Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 29 października 2020

ABORCJA - TEMAT ZASTĘPCZY I CO DALEJ?!

 CZY SZYKUJĄ NAM KOLEJNY

LOCKDOWN?

 
 

 
 W meandrach internetu odnalazłem dwa ciekawe głosy, które w dużej mierze potwierdzają moje przypuszczenia odnośnie owych "protestów wściekłych macic" w sprawie aborcji eugenicznej w naszym kraju. Twierdziłem bowiem że zarówno same protesty - wspierane przez lewicę - są bardzo na rękę rządowi, dlatego też nie ma zdecydowanej interwencji rządzących, a policja praktycznie pozostaje bierna na wszelkie akty lewicowego wandalizmu. Pisałem też że PiS mocno na tym zyska i wszelkie gadanie o upadku rządu można włożyć między bajki. Mało tego, Jarosław Kaczyński wezwał ostatnio członków i zwolenników swojej partii do ochrony świątyń - po co to zrobił, skoro wystarczyłoby posłać tam kilku, może kilkunastu policjantów i sprawa byłaby załatwiona? Czyżby rządowi bardzo zależało na eskalacji konfliktu, aby dzięki temu móc realizować własne plany tyczące Covid-19 i ponownego zamrożenia gospodarki? Wszystko jak dotąd na to wskazuje, tym bardziej że w Niemczech i we Francji też już wprowadzono lockdown, zatem i nasi "władcy" również pójdą (jestem przekonany że taki jest właśnie cel tych wszystkich protestów i atakowania świątyń przez lewackich ćwierćinteligentów, majaczących o jakiejś rewolucji) tą właśnie drogą, a protesty będą służyły nie tylko do propagandowego "sprzedania" społeczeństwu konieczności wprowadzenia nowego lockdownu (większe manifestacje - więcej zakażeń - więcej testów - kolejny zamrożenie gospodarki wprowadzone oczywiście w "obronie zdrowia i życia obywateli"), ale również do przymusowego zamknięcia nas w domach (a nawet wprowadzenia kontroli liczby osób tam przebywających) oraz (kto wie) również zorganizowania poboru mężczyzn do wojska, aby ograniczyć lub wręcz zlikwidować niebezpieczeństwo masowych protestów, które już pojawiają się choćby w Niemczech czy we Francji.
 
Pierwszy materiał pochodzi z youtubowego kanału "Wideoprezentacje" Krzysztofa "Atora" Woźniaka, drugi zaś z kanału "Dziki Trener". Posłuchajcie proszę i zastanówcie się czemu ma służyć wzajemne antagonizowanie społeczeństwa i celowe wyprowadzanie ludzi na ulice. Jedynym zwycięzcą tego wszystkiego będzie rząd (i stojące za nim grupy interesu), a my wszyscy (bez względu na to czy z lewej, czy z prawej strony) zostaniemy zamknięci we własnych domach, przy całkowicie sparaliżowanej gospodarce i bez możliwości jakiejkolwiek krytyki tego stanu rzeczy. Nie wiem oczywiście czy tak się realnie stanie, ale jak na razie wszystko na to wskazuje i poszczególne elementy tej układanki pasują do siebie jak ulał (wrzucenie zastępczego tematu aborcji, co spowodowało emocjonalne rozedrganie lewicy i zaowocowało "wkurwem wściekłych macic", potem ataki na świątynie - idealny temat zastępczy, czyli odwrócenie uwagi od rządzących i przekierowanie jej na świątynie i księży, to zaś spowodowało kontrakcję narodowców i kibiców - wspieraną przez partię rządzącą - organizujących obronę kościołów. Policja zaś stoi z boku i co najwyżej oddziela obie grupy od siebie. A wkrótce potem okaże się że wskaźniki zakażeń skoczyły nieprawdopodobnie w górę i zacznie się "tłumaczenie" konieczności wprowadzenia nowego lockdownu oraz pozamykania nas wszystkich w domach). Mam nadzieję że się mylę, ale jak na razie wszystko wskazuje na to, że PiS celowo wrzucił tego aborcyjnego "gorącego kartofla", aby przygotować dla nas wygodne domowe więzienia i jednocześnie doprowadzić do upadku istniejącej jeszcze klasy średniej. Zatem uważam że obecne demonstracje służą partii rządzącej (i dlatego nie wprowadzają żadnych środków przymusu bezpośredniego), ale jeśli będą chcieli nas wszystkich pozamykać i zamrozić gospodarkę i gdy na ulicę wyjdzie prawdziwie wkur...y naród, wtedy dopiero pokażą co potrafią i zapewne będą próbowali również wyprowadzić wojsko na ulicę. Mam wielką nadzieję że się mylę, bo w przeciwnym wypadku czasy w których żyjemy naprawdę będą rewolucyjne. 
 
 
MATERIAŁ Z KANAŁU KRZYSZTOFA WOŹNIAKA
 
 

 
 
MATERIAŁ Z KANAŁU "DZIKI TRENER"
 
 

 
 

 

środa, 28 października 2020

SZAMBONURKI I WKURW WŚCIEKŁYCH M(R)ACIC

 CZYLI CO SIĘ DZIEJE NAD WISŁĄ 

I DLACZEGO PIS 

PONOWNIE NA TYM ZYSKA?

 
 
ROBERT BĄKIEWICZ I STOWARZYSZENIE MARSZ NIEPODLEGŁOŚCI TO JEDYNI NARODOWCY KTÓRYCH SZANUJĘ. TUTAJ WZYWAJĄ (GŁÓWNIE) MĘŻCZYZN DO OBRONY KOŚCIOŁÓW PRZED LEWACTWEM. SWOJĄ DROGĄ NALEŻY STWIERDZIĆ ŻE SĄ RZECZYWIŚCIE POD TYM WZGLĘDEM SĄ SKUTECZNI I WRAZ Z KIBICAMI, OBRONILI WARSZAWSKIE KOŚCIOŁY
 
 
 
 
 
 Od razu chciałbym zaznaczyć, że temat aborcji (który dla lewicy stanowi kwestię o fundamentalnym znaczeniu) niewiele mnie obchodzi. Oczywiście nie jestem zwolennikiem zabijania dzieci i nazywania ich płodami (jak to jest że dziecko staje się człowiekiem dopiero po urodzeniu, a wcześniej - będąc jeszcze w brzuchu matki pozostaje płodem? W takim razie wcześniak, który rodzi się w 6 lub 7 miesiącu ciąży jest już dzieckiem, a ten, który do dziewiątego miesiąca ciąży pozostaje "u mamy" - wciąż jest płodem, albo "zlepkiem komórek?" Gdzie logika, gdzie sens? A może chodzi po prostu o to, że: "czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal!?", czyli dziecko które jeszcze się nie narodziło, pozostaje bliżej nieokreślonym "płodem", a dopiero po narodzinach, gdy matka weźmie je w ramiona staje się dzieckiem. To tak samo jak z Bogiem - nie widać go więc można uznać że Boga nie ma 😏), ale nie jestem również zdeklarowanym fanatykiem drugiej strony i nie uważam że przerwanie ciąży powinno być zabronione w każdych okolicznościach. Zdaję sobie sprawę, że są ludzie, którzy mentalnie nie są gotowi na urodzenie i wychowanie niepełnosprawnego dziecka, gdyż trzeba o nie dbać praktycznie 24/7. Ja sam nie wiem czy miałbym tyle siły, aby takie dziecko wychować (być może miałbym, gdyż po wzięciu na ręce takiego maleństwa pewnie szybko bym się w nim zakochał, bez względu na jego zewnętrzne ułomności), więc nie należę ani do radykalnych grup jednej, ani też drugiej strony. W ogóle fanatyzm uważam za szkodliwy i niewskazany (zwłaszcza, jeśli sprawa dotyczy ludzkiego życia, czy też życia w ogóle - choć należy mimo wszystko umieć znaleźć we wszystkim właściwe proporcje. Bowiem życie zwierzęcia - jakkolwiek by na to nie patrzeć - jest mimo wszystko mniej ważne, niż życie człowieka, choć ja osobiście nigdy jeszcze nie skrzywdziłem żadnego zwierzaka - nawet będąc dzieckiem, gdy moi koledzy strzelali z wiatrówek do gołębi, ja stałem z boku i mimo wszystko było mi cholernie żal tych ptaków, które to niektórzy ludzie nazywają "latającymi szczurami" - natomiast człowieka kilka razy zdarzyło mi się "lekko" uszkodzić). Dlatego też nie jestem i nigdy nie będę żadnym radykałem.

Inną kwestią jest fakt, że obowiązujący w Polsce od 1993 r. tzw.: kompromis aborcyjny, był naprawdę dobrym rozwiązaniem, umożliwiającym przerwanie ciąży jedynie w trzech przypadkach: gdy życie matki było zagrożone, gdy dziecko zostało poczęte w wyniku gwałtu (jednak w tym przypadku należy zadać pytanie - co winne jest dziecko poczęte w wyniku gwałtu i dlaczego musi ono płacić cenę za to, że jego ojciec okazał się sukinsynem?), oraz w wyniku "nieodwracalnego" uszkodzenia płodu. Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 22 października 2020 r., ta trzecia, ostatnia przesłanka została zlikwidowana, jako niezgodna z Konstytucją Rzeczpospolitej Polski. Notabene tą samą konstytucją, którą projektowała lewica wraz z liberałami (SLD i AWS) i która zyskała poparcie ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego (postkomuna/lewica), oraz Bronisława Geremka (dla mnie osobiście również postać odpychająca - typowy postkomunistyczny liberał i polityczny hochsztapler). Co ciekawe, kompromis aborcyjny (który dziś lewactwo nazywa "kompromisem polityków i biskupów") również został opracowany przez lewicę (SLD), gdyż wówczas to ona rządziła (1993 r.). Innymi więc słowy rewolucja pożera własne dzieci, a to co było dobre dwadzieścia kilka lat temu, obecnie jest już nie do przyjęcia dla lewicy (typowa marksistowska "mądrość etapu"), a młodzi lewaccy bojowcy dziś tak naprawdę "zjadają" swych ideologicznych poprzedników i oczekują dnia, gdy ich następcy również im rzucą się do gardeł. Polska Konstytucja (której ja osobiście jestem wrogiem, uważając ją za zwykły bubel prawny, który bezzwłocznie należy zmienić) została więc opracowana przez lewicę i liberałów i właśnie bazując na przepisach tejże Konstytucji, Trybunał Konstytucyjny wydał jedyną możliwą decyzję (nie mógł bowiem opiniować inaczej, gdyż wówczas dopiero postąpiłby wbrew zapisom Ustawy Zasadniczej), uznającą przesłankę eugeniczną (czyli spowodowaną możliwym lub prawdopodobnym uszkodzeniem płodu) za niekonstytucyjną. W tej kwestii sprawa jest jasna i tutaj nie ma o czym mówić (notabene, owa Kon-sty-tuc-ja którą plemię OTUA - reprezentowane przez wielkiego wodza "Bolesława Wspaniałego" brało dotąd na swe sztandary i obnosiło niczym świętą relikwię, której nikt i nic nie mógł podważyć - teraz okazuje się wybitnie "faszystowska", gdyż nie tylko zabrania przerwania ciąży z pobudek eugenicznych i wprost optuje za życiem nienarodzonych dzieci, ale wręcz w sposób ordynarny definiuje rodzinę, jako "związek kobiety i mężczyzny". Już sam ten fakt powoduje poważną umysłową implozję lewactwa, które nie wie właściwie co dalej z tym fantem zrobić).
 
 
TAK ZAWSZE KOŃCZY SIĘ KONFRONTACJA LEWAKÓW Z PATRIOTAMI. JEŚLI CI PIERWSI NIE MAJĄ ZDECYDOWANEJ (CO NAJMNIEJ POTRÓJNEJ) PRZEWAGI LICZEBNEJ - TO NIE MAJĄ NAJMNIEJSZYCH SZANS W JAKIMKOLWIEK STARCIU. DZIĘKI TEMU KOŚCIOŁY ZOSTAŁY OBRONIONE
 
 

 
Jak wiadomo kwestia aborcji jest głównym (lub jednym z najważniejszych) paliwem, dzięki któremu lewactwo stara się doprowadzić do rozedrgania emocjonalnego pewnych grup społecznych (w tym przypadku kobiet) i wyprowadzenia ich na ulicę w roli "mięska armatniego". To jest naturalny i tradycyjny sposób postępowania lewicy, która w zasadzie (może z jakimiś małymi wyjątkami) nie przyniosła światu nigdy nic pozytywnego i nie obdarowała go żadną pozytywną myślą ani żadnym pozytywnym działaniem twórczym (i tutaj muszę się przyznać z ogromnym wstydem, że jako nastolatek byłem... bezczelnym lewakiem, który masowo "łykał" wszystkie te antyreligijne brednie i był stałym czytelnikiem "Gazety Wyborczej" pana Adama "pozdrów brata" Michnika. Wyborcza, czyli taki polski "The New York Times" - była wówczas główną - poza jeszcze "Trybuną" i "Nie" Urbana - gazetą, którą wówczas namiętnie czytywałem. Potem mi przeszło owe lewicowo-liberalne zaczadzenie umysłowe, gdy zdałem sobie sprawę dokąd to wszystko prowadzi i gdy miast na antyreligijnych i antykościelnych hasłach, skupiłem się na analizie marksistowskich zbrodni i tego jak skutecznie potrafiono łamać ludziom kręgosłupy - nie tylko moralne - oraz niszczyć i mordować, mordować i raz jeszcze mordować. Tak właśnie dotarłem - sam z siebie - do dziejów i tradycji Żołnierzy Niezłomnych i skończył się lewicowy okres w moim życiu. Ale z drugiej strony, jak mawiał Marszałek Piłsudski: "Kto za młodu nie był socjalistą, ten na starość będzie sukinsynem" - ważne tylko aby wiedzieć kiedy opuścić ten lewacki matrix i potrafić przejrzeć na oczy. Ale, gdy słyszę kucerie od "Korwina Krula" czy Grzegorza "szczęść Boże" Brauna, która mieni się być "jedyną prawicą" i której członki - w dosłownym tego słowa znaczeniu - twierdzą że właściwie dobrze że stalinowskie sądy skazywały na śmierć w sfingowanych procesach politycznych Żołnierzy II Rzeczpospolitej, gdyż były to "sanacyjne buce", to dosłownie nóż mi się w kieszeni otwiera. Tego nawet nie da się komentować, ale pokazuje to również że obie strony -  zdeklarowane lewactwo i liberalna prawica korwinowska są właściwie jednakie, a różnice z naszego punktu widzenia niewielkie, podobnie jak dla Żołnierzy Wyklętych nie było ważne, czy polegną z ręki "czerwonego" Ruska, czy "brunatnego" Niemca, gdyż jeden i drugi był naszym śmiertelnym wrogiem).
 
Tak więc kompromis aborcyjny z 1993 r. uważam za właściwy, a jego naruszenie nie służy narodowej  zgodzie (dla lewactwa "aborcja" znaczy to samo, co dla prawicy hasło "LGBT"). Z drugiej jednak strony nawet prawnicze autorytety lewicowo-liberalne wypowiadają się w tej sprawie jednoznacznie: aborcja eugeniczna była niezgodna z konstytucją i wcześniej czy później Trybunał Konstytucyjny musiał orzec "oczywistą oczywistość" - jak mawiał klasyk. Te same liberalne autorytety (prof. Zoll, prof. Rzepliński) mówią wprost: "aborcja to morderstwo!", "aborcja to zło!", więc sprawa jest jasna i oczywista pod względem prawnym. Oczywiście decyzja Trybunału Konstytucyjnego wcale nie przesądza jeszcze o zmianie tego prawa, gdyż na to potrzeba zgody Sejmu i Senatu (a tam zapewne kwestie te będą procedowane a potem - kto wie - może nawet trafią do sejmowej "zamrażarki", gdzie pozostaną przez długi czas), więc jest to zaledwie prawne stwierdzenie stanu faktycznego - czyli niezgodności przesłanki eugenicznej z polską Konstytucją. Poza tym przesłanka eugeniczna w dużej mierze (w jakiś 70 %) dotyczy dzieci z zespołem Downa, ewentualnie z zespołem Turnera z którym również można żyć normalnie, natomiast trisomie (czyli aberracje chromosomowe) oraz ciężkie deformacje ludzkiego płodu (lewica opisuje to w sposób wręcz przerażający, jako zmuszanie kobiet do rodzenia prawdziwych potworków bez rąk, nóg, głowy, lub z niewykształconymi narządami wewnętrznymi) a to zaledwie może jakieś 7 % przeprowadzanych aborcji. Mimo to - jak zawsze - lewica potrzebuje swojej ofiary, którą będzie mogła cały czas "wyzwalać" i nie ma w tym momencie żadnego znaczenia kto będzie tą ofiarą - robotnicy i chłopi, homoseksualiści, czarnoskórzy, muzułmanie czy kobiety - ważne jest aby taką ofiarę mieć i móc na niej żerować wyzwalać ją bez końca, a często nawet wbrew jej woli (w tym przypadku należy taką ofiarę odpowiednio rozdygotać emocjonalnie i wmówić jej że za największego swego wroga powinna uważać - i tutaj już w zależności od ofiary": wrednych kapitalistów, heteroseksualistów, białych, chrześcijan czy mężczyzn. Szczególnie feministki są niezwykle łatwe do złowienia na ten lep, gdy wmawia im się że to wszystko przez mężczyzn (czyli wredny patriarchat) i że powinni stawać z nimi do "walki płci". Oczywiście w ramach tego lewicowego "wyzwalania" kobiet z okowów patriarchatu, kobiety w tym przypadku stanowią jedynie instrument, którym lewicowi aktywiści pragną rozwalić system społeczny i na jego gruzach dostać się do władzy, zaprowadzając powszechny porządek grobowy nowy, idealny świat.
 
 
KIBICE BRONIĄ KOŚCIOŁÓW W CAŁEJ POLSCE
 
 

 
Niestety, temat aborcji w Polsce (choć wciąż medialnie i emocjonalnie niezwykle łatwy do rozegrania i emocjonalnego rozdygotania głównie młodych dziewuszek), tak naprawdę nieco się już przejadł po tzw.: "czarnych protestach" z 2016 r., na których feministkom udało się wyprowadzić na ulice kilkadziesiąt tysięcy młodych kobiet (i wspierających ich lewaków, czyli takich mentalnych cuckoldów). Dziś sytuacja jest zupełnie inna, a powrót do tamtych czasów (i frekwencji) jest praktycznie niemożliwy z różnych względów (nie tylko ze względu na Covid-19), przez co obecne marsze - organizowane w wielu miastach - są nieliczne i jedynie specjalna medialna oprawa propagandowa, oraz ujęcia robione pod odpowiednim kadrem, są w stanie sprzedać społeczeństwu kit "kilkunastu tysięcy wkurwionych macic" (swoją drogą, to na ten temat powstają już uliczne dowcipy, ostatnio słyszałem jak pewien facet przechodzący przez ulicę ze swym kompanem i widzący nadjeżdżające auto które prowadziła kobieta - stwierdził: "Uważaj, bo macica jedzie!"). Dziś te protesty są nie tylko nieliczne, ale wręcz żałosne, jako że główne hasła na nich występujące, to przede wszystkim wulgaryzmy w stylu: "Wypierdalać!", "Jebać!", "Dupa!", "Sku...yny!", oraz próby dewastacji budynków oraz świątyń - czyli można rzec że zwykły uliczny szlam, który sprowadza te kobiety (choć na tych protestach przede wszystkim dominują lewicowi aktywiści i zawodowi prowokatorzy w typie: "Margota", "księżniczki" Lempart czy posłanki Schleswig-Holstein Scheuring-Wielgus) do roli szambonurków. W zasadzie w tym temacie nie ma o czym więcej pisać, a te pokrzykiwania niektórych "ulicznic" typu: "skurwysynie wyskocz do kobiety" (😂) - są co najwyżej bardzo zabawne. Oczywiście ogromną frekwencję stanowią również aktywiści lgbt (ze swoimi tęczowymi szmatami), oraz jak zwykle niedobitki polskiej antify. Tyle w temacie "protestu wściekłych macic"". Warto też dodać, dlaczego PiS zdecydował się wrzucić ten (odbezpieczony granat) w środku pandemii i poszedł na "wojnę z kobietami". Otóż bez wątpienia należy stwierdzić jasno i otwarcie - wbrew logice że Prawo i Sprawiedliwość może tylko na tym temacie zyskać (dlatego też między bajki można włożyć rytualne teksty na liberalno-lewicowych portalach o "końcu Pis-u").
 
 
MILIONY WŚCIEKŁYCH "MACIC" 
PROTESTUJĄ W WARSZAWIE
 



 

 
Jarosław Kaczyński - choć jest już politykiem dość wiekowym (choć może nie aż tak bardzo, jak chodząca demencja Joe Biden - który ostatnio nawoływał nawet aby... na niego nie głosować 👍), to jednak wciąż potrafi skutecznie wrzucać takie tematy zastępcze, które odwracają uwagę Polaków od innych kwestii, a poza tym ostatecznie powodują (w dłuższej perspektywie) wzrost poparcia dla jego partii. Nie może być inaczej (choć to też zależy od działań PiS-u na obszarze gospodarki, walki z Covid-19 i wprowadzenia, czy też niewprowadzenia ewentualnego lockdownu), gdyż tym samym PiS daje jasny sygnał że po pierwsze przestał być "papierkiem lakmusowym" testującym uzyskanie jakiegoś modus vivendi z lewicą, w zamian za poczynione wobec niej ustępstwa i stawia na jasną kartę "obrony życia" (dotychczasowe próby zjednania sobie lewactwa okazały się totalną porażką PiS-u). Po drugie danie też sygnału, że partia rządząca stoi po stronie prawa (czyli zarzut o nieprzestrzeganiu konstytucji i praworządności - który był tak ochoczo podlewany przez naszą opozycyjną folksdojczerię - okazał się zupełnie chybiony), po trzecie i najważniejsze - PiS odwrócił uwagę społeczeństwa od kwestii pandemii i walki z Covid-19, która (jak widać) nie idzie władzom najlepiej (stąd tak częste zmiany decyzji: jak choćby twierdzenie że puby, siłownie i baseny wciąż mogą pozostać otwarte, jeśli tylko zostaną tam zastosowane najwyższe środki ostrożności, po czym po kilku dniach okazuje się że muszą zostać zamknięte, albo wprowadza się czerwoną strefę epidemiczną na terenie całego kraju, a jednocześnie deklaruje się że nie zostanie wprowadzony lockdown, by po kilku dniach twierdzić że nie można tego tak do końca wykluczyć - notabene, jeśli PiS ponownie zamknie kraj i zamrozi gospodarkę, ja sam przyłączę się do anty-pisowskich ulicznych protestów 😣). Dzięki sprawie aborcji, skutecznie odwrócono uwagę społeczną od prawdziwych problemów kraju, a idę o zakład że za jakiś czas PiS tak wszystko pozmienia, że w praktyce wciąż wszystko pozostanie po staremu w kwestii aborcji eugenicznej, czym ponownie Jarosław rozładuje wzburzone emocje (trzeba bowiem pamiętać że lewactwo to jest choroba umysłowa. Oni - poza kilkoma decydentami na samej górze - nie myślą logicznie i w swej niepomiernej głupocie tak przeciągną strunę, że społeczne poparcie dla kwestii "zmuszania kobiet do rodzenia martwych płodów" szybko stopnieje. To jest bardzo ważne, bowiem ci ludzie nie znają umiaru, a to bardzo łatwo można politycznie wykorzystać i PiS - czy też Jarosław Kaczyński -  jest w tej kwestii prawdziwym mistrzem).
 
Im dłużej temat aborcji eugenicznej będzie wałkowany, tym więcej PiS ma możliwości "wyruch...a" lewicy we wszystkie możliwe otwory i postawienia siebie w roli jedynego sprawiedliwego (ostatecznie pozostawiając wszystko po staremu), a tamci stracą tylko masę energii i znów pokażą się społeczeństwu ze swej prawdziwej "najlepszej" strony (czyli miotania wulgaryzmów i mazania po fasadach kościołów). A należy pamiętać że jest coś takiego jak zmęczenie materiału, problem w tym (ja akurat się z tego cieszę, bo nie wyobrażam sobie rządów lewackich radykałów w Polsce) że lewica mentalnie nie jest zdolna aby to pojąć. Im wystarczy dać jeden palec to rzucą się po całą rękę, a gdy dostaną prztyczek w nos, to są wielce zdziwieni co się właściwie stało - przecież miało być tak miło: rewolucja, Kaczyński, Jeb..ć PiS!, Kaczyński, rewolucja, aborcja i wypi....ać! a tu nic. Łola Boga, gdzie jest policja - bo "faszyści" nas biją 😄. Tak to właśnie wygląda. Cóż, głupich nie sieją, sami się rodzą.
 
 
 
PS: Przewodniczący Związku Mniejszości Niemieckiej w Gdańsku - Roland Hau (hau-hau 😂), spytał ostatnio na swym profilu na Facebooku: "Patrząc na to, co się właśnie teraz na naszym przykładzie dzieje, mam pytanie: Czy naprawdę, w swoim bezkrytycznym patriotyzmie, cały czas chcecie zwierzchności Warszawy, a dokładnie jej żoliborskiej dzielnicy, nad naszym wspólnym Gdańskiem?". Na tak postawione pytanie, odpowiedź może być tylko jedna - panie Hau, doprawdy niech pan tak nie szczeka, skoro przygarnęła pana gościnna polska ziemia, bo inaczej dziś wraz z innymi "wypędzonymi" zasilałby pan jakieś lokalne ziomkostwa i celebrował pamięć nazistowskiej niemieckiej przeszłości Gdańska. Dziś Gdańsk jest w stu procentach miastem polskim, więc takie pytanie uważam że bezprzykładne drogi panie. I to nie jest żaden "nasz Gdańsk", gdyż pan (bez względu na to czy się na tej ziemi rodził, czy nie) jest tu tylko gościem, a miasto jest polskie. Jeśli pan ma jakieś inne preferencje narodowe, to nic nie stoi na przeszkodzie aby wyjechał sobie pan tam, gdzie wciąż panuje "zwierzchność Berlina". Tylko proszę się pospieszyć, bo nie wiadomo co też się stanie w przyszłości. Wystarczy bowiem spojrzeć na mapę jakie granice miały Niemcy w 1914 r., jakie w 1937 r. a jakie mają obecnie. Może bowiem nadejść taki dzień, że obudzi się pan, a i Berlin będzie już polskim miastem i nie będzie już dokąd wyjechać.
 
 
PS2: Amy Coney Barrnett została wreszcie zaprzysiężona na sędzię Sądu Najwyższego USA. I bardzo dobrze - to właśnie więcej takich kobiet potrzebujemy, takich, które potrafią skutecznie łączyć ze sobą zarówno karierę zawodową, jak i macierzyństwo i wychowywanie dzieci (Amy ma ich siedmioro) i które wiedzą że życie nie polega tylko na przyjemnościach "macicy" a jest sumą doświadczeń które formują nas jako ludzi, a nie rozdygotane emocjonalnie zwierzęta. Wielki szacunek dla normalnych kobiet, a dla całej reszty feminazistek szczere i serdeczne: wypie...ć!
 
 
 
 

poniedziałek, 26 października 2020

APOLONIUSZ - POGAŃSKI JEZUS - Cz. VI

KIM BYŁ NAJBARDZIEJ TAJEMNICZY

"RÓWIEŚNIK" JEZUSA?

 
 

 ŚWIĄTYNIE APOLONIUSZA z TYANY 

Cz. I

 
 
PODRÓŻE I ODWIEDZONE ŚWIĄTYNIE 
PRZEZ APOLONIUSZA Z TYANY
 

 
Wiele było świątyń które w ciągu swego długiego żywota odwiedził Apoloniusz. Urodził się on w zamożnej i wielce szanowanej rodzinie z Tyany, co też stanowi pewne rozróżnienie z postacią Jezusa z Nazaretu. Ten bowiem miał przyjść na świat w warunkach dość ubogich (narodziny w stajence w Betlejem) i choć rodzina jego (ludzkiego) ojca - Józefa - sięgała czasów Abrahama, to jednak w roku narodzin Jezusa, była to rodzina rzemieślników, kowali i cieśli. Maryja też miała co prawda sławnych przodków w swym rodzie, ale w ogromnej większości była to rodzina mieszana (o syryjsko-egipsko-fenicko-greckich korzeniach) i w dużej mierze tylko symbolicznie mogła być nazywana rodziną żydowską. Natomiast Apoloniusz przyszedł na świat w zamożnym rodzie, przez co nie musiał - tak jak Jezus - uczyć się zawodu rzemieślniczego i od razu mógł zgłębiać zasady filozofii, które potem w ciągu swego życia jedynie rozwijał i udoskonalał. Apoloniusz miał lat 14 gdy przestąpił próg świątyni Asklepiosa w Aigai, Jezus zaś 12 (prawdopodobnie 13 - gdyż był to wiek, w którym młody Żyd przestawał być już dzieckiem i wchodził w świat mężczyzn), gdy wraz z rodzicami przybył do Świątyni Jerozolimskiej na święto Paschy. Świątynia w Aigai była miejscem, gdzie młody Apoloniusz zdobywał wiedzę na wykładach u stoika - Chryzypa oraz pitagorejczyka (a raczej bardziej epikurejczyka, gdyż kierował się on zasadą, iż fundamentem do którego powinien dążyć każdy człowiek - jest szczęście i takie życie, w którym ból i cierpienie jest ograniczone do niezbędnego minimum) Euksenosa z Heraklei (Apoloniusz, gdy opuszczał Aigaię w wieku 16 lat, przekonał swego ojca by tego ostatniego nauczyciela obdarzył w podzięce wygodną willą). Jezus z Nazaretu pierwszy raz przybył do Jerozolimy prawdopodobnie ok. 9 roku naszej ery (czyli za ostatnich już lat rządów Oktawiana Augusta), natomiast Apoloniusz z Tyany (wysłany najpierw przez ojca do Tarsu) podjął naukę w Aigai zapewne w roku 16 naszej ery i kontynuował ją przez dwa kolejne lata.
 
Świątynia w Aigai w Cylicji do której uczęszczał na nauki młody Apoloniusz, była poświęcona bogu Asklepiosowi - patronowi lekarzy. Ów syn Apollona i ziemskiej kobiety Koronis - ocalony przez ojca przed gniewem Zeusa - stał się następnie największym i najpopularniejszym symbolem antycznej medycyny (prócz jego świątyń, starożytni lekarze praktykowali również w świętych przybytkach "Białej Bogini" Ejletyi, a także w świątyniach Pajona, Ateny, Artemidy oraz Apollona). Wąż (który do dziś jest symbolem aptek i ośrodków medycznych) oraz kret (po grecku "asklepa" - skąd też wzięło się imię boga) byli jego nieodłącznymi symbolami, zaś małżonką stała się bogini Epione (przynosząca ukojenie w bólu). Ich potomstwo również ściśle związane było z medycyną - dwaj synowie: Podalejrios i Machaon - stali się najznakomitszymi lekarzami (tego pierwszego Homer w Iliadzie nazwa: "Mężem znamienitym, wartym stu innych mężów"), zaś córki: Hygiea (od niej to wzięło się słowo "higiena" - oznaczające dbanie o czystość i porządek podczas wykonywania zabiegów medycznych) i Panakiea (od niej zaś pochodzi słowo "panaceum" - oznaczające uniwersalny lek na wszystko) stały się symbolami praktyk nieodłącznie związanych z medycyną. Kapłani świątyń Asklepiosa, tworzyli potem prawdziwe klany medyczne (zwane "Asklepiadami"), które praktykowały niesienie pomocy ludziom w chorobie zarówno w świątyniach, jak i poza nimi. Było też kilka głównych szkół medycznych, gdzie praktykowali nauki młodzi adepci uczący się na lekarzy. Świątynia w Aigai (do której uczęszczał Apoloniusz) podlegała pod szkołę lekarską w Knidos (południowo-zachodnia Azja Mniejsza, nad Morzem Egejskim), choć wiele było również elementów zaczerpniętych ze szkoły z Kos (wyspa na Morzu Egejskim leżąca na północ od Knidos). Szkoła w Knidos słynęła z wielu zastosowań w dziedzinie medycyny praktycznej a lekarze tam praktykujący, potrafili przeprowadzać nawet bardzo skomplikowane zabiegi operacyjne. Podstawą tamtejszej nauki było twierdzenie o "równowadze cieczy" w organizmie, które polegało na przeświadczeniu, że jak długo soki (krew, żółć, flegma i czarna żółć) znajdują się w stanie równowagi humoralnej, tak długo organizm jest zdrowy, ale gdy jedna z cieczy wystąpi w formie bardziej ostrej, wówczas powstaje zapalenie danego narządu, w którym pojawia się nadmiar "soków". Stosowano więc praktyki zmierzające do przywrócenia równowagi cieczy w organizmie, a głównie żółci i flegmy (gdyż krwi przyznawano niewielką rolę), opierając się na doświadczeniach Hipokratesa z Kos i Alkmeona.
 
 

 
Największym jednak ośrodkiem medycznym w czasach Apoloniusza z Tyany, był bez wątpienia sam Rzym - do którego prowadziły wszystkie drogi Imperium Romanum i który absorbował wszelkie nowinki (nie tylko medyczne) z całego obszaru którym władali dumni Kwiryci z miasta Romulusa. Zresztą Rzymianin z I, II a nawet III wieku naszej ery, gdyby przeniósł się do Europy z wieku XVI, XVII czy XVIII, byłby mocno zdegustowany poziomem sanitarnym ówczesnych miast, gdyż Rzym antyczny bardziej przypominał nasze współczesne miasta, niż te ze średniowiecza, renesansu czy baroku. Gdyby Rzymianin ujrzał Londyn lub Paryż w XVII wieku, byłby przerażony stanem sanitarnym ulic (w tym zaopatrzenia w wodę) oraz częstokroć wonią mieszkańców tych miast. W chwili narodzin Jezusa z Nazaretu i Apoloniusza z Tyany, Rzym zaopatrywało w wodę pitną aż sześć akweduktów (pierwszy, zwany Appijskim - wzniesiony został przez Appiusza Klaudiusza Cekusa w 312 r. p.n.e.), w sto lat później zaś - już dziesięć, które to codziennie do miasta dostarczały 950 milionów litrów wody pitnej. Były tam też liczne łaźnie (publiczne i prywatne), a te największe mogły jednorazowo pomieścić nawet 1600 osób (Rzymianie zresztą budowali sauny również w każdym mieście na prowincji, zaś kilka ośrodków wprost zamienili w lecznicze uzdrowiska. Przecież tak popularne od XVIII wieku angielskie Bath i niemieckie Wiesbaden - również wznieśli Rzymianie). Miasta zaś w Imperium były czyste (w Rzymie nad oczyszczaniem dróg miejskich i dostarczaniem do stolicy żywności, czuwali edylowie w innych miastach zaś urzędnicy magistraccy), poza tym panował całkowity zakaz chowania zmarłych w granicach miast (stąd ludzi chowano za murami, przez co pola na drogach dojazdowych często były zasiane nagrobkami), czego potem przestano już praktykować. 
 
Gdyby więc w jakiś cudowny sposób Rzymianin z I lub II wieku dostał się do Paryża lub bezpośrednio na dwór Ludwika XIV do Wersalu, zapewne umarłby z przerażenia i panującego tam fetoru, gdyż w Wersalu (a co za tym idzie w wielu innych francuskich zamkach) nie było toalet, więc cały dwór po prostu... wypróżniał się bezpośrednio na korytarzach lub też do kominków, a służba chodziła i sprzątała "pańskie gówno" (stąd taka popularność pachnideł we Francji - czymś przecież trzeba było przykryć fetor świeżego kału i moczu). Zresztą należy dodać, że średniowieczna Francja (i Europa) była znacznie czystsza niż ta, z czasów renesansu czy panowania "Króla Słońce", a w zamkach nad Loarą były wówczas zainstalowane latryny. Jednak z nastaniem "Wieku Rozumu" który wyparł to "ciemne średniowiecze" - latryny zniknęły z zamków, gdyż uznano że są niegodnym elementem wystroju wnętrz. Zatem piękno Wersalu odrzucał smród jego pomieszczeń, ledwie tylko maskowany rozsiewanymi przez służbę pachnidłami (notabene, gdy królewicz francuski Henryk de Valois - ten co lubił przebierać się za kobietę i wolał towarzystwo samych mężczyzn - został w 1573 r. wybrany królem Polski i Litwy, był niezwykle zdziwiony, gdy na Wawelu w Krakowie ujrzał nie tylko latryny do wypróżniania się, ale i prysznice do brania kąpieli na stojąco. Pierwotnie Henryk był tym zdegustowany, ale szybko mu się to bardzo spodobało i gdy w 1574 r. wrócił do Francji po śmierci swego brata - Karola IX -  kazał te wszystkie "nowinki" zamontować również w Pałacu Królewskim w Luwrze).
 
 
 CO PRAWDA NIE PRZEPADAM ZA TYM PROGRAMEM, W KTÓRYM CELEBRYCI POD WPŁYWEM ALKOHOLU KOMENTUJĄ KLUCZOWE WYDARZENIA Z HISTORII POLSKI. JEDNAK WSPOMNIANY WYŻEJ TEMAT ZAFASCYNOWANIA HENRYKA WALEZEGO SANITARNYMI "NOWINKAMI" Z WAWELU, POKAZANY TU ZOSTAŁ OD 8 MINUTY
 

 
Warto też przytoczyć tekst przysięgi lekarskiej Hipokratesa z Kos (żył w latach ok. 460 - ok. 377 r. p.n.e.), którego rodzina od pokoleń zajmowała się medycyną. Przysięga ta (po pewnych modyfikacjach) stała się oficjalnym przyrzeczeniem lekarskim obowiązującym aż do naszych czasów, a w starożytności przyjęły ją wszystkie główne szkoły medyczne Hellady (w Krotonu, w Knidos i w Kos). Brzmiała ona następująco: "Przysięgam na Apollina, na Asklepiosa, na Hygieę i Panakieę, na wszystkich bogów i boginie i biorę ich na świadków (w późniejszych czasach mówiono po prostu: "Przysięgam na samego Boga Wielkiego" lub "Boga Jedynego"), że przy pomocy praktyk morderczych nie zniszczę przez chorobę nikogo, ani cudzoziemca, ani krajowca, nikt nie wciągnie mnie przez podarunki, ażebym popełnił straszną zbrodnię, dając środki nędzne, zdolne przyczynić zło śmiertelne - nawet przez przyjaźń nie dam ich drugiemu. Lecz wznoszę ręce pobożnie do nieba i we wszystkim mam myśli wolne od brudów zbrodni. Starać się będę czynić to, co będzie mogło chorego ratować i wszystkim dostarczę zdrowie, które zachowuje życie" (tekst przysięgi pochodzi z IV wieku p.n.e.). Natomiast sam Hipokrates tak pisał o zawodzie lekarza: "Lekarz winien odznaczać się dostojną prezencją, powinien mieć zdrowy wygląd człowieka dobrze odżywionego. (...) Dalej lekarz powinien dbać o czystość swej osoby, nosić schludne szaty oraz używać olejków o miłej woni i naturalnym zapachu.(...) Niech lekarz nie czyni przy tym niczego zbytecznego ani dziwacznego". Przypomniałem o tych właśnie praktykach rodów Asklepidów (którzy swe dzieci uczyli już od najmłodszych lat jak zgłębiać wiedzę medyczną i którzy przyjmowali w budynkach zwanych jatreionami - w których były zarówno izby przyjęć, jak i pokoje dla chorych i izby operacyjne, a także oddzielne pomieszczenia z niezbędnymi przyrządami medycznymi) nie tylko dlatego, że Apoloniusz z Tyany słuchał wykładów swych nauczycieli w świątyni boga Asklepiosa w Aigai, ale również dlatego, że Apoloniusz już w dojrzałym życiu nie tylko potrafił skutecznie leczyć ludzi na różne choroby i dolegliwości, ale także (podobnie jak Jezus Chrystus) umiał... wskrzeszać zmarłych. 
 
O tym jednak (i o nieziemskim pochodzeniu jego duszy) opowiem w kolejnych częściach, teraz jednak chciałbym przejść do następnej świątyni jaką jeszcze za młodych lat odwiedził Apoloniusz (przybył tam będąc w wieku 25 lat, po odbyciu pięcioletniej próby milczenia), a mieściła się ona na Cyprze w tamtejszym mieście Pafos, a należała ona do bogini piękna i miłości - boskiej Afrodyty. Asklepios i Afrodyta byli więc pierwszymi bóstwami których świątynie odwiedził Apoloniusz z Tyany, ale to właśnie w tej drugiej świątyni Afrodyty - zaczął ów "filozof" głosić swą wiedzę (Jezus nie nauczał w Świątyni Jerozolimskiej, ale szanował ten przybytek, czego dowodem było wypędzenie stamtąd kupców, które miało miejsce mniej więcej w tym samym czasie, w którym Apoloniusz przebywał w świątyni Afrodyty Cypryjskiej (Kyprydy).
 
 
 
 CDN.
 

sobota, 24 października 2020

RĘKOPISY NIE PŁONĄ! - Cz. III

CZYLI SPISANE PAMIĘTNIKI

z KLUCZOWYCH WYDARZEŃ

w DZIEJACH POLSKI I ŚWIATA

 
 

 
 

I

PAMIĘTNIK BOHDANA JANUSZA

Cz. III

 
 

 
 
 PAMIĘTNIK AUTORSTWA HISTORYKA I ETNOGRAFA BOHDANA JANUSZA, OPISUJE WKROCZENIE WOJSK ROSYJSKICH DO LWOWA (PO EWAKUACJI STAMTĄD WOJSK AUSTRIACKICH) NA POCZĄTKU I WOJNY ŚWIATOWEJ I OKUPACJĘ TEGO MIASTA, TRWAJĄCĄ od 3 WRZEŚNIA 1914 r. do 22 CZERWCA 1915 r.
 
 
 
 
"293 DNI RZĄDÓW ROSYJSKICH 
WE LWOWIE"
 
 
 
 
 
Kiedy oficyalny Lwów troskał się o parlamentarne ustosunkowanie do nieprzyjaciela, obejmującego miasto w posiadanie, szersze masy zajęte były nie mniej ważnemi dla nich sprawami. Tematem, oczywiście, wyłącznym rozmów wszystkich były owe pierwsze patrole kozackie - nie wszyscy potrafili zdobyć się na przykrość oglądania ich na własne oczy, ale wszystkich bez wyjątku w najwyższym stopniu ciekawiły pytania, jak się osławieni ci opryszki zachowują, jak odnoszą się do ludności i jak wreszcie wyglądają? Nadziei, pokładanej w ich wątpliwej uczciwości nie zawiedli też oni. Pierwsze co uważali za stosowne, było wstąpić do składu z zegarkami przy ulicy Akademickiej, zażądać kilku zegarków, schować je do kieszeni i na odchodnem owiadczyć, że za powrotem z wojny wyrównają należytość. Rozumie się, że właścicielowi nie wypadało nic innego, jak "z całą gotowością" przystać na podobne oświadczenie, ale i równocześnie zaraz z miejsca przekonać się na własnej skórze, jak sceptycznie odnosić się należy do oświadczenia generałów, że pragną "aby życie miasta toczyło się zwykłymi torami" .Sklepy polecono trzymać otwarte, ale zdawało się to nie koniecznie bezpiecznem i to tem bardziej, że podobne zajścia przytrafiły się i w innych miejscach. Nie było jednak sposobu na to. Ludzie z trwogą myśleli, co czeka ich w ciągu dalszym (...) Z oburzeniem serdecznem opowiadano sobie, iż znalazły się osobniki, które (...) nawet uznały za konieczne obsypać, zdziwionych tem niepomiernie kozaków, bukietami kwiatów, albo oczekiwać ich na ulicy z flaszką wódki i zakąskami. Dla sprawiedliwości nadmienić trzeba, iż podobnymi dowodami aż nazbyt wielkiej gościnności dażyli obcych żołnierzy przede wszystkiem ci, którzy z niecierpliwością ich tu oczekiwali, albo też i ci, którzy mając grzbiety giętkie, gną je zawsze przed siłą, chociaż jak najserdeczniej by jej nienawidzili.  
 
Dotkliwą odprawę dał jakiś kozak pewnym paniom, zdobnym w czerwone krzyże, które na gwałt nakłaniały go do wypicia kieliszka wódki mimo, że wypraszał się od tego bardzo energicznie. Przekonywały go żargonem polsko-ruskim, że wódka nie jest, broń Boże, zatruta i że sprawi im przyjemność, jeśli ją wypije. Oburzony tem służalstwem wreszcie kozak splunął przed owemi pańmi i odwróciwszy się pogardliwie odjechał. Scenie tej przyglądało się wiele osób, a napiętnował ją też jeden z dzienników. Nie była jednak ona wyjątkową. Mizerna obawa o całość swoją, na którą zresztą nikt ani myślał dybać, pozbawiła poczucia godności ulicę lwowską (...) Tak zachowywało się co było w danej chwili na ulicy, a nadmienić należy, że przeważnie świeciły one pustkami, albowiem na ogół ludność wolała zaoszczędzić sobie przykrego widoku tych, którzy łupieżcze zagony swe gnali na ojców, synów i braci naszych. Na mieście znaleźli się tylko przypadkowi przechodnie, a poza tem prawie wyłącznie, zwykli w takim wypadku gapie. Witali zaś "zwycięskich oswobodzicieli" i ci, którym przynosili oni wolność (bezkarnego już obławiania się rublami), a dziwnym sposobem i ci, którzy się tylko najciężczej od nich niewoli spodziewali. Jednych wygnały na ulicę uczucia najszczerszej wdzięczności (za hojnie otrzymywane ruble), drugich zaś, ogromny respekt przed knutem (...). Znalazły się więc w porę kwiaty, całusy od dziewic nadobnych, wiwaty, papierosy, wódka... i zapewnienia ogromnej radości z powodu możności przywitania i oglądania na własne oczy dzielnych, zwycięskich żołnierzy sławnego cara! Oczywiście, nie przeszkadzało to bynajmniej po kątach markować równocześnie swego ultra-austryackiego patryotyzmu!
 
 

 
Oto pierwsze, z czem nowi panowie miasta uznali za stosowne zwrócić się do ludności, było zapewnienie, iż sznurek czeka każdego, kto najdalej do godziny 6 rano nie odda broni palnej i siecznej, jakąby posiadał w domu. Można przedstawić sobie konsternacyę, jaka zapanowała w mieście całem, zwłaszcza na zawiadomienie wszystkich mieszkańców z osobna przez członków Straży Obywatelskiej, iż dla "bezpieczeństwa i pewności" nie wadziłoby oddawać i większe noże kuchenne, noże do krajania papieru i w ogóle tym podobną niebezpieczną broń sieczną. Obawa ogromna przed Moskalami w ogóle, (...) a wreszcie zapewnienie obwieszczenia, że w dniach następnych odbędą się po domach rewizye, przeraziły wszystkich niepomiernie. I oto, obserwować można było rzecz ciekawą. Kilka dni przed swem ustąpieniem poleciły ludności władze austryackie złożenie na policyi wszelkiej posiadanej broni, na co ogólnie odpowiedziano zastosowaniem się do rozkazu. Kiedy więc wyszedł nakaz podobny od władz rosyjskich, zdawało się, że chyba niewiele tej broni znajdzie się jeszcze u ludzi, ale znane wszystkim metody rosyjskie cudów w tym względzie dokazały, każąc ludności naszego miasta dokonywać odkryć formalnych w domach własnych. Ze zdziwieniem przed samymi sobą przekonali się ludziska, iż właściwie domy ich to prawdziwe arsenały broni najwymyślniejszej, bo oto dowiedzieli się, że całości armii cara równie dobrze jak armaty i karabiny zagrażać mogą pukawki dziecinne, brauningi z blachy cynkowej, srogie piki i halabardy z blachy a nawet i drzewa, noże dłuższe nad 20 cm., siekacze do mięsa, nie mówiąc już o ziejących ogniem "karabinkach", śmiercionośnych wiatrówkach, ostrych jak brzytwy szpadach urzędniczych, z mnóstwa względów podejrzanych karabelach itp. Kiedy więc Lwowianin każdy rozejrzał się dokładnie po swojem obejściu, z rozpaczą się przekonał, że właściwie żyje niejako w składzie broni, którą zatem trzeba będzie żmudnie przeekspedyować na ratusz, by za dni kilka nie stać się żerem wron i kruków. Z żalem przyszło się żegnać kucharkom z nożami, z siekaczami, któymi tak sprawnie manipulowały, nie przypuszczając nawet nigdy jak niebezpieczną broń w swym ręku dzierżą.
 
W pokoju dzieci najwięcej było tego niebezpiecznego materyału wojennego, bo chłopcy nasi za największą przyjemność uważali zbroić się w karabiny, pistolety i rewolwery w zabawach swych "w żandarna i zbója". Świadkiem sam byłem, jak chłopak z pierwszej klasy gimnazyalnej, żegnając się z karabinkiem swym i wiatrówką, tylko dlatego się nie rozpłakał iż zapowiedziano mu szybki zwrot własności. Bojaźliwszym mamom i tego było jeszcze za mało, bo dla zasady "pewne jest pewne", kazały dzieciakom pożegnać się z blaszanemi halabardami, z pięknie lśniącymi szabelkami i groźnymi "brauningami". Wszystko to powędrowało do Magistratu na skład, z którego już nigdy nie miało powrócić do właścicieli prawowitych, wywiezione, zdaje się, do arsenału państwowego, lub do mającego się otworzyć Muzeum wojennego w Petersburgu, jako trofea, zdobyte na Austryakach. Kto na własne oczy nie oglądał tej "broni" składanej 3 września  przez całe popołudnie, wieczór, noc i nad ranem, ten nie da z pewnością wiary temu, co czyta obecnie. A jednak nie ma w tem żadnej przesady (...). Widziałem służącą jakąś, która oburącz ściskała pęk olbrzymi halabard i pik dekoracyjnych, spiesząc się na gwałt, by w czas złożyć ten niebezpieczny ładunek i tym samym uratować swej pani życie. Pocieszny był widok ludzi, objuczonych połamanemi lufami od jakichś strzelb przedpotopowych i tym podobnej bronią. Oddawali ludziska wszystko, wnosząc z tak osławionych metod rosyjskich, iż wystarczy im znalezienie u kogoś śrubki od karabina, by oskarżyć go o ukrywanie w domu całej bateryi ciężkich hałubic, a w najlepszym razie znaleźć tylko pretekst do nałożenia kilkutysięcznej kary pieniężnej lub wywiezienia w "dalsze gubernie cesarstwa" (...). Żal było oglądać przepiękną broń luksusową, myśliwską, stare szpady urzędnicze przeznaczone na zatracenie - powiedziano wprawdzie ludziom, że będą mogli potem odebrać swą własność, ale chyba bardzo mało było tak naiwnych, by w to uwierzyć. Istotnie też wywieziono wszystko w kilka dni potem, na kilku dobrze wyładowanych automobilach i wozach. Uratowano zaś broń zbieracką, historyczną, ze zbiorów prywatnych, których we Lwowie było kilka. (...) Wszystkie je ulokowano w Muzeum Miejskim im. króla Jana III Sobieskiego, gdzie broń swoją złożyli i bardziej przewidujący myśliwi, pewni nieuniknionego losu broni złożonej w Magistracie.
 
 

 
Wspomnieliśmy już o tem, iż w nocy z 2 na 3 września Lwów znalazł się bez pana - tę to chwilę wypatrzyli sprytnie mieszkańcy przedmieść oraz sąsiedzi opuszczonych gmachów rządowych, miarkując w zachłannych swych kombinacyach, iż nic nie stoi na przeszkodziewyprużnieniu ich dokładnemu i ogołoceniu z wszelkiej zawartości. Najwięcej apetytów podobnych obudził dworzec kolei żelaznej, budynki Cytadeli, liczne kasarnie, oraz składy wojskowe. Tłumy całe rzuciły się na nie zaraz po opuszczeniu przez wojsko, rozpoczynając grabież zrazu od zapasów żywności, a następnie i od wszystkiego, co tylko pod ręce wpadło. Na dworcu smutnemu losowi uległy porzucone przez zbiegów kufry, walizy, torby, tłumoki i tym podobny dobytek, niejednokrotnie znacznej nawet wartości, a niemniej i zapasy towarów w wagonach i magazynach. Do eksploatowania ich wzięto się nawet na większą skalę, jak wnosić można choćby z tego, że kilku lwowskich engrosistów zaopatrzyć się miało w góry całe mąki, cukru, kawy i tym podobnych materyałów, dyktując następnie według swego uznania ceny nielitościwe za nie w handlu detalicznym. (...) Brał zaś, kto tylko jako tako czuł się na siłach do dźwigania mącznych worów, słodkich skrzyń i pełnych beczek, a umiał wytłumaczyć sobie, iż lepiej to zabrać biednemu człowiekowi, niż pozostawić dla pogańskiego Moskala. Przekonaniem tem rozgrzeszali się wszyscy (...). Właściwie to i rzeczy nawet bardzo ciężko ruchome nie mogły się ostać przed gruntownem wyrugowaniem z miejsca, bo wcale nie wyjątkowym był widok ludzi, dźwigających np. pianina, fortepiany, kredense, biurka, stoły, szafy, kasy żelazne, maszyny do pisania i szycia, i w ogóle meble z gabinetów, mieszkań i kancelaryi wojskowych i urzędniczych. Na Janowskiem i na Błoniach wypróżniano nawet stajnie i składy siana, a wywlekano też wozy z zaprzęgami, sanie, beczkowozy i tym podobne sprzęty gospodarskie. Na Cytadeli odkryto formalną kopalnię zapasów żywnościowych, opałowych, a nie gardzono i butami, rzemieniami, narzędziami rzemieślniczemi, meblami, obrazami, ubraniami i wszystkiem zresztą co tylko nawinęło się pod drapieżne ręce. Bezczelność jakiegoś rabusia doszła nawet do tego, iż - jak się sam o tem naocznie przekonałem - dla tem wygodniejszego i gruntownego ograbienia pakownych sal Cytadeli, zajechał pod nią z ogromnym wozem spedycyjnym, który już kompletnie naładowany podziwiać mogłem.

Chwile pierwsze zajmowania Lwowa przez Rosyan wprawiły więc w ruch i zamieszanie ludność całą bez wyjątku, ale nie wszystkich w jednakowy sposób. Kiedy bowiem jedni z obawy przed rewizyami wypróżniali na gwałt szuflady i szafy z podejrzanych książek i druków, a przy sposobności szukali za bronią, inni zajęli się intratnym grabieniem  i "ratowaniem przed Moskalem" zagrożonej własności cudzej lub wreszcie wyszli na ulice, by podziwiać, witać, za wczasu zjednywać sobie  przyszłych groźnych panów. Większoąć jednak zgnębiona i wprost zrozpaczona zamknęła się w domach, nie chcąc bezwarunkowo oglądać niepożądanych gości, nastrój pod tym względem panował wręcz grobowy. W takim stanie rzeczy, pokazywać się zaczęły w mieście, po godzinie 3 po południu, pierwsze większe oddziały piechoty, konnicy i artyleryi, dążące od rogatki Łyczakowskiej, Żółkiewskiej i Zielonej, a spieszące na Gródecką, Janowską i Stryjską. Zajęto komendę przy placu Bernardyńskim i przy ulicy Wałowej - artylerya obsadziła Cytadelę, a piechotę rozmieszczono w reszcie kasarń lwowskich. Pierwszym jednak przedstawicielem Rosyi na terytorium Lwowa był kierujący pociągiem kolejowym, który we czwartek (3 września)  rano o godzinie 10 stanął na Podzamczu, a o 11 był już na głównym dworcu. W tym czasie rozstawione zostały warty na obu dworcach i odtąd poczęło się wypieranie stąd tłumów biedaków, z którymi bardzo po ludzku obszedł się komendant kolei, rozdzielając między nich same tylko zapasy żywności, a nie pozwalając na tykanie czego innego. Kiedy jednak tłumy cisnąć się poczęły i do innych magazynów, straże wojskowe próbowały odeprzeć je, działając postrachem - wystrzałami karabinowymi, kierowanymi w górę. W ten sposób powstrzymano biedaków, ale i nazajutrz jeszcze spieszyły na dworzec tłumy, dopominające się zasiłków w naturze, które też otrzymywały od żołnierzy. W tłumach tych przeważały kobiety, domagające się pomocy z tego tytułu, że są żonami wojskowych, pozostawionemi bez przyrzeczonego zasiłku. Ponieważ zaś magazyny przeznaczone były przeważnie dla wojska, więc rozdano im w pewnym stosunku mąkę, cukier, groch, fasolę itp. Na resztę jednak położyła rękę wojskowość. 

Jak zapowiedział gen. von Rode, wstąpienie właściwej armii nastąpić miało dopiero po stawieniu się zakładników oraz złożeniu wszelkiej możliwej broni, a zatem po godzinie 6 rano dnia następnego. Tymczasem jednak oddziały pomniejsze zdążyły się już ulokować w mieście, wyżsi oficerowie zajechali do hotelu George'a , oficerowie wolni od służby udali się na miasto po sprawunki w sklepach. Ponieważ zaś od samego rana alkohol cieszył się ogromnem uznaniem, a jak wiadomo armii cara nie wolno używać go bezwarunkowo, zatem z polecenia władz wojskowych wydał prezydent Rutowski jeszcze tego samego dnia obwieszczenie do ludności tej treści:
 

"Wszelkie szynki, piwiarnie i handle win mają być natychmiast zamknięte. W restauracyach i pokojach do śniadań nie wolno wydawać wódki i win. Nie przestrzegający ściśle niniejszego zakazu podlega dotkliwej karze, a nadto będzie mu nieodwołalnie odebrana koncesya  na prowadzenie przedsiębiorstwa.

 Rutowski

We Lwowie, dnia 3 września 1914 r."
 
 
Zakaz ten nie przeszkodził oczywiście bardzo szerokim zabawom wieczorem i noc całą oficerów z wesołemi niewiastami, które dziwnie prędko zapomniały o sympatyach swoich jeszcze z dnia poprzedniego. rozmiłując się na śmierć w nowym przedmiocie swoich uczuc "najszczerszych" - jakby  za wspólną namową przedstawiały się one wszystkie za biedne, opuszczone przez oficerów austryackich żony, godne tego samego "szacunku" oficerów rosyjskich. Wznosząc z tego możnaby sądzić, że Lwów zamieszkany był przedtem przez samych oficerów, bo niewiast tych kręciło się wszędzie masami. Za przykładem oficerów poszli oczywiście i żołnierze, łakomi bardzo na dawno niewidziany trunek , o który w pierwszych dniach było jeszcze nie zbyt trudno. Ogół mieszkańców przyjął to rozporządzenie z największem uznaniem i ulgą, ponieważ widział w tem gwarancyę jakiego takiego spokoju, którego nie mógłby spodziewać się po rozbawionym sałdacie. (...) Wesoło też upłynęła "zwycięzcom" pierwsza noc we Lwowie! Postarały się o to gościnne dziewoje lwowskie. (...)
 
 

 
 
 
 
 
 CDN.
 

czwartek, 22 października 2020

WINO, KOBIETY I... TRON WE KRWI - CZYLI PONURY CIEŃ BIZANCJUM - Cz. XV

 NIM JESZCZE

NAD KONSTANTYNOPOLEM

ZAŁOPOTAŁ ZIELONY

SZTANDAR MAHOMETA

 
 

 
 

 I

JAK AZJATKA Z AFRYKANEREM

(CZYLI PIERWSZA "BIZANTYJKA"

NA RZYMSKIM PALATYNIE)

Cz. XIV

 
 
 
 SEPTYMIUSZ SEWER
 
 
 
 
 "PYTASZ MNIE, CZEMUŻ TO NIE CHCĘ CIĘ POŚLUBIĆ, GALLO? JESTEŚ TAK OCZYTANA, ŻE MÓJ FIUT CZĘSTO POPEŁNIA SOLECYZMY"

MARCJALIS
"EPIGRAMY"
 
 
 
 Wielkie przygotowania do "wiekowych igrzysk" (ludi saeculares), rozpoczęły się już latem 203 r., gdyż wydarzenie to - wieńczące okres wojen domowych oraz inaugurujące powstanie czasów pokoju i nowego złotego wieku dla Imperium (jak oficjalnie głosiła propaganda cesarska) - miało być tak wspaniałe, aby pamięć o nim przetrwała kolejne pokolenia. Heroldowie cesarscy objeżdżali więc miasta Italii i prowincji, nawołując wszystkich do przybycia do Rzymu na to wiekopomne wydarzenie (dlatego też przygotowania rozpoczęto na rok przed samymi igrzyskami). Senat przyjął oficjalną uchwałę, na mocy której dwaj cesarze (ojciec i syn) mieli owe igrzyska zorganizować, a w czasie ich trwania wszelkie sprawy sądowe miały zostać zawieszone. Przygotowano również marmurowe tablice (odnalezione w 1930 r.) z opisem owych uroczystości, oraz powołano 15-osobowe kapłańskie kolegium ofiarników, pod przewodnictwem Pompejusza Ruzoniana. Igrzyska wyznaczono dokładnie w 220 rocznicę pierwszych oficjalnych uroczystości ludi saeculares - urządzonych przez Oktawiana Augusta po zakończeniu wojen domowych w Imperium Rzymskim (potem cesarz Domicjan zorganizował te igrzyska w 88 r. na sześć lat przed oficjalnym terminem, liczonym zgodnie ze 110-letnim okresem czasu - o którym już dość obszernie pisałem w poprzednich częściach), więc skala wydarzenia była wówczas ogromna i to zarówno pod względem religijnym jak i świeckim. Każdy z uczestników tej uroczystości wiedział dobrze, że nie dożyje kolejnych tego typu igrzysk (które po raz kolejny miały się rozpocząć w 314 r., ale gdy ów rok nastał, ówczesny władca Imperium Romanum - Konstantyn Wielki nie miał głowy do tych świąt, przez co już więcej się one nie odbyły, a co za tym idzie to właśnie te sewerowe okazały się być ostatnimi w rzymskich dziejach), dlatego też ludzie ściągali z najodleglejszych prowincji, aby tylko na własne oczy ujrzeć owe tak bardzo reklamowane wydarzenie.
 
Igrzyska ludi saeculares roku 204, rozpoczęły się 26 maja (dzień wcześniej cesarz wydał specjalny edykt, informujący o programie świąt i porządku uroczystości). Tego dnia lud gromadził się przy świątyniach na Kapitolu, Palatynie i Awentynie, gdzie kapłani wręczali ludziom kadzidła, symbolizujące oczyszczenie, a następnie wierni składali zwierzęta ofiarne na ołtarzach bogów. Te uroczystości trwały przez pięć dni i dopiero w noc kalend czerwcowych (31 maja na 1 czerwca) rozpoczynały się właściwe ceremonie świąteczne, polegające na oczyszczaniu kadzidłami wybranych miejsc przez samych kapłanów i składaniu przez nich ofiar. Dopiero nocą z 3 na 4 czerwca pierwsze ofiary na Polu Marsowym boginiom losu (Mojrom) złożył cesarz Septymiusz Sewer i jego dwaj synowie (Marek Aureliusz Antoniusz zwany Karakallą, oraz Lucjusz Septymiusz Geta). W tym zaś czasie augusta Julia Domna podejmowała w Świątyni na Kapitolu 109 zamężnych i szanowanych matron, gdzie odbywała się "święta uczta" (sellisternia), ku czci bogini Junony i bogini Diany. Wszystkie te uroczystości religijne odbywały się wraz z zapadnięciem zmroku, lub późną nocą, natomiast za dnia miały miejsce uroczystości świeckie - przyciągające miłośników wszelkich igrzysk. W Cyrku Wielkim urządzono na przykład wyścigi rydwanów (w Rzymie były one bardzo popularne - znacznie bardziej niż walki gladiatorów - i można powiedzieć że przyciągały takie tłumy, jak współczesne wydarzenia sportowe), zaś w Koloseum miał miejsce prastary obrzęd, zwany "walkami trojańskimi" (lusus Troiae), podczas których na arenie walczyli ze sobą chłopcy z senatorskich rodów (było to nawiązanie do mitu o upadku Troi i walkach Hektora z Grekami - jednak walki te były czysto symboliczne i nie miały na celu prawdziwego rozlewu krwi). Trwały one przez trzy dni, od 1 do 3 czerwca. 4 czerwca zaś kończono oficjalne obchody i organizowano tradycyjne munera (walki gladiatorów), oraz walki dzikich zwierząt (było ich łącznie 700, w tym aż 200 lwów i lwic), jak również przedstawienia sceniczne w trzech głównych teatrach na Polu Marsowym (Teatr Balbusa, Teatr Marcellusa i Teatr Pompejusza), oraz występy pantomimiczne w Odeonie. Uroczystości ludi saeculares zakończyły się dnia 7 czerwca.
 
 

 
Septymiusz Sewer pragnął tymi igrzyskami przypieczętować nastanie nowego "Złotego Wieku" w dziejach Rzymu (porównywanego do tych, z czasów Oktawiana Augusta), z tym, że okres wielkości Rzymu pod panowaniem dynastii Sewerów - miał być znacznie wspanialszy, niż ten poprzedni. Sewer pojawiał się więc wszędzie w otoczeniu swych synów, dając jasno do zrozumienia że to oni (lub jeden z nich) będą jego następcami, a jednocześnie wyróżniał własną małżonkę - Julię Domnę i inne kobiety z jej rodziny (jej siostrzenica Julia Soemias - matka urodzonego w tymże 204 r. Wariusza Awitusa Bassianusa, zwanego potem Heliogabalem - podczas sellisterni na Kapitolu pełniła rolę przywódczyni kobiet z klasy ekwitów, tak jak jej ciotka była przywódczynią żon senatorów). Miało to symbolizować nierozłączność dynastii z nastaniem nowych, wspaniałych czasów dla Imperium Romanum. Julia Domna była również patronką wielu wybitnych twórców, jak choćby Filostratesa (autora dzieła: "Żywota Apoloniusza z Tiany" - który ponoć napisał je na życzenie cesarzowej), Filiskosa z Tesalii (sofistę i retora, który za sprawą cesarzowej został przywódcą szkoły retoryki w Atenach), Galena (sławnego lekarza), oraz senatora Kasjusza Diona (autora "Historii rzymskiej"). Sama Domna również toczyła uczone dysputy z filozofami, poetami, prawnikami, architektami i uważa się że sama była nawet neopitagorejką. Cesarzowa zachęcała do takowych dysput i inne kobiety ze swojego towarzystwa (powiadano że niektóre z owych dam pobierały nauki z dziedziny filozofii i retoryki, również podczas codziennej toalety), choć nie spotkało się to ani ze zrozumieniem, ani też z akceptacją antycznych historyków ("Kobieta oczytana, to zabójca erekcji" - jak pisał Marcjalis) i wielu z nich robiło złośliwe przytyki zarówno samej Domnie (oczywiście nieoficjalnie), jak i damom które takowe lekcje dobrej wymowy i filozofii pobierały.
 
Największym krytykiem cesarzowej i wręcz jej osobistym wrogiem, był najbliższy przyjaciel i druh Septymiusza Sewera - Gajusz Fulwiusz Plaucjan, który od 196 r. pełnił funkcję prefekta cesarskiej gwardii pretoriańskiej, oraz dowódcy straży pożarnej w Rzymie. Pochodził on z municypalnej rodziny ekwickiej z prowincji Afryki, a konkretnie z miasta Leptis Magna (był więc nie tylko krajanem, ale wręcz sąsiadem cesarza, z którym następnie związał swe losy). Bardzo szybko piął się po szczeblach kariery, służąc wiernie Sewerowi i wkrótce potem wszedł do senatu (ok. 196 r.), zaś w 197 r. otrzymał tytuł: "Najsławniejszego męża", przyznawany bardzo nielicznym i zasłużonym członkom senatorskich rodów. Miał bezgraniczne zaufanie cesarza i stał się jego prawą ręką w praktycznie wszystkich posunięciach. To on decydował kto może, a kto nie może dostąpić cesarskiej audiencji, a gwardia pretoriańska w jego rękach stała się prawdziwą policją polityczną, wymierzoną we wszelkich wrogów dynastii i nowego "Złotego Wieku" Imperium. Plaucjan był tak potężny, że mordował kogo chciał, nawet jeśli ten ktoś był oficjalnie chroniony przez cesarza (jak choćby Emiliusz Saturninus), a Sewer nigdy nie zaprotestował, dalej przekazując w ręce swego prefekta ogromny wpływ na politykę. Plaucjan był tak potężny, że obawiali się go nawet ludzie z bliskiego otoczenia cesarzowej, a sama Julia Domna też wolała nie wchodzić mu w drogę i usuwała się do swych komnat, gdzie w otoczeniu filozofów i poetów uciekała w inny świat. Wszechwładny prefekt otoczył ją jednak swymi agentami i szukał jakiegokolwiek pretekstu, aby tylko móc oskarżyć ją o niewierność i doprowadzić do jej upadku. Domna doskonale wiedziała czego szuka Plaucjan (który posuwał się w swej bezczelności tak daleko, że zwykł nawet publicznie znieważać cesarzową) i czyniła wszystko, aby nie padł na nią cień podejrzenia. Sytuacja zaczęła przybierać dość przedziwne rozmiary, gdy prefekt miał wystawione w Rzymie, Italii i prowincjach więcej posągów, niż sam cesarz i dysponował ogromną fortuną, zaś coraz częściej mówiono że to właśnie on jest prawdziwym władcą Imperium. Takie przeświadczenie miało wielu, gdyż los pokazywał że nikt nie jest bezpieczny przed gniewem Plaucjana i nawet cesarskie słowo nie chroni życia żadnego śmiałka, który w jakiś sposób podpadłby prefektowi (wydarzenia z Tiany gdzie Sewer w otoczeniu swych najbliższych współpracowników postanowił odwiedzić chorego Plaucjana, lecz żołnierze gwardii cesarskiej dopuścili doń jedynie samego imperatora, innym każąc zaczekać, a cesarz nawet się nie zająknął - dały wszystkim do myślenia).
 
 
 JULIA DOMNA
 

 
Wiosną 202 r. Plaucjan związał się z cesarzem jeszcze silniejszą nicią - rodzinną, wydając za 14-letniego cesarskiego syna Karakallę, swą córkę - Fulvię Plautillę. Niestety, Karakalla nienawidził Plaucjana, a co za tym idzie nie znosił też i Plautilli, którą upokarzał równie często, co prefekt obrażał jego matkę. Odtąd toczyła się swoista "cicha wojna" pomiędzy prefektem i jego córką a Karakallą i Julią Domną, zaś w tle pozostawał - głuchy na wszelkie argumenty swej małżonki - Septymiusz Sewer. Karakalla nie odwiedzał w sypialni swej nowo poślubionej małżonki, skazując ją na samotne noce, jednocześnie rozpowiadając że ma ona jakieś skazy na ciele. Jednak Plautilla nie pozostawała mu dłużna. Świadoma pozycji swego ojca, a przez to bardzo dumna i arogancka, często pokazywała swą niechęć do męża, np. ostentacyjnie wychodząc w sytuacji, gdy obecność żony była niezbędna (np. podczas składanie publicznych ofiar). Po zakończeniu igrzysk ludi saeculares, w drugiej połowie 204 roku, Plaucjan odniósł spore zwycięstwo nad cesarzową, oskarżając ją o intrygi i doprowadzając do skazania jej na przymusowe uwięzienie w jej pokojach (drzwi wejściowych oczywiście strzegli żołnierze z gwardii pretoriańskiej, a służba informowała prefekta o każdym wypowiedzianym przez Julię Domnę słowie). Wydawało się że Plaucjan zwyciężył i teraz nic nie stanie mu na przeszkodzie, aby nawet sięgnął po najwyższą władzę w przypadku śmierci Sewera - jednak los chciał inaczej i złota gwiazda prefekta wkrótce zaczęła blaknąć. Jeszcze w grudniu 204 r. zmarł Publiusz Septymiusz Geta - brat cesarza. Przed śmiercią powiedział jednak Domnie, że Plaucjan jest poważnym zagrożeniem, gdyż planuje obalenie dynastii i osobiste objęcie niepodzielnej władzy. Cesarzowa od dawna podejrzewała prefekta o tego typu spisek, ale nie mając żadnych dowodów, nie próbowała nawet podejmować tego tematu. Teraz zaś poinformowała o wszystkim synów, a potem również i męża, który zaczął wreszcie dostrzegać grozę sytuacji - nadal jednak starał się tłumaczyć Plaucjana i do końca nie dowierzał w to, o czym informowała go małżonka i synowie. 
 
Wiedząc że Sewer nie jest przekonany do zarzutów wobec prefekta i że może go ostatecznie z nich oczyścić, a ten wówczas będzie się mścił na całego, w otoczeniu Julii Domny spreparowano więc dokument - niby to wystawiony przez Plaucjana - w którym ten nakazywał swym pretorianom "pozbyć się" rodziny cesarskiej, łącznie z samym Septymiuszem Sewerem. Cesarz w dniu 22 stycznia 205 r. zawezwał więc prefekta do pałacu, aby ten usprawiedliwił się ze stawianych mu zarzutów. Karakalla i Geta nie mogli jednak dopuścić do sytuacji, by Plaucjan zaczął się tłumaczyć i usprawiedliwiać - gdyż znali oni słabość jaką przejawiał ich ojciec do swego krajana. Dokument był fałszywy, więc nie mogło dojść do bezpośredniej konfrontacji, więc gdy tylko Plaucjan zjawił się w pałacu, Karakalla podszedł do niego, rozdarł na piersi togę prefekta - który pod spodem miał pancerz, jako że był przecież dowódcą gwardii cesarskiej - i ze słowami: "Gdybyś nie miał zbrodniczych zamiarów i nie chciał nas wszystkich zamordować, nie przybyłbyś tu w zbroi!", a następnie nim osłupiały Plaucjan zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Karakalla nakazał stojącemu nieopodal liktorowi zabić na miejscu prefekta, co ten też niezwłocznie uczynił. Cesarz nie zdążył nawet zadać swemu druhowi żadnych pytań, a ten był już martwy. Karakalla wraz z bratem nastepnie wyrzucili ciało prefekta przez okno (wcześniej odcinając bądź wyrywając z jego głowy garść włosów). Potem zaś najstarszy syn cesarza udał się do swej małżonki (która  tym czasie przebywała wraz z jego matką - zapewne celowo tam zwabiona) i rzuciwszy jej w twarz garść włosów ojca, rzekł: "Oto tówj Plaucjan!" Dziewczyna rozpłakała się, lecz zaraz potem została usunięta z pałacu i zesłana na wyspę Liparę (gdzie też została ostatecznie zamordowana, gdyż Karakalla w prezencie rozwodowym posłał jej zabójców). Ciało Plaucjana było zaś wystawione na widok publiczny tak długo, aż wreszcie zaczęło gnić i cuchnąć. Natychmiast też skonfiskowano wszelki majątek prefekta i całej jego rodziny. Obalono wszystkie jego pomniki, zniszczono portrety (w tym również te na Łuku Bankierów w Rzymie), a każdy, kto został tylko podejrzany o sprzyjanie lub sympatię dla Plaucjana (a takich było wielu, bowiem wielu lgnęło do tego, kto miał władzę i dzięki komu można było samemu wypłynąć, zaś ci, którzy należeli do osobistych wrogów prefekta - w tym czasie już nie żyli), mógł być pewien wyroku śmierci i konfiskaty własnego majątku.
 
 
KARAKALLA
 
 
 
Julia Domna odniosła pełne zwycięstwo i zapewniła nastepstwo władzy swym synom. Po upadku Plaucjana nic już nie mogło podważyć jej pozycji i władzy (którą szybko odzyskała), zaś 60-letni, styrany wojną domową i cierpiący na silne bóle stawów - Septymiusz Sewer, coraz częściej ulegał jej wpływom. Następca Plaucjana na urzędzie prefekta pretorianów - Papinian, również należał do otoczenia cesarzowej i był jednym z prawników z jej "salonu" (podobnie zresztą jak dwaj jego doradcy - Juliusz Paulus i Ulpian). A tymczasem w głowie cesarza pojawiła się nowa myśl o podróży do Afryki (czego nie dokonał - wbrew twierdzeniom wielu historyków - w roku 203). Niestety, i ta podróż nie doszła ostatecznie do skutku, gdyż wiele innych spraw zaczęło niepokoić Rzym, Italię i prowincje, a jedną z nich był rozbójnik o imieniu Bulla, który w tym właśnie czasie począł siać postrach w całej Italii. Cesarz chcąc nie chcąc (zapewne pragnął bowiem odwiedzić wreszcie rodzinne strony) musiał pozostać w Rzymie i zaprowadzić w Italii ład oraz porządek, jeśli w ogóle pragnął aby jego "Złoty Wiek" nie stał się jedynie pustosłowiem pozbawionym jakiejkolwiek treści, a dynastia Sewerów tylko krótkotrwałym epizodem w dziejach Imperium Romanum.
 
 
 
 
 
 
CDN.
 

wtorek, 20 października 2020

O RETY KABARETY! - Cz. XIII

 SKECZE NOWE I TE NIECO STARSZE

 
ZACZNIJMY OD:
 
 
 
KABARET SMILE
 
 
"NA WNUCZKA"
 
 
3:35 - "ŻEŚMY SIĘ SPORO LAT NIE WIDZIELI, CO?"
 
"I PO CO TO ZMIENIAĆ" 😀
 
"TO JA LUDWIK, JESTEM TWOIM SYNEM! TATUŚ PO TRZYDZIESTU LATACH CIĘ ZNALAZŁEM, OPOWIADAJ CO U CIEBIE?"
 
"AAAA... I CHYBA TYLE"
 
8:10 - "TO CO SYNEK. CHYBA JUŻ BĘDZIESZ LECIAŁ? PRZYJDŹ INNYM RAZEM, Z TRZYDZIEŚCI ZNÓW LAT"
 
10:00 - "REWELACYJNE ORZECHY! W ŻYCIU LEPSZYCH ORZECHÓW NIE JADŁEM"

"BO JE CIĘŻKO W SKLEPIE ZNALEŹĆ. NIE KAŻDY WIE GDZIE SZUKAĆ"

"MA TATA WIĘCEJ, BO JUŻ KOŃCÓWKA"

"TO JUŻ DORABIAMY"... CHCESZ CAŁE, CZY NA PÓŁ?" 😋





 
 KABARET MORALNEGO NIEPOKOJU
 
 
"GEJOWSKI ŚLUB"
 
 
1:15 - "TATO, JA I GÜNTHER CHCEMY ZAPROSIĆ CIĘ NA NASZ ŚLUB DO MONACHIUM"
 
"GDZIE! CZEKAJ, BO TO NIE JEST GRAŻYNA!?" 😅
 
 "GÜNTHER!"
 
"A TO NIE JEST MĘSKIE IMIĘ?"
 
"BO TO MĘŻCZYZNA!"
 
"ALE TY TEŻ? TO TU BRAKUJE DWÓCH KOBIET!... ŚLUB? A TO CHCECIE CZY MUSICIE?" 😄

2:40 - "WIDZISZ TAMTĄ LAMPKĘ? ŚWIECI SIĘ? ŻEBY TAKA LAMPKA SIĘ ŚWIECIŁA, TO MUSI BYĆ WTYCZKA I GNIAZDKO. JAK SĄ DWIE WTYCZKI TO CO NAJMNIEJ KORKI WYWALI! ALE JAK TY JESTEŚ TAKI "ELEKTRYK" 😉

3:10 - "MYŚLĘ JAK SIĘ UBRAĆ NA TO WIDOWISKO. NORMALNIE TO BYM GARNITUR ZAŁOŻYŁ, A TAK, TO NIE WIEM - JAKIEŚ LEGINSY, WROTKI, TAKIEGO CZUBA NA GŁOWIE, ŻEBY TAM SIĘ W TŁUMIE NIW WYRÓŻNIAĆ"

"TATO, TO BĘDZIE NORMALNY ŚLUB"

"NORMALNY? JAK PANNA MŁODA STOI PRZY PISUARZE?" 😂

4:15 - "TO NIE BĘDZIE ŚLUB KOŚCIELNY, TYLKO CYWILNY"

"TAK, GDZIE DO KOŚCIOŁA Z TAKIM CYRKIEM. JAK PANNA MŁODA JEST W CIĄŻY TO JUŻ SIĘ KSIĄDZ KRZYWO PATRZY, A CO DOPIERO TAKIE SALTO"

6:00 - "NA TEJ ZABAWIE TO TAŃCE BĘDĄ"

"PYTANIE Z KIM TAM TAŃCZYĆ? BĘDĄ TAM JAKIEŚ KOBIETY, CZY TYLKO CI TWOI KOLEDZY W SKÓRZANYCH MAJTKACH I KAGAŃCACH" 😅

7:20 - "A JAK ROBIMY Z PREZENTEM? MAM DLA CIEBIE ŻELAZKO - PRAWIE NIE UŻYWANE, TYLKO MUSISZ SOBIE TEN WKŁAD DOKUPIĆ, BO TO JAK FRONT PRZECHODZIŁ TO GDZIEŚ ZAGINĄŁ. CZY TO RUSCY, CZY TO NIEMCY? A SPYTAJ RODZINĘ TEGO TWOJEGO, CZY GDZIEŚ TAM U NICH NIE LEŻY?" 😎



 
 
"JERZYK DZISIAJ NIE PIJE!"
 
 
3:20 - "JERZYK DZISIAJ NIE PIJE!"
 
6:20 - "I TO JEST PREZENT!" 
 
8:00 - "MOGĘ TEN ALBUM OBEJRZEĆ?"
 
"TAK, JAK CI SIĘ PODOBA, WEŹ GO SOBIE NA ZAWSZE!"
 
11:10 - "COLI MI NALEJ!"
 
"PO CO CI COLA?"
 
"DO PICIA!"
 
"COLA NIE JEST DO PICIA, TYLKO DO POPIJANIA"
 
"ALE NIE POPIJACIE"
 
"TERAZ NIE POPIJAMY, A JAK NAD RANEM SIĘ NAM ZACHCE, TO NAGLE NIE BĘDZIE POPITKI BO SIĘ JAŚNIE PANU CHCIAŁO PIĆ"

"NALEJ MU, Z PIJAKIEM NIE WYGRASZ!"

12:15 - "ZDROWIE PIĘKNYCH PAŃ!"

"MOŻE JESZCZE PRZYJDĄ" 😄

12:45 - "MARZENA, BYM ZAPIŁ WÓDKĄ, BO TAK MI NIEDOBRZE PO TEJ COLI"

13:10 - "CZEŚĆ MAREK. SIEDZIMY I PIJEMY TAK JAK WCZORAJ. A TY CO ROBISZ - JUŻ PO PRACY JESTEŚ? TO PRZYCHODŹ DO NAS!... CO?... JEST JEDNA, ALE NA MIOTLE PRZYLECIAŁA. JAK MASZ SWOJE DZIEWCZYNY, TO JE PRZYPROWADŹ. MÓWIĄ PO POLSKU? TO JE NAUCZYMY! 😋 MAREK IDZIE - TEN WASZ NOWY KSIĄDZ"




 
 CDN.