Łączna liczba wyświetleń

sobota, 31 sierpnia 2019

REFORMY AUGUSTA - Cz. IX

CZYLI JAK ZMIENIAŁA SIĘ

RZYMSKA REPUBLIKA

U PROGU NARODZIN

JEZUSA Z NAZARETU




SYCYLIJSKI NEPTUN

Cz. II







 Po zawarciu układu mizeńskiego w lecie 39 r. p.n.e. pomiędzy Oktawianem, Antoniuszem i Sekstusem Pompejuszem, bardzo szybko okazało się że pokój nie jest możliwy w sytuacji gdy jest aż trzech pretendentów do władzy nad całym Imperium. W owym układzie mizeńskim postanowiono że kontrolujący cały rzymski Wschód - Marek Antoniusz, odda Sekstusowi Pompejuszowi grecki Peloponez, czego ten jednak nie zamierzał uczynić. Spowodowało to wznowienie pirackich rajdów na italskie wybrzeże przez flotę Pompejusza, co doprowadziło do natężenia problemów w Italii z którymi to właśnie musiał zmagać się Oktawian. Obie strony zrzucały na siebie odpowiedzialność za zerwanie układu pokojowego i obie przygotowywały się do orężnego starcia. Oktawian z początkiem 38 r. p.n.e. przekonał jednego z pirackich wodzów Pompejusza - Menasa, by ten przeszedł na jego stronę (wraz z całą Sardynią). I to się Oktawianowi udało. Następnie przystąpił do opracowania planów morskiego desantu na Sycylię - prywatne, pirackie królestwo Sekstusa Pompejusza - wzorując się na planach sięgających jeszcze I wojny punickiej, czyli sprzed dwustu lat. Atak miał zostać wyprowadzony koncentrycznie dwiema eskadrami bojowymi - północną (z portów Etrurii) i południową (z Tarentu). Sekstus Pompejusz, który od lat był już przysposobiony do wojaczki i zżyty z morzem, zdawał sobie doskonale sprawę z faktu, że jeśli te dwie floty się połączą, czeka go klęska. Dlatego też postanowił działać ofensywnie atakując najpierw flotę północną. Wysłał na jej spotkanie część swojej floty, do którego to doszło pod miejscowością Kume, nieopodal portu w Misenum. Bitwa morska co prawda nie została rozstrzygnięta, ale flota północna wycofała się na wieść o całkowitym zwycięstwie Sekstusa Pompejusza w bitwie morskiej w Cieśninie Messyńskiej przeciwko flocie z Tarentu. Pokonana eskadra dostała się następnie w obszar silnej burzy, który dokończył jej całkowite unicestwienie. Tak oto Oktawian stracił połowę floty, niczego nie zyskał i dodatkowo musiał się znów uporać z buntami głodnych mieszkańców Italii i Rzymu.

Tymczasem Pompejusz po swym zwycięstwie uznał się już oficjalnie za wybrańca bogów i syna Neptuna. Zorganizował nawet wielkie uroczystości w Messynie, podczas których siedział na tronie niczym król, przyodziany w ciemnobłękitną szatę a w ręku trzymał trójząb. W podzięce za zwycięstwo, postanowił złożyć swemu "boskiemu ojcu" Neptunowi ofiarę nie tylko ze zwierząt, lecz także z... ludzi. Tak oto topiono w falach morskich, zrzucając ze skał żywe konie (koń był symbolem Posejdona-Neptuna, najprawdopodobniej bóg ten był pierwotnie właśnie bogiem koni i pastwisk w czasach nim plemiona lechickich Gorów/Dorów przywędrowały do Hellady. Potem dopiero stał się bogiem mórz i oceanów. Posejdon był też głównym bogiem Spartan, choć oni sami floty praktycznie nie posiadali) oraz niewolników obojga płci. Rok 38 był za to niezwykle ciężki dla Oktawiana. Mniejsza już z tym że na okres lat 40/39 p.n.e. Wergiliusz wyliczył iż nastąpi... koniec świata, czyli upadek Rzymu. Upadek co prawda nie nastąpił, ale były to niezwykle ciężkie czasy dla Rzymian, którzy prócz ciągłych wojen domowych musieli zmagać się albo z powstaniami niewolników albo z głodem. Końców rzymskiego świata już prowokowano wiele, począwszy od 183 r. p.n.e., po 83 r. p.n.e., 73 r. p.n.e. i 63 r. p.n.e. Ostatnią datę wyliczył (kierując się zapiskami ksiąg sybillińskich) Wergiliusz na przełom lat 40/39 p.n.e. Dziś możemy stwierdzić że żadna z tych dat nie okazała się prawdziwa, ale dla żyjących wówczas ludzi wydarzenia które wówczas miały miejsce, były bez wątpienia początkiem upadku znanego im dotąd świata. 

Oktawian zdając sobie sprawę że nie zdoła samodzielnie pokonać Sekstusa Pompejusza, w sytuacji gdy musi się dodatkowo zmagać z buntami społecznymi w Italii, z końcem roku poprosił o wsparcie Marka Antoniusza. Mąż siostry Oktawiana zapowiedział że oczywiście wyśle wsparcie 120 okrętów wojennych, ale w zamian chce również 20 000 żołnierzy italskich. Flota Antoniusza wypłynęła na wiosnę 37 r. p.n.e. do Brundyzjum. Przybywszy tam jednak, ku swemu zdumieniu znalazła port i bramy miasta zamknięte. Cóż się stało? Okazało się bowiem że Oktawian... zmienił zdanie. Obawiał się żądań Antoniusza a do tego nie miał pewności czy ten ponownie (jak to było już wcześniej) nie wejdzie w jakieś konszachty z Pompejuszem. Wiedział jednak że nierozsądnie byłoby w takiej sytuacji zrazić do siebie Antoniusza, dlatego też wysłał na rozmowę z nim Kwintusa Horacjusza Flakkusa (czyli Horacego), którego polecił mu przez Gajusza Mecenasa Wergiliusz (obaj należeli do kręgu przyjaciół Oktawiana). Teraz Oktawian wysłał Horacego z tajną misją, przekonania Antoniusza o jego dobrych zamiarach i niezrażania się "niedogodnościami" (takimi jak właśnie zamknięcie portu w Brundyzjum). Misja ta była niezwykle delikatna, a miejsce spotkanie z ludźmi Antoniusza wyznaczono w Tarencie. Nim Horacy (w towarzystwie greckiego retora - Heliodora) tam dotarł, zatrzymał się w Apii, gdzie w świętym gaju bogini Feronii zrobił sobie kojące okłady na oczy (Horacy ciągle miał problem z oczami, praktycznie przez całe swoje życie). Nie spieszyli się w swej podróży, w Tarracinie dołączyli jeszcze Gajusz Mecenas, Lucjusz Kokcejusz Nerwa i Gajusz Fontejusz Kapiton. W Formiae zażywali odpoczynku w willi Lucjusza Mureny, zaś w jednej z wiosek w Apulii (rodzinnej ziemi Horacego), położonej na południe od Wenuzji, zabawiali się z napotkanymi tam dziewczętami.




Wreszcie dotarli do Brundyzjum, gdzie Horacy przekonał Antoniusza by ten skierował swą flotę do Tarentu, tam bowiem spotka się z nim Oktawian. Ten niespiesznie podążał z Rzymu na południe i po drodze zatknął się nawet na orszak swej siostry - Oktawii. Pragnął u niej wybadać co tak naprawdę zamierza Antoniusz. Oktawian nie spieszył się, ponieważ po klęsce w Cieśninie Messyńskiej przystąpił do błyskawicznej odbudowy floty. Prace trwały w Puteoli i w Misenum, gdzie również ćwiczono załogi (głównie wioślarzy złożonych z niewolników). Poza tym ściągnął z Galii Transalpiny swego przyjaciela - Marka Agryppę i powierzył mu dowództwo nad projektowaną flotą. Gdy wreszcie dotarł do Tarentu, nastąpiło tam ponowne spotkanie obu triumwirów. Obaj nie szczędzili sobie komplementów i pochwał. Oktawia zaprosiła brata by spędził noc w domu, w którym ona (wraz z Antoniuszem) miała zamieszkać w Tarencie. Tak też uczynił. Na drugi dzień Antoniusz i Oktawia nocowali u niego - dając tym samym żołnierzom i ludowi przekaz iż nie obawiają się zamachu na swoje życie. Ostatecznie anulowano układ mizeński z 39 r. p.n.e. Antoniusz oferował Oktawianowi 120 okrętów wojennych, a Oktawian Antoniuszowi 4 legiony na wojnę z Partami. Sekstus Pompejusz został zgodnie ogłoszony wrogiem ludu rzymskiego a walka z nim obowiązkiem każdego Rzymianina. Przedłużono też (wygasły w grudniu 38 r. p.n.e.) triumwirat do grudnia 33 r. p.n.e. Teraz obaj wodzowie mogli już przygotowywać się do czekających ich kampanii - Oktawian pragnął ostatecznie rozwiązać problem Sycylii i pirackiego państewka Sekstusa Pompejusza, a Antoniusz uzyskać chwałę na Wschodzie, w Partii, odzyskując utracone przez Krassusa przed szesnastoma laty (53 r. p.n.e.) znaki legionowe i rzymskich jeńców. 

Przygotowania do kolejnej inwazji na Sycylię trwały pełną parą. Oktawian nie spieszył się, choć dostawy zboża do Italii były utrudnione, wiedział że czas i tak gra na jego korzyść. Im lepiej się przygotuje do następnej walki, tym zwycięstwo będzie bardziej oczywiste. Oktawia wkrótce dołączyła do brata w Rzymie. Wyjechała ona co prawda po zawiązaniu układu tarenckiego wraz z mężem w drogę powrotną do Aten, ale już na wyspie Korkirze Antoniusz odesłał żonę do Italii. Oficjalnie powodem była jej zaawansowana ciąża i obawa Antoniusza o zdrowie ich nienarodzonego dziecka, zapewne już wtedy zamierzał on ponownie odwiedzić Aleksandrię, gdzie jego "egipska kochanka" urodziła mu dwójkę dzieci. Tak więc z końcem 37 r. p.n.e. Oktawia przybyła do Rzymu. W styczniu 36 r. p.n.e. urodziła córeczkę, która otrzymała imię - Antonia Młodsza (przejdzie do historii jako dostojna matrona, matka Germanika i Klaudiusza, oraz babka cesarza Kaliguli). Tymczasem Liwia, żona Oktawiana w tych dniach ciągłych przygotowań wojennych i obowiązków związanych z funkcją patronatu (czyli codziennym rannym przyjmowaniem klientów i petentów), wyjeżdżała sobie na odpoczynek do swej prywatnej willi (która należała do niej jeszcze przed małżeństwem z Oktawianem) w Prima Porta (tam właśnie znaleziono sławny posąg - August z Prima Porta), leżącym przy Via Flaminia. Willa ta posiadała wspaniałe kwietne tarasy, z których wychodził miły widok na okoliczną dolinę. Tam, wśród kaskadowych fontann i wonnych ogrodów zażywała Liwia odpoczynku (jeśli w ogóle mogła się czymkolwiek zmęczyć, gdyż jej obowiązki jako dostojnej matrony z kręgów arystokracji senatorskiej, ograniczały się zaledwie do wydania odpowiednich poleceń służbie i kontrolowania ich pracy). Zapewne zapraszała tam również swoje przyjaciółki, gdyż takie zwyczaje były na porządku dziennym. Jako żona Oktawiana, weszła w skład kilku najbardziej wpływowych kobiet Rzymu, takich jak: Fulwia, Terencja czy Pilia, które również dysponowały znacznymi majątkami prywatnymi gównie w Ancjum lub w dolinie Umbrii. 

Ofensywa na Sycylię została wyznaczona na 1 lipca 36 r. p.n.e. Oktawian tym razem podzielił flotę na trzy eskadry. Sam wyruszył na czele jednej z nich, tej która wypływała z Zatoki Neapolitańskiej. Drugą flotą, wypływającą z Tarentu dowodził Tytus Statyliusz Taurus, a trzecią z Kartaginy - Marek Emiliusz Lepidus (Marek Agryppa dowodził częścią floty neapolitańskiej, która potem się podzieliła i odłączyła od okrętów Oktawiana). Szczęście wciąż jednak było po stronie "syna Neptuna". Flota Taurusa na swej drodze napotkała burzę morską i... pospiesznie (choć bez strat) zawróciła do portu w Tarencie. Oktawian nie miał tyle szczęścia, dostał się w sam środek tego samego kataklizmu i przypłacił to utratą większości okrętów (w czasie burzy eskadra Agryppy odłączyła się i odbiła w kierunku Wysp Liparyjskich, wychodząc bez szwanku z tego sztormu). Natomiast eskadra Lepidusa dotarła do zachodniej Sycylii zgodnie z planem i wysadziła desant w Lilibaeum. Ale Oktawian musiał zawrócić by ponownie odbudować flotę. Opracowano nowy plan. Skoro flota Pompejusza zgromadzona została w Messynie (skąd mogła łatwo operować we wszystkich zagrożonych kierunkach), zależało uderzyć właśnie tu, aby odciąć flotę Pompejusza od reszty jego sił rozmieszczonych w nadmorskich twierdzach. Całą siłę uderzenia miał przyjąć na siebie Agryppa, Oktawian zaś mógłby wtedy wysadzić desant 3 legionów pod Messyną, całkowicie odcinając Pompejusza od reszty wyspy. I rzeczywiście, początkowo wszystko szło dobrze, Agryppa napotkawszy część floty Pompejusza pod Mylae, wydał jej bitwę i wyszedł z niej zwycięsko, zajmując wybrzeże pod umocnionym miastem Tyndaris (na zachód od Messyny). Połowa planu została wykonana, teraz przyszła kolej na ruch Oktawiana. Udało mu się początkowo wysadzić desant pod Tauromenium - we wschodniej części wyspy, na południe od Messyny. Ale szybko zjawiła się tam silna flota Pompejusza. Doszło do całodniowej bitwy w której zwyciężył Pompejusz.




W pewnym momencie bitwy Oktawian wypadł za burtę i gdyby go wówczas nie wyratowano utopiłby się tam (do końca życia miał z tego powodu traumę odnośnie morza. Podobnie jak Kleopatra, nie lubił morskich podróży i bał się potęgi Neptuna którą ujrzał pod Tauromenium). Cały przemoczony, wyczerpany i przegrany, ponoć polecił swemu niewolnikowi, gdyby wpadli w ręce żołnierzy Pompejusza, by ten przebił go mieczem. Gdy jego okręt dotarł bezpiecznie do brzegu Italii, musiał Oktawian szybko zapomnieć o niedawnej klęsce (choć pewnie miał jeszcze przed oczami obraz swych płonących okrętów) i błyskawicznie zadziałać w kwestii utwierdzenia wojska oraz ludu że wciąż żyje. Gdyby bowiem rozeszła się pogłoska że zginął, konsekwencje tego mogły być nie do wyobrażenia, a triumf Pompejusza byłby zupełny, nawet bez dalszej walki. Pierwszą osobą, która teraz udzieliła Oktawianowi pomocy i wsparcia był... Marek Waleriusz Messala Korwinus. Niby nic szczególnego, ale to był ten sam Korwinus, który przy pomocy niewolnika uciekł z Rzymu w dniach wielkich proskrypcji z 43 r. p.n.e., ten sam który poprowadził swój zwycięski atak na obóz Oktawiana w bitwie pod Filippi w 42 r. p.n.e. (walczył wtedy po stronie Brutusa i Kasjusza i choć bitwa pod Filippi zakończyła się co prawda zwycięstwem cezarian, to jednak tylko dzięki samemu Antoniuszowi, gdyż Oktawian poniósł porażkę a jego obóz został zdobyty przez siły "republikanów" którymi na tym odcinku dowodził właśnie Messala Korwinus) i wreszcie ten sam, który miał wiele innych powodów by nienawidzić Oktawiana, a to właśnie on pierwszy udzielił mu wsparcia i pomógł rozesłać wieści wśród żołnierzy że wódz wciąż żyje i szykuje pomoc. Człowieczy los bywa doprawdy iście przewrotny.

Oktawian (przy pomocy Korwinusa) błyskawicznie wysłał posłańców do Rzymu (Gajusz Mecenas), do sił Agryppy w Tyndaris i do osamotnionych pod Tauromenium wojsk lądowych pod wodzą Lucjusza Kornificjusza. Kornificjusz połączył się z siłami Agryppy (w ciężkim marszu na północny-zachód, wiodącym przez obszary zalane potokami lawy z wybuchłej wcześniej Etny, oraz w walkach z oddziałami Pompejusza, który starał się uniemożliwić połączenie obu armii) i ich główną bazą stało się sycylijskie miasto Tyndaris. Tam wkrótce dołączył również Oktawian, prowadząc silną armię: 21 legionów (ok. 100 000 żołnierzy), 20 000 jazdy i 5 000 lekkozbrojnych, z pomocą której opanował region Mylae. Od zachodu zaś kroczył Lepidus, który miał o tyle ułatwioną drogę, że wojska Pompejusza ochraniające zachodnią Sycylię (pod dowództwem Lucjusza Pliniusza Rufusa), zostały wycofane do Messyny. Zdając sobie sprawę że powodzenie w tej wojnie rozstrzygnie się na morzu a nie na lądzie, 3 września 36 r. p.n.e. Sekstus Pompejusz postanowił zaatakować flotę Oktawiana i Agrypy w Zatoce Naulochos, na zachód od Mylae nieopodal Tyndaris. Była to bez wątpienia jedna z największych bitew morskich starożytności i bodajże największa jaką dotąd stoczono na wodach zachodnich. Przeciwko sobie stanęło bowiem po obu stronach prawie 300 okrętów. Okręty Pompejusza były nieco mniejsze i szybsze, ale Agryppa dysponował (zaprojektowanymi przez siebie) katapultami, które wystrzeliwały w okręt przeciwnika potężne haki, unieruchamiając go i uniemożliwiając dalsze manewrowanie. Bitwa zakończyła się kompletną klęską Pompejusza, który wydostał się z walki jedynie w obstawie kilkunastu okrętów. Wycofał się do Messyny, ale nie myślał już o obronie miasta (które było dobrze umocnione i zaopatrzone), tylko załadował wszystkie swoje skarby na okręty i wyruszył do Azji Mniejszej. Tam próbował skontaktować się z Partami, by wspólnie uderzyć na triumwirów i nawet zorganizował piracki wypad do Frygii. Wpadł w kilka miesięcy później w ręce Marka Antoniusza i na jego rozkaz został ścięty (35 r. p.n.e.). Tak zginął młodszy, ale najsławniejszy syn Gnejusza Pompejusza Wielkiego, który sam został pokonany przez stryja Oktawiana - Gajusza Juliusza Cezara.

Zwycięstwo w Zatoce Naulochos (które można porównać z podobnym zwycięstwem, odniesionym w pięć lat później - 31 r. p.n.e. - nad flotą Marka Antoniusza i Kleopatry pod Akcjum) niesamowicie wzmocniło Oktawiana. Nie tylko militarnie - choć bez wątpienia jego siły liczyły teraz 600 okrętów wojennych i 45 legionów, czyli ponad 220 000 żołnierzy - Antoniusz nie mógł się już wówczas równać z taką siłą. Ale zwycięstwo to wzmocniło Oktawiana również w inny sposób. Otóż lud rzymski zaczął właśnie w nim widzieć swego wybawiciela, swego obrońcę i swego odnowiciela (notabene, w przepowiedni Sybilli odnoszącej się do katastrofy lat 40/39, którą przytoczyłem wyżej, też jest odniesienie do wybawiciela-odnowiciela Rzymu). Widząc zaś w jakim stanie jest państwo i jak często wybuchają bunty (nie tylko z powodu braku ciągłych dostaw żywności do Italii), również w wojsku - które po zwycięstwie nad Sekstusem Pompejuszem zaczęło domagać się większych nagród i demobilizacji, postanowił Oktawian gruntownie zreformować kraj i jego instytucje. Nadać im nowy kształt, obetrzeć kusz skostniałych i często nieefektywnych instytucji władzy i nadać im nowy kierunek. Miał w tym zamiarze zdecydowane poparcie ludu rzymskiego, który niczego tak nie pragnął jak nastania wreszcie trwałego pokoju. Oktawian oczywiście wypłacił wojsku nagrody, a samemu Markowi Agryppie za zwycięstwo pod Naulochos (którego ten właśnie był autorem) ofiarował niezwykle honorowy wieniec "corona navalis" - który odtąd przyznawano za zwycięstwa na morzu (notabene w czasach Cesarstwa nagroda ta była już nagrodą martwą, jako że nie toczono wówczas żadnych walk na morzu aż do połowy III wieku po Chrystusie, a i wówczas jedynie niezwykle sporadycznie, głównie na Morzu Czarnym i były to raczej lokalne starcia. Tak więc zwycięstwo Oktawiana pod Naulochos i pod Akcjum to były dwie ostatnie wielkie bitwy morskie starożytnego świata).






Ale ucieczka i klęska Sekstusa Pompejusza, wcale nie oznaczała że Oktawian mógł odtąd łatwo "skonsumować" zwycięstwo, wręcz przeciwnie. Uaktywnił się bowiem Marek Lepidus, który zajął całą Sycylię i domagał się by została ona teraz włączona do jego afrykańskiej domeny. Oktawian oczywiście nie mógł się na to zgodzić, bo gdyby wyraził zgodę, cała ta kampania i owe wielkie zwycięstwo nie miałoby żadnego sensu - po prostu miejsce Pompejusza zająłby teraz Lepidus i Italia wciąż byłaby narażona na "zbożowe naciski". Lepidus dysponował na Sycylii pierwotnie 12 legionami, Oktawian posiadał ich tutaj 20 (resztę wycofał), ale wkrótce przyłączył się do Lepidusa wódz Pompejusza - Lucjusz Pliniusz Rufus ze swoimi 8 legionami. Siły obu armii były więc teraz wyrównane, a ponieważ Lepidus kontrolował większą część Sycylii, uznał że ma prawo zażądać wyspy dla siebie. Lepidus jednak popełnił błąd, a mianowicie chcąc przekupić Pliniusza by ten dołączył do jego armii, pozwolił mu splądrować Messynę i zabrać dobytek mieszkańców miasta, które wojsko Pliniusza miało bronić. Oczywiście żołnierze ci uczynili to ochoczo, ale jednocześnie wojska Lepidusa były niezadowolone. "Dlaczego tylko oni mogli splądrować Messynę, to przecież my jesteśmy zwycięzcami!" - takie padały głosy. Jednocześnie w szeregach Lepidusa zaczęli działać agenci Oktawiana, przekonując żołnierzy że jedynie wódz Oktawian - syn Cezara zapewni im bogate łupy, niewolników i ziemię, Lepidus zaś niestety nie potrafi wynagrodzić własnych żołnierzy za przelaną dla niego krew. Takie słowa działały pobudzająco na wojsko i odnosiły skutek. Gdy więc Oktawian wraz ze sporym oddziałem zbliżył się do obozu Lepidusa, żądając wpuszczenia go do środka i rozmowy, Lepidus musiał na to żądanie przystać. Oktawian wjechał do obozu w towarzystwie zaledwie kilku ludzi, dając tym samym do zrozumienia że nie obawia się ataku ze strony żołnierzy Lepidusa. Po czym wygłosił mowę do wojska iż pragnie jedynie pokoju i chce położyć kres dalszemu bratobójczemu przelewowi krwi. Dodał również że jego celem jest zapewnienie wszystkim żołnierzom równego udziału w łupach. 

To podziałało, zewsząd dały się słyszeć radosne głosy pozdrawiające Oktawiana jako wodza. Na to w żadnym wypadku nie mógł pozwolić Lepidus. Nakazał natychmiast części swego wojska "ostrzelać" Oktawiana i jego jeźdźców, padły więc w ich kierunku kamienie i włócznie. Jeden z oficerów towarzyszących Oktawianowi otrzymał śmiertelny cios i osunął się z konia. Sam Oktawian dostał silny cios kamieniem w żołądek. Zarządził więc natychmiastowy odwrót. Ale w obozie Lepidusa trwał zamęt, żołnierze uznali że słowa zwycięskiego Oktawiana są dla nich lepszą rękojmią na przyszłość, niż gnuśność i niezdecydowanie Lepidusa (z których to cech słynął). Przechodzili więc całymi oddziałami na stronę wojsk Oktawiana. Lepidus chcąc to powstrzymać, najpierw zaczął im grozić, go to nie pomogło zaczął ich prosić, wreszcie zaczął kurczowo chwytać się żołnierskich płaszczy błagając ich by go nie opuszczali. Nadaremnie, Lepidus stał się żałosny, a nic tak nie zabija autorytetu i posłuszeństwa podkomendnych jak właśnie żałość i śmieszność ich wodzów. W krótkim czasie w obozie pozostał sam tylko Lepidus, który schował dumę do kieszeni i też stawił się u Oktawiana. Jeszcze rano żądał władzy nad całą Sycylią, teraz opuszczony przez własnych żołnierzy, zdawał się na łaskę i niełaskę zwycięskiego Oktawiana. Padł do jego stóp prosząc o darowanie życia. Oktawian zbliżył się do niego, poprosił aby wstał i zadeklarował że mu przebacza. Odbiera mu co prawda namiestnictwo Afryki, ale zostawia go w zdrowiu i wysyła do Rzymu, gdzie pozostaną nienaruszone zarówno jego majątek jak i tytuły (w tym urząd Pontifex Maximus - czyli najwyższego kapłana). Jednak gdy Lepidus dotarł już do Rzymu, przyszedł doń posłaniec od Oktawiana informujący go że wódz życzy sobie oby opuścił stolicę i przeniósł się do małego miasteczka Cyrcei na południe od Rzymu. Będzie stamtąd wzywany, gdy przyjdzie sprawować mu jego funkcje kapłańskie, ale ma tam już zamieszkać i nie wracać do Rzymu bez pozwolenia. 


OKTAWIAN AUGUST Z PRIMA PORTA
(zrekonstruowana kopia)

 

Tak też się stało. Teraz, po klęsce i śmierci "syna Neptuna" i upadku afrykańskiego triumwira, było już tylko dwóch wodzów w całym Imperium Rzymskim - jeden na Zachodzie, drugi na Wschodzie. Obaj zaczęli też myśleć o zjednoczeniu Imperium pod swoimi rządami, z tym że "syn Boskiego Cezara" widział Republikę odnowioną i odrodzoną na nowych zasadach które już kiełkowały w jego głowie, a "Dionizos" wraz ze swoją "Izydą" widzieli zjednoczenie na kształt monarchii absolutnej i to ze stolicą w... Aleksandrii.     

       




CDN.
 

czwartek, 29 sierpnia 2019

W KRÓLESTWIE KRYSZTAŁOWYCH ŁEZ - Cz. I

OPOWIEŚCI Z ZIEMI CZTERECH KWART





"TYCH LUDZI NIE SPOSÓB ZROZUMIEĆ"





 
Świtało już, gdy na rozległy plac wkroczyło kilkuset mężczyzn, którzy zaczęli oczyszczać drogę z kamieni i słomy. Drogą tą miał wkrótce kroczyć ich wódz, więc mężczyźni ci uwijali się szybko i sprawnie, zbierając kamyki i znosząc je w jedno miejsce, oraz czyszcząc plac z wszelkich innych pozostałości i osadów. My siedzieliśmy ukryci w jednym z domostw, obserwując sytuację i mocno trzymając w dłoniach arkebuzy i szpady u boku.

- Nigdy nie wiadomo czego możemy się spodziewać od tych czcicieli demonów - przerwał ciszę głos jednego z nas, Pedra Quesady, który nasypawszy prochu, wymierzył arkebuzem w jednego z obecnych na placu mężczyzn. 

- Słyszałeś rozkaz, mamy czekać na sygnał. Odłóż to bo nas zdradzisz! - rzekł doń niejaki Eduardo Ortiz, chwytając ręką o arkebuz Quesady.

- Myślisz że jestem głupi? Dworuję sobie tylko. Ale ty pewnie tego nie rozumiesz, jak każdy kataloński wieśniak - odparł z widocznym sarkazmem Pedro.

- Ty andaluzyjski ćwoku, myślisz że możesz mnie tak bezkarnie znieważać? - Eduardo cały aż poczerwieniał ze złości.

- Uspokójcie się na litość boską, bo nas wszystkich wydacie. Jak nie potraficie trzymać języka za zębami, to możecie go szybko stracić. Te dzikusy gotowi są każdego z nas zjeść żywcem, słyszałem że jedzą ludzkie mięso i wykonują przy tym demoniczne tańce - nasz dowódca, Hernando de Soto, szybko uspokoił sytuację i przywrócił posłuch - Cisza teraz, coś się dzieje!

Rzeczywiście na plac w otoczeniu sporej świty przebranej w jednobarwne błękitne stroje, wniesiona została lektyka, na której siedział wódz tej zgrai pogańskich barbarzyńców. W pewnym momencie uczynił on znak ręką, po którym niosący go słudzy postawili lektykę na ziemi. Niespiesznie podniósł się ze swojego wygodnego miejsca, zrobił kilka niepewnych kroków - stanął. Znów ruszył kilka kroków i znów stanął.

- O co chodzi? - Pedro jak zwykle najmniej cierpliwy z nas wszystkich, musiał się wtrącić.

Wódz dzikusów wciąż poruszał się w dziwny sposób, robił kilka kroków do przodu, stawał, cofał się, znów robił kilka kroków do przodu i znów stawał. Przyglądał się.

- Chyba coś podejrzewa - komentarze Pedra stawały się doprawdy irytujące.

- Nie, jest na to za głupi. Słyszałem że te dzikusy są ludźmi tylko z wyglądu, a tak naprawdę przypominają małpy. Nie znają nawet ognia - stwierdził Hernando de Soto.

Na placu pojawił się nasz kapłan - ojciec Valderve, niosąc w lewej dłoni duży krucyfiks, w prawej zaś Pismo Święte. Szedł w towarzystwie jednego z nawróconych dzikusów, który miał zapewne być jego tłumaczem. Kapłan podszedł do zdumionego wodza barbarzyńców i ukazał mu Krzyż Święty. Wódz był zdumiony, było to widać wyraźnie, pytanie tylko czy samym widokiem krzyża, czy też obecnością ojca Valderve. Ten zaś wskazując na Pismo Święte, oddał je do rąk zdziwionego wodza. Ten wziąwszy podarek, przez krótką chwilę zaczął go oglądać a nawet wąchać.

- Mówiłem że to zwierzęta - dodał do Soto - Co on robi?

Wódz otworzył księgę i ponownie zbliżył ją do ust a następnie do ucha. Nasłuchiwał przez dłuższą chwilę, po czym wyraźnie zdegustowany... po prostu wyrzucił Pismo Święte na ziemię. W tym momencie dał się słyszeć dźwięk trąby - nasz umówiony sygnał. W ciągu kilku chwil z okolicznych chat wypadły grupki żołnierzy, którzy po oddaniu pierwszych strzałów w stronę otoczenia pogańskiego kacyka, resztę roznieśli szpadami, gdyż tamci, choć znacznie liczniejsi - nie mieli przy sobie broni. Zaczęła się krwawa zapłata za tak haniebne potraktowanie Księgi naszego Pana, Jezusa Chrystusa.




 Wydarzenia, które umieściłem w tym krótkim wstępie, miały miejsce dokładnie 16 listopada 1532 r. w andyjskiej mieścinie o nazwie Cajamarca. Rzeź na placu w Cajamarca, była spowodowana nie tylko niezrozumieniem dwóch obcych sobie kultur, ale również ambicjami wodzów - zarówno dowodzącego wyprawą Hiszpanów - Francisca Pizarra, jak i samego Atahualpy, władcy potężnego południowoamerykańskiego imperium Inków. Bardzo ciekawa jest kwestia związana z wyrzuceniem Biblii na ziemię przez inkaskiego władcę, gdyż (według mnie) nie było to spowodowane emocją samego króla, który oczekiwał spotkania z Pizarrem, a wyszedł doń jedynie kapłan w towarzystwie jakiegoś lokalnego "lengua" (tak Hiszpanie nazywali indiańskich tłumaczy), który też z całą pewnością nie wywodził się z elity ludu Keczua (czyli innymi słowy z ludu Inków), i zapewne nie znał też dworskiego języka jakim posługiwał się Sapa Inka oraz jego otoczenie. Tłumaczenie było więc dosyć ubogie i zapewne nie potrafił on przetłumaczyć na język keczua wszystkich zwrotów, takich jak choćby "Pismo Święte" czy "Chrześcijanin". Zupełnie inną kwestią jest sam fakt, iż nawet jeśli (jak sądzę) odrzucenie Biblii nie było podyktowane emocjami, to jednak miało wyraźny aspekt symboliczno-religijny, czytelny dla obu kultur: hiszpańskich Chrześcijan i Indian Keczua. Dla Hiszpanów był to akt znieważenia ich wiary, odrzucenia Chrystusa w imię "demonicznych bożków". A jak ten symboliczny gest został odebrany przez Inków? Żeby odpowiedzieć sobie na to pytanie, należy zrozumieć jedną rzecz, a mianowicie taką że Indianie Keczua naprawdę myśleli że Biblia... mówi ludzkim głosem, stąd te wszystkie przykładania księgi do uszu, które były niezrozumiałe dla Hiszpanów, lecz już dla Inków stanowiły sprawdzian "boskości" przybyszy i siły wsparcia stojącego za nimi ze strony istot nadprzyrodzonych. 

Skąd jednak pomysł że "brodacze" (jak Hiszpanów z kolei nazywali Indianie) rozmawiają ze swymi "mówiącymi chustami" (czyli z księgami Pisma Świętego). Otóż przekonanie to wzięło się z faktu obserwowania przybyszy, którzy często modląc się (nawet będąc samemu) czytali Biblię na głos, gdyż tak właśnie czytano Ją zarówno w średniowieczu jak i w okresie Renesansu. Skoro Hiszpanie modlili się na głos, czytając Księgę, Inkowie myśleli że... rozmawiają oni z bogami, z siłami nadprzyrodzonymi, którzy mogą im zesłać wsparcie wyrosłe na "pełni mocy" (dla Inków "pełnia mocy" była dostępna tylko dla samego władcy, który jako jedyny miał możliwość rozmawiania z bogami czy duchami przodków). Hiszpanie zaś (oczywiście głównie ci którzy umieli czytać) modlili się przy otwartej Biblii, czytając ją na głos, co sprawiało wrażenie iż rozmawiają z duchami lub potężnymi bogami których siły i możliwości Inkowie się obawiali. Inkowie nie bali się ani koni (których notabene też nie znali), ani broni palnej, którą Hiszpanie dysonowali w dość niewielkich ilościach. Tak naprawdę przerażała ich właśnie umiejętność jaką posiadali przybysze, umiejętność komunikowania się "z bogami". Atahualpa, któremu ojciec Valderve ofiarował Biblię, uważał że owa "mówiąca chusta" przemówi również do niego, dając jednocześnie potwierdzenie boskości owych przybyszy. Ponieważ jednak nie przemówiła, władca z niesmakiem wyrzucił ją na ziemię, dając tym samym czytelny znak swoim ludziom - patrzcie, przybysze są tylko ludźmi, a ich bogowie są fałszywymi bogami, którzy nie potrafią mówić. Nim jednak ów przekaz dotarł do zgromadzonych Inków, Pizarro dał sygnał do ataku w czasie którego wyrżnięto całą ochronę Atahualpy (która nie posiadała przy sobie broni) a samego Sapa Inkę uprowadzono w niewolę (inną kwestią jest fakt że Pizarro po prostu ubiegł Atahualpę, który już będąc w niewoli przyznał się że sam planował uprowadzenie Hiszpana).




Obaj wodzowie dzień wcześniej (15 listopada 1532 r.) spotkali się w pobliżu wód termalnych pod Cajamarcą, podczas uroczystości rytualnego wypicia chichy, czyli kukurydzianego piwa - będącego symbolem zrównania tego, komu władca ów przywilej proponował z samym Sapa Inką. Hiszpanie mieli się przy tym zachować podobnie, jak ostatnio zachowała się podczas powitania na Ukrainie żona premiera Izraela - Benjamina Netenjahu, wyrzucając na ziemię oferowany jej chleb powitalny. Pizarro postąpił dokładnie tak samo, a przynajmniej tak to opisał w swym (spisanym po hiszpańsku) dzienniku Titu Cusi - bratanek Atahualpy. Otóż, jak twierdził: "Yunkowie przyprowadzili dwóch (drugim oprócz Pizarra był Hernando de Soto) spośród tychże wirakoczów przed mego stryja, Atahualpę, który był w tym czasie w Cajamarce i powitał ich bardzo dwornie, podając jednemu w złotym kielichu napój, jaki my zawsze pijamy. Hiszpan zaś, biorąc od niego kielich, wylał napój, co bardzo rozgniewało mego stryja". Stało się tak w wyniku czy to niezrozumienia, czy też niechęci wyrosłej z upokorzenia, jakiego doznał wcześniej ze strony Inków posłaniec Pizarra, któremu inkascy strażnicy nie pozwolili zbliżyć się do "miasta białych namiotów" (rozbitych w dolinie pod Cajamarcą według opisu Diega Truillo). Wróciwszy do obozu Pizarra, ów posłaniec miał radzić Hiszpanom aby nie spożywali nadesłanego przez Atahualpę prowiantu ani też nic z nim nie pili. Gdy Pizarro i de Soto przybyli do obozu Sapa Inki, ujrzeli jak ok. 500 Inków otacza namioty kobiet Mamacona, które sporządzały właśnie ów napój chichy (to też bardzo ciekawa funkcja zarezerwowana tylko dla kobiet w społeczeństwie inkaskim. Były to swoiste zakony religijne, w którym kapłanki Słońca i kapłanki Księżyca sprawowały swe funkcje religijne. W całym kraju było w czasach Atahualpy i jego ojca - Huayny Capaca - aż 15 000 kobiet zgromadzenia Mamacona, z czego największe, liczące 1 500 niewiast, znajdowało się w stolicy - w Cuzco i nosiło nazwę Coricancha. Poza tym równie duże zgromadzenie "Kobiet Wybranych" Mamacona znajdowało się na Wyspie Słońca, leżącej na Jeziorze Jaguara (było to Jezioro Titicaca), które graniczyło z Wyspą Księżyca i istniejącą tam Świątynią Księżyca. Część kobiet ze zgromadzeń Mamacona przeznaczano również na ofiary dla bogów, były to tzw.: "Kobiety Wybrane" - Acclacuna a złożenie w ofierze miało być dla nich najwyższym zaszczytem. Zdarzało się jednak że nim kapłan zatopił sztylet w "kobiecie wybranej", trzeba było ją mocno trzymać za ręce i nogi aby się nie wyrwała. Jednak Inkowie składali ofiary z ludzi sporadycznie, najczęściej podczas trzęsień ziemi bądź innych katastrof naturalnych i nie mordowali ludzi hurtowo, jak czynili to Aztekowie czy choćby Majowie).

Pierwsze spotkanie Pizarra i Atahualpy nie było więc pozytywne, Hiszpan zapewne obawiał się otrucia, a Sapa Inka poczuł się obrażony, lecz nie mając jeszcze wiedzy o sile wsparcia jakiego przybyszom udzieliły siły nadprzyrodzone, nie uczynił nic by ich za tę zniewagę ukarać. Gdy Pizarro i de Soto opuszczali "miasto białych obozów" Atahualpa miał rzec: "Tych ludzi nie sposób zrozumieć". Na drugi dzień w Cajamarce inkaski władca został pojmany przez Pizarra i stał się jego jeńcem, a całe potężne inkaskie państwo (zbudowane notabene, co bardzo ciekawe - bez pomocy koni, bez pomocy kół, gdyż Inkowie nie znali koła, a konie na kontynencie amerykańskim wyginęły, jeszcze nim zaczęły kształtować się tam pierwsze ludzkie cywilizacje. Jak również bez pomocy pisma, gdyż do zapisywania informacji o towarach i liczbie ludności - posługiwali się oni jedynie zwojami posupłanych sznurków - zwanych quipu. Mimo to stworzyli niesamowitą cywilizację i kulturę, obejmującą zarówno prawo, religię, astronomię (ze sławnym obserwatorium astronomicznym w Cuzco, któremu nie mogli się nadziwić sami Hiszpanie) i potężnymi fortyfikacjami (łącznie z twierdzą Saksahuaman w Cuzco, o której hiszpański kronikarz Sancho pisał: "Wielu z tych, co ją zwiedzili, a którzy bywali w Lombardii i innych obcych krajach mówią, że nigdy nie widzieli podobnej budowli. Żadne rzymskie fortece nie robią takiego wrażenia"), zaczęło się chylić ku rozpadowi. Jednak kultura i społeczeństwo ludu Keczua stworzyło wiele i wartych przedstawienia ciekawych osiągnięć, dlatego też już od jakiegoś czasu przymierzałem się by rozpocząć ten temat. Będzie to już drugi mój temat z cyklu "opowieści indiańskich" po serii (jeśli można ją tak nazwać): "Pierzasty wąż nadciąga ze Wschodu", opowiadającej o dziejach Azteków (ludu Nahuatl). Pragnę jeszcze poświęcić serię odnoszącą się do kultury Majów, a także plemion Indian Północnoamerykańskich. Ale to ewentualna przyszłość, na razie w kolejnej części tego wątku przejdę już bezpośrednio do kultury, religii i mentalności ludu Keczua, aby pokazać jak bardzo różniła się ona od świadomości Hiszpanów, czy w ogóle ludzi wyrosłych w kulturze europejskiej, zbudowanej na tradycji Grecji, Rzymu i Chrześcijaństwa. To tyle na dziś. 






CDN.

wtorek, 27 sierpnia 2019

GWAŁT - CZY NIEODZOWNY ELEMENT KOBIECEGO LOSU? - Cz. IX

NAJWAŻNIEJSZE I (NIEKIEDY)

NAJBRUTALNIEJSZE PRZYPADKI

GWAŁTÓW W HISTORII




40 r.

GWAŁTY W CESARSKIM PAŁACU

Cz. VII


 SZALONY "BUCIK"

Cz. II

  



"EXPEDIT ESSE DEOS"
 ("WYPADA ABY BOGOWIE ISTNIELI")

OWIDIUSZ


 16 marca 37 r. w Misenum zakończył życie stary cesarz Tyberiusz. Ponoć pierwotnie jedynie zemdlał, co jego otoczenie (w tym obecny tam Gajusz Kaligula) wzięło za zgon. Makron - prefekt pretorianów wręczył wówczas cesarski pierścień Gajuszowi, deklarując że odtąd jest nowym panem Imperium. Składano mu już życzenia szczęścia i długich lat życia, gdy okazało się nagle że Tyberiusz się przebudził. Wszystkich ogarnęło przerażenie a najbardziej Gajusza. Ściągnął z palca cesarski pierścień wołając: "Zabierzcie go ode mnie, nie chcę go!" Sytuację "opanował" prefekt Makron, który wziąwszy do ręki poduszkę, nachylił się do Tyberiusza i przytknąwszy ją do jego twarzy, trzymał tak póki ten nie przestał się ruszać. Było po wszystkim i Gajusz Kaligula mógł już bez przeszkód ponownie przyjąć pierścień i władzę nad całym rzymskim światem. Co prawda Tyberiusz nie wyznaczył swego następcy, a raczej pozostawił losowi wybór tego, kto ma zostać władcą: jego zaledwie 18-letni wnuk - Tyberiusz Gemellus, czy też właśnie 24-letni Gajusz Kaligula (ponoć cesarz całując swego wnuka rzekł do Gajusza ze łzami w oczach: "Wiem że go zabijesz... ale ktoś inny zabije ciebie"). Testament nic nie mówił który z chłopców ma przejąć władzę. Prawdopodobnie wzięło się to z faktu że Tyberiusz, choć Gemellus był jego wnukiem, to jednak jeszcze zbyt  młodym do objęcia rządów, poza tym cesarz podejrzewał że może również być dzieckiem zrodzonym ze związku Liwilli z Sejanem - który dążył do zgładzenia wszystkich ewentualnych kandydatów do władzy z dynastii julijsko-klaudyjskiej, po to aby samemu po śmierci Tyberiusza objąć rządy. Gajusz zaś był bardzo przystojnym młodzieńcem, przypominał w tym odbicie swego ojca - sławnego Germanika, miał też ogromne poparcie w senacie, wśród ludu i w armii. Było pewne że to właśnie on zostanie następcą Tyberiusza, ale stary cesarz zapewne nie chciał tego zadeklarować wprost i tym samym pozbawiać swego wnuka cienia tej szansy, którą jeszcze posiadał. 

Inną kwestią było, iż Tyberiusz liczył że jeszcze pożyje, przynajmniej tak długo, aby Gemellus osiągnął wiek męski (co prawda wdział togę męską w wieku 14 lat, a Kaligula w wieku lat 18) i miał czas zdobyć sobie stronników. Ponoć tak brzmiała przepowiednia niejakiego Trazyllosa, który stanąwszy niegdyś przed Tyberiuszem wywróżył mu że umrze w dziesięć lat po jego śmierci. Trazyllos zmarł zaś w styczniu lub lutym 37 r. czyli kierując się przepowiednią, cesarz miał przed sobą jeszcze dekadę życia. Oczywiście Tyberiusz zapewne nie wziął pod uwagę że Trazyllos tę przepowiednię... zmyślił. Uczynił tak ze strachu, z obawy że cesarz może odebrać mu życie, dlatego też przedstawił mu opowiastkę, iż umrze w dziesięć lat po nim - innymi słowy, im dłużej żył Trazyllos, tym dłuższe były rządy Tyberiusza. Cesarz w chwili śmierci miał już 78 lat, z czego panował przez lat 23. Gajusz Kaligula natychmiast zgromadził wokół siebie urzędników i stając razem z Gemellusem zadeklarował im że zgodnie z wolą zmarłego cesarza, pragnie aby jego kuzyn miał udział we władzy, choć zaraz też dodał: "sami widzicie jednak iż jest on niepełnoletni i potrzebuje opiekunów, nauczycieli oraz doradców". W tym samym czasie, wysłany do Rzymu Makron, przedstawił senatowi wybór  właśnie Gajusza Kaliguli na następcę Tyberiusza i domagał się od nich zatwierdzenia tejże nominacji (jednocześnie, choć nie mówił o tym wprost - w przypadku odmowy mógłby wyprowadzić żołnierzy i siłą ich mieczy wymusić władzę dla Kaliguli). Senatu jednak nie trzeba było do niczego zmuszać, zatwierdził Kaligulę jako nowego princepsa od razu, jeszcze tego samego dnia (w którym Makron przywiózł informację o śmierci Tyberiusza) - 18 marca 37 r. Nic w tym dziwnego, był to przecież syn wielkiego Germanika o którego lud tak się upominał przed jeszcze dwudziestoma laty. Młody Gajusz był jego lustrzanym odbiciem i w nim pokładano szczęście i pomyślność ludu rzymskiego oraz całego państwa. Gemellus zaś był za młody, a poza tym był wnukiem znienawidzonego Tyberiusza, to wystarczyło aby jego kandydatura została odrzucona.

Rzym jeszcze przed przybyciem Gajusza Kaliguli żył w szale radości, lecz prawdziwą euforię spowodował dopiero przyjazd młodego władcy do stolicy - 28 marca 37 r. Lud wyległ na ulice z gałązkami mirry i wawrzynu, miasto było odświętnie przystrojone w girlandy, wstążki i kwiaty. Ludzie oczekiwali godzinami aby tylko ujrzeć oblicze nowego władcy i gdy się pojawił, krzyczano do siebie: "Jedzie! Jedzie syn Germanika!", "Niech żyje młody Gajusz", "Nasza Gwiazda, Nasza Przyszłość", przeplatały się one z okrzykami: "Tyberiusz do Tybru!", było to o tyle niekomfortowe, że przed rydwanem Gajusza niesiono urnę z prochami Tyberiusza. Wszyscy, zarówno lud, ekwici jak i senatorowie poczuli się wreszcie wolni, wolni od przytłaczającej atmosfery ostatnich lat rządów Tyberiusza, od tej grozy niepewności co do dalszych posunięć żyjącego z dala od Rzymu, na maleńkiej wyspie Capri - starca. Rzymianie chcieli więc odmiany, chcieli kogoś innego niż był Tyberiusz, a jeśli los dawał im jeszcze syna tak umiłowanego Germanika, uznali że bogowie są im przychylni, a życie będzie teraz znacznie lepsze, łatwiejsze i przyjemniejsze. I choć rządy Tyberiusza znacznie poprawiły zarówno stan bezpieczeństwa mieszkańców Rzymu (patrole dzienne i nocne kohort miejskich), oraz (dzięki jego polityce oszczędności) napełniły skarb państwa po brzegi, lud pragnął zmiany ponad wszystko, chciał innego życia, często nie pojmując iż meandry polityki muszą z czasem zdjąć aureolę z nawet najpopularniejszego polityka, bowiem taki jest koszt sprawowania władzy. Ale w tym czasie żyli marzeniami, tym bardziej że nowy władca nie zaczął swych rządów od przelania krwi swego młodszego kuzyna (i konkurenta do władzy), ale zażądał wręcz by Gemellus miał równe prawo w sprawowaniu rządów. Nazwał go też "księciem młodzieży" i pokazywał się z nim publicznie wśród powszechnej radości tłumów. Czyż taki władca z takiego domu i z takim godnym bogów usposobieniem - nie zwiastował najszczęśliwszego okresu życia w dziejach?




Radości, śmiechów i żartów nie było końca, na ludzi zaczęła spływać atmosfera nowych rządów. Konflikty społeczne i majątkowe traciły znaczenie - concordia ordinum - powszechna zgoda (którą przed stu laty, w 63 r. p.n.e. planował wprowadzić w życie Cyceron) teraz stawała się faktem. Pierwsze decyzje nowego władcy były tylko tego potwierdzeniem. Otóż Gajusz Kaligula zaczął co prawda od przyznania pretorianom (co oczywiste) nagród w kwocie dwa razy wyższej, od tej jaką otrzymywali za Tyberiusza, potem wypłacił również nagrody kohortom miejskim i wszystkim żołnierzom w całym Imperium. Następnie zniósł podatek od sprzedaży wszelkich towarów (bardzo uciążliwy), znacznie obniżył podatek od wyzwolenia niewolnika, ogłosił powszechną amnestię dla wszystkich skazanych w procesach politycznych z czasów Tyberiusza, zniósł oskarżenia "o obrazę majestatu" i przestał opłacać donosicieli, ale przede wszystkim zorganizował wspaniałe munera (walki gladiatorów), na które sprowadzano zwierzęta z najdalszych krain Imperium. Wcześniej jeszcze ogłosił że musi odbyć pielgrzymkę na wyspy Pandateria i Pontia, gdzie zamordowani zostali z rozkazu Tyberiusza - jego matka i brat. Chciał zebrać prochy i przywieść do Rzymu by złożyć w Mauzoleum Augusta. Niósł prochy matki i brata własnoręcznie na drodze z Ostii do Rzymu, co miało ukazać trasę pochodu jego matki, która przed osiemnastoma laty pokonała pieszo drogę z Brundyzjum do Rzymu, niosąc w rękach prochy swego męża Germanika. Senat wybił na jej cześć specjalną monetę z jej wizerunkiem i tytułami. Kaligula polecił także aby jego trzy siostry również dostąpiły przywileju upamiętnienia ich postaci na monetach. Wybite zostały sestercje, na których: Druzylla, Julia Liwilla i Agrypina Młodsza zostały przedstawione jako uosobienie Bezpieczeństwa, Zgody i Pomyślności. Siostry otrzymały również przywileje westalek (bez ograniczeń związanych ze sprawowanym przez nie urzędem kapłańskim), a co za tym idzie (m.in.) najlepsze miejsca w czasie publicznych igrzysk.

Swą babkę - Antonię Kaligula również uhonorował, powierzając jej jednocześnie wszystkie tytuły, które w ciągu swego długiego życia zgromadziła Liwia, w tym tytuł kapłanki Boskiego Augusta i prawo udzielania łaski skazanym przestępcom (Antonia odrzuciła jedynie tytuł Augusty). Długo jednak nie cieszyła się tymi przywilejami, bowiem zmarła już 1 maja 37 r. w wieku 72 lat. Zmarła jako ostatnia przedstawicielka rodu, pamiętająca czasy upadku Republiki i narodziny Pryncypatu - dumna córa Marka Antoniusza i Oktawii - siostry Oktawiana Augusta. Natomiast 15 grudnia 37 r. Agrypina Młodsza powiła syna. Na świat przyszedł w Ancjum, gdzie lekka bryza wiejąca od morza, łagodziła niezwykle upalne lato roku 37. Był pierwszym dzieckiem w rodzinie cesarskiej, urodzonym już za rządów Gajusza Kaliguli - jego wujka. Po ciężkim porodzie, Kaligula zaprosił swą siostrę Agrypinę do Rzymu by obejrzeć dziecko (przybyła tam dopiero w styczniu roku 38). Noworodek otrzymał imię Lucjusz Domicjusz Ahenobarbus a jego ojcem był Gnejusz Domicjusz Ahenobarbus (któremu Tyberiusz kazał się ożenić z Agrypiną Młodszą, lecz zabronił im płodzić dzieci aż do swej śmierci. Tak też się stało, Gnejusz obawiając się Tyberiusza nie zbliżył się do żony dopóki cesarz nie wyzionął ducha). Ponoć gdy się rodził, padł na niego blask wschodzącego słońca, Agrypina poprosiła o wróżbę czy to jest znak, że bogowie przeznaczyli jej syna do cesarskiej purpury? Niejaki Balbillus - astronom i wieszcz, szukał odpowiedzi w gwiazdach i po jakimś czasie powrócił do Agrypiny informując ją że maleńki Lucjusz rzeczywiście zostanie w przyszłości władcą, ale jednocześnie dodał iż gwiazdy przepowiedziały że zabije on też swoją matkę. Agrypina uradowana tym że syn jej zostanie kiedyś władcą, miała odpowiedzieć: "Niech zabije, byle panował!" (dzieckiem tym był oczywiście przyszły cesarz Neron). Natomiast ojciec Lucjusza - Gnejusz Domicjusz przebywał wówczas w Rzymie, gdzie w święta Saturnaliów przyszła doń wiadomość iż został ojcem. Miał wówczas odpowiedzieć posłańcowi, który przyniósł mu tę informację: "Nie jest możliwe, by cokolwiek dobrego zrodziło się ze mnie i z tej kobiety". 




Wszystkie te łaski, jakie spływały teraz na rodzinę Kaliguli, były akceptowane przez lud, który widział w tym rękę sprawiedliwości bożej, za cierpienia wyrządzonej tej rodzinie w przeszłości. Z woli Gajusza Kaliguli senat zmienił nazwę miesiąca września (September) na Germanicus (by oddać cześć ojcu Kaliguli). Poza tym Gajusz zniósł cenzurę, kazał odszukać i opublikować dzieła twórców opozycyjnych do władzy cesarskiej (twierdząc iż pragnie aby potomność miała dokładny obraz wydarzeń). Stał na straży moralności i każdy jej przejaw piętnował i karał z całą surowością (podobnie jak August co ukarał niegdyś pewnego aktora o imieniu Stefanion, który ośmielił się upokorzyć dobrze urodzoną arystokratkę, czyniąc z niej... swoją niewolnicę, która jednocześnie usługiwała mu do stołu i każąc ściąć jej krótko włosy. Kobieta ta oczywiście godziła się na to z własnej woli - pewnie była masochistką - ale sam fakt iż do tego doszło był nie do zaakceptowania, gdyż godził w podstawy społecznego ładu, na którym August oparł bezpieczeństwo i potęgę Rzymu), osoby skompromitowane głośnymi ekscesami seksualnymi lub innymi przewinieniami musiały opuścić stolicę. Nowy cesarz hojnie zaś obdarował pewną wyzwolenicę, która w czasach Tyberiusza nawet na torturach nie wydała swego patrona. Potem wyjechał jeszcze do Misenum, do willi "Grota" (taką nosiła nazwę, nadaną przez Tyberiusza), tak jakby jeszcze czegoś tam szukał. Wszędzie przywdziewał maskę smutku i żalu za zmarłym Tyberiuszem, ale zapewne wewnętrznie rozpierała go radość że oto wreszcie los się do niego uśmiechnął i że teraz może zrobić wszystko, cokolwiek zapragnie. Po powrocie do Rzymu w sierpniu 37 r. zorganizował po raz drugi wspaniałe igrzyska, znacznie większe niż te kwietniowe. Wśród pojedynków gladiatorskich i walk z dzikimi zwierzętami, młody cesarz otoczony świtą, świętował swoje 25 urodziny (31 sierpnia). Ponieważ zarówno lud senat jak i armia widziała w nim swoistego wybawiciela, on sam zaczął się za takowego uważać. Skoro bowiem otoczenie wynosi go pod niebiosa do pozycji równej bogom, to niby dlaczego on nie miałby teraz postępować jak bogowie? I tak właśnie postanowił.

Na początek zamierzał się ożenić. Jego pierwsza żona, którą poślubił jeszcze z rozkazu Tyberiusza na Capri (ok. 33 r.) - Junia Klaudilla, zmarła podczas porodu z ich nienarodzonym synem (34 r.). Teraz Kaligula zamierzał wziąć sobie nową żonę. Jego wybór padł na Liwię Orestillę i to z dwóch powodów. Powód pierwszy był taki, że kierując się boską drogą zamierzał postąpić dokładnie tak jak niegdyś postąpił jego sławny przodek Boski August, poślubiając kobietę która była już małżonką innego mężczyzny. Powód drugi był zaś taki, iż Liwia Orestilla nosiła imię takie samo jak żona Boskiego Augusta - Liwia Drusilla. Orestilla także była już mężatką, poślubiła Gajusza Kalpurniusza Pizona. Cesarz został oczywiście zaproszony na ślub, ale podczas uroczystości nagle rzekł do pana młodego: "Nie przytulaj się tak do niej. Czyż nie wiesz że jest teraz moją żoną?", po czym, wśród zdezorientowanych gości (i samego Pizona, który musiał niewątpliwie się nieco bardziej zdziwić), nakazał odprowadzić dziewczynę do swego pałacu na Palatynie. Nazajutrz ogłosił że tak jak Bóg August odebrał swą żonę Liwię - Tyberiuszowi Klaudiuszowi Neronowi (ojcu cesarza Tyberiusza), tak i on odebrał swoją żonę Liwię - Gajuszowi Kalpurniuszowi Pizonowi i kazał ją traktować jak własną małżonkę. Okres zabawy i szczęścia trwał siedem miesięcy. Oto bowiem z początkiem października 37 r. Gajusz Kaligula mocno zaniemógł. Rozchorował się tak poważnie, że wszyscy zgodnie twierdzili iż dni jego życia są już policzone. Rozpacz ogromna ogarnęła lud, ludzie tłumnie, całymi rodzinami modlili się w świątyniach za zdrowie umiłowanego "syna Germanika". Wielu senatorów (i zwykłych obywateli) złożyło nawet uroczystą przysięgę ofiarowując bogom swoje życie w zamian za wyzdrowienie Kaliguli. Stan cesarza pogarszał się z każdym dniem. Według lekarzy majaczył i wydawało mu się że rozmawia z bogami. Popadał w otępienie lub ekstazę. Twierdził że jest Jowiszem, wydawał polecenia egipskim bogom Re i Horusowi, ubliżał Anubisowi. Cały czas miał wysoką gorączkę i dużą potliwość. A ludzie się modlili. Niektórzy ofiarowywali swoje życie, inni deklarowali iż np. zostaną gladiatorami jeśli cesarz wyzdrowieje. 




I wyzdrowiał! Wyzdrowiał na zgubę wszystkich Rzymian. Podczas choroby kompletnie utracił zmysły i rzeczywiście wydawało mu się że stał się bogiem (a ponieważ otoczenie utwierdzało go w jego boskości i niezwykłości - szybko w to uwierzył). Jeszcze tego samego dnia, gdy odzyskał zdrowie, wysłał oficerów do Tyberiusza Gemellusa (który akurat miał napady kaszlu). Kazali mu oni popełnić samobójstwo (ponieważ chłopak długo nie potrafił tego uczynił, musiano mu w tym pomóc, podrzynając gardło). Następnie Gajusz Kaligula spotkał się z senatorami i ludem i oświadczył że wszystkie składane podczas jego choroby śluby muszą zostać spełnione, w przeciwnym razie byłaby to obraza bogów. Ludzie musieli więc popełniać samobójstwa jeśli tylko ktokolwiek doniósł, iż dana osoba zadeklarowała swoje życie w zamian za wyzdrowienie cesarza. Natomiast mężczyznę, który zadeklarował że zostanie gladiatorem jeśli cesarz odzyska zdrowie, zmusił Kaligula do walki na arenie. Udało mu się pokonać w walce kilku przeciwników (których Kaligula przeciw niemu wystawiał) i lud domagał się zwrócenia mu wolności - cesarz musiał się zgodzić, ten człowiek zachował więc życie. Rozstał się też (po dwóch miesiącach) z Liwią Orestillą, deklarując że jest słaba w łóżku (zabronił jej też kontaktów z Pizonem i nakazał wstrzemięźliwość seksualną, oświadczając iż miała ona "przyjemność" z bogiem, więc żaden inny mężczyzna nie jest już jej godny). Szaleństwo Kaliguli zaczęło się potęgować i z początkiem 38 r. powróciły dni terroru, jakich nie znano nawet za "najlepszych czasów" Tyberiusza. Skończyła się radość i euforia z "syna Germanika", zaczęło się szaleństwo człowieka który uwierzył że naprawdę jest żyjącym bogiem.   

 






 CDN.
 

niedziela, 25 sierpnia 2019

MIEJSKIE LEGENDY, OPOWIADANIA I NIEZWYKŁOŚCI - Cz. I

CZYLI MAŁO ZNANE TAJEMNICE 

I AUTENTYCZNE WYDARZENIA, 

KTÓRE OSNUWA AURA BAJKOWOŚCI 

I NIEPRAWDOPODOBIEŃSTWA


 



Ten temat zamierzam poświęcić opowieściom niezwykłym, nieprawdopodobnym, nieco bajkowym które muszą zostać uznane za wytwory ludzkiej fikcji, a jednak - wszystkie one są autentyczne. Otoczka bajkowości jest na swój sposób ciekawa, gdyż jeśli uświadomimy sobie że przed nami żyli ludzie, którzy traktowali życie w nieco swobodny, iście bajkowy sposób, jak na przykład z opowieści o królewnie śnieżce i siedmiu krasnoludkach czy złej królowej - która wpatrując się w lustro pytała: "Lustereczko powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie?", jeśli uświadomimy sobie że byli ludzie, którzy w bardzo podobny sposób żyli i funkcjonowali w świecie - to choć może wydać się nam to nieco dziwne, to i jednocześnie zapewne interesujące (jako pewna ciekawostka). Postaram się wynajdować (z różnych źródeł) informacje o największych ekstrawagancjach i dziwotach tego świata, jak na przykład o szlachcicu który chodził nago (był bowiem taki "ananas" na dawnych polskich Kresach Wschodnich), czy o hrabinie, która bała się swego odbicia w lustrze, czy też o księciu który spożywał posiłki, obserwując jednocześnie tortury i kaźnie swych poddanych lub wielu innych nietypowych przypadkach, jakie autentycznie wydarzyły się w historii. Dlatego nie przedłużając przejdę od razu do rzeczy:



SADYSTYCZNA HRABINA 

KTÓRA BAŁA SIĘ LUSTER 

Cz. I 






 "JEŻELI KOBIETA JEST PRAWIDŁOWO ROZWINIĘTA UMYSŁOWO I DOBRZE WYCHOWANA, JEJ POŻĄDANIE SEKSUALNE JEST SŁABE. GDYBY TAK NIE BYŁO, CAŁY ŚWIAT STAŁBY SIĘ JEDNYM WIELKIM DOMEM PUBLICZNYM (...) KOBIETA, KTÓRA DĄŻY DO ROZKOSZY SEKSUALNEJ, JEST NIENORMALNA"

dr. RICHARD von KRAFFT-EBING
"PSYCHOPATHIA SEXUALIS"
(1886 r.)





 
 Gdy słońce już powoli zachodziło, błyszcząc jeszcze swą ciemnozłotą barwą w objęciach nocy, PlacVendóme i okoliczne ulice rozbłyskiwały światłem latarni gazowych. Dopiero wówczas można było spotkać, sunącą się smętnie po ulicy kobiecą postać, przybraną w czarną długą suknię, której rąbek sunął po bruku za swą panią. Kobieta ta nosiła czarny kapelusz spod którego zwisała równie czarna jak nadchodząca noc - woalka, okrywająca całą jej twarz. Ta dziwna postać kroczyła w kierunku Rue de Rivoli, choć starała się za wszelką cenę nie rzucać w oczy i unikać obcych spojrzeń. Jeśli ktokolwiek przystanął przy niej lub próbował nawiązać dialog, natychmiast odchodziła, można wręcz powiedzieć że uciekała do bocznych uliczek i znikała w mroku nocy. Dziwna to była kobieta, choć bez wątpienia mijający ją przechodnie dobrze znali jej tożsamość i historię. Wiedzieli kim jest ta stroniąca od ludzi i świata dama, która swój dom przy Placu Vendóme 26 zamieniła w istny... grobowiec. Żyła tam sama jak odludek, mając do towarzystwa jedynie sędziwą służącą i dwa stare, spasione psy. W domu jej wszystko było pokryte czernią, wszystko: meble, zasłony w oknach, łóżko, nawet pościel była czarna. Miała też zaledwie kilka czarnych sukien zamkniętych w czarnych szafach na klucz, który wkładała do specjalnego sekretarzyka. W domu tym nie było było wiele przedmiotów, brakowało tylko jednej przydatnej (szczególnie dla kobiety) rzeczy - luster. Owa dama kazała bowiem wszystkie je potłuc, gdyż nie mogła patrzeć na swoje lustrzane odbicie. Wyrzuciła też wszystkie srebrne tace i talerze, zamieniając je na drewniane odpowiedniki. Żyła w totalnej paranoi, potęgowanej upływem lat i straconą młodością, bała się starości i nienawidziła swego odbicia w lustrze, przerażała ją bowiem twarz, która tu i wódzie zaczynała pokrywać się zmarszczkami. 

Był początek lat 90-tych XIX stulecia a dama która w ten właśnie sposób się katowała, nosiła nazwisko: Virginia de Castiglione i była włoską hrabiną zamieszkałą we Francji. Jakiż to był upadek? Taka kobieta, taka piękność, jedna z największych, najbogatszych i najmożniejszych kobiet połowy XIX stulecia, kończyła jako sfrustrowana, stroniąca od świata i ludzi dewotka, która bała się własnego odbicia w lustrze. Doprawdy przykro było widzieć ową damę, która do niedawna za jedną wizytę w towarzystwie mężczyzny pobierała niebotyczne stawki, które stawały się jeszcze większe, gdy w grę wchodził również seks. Ale to ona o wszystkim decydowała, to ona wybierała mężczyzn którzy mogą jej zapłacić za towarzystwo i to ona wyznaczała stawki, które dochodziły nawet do... miliona franków za jedną noc. I nie była to wcale zwyczajna noc miłości, wręcz przeciwnie, mężczyżni płacili jej bowiem za... poniżanie, za to by ich biła batem lub trzcinową rózgą, kazała im malować sobie paznokcie u nóg lub wymagała by klęczeli u jej stóp niczym niewolnicy. Tak było, ale to było kiedyś, dawno temu, w innym świecie, w innym czasie, do którego teraz owa hrabina często wracała pamięcią, siedząc w swym ponurym i ciemnym domostwie. Cofnijmy się zatem o te 35 lat, i prześledźmy historię kobiety, której obawa upływającej młodości zatruwała wszelką radość życia - a nie ma nic gorszego dla kobiety, która całą swą przyszłość opiera o swój powab i urodę - niż właśnie utrata młodości i kobiecego piękna. Nic dziwnego że taka dama w przypływie żalu i złości jest gotowa rozbić wszystkie lustra jakie tylko napotka na swej drodze, aby nie przypominały jej o upływającym czasie i schyłku pięknego życia.




Był styczeń 1856 r. Powóz zaprzężony w dwa kare i dwa gniade konie, mknął wśród zboczy Alp ku Langwedocji i dalej na północ, w stronę Paryża. W powozie tym znajdowały się dwie osoby - starzejący się hrabia Francesco di Castiglione i jego młoda - nie mająca nawet 19 lat - małżonka, hrabina Virginia de Castiglione (z domu Oldoini). Śpieszyli do Paryża z polecenia króla Piemontu i Sardynii - Wiktora Emanuela II (którego kochanką do tej pory była właśnie młodziutka Virginia). Piemoncki władca dobrze wiedział o problemach cesarza Francuzów - Napoleona III (bratanka Napoleona Wielkiego) z panną Harriet Howard, która nie dawała mu spokoju i chciała zaciągnąć go przed ołtarz, a gdy to okazało się niemożliwe (miss Howard - miała drobnomieszczańskie pochodzenie, a swą "szczególną" popularność i majątek zdobyła oddając się możnym i bogatym ludziom z angielskiej elity. Francuzi co prawda tolerowali związek ich cesarza z tą kobietą, ale o ślubie nie mogło być mowy. Panna Howard nie miała też wstępu do eleganckiego francuskiego towarzystwa i jak sama pisała: "Przyzwoite kobiety nie chcą mnie przyjmować, a ich niewinne córki patrzą na mnie jak na ostatnią zdzirę"). Co prawda Harriet Howard pomogła Ludwikowi Napoleonowi w zdobyciu władzy we Francji w 1848 r. (wówczas zwyciężył w wyborach prezydenckich, a właśnie panna Howard zorganizowała dla niego całą kampanię, wyprzedała wszystkie swe dobra i klejnoty, czym opłaciła ulotki i agitację związaną ze znanym nazwiskiem które przemawiało do ludu, gdyż w konfrontacji z mało znanymi kandydatami o nic nikomu nie mówiących nazwiskach, samo słowo Bonaparte przywoływało pamięć o dawnej francuskiej wielkości. Nic więc dziwnego że w wyborach z 10 grudnia 1848 r. Ludwik Napoleon zdobył 5 500 000 głosów na 7 327 000 uprawnionych do głosowania i Boże Narodzenie spędził już w Pałacu Elizejskim), to jednak bardzo szybko jej osoba zaczęła go drażnić.

Nie był jednak w stanie się z nią rozstać, tym bardziej że ona oddała dla niego cały swój majątek i wszystko co posiadała w Anglii. Kupił jej co prawda kamienicę przy Rue du Cirque (gdzie potajemnie wciąż ją odwiedzał), ale zabronił jej przyjeżdżać do Pałacu Elizejskim i bywać na oficjalnych balach. 2 grudnia 1851 r. (w 47 rocznicę koronacji cesarskiej Napoleona Wielkiego i 46 rocznicę wielkiej, zwycięskiej bitwy pod Austerlitz), prezydent Ludwik Napoleon dokonał zamachu stanu (podczas oficjalnego balu w Pałacu Elizejskim, wydał swym stronnikom rozkaz z napisem: "Rubikon" i dopuścił się aresztowania 26 642 osób - według starannie sporządzonych list). Wielu republikanów (w tym Wiktor Hugo) nawoływało lud do obrony Republiki przed gwałtem dokonanym przez prezydenta, ale lud tym razem pozostał bierny. Zaczęły pojawiać się głosy (potem stały się one hasłem niechęci francuskiego ludu do republikańskich polityków), które brzmiały: "Nie będziemy umierać za ich 25 franków" (25 franków - to dzienna dieta, jaką uchwalili sobie posłowie II Republiki Francuskiej za udział w obradach Parlamentu). Co prawda doszło do niewielkich protestów (3 i 4 grudnia) które zakończyły się jednak tragicznie - wojsko otworzyło ogień do ok. 1 200 ludzi zgromadzonych przed Pałacem Elizejskim, co doprowadziło do 300 ofiar śmiertelnych. 14 grudnia 1851 r. odbyło się referendum, mające uprawomocnić zamach stanu i tak też się stało (7 430 000 Francuzów opowiedziało się za dziesięcioletnią prezydenturą i specjalnymi pełnomocnictwami do ułożenia nowej konstytucji, przeciwnych temu było zaledwie 640 000 mężczyzn). Nowa konstytucja została ustanowiona już 14 stycznia 1852 r. (zarówno przez Senat, Radę Państwa jak i Zgromadzenie Legislacyjne, a 21 listopada 1852 r. odbyło się kolejne referendum, tym razem z pytaniem o restytucję cesarstwa, pod hasłem: "Cesarstwo to pokój" (7 824 000 mężczyzn opowiedziało się za jego przywróceniem, przeciwnych było jedynie 253 000 głosujących) i 2 grudnia Ludwik Napoleon przyjął tytuł Cesarza Francuzów - jako Napoleon III. 



CESARZ FRANCUZÓW - NAPOLEON III 
i CESARZOWA EUGENIA de MONTIJO



Podczas tej uroczystości obecna była również panna Howard, którą zaraz potem zaprosił nowy cesarz ją do swych komnat w Pałacu Elizejskim. Po miłosnej nocy, Napoleon poprosił Harriet o pewną przysługę, która była dla niego niezwykle ważna (tak przynajmniej jej to przedstawił). Otóż miss Howard została poproszona o udanie się do Anglii, celem odnalezienia pewnego szantażysty, który przesyłał cesarzowi listy i deklarował że ujawni romans Napoleona z Harriet jeszcze z czasów, gdy ten mieszkał w domu Harriet. Miała ona udać się do Anglii w towarzystwie osobistego współpracownika Napoleona - Moauarda i dokonać aresztowania szantażysty. Plan był nieco śmieszny, wręcz komiczny, ale zakochana kobieta podjęła się go wykonać, byle tylko cesarz był z niej zadowolony. Nie wiedziała tylko, że to jest to dla niej bilet w jedną stronę a Moauard miał zadbać by Harriet Howard już nigdy więcej nie wróciła do Francji. Gdy więc Harriet opuściła Paryż, całując na pożegnanie swego kochanka (o którym wciąż marzyła że stanie się jej mężem), w tym samym czasie Napoleon rozpoczął przygotowania do swego małżeństwa. Wybranką cesarza (a raczej jego otoczenia) została hiszpańska hrabina  - Eugenia de Montijo, młodsza od cesarza o prawie dwadzieścia lat. 30 stycznia 1853 r. odbył się ich ślub. Problem polegał jednak na tym że... Harriet Howard wcale jeszcze nie opuściła Francji. Powodem tego był fakt, iż na Kanale La Manche trwał wówczas zimowy sztorm który uniemożliwiał przeprawę, więc kobieta oczekiwała nadejścia wiadomości o poprawie pogody. Wcześniej jednak dotarła do niej informacja o cesarskim małżeństwie. Pod wpływem emocji - straciła przytomność.

Gdy tylko odzyskała świadomość, natychmiast ruszyła w drogę powrotną do Paryża, gdzie ponownie czekała ją niemiła niespodzianka. Otóż jej dom przy Rue du Cirque, został przeszukany. Nic wartościowego co prawda nie zginęło, ale zniknęły listy, jakie niegdyś pisywali do siebie ona i Napoleon. Wzburzona taką zdradą kobieta (w końcu poświęciła dla niego wszystko co miała) wysłała wiadomość do Pałacu Elizejskiego która w formie nieznoszącej sprzeciwu nakazywała cesarzowi spotkać się z nią w kamienicy przy Rue du Cirque. Napoleon III był lowelasem ("Ludwik Napoleon nie może żyć bez kobiet" - jak pisał Guy Breton) i jednocześnie tchórzem. Bał się kobiet, a raczej tego, że mógłby je jakoś skrzywdzić (co jednak zupełnie nie przeszkadzało mu iż krzywdził je wręcz hurtowo). Przybył więc na owe spotkanie i obiecał Harriet wszystko czego żądała (prócz oczywiście małżeństwa), po czym ponownie spędził z nią noc. Choć oczywiście nie było żadnych świadków ich spotkania, to można przypuszczać że cesarz obiecał kobiecie iż będzie ją odwiedzał i że "zawsze powróci na jej czerwoną sofę". Deklarował, że jego małżeństwo z Eugenią jest czysto politycznym aktem, ma ona jedynie urodzić mu legalnego potomka, który przejmie władzę we Francji i stanie się głową rodu Bonaparte po jego śmierci. Harriet zapewne w to uwierzyła, bowiem jej stosunek do Napoleona znów uległ zmianie i od tej pory wyczekiwała tylko ich kolejnego miłosnego tete a tete. Na zgodę cesarz ofiarował jej zamek Beauregard - który jednak wymagał gruntownej przebudowy. Na czas remontu Napoleon III pozwolił Harriet zamieszkać w Wersalu, deklarując jej że będzie to jej (tymczasowy) pałac. Zadowolona kobieta (której cesarz przyznał również odpowiednią "pensję"), wyjechała do Wersalu i zaczęła go urządzać według własnego gustu. Wprowadziła też odpowiednie stroje dla służby - dla kobiet długie, jasnoróżowe suknie, dla mężczyzn zielone uniformy. Czuła się jak prawdziwa władczyni, jak żona cesarza i tak właśnie zaczęła się zachowywać.




Pozwalała sobie nie tylko na ekstrawagancje modowe, lecz również obyczajowe. Pewnego razu, gdy cesarz odbierał paradę wojskową na Placu Inwalidów, wjechała swym powozem na środek placu, podjechała do stojącego Napoleona i... wciągnęła cesarza do środka, po czym kazała woźnicy odjechać. Gdy cesarzowa Eugenia się o tym dowiedziała, wyrządziła Napoleonowi potworna kłótnię, domagając się odesłania z Francji owej "zdziry". Napoleon oczywiście obiecał małżonce że to uczyni, ale... nie uczynił. Co prawda drzwi cesarskiego pałacu zostały dla Harriet bezpowrotnie zamknięte, nie przeszkadzało to jednak Napoleonowi wciąż odwiedzać ją w Wersalu, musiał jedynie zadbać o względy bezpieczeństwa (przebierał się w strój mieszczanina bądź chłopa). Cesarz musiał uciekać w romanse, gdyż w towarzystwie cesarzowej nie mógł sobie pozwolić na żadne głębsze uczucie (gdy tylko się do niej zbliżał, Eugenia twierdziła że boli ją głowa i musi udać się na spoczynek, a potem skarżyła się do swych dam dworu że cesarz: "Ciągle chce ode mnie tylko jednego"). Tak więc liczne kochanki (bez których nie mógł żyć) były zarówno odskocznią przed purytańską żoną co bała się zbliżenia (a gdy do niego dochodziło, nie pozezwalała się obnażyć i kazała gasić światła). Gdy więc Harriet opuściła Wersal i przeniosła się na zamek Beauregard, Napoleon postanowił wydać ją za mąż. Oczywiście małżeństwo miało być jedynie przykrywką łagodzącą humory cesarzowej i umożliwiającą ich dalsze schadzki, ale powstał problem - bowiem nikt nie chciał się dobrowolnie ożenić z panną Howard, znając jej wcześniejszą reputację. Ostatecznie cesarz znalazł kandydata - był nim młody angielski kapitan Clarence Trelawny, który w zamian za dożywotnią rent, podjął się ożenku z miss Harriet Howard. Do małżeństwa doszło 15 maja 1854 r. a kapitan Trelawny, widząc iż jego żonka jest wciąż ładną kobietą, zaproponował jej wspólną noc poślubną, którą ta odrzuciła, deklarując iż jest jego żoną tylko na papierze. Tę noc spędziła z cesarzem. Gdy przyszywany małżonek zrozumiał że nie zdoła przekonać Harriet do wspólnego życia, w roku następnym (1855 r.) wyjechał do Anglii, zostawiając ją samą na zamku Beauregard. 

W tym właśnie czasie również Napoleon coraz rzadziej odwiedzał pannę Howard, aż wreszcie całkowicie zaprzestał tych wizyt. To właśnie wówczas król Wiktor Amadeusz II postanowił przysłać mu nową (dupę) damę do towarzystwa i dlatego też małżeństwo de Castiglione zdążało do Paryża. A tymczasem w Paryżu na balach triumfy święciła cesarzowa Eugenia de Montijo, która zaczęła wprowadzać we Francji nowy rodzaj mody. Zniknęły białe peruki i złoty puder, teraz kanonem kobiecego piękna stała się blada cera i jasne włosy, czyli ogólnie rzecz biorąc - naturalność. Cesarzowa (choć niezwykle dewotyczna), była bardzo wytworną kobietą. Upowszechniła też modę na krynoliny (czyli szerokie, sztywne suknie, rozpięte na metalowych obręczach, pod którymi jak mawiano: "Kobiety mogą być nawet nago"). Moda lat 40-tych (krynoliny oczywiście znane były wcześniej, ale dopiero w latach 50-tych XIX wieku zostały ostatecznie spopularyzowane) z ciężkimi i kłopotliwymi w noszeniu sukniami, ustępowała miejsca coraz bardziej swobodniejszym sukienkom. Opięte w podtrzymującymi odpowiednią szerokość halkami kobiety, na które nakładano również spięte fiszbinami suknie - musiały czuć się wybitnie niekomfortowo (nie mówiąc już o tym że ledwie mogły wykonywać w tych strojach dłuższe kroki). W 1856 r. wprowadzono właśnie tzw.: "krynoliny klatkowe", które pozwoliły kobietom na o wiele swobodniejsze ruchy. Pozwalało im to zarówno schylać się bez przeszkód jak i chodzić (należało tylko uważać by owa "klatka" zbytnio się nie rozkołysała). Dochodziło wówczas też i do takich kuriozów że ruch sukni powodował iż kobietom odsłaniały się stopy (w Anglii z tego powodu powstał nawet ruch, który protestował przeciwko upowszechnianiu się krynolin klatkowych, gdyż "demoralizują one kobiety i sprowadzają je na złą drogę"), ale mimo to, bardzo szybko, w przeciągu kilku lat moda na tego typu suknie stała się powszechna wśród kobiet (jak pisał ok. 1860 r. William Hardman do swego przyjaciela Holroyda: "Dziewczęta naszych czasów lubią pokazywać nogi, nie widzę więc powodu by im w tym przeszkadzać. Im się to podoba, a nam nie czyni żadnej szkody"). 




Od roku 1858, zarówno cesarzowa Francji - Eugenia de Montijo, jak i cesarzowa Austrii - Elżbieta Amalia von Wittelsbach (znana bardziej jako "Sissi"), jak również królowa Wielkiej Brytanii - Wiktoria Hanowerska, jak królowa Hiszpanii - Izabela II de Burbon, jak żona cara Rosji - Aleksandra Fiodorowna i jej synowa - Maria Aleksandrowna, jak Paulina Metternich (żona ambasadora austriackiego we Francji, która nosiła nieoficjalny przydomek, nadany jej przez francuskie damy: "Królowej Zarazy") i wiele innych kobiet zarówno z elity, ludu a nawet prostytutek, wybierało właśnie krynoliny nowego stylu. Stało się tak szczególnie po otwarciu w 1858 r. w Paryżu pierwszej firmy (domu mody) sukien damskich, prowadzonej przez mężczyznę (bowiem dotąd jedynie kobiety były krawcowymi, szyły i projektowały suknie) - Anglika - Charlesa Wortha. Jego dom mody "Worth i Bobergh", napotykał początkowo na wiele trudności. Przede wszystkim pukano się w głowę na samą myśl o "damskim krawcu" (gdy wcześniej Worth zaproponował panu Gagelin otwarcie podobnego salonu mody, ten stuknął się w czoło mówiąc że: "szycie sukien to babska robota"). Wielu nie potrafiło zrozumieć jak taki krawiec będzie się zachowywał w stosunku do kobiet-modelek? jak będzie je dotykał? będą się przy nim rozbierały? Ale jakoś udało się to pogodzić i nie była to jedyna nowość czasów restauracji dynastii Bonaparte we Francji, gdy elity zabawiały się na przykład w spożywanie posiłków z leżących na półmiskach, przystrojonych w warzywa i owoce - zupełnie nagich kobiet (tak właśnie zostały wniesione w Paryżu, Londynie czy Petersburgu sławne kurtyzany jak "Dama Kameliowa" - Marie Duplessis czy Cora Pearl), oraz oglądając nowy skoczny taniec o nazwie -  kankan i podziwiając smukłe nogi tańczących kobiet. Do takiego właśnie Paryża zdążała z północnej Italii młodziutka Virginia de Castiglione.




 

CDN.