Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 30 listopada 2015

POD POLSKIM PRZEWODEM ZŁĄCZYM ... KRAJE W MIĘDZYMORZE - Cz. I

"MAZUREK DĄBROWSKIEGO" JUŻ JEST

HYMNEM KILKU SŁOWIAŃSKICH

PAŃSTW W EUROPIE ORAZ ... IZRAELA



 "MAZUREK DĄBROWSKIEGO"
(Polski Hymn Narodowy)




Któż wie, że polski hymn narodowy - "Mazurek Dąbrowskiego" (pieśń napisana w 1797 r. przez Józefa Wybickiego, wzięła swą nazwę od imienia gen. Jana Henryka Dąbrowskiego, twórcy Legionów Polskich, które u boku młodego francuskiego generała - Napoleona Bonaparte, powstały na włoskiej ziemi, stąd słowa: "Marsz, marsz Dąbrowski, z ziemi Włoskiej do Polski, za Twoim przewodem, złączym się z narodem"), jest dziś hymnem narodowym kilku państw w Europie Środkowej, oraz ... państwa Izrael? Niemożliwe, nieprawdopodobne? Owszem, ale tak właśnie jest. Jak to możliwe, można by spytać, aby hymn odnoszący się do jednego, konkretnego narodu, stał się jednocześnie hymnem innych państw i narodów, a także ... hymnem wszystkich Słowian, przyjętym na pierwszym Zjeździe Wszechsłowiańskim w Pradze w 1848 r. Postaram się pokrótce wyjaśnić ten fenomen.

Mianowicie w roku 1795 Rzeczpospolita Polska, państwo które jeszcze sto lat wcześniej uchodziło za prawdziwą europejską potęgę - przestało istnieć, zostało wymazane z mapy Europy i Świata, przez trzy zaborcze mocarstwa - Rosję, Prusy i Austrię. 



Ci, nigdy nie pogodzili się z upadkiem tak sławnego niegdyś królestwa, postanowili bić się dalej o niepodległość Polski, daleko poza jej granicami. A ponieważ wówczas wojnę z naszymi zaborcami (przede wszystkim z Austrią), prowadziła republikańska Francja, to właśnie w Paryżu polscy patrioci, szukali wsparcia dla swych planów odtworzenia Armii Polskiej. A Polaków chętnych do wstąpienia do takiej armii, nie brakowało (dużo było emigrantów, którzy wyjechali po utracie niepodległości, z myślą o dalszej walce, sporą część stanowili również wzięci do niewoli Polacy, służący wcześniej w armii austriackiej). Rząd francuski, skierował Dąbrowskiego, Kniaziewicza i innych, do młodego gen. Napoleona Bonaparte, który we Włoszech z wielkim powodzeniem bił się z Austriakami. Tam też w 1797 r. zorganizowano po raz pierwszy polskie formacje zbrojne, które miały walczyć o niepodległość kraju. Nadano im nazwę Legiony Polskie (w 1914 r. Józef Piłsudski powróci do tej nazwy, tworząc je początkowo jedynie z Pierwszej Kompanii Kadrowej)


"RADUJE SIĘ SERCE"
(Pieśń Pierwszej Kompanii Kadrowej)


 "Raduje się serce, raduje się dusza,
Gdy Pierwsza Kadrowa na wojenkę rusza.

Oj da, oj da dana, kompanio kochana,
Nie masz to jak Pierwsza, nie masz nie!

Oj da, oj da dana ...

Chociaż do Warszawy mamy długą drogę,
Ale przejdziem migiem, byle tylko w nogę.

Oj da, oj da dana ...

Gdy Moskal, psia wiara, drogę nam zastąpi,
Kulek z mannlichera nikt mu nie poskąpi.

Oj da, oj da dana ...

Kiedy pobijemy po drodze Moskali,
Ładne warszawianki będziem całowali.

Oj da, oj da dana ...

Chociaż w butach dziury i na portkach laty,
To Pierwsza Kadrowa pójdzie na armaty.

Oj da, oj da dana ... 

A gdy się szczęśliwie zakończy powstanie,
To Pierwsza Kadrowa gwardyją zostanie.
Oj da, oj da dana ..."



Z Napoleonem przeszliśmy cały wojenny szlak, byliśmy w Hiszpanii (bitwa pod Samosierrą, była prawdziwym majstersztykiem wojennego kunsztu i zajęła szwoleżerom pułkownika Jana Kozietulskiego ... osiem minut, to czego francuska jazda i artyleria nie mogła uczynić przez kilkanaście dni, Polakom zajęło chwilkę. Po bitwie Napoleon zdjął kapelusz i krzyknął w stronę szwoleżerów: "Vive la Pologne", a francuscy oficerowie prosili Polaków: "Na miłość Boską powiedz że byłem z Wami").





Byliśmy w Moskwie (do rosyjskiej stolicy jako pierwszy wkroczył pułk polskich huzarów), oraz na Haiti (gdzie do dzisiaj żyją potomkowie polskich żołnierzy), a po upadku Cesarza, Polacy stanowili ostatni oddział, jaki pozostał mu jeszcze wierny. Potem też, Polacy jako jedyni obcokrajowcy, zostali wtajemniczeni w plany uwolnienia Cesarza z wyspy Św. Heleny (kiedyś jeszcze to opiszę). Z biegiem lat w zniewolonej (germanizowanej i rusyfikowanej na potęgę), Polsce, pamięć o Cesarzu Napoleonie rosła i zamieniała się w przepiękną legendę, którą żyły kolejne pokolenia powstańców (Listopadowych z 1830 -1831 r., Galicyjskich z 1846 r. Wielkopolskich z 1846 i 1848 r. oraz Styczniowych z lat 1863 - 1864, którzy to (wraz z postaciami narodowych wieszczów - Mickiewicza, Słowackiego, Sienkiewicza), stali się bohaterami Legunów Piłsudskiego. Tych samych, którzy w pięćdziesiąt lat po stłumieniu Powstania Styczniowego, w 1914 r. ruszyli na śmiertelny bój z Rosją (i na polityczną wojnę z Niemcami i Austrią).


"Synkowie moi, poszedłem w bój,
jako wasz dziadek, a ojciec mój,
jak ojca ojciec i ojca dziad,
co z Legionami przemierzył świat
szukając drogi przez krew i blizny
do naszej wolnej Ojczyzny!

Synkowie moi, da nam to Bóg,
że spadną wreszcie kajdany z nóg,
i nim wy męskich dojdziecie sił,
jawą się stanie, co dziadek śnił:
szczęściem zakwitnie krwią wieków żyzny
łan naszej wolnej Ojczyzny!

Synkowie moi, lecz gdyby Pan
nie dał wzejść zorzy z krwi naszych ran,
to jeszcze w waszej piersi jest krew
na nowy świętej Wolności siew:
i wy pójdziecie pomni puścizny
na bój dla naszej Ojczyzny!"

 JERZY ŻUŁAWSKI

Tak na marginesie należy dodać, że Legiony Piłsudskiego, były najbardziej inteligencką ze wszystkich ówczesnych armii świata, gdyż trzon zarówno kadry dowódczej, jak i żołnierzy-ochotników, składał się w ponad 90 % z ludzi, którzy ukończyli uniwersytety i szkoły wyższe. 

Gdy zaś w 1830 r. wybuchło w Polsce Powstanie Listopadowe (dziś właśnie mija 185 rocznica tego wydarzenia), Rosjanie mieli wielki problem z jego stłumieniem. W 1831 r. car Mikołaj I, tak pisał, do swego feldmarszałka, który miał stłumić polskie powstanie: "Pozwól pan wyrazić zdziwienie i żal, że w tej nieszczęśliwej wojnie donosisz mi częściej o klęskach niż o zwycięstwach, że w 180 tysięcy ludzi nie możemy nic zrobić 80 tysiącom, że nieprzyjaciel wszędzie jest liczniejszy, a przynajmniej równy liczebnie, a my prawie wszędzie słabsi stajemy wobec niego". 

Po stłumieniu zaś Powstania Listopadowego i Wielkiej Emigracji polskich patriotów, żołnierzy i literatów do Francji, Niemiec, Wlk. Brytanii, Belgii, Szwajcarii, Włoch, USA, Turcji czy Algierii, byli oni przyjmowani z wielkim entuzjazmem przez Niemców, Francuzów, Włochów, Austriaków, a Mazurek Dąbrowskiego, rozlegał się na ulicach Berlina, Paryża, Wiednia i Pragi (szczególnie w 1848 r. podczas Wiosny Ludów). 

W 1832 r. doszło na zamku Hambach w Palatynacie do wielkiej polsko-niemieckiej demonstracji, na rzecz zjednoczenia Niemiec i ... odzyskania przez Polskę niepodległości. Jeden z organizatorów owego zjazdu, niemiecki adwokat Johann Wirth, w taki oto sposób przemawiał do zebranych tłumów: "Tylko Niemcy są w stanie przyczynić się do odzyskania przez Polskę niepodległości. Nasz naród jest pod względem prawnym, jak i moralnym zobligowany do odpokutowania za ciężki grzech zniszczenia Polski. Nasz naród musi wreszcie przyjąć do wiadomości, że przywrócenie niepodległości Polski jest jego najpilniejszym, podstawowym zadaniem i leży w jego własnym interesie". W tłumie, oprócz czarno-czerwono-złotych chorągwi niemieckich, powiewały również czerwono-białe polskie flagi, a w całych Niemczech (wówczas podzielonych na szereg mniejszych państewek), przyjęły się pierwsze słowa Mazurka Dąbrowskiego: "Noch ist Polen nicht verloren" ("Jeszcze Polska nie zginęła"), w znaczeniu że nie wszystko jeszcze stracone i Niemcy wcześniej czy później się zjednoczą. 


Inne narody Europy Środkowo-Wschodniej, wkrótce poszły temu w sukurs, przyjmując w swych hymnach narodowych, słowa i muzykę Mazurka Dąbrowskiego.

O tym jednak w kolejnym temacie


CDN.
 

niedziela, 29 listopada 2015

ZABAWNE SCENY Z POLSKICH FILMÓW

"MISJA AFGANISTAN"





"JAK SIĘ POZBYĆ CELULITU"





 "DROGÓWKA"





"NIC ŚMIESZNEGO"





"CHŁOPAKI NIE PŁACZĄ"





 "WEEKEND"

 




TYLE W TEMACIE
 
 DOBRANOC!
 

SZAPUR WYBAWICIEL - Cz. II

MOJE OPOWIADANIE FANTASY




Cz. II

 
- Gdzie jesteśmy - zawołała niewyraźnie kobieta - Dlaczego mnie tu przyprowadziliście, dlaczego tu trafiłam - wciąż powtarzała z wyczuwalnym przerażeniem w głosie. Nikt jednak jej nie odpowiadał. Orszak kroczył dalej wzdłuż ciasnego korytarza.
- Cóż uczyniłam, odpowiedz mi, nie rozumiem, nie rozumiem tego? - wciąż powtarzała kobieta.

Korytarz kończył się wielką, kopulasto sklepioną jaskinią, wewnątrz znajdowało się kilkanaście wylotów do kolejnych korytarzy, Synella weszła do jednego z nich, a żołnierze ruszyli za nią, wciąż poganiając prowadzoną przez siebie kobietę, która była coraz bardziej zdezorientowana. Wreszcie zaczęły pojawiać się cele, które pełne były wszelakich więźniów. Ci jednak pomimo ogromnej ciasnoty i przebywania w ciemnych i niezwykle wilgotnych skalistych celach twierdzy Tol Kar, mogli uważać się za szczęśliwców, najgorzej mieli ci, którzy przywieszeni byli ciężkimi łańcuchami za ręce lub nogi do góry. Niektórzy jeszcze wydawali bolesne jęki, inni już byli martwi. To byli przede wszystkim mężczyźni, kobiety trzymane były zaś w maleńkich klatkach, uwieszonych wysoko nad ziemią, nad ogromnym podziemnym skalistym jeziorem. Te które miały więcej szczęścia, trzymano w lepszych od "męskich" celach.

Jedzenie było ohydne, a była to zmielona szczurza papka, pełna wszelakiego robactwa. Czasami jednak, tak dla żartów, strażnicy pozbawiali więźniów nawet tego pożywienia, by potem przypatrywać się, jak ci nieszczęśnicy próbują upolować żywe szczury, by wręcz połykać je "na surowo". Oczywiście była też możliwość zdobycia lepszego jedzenia, za wszystko tu trzeba było jednak zapłacić. A zapłatą było szpiegostwo i donoszenie na współwięźniów - jeśli informacja spodobała się strażnikowi (który za wykrycie ewentualnego spisku otrzymywał nagrodę), można było otrzymać czerstwy chleb i kilka kropel w miarę świeżej wody. Jeśli nie było donosów, strażnicy sami znajdowali sposób na zdobycie nagrody - zaczęto organizować pokazowe "kontrolowane ucieczki" więźniów. Taka ucieczka zawsze kończyła się śmiercią uciekającego, a wcześniej takiego kandydata wybierał sobie właśnie strażnik. Nieszczęśnik otrzymywał tylko wiadomość że dziś ma uciekać, jeśli wszystko pójdzie dobrze - zginie natychmiast, a jeśli nie - to czeka go powolna śmierć w męczarniach, trwająca niekiedy nawet kilka tygodni. W tym czasie z więźnia pasami zdzierana była skóra, wyrywano mu paznokcie, zęby, obcinano po kolei poszczególne członki ciała, a ów nieszczęśnik, póki jeszcze mógł mówić, błagał o swych ciemiężców o szybką śmierć.

Istniał też i inny sposób zdobycia lepszego jedzenia, uniknięcia chłosty, a niekiedy nawet zwolnienia z codziennych, ciężkich prac. Była to prostytucja więzienna, preferowana w ogromnej większości przez uwięzione w Tol Kar kobiety. Dzieci, zrodzone z takich związków były odbierane matkom zaraz po urodzeniu i dalszy słuch po nich ginął. Przy jednej z takich kobiecych cel, stanęła teraz Synella. Kobieta, którą ponaglali popchnięciami eskortujący ją żołnierze, na widok miejsca swego uwięzienia - rozpłakała się.


Cz. III 
 
Długi tabor składający się z dwóch grup wojowników, począł zbliżać się do drewnianych zabudowań wioski. Zbrojni w spiczastych hełmach i długich mieczach, zbliżali się jeden za drugim do pierwszych umocnień drewniano-ziemnych wałów.
- Otworzyć bramy - krzyknął starszy mężczyzna o siwej brodzie.
Ogromne wrota poczęły się rozszerzać aż w końcu żołnierze obu połączonych oddziałów, mogli swobodnie przejechać przez bramę wjazdową.

- Witaj w Romurii - przyjacielu - powiedział starzec, spoglądając na towarzyszącego mu jeźdźca - Rozgośćcie się tu i czujcie jak u siebie. Kobiety Gudrun, Hallgerdo, Hertrudo, Vigilio, szykujcie ucztę, dziś w nocy będziemy śmiać się i ucztować, dziś w nocy powitamy naszych przyjaciół, którzy pomogą nam wygnać te gehanneńskie szakale z naszej ziemi.

Starszy mężczyzna zsiadł z konia, zdjął hełm i podszedł do stojącej w najbliższej odległości kobiety
- Przedstawiam ci Balorze mą żonę, Gudrun, która obdarzyła mnie aż trójką synów - powiedział starzec. Balor również zsiadł z konia i podszedł do kobiety.
 
- Na Mitrę, zaprawdę nie sądziłem że ujrzę jeszcze kobietę takiej urody, prawdziwa bogini stoi przed nami Haraldzie - stwierdził Balor.
- Tak, jest ona mym wielkim skarbem i największym szczęściem jakie mnie w życiu spotkało. Choć gdy porwałem ją z jej wioski, lata temu, okazała się bardzo wojownicza. Najpierw chciała ściąć mi głowę toporem jej ojca, a potem, hm, potem podrapała mi całe ręce. Oto prawdziwa kobieta, dzielna i odważna, taka doskonale zadba o szczęście domowego ogniska.
- Co racja, to racja przyjacielu - dodał Balor 
- Dlatego też radzę swym synom, najlepszą partią na żonę jest branka, ale tylko taka, która broni się do upadłego nawet wtedy gdy ją chędożysz - dodał od siebie gospodarz wioski, po czym obaj mężczyźni wybuchnęli gromkim śmiechem.  







CDN.

sobota, 28 listopada 2015

POLACY, TURCY, ROSJANIE - TO NARODY NAJWIĘKSZYCH EUROPEJSKICH ODMIEŃCÓW!

NIE DOŚĆ ŻE PRZYJMUJĄ 

DO SIEBIE ŻYDÓW 

WYGNANYCH Z INNYCH KRAJÓW, 

TO NA DODATEK CI BARBARZYŃCY, 

O ZGROZO ... CZĘSTO SIĘ MYJĄ! 

Cz. I






"MUSIAŁAM UMYĆ TWARZ, TYLE BYŁO NA NIEJ KURZU"

Tak właśnie w jednym ze swych listów, wysłanym w 1705 r. opisała swą przygodę z myciem, księżna Elżbieta Szarlotta von der Pfalz, małżonka nieżyjącego już wówczas księcia orleańskiego - Filipa I Burbona, rodzonego brata króla Francji - Ludwika XIV. To "straszne" przeżycie, musiało odcisnąć na niej duże piętno, że postanowiła podzielić się tym doświadczeniem w liście. Jak jednak doszło do tej niesamowitej "przygody" księżnej z wodą? Prozaicznie, po prostu księżna wzięła udział w podróży do zamku w Marly i choć podróż ową spędziła w karocy, to jednak zarówno upał jak i zakurzona droga, zrobiły swoje, po przybyciu na miejsce księżna (w bogato zdobionej sukni, pod którą miała jeszcze co najmniej dwie lub trzy halki), była zlana potem, a dodatkowo, jak sama przyznała w owym liście: "Byłam jak gdyby pokryta szarą maską". Natychmiast więc udała się ze swą służbą do pokoju, gdzie mogła zmienić garderobę, lecz zmiana bielizny i sukni na nową, niewiele pomogła, twarzy bowiem nie udało się zasłonić, należało więc "coś" z nią zrobić. Nie było rady, należało po prostu zmyć z twarzy ów bród i kurz podróży, na co księżna zdobyła się z wielkim trudem.

Nic dziwnego, w Europie XV - XVI - XVII i XVIII wieku, mycie się było uważane za rzecz sprośną i niezgodną z nauką Kościoła, a dodatkowo ... mogącą negatywnie odbić się na zdrowiu, tego, kto zbyt często się myje. Lekarze i higieniści XVI-wiecznej Europy, głosili że: "Kąpiel osłabia, powoduje głupotę, niszczy potęgę siły i cnoty" oraz że" "W łaźni można zajść w ciążę na skutek nasączenia wody spermą", nic więc dziwnego że europejscy monarchowie, a za ich przykładem wielcy panowie i szlachta - myli się tylko w wyjątkowych sytuacjach (np. raz na pół roku). Królowa Anglii Elżbieta I, myła się i tak dość często - raz w miesiącu, jak twierdziła: "Niezależnie od tego czy było to konieczne, czy nie", ale już na dworach innych państw Europy Zachodniej, szalał nieopisany fetor, który przykrywano ogromną ilością perfum. Taki np. Ludwik XIV, przed wizytą w alkowie, wylewał na siebie niewyobrażalne ilości perfum, by zatrzeć tym nieprzyjemny zapach jego nałożnic, zaś one znów donosiły, że królowi brzydko pachnie z ust, do tego stopnia, że w trakcie miłosnych igraszek, prawie traciły przytomność. 

Sto lat wcześniej, inny król Francji - Henryk IV wezwał do siebie swego ministra księcia Maksymiliana de Sully, lecz gdy otrzymał wiadomość, że książę, gdy go wezwano, zażywał kąpieli, król natychmiast polecił przekazać swemu ministrowi, że ... ma zakaz opuszczania swego domu, do czasu aż "Nie zejdzie z niego woda". Mycie się uważano powszechnie na Zachodzie Europy, za coś nie tylko niewłaściwego pod względem religijnym (a nawet sprzecznym z religią), lecz także niebezpiecznego dla zdrowia. I tak, zaraz po zajęciu przez Hiszpanów Emiratu Grenady w 1492 r. (który to pięknie opisał w swej balladzie "Alpuhara" - Adam Mickiewicz), król Ferdynand II Aragoński i królowa Izabella I Katolicka (rodzice królowej Katarzyny Aragońskiej, żony Henryka VIII), w pierwszym swym rozkazie po zdobyciu miasta Grenady, nakazali ... zniszczenie wszystkich miejskich łaźni. O ile bowiem wcześniej muzułmanie w Grenadzie kąpali się prawie codziennie, o tyle "dobrzy" chrześcijanie ... przestali w mieście myć się w ogóle, by udowodnić swój związek z Kościołem katolickim i odeprzeć ewentualne oskarżenia przed Świętą Inkwizycją o ... "zażywanie kąpieli". Kąpali się bowiem tylko muzułmanie lub Żydzi, "dobry chrześcijanin" powinien wystrzegać się takich "bezeceństw", jeśli nie chciał skończyć w kazamatach Świętej Inkwizycji. Ludzie więc w Grenadzie, po 1492 r. praktycznie w ogóle przestali się kąpać, w obawie o życie swoje i swych bliskich. 


A jak wyglądała kwestia kąpieli, mycia i higieny, na wschód od rzeki Łaby? 




  

O TYM JAK TO POLACY CYWILIZOWALI FRANCJĘ

W 1687 r. wyszła we Francji książka Gaspara de Tende, osobistego skarbnika małżonki króla  Rzeczypospolitej - Władysława IV Wazy, królowej Ludwiki Marii Gonzagi, francuskiej księżniczki, która w 1646 r. poślubiła polskiego monarchę. Owa książka nosiła tytuł: "Relation Historique De La Pologne. Contenant Le pouvoir de ses Rois, leur élection" ("Historyczne związki Polski. Zawierające potęgę swych Królów i ich elekcje"). Autor opisuje w niej najróżniejsze opisy Polski, Polaków i ich władców, które jakże różniły się od tych, znanych w Europie Zachodniej. O kwestii utrzymywania czystości i zażywania kąpieli, pisze tak: "Mimo że w Polsce panuje wielkie zimno, kąpiele są tam bardzo popularne i nie ma lepszego domu, który by nie posiadał łazienki. Zwyczaj ten pochodzi zapewne stąd, że wszystkie dzieci w Polsce kąpie się dwa razy dziennie. Każde miasto posiada publiczne łaźnie". Tutaj mała uwaga - w Rzeczpospolitej dzieci nie kąpano dwa razy dziennie, to przesada, ale prawdą jest że zarówno najbiedniejsi chłopi jak i najbogatsi magnaci w Rzeczypospolitej, z królem, jego rodziną i jego potomstwem włącznie, zażywali kąpieli przynajmniej raz dziennie. 




Natomiast z opisów "kart kąpieli" jakie prowadzono w odniesieniu do narodzin królewskich dzieci we Francji, Hiszpanii czy Austrii, wynika, iż pierwszą kąpiel owe dzieci odbywały dopiero w wieku ... pięciu, siedmiu lat (na przykład urodzony w 1601 r. syn króla Francji Henryka IV - Ludwik XIII, po raz pierwszy został wykąpany dopiero w wieku siedmiu lat (wraz ze swą sześcioletnią siostrą - Elżbietą), wcześniej, w wieku pięciu lat "zaryzykowano" umycie mu nóg. Natomiast Polacy, Litwini, Rusini, Rosjanie, Żydzi, Ormianie, a nawet zamieszkali w Rzeczpospolitej Niemcy, Holędrzy czy Szkoci, przestrzegali codziennej higieny, udając się do publicznych łaźni miejskich. Do publicznych łaźni chadzali do nich także królowie, choć na w Zamku Królewskim na Wawelu, była nie tylko łaźnia, lecz i łazienka z dostarczaną rurami ciepłą (podgrzewaną) i zimną wodą, a także ... prysznic, który obsługiwano, poprzez pociągnięcie za zwisającą z sufitu rączkę (gdzie były doprowadzone rury, z odpowiednio podgrzaną wodą). Gdy królem Rzeczypospolitej, został francuski następca tronu - książę Henryk Walezjusz, znany z upodobania do perfum, depilacji ciała i ... noszenia kobiecych sukni, tak bardzo mu się spodobała wawelska łazienka z prysznicem, że po ucieczce do Francji w czerwcu 1574 r. nakazał taką samą zbudować w Pałacu Królewskim w Luwrze. "Wynalazek" jednak nie przyjął się i po śmierci Walezjusza w 1589 r. i nastaniu rządów Henryka IV Burbona, łazienka została wymontowana. 

Gdy w sto lat później (1674), ukończono Pałac w Wersalu, nie zaprojektowano w nim ... ani jednej łazienki. Uczyniono to oczywiście z premedytacją, gdyż uważano że takie miejsce, gdzie publicznie odkrywa się swoją nagość, nie powinno być obecne w pałacu arcy-chrześcijańskiego władcy (taki tytuł nosili królowie Francji). Co prawda, zaprojektowano wspaniałe ogrody i aż 1400 fontann, lecz nie po to by się w nich pluskać, lub nawet myć ręce, lecz po to by ... ładnie i modnie wyglądały (czyli dla szpanu). Ale, ale, co zrobić z załatwianiem potrzeb fizjologicznych, jak tę sprawę rozwiązać? Pomyślano i rozwiązano, zaprojektowano bowiem w Pałacu w Wersalu, aż 1252 ... kominki, gdzie można było się wypróżnić. Ewentualnie można było też skorzystać z 67 klatek schodowych, lub po prostu - ciemnych pałacowych korytarzy. Oczywiście można sobie wyobrazić, jaki fetor panował w Wersalu, nic dziwnego że Ludwik XIV po prostu zalewał się w ogromnych ilościach, najróżniejszymi rodzajami perfum, aby zagłuszyć fetor swego pałacu, swego ciała i ciał swych nałożnic. 

I to wszystko na Zachodzie uchodziło za normę, za powszechnie praktykowany zwyczaj, który nikogo nie dziwił i nie oburzał (jedyne co, to oburzała ich "powolność" własnej służby, która nie dość szybko sprzątała fekalia z pałacowych korytarzy, schodów i kominków, co powodowało że niektórzy z wielmożów królestwa, czasem ... wdeptali w to co sami zrobili. Często zdarzało się więc, że ci wielcy panowie, bili służących za swoje własne niechlujstwo).
  

 Wrócę jeszcze do tego tematu, a tymczasem:


DO ŁAŹNI PANOWIE!
 




 CDN.

czwartek, 26 listopada 2015

DEFINICJA MĘSKOŚCI!

"GŁUPOTĄ I BŁĘDEM JEST

OPŁAKIWANIE POLEGŁYCH.

POWINNIŚMY RACZEJ 

DZIĘKOWAĆ BOGU, 

ŻE TACY LUDZIE 

KIEDYKOLWIEK ŻYLI!"






Kim jest mężczyzna? Kto to taki? W dzisiejszym, postmodernistycznym świecie, lalusiowatych, metroseksualnych panów, zapewne za samą definicję wystarczy: "Umiejętność zapewnienia bytu sobie i swojej rodzinie. Swej kobiecie i własnym dzieciom". Oczywiście, już samo to, świadczy w dużej mierze (w dzisiejszych bardzo trudnych czasach), o niezwykłej odpowiedzialności, ale ...

No właśnie. Chciałbym teraz byście zapoznali się z mową motywacyjną, jaką wygłosił do swych żołnierzy generał George Patton, podczas jednej z kampanii II wojny światowej. Jest to DOBITNY, MOCNY i wyjątkowo SUGESTYWNY przykład MĘSTWA. Patton jest bez wątpienia moim ulubionym amerykańskim generałem II wojny światowej (o to miano jeszcze rywalizuje z nim gen. Douglas MacArthur - "Ostatni Bóg Wojny", naczelny wódz amerykańskich sił zbrojnych na Pacyfiku, w czasie II wojny światowej i potem w czasie wojny koreańskiej 1950-1953).


 Oto przemowa gen. George'a Pattona (którego armia w 1945 r. prawie dotarła do zachodnich ziem dzisiejszej Polski, a on sam po zdobyciu Berlina, chciał iść ... na odsiecz Polsce i zaatakować ZSRS), wygłoszona do żołnierzy amerykańskich 5 czerwca 1944 r.
 Przemowa motywująca, która jest (wg. mnie), najlepszą definicją męskości, jaką można było kiedykolwiek wygłosić:



"ŻOŁNIERZE"


"Cała gadanina o tym, że Ameryka nie chce dalej uczestniczyć w tej wojnie i walczyć, to kupa pieprzonych bzdur. Cała nasza tradycja pokazuje, iż jesteśmy zawsze gotowi do walki. Wszyscy prawdziwi Amerykanie uwielbiają tę szprycę emocji i starcie z wrogiem.

Jesteście tu dziś z trzech powodów: Dlatego że chcecie bronić swoich domów i bliskich, dlatego że z szacunku dla siebie, że nie chcieliście być gdzie indziej, a w końcu dlatego że jesteście prawdziwymi mężczyznami. Prawdziwi mężczyźni zaś lubią walczyć. 

Jako dzieciaki wszyscy podziwialiście mistrza w grze w kulki, najszybszego biegacza, najtwardszego boksera, najlepszych bejsbolistów i piłkarzy. Amerykanie kochają zwycięzców, nie znoszą przegranych, gardzą tchórzami. Zawsze gramy o zwycięstwo.

Mam gdzieś los faceta, który przegrał i jeszcze się śmiał. Oto dlaczego Amerykanie jeszcze nigdy nie przegrali i nie przegrają wojny - nie cierpimy samej myśli o klęsce. Nie wszyscy zginiecie. W dużej bitwie polegnie może z 2 % z dziś tu obecnych. Nie bójcie się śmierci, w swoim czasie przyjdzie ona po każdego człowieka.

Prawda że każdy ma stracha przed walką, ten co zaprzecza - to kłamca. Niektórzy ludzie, nawet z duszą na ramieniu, mogą walczyć tak, jak ci najodważniejsi. I do diabła, potrafią wykrzesać z siebie wszystko, gdy widzą z jakim sercem walczą inni, równie przestraszeni.

Prawdziwy bohater to ten, który walczy nawet wtedy, gdy czuje strach. Niektórzy czują strach w pierwszej minucie walki, jedni po trzech godzinach, drudzy całych dniach, ale prawdziwy mężczyzna nigdy nie pozwoli na to, aby strach wziął górę nad jego poczuciem honoru, obowiązku wobec kraju i wewnętrznej męskiej siły.

Walka to najwspanialszy rodzaj rywalizacji, w jakiej może wziąć udział człowiek. Wydobywa z nas to, co najlepsze, a uwalnia od tego, co niskie i nikczemne. Amerykanie czują dumę z tego że są męscy i mówię wam - są naprawdę waleczni.Pamiętajcie że wróg czuje strach tak samo jak wy, a może nawet bardziej - to nie są nadludzie.

Przez całą swoją służbę wojskową psioczycie na to, co nazywacie "upierdliwym drylem". Jak wszystko inne w wojsku, ma on określony cel - chodzi o czujność. Każdy musi ją mieć w sobie. Gówno wart jest facet, który nie potrafi być stale czujny i uważny.

Jesteście weteranami, inaczej nie bylibyście tutaj. Jesteście gotowi na to co nadejdzie, jeśli chcecie przeżyć, musicie cały czas zachować czujność. Jeśli jej zabraknie, w końcu jakiś niemiecki skurwysyn zajdzie was od tyłu i zabije byle czym.

W pewnym miejscu na Sycylii znajduje się czterysta starannie oznaczonych grobów, są tam tylko dlatego, że jeden z leżących w nim żołnierzy, poszedł sobie spać na służbie. Ale to groby Niemców, ponieważ to my zaskoczyliśmy skurwiela w czasie snu, zanim oni sami go przyłapali.

Armia to jedna drużyna - mieszka, śpi, je i walczy razem. Gadanie o jednostkowym bohaterstwie, to kupa bredni. Te żałosne kutasy, które smażą artykuły na ten temat w Saturday Evening Post, nie wiedzą więcej o prawdziwej walce na linii ognia, niż o pieprzeniu się.

Mamy najlepszy sprzęt i najlepszą żywność. Najwspanialszego ducha walki i najlepszych żołnierzy na świecie. Mój Boże, żal mi nawet tych biednych skurwysynów, którzy zmierzą się z nami. Na litość Boską, naprawdę żal mi tych drani.

Mężczyźni nie poddają się! Nie chcę słyszeć, że jakiś żołnierz walczący pod moim dowództwem, został wzięty do niewoli - chyba że został postrzelony w walce. Ale nawet jeśli was postrzelą, zawsze możecie jeszcze odpowiedzieć ogniem.

I nie gadam tu głupot. Pod swym dowództwem, chcę mieć właśnie takich ludzi jak ów porucznik, którego spotkałem podczas walk w Libii. W momencie gdy szkop przyłożył mu do piersi lugera, zerwał hełm, odtrącił rękę z pistoletem i przywalił szwabowi tak mocno, że ten padł jak długi. Wtedy porucznik podskoczył, wyrwał mu tę broń i zabił innego Niemca zanim ci pojęli co u diabła się dzieje. A przez cały ten czas miał kulę w płucu - to jest prawdziwy mężczyzna.

Prawdziwi bohaterowie, to nie legendarne postaci z bajeczek dla grzecznych dzieci. Każdy w tej armii ma do odegrania kluczową rolę. Nigdy nie ustawajcie w wysiłku, nie osłabiajcie woli, niech nikt nie myśli że jego robota jest nieważna. Każdy ma do wykonania swoją robotę i musi ją wykonać.

Wszyscy jesteście ogniwami wielkiego łańcucha. Co by było, gdyby nagle każdy kierowca ciężarówki uznał, że ma dość kul świstających nad głową, zżółkł z przerażenia i zjechał wprost do rowu? Taki tchórzliwy sukinsyn mógłby wtedy powiedzieć "Do diabła z tym wszystkim, i tak nie będą mnie żałować, jestem tylko jednym z wielu tysięcy". Ale gdyby każdy myślał w ten sposób, to gdzie u licha bylibyśmy dziś? Jak wyglądałby nasz kraj, nasi najbliżsi, nasze domy a nawet cały świat?

Nie do cholery! Amerykanie nie myślą w ten sposób, każdy ma swoją robotę, każdy służy wszystkim i większej całości. Każdy oddział i każda jednostka ma swoje miejsce w wielkim schemacie tej wojny. Ludzie od logistyki są potrzebni, by dostarczać nam broni. Dzięki nim możemy walczyć. Kwatermistrz jest ważny, bo dostarcza żywność i umundurowanie. Wszyscy pracujący przy kuchniach polowych, mają do wykonania swoją robotę, nawet ci, którzy tylko gotują wodę, abyśmy nie dostali sraczki.

Niech nikt nie myśli tylko o sobie, niech zważa na walczącego obok kumpla. W tej armii nie chcemy żałosnych tchórzy, powinno się ich wytępić - jak szczury, bo jeśli nie, to po wojnie wrócą do domu i spłodzą jeszcze więcej podobnych ludzi. Odważni mężczyźni spłodzą jeszcze więcej odważnych mężczyzn. Wybijmy cholernych tchórzy, a będziemy mieli naród ludzi odważnych.

Dam przykład jednego z najodważniejszych żołnierzy, jakiego kiedykolwiek spotkałem. Było to podczas walk w Tunezji. Podczas zaciekłej wymiany ognia, gdy kule świstały nad głową, wojak ten siedział na słupie telegraficznym. Pytam go, co u diabła tam robi w takiej chwili? "Naprawiam druty telegraficzne generale" - krzyczy. Czy to rozsądne, akurat teraz? A ten odpowiada: "Ma pan rację generale, ale te cholerne druty trzeba naprawić". "A nie przeszkadzają ci samoloty ostrzeliwujące drogę?", "Do diabła, nie generale - robotę trzeba wykonać".

Oto prawdziwy mężczyzna, prawdziwy żołnierz. Ten człowiek zrobił wszystko aby wypełnić swoje zadanie, mimo ogromnego prawdopodobieństwa że zginie. Szkoda że nie widzieliście tych ciężarówek na drogach w Tunezji. Nasi wspaniali kierowcy, dzień i noc torowali się po tych sakramenckich drogach, bez żadnej przerwy, nie zbaczając z kursu, choć przez cały czas nad głowami latały kule i wybuchały bomby.

Cel osiągnęliśmy dzięki odwadze, z której od wieków słyną Amerykanie. Niektórzy z tych kierowców, prowadzili bez przerwy ponad 40 godzin. To nie byli ludzie bezpośrednio zaangażowani w walkę, lecz zwykli żołnierze wykonujący swoją robotę - i jak ją wykonali? Do diabła wspaniale. Stanowili część jednej drużyny. Bez ich wysiłku, bez nich przegralibyśmy bitwę. Gdy wszystkie ogniwa łańcucha trzymają się mocno, nic go nigdy nie rozerwie.

Pamiętajcie, nie wiecie że tu jestem, żadnych wzmianek o mnie w listach. Świat ma nie wiedzieć, co do cholery zdarzyło się ze mną. Nie dowodzę tą armią, nie jestem nawet w armii. Niech pierwszymi skurwielami, którzy się o tym dowiedzą, będą ci cholerni Niemcy. Chcę zobaczyć jak porywają się na równe nogi i sikają ze strachu, skowycząc: "Jezu Chryste, to znowu ta cholerna 3 Armia i ten skurwysyn Patton.

Rozpętamy tu piekło. Im szybciej uporamy się z tym kurewskim bajzlem, tym szybciej uda nam się dokonać małego wypadu na Japońców i rozprawić się z tymi zasrańcami w ich jaskini, nim cała zasługa przypadnie w udziale chłopcom z piechoty morskiej.

Oczywiście, chcemy wrócić do domu, pragniemy końca tej wojny. Najszybszym na to sposobem, jest dorwanie tych drani którzy ją rozpoczęli. Im szybciej im dokopiemy, tym szybciej wrócimy do kraju. Najprostsza doń droga wiedzie przez Berlin i Tokio, a gdy tylko zajmiemy Berlin, osobiście zastrzelę tego skurwysyna, tapeciarza Hitlera. Tak jak zabija się żmiję.

Gdy człowiek cały dzień leży w okopie strzeleckim, to Niemcy w końcu go tam dopadną. Do diabła z tym. Moi ludzie nie będą kopać żadnych rowów czy dołów, nie chcę żeby się tym zajmowali. To tylko spowalnia tępo ofensywy. Bądźcie stale w natarciu, nie ustawajcie, nie dawajcie wrogowi czasu na sypanie szańców obronnych.

Wygramy tę wojnę, ale tylko pokazując Niemcom, że mamy więcej odwagi niż mają, lub kiedykolwiek będą mieli oni sami. Nie tylko wystrzelamy tych sukinsynów co do jednego, lecz także wyprujemy z nich flaki, których użyjemy do smarowania gąsienic naszych czołgów. Wykończymy tych hujów i Hunów - wszystkich!

Wojna, to kurewsko krwawy i morderczy biznes. Musimy zdążyć przelać ich krew, zanim oni przeleją naszą. Rozpruwajcie im brzuchy, strzelajcie im w bebechy. Gdy kule będą świstać dookoła, a ty, ścierając z twarzy kurz, nagle uświadomisz sobie, ze to nie bród, lecz krew i wnętrzności człowieka, który kiedyś był twoim najlepszym przyjacielem - sam dobrze będziesz wiedział co zrobić.

Nie chcę żadnych meldunków w rodzaju: "Utrzymujemy nasze pozycje". My niczego do cholery nie utrzymujemy, niech robią to Niemcy. Cały czas walmy do przodu. Tylko ciągła pogoń za wrogiem, chwyćmy go za jaja, ściśnijmy mu je tak, że srać będzie z bólu. Nasz podstawowy plan operacyjny, to przeć naprzód i naprzód. Cały czas i bez przerwy. Przejdziemy przez szkopów gładko jak gówno przez gęś.

Od czasu do czasu, pojawiają się narzekania, że za bardzo przykręcamy śrubę naszym ludziom. Ale ja, do cholery nie dbam o to. Wierzę w starą, dobrą zasadę: "Odrobina potu, pozwoli ocalić galom krwi". Im mocniej będziemy naciskali, tym więcej Niemców zabijemy, im więcej ich zabijemy - tym mniej zginie naszych. Tak więc przykręcanie śruby oznacza mniej niepotrzebnych ofiar. Chcę żebyście wszyscy o tym pamiętali.

Po powrocie do domów z tej wojny, będziecie mogli powiedzieć jedną wielką rzecz. Za dwadzieścia lat, usiądziecie przy kominku z wnuczkiem na kolanach, a gdy zapyta: "Co robiłeś podczas wielkiej II wojny światowej?", nie będziesz musiał jąkać się w odpowiedzi i dukać coś w rodzaju: "Uf, no cóż, przerzucałem szuflą łajno w Luizjanie". Nie, panowie - będziecie mogli spojrzeć mu prosto w oczy i powiedzieć: "Posłuchaj synku, twój dziadek służył we wspaniałej 3 Armii, pod dowództwem tego cholernego skurwiela George'a Pattona".


No cóż - ta mowa może być przykładem, dla współczesnych marketingowych speców od motywacji - według mnie jest - WYŚMIENITA!






 Jak to już ktoś  kiedyś powiedział:

"BOŻE, JAKA SZKODA ŻE OD HITLERYZMU NIE WYZWOLIŁY NAS CZOŁGI GENERAŁA PATTONA, 
TYLKO MARSZAŁKA ŻUKOWA"



"NIE  ZAMIERZAM PIĆ ANI Z NIM, ANI Z ŻADNYM INNYM ROSYJSKIM SUKINSYNEM"




"CAŁA NAPRZÓD I NA POHYBEL SUK...OM!"

gen. George Patton




 

"NIEPODLEGŁOŚĆ POLSKI TO DROBNOMIESZCZAŃSKIE, REAKCYJNE ... ZBOCZENIE" - CZYLI POLACY TO RASIŚCI, KAŻDY TO POWIE?

"PRECZ Z BIAŁĄ GĘSIĄ

PRECZ Z KRZYŻEM!"



Takie oto hasła rozpowszechniała najbardziej niegodziwa, obskurancka i perfidna organizacja, jaka kiedykolwiek powstała na ziemiach polskich. KPP, czyli Komunistyczna Partia Polski, która oficjalnie głosiła hasła internacjonalistyczne, największe zagrożenie widząc w istnieniu niepodległego państwa polskiego, powstałego ogromną daniną krwi i wyrzeczeń milionów obywateli, a opartego na nadziejach i tradycji minionych pokoleń. Dziś przyjęło się określać II Rzeczpospolitą mianem państwa słabego, targanego wzajemnymi sprzecznościami, nierównościami społecznymi i oczywiście (no jakżeby inaczej, tego zarzutu nie może nigdy zabraknąć), rozbuchanym antysemityzmem, który Polacy jakoby wyssali z mlekiem matki. A ja powiem tak: II Rzeczpospolita była państwem silnym, z roku na rok silniejszym, dbającym o własnych obywateli

I nie tylko zresztą obywateli, oto przykład: w 1937 r. rząd polski zwrócił się z oficjalnym zapytaniem do rządu sowieckiego - co się stało z polskimi obywatelami ZSRS, którzy dotąd zamieszkiwali zachodnie rejony Białorusi i Ukrainy? - tzw.: "Dzierżyńszczyzna" i "Marchlewszczyzna". Rząd sowiecki stwierdził iż Polacy z tych obwodów po prostu ... wyjechali do Polski, albo do innych krajów ościennych. Oczywiście Związek Sowiecki miał udzielić im w tym wszystkim wszelkiej możliwej pomocy. Tak, oczywiście pomoc taka została im udzielona, ale ... w szybszym opuszczeniu tego świata, po tak straszliwych torturach, jakich nie praktykowano nawet w czasach "wyzwolenia" po 1945 r., a wszystko w ramach tzw.: "Operacji Polskiej NKWD", przeprowadzonej w latach 1937-1938. Stalin szykował się wówczas do wojny z Polską, a każdy Polak na terenach przygranicznych, nawet polski komunista, był potencjalną przeszkodą dla takiego kroku, dlatego też należało go zawczasu - "wyeliminować".






Drugi przykład. Listopad 1938 r. Polska przyjmuje w swe granice wypędzonych z ogarniętych antysemickim szaleństwem Niemiec - ok. 18 tys. Żydów niemieckich, którzy uciekali przed prześladowaniami. Eksodus rozpoczął się już 28 października 1938 r. gdy polski patrol policji, w rejonie Zbąszynia (kilometr od granicy z Niemcami), wykrył ukrywających się w lesie 654 zmarzniętych, głodnych, spragnionych, a przede wszystkim przerażonych osób narodowości żydowskiej. Zgodnie z przepisami, policjanci mieli obowiązek cofnąć nielegalnych imigrantów z powrotem przez granicę, ale ... no właśnie ale. Policjanci zawiadomili swych przełożonych w Zbąszyniu, ci wysłali wiadomość do Warszawy - "co robić dalej z żydowskimi nielegalnymi imigrantami"? Odpowiedź nadeszła już dnia następnego (29 października), polecono ich ... wpuścić do kraju, choć zdawano sobie doskonale sprawę z problemów jakie taki krok za sobą niesie. Nim jednak zapadła decyzja o ostatecznym losie Żydów, mieszkańcy Zbąszynia zaczęli znosić uciekinierom jedzenie i wodę. Przynoszono bochenki chleba, sery, trochę wędliny, nawet specjalnie przywieziono masło. W dniach następnych przyjmowano kolejne grupy uciekających z Niemiec Żydów. Tacy to byli antysemici.
 
II Rzeczpospolita była państwem silnym, o czym świadczy opinia Biura Politycznego partii bolszewickiej z września 1938 r.: "Polska (...) jest krajem najludniejszym, największym oraz posiada osobowość narodową wyrazistą, krnąbrną, nieprzejednaną, zdolną do oporu krańcowego w dziedzinie walki zarówno orężnej jak i duchowej". Związek Sowiecki przez cały okres dwudziestolecia międzywojennego uważał Polskę za najniebezpieczniejsze państwo ze wszystkich kapitalistycznych krajów świata. Polska była w Sowietach przedstawiana jako imperium absolutnego zła, a Polacy jako najgorsi z kapitalistycznych wyzyskiwaczy ludu pracującego na całym świecie, "chłepczący dzień w dzień robotniczą krew". Za cel brano wszystko co było związane z Polską - wszystko co kształtowało siłę narodu i nadawało mu duchowej strawy. Marię Konopnicką zwano "burżuazyjną inteligentką z odchyleniem chłopskim", oraz "kułackim demagogiem". Stefana Żeromskiego ogłoszono oficjalnie faszystą za powieść "Przedwiośnie", pełniącą jakoby: "szkodliwą funkcje wobec ruchu robotniczego".

W całym międzywojniu powstało aż 70 filmów, które godziły w Polskę i Polaków (na inne nacje przypadało ich od dwóch do pięciu). Tytuły filmowe takie jak: "Piłsudski kupił Petlurę" (Semen Petlura był atamanem ukraińskim walczącym u boku Wojska Polskiego podczas wojny 1920 r.), czy "Wiatr ze Wschodu" (opowiadający o szczęściu jakie przyniesie Polakom na swych bagnetach robotniczo-chłopska Krasnaja Armia), jasno definiowały wroga - Polak, kapitalista, kułak.

Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że obecnie znów powraca jak mantra, określenie Polacy to rasiści, ludzie ksenofobiczni, nieczuli, źli etc. etc. etc. A dlaczego jesteśmy tacy niedobrzy, tacy źli, można by zapytać? Ano dlatego, że nie chcemy się zgodzić na przymusowe "kontyngenty" (już sam fakt, jak o tym się mówi, budzi zgrozę, gdyż są to żywi ludzie, a nie jakieś "wory mięcha"), imigrantów ekonomicznych, do naszego kraju. Imigrantów, których przecież sprosiła do Europy kanclerz Niemiec - Angela Merkel, mówiąc "komm, komm, komm zu mir, u mnie darmowe piwo i kiełbasa, aż będziecie popuszczać pasa". Ta żałosna kobieta (naprawdę jest to jedno z najłagodniejszych form, jakimi mógłbym określić tę ... babę), która, gdy zobaczyła w jakie bagno wpycha swój własny kraj, zaczęła nagle robić wszystko, by teraz również i sąsiedzi (szczególnie Polska i inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej), zabrały od niej część kłopotu, by się z nią podzieliły problemem, który sama - SAMA sprowokowała.

Jest mi naprawdę bardzo, bardzo przykro, gdyż często słyszę w Polsce takie komentarze: "Niemcy sprosili sobie muzułmanów, to niech ich teraz sobie biorą, niech ich zabierają, mogą sobie wszystkich przyjąć - nic mnie to nie obchodzi". Oczywiście ja również zgadzam się z takim określeniem (bo trzeba być wyjątkowo wrednym i bezczelnym jednocześnie człowiekiem - i spraszając do swojego własnego mieszkania gości, o których wiemy że nie tylko nie mają gdzie przenocować, ale też nie mają przy sobie żadnych pieniędzy i my będziemy musieli finansować ich pobyt w naszym mieszkaniu, który to może potrwać tygodniami, a może miesiącami, gdyż goście wcale się nie garną do znalezienia sobie jakiejś pracy i stania się samowystarczalnymi, właśnie w takim momencie na gospodarza nagle przychodzi otrzeźwienie i mówi do swych sąsiadów: "Weźcie ode mnie część tych gości, oni są tacy mili i w ogóle, co prawda natłukli mi w kuchni talerzy, oraz zniszczyli kanapę, ale co tam - weźcie ich ... no weźcie ich, bo jak ich nie weźmiecie, to poskarżę się w administracji, że jesteście brudasami, niechlujami i w ogóle nie nadajecie się do życia na naszym wspólnym osiedlu" - chore? CHORE! Ale dla pani Angeli, która nie ma odwagi powiedzieć: "Słuchajcie, ja Was bardzo przepraszam, zrobiłam głupstwo, chciałam dobrze a wyszło jak zawsze", należałoby tutaj dodać - jak zawsze gdy Niemcy biorą się za rozwiązywanie spraw Europy - to zawsze kończy się kompletnym zniszczeniem i totalną rozpierduchą całego kontynentu" - tego oczywiście nie powie nasza biedna Angela).

Mimo to, jest mi tak zwyczajnie przykro, gdyż ... martwię się o Niemcy. Tak, martwię się! Część mojej rodziny, to rodowici Niemcy z dziada pradziada (choć ja osobiście mam tam o wiele więcej znajomych i przyjaciół, niźli znam wszystkich członków rodziny, którzy są dla mnie już tzw.: "piątą wodą po kisielu" - jak mówi stare porzekadło). I gdy tylko czytam w mediach o wciąż napływającej do Niemiec, nieprzebranej fali imigrantów ekonomicznych (wśród których jest też sporo bojowników Państwa Islamskiego, zresztą nie tylko), to ogarnia mnie zimny pot. Czuję strach, może irracjonalnie, ale mnie się nie podoba pomysł islamizacji Niemiec - Niemcy (mimo wszystko), na to nie zasługują. Zresztą, to tylko kwestia czasu (kilka następnych miesięcy), aż w Berlinie i innych niemieckich miastach, zaczną wybuchać bomby - zrobi się drugi Paryż, tylko na o wiele większą skalę. Powtarzam - TO JUŻ TYLKO KWESTIA CZASU!

Polacy, Węgrzy i inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej, nie są wcale ksenofobiczni, ani rasistowscy - są pragmatyczni i potrafią kalkulować sumę zysków i strat. W tym przypadku liczba zysków (bo należy też powiedzieć, że w tej fali, są i perełki, jak na przykład lekarze, mechanicy, informatycy których ja oczywiście byłbym jak najbardziej chętny przyjąć - niech się asymilują, niech tu zakładają swoje rodziny i żyją w spokoju, z dala od bomb i świszczących nad głowami pocisków. Niech swoją pracą, budują pomyślność Polski i jej siłę w świecie. Ale takich przypadków jest niewiele - i to jest kropla w morzu. A cała ta reszta ... ta reszta jest milczeniem. Reszta, czyli ludzie, którzy w tak bezczelny sposób oświadczają, że jeśli nie dostaną odpowiednio wygodnych mieszkań, sutych zasiłków i ... kobiet na "spuchnięte jądra" - to po prostu ... wrócą do siebie. Rozumiecie? oni wrócą do siebie - do kraju pod bombami, gdzie trwa wojna? Kto tu z kogo robi wariata? Jeśli oni mówią o tym tak bezpośrednio i dosłownie, to znaczy że w krajach z których przybyli, nie ma żadnych konfliktów, a wszyscy oni Syryjczykami stali się dopiero w Europie.

W takim razie niech wracają - se la vie. Ja osobiście bym ich przyjął i zatrudnił do najcięższych prac, bez możliwości rezygnacji (konsekwencją byłoby wydalenie z Polski), gdyż dla mnie oni nie są godni, by nazywać się mężczyznami. Mężczyzna bowiem, gdy kraj jego jest w niebezpieczeństwie, nie bierze komóry w rękę i nie ładuje się do łodzi, by zwiać do innego kraju, w którym dadzą mu pieniądze, za to tylko że postanowił się tu zjawić. Mężczyzna nie zostawia na pastwę wojny, poniewierki i śmierci własnej żony i dzieci. Mężczyzna bierze do łapy broń i idzie skopać dupy, temu, kto ośmielił się przekroczyć granice jego domu, miasta, państwa. Wcześniej dbając, by jego rodzina sama znalazła się w bezpiecznym miejscu. Tak postępuje mężczyzna, a ci co tu "spływają" to jakieś ... muzułmańskie tchórzliwe pierdołki.






SIĘ ZDENERWOWAŁEM - WYBACZCIE!



 COŚ NA USPOKOJENIE NERWÓW
(ZAWSZE MNIE TO ODPRĘŻA)





HISTORIA ŻYCIA WSZECHŚWIATA - WSZELKIEJ CYWILIZACJI - Cz. CVIII

"MIĘDZYWOJNIE" 

CZAS ODBUDOWY CYWILIZACJI 

i WIELKICH ZMIAN DLA LUDZKOŚCI 

(ok. 8 000 r. p.n.e. - 7 670 r. p.n.e.) 

Cz. II




I STREFA OSIEDLEŃCZA

(MEZOPOTAMIA, SYRIA, PALESTYNA)





ODBUDOWA CYWILIZACJI MIĘDZYRZECZA


Ok. 8 000 r. p.n.e., zaraz po zakończeniu walk I Wojny Piramidowej i ustąpieniu wód II Potopu, Ludzkość na Ziemi dotknęła prawdziwa katastrofa. W poprzednim temacie pisałem już, jak negatywny wpływ na rozwój ludzi po II Potopie, miało zniszczenie w wyniku działań zbrojnych - Firmamentu Niebieskiego, okalającego i chroniącego planetę przed negatywnymi skutkami promieniowania słonecznego. Skutkiem tego było również zwiększenie siły grawitacji ziemskiej. Wszystkie te czynniki, doprowadziły również do bezpośrednich, fizycznych zmian ludzkiego ciała. Długość życia zmniejszyła się dwukrotnie (jedynie w pierwszym pokoleniu, gdyż w kolejnych, z naszymi czasami włącznie - różnica ta zwiększyła się dziesięciokrotnie). Zmniejszył się również wzrost, z prawie trzymetrowego (przed zniszczeniem Firmamentu i zwiększeniem grawitacji), do 1,5 - 1,8 (do 2 metrów) - obecnie. Nie były to jednak jedyne klęski, jakie wówczas dotknęły Ludzkość. Poważne zmiany zaszły również w mentalności i świadomości ocalałych ludów - potomków gwiezdnych kolonistów z Plejad, Syriusza, Alpha Centauri i innych galaktyk. 

Ludzkość przytłoczona negatywnymi skutkami fizycznymi, zaczęła również zapominać o swym dawnym rozwoju, przedpotopowych cywilizacjach i dawnych kulturach. Poważnie uszkodzone zostało też nasze DNA. Dla ludzi żyjących teraz nieco ponad 100, 150 lat, najważniejszym wyzwaniem było przetrwanie. A ponieważ dawne cywilizacje legły w gruzach, wszystko trzeba było zaczynać od początku. Tylko jak? Kto miał tym biedakom dopomóc, wskazać drogę rozwoju? Jedyną siłą, zdolną to uczynić (a dodatkowo posiadającą technologię, która dla ocalałych była czymś niesamowitym i ponadnaturalnym), byli właśnie Nibiruanie z Malony, którzy otrzymali władzę nad rejonem dzisiejszego Międzyrzecza i Lewantu. Dodatkowo, pomimo fizycznych oznak postępującego wieku (gdy w kilkaset lat potem na Ziemię powróci wraz z Nibiru dziadek Anu, będzie przerażony tym, jak bardzo jego potomkowie się postarzeli. To on właśnie wyda rozkaz: "Natychmiast wracamy!"), żyli znacznie dłużej od innych ludzi i wciąż sprawiali wrażenie nieśmiertelnych. Dodatkowo, dysponując potężną technologią, uchodzili dla tych nieszczęśników za prawdziwych bogów.

Wykorzystywali też swoją przewagę w sposób bezwzględny, tworząc zhierarchizowane i scentralizowane społeczeństwo "Niebiańskich Bogów". To oni wyznaczali lokalnych przywódców plemionom, żyjącym na kontrolowanych przez siebie terenach. Ich władza była niepodważalna i nie znosili sprzeciwu - byli bowiem dla tych ludzi bogami, a co za tym idzie twórcami - porządku i prawa (które wyznaczali sobie sami). Władzę nad Międzyrzeczem i Lewantem sprawował (jak już poprzednio pisałem), ród Enkidów. Przedstawiciele tego rodu (ze szczególnym uwzględnieniem samego Enkiego), rozpoczęli proces odbudowy ludzkich cywilizacji. Ponieważ Ludzkość, która przetrwała atomową zagładę, Potop i zniszczenie Firmamentu, była na w półbarbarzyńska, należało zacząć ten proces od samego początku. Najpierw więc sam Enki (wraz z synami i wnukami), zaczął ich uczyć uprawy jęczmienia i prymitywnych gatunków pszenicy. Ludzie ci jednak żyli w znacznym rozproszeniu, byli też bardzo nieufni i dość lękliwi. Należało ponownie nauczyć ich życia w zbiorowiskach, budowy (początkowo) drewnianych domów i całych wiosek.

Nim pojawiła się wielka (i prawdopodobnie pierwsza znana nam, historyczna - ludzka), cywilizacja sumeryjska (która bezpośrednio czerpała z dokonań "bogów"), nim jeszcze nawet powstały pierwsze wielkie przed-sumeryjskie ośrodki typu miejsko-obronnego, takie jak: Hassuna, Samarra, Halaf czy Ubajd, najpierw zaczęły w rejonie rzek Tygrysu i Eufratu, powstawać mniejsze ośrodki wiejskie, grupujące lokalne ludzkie zbiorowiska, których wodzami, zostawali mianowani przez "bogów" lokalni liderzy (którzy jednocześnie pełnili rolę kapłanów owych "bogów", czuwających również nad systematycznym składaniem "bogom" odpowiedniej ofiary). Jakie były to ośrodki (wioski)? Do wybuchu II Wojny Piramidowej, było ich niewiele. Ich (współczesne) nazwy to: Karim Szahir (północny Irak - dziś tereny Państwa Islamskiego), Zawi Czemi Szanidar (centrum terytorium ISIS), Qermez Dere (Irak zachodni - także tereny islamistów). Te trzy ośrodki wiejskie (bo były to ośrodki głównie typu wiejskiego), powstały tylko na terenach Mezopotamii. Jedynym (przed wybuchem II Wojny Piramidowej), ośrodkiem miejskim, który powstał zaraz po opadnięciu wód Potopu, było miasto Ali Kusz (Ali Kusz znajdowało się centralnie na ziemiach, na których niegdyś mieściły się "boskie miasta" biblijnego Edenu). 

Na terenach Syrii, w rejonie rzeki Eufrat, powstały (przed wybuchem kolejnej wojny piramidowej), blisko siebie dwa ośrodki, jeden miejski - Abu Hureyra, a drugi wiejski - Tell Mureybet. O wiele więcej tych ośrodków (miejsko-wiejskich), powstało na terenie dzisiejszej Palestyny, w okolicach dawnej, zniszczonej już wówczas bazy Nibiruan - Moriach. Największym z nich (i jednocześnie nową bazą Nibiruan, po zagładzie Moriach), stało się miasto-państwo Jerycho (gdzie "bogowie" żyli pośród ludzi). Obok niego rozwinęły się wioski w Nahal. El-Khiam i Hatula. Powstała także mała nadmorska baza "bogów" w Nahal Oren.


Tak wyglądał dawny kraj Dil.Mun i pozostałe tereny, będące (do ok. 7 670 r. p.n.e. - czyli do wybuchu II Wojny Piramidowej), pod władzą nibiruańskiej dynastii Enkidów. 


W następnym temacie, opiszę jak wyglądała kolejna, II Strefa Osiedleńcza w Ameryce Środkowej i Południowej, będąca pod panowaniem rodu Enlidów. 
 


CDN.
 

środa, 25 listopada 2015

TAMMY - NIEWOLNICA Z HAREMU - Cz. III

PRAWDZIWA HISTORIA AMERYKANKI,

PORWANEJ Z KRAJU w Lipcu 2005 

i SPRZEDANEJ JAKO NIEWOLNICA 

DO HAREMU SZEJKA


PORWANIE 

LIPIEC 2005




Tamara ocknęła się, gdy była już na pełnym morzu. Pierwsze co poczuła, to mdły zapach oleju napędowego połączonego z nieprzyjemną wonią ludzkiego potu. Było gorąco, nawet bardzo gorąco - środek lata. Dziewczyna wciąż jednak była na wpół otępiała, nie wiedziała dokładnie co stało się dnia poprzedniego i dlaczego znajduje się na jakiejś łodzi? Bardzo bolała ją głowa i nie czuła się dobrze. Próbowała podnieść rękę w kierunku swojej głowy, ale ...  - "cóż to?" - pomyślała - "jestem związana?". Miała związane ręce i nogi, a co jeszcze bardziej wprawiło ją w zakłopotanie, to był fakt, iż była zupełnie naga. Rozejrzała się powoli po zardzewiałej kabinie łodzi, w której przebywała i zauważyła, że obok niej leżą w różnych pozycjach, inne dziewczęta. Wszystkie nagie, związane i zakneblowane tak jak ona. W tym momencie ogarnął ją prawdziwy strach, który spotęgował się jeszcze, gdy zauważyła wpatrujących się w nią trzech mężczyzn.

- "Obudziła się!" - miał powiedzieć jeden z nich - "teraz możemy się zabawić"

Dwóch z tych mężczyzn, ubranych było w arabskie kaftany, a trzeci był w mundurze. W tym momencie dostała mdłości, wymiotując cały wypity poprzedniego dnia alkohol. Jednocześnie próbowała się podnieść, lub przynajmniej otrzeć rękoma buzię z rzygowin, nie mogła jednak tego uczynić, gdyż była dobrze przywiązana. Leżała więc teraz we własnych rzygowinach. Ogarnął ją paniczny strach, zaschło jej w gardle, chciała krzyczeć, lecz nie mogła, gdyż uniemożliwiał to knebel w jej ustach. Trzej mężczyźni z łodzi, patrzyli na nią z coraz większą lubieżnością i podnieceniem.

- "Ona prawie nie ma cycków, ale ma niezłą dupę" - powiedział jeden z nich, do którego pozostali zwracali się imieniem Kamal, po czym dodał - "faceci w klubie będą się do niej ustawiać w kolejce". Następnie podszedł do niej i złapał ją za pupę. Facet był napalony i z trudem docierały do niego słowa drugiego z porywaczy imieniem Fuad, który miał powiedzieć:

- "Już dostaliśmy kilka "dorodnych sztuk" z tej przesyłki, ona ta Szwedka i te dwie tu są na specjalne zamówienie, nie mogą być tknięte" - po czym zaczął krzyczeć w kierunku coraz bardziej podnieconego Kamala - "Słyszysz mnie? One są na specjalne zamówienie!"

- "Nie martw się" - miał odpowiedzieć ten pierwszy - "będę ostrożny, a poza tym twój brat może z powrotem zamienić je w dziewice" - wywiązała się dość burzliwa wymiana zdań, pomiędzy oboma mężczyznami, która przerodziłaby się w otwartą kłótnię, gdyby nie trzeci z mężczyzn, który nagle włączył się do "dyskusji":
- "Słuchaj Fuad, Kamal ma rację, co jeśli byśmy się z nią trochę zabawili, jednocześnie byśmy mogli dać jej kilka lekcji nowych zasad?"

- "Nie Jean-Paul, ona jest moja, ty wybierz sobie inną" - miał odpowiedzieć Kamal.
- "Powiedziałem nie" - znów wtrącił się Fuad - "ona jest na specjalne zmówienie, ten który ją kupił czekał na to dość długo, by teraz zrezygnować, jeśli ją ruszysz nie zobaczymy pieniędzy, a ciebie zabiją - wiesz o tym?"

- "Może?" - odpowiedział Kamal, jednocześnie zaprzestając dalszego obmacywania ciała Tamary. 

- "Dobra, czas na pierwszą lekcję, pomóżcie mi ją przygotować" - znów odezwał się Fuad, który jednocześnie wyciągnął zakrzywiony nóż, podtykając go pod brodę Tammy, a w tym czasie Kamal rozwiązał jej ręce i zaciągnął do brudnej, dolnej koi, gdzie ją przywiązał. Fuad w tym momencie, odciągnął ostrze znad jej głowy i przeciął nim sobie palec. Po czym uśmiechnął się i podniósł zakrwawioną rękę do ust. 

- "Jean-Paul, Kamal, wynoście się i zamknijcie za sobą drzwi" - padła komenda wydana przez Fuada. Dwóch mężczyzn opuściło kajutę, przyglądając się na odchodnym nagiej, związanej kobiecie. Gdy wyszli, Fuad zaczął się rozbierać. Tamara leżała skutecznie związana i unieruchomiona w ciemnym kącie dolnej koi i było jej zimno.

- "Oni by zrobili ci krzywdę" - powiedział mężczyzna, będący razem z nią w kajucie - "ale ja jestem inny, nic ci nie grozi" - dodał, po czym rozpiął spodnie. W tym momencie dziewczyna chciała krzyknąć, nie tylko dlatego że obcy mężczyzna obnażył się przed nią, ale też dlatego, że ujrzała blisko siebie, dużego, brudnego szczura. 

- "Jest ich tu znacznie więcej, ta brudna łódź, aż się od nich roi" - dodał z uśmiechem. Zbliżył się do niej całkiem nagi, a ona w myślach zaczęła się modlić:

- "Boże, proszę cię, pomóż mi, proszę pomóż, pomóż!" - powtarzała sobie w myślach. Poczuła jednocześnie ciężar i smród jego ciała. Cały był spocony. Zamknęła oczy, starając się w umyśle, oddalić  się od tego, co się wokół niej działo - "To jakiś zły sen" - powtarzała sobie - "To nie dzieje się naprawdę". On zaczął dotykać jej ciała, jednocześnie czuła jego penisa, który nieumiejętnie próbował się dostać do jej wnętrza. Nagle zamarła, zdała sobie bowiem sprawę gdzie on celował. Zaczęła jęczeć, próbując dać mu do zrozumienia, że nie chce w ... pupę. Ale on nie przestawał. Poczuła rozrywający ból, krzyczała i płakała, choć na niewiele się to zdało. Próbowała z nim walczyć, ale nie miała żadnych szans, i tak robił z nią to, co mu się podobało. Zresztą jej opór i płacz, tylko jeszcze bardziej go podniecał, a on wręcz kształcił się własnymi łzami. Pupa bolała ją coraz bardziej, zaczęła krwawić. 

Wreszcie nastąpiło rozwiązanie, a on opadł na nią, tuląc ją do siebie. Potem wstał i zaczął się ubierać. Ona wciąż leżała związana na podłodze upiornej kajuty, lecz nie spodziewała się że to co ją spotkało, wcale nie było jeszcze najgorsze, najgorsze było dopiero przed nią.

Mężczyzna, gdy tylko się ubrał, podszedł do niej i powiedział:

- "A teraz powiedz - dziękuję!"




CDN.

wtorek, 24 listopada 2015

SZAPUR WYBAWICIEL - Cz. I

MOJE OPOWIADANIE FANTASY

 


 Cz. I

Wzgórza i ruiny twierdzy tonęły w srebrnej poświacie księżyca. Zimny wiatr niosący łagodny zapach morza, szeleścił wśród pobliskich traw, które falowały łagodnie aż po horyzont. Dookoła panowała zupełna cisza. Step wydawał się martwy i opuszczony, ale było to tylko złudzenie. W bladym świetle, wśród rozchylonej trawy można było dostrzec bezszelestny ruch.Tuż nad ziemią jak iskry przemykały błyski chciwych, czerwonych ślepi. Błyski te tworzyły skupiska, które migotały jak rozdmuchiwany wiatrem, dogasający żar płonącego ogniska. To stepowe szczury, węszące za ukrytą w trawie padliną. Bowiem jak okiem sięgnąć nad równiną rozciągało się cmentarzysko. Wyschnięte kości poległych wojowników, kości świeżo odarte z ciała, czaszki okryte bojowymi hełmami, odcięte kończyny, to wszystko służyło szczurom za pokarm. Gdy zabrakło mięsa, żywiły się resztkami skórzanych pasów, odzieży, a nawet końskich uprzęży. To właśnie im każda bitwa przynosiła największe zyski. Przynosiła im życie, ponieważ żyły śmiercią poległych wojowników.
  
Ciszę wokół ruin przerwał głośny, ostrzegawczy pisk. Ruch w trawie zamarł na moment. W chwilę później stada szczurów rzuciły się do panicznej ucieczki. Ich królestwem był świat śmierci i padliny, zaś każde żywe stworzenie budziło w nich paniczny lęk. Wszystko, co było martwe łatwo padało ich łupem, lecz i one bywały niekiedy łupem głodujących armii. Z zachodu, począł przybliżać się duży orszak zbrojnych. Każdy z nich trzymał w ręku długą włócznię i ogromną tarczę. Orszak zbliżał się, aż w końcu dotarł do dużej zwęglonej palisady, tam też zatrzymał się.
 
Po drugiej stronie czekała inna grupa wojowników gotowych do walki, lecz nie zanosiło się że do niej dojdzie. Przez dłuższy czas obie grupy stały naprzeciw siebie w zupełnym milczeniu, przypatrując się dokładnie swym przeciwnikom. Wreszcie z przybyłego orszaku, wysunął się na czoło, na białym rumaku zbrojny mąż, w dość specyficznym rogatym hełmie na głowie. Podjechał do grupy stojącej naprzeciw i głośno krzyknął:

- Haraldzie Sinozęby przybyłem, tak jak obiecałem, wyjdź mi naprzeciw.
  
Z drugiego orszaku naprzód wystąpił starszy mężczyzna o siwej już brodzie, strojny bogato z mieczem u pasa i hełmem zdobiącym głowę.
 
- Witam cię Balorze, wiedziałem że przybędziesz przyjacielu - To mówiąc starszy mężczyzna podszedł do jeźdźca, który zeskoczył z konia i podał mu rękę w geście powitania. Tamten również wyciągnął dłoń i oboje objęli się za ręce w okolicach łokci.

- Pewnie, nie mogłem sobie odpuścić przyjemności ponownego ujrzenia cię, stary pierdzielu - powiedział jeździec, po czym obaj mężczyźni uśmiechnęli się.
- Dziś pierwsza noc pełni księżyca, oby była to ostatnia pełnia, jaką te wściekłe psy świętują na naszej ziemi - powiedział starzec.
 
- Nasze siły są zbyt słabe, nawet zjednoczeni nie jesteśmy w stanie sprostać potędze Slauga i jego gehaneńskich siepaczy, potrzebujemy wsparcia i innych plemion.
- Wiem, ale o tym później, jedźmy teraz do wioski, dziś będziemy świętować, jeść, pić i tańcować - jutro pomyślimy co czynić dalej - odpowiedział stary mężczyzna w hełmie.
- Zatem prowadź, jestem tak głodny iż zjadłbym stado baranów!
  

 Cz. II
 
Wielki granitowy pagórek, zwany jako Tol Kar, nocą przypominał przyczajoną do skoku złowrogą ropuchę. Był otoczony koroną masywnych ścian i potężnych kolumn. Zdawać by się mogło, że toczące się po niebie czarne, burzowe chmury, upodobały sobie tę właśnie górę. Popędzane były przez wiatr, którego podmuchy chłostały strome, nieprzystępne i niemiłe oku szczyty ponurego zamczyska. Jednak ani gromy z niebios, ani potężne podmuchy wschodniego wiatru nie docierały nigdy do mrocznego serca potężnego Tol Kar.

Korytarzami ponurej twierdzy kroczyła smukła sylwetka kobiety, której ubranie pozostawiało wiele do życzenia. Miała na sobie zaledwie czarną jedwabną suknię sięgającą jej do kostek, ozdobioną złotym łańcuchem, spod którego przebijały cudowne krągłości pełnych, jędrnych piersi i smukłych bioder. Suknia miała duże wcięcie pomiędzy nogami, tak iż jedna noga pozostawała naga. Kobieta miała ciemne długie włosy, splecione w misterne warkocze i przyozdobione złotem. Oczy jej były niebieskie, jak czyste błękitne niebo, usta zaś pomalowane były krwistą czerwienią. Głowę jej zdobił diademem, cały pokryty szafirami, rubinami i diamentami. Wydawało się iż kobieta ta jest niezwykle bogatą damą. Można by było pomyśleć, iż jest władczynią owego zamczyska. Było jednak coś co niweczyło to wyobrażenie, kobieta kroczyła zupełnie boso, zaś jej nadgarstki opasywały pokaźnych rozmiarów bransolety, przypominające raczej kajdany, niźli jakąkolwiek inna biżuterię.
 
Kobieta nosiła imię Synella i była niewolnicą, zaś owe kajdany, których nienawidziła, przypominały jej o jej podległości wobec jej pana. Była danueńską księżniczką, wziętą w niewolę podczas jednej z wojen. Jej panem, władcą i suwerenem był twórca potężnego imperium, stworzonego na przemocy, gwałcie i zbrodni - Imperium Gehanny. Nosił on imię Slaug. Teraz Synella podążała ciasnymi i wilgotnymi tunelami potężnej twierdzy Tol Kar, wykutej w litej skale. Za nią kroczyli żołnierze w czarnych kolczugach z wyrytym na piersi znakiem przedstawiającym wielki czarny łeb tura. Żołnierzy, podążających za Synellą było pięciu i eskortowali oni młodą kobietę, która ubrana była w piękną białą suknię, o zgrabnie udrapowanych zwojach, cienkiego jasnozielonego jedwabiu, upiętego w talii złotym sznurem. Długie kruczoczarne włosy sięgały jej do ramion, a miała je dodatkowo przyozdobione różnokolorowymi kwiatami. Prowadzona była boso, podobnie jak Synella, co miało świadczyć o pokorze i oddaniu. Szła powoli, powłócząc nogami, wciąż popychana silnymi szturchnięciami eskortujących ją wojowników.



CDN.