezpiecznego kierunku, którym potem będą mogły podążać przez życie. Taka jest i taka zawsze była rola ojca, ostoi bezpieczeństwa, racjonalnego myślenia i steru pokazującego właściwy kierunek rejsu jego potomków przez życie.

środa, 21 czerwca 2023

W ODPOWIEDZI!

ZGNILIZNA POLSKIEJ RADYKALNEJ PRAWICY JEST WPROST NIEPRAWDOPODOBNA




 Niestety znów muszę wrócić do tematu szurii, czyli całej tej żałosnej, totalnie (jak widać) zinfiltrowanej przez Moskwę polskiej radykalnej prawicy (jeśli tak to środowisko w ogóle można nazwać, bo ono samo tak próbuje się nazywać). Przyznam się szczerze że dotąd nie sądziłem iż poziom zidiocenia wśród ludzi - którzy oficjalnie zwą się polskimi patriotami - jest tak ogromny. Ponieważ ja jednak nigdy do żadnych tego typu organizacji nie należałem i nie miałem z nimi większej styczności, przeto moja świadomość była nieco idealistyczna i nie myślałem że to wszystko poszło w tak groźną stronę. Teraz widać że w środowiskach radykalnej prawicy jest mnóstwo ludzi, którzy deklarują się jako jawni stronnicy Moskwy, i to już nawet nie chodzi o kwestie wojny na Ukrainie, tu chodzi o kwestie polskiej suwerenności a nawet niepodległości. Ponieważ ja sam ponad dwadzieścia lat temu z pewnością nie nazwałbym się człowiekiem prawicy (i dziś również się tak nazwać nie mogę, ponieważ byłby to błąd poznawczy), wtedy bowiem miałem jakieś dziwne zauroczenie lewicowością, pamiętam jak czytywałem urbanowskie "Nie", "Wyborczą" czy inne temu podobne pisemka. Wtedy jednak szukałem zapewne jakiejś własnej drogi, choć przyznać się muszę że zawsze bliżej mi było do lewicy niż do prawicy. Potem zrozumiałem że lewicowość dobra jest dla młodych umysłów i w pewnym sensie kształtuje charakter, uczy wrażliwości społecznej, ale trzeba też wiedzieć kiedy z tego wyjść, bo to jest na dłuższą metę trucizna (to tak samo jak z solą, poprawia smak kiedy stosuje się ją do potraw, ale jeśli mielibyśmy zjeść całe opakowanie soli to byśmy tego nie przeżyli gdyż jest to trucizna). Dobrze jest być lewicowcem za młodu, kiedy się jeszcze wierzy w pewne ideały, ale z czasem trzeba wychodzić z tego, bo inaczej utoniesz w tym środowisku. Dla mnie cezurą ku temu był stosunek lewicy do komunizmu, Armii Czerwonej, Związku Sowieckiego a przede wszystkim do Polskiej Tradycji Niepodległościowej która była albo traktowana po macoszemu, albo zakłamana. Ale prawdopodobnie przeważył stosunek do Żołnierzy Niezłomnych, który na lewicy przecież nie mógł być inny niż był i niż jest do tej pory.

Tak więc nie jestem lewicowcem (i całe szczęście). Ale też nie uważam się za prawicowca, tym bardziej gdy patrzę na to, co się dzieje po tak zwanej prawej (radykalnej) stronie polskiej sceny politycznej (a nawet nie tylko politycznej, gdyż szuria mimo wszystko jeszcze do polityki ma dosyć daleko). Jestem zatem i pozostanę już człowiekiem środka, choć może bardziej dokładnie nazwałbym się zwolennikiem ponownej sanacji państwa polskiego. Przeglądając najróżniejsze fora (zarówno lewicowe jak i prawicowe) doszedłem do wniosku, że ci ludzie - mimo oficjalnych różnic które je niby dzielą - że im jednak do siebie jest bardzo blisko, szczególnie radykalnej lewicy i radykalnej prawicy. Zauważyłem, że tam jest nieprawdopodobna tendencja do niszczenia dorobku Polskiej Tradycji Niepodległościowej, szczególnie zaś do atakowania idei twórcy państwa polskiego, które po 123 latach (a realnie 150) ponownie pojawiło się na mapie Europy - czyli Marszałka Józefa Piłsudskiego. Na forach lewicowych spotkałem się z nieprawdopodobną wręcz ojkofobią (oczywiście nie dotyczyła ona w stu procentach ludzi którzy mają poglądy lewicowe, ale jednak jest to bardzo odczuwalne w tamtym środowisku i wręcz nie dałoby się - tak czuję - porozumieć z tymi ludźmi w żaden sposób, nawet wówczas gdy mówimy tym samym językiem (pamiętam kiedyś Tadeusz Drozda śpiewał taką piosenkę, zapamiętałem jedną ze zwrotek:  "Ja mam trzy córki, pan ma syna, dla nich to jeszcze puste słowa, im wszystko jedno gdzie przyczyna, czy jest odnowa czy budowa. Załatwmy to, nim zaczną gadać i patrzeć na nas bykiem, czy to tak trudno się dogadać mówiąc tym samym językiem?). Tak więc ludzie o mentalności postkomunistycznego betonu, wyznający dla zasady (albo dla innych korzyści) "nowoczesne", współczesne ideologie, to dla mnie środowisko totalnie obce i wręcz nieprawdopodobnie odległe, a wręcz wrogie.

Ale na tak zwanej prawicy szuria jest równie potężna i jej nieprawdopodobne wręcz zapatrzenie się w stronę Moskwy sugeruje że to nie są ludzie, którzy - wbrew ich własnym deklaracjom - mają jakiekolwiek patriotyczne cele i dla których polskość jest ideą samą w sobie (idą Wolności, suwerenności i Człowieczeństwa, bowiem w wielu przypadkach - a śledzę dzieje różnych krajów i narodów - nie spotkałem się z takim umiłowaniem zarówno Wolności jak i zwykłej ludzkiej Godności i prawa do Szczęścia, które przecież też w naszym narodzie jest bardzo silne, a które niestety przez ostatnie ponad 300 lat było nam skrupulatnie odbierane). Ci ludzie z tak zwanej prawicy, ze środowisk które na ustach mają Boga i Ojczyznę, które deklarują na każdym kroku swoją polskość, ci ludzie są gotowi widzieć Polskę już nawet nie tyle jako kraj mały i słaby w typie prl-u, ale wręcz jako nowy model Królestwa Kongresowego podczepionego pod Moskwę. I to nie są żarty. Wśród tzw. środowiska "kamratów" - czyli tych wszystkich ... ... związanych z Olszańskim/Jabłonowskim czy Jabłonowskim/Olszańskim, a także z "polskim ruchem antywojennym" Sykulskiego, żywo produkującym się na Twitterze, rzuciła mi się w oczy kolejna postać (niestety jedna z wielu) którą nazwać szurem to byłoby zbyt słabe określenie, bo ten człowiek (a jest to pan o imieniu "Marian Konarski") już jawnie pragnąłby podporządkować Polskę Moskwie i wszystko pozostałe (wojna na Ukrainie, jak również jakiekolwiek działania międzynarodowe Polski) służą tylko temu celowi. Nie chciałbym się tutaj szczególnie rozpisywać o nim, gdyż przykład tego pana traktuję tylko jako wzór pokazujący tendencję, która niestety jest bardzo silna w środowiskach radykalnej polskiej prawicy - nieprawdopodobnej i dla mnie totalnie niezrozumiałej rusofilii, a nawet wręcz wrogości do wszystkiego co byłoby związane z Polską Niepodległością, która (tak wyszło w historii) często była skierowana przeciwko imperialnym planom moskowi.

Moje oburzenie (choć może powinno się takie poglądy i środowiska zwalczać na zimno, bez emocji), spowodowały szczególnie dwa tweety tego pana, pierwszy w którym pisze tak: "Często czytam że pozbawiono nas, Polaków, elit. Jakich niby elit nas pozbawiono? Sanacyjnych? To były elity? Elitą narodu są ludzie nieprzekupni, brzydzący się nepotyzmem i tumiwisimem , o różnym statusie wykształcenia i majątkowym. Przedkładający przetrwanie Narodu nade wszystko". I drugi, w którym pisze: "Moim zdaniem większość Polaków którzy zostali fajno i ukro poliniakami zrezygnowała z jakiejkolwiek suwerenności gdyż zrozumieli że likwidując PRL zlikwidowali Polskę. Państwa nie da się reaktywować będąc w UE i NATO. Powrót do statusu Królestwa Polskiego może uratować Polaków". Co ten kamrat zatem nam sugeruje? Otóż pisze on że tak naprawdę nic się nie stało, co prawda wybili nam okupanci jakieś tam elity, ale to nie były polskie elity, tylko jakieś sanacyjne, wiecie, nie wiadomo jakie na pewno gorsze, bo to nie były elity o mentalności moskiewskich pachołków. A tak w ogóle to nic się nie stało, bo te śmierci otworzyły drogę pod budowę nowej Polski która przecież też była naszą ojczyzną - no bo jakże inaczej? Ta nowa Polska była naszą ojczyzną może nawet bardziej niż tamta, sanacyjna Polska, bo tamta była zbyt suwerenna, zbyt niepodległa, zbyt polska. A to się nie może przecież podobać ludziom o mentalności kacapskich spierdolin.
 





Dlatego też powinniśmy powrócić do prl-u a może nawet i do Królestwa Kongresowego, tego żałosnego, kaleckiego państewka, które istniało realnie 16 lat (1815-1831) a potem to już była tylko męka pod moskiewskim knutem. Tak więc dla kamratów (i tego pana Konarskiego) te wszystkie powstania, ta krew przelana w obronie wolności i niepodległości była na marne, bo Polacy powinni się zrusyfikować, podporządkować, powinni być wiernymi poddanymi cara wszechrusi czyli wszechtyrana rodzaju ludzkiego. Niedoczekanie wasze szczekające pieski zdychającej kacapi.



POWSTANIE LISTOPADOWE
(1830-1831)






POWSTANIE STYCZNIOWE
(1863-1864)






A WRESZCIE 
LEGIONY
I ODRODZENIE POLSKI
(1914-1918)




I TRIUMF NAD PARSZYWYM RUSKIM BOLSZEWIZMEM
(1919-1920)





Warto o tym pisać i mówić, ponieważ toksyczne środowisko polskiej radykalnej prawicy jest w stanie (szczególnie młodym ludziom) robić mętlik w głowie i prowadzić ich niczym na carskim powrozie - ku nowej moskiewskiej niewoli. Dlatego jeszcze chciałbym przypomnieć co w dwudziestą rocznicę odzyskania przez Polskę Niepodległości pisano w Ilustrowanym Kurierze Codziennym (czyli w słynnym IKC-u) z 11 listopada 1938 r. w artykule pod znamiennym tytułem:



"TRZY POKOLENIA PATRZĄ NA ODRODZONĄ POLSKĘ"


Gdy w przeddzień Święta dwudziestolecia niepodległości głośniki radjowe przekazały audycję szkolną dla dzieci z okazji tego pamiętnego dnia - uprzytomniliśmy sobie prawdę pozornie jasną, a nawet banalną, o której w gruncie rzeczy myślimy tylko rzadko i z której nie umiemy nieraz wyciągać praktycznych konsekwencyj. Prawda ta powiada, że w polskich szkołach powszechnych, średnich a częściowo i nawet na wyższych uczelniach kształci się pokolenie, które urodziło się już w niepodległej Polsce.

Niema zaś wogóle wśród młodzieży kończącej studja już rocznika, który mógłby pamiętać okres wojny światowej. Pojęcie niewoli, obcej władzy w Polsce, najezdniczego munduru, jest dla tej dorastającej Polski czemś obcem, w gruncie rzeczy mało …prawdopodobnem.

O moskiewskich satrapach, o pruskich pikelhaubach, czy austrjackich zaborcach czytają ci nasi młodsi bracia i synowie, tak jak my czytaliśmy o wypadkach historycznych, luźno już tylko związanych z przeżywaną historją współczesną.

Nie chce się wierzyć, ale w rzeczywistości przecież jest tak, że także dla odbywających obecnie czynną służbę wojskową roczników nawet wojna polska z roku 1920 jest… zamierzchłą historją. Ci bowiem żołnierze Rzeczpospolitej, którzy dzisiaj defilować będą na ulicach miast polskich, reprezentując siłę zbrojną wskrzeszonego państwa polskiego, mieli w roku wojny polsko-bolszewickiej trzy, cztery, pięć a najwyżej sześć lat. Dla nich w gruncie rzeczy niema wielkiej różnicy pomiędzy cudem nad Wisłą (1920) a odsieczą Wiednia (1683) czy bitwą pod Kircholmem (1605). Tu i tam pokonali Polacy - ich przodkowie - przemoc wroga. Sami nie pamiętają ani jednego, ani drugiego. Historją dla nich jest Batory pod Pskowem (1581-82), historją Jan III pod Wiedniem, historją Piłsudski pod Warszawą czy Wilnem.

Tak więc najmłodsze, najbardziej prężne elementy, Polska ucząca się i Polska w żołnierskim mundurze, nie jest już obciążona schorzeniami psychicznemi, jakie przynosi z sobą niewola. Umie ona patrzeć na świat bardziej radośnie, bardziej zdobywczo; niema w niej śladu z kompleksu niższości. Jest to pokolenie, które mogłoby być pokoleniem znacznie silniejszem od nas, gdyby tylko umiało odnaleźć swą właściwą drogę i gdyby pokolenie starsze, pokolenie walki o Polskę, pokolenie wielkiego przełomu umiało tą młodzieżą pokierować.

Spójrzmy teraz na starsze pokolenia, czyli na tych, co już odeszli i po prostu spójrzmy na siebie samych. Ludzie znajdujący się dziś między czterdziestym a siedemdziesiątym piątym rokiem życia mieli w 1918 r. od lat dwudziestu do lat pięćdziesięciu pięciu. Byli więc wówczas młodzieżą i pokoleniem średniem; starsza część tej grupy ludzkiej kierowała już życiem publicznem, młodsza stała z bronią w ręku w różnych okopach, pod własnym i obcym sztandarem, zdążając poprzez krwawy odmęt ostatnich miesięcy wojennych ku jednemu celowi: ku Polsce niepodległej, która ziściła się w pamiętne listopadowe dni tej wielkiej jesieni ludów, która stała się powrotną wiosną Polski.

Wtedy to obok nas, obok ówczesnej młodzieży i "średniaków", tłoczyła się na ulicach Polski w kościołach na dziękczynnych nabożeństwach i w salach, w których odbywały się pierwsze w wolnej Polsce zebrania polityczne - ówczesna starsza Polska. Ówczesne pokolenie ludzi starszych i starców: nasi ojcowie i nasze matki lub starsi bracia najstarszych z pośród nas. Dziś niema ich już na świecie. Kości ich spoczęły na cmentarzach i odwiedzaliśmy je niedawno w Dnie Zaduszne. Było to może najszczęśliwsze polskie pokolenie, pokolenie, które wyrosło w niewoli, marzyło o wolności i w swym wieku męskim kładło pozytywne podwaliny pod przyszłą wskrzeszoną Ojczyznę, pokolenie, które jeszcze własnemi oczyma widziało wolną Polskę i zmarło w ekstazie radosnej.

Wówczas w roku 1918 ludzie ci płakali z radości na ulicach. Pamiętamy ich przecież, jak padali sobie w objęcia, jak nieprzytomni ze szczęścia pokazywali sobie wzajemnie polskie mundury i polskie orły na urzędach. Było to jednak już wówczas pokolenie odchodzące, które nam, młodszym, jako testament zostawiało rok po roku, w miarę topnienia własnych szeregów, jeden tylko nakaz:

Umiejcie w Polsce tak żyć, jak umieliście o Nią walczyć; nie zakłócajcie nowego polskiego domu waśniami, kłótniami, które z chwilą wskrzeszenia Polski stają się czemś przebrzmiałem, odnajdźcie nową polską prawdę, prawdę miłości i jedności w waszych sercach. Starzy pomarli, młodzi dojrzewają, a my, my, pokolenie dziś już ludzi w średnim wieku i ludzi starych, mamy w dwudziestolecie Niepodległej Polski odpowiedzieć sobie na pytanie: czy spełniliśmy swój obowiązek? Bo przecież my, a nie ludzie w roku 1918 siwi ani też ludzie, którzy wtedy bawili się w piasku, odpowiadamy za historyczny dorobek ubiegłych lat 20-tu.

Rachunek ten nie wypada najgorzej. Przez tych lat 20 odbudowaliśmy zniszczony kraj, obroniliśmy go zaraz w zaraniu niepodległości od wrogów na wszystkich granicach, położyliśmy fundamenty pod mocny ustrój wewnętrzny wcześniej niż to uczyniły inne narody i państwa, a dzięki Opatrzności, która na przełomie dziejów dała nam Wielkiego Wodza i Nauczyciela, przetrwaliśmy wszelkie burze dziejowe ostatniego dwudziestolecia jako organizm nie tylko zdolny do życia, ale i do walki. Samo niemal dwudziestolecie uczciliśmy przyłączeniem Zaolzia, odwiecznego klejnotu rodzinnego wszystkich ziem polskich.

W ubiegłą niedzielę sporządziliśmy taki bilans naszego dorobku na kilkunastu kolumnach "Kuryera". Przed oczyma czytelnika przewijała się praca naszej dyplomacji i wojska, dorobek naszej gospodarki, nasza praca kulturalna i wychowawcza. Z uczuciem słusznej dumy patrzyliśmy na fotografje odzwierciedlające rozwój naszych miast, powstanie Gdyni, czy tworzenie się COP-u. Z radością bezmierną patrzyliśmy na różnice pomiędzy źle umundurowanymi, licho uzbrojonymi oddziałami z roku 1918, a potężną zmotoryzowaną armią z roku 1938, wkraczającą na odzyskane Zaolzie.

Nie zamierzamy więc dziś w generalnym skrócie powtarzać raz jeszcze tego, co już powiedziano. Chcemy bowiem popatrzeć w dzisiejszych rozważaniach na Polskę w roku 1938 nie od strony dzieł dokonanych, nie od strony dorobku materjalnego, czy nawet nie od strony trwałych osiągnięć kulturalnych - ale od strony żyjącego na ziemi polskiej człowieka, jako podmiotu działań historycznych. I tu wróćmy znowu do trzech pokoleń i do konsekwencyj, jakie z porównania tych trzech pokoleń wysnuć trzeba. Mówiliśmy o naszej młodzieży, która jest u bram życia publicznego i która już nie pamięta niewoli. Wspomnieliśmy o pokoleniu, które będąc w chwili odzyskania wolności pokoleniem schytkowem, zostawiło nam testament zgodnej, uczciwej, wspólnej pracy dla Polski.

A jakiem właściwie pokoleniem jesteśmy duchowo my, owa młodzież i owi "średniacy" z roku 1918?, my istotni czynni gospodarze Rzeczypospolitej przez ostatnich lat 20? Jesteśmy pokoleniem przełomu, pokoleniem walki orjentacyjnej, pokoleniem największego skłócenia o wizję przyszłej Polski i o sposób jej urządzania. Dokonaliśmy wspólnie wielu rzeczy, przeszliśmy, borykając się wzajemnie, szmat życia. Wypaliło się z nas po drodze wszystko, co najlepsze, a zostały - dawne kwasy, spory przeszłości, dawne porachunki, dawne - jakże dziś śmiesznie nieaktualne - spory o zasługi historyczne, dawne - jakże już dziś dziwaczne - linje podziału. Wszystko to ciąży na nas, ale ciąży także na życiu Polski.

I jeszcze jedno powiedzmy - może na usprawiedliwienie przed samymi sobą. Życie jest inne, aniżeli wyśnione ideały. Musi być inne. W czasie niewoli idealizowaliśmy sobie przyszłą wyśnioną Polskę. Gdy marzenie stało się ciałem, musiało nas spotkać niejedno rozczarowanie. Dla młodych, wchodzących dopiero w życie, takie borykanie się z losem, z ułomnościami natury własnego społeczeństwa, takie pojawienie się życiowych zmarszczek na obliczu ojczyzny - jest czemś samo przez się zrozumiałem. Dla nas każde takie najmniejsze rozczarowanie stawało się wewnętrznym dramatem. Nikt z nas nie chce przecież widzieć zmarszczki na twarzy ukochanej kobiety, nikt nie chce widzieć wad i błędów w dorastającem dziecku, nikt z nas nie patrzy chętnie w zwierciadło, gdy daje ono świadectwo prawdzie, iż starzejemy się i że takie czy inne defekty przesłaniane woalem młodości zaczynają się ujawniać coraz bardziej jaskrawo. Wszystko to razem spowodowało, żeśmy powoli zaczęli zatracać wspólny język i z naszymi ojcami i z naszemi dziećmi.

Na stare pokolenie patrzyliśmy, jak na romantyków, którzy na odchodnem prawią nam kazania. Młodego pokolenia już nie rozumiemy. Gniewamy się, gdy myśli kategorjami, których nie znała nasza własna młodość, narzucamy temu pokoleniu nasze stare walki o tytuły i zasługi historyczne, nasze przebrzmiałe spory orjentacyjne, echa naszych walk partyjnych, nasze zastarzałe kwasy i urazy. Mimo woli stwarzamy więc atmosferę, która odgradza Polskę idącą od Polski dzisiejszej, która utrudnia nam wobec młodzieży rolę przewodników i wychowawców.

Stąd wiele błędów w życiu, nie tylko naszem, ale i w życiu młodzieży, która z kolei nas już nie rozumie, a wiedząc, iż pogrążeni jesteśmy w nieaktualnych sporach, zaczyna uważać, że Polska zaczyna się dopiero od nich, od dwudziestolatków, a my jesteśmy już tylko chodzącymi rekwizytami historji, upiorami, które straszą, staremi ciotkami, które zanudzają wszystkich opowiadaniem o swoich pierwszych balach lub weteranami, którzy powinni co prędzej znaleźć się w przytulisku. Jeszcze raz powtarzamy: nie wińmy o to naszej młodzieży. Jeśli ta młodzież nas nie rozumie, jeśli często schodzi na manowce, to nasza w tem wina, wina pozorów, które stwarzamy.

Bo cóż mają myśleć młodzi, gdy widzą i słyszą, że w czasie gdy cały świat się wali, gdy tytułem do pierwszeństwa w narodzie winna być współczesna praca i coraz to nowy wysiłek, my ludzie starsi wyciągamy z muzeów, archiwów i biur ewidencyjnych stare dokumenty i kłócimy się o to, kto przed dwudziestu czy trzydziestu laty lepiej Polsce służył! Zechciejmy wreszcie zrozumieć, że dla nich, dla młodych, wszystkie nasze walki mają takie znaczenie, jak dla nas miały wspomnienia walk "białych" i "czerwonych" w rządzie narodowym 1863. Nie obchodziło nas już nic to, co ich dzieliło; wszystkich ich jednakowo szanowaliśmy za ich przeszłość i za ich walkę, ale nigdy nie zgodzilibyśmy się na to, aby ich przebrzmiałe spory miały nam młodym zatruwać życie lub stawać na drodze w tworzeniu się nowych form polskiego bytowania!

Wyjdziemy dziś znowu na ulice polskich miast, miasteczek i wsi. Patrzmy na maszerujące oddziały, na młodych chłopców pod staremi sztandarami, patrzmy na dzieci szkolne, które tworzyć będą szpalery i - radujmy się życiem. Radujmy się odzyskaną wolnością, radujmy się wizją Polski przyszłej, zaklętej w rozpromienionych oczach idącego pokolenia. A potem, wróciwszy do domu - zróbmy raz jeszcze rachunek sumienia; i wejrzyjmy w siebie, uznajmy popełnione błędy! I wieczorem, przy naszych rodzinnych stołach, w kole najbliższych, szukajmy, każdy z osobna i wszyscy razem, drogi, która wiedzie ku wspólnej, twórczej pracy, nie obciążonej echami dawnych swarów, a która wiedzie zarazem ku sercom i umysłom młodego pokolenia, co tylko wtedy spełni swe historyczne zadanie, jeśli ze swej strony potrafi odnaleźć wspólność myśli i ciągłość tradycji historycznej z Polską dzisiejszą i wczorajszą.

Przez dwadzieścia lat usuwaliśmy gruzy niewoli z wielkiego pobojowiska, zwanego Polską. Usuńmy je teraz z naszych serc i z naszych mózgów. Uczcijmy w ten sposób dwudziestolecie Niepodległości.


PIĘKNE 




poniedziałek, 19 czerwca 2023

DEMETRIUSZ, PYRRUS, ARATOS... - Cz. VI

CZYLI, PRAWDZIWI "CELEBRYCI" 
EPOKI HELLENISTYCZNEJ





I

DEMETRIUSZ POLIORKETES

(337-283 r. p.n.e.)

Cz. VI







"Życie nas wszystkich, jak gdyby kierowane przez któregoś z bogów porusza się w kręgu dobra i zła, na przemian, przez cały czas"

Diodor
(czyli zmienność ludzkiego losu, między powodzeniem a niepowodzeniem)



 Tymczasem, gdy Antygon Jednooki pokonał w bitwie na równinie orkińskiej w połowie 320 r. p.n.e. armię Eumenesa a jego samego zamknął i obległ w twierdzy Nora w górach Taurus, wszystkie swe siły skierował teraz przeciwko dwóm pozostałym towarzyszom Perdikkasa - Alketasowi i Attalosowi. Nieprzyjaciel był podzielony (Alketas stacjonował wówczas w Pizydii, zaś Attalos z flotą i zwerbowaną przez siebie armią przebywał w fenickim Tyrze), co stwarzało szansę na łatwe i szybkie zwycięstwo (Antygon jednak nie wiedział że Attalos zdołał się już połączyć z wojskiem Alketasa). Po przejściu ponad 450 km z Kapadocji do Pizydii (maszerując w dzień i w nocy, a robiąc jedynie krótkie postoje na odpoczynek dla koni i posiłek - co mocno wyczerpało jego armię), po siedmiu dniach i siedmiu nocach Antygon dotarł do Kretopolis - miasta założonego jeszcze przez Aleksandra Wielkiego i zasiedlonego przez kolonistów z Krety. Pomimo wyczerpania spowodowanego forsownym marszem, Antygon zdołał zyskać element zaskoczenia i zajął strategicznie ważne wzgórze, nim w ogóle Alketas i jego żołnierze zdołali rozeznać się w sytuacji. Zaskoczenie było całkowite, ale brat Perdikkasa nie stracił zimnej krwi, od razu też rzucił swoją jazdę (którą dowodził osobiście), aby ta odbiła wzgórze - tak oto rozpoczęła się bitwa pod Kretopolis. Hetajrowie Alketasa (pomimo tego iż byli konno) mieli utrudnione zadanie, gdyż musieli atakować pod górę, tam zaś czekała już na nich ustawiona do boju i najeżona długimi sarissami (niczym igłami jeża) falanga Antygona. Rozpoczęła się więc krwawa walka i po obu stronach padło wielu zabitych oraz rannych (był koniec 320 r. p.n.e.). Wówczas Antygon rzucił do boju 6 000 swojej jazdy, celem odcięcia jazdy Alketasa od głównego zaplecza i to się im udało. Teraz hetajrowie Alketasa (z nim samym na czele) wpadli w pułapkę Antygona i zostali odcięci od swojej piechoty. Widząc że nie ma możliwości ocalić swej jazdy przed nieuniknioną zagładą (atakowani byli bowiem z dwóch stron - z przodu, gdzie atak był łatwiejszy dla obrońców jako że atakowali z góry i od tyłu), Alketas wydostał się z pola bitwy, porzucił swoich konnych żołnierzy i dotarł do obozu piechoty. Nim jednak zdołał Alketas ruszyć ponownie do ataku, celem odciążenia swej jazdy walczącej na wzgórzu, Antygon posłał do boju swoje siły pancerne (tzw.: pancerne wojska starożytności) czyli słonie bojowe, o których nieprzyjaciel nie wiedział. Zresztą armia Alketasa była znacznie mniej liczna, posiadał bowiem zaledwie 16 000 żołnierzy i jakieś 900 konnych hetajrów, natomiast Antygon miał do dyspozycji armię złożoną z 40 000 żołnierzy i 7 000 konnych. Gdy więc słonie Antygona natarły na falangę piechoty Alketasa, jego żołnierze zaczęli ustępować (w obawie przed zmiażdżeniem przez te zwierzęta), tym samym czyniąc wyłomy we własnej formacji. Bitwa zaczęła zamieniać się w masakrę sił Alketasa, część jego żołnierzy poddała się lub dostała do niewoli (w tym sam Attalos, jego młodszy brat  Polemon - który dwa lata wcześniej próbował przeszkodzić Ptolemeuszowi w przejęciu ciała Aleksandra Wielkiego, co mu się ostatecznie nie udało - oraz Diokimos). Natomiast alkietas z częścią swej piechoty uszedł z bitwy i przedostał się do miasta Termessos (ok. 35 km. na północny zachód od miasta Antalei - dziś Antalyi) i tam szukał schronienia.

Tymczasem po ucieczce Alketasa jego żołnierze złożyli broń, a zwycięski Antygon obiecał im nie tylko darowanie życia, ale zdobycie nowych łupów, jeśli tylko dołączą do jego armii. Tak też się stało. Natomiast mieszkańcy Termessos (którym wcześniej Alketas wyświadczył wiele dobrego, podobnie zresztą jak i innym mieszkańcom Pizydii), teraz klęli się na swój własny honor i na nieśmiertelnych bogów, że za żadne skarby nie wydadzą go Antygonowi. Jednak gdy Antygon ze swą armią stanął obozem pod Termessos i zażądał wydania zbiegów, wielu starszych wiekiem mieszkańców miasta (z których składała się rada miejska) postanowiło wydać Alketasa aby uniknąć zniszczenia miasta przez wojska Antygona. Przeciwko temu zaprotestowała młodzież, twierdząc że złamanie danego słowa będzie nie tylko obrazą bogów, ale wręcz wyrzeczeniem się wszelkich oznak męstwa i honoru z czego ponoć słynęli mieszkańcy Pizydii. Starsi próbowali tłumaczyć że siły Antygona liczą kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy, zaprawionych w bojach macedońskich falangitów, natomiast obywateli Termessos jest zaledwie 6000 mężczyzn (kobiet było zapewne drugie tyle, ale kobiet wówczas nie wliczano do liczby obywateli miast), czy warto więc dla jednego Macedończyka ryzykować zagładę miasta? Młodsi jednak stwierdzili, że jeśli Alketas zostanie wydany, oni wyrzekną się swych rodziców i opuszczą miasto. Rada miejska nocą i w tajemnicy wysłała więc posła do Antygona, zgadzając się wydać mu Alketasa, ale w taki sposób, aby podejrzenie nie padło na nich. Członkowie rady oczywiście nie wiedzieli na ile szantaż młodych był prawdziwy. Gdyby bowiem mieli oni opuścić miasto, byłaby to katastrofa dla Termessos, gdyż oznaczałoby to wyludnienie i upadek tego grodu. Z drugiej jednak strony młodzi musieliby szukać sobie innego miejsca do zamieszkania, co nie było wcale łatwe (pisałem już kiedyś z jaką niechęcią Grecy przyjmowali uchodźców i uciekinierów z innych polis, a Termessos - choć leżące w Pizydii, było miastem greckim). Starsi poprosili więc Antygona aby przez kilka dni atakował miasto (a przynajmniej udawał że tak czyni) co by spowodowało że młodzi musieliby stanąć do walki w obronie swego grodu. Ostatecznie Antygon miał się wycofać pozorując ucieczkę, a w tym czasie oni (czyli starsi) mieli mu dostarczyć Alketasa - żywego lub martwego. Tak też się stało, Antygon rozpoczął pozorowany atak na miasto zmuszając młodych do podjęcia obrony i wyjścia poza mury. W tym czasie starsi - wspomagani przez niewolników - zamierzali pochwycić Alketasa, co im się ostatecznie nie udało, ponieważ ten, widząc co się dzieje i nie chcąc być wydanym w ręce Antygona, popełnił samobójstwo. Jego ciało złożono w lektyce, przykryto płaszczem i boczną bramą (tak aby nie dosięgnął ich wzrok obrońców) zanieśli je Antygonowi. Ten zaś - gdy otrzymał już to, czego żądał - wycofał wojsko i zawrócił. 




Radość młodych z odniesionego "zwycięstwa" nie trwała jednak długo. Gdy bowiem przybyli do miasta i dowiedzieli się o śmierci Alkietasa, zapałali potwornym gniewem w kierunku swych własnych ojców. Zarzucając im zdradę i złamanie przysięgi danej bogom, gotowi byli podpalić całe miasto z żalu za tak perfidne świętokradztwo. Gdy więc zapalili pochodnie i ruszyli by palić domostwa swych ojców, jedynie prośby ich matek, sióstr i żon powstrzymały młodych przed popełnieniem owego czynu. Nie chcąc jednak przebywać w tym przeklętym przez bogów mieście, opuścili je i przez kolejne miesiące pałali się swoistą partyzantką, napadając na mniejsze oddziały armii Antygona. Po jakimś czasie odnaleźli gnijące już i porzucone w polu ciało Alketasa, które nosiło ślady licznych cięć i podpaleń (gdyż Antygon poddał je trzydniowym torturom, odkrawając poszczególne części ciała Alketasa i paląc je, a następnie wyrzucając resztę zwłok bez należytego pogrzebu). Wyprawili mu pogrzeb i oddali należną cześć jako swemu dobroczyńcy (jak wspominałem wyżej, Alketas wyrządził mieszkańcom Pizydii wiele dobrego i dlatego był tutaj dobrze pamiętany). Antygon zaś wycofał się do Kretopolis, gdzie przebywał przez kilka kolejnych miesięcy roku 319 p.n.e. Tam też przybył do niego z Pelli niejaki Arystodemos z Miletu (Grek, który był jednym z najbardziej zaufanych współpracowników i prawdopodobnie również przyjaciół Antygona Jednookiego), informując go o śmierci regenta Antypatra i przejęciu władzy regencyjnej przez Poliperchona. Ta nominacja była na rękę Antygonowi, i pomimo iż poparł Kassandra (syna zmarłego Antypatra) jako nowego regenta (który pełnił dotąd funkcję chiliarchy - czyli dowódcy tysiąc osobowej gwardii pieszej), to właśnie w Poliperchonie widział nadzieję na wykrojenie dla siebie własnego królestwa w Azji. Zamierzał teraz otoczyć się przyjaciółmi tworząc z nich wiernych wasali i obdarzając ich tytułami oraz przydziałami ziemi po to, aby zbudować nową elitę nowego królestwa rodu Antygonidów (dlatego też zaproponował sojusz i złożenie przysięgi wierności przez Eumenesa, zamkniętego w twierdzy Nora, o czym pisałem w poprzedniej części). Tworząc wiernych wasali, chciał zapewnić tron sobie i swemu synowi - młodemu Demetriuszowi, tym samym wyrzekając się wierności dotychczasowym królom Macedonii.

Eumenes jednak go przechytrzył. Złożył co prawda przysięgę wierności, ale przede wszystkim była ona skierowana do królów (i do Olimpias - matki Aleksandra Wielkiego) a Antygon był tam wymieniony niejako przy okazji. Potem Eumenes sprzymierzył się z Poliperchonem i zajął skarbiec królewski mieszczący się w mieście Kyinda w Cylicji, oraz dowództwo nad oddziałem Srebrnych Tarcz - elitarnej formacji pamiętającej czasy Filipa II (bowiem wiek większości żołnierzy tej formacji wynosił więcej niż czterdzieści lat). Eumenes jasno się więc opowiedział jako przeciwnik (a nawet wróg) Antygona i jego wielkich królewskich planów. Nim jednak doszło do nowej walki pomiędzy tymi dwoma wodzami, Antygon musiał jeszcze zająć się pewną kwestią która się w tym czasie pojawiła, a mianowicie satrapa Frygii Hellesponckiej - Arridajos, zdając sobie sprawę z zamiarów Antygona, również postanowił zadbać o swój interes i wprowadzić własne załogi wojskowe do kluczowych miast Frygii, które dotąd były miastami wolnymi, a jednym z takich miast (największym i najważniejszym) było Kyzikos, leżące nad Propontydą (dziś jest to Morze Marmara, leżące pomiędzy cieśninami Bosfor i Dardanele, które w starożytności nosiły nazwy: Bosfor Tracki i Hellespont). Kiedy więc Arridajos udał się tam, prowadząc ze sobą 10 000 najemników pieszych, 1000 macedońskich falangitów i 500 perskich łuczników oraz procarzy, a także wszelkiego typu machiny oblężnicze do zdobywania miast, natychmiast przystąpił do oblężenia tego dużego grodu i zażądał od mieszkańców zgody na wprowadzenie w mury swojej załogi. Atak Arridajosa był całkowitym zaskoczeniem dla mieszkańców Kyzikos i to do tego stopnia, że większość z nich w tym czasie przebywała poza murami miasta. Nie mogli oni teraz dostać się do środka aby stanąć w jego obronie, ale jednocześnie nie zamierzali tracić suwerenności i godzić się na żądanie satrapy Frygii (Kyzikos było jednym z greckich wolnych miast nie należących do macedońskich satrapii stworzonych po upadku Imperium Perskiego). Wysłali więc do Macedończyka swych posłów, twierdząc, że gotowi są uczynić wszystko czego sobie Arridajos zażyczy, poza wpuszczeniem w obręb murów macedońskiej załogi. Potajemnie zaś gromadzili młodych, a zdatnych do walki mężczyzn i chłopców, oraz uzbrajali niewolników, obsadzając nimi mury miejskie.




Celowo też przeciągali narady z Arridajosem, twierdząc że jego żądanie wprowadzenia wojska macedońskiego w obręb murów musi być zaakceptowane przez radę miejską, a nie wszyscy jej przedstawiciele znajdują się w obrębie miasta, dlatego też uzyskali zgodę Arridajosa na ich sprowadzenie z powrotem do grodu. Spuścili więc swe okręty na wody Propontydy i zbierali po okolicy wszystkich rozproszonych obywateli swego miasta, szczególnie tych zdolnych do walki. Wysłali też prośbę o pomoc do Bizancjum (innego dużego greckiego wolnego miasta na Propontydzie), które przysłało wsparcie w postaci machin miotających kule. W ciągu dosłownie kilku dni od pojawienia się Arridajosa Kyzikos było gotowe do odparcia jego ataku, a poza tym miasto było doskonale naturalnie przygotowane do obrony, zabezpieczone przed atakiem od północy, wschodu i zachodu a jedynie podejście południowe dawało jakieś szanse atakującym, ale też tylko w sytuacji wyzyskania elementu zaskoczenia, które w tym momencie zostało zaprzepaszczone. Ostatecznie więc odmówili Arridajosowi wpuszczenia jego załogi w obręb murów swego grodu, a ten, widząc że miasto jest doskonale przygotowane do długiej obrony, zrezygnował z dalszego oblężenia, zwinął obóz i wrócił do swojej prowincji. O wydarzeniach spod Kyzikos wkrótce dowiedział się Antygon, który przebywał wówczas w swej ulubionej frygijskiej miejscowości - Kelajnaj (potem miasto to ok. 300 r. p.n.e. otrzyma nazwę Apamea, nadaną mu przez Antiocha I Sotera, syna Seleukosa - jednego z wodzów Aleksandra Wielkiego. Antioch nazwie tak owe miasto na cześć swej matki Apamy. 188 r. p.n.e. w Apamei podpisany zostanie pokój pomiędzy Rzymem a Imperium Seleucydów po przegranej przez Antiocha III Wielkiego w wojnie z rzymską Republiką). Antygon natychmiast zebrał 20 000 żołnierzy piechoty i 3000 jazdy i z tymi siłami ruszył na odsiecz Kyzikos, ale dotarł w chwili, gdy sił Arridajosa nie było już pod miastem. Oczywiście zapewnił mieszkańców o swym poparciu i prawie Kyzikos do suwerenności, a następnie wysłał posłów do Arridajosa i oskarżył go iż ośmielił się zaatakować greckie miasto, które w niczym nie zawiniło. Oskarżył go tym samym o zdradę i próbę stworzenia własnego władztwa (czyli o to samo do czego dążył sam Antygon), nakazał mu też opuścić satrapię frygijską, wybrać sobie jedno z miast i tam osiąść do końca życia, by w spokoju i z dala od polityki wieść dostatnie życie. Arridajous wysłuchawszy żądań Antygona wpadł w gniew i o mały włos nie skazał posłów - którzy przynieśli taką wiadomość -  na podobną karę, na jaką zaraz po śmierci ojca w sierpniu 320 r. p.n.e skazał Kassander posłów z Aten - Demadesa i jego syna Demeasa (których w więzieniu zasieczono kijami na śmierć, za to tylko, iż w imieniu Aten zażądali wycofania się macedońskiej załogi z twierdzy Munichia, leżącej w Pireusie nieopodal Aten. Nie wspominałem o tym, gdyż temat ten bezpośrednio nie dotyczył ani Antygona ani też jego syna Demeteriusza, który jest tutaj głównym bohaterem tej części).

Arridajous w tej sytuacji uznał się za wroga Antygona i wysłał swoich posłów do twierdzy Nora w której zamknięty był wówczas Eumenes, proponując mu sojusz a także uwolnienie z oblężenia. Nim jednak do tego doszło, Antygon uderzył pierwszy i zmusił Arridajosa do zamknięcia się w mieście Kios, które obległ (319 r. p.n.e.). Antygon jednak nie zamierzał tracić czasu na oblężenie zamkniętego Arridajosa (w tym czasie pokonał już dwóch swoich wrogów - Alketasa i Attalosa, ten drugi przebywał w jego niewoli, dwóch pozostałych zamknął w twierdzach i odciął, jednego w Kios a drugiego w Norze) i postanowił w tym czasie zawalczyć o poszerzenie własnego władztwa na obszarze Azji Mniejszej, atakując satrapię Lidii należącą do Klejtosa. Ten jednak mając mniej żołnierzy nie zamierzał się bronić, a wsiadłszy na okręt popłynął do Macedonii, aby tam na miejscu poskarżyć się królom i Poliperchonowi na samowolne poczynania Antygona w Azji. Antygon zaś (przy pomocy kilku obywateli miasta) zajął podstępem Efez, a gdy przybył tam z Cylicji Ajschylos z Rodos, wioząc na czterech okrętach 600 talentów srebra, które wiózł dla królów do Macedonii, Antygon skonfiskował mu te środki twierdząc, że sam musi opłacić armię i potrzebuje na to pieniędzy. Zasilony tymi środkami szybko przejął pozostałe miasta Lidii i podporządkował je swej władzy. Jednak wzrastająca pozycja Eumenesa jako realnego przeciwnika Antygona, była dla niego policzkiem, dlatego też postanowił zdyskredytować Eumenesa w oczach armii, nim dojdzie do pierwszego starcia pomiędzy ich armiami. Niczego jednak Antygon nie osiągnął, bowiem i w tym przypadku szczęście jakie nieodstępowało Eumenesa od dłuższego czasu, raz jeszcze mu do pomogło.



Bitwa pod Paraitakene
(Srebrne Tarcze Eumenesa przeciw falandze Antygona)
317 r. p.n.e.



CDN.

środa, 14 czerwca 2023

ZABAWNE SCENY Z POLSKICH FILMÓW I SERIALI - Cz. XXVI

 DZIŚ TROCHĘ KLASYKI I WSPÓŁCZESNOŚCI 


Na pierwszy ogień stara komedia pt.:



"NIC ŚMIESZNEGO"
(1995)


Sztuczny penis 

"Zrobili go na drucie zbrojeniowym, jak on mi wyskoczy przez rozporek to utnie mi jaja" 😄



Winda

"Na górę jedzie?"

"A gdzie ma jechać w bok!" 🤔



Kapitalna scena:
Mieliśmy robić wspólny film

"To chuj ci w dupę stary, ja tu na deszczu wilki jakieś..." 😂



Wybuch mostu

"To nie był ten most!?"

"Tak był niestety panie producencie" 😄



Wiertła

"Trzynaście lat temu zamieszkał pode mną jakiś kretyn, zatrudniony gdzieś jako aktor który codziennie po przyjściu z pracy przez większość dnia i część nocy wierci dziury w ścianach i suficie"

"Dzisiaj przychodzą do mnie koledzy z wiertłami udarowymi będziemy razem borować dziury" 🤣



Dziewczyna

"No i co ty w mordę pierdolone bambusie co ty, w chuja lecisz ze mną czy się z własnym kutasem na łby pozamieniałeś" 🤪




"JAK POKOCHAŁAM GANGSTERA"
(2022)


"Nie mam ciągu. W dalszym ciągu nie mam ciągu. Przydałaby się trzecia dziura" 😂





"Za mną stoi grupa pruszkowska, a to są faceci z jajami. A ty masz jaja? Pokaż jaja! No pokaż jaja! (...) Kurwa, nie śmiejemy się, nie śmiejemy się!" 🤭




To tyle na dziś. Swoją drogą jak się patrzy na te filmy z lat 90-tych, to można dojść do wniosku że przepaść dzieląca nas od tamtych czasów wydaje się być wręcz epokowa, a nie licząca zaledwie trzydzieści lat. To też pokazuje jak wielki skok cywilizacyjny zrobiliśmy od tamtych czasów i to jest naprawdę niesamowite.