Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 29 stycznia 2017

NIEWOLNICE - Cz.XXI

CZYLI CZTERY HISTORIE

WSPÓŁCZESNYCH KOBIET

KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI

NIEWOLNICAMI


HISTORIA PIERWSZA

LAUREN

AMERYKAŃSKA NIEWOLNICA SZEJKA BRUNEI

Cz. XXI






Wszystko się odwlekało, gdyż Robin udał się na pielgrzymkę do Mekki. To było wielkie wydarzenie. Codziennie na pierwszej stronie "The Brunei Times" zamieszczano nowe zdjęcie księcia w białych szatach. Towarzyszyli mu najbliżsi przyjaciele. Pielgrzymka wydawała mi się świętym szaleństwem, uważałam, że do wielu rzeczy Robin jest zdolny, ale nigdy do pobożności. Sprawa mnie nurtowała. Byłam w Brunei podczas ramadanu i wiedziałam, że mężczyźni pościli w ciągu dnia, więc ich wiara nie była czystym pozorem. Czy Robin musiał odbywać pielgrzymkę z uwagi na swój publiczny wizerunek, czy też miała dla niego głębszy sens? Zastanawiałam się, o co się modli. Zastanawiałam się, w co tak naprawdę wierzy. W Allaha? Czy w ogóle w cokolwiek? Rozmawialiśmy ze sobą raczej swobodnie i starałam się wykazywać zainteresowanie polityką, finansami i brytyjską rodziną królewską, ale temat religii nigdy nie wypłynął. Czy modlił się o zdrowy sen? Czy modlił się o przyjaciela, którego nie będzie musiał opłacać? A ja? O co ja się modliłam? Podczas jego nieobecności przyjęcia odbywały się w dalszym ciągu, ale były krótsze. Książę Sufri zakochał się w Malajce, która studiowała w Londynie. Zwierzył mi się, że zamierza się oświadczyć, i sprawiał wrażenie uszczęśliwionego. Próbował jeszcze organizować imprezy połączone z badmintonem, ale stracił do tego serce, tak że chodziłyśmy wcześniej spać. 

Przed wyjazdem do Brunei wielokrotnie składałam sobie solenne przyrzeczenia, że nie będę piła. Postanowiłam zrezygnować z alkoholu i innych szkodliwych rzeczy, między innymi z cukru i kawy. Podpisałam ze sobą długoterminowy kontrakt. Kiedy jednak znalazłam się na miejscu, z muru moich postanowień zaczęły się wykruszać cegły, jedna po drugiej. Po paru tygodniach upijałam się codziennie i zażywałam tabletki na odchudzanie. Tamten kontrakt był pierwszą z wielokrotnie ponawianych prób uwolnienia się od uzależnień. Niepowodzenie złożyłam wtedy na karb niesprzyjających okoliczności. Jeżeli mam z czegoś rezygnować, nie może się to odbywać w Brunei. Robin był na pielgrzymce, a ja na anty-pielgrzymce. Co noc, w parze z Delią, robiłam z siebie na parkiecie wariatkę, rozchichotana przy akrobacjach w boogie-woogie i salsie, gdy obok szalały w hip-hopie tajskie dziewczęta. Delia i ja potrafiłyśmy upić się do tego stopnia, że zdarzało się, iż jedna drugą niemal niosła do naszego pawilonu. Którejś nocy potknęłyśmy się na schodach i stoczyłyśmy się po stopniach aż na sam dół. Na szczęście schody pałacowe były wyłożone grubą wykładziną dywanową i miały płaskie stopnie. Wylądowałyśmy jednak z podartymi kieckami, tak że uczestnicy party niemal umierali ze śmiechu.

Noc w noc piłam i siadałam za kółkiem. Szczęśliwie tylko za kierownicą wózka golfowego. Pewnego razu wcisnęłam pedał gazu zamiast hamulca i przywaliłam wózkiem w ścianę garażu. Siłą bezwładu poleciałam do przodu, uderzając nosem w lusterko wsteczne. Nosa nie złamałam, ale był spuchnięty i skaleczony, wyglądałam okropnie. Dziękowałam Bogu, że Robina nie ma w mieście, póki się kuruję. Permanentny stan upojenia alkoholowego przyniósł jeden pozytywny skutek. Pewnej nocy, rozżalona nad sobą, wypłakiwałam się na ramieniu jakiejś gwiazdki "Penthouse'a", dupiastej blondynki z szarozielonymi oczami, która miała na imię Melody. Nosiła pierścionek zaręczynowy, który rzekomo dostała jak Brittany od Vince'a Neila i bez przerwy gadała do dyktafonu, gdyż pracowała, jak mówiła, nad książką pod tytułem "Jak ja to widzę", w której zamierzała przekazać swoją mądrość życiową w sposób humorystyczny i całkiem serio też. Nigdy jej nie skończyła. Słyszałam, że ostatecznie postanowiła poświęcić życie Jezusowi. Noc zwierzeń miała miejsce w tygodniu poprzedzającym moje urodziny. Zapraszane do Brunei dziewczyny planowały tak przyjazd, żeby być na miejscu w dniu urodzin, bo w prezencie dostawało się drogą biżuterię, ale ta perspektywa nie wystarczyła, żeby zawrócić mnie z drogi ku nieuchronnej urodzinowej katastrofie. Nie radziłam sobie z obojętnością księcia i piciem. Zsuwałam się z pochylni, lecz nie z godnością. Znalazłam się w gronie tych, które się na przyjęciach upijają i użalają nad sobą.




Przestałam być nastolatką. A co osiągnęłam? Nie chciałabym przez resztę życia pić odchudzających ziółek i nie kończyć niczego, co zaczynam. Dziewczyny przewracały oczami, słuchając moich wynurzeń przed Melody na temat nieszczęść, jakie mnie spotkały ostatniego roku. Byłam potwornie zawstydzona tym, że otworzyłam się przed Melody nieporównywalnie bardziej niż wylądowaniem na dole schodów z kiecką na głowie. Podczas nieobecności Robina rozwarło się niebo i zsyłało burzę za burzą, ulewy przeradzały się niemal w biblijny potop, przypominając, że za murami pałacu jest Borneo, wyspa lasów deszczowych, podziemnych rzek i niesamowitych jaskiń. Monsuny biły w okna sypialni, każąc myśleć o świecie poza naszymi złotymi klatkami. Właśnie na początku pory deszczowej postanowiłam spróbować swoich sił w innych formach niż dziennik. Deszcz bębnił w świetlik, gdy kończyłam pierwsze opowiadanie, oczywiście straszne, które wysłałam do Colina. Odpowiedział, przesyłając własne, i tak zaczęliśmy wymianę twórczości. Początkowo opatrywałam opowiadania adresowanym do Colina prologiem, przepraszając za horrenda, jakie w nich były, póki nie napisał, że odmawia czytania opowiadań poprzedzanych autoironicznymi komentarzami. Dodał, że jeśli nawet robię coś marnie, nie muszę się usprawiedliwiać. 

Pierwsze opowiadanie było o dziewczynce, która musiała pójść z matką do domu zmarłej babki, żeby spakować porcelanę. Byłam z matką w domu babki, żeby spakować porcelanę i na tym oparłam to opowiadanie. Drugie opisywało historię striptizerki, która sprzedała duszę diabłu za obietnicę występu w Las Vegas. Miała to być wielka metafora, ale już nie pamiętam, na czym polegało przesłanie. Ja zajmowałam się pisaniem, książę pielgrzymował w Mekce, a w tym czasie na imprezach objawiła się nowa piosenkarka klubowa, Iyen, śliczna filipińska dziewczyna, która stylizowała się na bohaterkę "I Dream of Jeannie", nosiła wysoko upięty koński ogon i przezroczyste haremowe spodnie. Kiedy Robin wrócił, zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Po dwóch tygodniach miała na palcu pierścień wielkości Brunei. Próbowałam później ustalić, czy połączyli się węzłem małżeńskim, a jeżeli tak, czy nadal są razem, niestety zasłona tajemnicy okrywa tę sprawę i w ogóle nie wiadomo, ile żon ma książę i które z nich są "oficjalne". Według byłego reportera "Washington Post", z którym rozmawiałam, ich liczba daleko przekracza cztery, a tyle dopuszcza brunejskie prawo. Robin był dla mnie miły i kiedy usiadł przy mnie, żeby porozmawiać, nie zdradzał zachowaniem jakiegoś tajonego gniewu. Nie bałam się zresztą kary. Przeszłam kolejne etapy: rozpieszczał mnie, potem karał, teraz mu spowszedniałam. I w tym momencie zrozumiałam, że z głuchym odgłosem wylądowałam na dole pochylni.

Robin spał ze mnę jeszcze kilka razy, narzeczeństwo mu nie przeszkadzało, wziął mnie nawet na przejażdżkę nowym astonem martinem którejś nocy, ale przestało iskrzyć między nami. Wśród dziewcząt zapanowała atmosfera rezygnacji. Zmienił się. Rzadko przychodził nawet na przyjęcia, z wyjątkiem tych okazji, kiedy śpiewała Iyen. Przesiadywali obydwoje przez całą noc na schodach, pogrążeni w rozmowie, podczas gdy my na sali wyśmiewałyśmy się z jej strojów, wyobrażając sobie, że w kwestiach mody jesteśmy bardzo wyrafinowane, bo całymi godzinami oglądałyśmy program "Style with Elsa Klensch". I dziwiłyśmy się, że mając taki wybór eleganckich, ubranych w drogie ciuchy, stylowo uczesanych i cholernie szczupłych dziewczyn, upodobał sobie pulchną, wyglądem urągającą modzie klubową piosenkarkę. Dwudzieste urodziny spędziłam w Brunei i dostałam nie jeden, lecz dwa niewiarygodne zegarki, które rzucił mi na kolana Eddie. Po oficjalnym przyjęciu urodzinowym skrzyknęłyśmy się w pawilonie na nieformalne party w koszulach nocnych, przy ciastach i szampanie przyniesionym przez mały orszak uśmiechniętych dziewcząt z obsługi. Współtowarzyszki zdjęły ze mnie anatemę, bo przestałam się liczyć. Mogłam cieszyć się przyjaciółkami, ale szczerze mówiąc, wolałam władzę. Donna, z którą się zaprzyjaźniłam, wspaniała filipińsko-amerykańska kick bokserka i modelka, uniosła kieliszek z szampanem i naśladując wcale nieźle meksykański akcent Ricarda Montalbana wypowiedziała toast: 
- Witam na Wyspie Fantazji, gdzie spełniają się wszystkie marzenia. Powiedzmy.




Miałam trudności ze snem. Zaczynałam pisać zaraz po przyjęciu i noc w noc siedziałam do rana, póki pierwszy brzask nie zaczynał rzucać na tamtą część planety setek odcieni błękitu i purpury, czystych i napawających nadzieją. Napisałam do Colina, że zwyczajnie chciałabym czegoś chcieć. Przestałam chcieć czegokolwiek i tam, gdzie widniały jakieś cele, ziała pustka. Odpowiedział następującym e-mailem: "Kiedy wsiadałem do kajaka przed samym bystrzem rzeki, a było to w Kanadzie, odwróciłem się i zapytałem brata: "Czy zginę?". On na to: "Skądże, szykuje się zabawa. Patrz przed siebie, stąd nawet nie wygląda to tak groźnie". Więc patrz przed siebie, bo wygląda na to, że wkrótce zaczniesz chcieć czegoś na serio. Przyślij następne opowiadanie". Upłynęły cztery miesiące, napisałam jeszcze pięć opowiadań i wróciłam do Nowego Jorku. Wyjeżdżałam z kopertą bardziej pękatą niż poprzednio i klejnotami, które powinny podróżować z obstawą. Jest coś takiego w tych twardych, zimnych, błyszczących sygnałach wzrokowych potęgi, że nawet ja - quasi-socjalistka, sezonowa wegetarianka i artystyczna dusza - chciałam krzyczeć do ludzi: "Patrzcie, skurwysyny. Mam skarby od samego księcia. Jestem piękna". 

Skarby tracą jednak swą moc, ego przetrawia je szybko i zostaje się z jeszcze jednym zegarkiem, jeszcze jedną parą kolczyków, krzykliwymi błyskotkami, które kłują w oczy tak, jakby zostały kupione w butiku Patricii Field. Na koniec klejnoty całkowicie gubią wartość sentymentalną i sprzedajesz je pośrednikowi w handlu wyrobami jubilerskimi w jego biurze na drugim piętrze jakiegoś gmachu w dzielnicy diamentów. Siedząc po drugiej stronie małego stołu i patrząc, jak drobny staruszek ocenia twoją biżuterię pod lupą jubilerską, przypominasz sobie, co twoja babka mówiła, gdy do ostatniej chwili zwlekałaś z wypracowaniem z angielskiego: "Diamenty formują się pod wysokim ciśnieniem". Nie wiedziałam dokładnie, że to miał być mój ostatni pobyt w Brunei. Jednak gdy żegnałam się z Robinem, błysnęła mi intuicyjna myśl, że tak będzie. Patrzyłam na niego w skupieniu, starając się zapamiętać jego twarz. A jeżeli już nigdy go nie zobaczę? Skończyłam z użyczaniem siebie za pieniądze i chociaż wynajem był krótkoterminowy, nadwerężyłam więź pomiędzy moim ciałem i duszą na tyle poważnie, iż ledwie czułam własną skórę. Mogłam się uwolnić i odzyskać siebie pod warunkiem, że już nigdy nie zobaczę Robina. Czekała mnie długa droga powrotna.

Wyobraziłam sobie scenę z filmu młodzieżowego: bohaterkę w pokoju, gdzie na ścianach wiszą zdjęcia gwiazd filmowych, a lustro na komodzie ozdabiają niebieskie kokardki. Leży na łóżku i rozmawia przez telefon z przyjaciółką, stopy ma oparte o wezgłowie. Scenerię zalewa maślany blask słońca. Zdawałam sobie sprawę, że to śmieszne i żenujące, pozwoliłam sobie jednak puścić wodze fantazji i wyobrazić sobie środowisko, oferujące inne możliwości niż to, w którym żyłam, środowisko, które by mnie lepiej przygotowało do dokonywania właściwych wyborów. Byłam ogromnie niezależna i łatwo mi przychodziło brać sprawy w swoje ręce. Jako młoda kobieta rzadko kiedy odczuwałam satysfakcję z tego, co robiłam, i wciąż oczekiwałam, że życie przyniesie więcej.  Miałam zaledwie dwadzieścia lat gdy zrobiłam rejestr własnych skandalicznych ekscesów z ostatnich dwóch lat, kiedy przebiegłam myślą ponure cmentarzysko pogrzebanych aspiracji, kiedy spojrzałam na tyle rzeczy wdeptanych przeze mnie w ziemię. Piętnaście lat później, w apartamencie z otwartymi na ocean oknami, przez które wlatywała morska bryza, leżałam na kanapie w półmroku ogarniającym pokój. Patrzyliśmy z mężem, jak morze wsysa ostatnie promienie bladego słońca. Minęło siedemnaście lat od czasu, gdy wsiadałam do samolotu, lecąc do Singapuru po raz pierwszy. 


    

Wkrótce po powrocie z Brunei wyjechałam do San Francisco, by nigdy do Nowego Jorku nie wrócić. Opuszczasz Nowy Jork i to miasto natychmiast cię zapomina. Jest jak kochanek, od którego ty odchodzisz, a to on wciąż dominuje. Natykasz się na niego na ulicy i rozpoznajesz go, zanim on rozpozna ciebie. Będziesz czytać o nim w gazetach i twoje ciało będzie pamiętało. Gdy zobaczysz w telewizji czarne słupy dymu wznoszące się w górę, przeżyjesz to, jakby samolot wbił się w twoje, a nie w jego serce. Za to Nowy Jork, nawet w chwilach największego cierpienia, nie będzie o tobie pamiętał. Mimo że przed oczami mam teraz o wiele piękniejsze widoki, czasami odczuwam ból, że zostałam zapomniana. Wyszłam za mąż, zapuściłam korzenie w zamożne życie, pijam rano zieloną herbatę, patrząc przez panoramiczne okno na bujne kamforowce i lukrowane fioletem jakarandy, stojące wzdłuż mojej podmiejskiej kalifornijskiej ulicy. W chwili zadumy dopada mnie nieznane uczucie przemykające gdzieś na obrzeżach świadomości. Gości tam przez moment i znika. Potrzebuję sekundy namysłu, by je nazwać. Wierzę, iż to może być szczęście. Gdy coraz głębiej wsiąkam w codzienność, gęsta sieć tatuażu na moich ramionach daje do myślenia sąsiadom, że miałam inne życie. Patrzą na mnie z niewyraźnymi minami, kiedy staję przed ich drzwiami z bożonarodzeniowymi ciasteczkami własnego wypieku, bo coś im się w tym obrazku nie zgadza. 

Jestem przekonana, że Robin również prowadzi życie, jakiego się nie spodziewał. W 1997 roku była miss piękności USA wytoczyła mu proces, domagając się dziewięćdziesięciu milionów dolarów odszkodowania za rzekomy gwałt po podaniu narkotyków. Uniknął odpowiedzialności, bo chronił go immunitet dyplomatyczny, ale skandal miał zasięg międzynarodowy. Niedługo po tym rozeszły się drogi sułtana i księcia, gdy ten został oskarżony o sprzeniewierzenie trzydziestu miliardów dolarów z królewskiego skarbca. Sprawa wciąż jest umarzana i wznawiana przez sądy, a wiele jego aktywów zostało przejętych i sprzedanych na aukcjach. Ostatnio nie stawił się przed Sądem Najwyższym Anglii, jest aktualnie objęty nakazem aresztowania. Śledzę jego perypetie z pewnym zainteresowaniem, zastanawiam się, jak z tego wybrnie i co stanie się z jego żonami i dziećmi. Historia Szeherezady to opowieść o bajarce. Mój synek ma na imię Tariku, znaczy to: "jesteś moją historią".





TO BYŁA OSTATNIA CZĘŚĆ OPOWIADANIA O AMERYKANCE IMIENIEM LAUREN, KTÓRA W MŁODOŚCI TRAFIŁA DO HAREMU BRATA SUŁTANA BRUNEI I KTÓRA PO LATACH OPOWIEDZIAŁA SWOJĄ HISTORIĘ.


W KOLEJNEJ, DRUGIEJ OPOWIEŚCI, ZAPREZENTUJĘ HISTORIĘ ANGIELSKIEJ DZIEWCZYNY, KTÓRA ZOSTAŁA PORWANA I SPRZEDANA DO DOMU PUBLICZNEGO W HOLANDII.


PS: ZAGINĘŁA MI BARDZO CIEKAWA HISTORIA O POLCE, KTÓRA ZOSTAŁA PORWANA W PEWNYM AFRYKAŃSKIM KRAJU I PRZEZ KILKANAŚCIE MIESIĘCY ŻYŁA JAKO OSOBISTA NIEWOLNICA/ŻONA LOKALNEGO MURZYŃSKIEGO BANDYTY, KTÓRY OGŁOSIŁ SIĘ NOWYM PREZYDENTEM KRAJU, PO TYM JAK OSOBIŚCIE (W BARDZO BRUTALNY SPOSÓB) ZAMORDOWAŁ SWEGO POPRZEDNIKA. CIEKAWE BYŁY ICH RELACJE, JAK np. GDY KAZAŁ JEJ BY ŚCIĄGAŁA MU BUTY, GDY WRACAŁ DO "ICH DOMU", A ZA KAŻDĄ ODMOWĘ LUB NIEWYKONANIE POLECENIA CZEKAŁY JĄ KARY (m.in.: KARA CHŁOSTY), LUB GDY STARAŁA SIĘ GO PRZEKONAĆ, BY OGRANICZYŁ (A NAWET CAŁKOWICIE ZAPRZESTAŁ) STOSUNKÓW Z INNYMI DZIEWCZĘTAMI, GDYŻ OBAWIAŁA SIĘ ŻE MOŻE JĄ PRZEZ TO ZARAZIĆ JAKĄŚ CHOROBĄ np. AIDS. PEWNEGO RAZU, GDY POPROSIŁA GO, BY ODDALIŁ PEWNĄ MŁODĄ MURZYNKĘ, SIEDZĄCĄ MU NA KOLANACH, ARGUMENTUJĄC TO WŁAŚNIE WZGLĘDAMI ZDROWOTNYMI, TEN UŚMIECHNĄŁ SIĘ, PO CZYM WRĘCZYŁ POLCE PISTOLET ZE SŁOWAMI: "SKORO JEJ NIE LUBISZ, TO MOŻESZ JĄ SOBIE ZASTRZELIĆ", PO CZYM KAZAŁ JEJ WYMIERZYĆ DO PRZERAŻONEJ DZIEWCZYNY. OCZYWIŚCIE JEJ NIE ZASTRZELIŁA, PONIEWAŻ PRZEKONAŁA SWEGO "MĘŻA I PANA", ŻE SKORO DAŁ JEJ DZIEWCZYNĘ "W PREZENCIE", TO ONA MOŻE Z NIĄ ZROBIĆ CO ZECHCE - KAZAŁA WIĘC JEJ WYJŚĆ I NIGDY SIĘ TU NIE POKAZYWAĆ, CO DZIEWCZYNA UCZYNIŁA Z NIEWĄTPLIWĄ ULGĄ I RADOŚCIĄ. 

BYĆ MOŻE ODNAJDĘ TĘ HISTORIĘ, TO WÓWCZAS JĄ TUTAJ ZAPREZENTUJĘ.  






CDN.
 

sobota, 28 stycznia 2017

DZIWY I NIEZWYKŁOŚCI TEGO ŚWIATA - Cz. II

RZECZY WAŻNE, ZABAWNE, GŁUPIE,

WSTRZĄSAJĄCE A NIEKTÓRE

NIEPRAWDOPODOBNE


Postanowiłem założyć taką serię "Dziwy i Niezwykłości tego Świata", w której co jakiś czas będę prezentował najróżniejsze (dziwne, śmieszne lub niepokojące) wydarzenia, dziejące się na tym świecie. Nie będę się ograniczał do tzw.: przypadków paranormalnych, czy niewytłumaczalnych - gdyż takowe w dzisiejszym świecie mniej dziwią czy niepokoją, niż choćby najzwyklejsze wypowiedzi (często głupie i pozbawione sensu) najróżniejszych polityków. Dlatego też w tej serii zamierzam zaprezentować całą paletę najróżniejszych newsów, większość z nich będą to wydarzenia dość zabawne, inne nawet niepokojące, wszystko po to, aby uczulić ludzi i pokazać im kto (albo co) włada naszymi społeczeństwami, jak się nas ogłupia i w jaki sposób kształtuje nasze umysły, w pożądanym, jedynie słusznym kierunku. 


Jestem z powrotem, powróciłem szczęśliwie (uniknąwszy poważnego karambolu na A1), do siebie. W międzyczasie jednak, gdy sam byłem zaabsorbowany własnymi (zawodowymi) sprawami, wydarzyło się kilka ciekawych historii, które zasługują na pełniejsze zaprezentowanie. Nim jednak do tego przejdę, chciałbym się z szanownymi Czytelnikami podzielić pewną refleksją, dotyczącą pana o dwóch nazwiskach, o którym już jakiś czas temu się rozpisywałem na tym blogu. Co prawda obiecałem sobie (i Wam), że już do jego postaci wracał nie będę, ale postanowiłem zrobić jeden mały wyjątek i zaprezentować tutaj jego komentarz-odpowiedź co do mojej osoby, który pojawił się na kanale YouTube pod jednym z jego filmików, w których gorąco przekonywał o konieczności kochania Rosji i o tym jaki to jest wspaniały kraj i że w ogóle Polacy dotknięci się okropną przypadłością rusofobii. Ściągnął do siebie jakiegoś Polaka, zamieszkałego i pracującego w Rosji (?) - zupełnie nie znam gościa, który również opowiadał jak wiele dobrego doświadczył od kacapów itd. itp. W zasadzie nic szczególnie ciekawego, ot po prostu kolejna porcja rusofilizmu w wykonaniu pana o nazwisku Jabłonowski (vel Olszański) i tyle. Pod tym filmikiem zamieściłem komentarz (po obejrzeniu ok. 10 minut tych popłuczyn - dłużej po prostu nie dałem rady tego znieść) i szybko o nim zapomniałem. Ot, komentarz jak wiele innych, nie ma sensu do niego wracać. Ale doczekałem się aż ... dwóch odpowiedzi ze strony pana na Jabłonowskiego/Olszańskiego, z których przyznać się muszę - nic nie zrozumiałem. Dlatego też postanowiłem zaprezentować szanownym czytelnikom tego bloga zarówno mój komentarz, jak i odpowiedź(i) wyżej wymienionego pana, z nadzieją że może ktoś z Was zrozumie co on tam właściwie napisał. Oto mój komentarz:


"Ja rozumiem że pan Jabłonowski nadal chce się lansować - pewnie jego mocodawcy (no chyba że jest zwykłym "pożytecznym idiotom" i robi loda Moskwie za darmo), uznali że za słabo się stara - Amerykanie już w Polsce, a Polacy jakoś wciąż nie uważają Moskwicinów za braci. Zapamiętajcie bowiem moi drodzy - Jak świat światem nie będzie Moskal Polakowi bratem. To jest bowiem zupełnie inna kultura - totalna wschodnia dzicz, od której nigdy, powtarzam NIGDY nie doświadczyła Polska niczego dobrego. Trzymajcie się od takich fałszywych proroków jak pan Jabłonowski czy Braun z daleka, myślcie sami i proszę pamiętajcie - Rosja nigdy nie będzie naszym przyjacielem, póki Polska nie będzie albo rosyjska albo pod moskiewską kontrolą, lub ... póki Rosja się nie rozpadnie na drobne państewka (co zapewne stanie się w ciągu kilku następnych dekad), a Polska nie odbuduje MIĘDZYMORZA - jedynej sensownej odpowiedzi na moskiewski imperializm i moskiewskie prowokacje".
   

A oto pierwsza odpowiedź pana Jabłonowskiego vel Olszańskiego

jesteś biednym przyszłym zabitym za interesy rokefelerów i ordery maciera a i pomyślność banderoukry

I druga jego odpowiedź:
 
Międzymorze biedoto to inaczej JUDENIA albo dla zmyłki JUDEOPOLONIA stara historia ale dla żydów jara bo to marzenia o ich imperium - do historii prostaczku naiwniaczku polaczku - honorowy krwiodawco i żołnierzydarmowydawco - a w 1815 car Aleksander I podarował Polakom Państwo a w tym Państwie np.w 1816 Uniwersytet Warszawski - widać chciał bucu aby "podbity" naród był na poziomie - w tym czasie twoje amerole i angole podbite ludy mordowały ))))


Widzicie to? Doprawdy nie pojmuję jak można było napisać coś równie niedorzecznego. Ten pan zupełnie nie posiada ŻADNYCH, ale to żadnych merytorycznych argumentów, przemawiających na korzyść jego rusofilskiej opcji. Każda bowiem z tych jego pseudo-argumentów jest tak słaba i miałka, że ... aż żale w ogóle ją komentować, żal nawet ją obalać, bo to żadne wyzwanie. Boże kochany - car nadał Polsce Uniwersytet?! W tym miejscu powinno się wykropkować całe zdanie, ponieważ szkoda gadać z człowiekiem, który jest po prostu "niepoważny" (aby nie użyć mocniejszych słów). Jego argumenty typu: Rosja dała Polsce Uniwersytet Warszawski, a Amerykanie? Co złego zrobili Polsce Amerykanie? Otóż, według pana Jabłonowskiego, Amerykanie - a zresztą, zacytuję jego słowa: "Ludzie czasem pytają mnie, "co złego zrobili nam Amerykanie?" (...) A o Jałcie synku nie słyszałeś? Chodziłeś do szkoły? Nie wiesz jak Amerykanie sprzedali nas w Teheranie i Jałcie Stalinowi?" - itd, itp. Brak argumentów merytorycznych, zupełny brak (zastanawia mnie tylko czy on zdaje sobie z tego sprawę, a mimo to mówi to co mówi, bo tak kocha Mateczkę Rossiję, czy też mówi to, bo tak musi powiedzieć? - to jest dla mnie wielka, wciąż nierozwiązana zagadka). Przecież ten argument jest tak bzdurny, że aż boli człowieka, gdy musi tak łopatologicznie komuś tłumaczyć pewne oczywiste fakty. 

Otóż panie Jabłonowski, odpowiem panu dlaczego Amerykanie nas zdradzili w 1943 i 1945 r. Dlatego drogi panie, że prezydentem USA był miłośnik komunizmu i Stalina, kaleka intelektualny, miłośnik totalitaryzmu (komunistycznego), a kto wie czy nie jawny sowiecki agent (wśród jego administracji wprost roiło się od agentów Moskwy i to nie tylko w amerykańskiej polityce, ale w mediach i Hollywood, stąd późniejsze, przeprowadzane w latach 50-tych "odkomuszanie Ameryki", podejmowane przez senatora Josepha "Joe" McCarthy'ego. Nic więc dziwnego, że Ameryka lat 50-tych stała się krajem znacznie bardziej konserwatywnym, niż była nim jeszcze w latach 20-tych czy 30-tych. Tak więc po obu stronach Atlantyku, dwoma wielkimi światowymi mocarstwami, władali komuniści (lub kryptokomuniści jak kto woli, dziś mamy dokładnie to samo, pytanie tylko czy Donald Trump okaże się kolejnym McCarthy'm. Ot ma pan odpowiedź na tak postawione, dziecinne pytanie. Kończąc pokażę jeszcze jedną rzecz, w wykonaniu pana Jabłonowskiego/Olszańskiego, której komentować już nie zamierzam - daswidania druzja - wincyj ruskiej propagandy, wincyj:


 
  
 
A TERAZ PRZECHODZĘ DO SPRAW POWAŻNIEJSZYCH:



 I
"GERMAN DEATH CAMPS"
CZYLI: "ZA OKUPACJI KURWY GESTAPOWSKIE BYŁY STRZYŻONE" DO GOŁEJ SKÓRY





Kolejna odsłona zniesławiających Polskę i Polaków określeń "polskie obozy koncentracyjne" czy "polskie obozy zagłady" w wykonaniu mediów niemieckich, brytyjskich, amerykańskich, włoskich i w ogóle tzw.: "zachodnich". Zastanawiam się jakim trzeba być człowiekiem (bo o dziennikarzu to już nawet nie ma mowy), aby napisać coś takiego? Początkowo zakładałem nawet, że to wina ich nieodpowiedniego wykształcenia historycznego, ogromnych braków merytorycznych i analitycznych, ale gdy wciąż jestem bombardowany tytułami w zachodnioeuropejskich i amerykańskich mediach o "polskich obozach zagłady", początkowo ogarnia mnie gniew, a potem żal - żal nad tymi ludźmi. Jak nazwać bowiem takiego człowieka, który (nie ma znaczenia czy nieświadomie, czy też z pełną premedytacją), pisze coś tak kłamliwego, tak ordynarnie haniebnego, że wprost traci się szacunek nie tylko do danego autora takiego tekstu, ale wręcz do całej jego redakcji i wszystkich czytelników (prenumeratorów) takiej gazety. Jak bowiem można napisać "polskie obozy koncentracyjne" i potem móc spokojnie patrzyć na siebie w lustrze? Ba, jak w ogóle można napisać tak jawne kłamstwo jakim jest określenie: "nazistowskie obozy zagłady" - jakie "nazistowskie"? Gdzie leży kraj o nazwie Nazi? Gdzieś w Europie, czy może w Ameryce? Jak można pisać że to były obozy polskie czy nazistowskie, przecież to jest już nawet nie policzek, ale pięść, wymierzona w twarz tym wszystkim, którzy przeszli przez piekło owych obozów zagłady? Tylko w totalnie głupim lub totalnie chorym umyśle (i nie mam tutaj na myśli autorów tych akcji z lat 50-tych, byłych nazistów, którzy działali w imię oczyszczenia dobrego imienia Niemiec po II Wojnie Światowej), mogłoby pojawić się takie określenie. Jak bowiem można ofiary maszynerii zagłady (jakimi byli przede wszystkim Polacy, Żydzi, Cyganie czy po prostu Słowianie), wymyślonej i wprowadzonej w życie przez NIEMCY i NIEMCÓW, stawiać jako ... autorów tego pomysłu. Przecież to nawet nie jest kłamstwo, to jest totalne zasyfienie umysłów, totalne bagno medialne i ludzie tam pracujący, którzy uważają się za dziennikarzy. 

Tych przekazów jest/było tak wiele, że wreszcie ktoś nie wytrzymał i wytoczył oszczercom proces sądowy. Tą osobą stał się były więzień niemieckiego obozu zagłady w Auschwitz - pan Karol Tendera, który nie zdzierżył gdy na antenie niemieckiej telewizji publicznej - ZDF, pojawiły się określenia o: "polskich obozach koncentracyjnych w Auschwitz i Majdanku". Wytoczył stacji proces, który toczył się ponad trzy lata (od lipca 2013 r.), a zakończył 22 grudnia 2016 r. wyrokiem krakowskiego sądu, w którym sąd nakazywał niemieckiej stacji ZDF przeproszenie pana Tendery (dziś już 96-letniego staruszka), w języku niemieckim, na stronie głównej portalu www.zdf.de, i pozostawienie tych przeprosin na okres jednego miesiąca. Niestety, stacja (mówiąc kolokwialnie) olała sądowy werdykt i nie umieściła przeprosin na swojej głównej stronie, lecz utworzyła niewielką zakładkę/odnośnik z przeprosinami pana Karola, ukrytą wśród wielu podobnych niewielkich odnośników i jeśli ktoś konsekwentnie tego nie szuka - w ogóle tego nie dostrzeże. Dopiero po odnalezieniu i kliknięciu w zakładkę, otwiera nam się strona z ... przeprosinami? Owszem, ale poprzedzonymi wyjaśnieniem stacji, dlaczego ZDF nie zgadza się z werdyktem sądu, po czym mamy sam tekst przeprosin w formie graficznej (czyli uczyniono wszystko, aby w żaden sposób nie można było poprzez wyszukiwarki internetowe odnaleźć owych "przeprosin", gdyż wyszukiwarki nie indeksują form graficznych). Oto jak wygląda owa strona i same przeprosiny (forma graficzna):




Swoją drogą ciekawe były też tłumaczenia niemieckiej stacji ZDF, że oni po prostu przedrukowali tekst, jaki ukazał się na stronach francuskiej telewizji ARTE. Ja nie wiem czy to jest tłumaczenie dla idiotów, czy też sami idioci pracują w ZDF? Bo z tego wszystkiego wychodzi że Niemcy uczą się własnej historii od ... Francuzów? Nie znają swojej historii, swych wiekopomnych dokonań? Nie słyszeli o masowych mordach, planowo (z niemiecką dokładnością) przeprowadzanych rozstrzeliwaniach, o łapankach ulicznych urządzanych na terenach polskich miast (wyglądało to tak, że w biały dzień wojsko i gestapo a często SS po prostu zamykały daną ulicę (lub dane skrzyżowanie ulic), zastawiając drogę ciężarówkami i samochodami wypełnionymi żołnierzami, po czym po prostu wszystkich ludzi, którzy byli wówczas na danej ulicy, pakowano do ciężarówek i wywożono na Pawiak, do Auschwitz lub na roboty do Niemiec. Czyli polowano na ludzi - w tym przypadku głównie na Polaków, i w ciągu jednego dnia wywożono do obozów. Ci ludzie, często wyszli tylko na moment z domu, lub wracali z pracy i nagle ślad po nich ginął, trafiali do Auschwitz, gdzie ogolono im głowy i nadawano numery zamiast imion, lub byli nieludzko bici w niemieckich katowniach w okupowanej przez nich Polsce, lub też trafiali jako niewolnicy do niemieckich gospodarstw na terenie Rzeszy). To było planowe, przeprowadzane systematycznie ludobójstwo na masową skalę, realizowane nie tylko w niemieckich obozach zagłady, ale poprzez cały niemiecki aparat okupacyjny i miliony Niemców, całym sercem wspierających Hitlera aż do końca. A dziś ZDF ma problem z prawidłowym zamieszczeniem sądowego wyroku przeprosin człowieka, któremu ich przodkowie zniszczyli zdrowie, a innym odebrali życie. 

Pan Karol Tendera, gdy zobaczył formę i treść owych żałosnych niemieckich "przeprosin", powiedział: "Aż mi łzy w oczach stanęły". I właśnie wówczas, jakby na życzenie uaktywniło się tysiące polskich internautów, którzy w krótkim czasie zasypali stronę ZDF hasztagami o treści #germandeathcamps", w takie ilości, że stacja miała poważny problem z ich usuwaniem. Internauci chcieli jednak wreszcie nauczyć dziennikarzy (albo pseudo-dziennikarzy) tej stacji historii ich własnego kraju i ich wiekopomnych osiągnięć z czasów II Wojny Światowej, zmierzających do planowego "rozwiązania problemu przeludnienia planety". Akcja okazała się hitem w internecie, rozpisały się o niej wszystkie media w Polsce, ale na tym nie koniec. Wkrótce rusza jeszcze większa akcja billboardowa, która ma na celu nauczenie Niemców własnej historii i prawdy o budowanych przez ich dziadków obozach koncentracyjnych i obozach zagłady. Fundacja "Tradycji Miast i Wsi", zamierza bowiem już wkrótce postawić billboard przed siedzibą telewizji ZDF w Wiesbaden, gdzie zostanie umieszczony napis: "Death Camps Were Nazi German". Wiesbaden ma być jednak dopiero początkiem, podobne akcje mają zostać zorganizowane w Bonn, Brukseli i Londynie. Poza tym Fundacja planuje również dystrybucję plakatów i ulotek informujących o inicjatywie w czterech wersjach językowych, jak stwierdził Michał Wlazło z Fundacji "Tradycji Miast i Wsi": "Akcja będzie kontynuowana i jej głównym celem będzie reagowanie na wszystkie próby użycia tego nieprawdziwego sformułowania w zagranicznych mediach" (przypominam że chodzi o "polskie obozy koncentracyjne" i "polskie obozy zagłady").

Czyli presja ma sens. Już teraz widać że szykują się kolejni delikwenci, którzy również chcą mieć swoje strony internetowe zasypane hasztagiem #germandeathcamps - jako pierwsi już szykują się BBC (która w 72 rocznicę wyzwolenia obozu Auschwitz, zamieściła skandaliczny tekst o "polskich maszynistach" (wymienionych razem z niemieckimi urzędnikami, francuską policją i ukraińskimi grupami paramilitarnymi), którzy mieli brać udział w Holokauście. Drodzy dziennikarze BBC, znani z waszej prawdomówności i obiektywności (szczególnie biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia związane z hordami muzułmańskich imigrantów i wyborem Donalda Trumpa na prezydenta USA), naprawdę chcecie mieć kolejne procesy sądowe? Naprawdę chcecie poznać siłę internautów, którzy w szybkim czasie zablokują wam stronę internetową sformułowaniami i hasztagami uczącymi was jaka naprawdę była historia II Wojny Światowej? Jeśli tego chcecie to proszę bardzo, róbcie tak dalej i piszcie dalej te wasze wypociny, a doczekacie się tego z pewnością. Swoją drogą Brytyjczycy chyba już zapomnieli, jak wielki wkład włożyli polscy żołnierze i marynarze, a szczególnie polscy lotnicy, w obronę angielskich i szkockich miast i wsi, przed niemieckimi bombami podczas tzw.: "Bitwy o Anglię" lipiec-październik 1940 r. Gdyby bowiem nie poświęcenie i determinacja polskich lotników, dziś w pewnością w Anglii językiem oficjalnym byłby język niemiecki, a wy sami stalibyście się kolonią Berlina. Podobnie włoska stacja telewizyjna Canale5, która ostatnimi czasy również użyła tego perfidnego określenia (w materiale dotyczącym "Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu"), nazywając niemiecki obóz zagłady w Auschwitz "polskim obozem zagłady", poza tym podobne sformułowania znalazły się na stronach "Corriere della Sera", agencji Ansa, czy 3 kanale telewizji RAI. Im wszystkim również należałoby przypomnieć historię, bo są to ludzie niegodni nazywać się dziennikarzami, skoro nie potrafią nawet zaprezentować tak prostej rzeczy jak prawda historyczna.

PS: Stwierdzenie "Za okupacji k...y gestapowskie były strzyżone", użył Stanisław Michalkiewicz w odniesieniu do posłanki Nowoczesnej Joanny Scheuring-Wielgus, która z grupką (chyba) partyjnych zwolenników, próbowała zakłócić wykład o Żołnierzach Wyklętych, który odbył się w jednym z toruńskich liceów. Stanisław Michalkiewicz dobitnie podsumował tę panią, pozwolę sobie zacytować go w całości: "To pokazuje, że błędem jest takie pochopne odrzucanie wszelkich tradycji, bo kiedyś, kiedyś, jeszcze za okupacji no to kurwy gestapowskie były strzyżone do gołej skóry, a potem już jakoś ten zwyczaj powoli zaczął zanikać i kurwy ubeckie już nie były strzyżone. No i skutek mamy taki że właśnie się rozmaite rozwydrzone dziewuchy rozzuchwaliły i tak właściwie nie bardzo wiadomo co z tym zrobić, bo tak naprawdę za tego typu wyskoki powinna pani "wielce czcigodna" oczywiście posłanka Joanna Scheuring-Wielgus, powinna być wybatożona na gołą dupę. Są granice bezczelności, są granice łajdactwa (...) jak komuś nie można przez głowę rozumu trochę, to przez tyłek". Niech to będzie podsumowaniem również w odniesieniu do wszelkiego typu propagandystów, którzy pragną pisać historię na nowo.    



A OTO KILKA Z HASZTAGÓW 
"GERMAN DEATH CAMPS"
KTÓRYMI INTERNAUCI ZASYPALI STRONĘ NIEMIECKIEJ TELEWIZJI ZDF
Akcja będzie kontynuowana i jej głównym celem będzie reagowanie na wszystkie próby użycia tego nieprawdziwego sformułowania w zagranicznych mediach

Czytaj więcej na http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-death-camps-were-nazi-german-akcja-przed-siedziba-niemieckie,nId,2342781#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox

Czytaj więcej na http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-death-camps-were-nazi-german-akcja-przed-siedziba-niemieckie,nId,2342781#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
Death Camps Were Nazi German

Czytaj więcej na http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-death-camps-were-nazi-german-akcja-przed-siedziba-niemieckie,nId,2342781#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox

Czytaj więcej na http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-death-camps-were-nazi-german-akcja-przed-siedziba-niemieckie,nId,2342781#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
 
Death Camps Were Nazi German

Czytaj więcej na http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-death-camps-were-nazi-german-akcja-przed-siedziba-niemieckie,nId,2342781#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox

Czytaj więcej na http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-death-camps-were-nazi-german-akcja-przed-siedziba-niemieckie,nId,2342781#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
Aż łzy mi w oczach stanęły

Czytaj więcej na http://fakty.interia.pl/prasa/news-karol-tendera-zamiast-pokuty-celowa-dezinformacja,nId,2344213#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
Aż łzy mi w oczach stanęły

Czytaj więcej na http://fakty.interia.pl/prasa/news-karol-tendera-zamiast-pokuty-celowa-dezinformacja,nId,2344213#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
Aż łzy mi w oczach stanęły

Czytaj więcej na http://fakty.interia.pl/prasa/news-karol-tendera-zamiast-pokuty-celowa-dezinformacja,nId,2344213#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefoxDlatego też, aby przypomnieć niemieckiej stacji o respektowaniu prawa, oraz nauczyć ich wreszcie historii ich własnego narodu i "osiągnięć", jakie ten naród wniósł podczas II Wojny Światowej w dziedzinie "walki z przeludnieniem planety", uaktywnili się polscy internauci, którzy zasypali wprost stronę ZDF-u hasztagami #germandeatcamps. Akcja przeciwko zakłamywaniu historii, podjęta przez tysiące polskich internautów (ZDF miała problem z usuwaniem kolejnych hasztagów, pojawiających się pod najróżniejszymi informacjami, zupełnie nie związanymi z tym tematem, opisującymi np. kolejne produkcje telewizyjne tej stacji, a tutaj w komentarzu #germandeathcamps, pod nim kolejny o tej samej treści, dwa akapity niżej kolejny itd. wreszcie musieli wprowadzić specjalny program, który automatycznie reagował na wyżej wymienione słowa. Mnie zablokowali już po ok. 5 minutach.), stałą się hitem internetu. 










CDN.
 

wtorek, 24 stycznia 2017

PAMIĘTNIKI Z POWSTANIA STYCZNIOWEGO - Cz. I

KU PAMIĘCI POTOMNYCH 

W 154 ROCZNICĘ JEDNEGO 

Z NAJWIĘKSZYCH

NIEPODLEGŁOŚCIOWYCH POLSKICH

ZRYWÓW WYZWOLEŃCZYCH, 

ORAZ KU DALSZEJ DETERMINACJI

DONALDA TRUMPA BY 

ZMIENIAŁ OBLICZE ZIEMI



ZIEMIE DAWNEJ RZECZPOSPOLITEJ, NA KTÓREJ TOCZYŁY SIĘ WALKI POWSTANIA STYCZNIOWEGO

(ZAZNACZONE NA CZERWONO GRANICE SĄ Z ROKU 1772, KOLOR ZIELONY TO OCZYWIŚCIE TERENY WŁĄCZONE DO CESARSTWA ROSYJSKIEGO, ZAŚ KOLOR JASNOZIELONY TO ZIEMIE tzw.: "KRÓLESTWA KONGRESOWEGO", NA KTÓRYM WZOROWAŁ SIĘ W 1945 r. JÓZEF STALIN, OKREŚLAJĄC WSCHODNIE GRANICE POLSKI NA LINII RZEKI BUG, PODCZAS GDY SERCE POLSKOŚCI OD DAWNA BIŁO DALEKO NA WSCHODZIE)


 
 Co prawda rocznica wybuchu Powstania Styczniowego miała miejsce w dniu wczorajszym (22 stycznia), ale dopiero dziś postanowiłem coś więcej na ten temat napisać. Nie będzie to jednak ani wywód, ani geneza ani nawet przebieg działań zbrojnych, toczonych na ogromnym obszarze dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów (czyli dzisiejszych ziem Polski, Litwy, Białorusi i Ukrainy), przeciwko rosyjskiemu ciemiężcy, jedynie pokrótce naświetlę temat aby móc przejść dalej. Powstanie było wynikiem sprzeciwu ludności (Rzeczpospolitan) przeciwko despotycznym rządom cara i przeciwko polityce wynarodawiania Polaków oraz prób stworzenia z nich "polskojęzycznych Rosjan". Oczywiście na decyzję o wybuchu Powstania wpływ miały także wydarzenia zewnętrzne, jak choćby przegrana przez Rosję wojna krymska (1853-1856), klęski Austrii i zwycięstwa napoleońskiej Francji (cesarza Napoleona III - bratanka Napoleona wielkiego) w 1859 r., oraz zapoczątkowany przez Garibaldiego we Włoszech proces jednoczenia Italii (1860-1861). Pewien (choć znacznie mniejszy), wpływ na wydarzenia (będącej pod trzema zaborami) Polsce, miała również secesja południowych stanów Stanów Zjednoczonych i powstanie Konfederacji (1860-1861). Wszystko to wpłynęło na nastrój powstańczy na terenach dawnej Rzeczypospolitej. 

Już w końcu lat 50-tych XIX wieku młodzież studencka i szkolna zaczęła się spotykać po kryjomu na towarzyskich wieczorkach w znanym sobie gronie przyjaciół (aby przypadkiem nie trafił się jakiś szpieg), by świętować rocznice wybuchu Powstania Listopadowego (1830-1831). Szczególnie często stało się to od roku 1859, a podnietą ku temu były właśnie wieści o francuskich zwycięstwach pod Magentą i Solferino w wojnie z cesarską Austrią, która również była jednym z naszych zaborców. Młodzież zaczęła nazywać te spotkania "wieczorkami czwartaków" (na pamiątkę pułku piechoty - 4 Pułk Piechoty Liniowej, zwany potocznie "Czwartakami", który wsławił się w walkach w czasie Powstania Listopadowego). Włodzimierz Daniłowski opisuje że te wieczorki były bardzo radosne: "Najbogatsze jednak magnackie reuniony pozazdrościły nam wesołości i zabawy. Po każdym takim wieczorku powracałem do siebie upojony wrażeniami i muzyką, odurzony marzeniami, budujący nie zamki, lecz szczęście kraju całego na skrzydłach młodzieńczej wyobraźni". Proces ten jedynie przyspieszył w latach następnych, tak oto w swych "Szkicach z powstania" pisze Struś o pierwszych  miesiącach 1861 r.: "Wiosna była w pełnej sile. Lud widząc, iż życie staje się lepszym, pełniejszem nadziei, dążył do świątyń aby podziękować Bogu za tę radość, którą odczuwał, za tę wiarę, która napełniała jego duszę i obudzała chęć do czynu, do życia (...) gdy pierwszy czterowiersz skończył się i chór zaśpiewał: "Ojczyznę, wolność, racz nam wrócić Panie", wszyscy upadli na kolana, kobiety zaczęły szlochać, u starców łzy ciekły z oczu (...) za chwilę do głosów dzieci dołączyły się głosy mężczyzn i kobiet (...) Jedna ta chwila zmieniła wszystkich".


"NIECHAJ POLSKA ZNA - JAKICH SYNÓW MA"
(WETERANI POWSTANIA STYCZNIOWEGO 1863-1864, W LATACH 20-tych i 30-tych XX wieku JUŻ W NIEPODLEGŁEJ RZECZYPOSPOLITEJ, KTÓRA ODBUDOWALI WZORUJĄCY SIĘ NA NICH ZAPALEŃCY - LEGIONIŚCI PIŁSUDSKIEGO z 1914 r., POWSTAŃCY LWOWSCY - 1918 r., WIELKOPOLSCY - 1918-1919, ŚLĄSCY - 1919-1921, BOHATEROWIE ZWYCIĘSKIEJ WOJNY Z NADCIĄGAJĄCĄ BOLSZEWIĄ z 1920 r.)




Potem nastał dzień 27 lutego 1861 r. gdy ludzie, zgromadzeni w kościele Karmelitów w Warszawie, chcący pomodlić się za dusze pomordowanych przez Rosjan powstańcach w 1831 r. został zaatakowany przez Kozaków. Uczestnik tych wydarzeń Szymon Katyll tak to opisuje: "Kościół był po brzegi nabity pobożnymi i do środka nie można się było dostać - dużo więc ludzi stało na ulicy (...) Po skończeniu mszy, organy milkną, w kościele robi się cisza. Czas zacząć śpiewy. Zaczynam: "Boże coś Polskę" (...) Ruszyliśmy ulicą Przejazd, potem Długą. U wylotu ulicy Miodowej wstrzymał pochód na chwilę jakiś powóz, który stanął nam w poprzek, a z którego wychyliła się postać niewieścia, zapytując się: co to za procesya (...) Z objaśnienia danego jej przez nas wyrozumiała, że powinna i ona przyłączyć się do pochodu; bez namysłu wysiadła, a stangretowi kazała oddalić się z powozem (...) Na Starym Mieście zjawienie się nasze sprawiło nadzwyczaj dobre wrażenie: z pootwieranych okien panie powiewają chusteczkami, z bram zaś sypie się lud na Rynek jak mrowie (...) W chwili wyjścia z ulicy Świętojańskiej na plac Zamkowy wysypuje się z bramy zamkowej kompania piechoty w pełnem pogotowiu bojowem i formuje do nas "front" zasłaniając sobą bramę. Uzbrojeni w świętości nie zważamy na groźną postawę "kapuśniaków", lecz ze śpiewem na ustach, śmiało zbliżamy się ku szeregowi piechurów. Wtem daje się słyszeć tętent kopyt końskich, to z poza Zamku od strony Nowego Zjazdu pędzi w pełnym galopie sotnia Kubańców, znanych w Warszawie pod nazwą "Czerkiesów", którzy zamykają przejście na Krakowskie Przedmieście. 

Mamy zatem już dwa "fronty", jeden przed sobą, a drugi z boku, ale posuwamy się dalej naprzód ku bramie zamkowej. Jesteśmy już o jakieś 20-25 kroków od piechurów, potrząsających karabinami i złośliwie uśmiechających się do nas (...) staramy się zebrać myśli dla powzięcia postanowienia, co czynić wypada dalej. Namiestnik naturalnie, nie raczy ukazać swego oblicza (...) Postanawiamy, gdy zbliżymy się do szeregu, rozszerzyć swój pochód i starać się pojedynczo przebić (...) Nadzieja przebicia ożywia nas (...) odzywa się na prawym skrzydle komenda: "w nagajki!" i rozpoczyna się młocka. Podnosimy do góry kołnierze (...) okrywamy niemi głowy i twarze i cofamy się (...) Po pewnym czasie (...) wysuwają się na ulicę Kapucyni, idący na czele konduktu. Kubańcy przypuszczają na nich szarżę (...) Wtem jedno ramię krzyża opada na dół, a równocześnie rozlega się przeraźliwy krzyk (...) "Zbóje krzyż porąbali!" Ze wszech stron posypuje się na kozaków grad pocisków z lodu i kamieni. Mnisi jeszcze raz cofają się do kościoła (...) rozlega się nagle echo salwy, brzęk szyb i przeraźliwy krzyk rannych (...) Hotel Europejski oblegają tłumy, ścisk niedający się opisać (...) Płacz i jęki napełniają korytarze (...) Opuszczam przejmujące grozą miejsce i wydostaję się na ulicę. Z rozmów zasłyszanych tu i owdzie dowiaduję się że strzały miał spowodować jenerał Zabołockoj". W czasie tej manifestacji śmierć z rąk rosyjskiej piechoty poniosło pięć osób, co jeszcze bardziej rozpaliło antyrosyjskie uczucia w Narodzie. 


TYCH ZAŚ CHŁOPAKÓW CZEKAŁ JESZCZE WIĘKSZY I TRUDNIEJSZY SPRAWDZIAN - MUSIELI BOWIEM STANĄĆ DO BOJU W WALCE Z DWOMA, NAPASTNICZYMI, KRWAWYMI DESPOTIAMI - NIEMCAMI HITLEROWSKIMI I ROSJĄ SOWIECKĄ, KTÓRE UDERZENIEM NA NASZ KRAJ WE WRZEŚNIU 1939 r. ROZPOCZĘŁY (PRZY CAŁKOWICIE BIERNEJ POSTAWIE NASZYCH tzw.: "SOJUSZNIKÓW" Z ZACHODU - ANGLII I FRANCJI) NAJKRWAWSZĄ JAK DOTĄD WOJNĘ W DZIEJACH LUDZKOŚCI



"NIE DAMY MORZA ANI POMORZA
GDY NAM JE RĘKA WRÓCIŁA BOŻA
NIE DAMY ŚLĄSKA BO TO PIASTOWSKA 
ZIEMIA OJCOWSKA
NIE DAMY WILNA, NIE DAMY LWOWA, 
BO TO TEŻ NASZA SCHEDA OJCOWA
NIE CHCEM CUDZEGO - NIE DAMY SWEGO!"
  



Doszło do kolejnych masakr, jak ta z 8 kwietnia 1861 r. gdy Rosjanie otworzyli ogień do bezbronnego tłumu, zabijając 100 osób a kilkaset raniąc. 14 października (nazajutrz po pogrzebie arcybiskupa Fiałkowskiego), władze rosyjskie ogłosiły wprowadzenie w Warszawie stan wojenny. Wcześniej jednak odbyły się takie wydarzenia, jak obchody 292 rocznicy zawarcia Unii Lubelskiej (pierwszej unii która trwale łączyła nasze narody) 12 sierpnia 1861 r. które odbyły się w Kownie. Wróćmy więc ponownie do "Szkiców z powstania": "Opowiem o najświetniejszym dniu przed powstaniem dla Kowna - o obchodzie pamiątki Unii Lubelskiej (...) W dzień oznaczony tłumy ludu przybyły do Kowna. Kobiety ubrały się w białe suknie, bo na ten dzień zrzucono od dawna noszoną żałobę narodową (...) Tymczasem generał Burhard z pułkownikiem żandarmskim wyprowadzili wojsko z koszar  (...) Na jednej ulicy, prowadzącej ku mostowi, postawiono sotnię kozaków w plutonowej kolumnie, a za nimi garnizonowy batalion, któremu nakazano broń nabić ostrymi ładunkami (...) Dzień był przecudny. Letnie słońce promieniami swymi zalewało całe miasto i dolinę. Żadnej chmurki na niebie, tylko łagodny wietrzyk odświeżał powietrze (...) wysunęła się procesya z kościoła. Na czele szedł wysoki i silny mężczyzna, niosąc krzyż wielki. Za nim postępowały dziewczęta w bieli, niosąc ołtarzyki - następnie księża i lud zebrany. Nikt nie dowodził procesyą, a jednak wszystko było w największym porządku (...) W chwili gdy czoło przynajmniej piętnastotysięcznej kolumny doszło do kozactwa, dowódca kazał zbliżyć konie do siebie, żeby nie przepuścić tej lawiny ludzkiej. Lecz niosący krzyż na przodzie przedarł się między końmi (...) Za nim poszły dziewczęta z ołtarzykami. 

Widząc pierwszą linię złamaną (...) generał krzyknął: "nahajkami ich walcie!". Pierwsze uderzenie spadło na głowę niosącego krzyż z taką siłą, że powaliło go na ziemię. Ukląkł uderzony i zaczął śpiewać: "Święty Boże, Święty mocny". Dziewczęta okładane razami, klękały kornie, lecz wstecz się nie usuwały. Lud idący z tyłu (...) ukląkł i z piersi tylu tysięcy ludu wyrwała się modlitwa do nieba: "Święty Boże, święty!". Kozacy, słysząc tę pieśń nabożną, którą i oni śpiewają, zatrzymali się w spełnieniu rozkazu, zdjęli czapki i żegnać się zaczęli. I ich wzruszył ten jęk boleści bezbronnego ludu. Pułkownik Skwarcow (...) podbiegł do generała (...) "Generale! rzekł - zgubisz siebie, jeżeli się dowiedzą, żeś pozwolił w swojej obecności na podobną demonstrasyę i nie rozpędził ludu orężem". Ocknął się generał i posłał adiutanta (...) z rozkazem uderzenia na modlący się lud (...) wicegubernator Korecki, Rusin, człowiek zacny i uczciwy, który całe życie przepędził na Litwie i zrósł się z nią (...) Znając lud litewski, znając charakter jego, wiedział że przyjdzie do krwi rozlewu (...) prędko ubrał się w mundur, wsiadł do dorożki i (...) idących do ataku, powstrzymał ich. Następnie pojawiwszy się niespodziewanie na placu, rozkazał zebranemu wojsku wrócić do koszar i nie przeszkadzać procesyi (...) Po ukończeniu modlitwy, lud powstał i procesya ruszyła naprzód. Doszedłszy do Niemna, zebrani stanęli na wzniosłym brzegu rzeki (...) Żmudzini uklękli nad brzegiem Niemna i z ich ust wyrwała się nie pieśń, ale jęk żałosny: "Boże, coś Polskę" (...) Kobiety i starcy płakali (...) Ludzie nieznajomi rzucali się w objęcia, ściskano się i całowano z uniesieniem, łzy były w oczach a rozczulenie w sercu (...) tysiące ludzi wspólnie błagało Niebo o lepszą dolę dla siebie i dla kraju".

I tak się właśnie zaczęło, ale ja teraz chciałbym (w kolejnych częściach, ponieważ w jednej tego nie zmieszczę)zamieścić pamiętniki powstańców, którzy brali udział w tym anty-moskiewskim buncie, który wybuchł 22 stycznia 1863 r. Jednak jako pierwszą, pragnę zamieścić relację anonimowego Polaka (nie wymienia własnego imienia) wcielonego do armii carskiej, który opisuje swoje przygody (zebrane, spisane w jedną całość i wydane w Lipsku w 1865 r. czyli już po upadku Powstania Styczniowego). Oto jego relacja:


WALCZYŁEM DLA CARA


 "(ROSJA) KRAJ TEN CAŁY BYŁ GROBOWCEM ... CHMURY ZA NIEM SZŁY, JAK SMUTKI ZA WĘDROWCEM"





 Rok 1849. W przeciągu dni szesnastu przeleciałem w kibitce przeszło 3000 wiorst, kosztem cesarza Wszech Rosyi - przestrzeń dzielącą cytadelę warszawską do Orenburga. Lecz nie dość było tej podróży z musu; zachciało się gubernatorowi orenburskiemu, Obruczewowi, naznaczyć mię do 1-go liniowego batalionu swego korpusu. Upadający na siłach, pędziłem więc jeszcze czterysta wiorst dalej: do miasta Uralska, stolicy tamecznych kozaków, gdzie pierwszy batalion stał główną kwaterą. Kibitka toczyła się szybko po płaszczyźnie stepowej, kozak woźnica nucił tęskną piosenkę (...) a przydany mi w Orenburgu anioł-stróż, poczciwy weteran, mazur z urodzenia, biadał, przypominając sobie lepsze czasy, wioskę, w której się wychował (...) i skwapliwie dopytywał, co się święci w Polsce?
- Mój bracie - rzekłem - tęsknota zatruwa ostatnie dni życia twojego; służyłeś długo, raniono cię wiele razy, a za całą nagrodę naszyto na rękawie tasiemek, szewronów; toć byłby już czas poprosić o odstawkę i powrócić do chałupy!
- Oj! zda wam się, że to tak łatwo zrobić - odrzekł staruszek, potrząsając głową - I nas wojenno-plennych z 31-go roku uważają jako zesłanych za politykę (...) Moskale się bali, bo nie umieli tak karabinem robić jak my - to się od nas uczyli i byli cicho (...) Lecz po trosze jedni bracia wymarli, innych rozesłano po różnych fortecach, gdy zaś liczba się ich zmniejszyła, dopiero Moskale zaczęli nam czytać formularne spiski  i pokazało się, że prawie wszyscy byliśmy sztrofowani za grubość (za hardość), a kto w Moskwie osztrofowany, niech nie myśli o odstawce.

Poczciwy Dziuba wyrażał się zepsutym, zmoskwiconym językiem, z uczuciem starego wiarusa.
- I dużo też naszych powróciło do domu z Orenburga? - zapytałem.
- Bardzo mało paniczu. Ja może bym teraz mógł powrócić, ale jaką bym tam miał minę pomiędzy swoimi? Starsi krewni już pewnie wymarli, młodsi by mię nie poznali, gadać się po polsku zapomniało, od radła odwykło, to by chyba żebrać u sąsiadów na starość trzeba, od czego niech Matka Boska uchroni człeka.
Jechałem dwa dni i dwie noce ponad brzegiem rzeki Uralu, stanowiącej granicę europejsko-azyatycką, która na przemiany ukazywała się i w oddaleniu nikła. Tam natura snem ujęta. Nic przy drodze nie postrzegłem, oprócz stanic kozaczych, złożonych z drewnianych domów i lepianek, gdzie przesiadałem z kibitki do kibitki, oprócz równin bez końca, zarosłych chwastem, i piaszczystych ogrodów, zasadzonych arbuzami, melonami, ogórkami i dyniami - są to jedyne owoce w tamtych stronach, gdzie drzewa rzadko rosną. Gdzie nie gdzie dawały się spostrzegać pikiety i słupy z zawieszonemi baryłkami smoły, które zapalone służą na linii granicznej za telegrafy, na wypadek zagrażającego niebezpieczeństwa za strony Kirgizów, koczujących z przeciwnej strony Uralu.

Zaledwie co kilka mil można tam ujrzeć twarz człowieczą (...) Na kilkakrotny okrzyk woźnicy ukarze się wreszcie niewiasta w jaskrawym ubiorze szczególnego kroju, za nią kilkoro dzieci, z których najstarsze ujrzawszy wędrowców, bieży na pustynię i w przestrzeni ginie; za pół godziny dopiero powraca za swym dziadkiem. Dziadek prowadzi ze sobą szkapy stepowe, zaprzęga je w milczeniu, siada do kibitki i wiezie cię dalej, z taką szybkością, jak gdyby nie miał nadziei powrotu (...) Po długiej w ten sposób podróży, ukazały się kopuły, kąpiące się w obłokach, i miasto, cel mojej podróży, coraz wyraźniejszym się stawało. Nie jest otoczone przedmieściami i wioskami jak nasze miasta, lecz stoi jak samotny pień na pustyni. Jednym rzutem oka objąć go można. Patrząc na nie z oddalenia, zdaje się być dosyć wielkie, choć mieści tylko kilkanaście tysięcy mieszkańców. W ogóle grody w posiadłościach moskiewskich, które nie zostały zdobyte na obcych, ale były zakładane przez samych Moskali, łudzą pozornym ogromem; bowiem są w wielkich rozmiarach, z szerokiemi ulicami, licznemi placami. Brakuje im tylko dwóch rzeczy: osób do zaludnienia i kapitałów do porządnego zabudowania. Zdają się być założone dla jakichś następnych, ludnych, gdyby chińskich pokoleń. Zagadka przyszłości. 




Pytałem pewnego chorążego, co on też myśli o planach wielkich miast na pustyni?
- Car dlatego każe je budować - rzecze z uśmiechem - aby miał gdzie pomieścić Polskę, jak się zbuntuje.
- Kto, jak się zbuntuje: Polska czy car?
- Rozumie się że Polska.
- Doskonale! Lecz przypuściwszy, że Moskwa zbuntuje się przeciw carowi, gdzie ją wówczas pomieści?
Wierny poddany zdawał się nie rozumieć ostatniego pytania. Kibitka, zbliżywszy się do Uralska, skręciła z drogi i stanęła przed wrotami parkanu, ponad którym wznosiły się dachy. 
- Kto jedzie? - ozwał się żołnierz, stojący na warcie.
- Nieszczęśliwy! - odrzekł woźnica. 

Na to znane hasło, obie połowy wrót obróciły się na hakach, i wjechałem na wielki, czworoboczny dziedziniec, otoczony drewnianemi, bezpiętrowemi domami, zbudowanemi z kloców ociosanych. Przewodnik Dziuba przywołał dyżurnego podoficera, polecił mię jego względności do dalszych rozkazów władz miejscowych, a sam udał się do kancelaryi batalionnej, aby wręczyć papiery. 
Koszary były puste, bo wojsko w części wystąpiło na musztrę, w części zajmowało warty. Kilka przekupek ciekawie mi się przyglądały, zapraszając na świeże kołacze i śliwki (śmietankę). Wstąpiłem do najbliższej izby, dyżurny szepnął coś do stojącego w niej sołdata i wyszedł - domyśliłem się że zostałem pod nadzorem. Trzeba się pożegnać z nadzieją! Znużony długą bezsennością i uciążliwą podróżą, ległem na drewnianej pryczy. Dziwne widziadła niepokoiły mię we śnie, słyszałem brzęk łańcuchów i wycia szatańskie. Widać, że sen ten pochodził z wrażej rzeczywistości, bo gdy się przebudziłem, ujrzałem obraz, godzien wzbogacenia Dantoskiego piekła. 



"LEĆ NASZ ORLE W GÓRNYM PĘDZIE, SŁAWIE, POLSCE, ŚWIATU SŁUŻ - KTO PRZEŻYJE WOLNYM BĘDZIE, KTO UMIERA WOLNYM JUŻ" 







 CDN.

poniedziałek, 23 stycznia 2017

CHRZEŚCIJANIE I ŻYDZI - Cz. XII

CZYLI JAK DOSZŁO DO PODZIAŁU?



JEROZOLIMA




Kolejne lata to okres względnego spokoju. W Egipcie nastąpiło załagodzenie nastrojów pomiędzy królem Ptolemeuszem VIII Euergetesem, jego małżonką Kleopatrą III i jej matką - Kleopatrą II, doszło nawet do tego że rządzili oni wspólnie i pomimo wzajemnej nienawiści (Euergetesa do Kleopatry II i na odwrót), potrafili zdobyć się na pokój, który był korzystny dla państwa (rozdzielili między siebie kompetencje i starali się wzajemnie sobie nie przeszkadzać). Zresztą Euergetes był nakłaniany do pogodzenia się ze swoją teściową (i siostrą w jednej osobie), przez rzymskich legatów, którzy odwiedzali kraj nad Nilem w ramach "sojuszniczych inspekcji". Rzymianie przekonywali go również, aby porzucił zbyt wystawny, zamknięty tryb życia, który ograniczał się w zasadzie do zmieniania komnat haremowych, na te, gdzie podawano uczty i od czasu do czasu na salę tronową. Nic więc dziwnego że brzuch Euergetesa był coraz większy, a dodatkowo malowanie twarzy i oczu, oraz obnoszenie się przez niego z biżuterią, powodowało że Rzymianie uważali go za człowieka zniewieściałego. Radzili mu również spacery, aby w ten sposób zbliżył się do swego ludu. Zdobywca Kartaginy (146 r. p.n.e.) - Publiusz Korneliusz Scypion, który przewodniczył rzymskiemu poselstwu do Aleksandrii w 139 r. p.n.e. chwalił się potem że: "Nasza wizyta już opłaciła się Aleksandryjczykom, bo dzięki nam zobaczyli swego króla na pieszej przechadzce".

Rzymianom zależało na utrzymaniu przez niego tronu Egiptu właśnie ze względu na jego niedołęstwo fizyczne i całkowitą uległość, jaką okazywał on Rzymowi. Poselstwo Scypiona ze 139 r. p.n.e. miało jeszcze jeden cel - gruntowną obserwację Egiptu, jako potencjalnego mocarstwa regionalnego (raport, jaki złożył on przez senatem po powrocie, dotyczył właśnie kwestii potencjału militarnego i ekonomicznego Egiptu, gdzie miał stwierdzić iż przy nazbyt niezależnym władcy, kraj ten mógłby szybko urosnąć do roli lokalnego mocarstwa, nad którym Rzym utraciłby swoja kontrolę. W tym raporcie miały po raz pierwszy znaleźć się luźne jeszcze i pozostające w kwestii rozważań na przyszłość - plany aneksji Egiptu przez Rzym). Tym bardziej że Egipt stał się prawdziwym spichlerzem zarówno samego miasta, jak i Italii (zboże italskie było gorszej jakości, a handel pomiędzy oboma państwami powodował że i cena zboża egipskiego znacznie spadła). To właśnie ten okres zapoczątkował nie tylko wzmożone kontakty handlowe kupców rzymskich do Egiptu, lecz również kontakty kulturalne i towarzyskie (o tym, że Rzymianie w tym okresie dość często odwiedzali kraj nad Nilem, niech świadczy duża ilość odnajdywanych rzymskich inskrypcji właśnie z końca II wieku p.n.e.). Bardzo wzrosło również znaczenie greckiej wysepki Delos, gdzie często kupcy z jednej i drugiej strony się spotykali w połowie drogi, oraz gdzie był (największy bodajże w całym średniowiecznym świecie tego okresu) rynek handlu niewolnikami.

W 112 r. p.n.e. do Egiptu z prywatną wizytą przybył senator Lucjusz Memmiusz. Państwem władał już wówczas (od 116 r. p.n.e.) syn Euergetesa i Kleopatry III - faraon Ptolemeusz IX Soter (zwany również Lathyros). Władca nakazał aby gość został przyjęty po królewski, tak więc urzędnik nomu arsinoickiego, otrzymał rozkaz znalezienia dla gościa królewskich kwater w okolicach Fajum i przygotowania mu wszelkich możliwych atrakcji "turystycznych", łącznie z ... karmieniem krokodyli. Oczywiście prywatna wizyta Memmiusza nie była takową do końca (a może w ogóle takową nie była), jako że w tym czasie Rzym przygotowywał się do zbrojnej rozprawy z władcą Numidii - Jugurtą, i pragnął ustalić jakie jest stanowisko dworu aleksandryjskiego w tych kwestiach, oraz czy Egipt przypadkiem nie dołączy do Jugurty w walce przeciwko Rzymowi. Bardzo przyjazne powitanie Memmiusza nad Nilem i atrakcje jakich doświadczył w Egipcie, utwierdziły zarówno jego samego, jak i rzymski senat co do pewności neutralności Egiptu. I tak się też stało. 

Natomiast w Syrii od 125 r. p.n.e. panował Antioch VIII Grypos ("Krzywonos"), który po zamordowaniu (121 r. p.n.e.) własnej nazbyt ambitnej matki (która również chciała go otruć) - Kleopatry Thei, panował samodzielnie i bez większych wstrząsów. Nastał więc dość długi (jak na owe czasy) okres pokoju, który trwał (na Bliskim Wschodzie) trzynaście lat (126-113 r. p.n.e.). W tym właśnie czasie (113 r. p.n.e.) władający Judeą już od ponad dwudziestu lat - Jan Hirkan I (syn Szymona Machabeusza), najechał zbrojnie Samarię, zdobywając jej stolicę (o tej samej nazwie). Teoretycznie wystąpił w obronie Maresy, żydowskiej kolonii w kraju Samarytan, która miała zostać przez nich zaatakowana a jej mieszkańcy wybici lub wzięci w niewolę. Nim jednak zajął Samarię, na pomoc temu miastu wyruszył Antioch VIII, który jednak został pokonany w bitwie przez Arystobula (syna Jana Hirkana) i wycofał się do Scytopolis (dawnego Beth-Sean na północ od granicznej rzeki Kison). W 112 r. p.n.e. Antioch poprosił o wsparcie militarne Egipt (a konkretnie Ptolemeusza IX Sotera), który wysłał mu 6 000 żołnierzy egipskich (i to pomimo sprzeciwu swej matki - Kleopatry III, która miała ogromny wpływ na rządy w kraju - można powiedzieć że w zasadzie to ona rządziła i co ciekawe - planowała nawet ... wygnanie swego syna z kraju, jeśli ten nie zmieni swej decyzji o wsparciu Antiocha VIII). Z tym wsparciem Antioch najechał raz jeszcze Palestynę i złupił ją (nie zdobywając jednak żadnych większych miast), po czym wycofał się do Syrii, powierzając prowadzenie działań wojennych swym generałom - Kallimandrosowi i Epikratesowi. 

Samaria padła po długim oblężeniu w 109 r. p.n.e. Wówczas też Arystobul pokonał armię syryjską Kallimandrosa, zaś Epikratesa przekupił, by poddał również i Scytopolis. W latach 111-109 p.n.e. Jan Hirkan gruntownie niszczył całą Samarię, paląc wioski i miasta, a ludność miejscową albo zamieniając w niewolników, albo uśmiercając, albo też, tym którzy pozostali nakazując przyjęcie religii mojżeszowej z kategorycznym obowiązkiem obrzezania chłopców. Zniszczył również sławną Świątynię na górze Garizim, która długo stanowiła konkurencję dla Świątyni Jerozolimskiej. Zdobycie Samarii oznaczało rozszerzenie władztwa żydowskiego na tereny dwa razy większe, niż dotąd posiadali (od grudnia 167 r. p.n.e.). Żydzi przejęli wszystkie porty morskie na równinie Saron (prócz miasta-portu Dory), otwierając się na handel morski (głównie z Egiptem i tamtejszą, bardzo bogatą i wpływową diasporą żydowską w Aleksandrii). Spowodowało to że w Jerozolimie w krótkim czasie powstało wiele nowych rezydencji (jak chociażby nowy Pałac Królewski, nowy budynek Sanhedrynu i archiwum. Bardzo wzrosło też znaczenie i władza Faryzeuszy (przywódcą Sanhedrynu został jeden z nich, imieniem Jeszua ben Perachia, a przełożonym Trybunału - Nittaj z Arbeli). 




Jan Hirkan nie ufał jednak Faryzeuszom, dlatego też większość miejsc w Wysokiej Radzie i Trybunale powierzył Sadyceuszom, co stało się powodem konfliktu między nim oraz tymi dwoma ugrupowaniami. Faryzeusze wyrzucali Hirkanowi że jego matka była branką, wziętą do niewoli przez jego ojca, więc on nie jest godny piastować stanowiska arcykapłana Świątyni. Przeciwni tym oskarżeniom byli Sadyceusze i tak trwały wzajemne spory do końca panowania Jana Hirkana I w roku 104 p.n.e. Władzę (i funkcję arcykapłana) przejął teraz jego najstarszy syn - Arystobul, który kontynuował politykę ojca, wiążąc się z Sadyceuszami, zaś Faryzeuszy eliminując z urzędów kapłańskich. Arystobul jako pierwszy też z dynastii Machabeuszy, koronował się na króla Izraela. Pierwszy raz od upadku i uprowadzenia do Babilonu króla Sedecjasza (któremu włożywszy w usta żelazne ogniwo, zawleczono do obozu króla Nabuchodonozora II w Riblah, gdzie wyłupiono mu oczy i przewieziono do Babilonu, zamykając do końca życia w więziennym lochu) i wszystkich mieszkańców Jerozolimy w 587 r. p.n.e. jak również po raz pierwszy od powrotu Żydów do Palestyny w 537 r. p.n.e. (po pięćdziesięcioletniej niewoli babilońskiej). Aby urzeczywistnić swój plan koronacji, "usunął" wszystkich, którzy się temu sprzeciwiali (ze swą matką na czele, którą kazał uwięzić i zagłodzić w lochu, oraz swego starszego brata - Antygona, którego podejrzewał o spiskowanie w celu obalenia go z tronu). Dopiął swego, stał się pierwszym, po tak długim czasie - królem Judei (Izraela), ale nie dane mu było długo panować. Wkrótce bowiem po zamordowaniu brata (prawdopodobnie otruty przez małżonkę Antygona, gdyż miał w ciężkich bólach pluć krwią), zmarł ( początek 103 r. p.n.e.).

Władzę po swym mężu objęła ambitna kobieta imieniem Salina (znana bardziej jako Salome), która zdając sobie doskonale sprawę z niemożności panowania w systemie patriarchalnej władzy, jaki panował w Judei, postanowiła poślubić najmłodszego brata swego męża - Aleksandra Janneusza (Jannaja), który koronował się jako drugi król niepodległej Judy.






CDN.

sobota, 21 stycznia 2017

DONALD TRUMP NOWYM PREZYDENTEM STANÓW ZJEDNOCZONYCH

GOD BLESS AMERICA





No i stało się - Donald Trump został zaprzysiężony jako 45-ty prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki. Wiele osób stawia sobie jednak pytanie, czy to dobrze czy źle? No cóż, trudno przewidzieć jego polityczne ruchy, ale jedno już wiadomo na pewno - oto swą kandydaturą, zwycięstwem i nawet ceremonią zaprzysiężenia, spowodował potworny ból dupy u wszelkiej maści lewaków, anty-faszystów (czyli po prostu faszystów) i kryptokomunistów. Rozległ się potworny, rozpaczliwy okrzyk lewackiej bezsilności:




Was też to rozśmieszyło? Przyznam się szczerze że choć nie jestem człowiekiem złośliwym, to jednak w jakiś sposób czuję radość, patrząc na tych wszystkich anty-trumpowych idiotów. Trzeba mieć bowiem porządnie zrypany czerep, aby reagować w ten właśnie sposób. A co najśmieszniejsze, to ci ludzie uważają że są lepsi od innych (np. bardziej wykształceni, co oczywiście nie jest prawdą, bo wystarczy popatrzeć sobie na statystyki osób dobrze wykształconych, głosujących na Donalda Trumpa, a po drugie - pragnę przypomnieć że wykształcenie wcale nie jest tożsame z inteligencją, jak zapewne wielu dzisiejszych "młodych wykształconych lewaków z amerykańskich miast" sądzi), oraz bardziej "postępowi" (w takim znaczeniu że nie są rasistami, lub propagują homo-związki). Tylko że jak się przegląda facebookowe profile niektórych z tych anty-trumpowców, to wychodzi pełna paleta rasisty, ksenofoba a nawet są i tacy, którzy domagają się fizycznego zamordowania Trumpa i wiceprezydenta Mikea Pence'a. Czyli po prostu wśród tych tak zwanych tolerastów i bojowników o "wolność i demokrację", wychodzi cała prawda, która nie różni ich od ideowych prekursorów (o których pisałem w poprzednim temacie) - twórców ideologii komunistycznej, nazistowskiej, feministycznej, genderowej itd. itp. Oni są owszem "postępowi" i tolerancyjni, ale tylko w odniesieniu do osób ze swojego środowiska, natomiast przeciwnicy ich chorych pomysłów, są z góry traktowani jako śmiertelni wrogowie, znacznie gorsi od islamistów (o przepraszam - takie słowo w elementarzu lewaka nie istnieje - zatem miast islamista, powie on po prostu terrorysta), i napływowych muzułmańskich nachodźców z opuchniętymi jądrami, na których czeka ogromna część (lewackiej) kobiecej populacji (bo przecież ich koledzy w rurkach, koturnach czy innych elementach kobiecej garderoby, nie są dla nich nawet mężczyznami).


 

 Także ja się bawiłem wyśmienicie na inauguracji prezydenta Trumpa. Chciałbym też (jeśli oczywiście mogę) poradzić ludziom, którzy w sposób tak żywiołowy i nienawistny reagują na swojego nowego prezydenta, aby uświadomili sobie że czas lewackich eksperymentów socjotechnicznych właśnie dobiega końca. Nadchodzi nowa era dawno zapomnianego amerykańskiego progresywizmu, oczywiście nie będzie to taka sama polityka jak ta z czasów Johna Fitzgeralda Kennedy'ego czy jego poprzedników (począwszy od prezydenta Woodrowa Wilsona), ale czas komunistycznej (a raczej kryptokomunistycznej bo to jest komunizm ukryty, zawoalowany, który - co też należy pamiętać - nigdy nie był jednorodny. Istniał bowiem komunizm leninowski, stalinowski, luksemburgizm, feministyczny, spinellistyczny itd. Zdarzało się nawet że koncepcje ze sobą walczyły, ale zasada zawsze podostawała jedna - gruntowna przebudowa świata i człowieka i stworzenie "Nowego Wspaniałego Świata"), inżynierii społecznej właśnie dobiega końca (choć może w niektórych móżdżkach jeszcze tli się nadzieja, że "nie da się zatrzymać postępu". Otóż drodzy panowie i panie (a także ci, którzy nie wiecie kim właściwie jesteście) - to już się zaczęło i tego powstrzymać się nie da. Ten proces będzie już tylko narastał, bowiem ludzie wreszcie zobaczyli że coś mogą realnie zmienić, że ktoś wreszcie zacznie (przynajmniej) mówić o ich biedzie, wykluczeniu i upokorzeniach (lewactwo folguje sobie nazywając tych ludzi "white trash" - "białe śmieci", zapominając że lewica przecież zawsze stawała w obronie najbiedniejszych. Tylko że od ładnych kilkudziesięciu lat to już nie jest żadna lewica - to jest zwykłe, prymitywne lewactwo, zaszczepione w komunistycznej wylęgarni i przerzucone na amerykański czy zachodnioeuropejski grunt. Lewactwo zapomina że to właśnie głownie biali ciemiężeni ludzie, zmiatali we wszystkich wielkich rewolucjach swoich dotychczasowych panów). 


 

To co mnie naprawdę (lekko) niepokoi, to kwestia tzw.: "sojuszy ekstremów" - czyli czegoś, co jest majstersztykiem kremlowskich służb, w celu promocji własnej ideologii euroazjatyzmu. Zauważmy bowiem że w sytuacji totalnego wręcz opanowania polityki i mediów w krajach Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych, przez lewicowo-liberalne lewactwo (bliskie komunizmowi spinello-luksemburgskiemu), siły konserwatywne, prawicowe i patriotyczne w tych państwach, zostały wyrzucone na margines. Cała Europa Zachodnia, USA, oraz (po rozszerzeniu Unii Europejskiej w 2004 r.) Europa Środkowa, zdominowane były albo przez partie lewicowe, albo liberalne (bardzo sobie bliskie co do ogólnie wyznaczonego celu i różniące się jedynie w detalach, głównie personalnych), które co kilka lat wzajemnie się zastępowały u władzy. Nie było możliwości realnej zmiany, bowiem totalna kontrola mediów przez mainstream, po prostu to uniemożliwiała. Media więc zaczęły mówić to, co władzy było na rękę, zupełnie ignorując potrzeby własnych obywateli. Wszelkie media (czy to elektroniczne czy papierowe), wydawane przez organizacje prawicowo-konserwatywne, były albo niszowe i trafiające do garstki czytelników, albo też w ogóle ich nie było. Była totalna kontrola informacyjna (z pewnym wentylem, dającym ujść rozbuchanym emocjom prawicy). 

I zauważcie co się stało? Nagle okazało się, że jedynym państwem w którym tradycja i konserwatyzm trzymają się mocno, w którym nie ma parad na wpółnagich zboczeńców (obcałowujących się wzajemnie po najróżniejszych częściach ciała i nazywających to "paradami równości" - "tolerancji" itd.), w którym przywódca tego kraju jasno opowiada się po stronie tradycji i przeciwko wszelkim lewackim eksperymentom - to jest właśnie Rosja. Rosja stała się więc ową opoką, wymarzonym przykładem do którego należy się odwoływać, aby skutecznie podjąć walkę z rodzimą ideologiczną lewicową ekstremą. Piękne - prawda? Po prostu mistrzostwo świata, jak Kreml potrafił to wszystko przedstawić. Ale to jest właśnie "sojusz ekstremów" (mocno wspierany przez Dugina), gdzie najpierw zaraża się dane społeczeństwo własną choroba, przenosząc na jego terytorium sterowane przez siebie robactwo, aby stopniowo, lecz konsekwentnie zarażało namawiało społeczeństwa owych krajów do "postępu". A następnie, gdy ten "postęp" stanie się tak silny, że walka z lewacką chorobą będzie praktycznie niemożliwa bez jakiegoś wsparcia - powiemy wam: "Patrzcie, my jesteśmy zdrowi, u nas nie ma żadnego lewactwa, żadnych oznak owej choroby, która tak przeżarła wasze kraje. Bierzcie z nas przykład, słuchajcie nas - bo to my właśnie jesteśmy prawdziwymi konserwatystami, my jedynie potrafimy uwolnić was od tego, co was trapi.

Przekaz jest więc jasny - Rosja jest krajem konserwatywnym, stabilnym i spokojnym. Rosja jest więc naszą nauczycielką, pomoże nam w naszej walce, tu w kraju. A to jest najzwyklejsza ruska maskirowka (czyli sztuka wprowadzania w błąd, którą sowieckie a teraz rosyjskie służby opracowały do perfekcji), która ma za zadanie doprowadzić do nowej pieriekowki (czyli przemiany społeczeństw Zachodu, na nową, ruską modłę). Bowiem trzeba być doprawdy człowiekiem z małym rozumkiem, aby (w jakikolwiek sposób uznać) że dzisiejsza Rosja, Putin jego otoczenie, służby specjalne i elity, które od dziesięcioleci władają tym krajem, mają COKOLWIEK wspólnego z konserwatyzmem, demokracją czy prawicowością. Drodzy-Kochani, ci ludzie współtworzyli komunizm, ci ludzie wyrośli w rodzinach, w których komuniści w niezwykle krwawy sposób rozprawiali się ze swymi przeciwnikami (prawdziwymi patriotami) - ci ludzie dziś wmawiają Wam, że mają coś wspólnego z czymkolwiek co nie jest kolejną lewacką próbą przemiany świata - z tym tylko że teraz na trochę inną modłę, ale wciąż kontrolowaną przez ludzi z Kremla. 





Proszę Was, nie dajcie się złapać na ich lep. Dziś prawdziwy konserwatyzm MUSI opierać się na kilku podstawowych elementach. Po pierwsze całkowity i zdecydowany antykomunizm - całkowity i definitywny. Po drugie - odrzucenie ruskiego mesjanizmu typu duginowski neoeuroazjatyzm - Kochani, nic co przyszło z Rosji - NIC - nigdy nie przysłużyło się ani Polsce, ani Europie, ani tym bardziej Stanom Zjednoczonym. Ten kraj to patologiczny czyrak na mapie świata, z którym nie da się nic zrobić, póki wcześniej nie nastąpi jego usunięcie - rozbicie. Rosja MUSI ponownie zostać podzielona na szereg mniejszych państewek - tylko w ten sposób ocalimy Europę i Świat, od kolejnych maskirowek i pieriekowek z tamtej strony. Ale nie koniec na tym. Rozbite powinny zostać także Niemcy (pod przewodem Brandenburgii-Prus) - które ja uważam za Moskwicynów Zachodu. Niemcy (choć mam niemieckie korzenie, rodzinę i przyjaciół w tym kraju), wciąż pozostają dla mnie wielką zagadką. Naród ten zachowuje się bowiem jak jakieś nakręcane roboty, które zawsze działają na przekór wszystkiemu co logiczne. Rozpętali dwie wojny światowe aby zdobyć dominację na świecie, podczas gdy mogliby tę dominację powoli wykuwać siłą swej gospodarki, handlu i nawet kultury. Woleli jednak pójść na całość - rozpętać w dużej części świata nieprawdopodobne wręcz rzezie, w inię swych lewackich ideologii "walki ras". 

Efekt - nie tylko utracili dużą część swych dawnych granic, ale jeszcze stali się krajem podporządkowanym (jeśli ktoś myśli że BND - czyli niemiecki wywiad, który kieruje całym krajem wraz z mediami, nie jest całkowicie zależny od CIA - jeszcze tego lewackiego, stąd ataki na Trumpa z ust niemieckich polityków - jest "doprawdy, beztroskim i szczęśliwym człowiekiem", żyjącym we własnym świecie). Dziś zaś Niemcy przyjmują do siebie setki tysięcy nachodźców, ponownie całkowicie demolując (na rozkaz CIA i dawnej administracji Białego Domu) Europę. Tak więć zarówno Rosja jak i Niemcy powinny zostać rozbite na mniejsze państewka i powrócić do dawnych tradycji kształtowania muzyki i kultury - bowiem Niemcy zjednoczone głupieją (a zjednoczona Rosja - stanowi ogromne niebezpieczeństwo zarówno dla świata, jak i siebie samej). Mógłbym jeszcze trochę napisać, zarówno o niemieckim uzależnieniu od USA, jak i o środkach kontroli i manipulacji jakie stosuje rosyjska agentura w państwach Europy i Stanach Zjednoczonych (sam fakt że pojawiły się pogłoski o tym że Rosjanie "maczali palce" w amerykańskich wyborach prezydenckich - powinien dać sporo do myślenia), ale nie jest to temat na dzisiejszy post. 

Dziś jest wielki dzień prezydenta Donalda Trumpa i jego małżonki w pięknej białej kreacji. Mogę więc na zakończenie napisać tylko tyle - GOD BLESS AMERICA! Obódż w Nas wszystkich znów takie nadzieje, jakie rozbudzały wojska gen. Pattona, który chciał wyzwolić całą Europę zarówno z rąk "tego skurwysyna-tapeciarza Hitlera", jak i owych "Hunów", których zamierzał odepchnąć z powrotem pod Moskwę "gdzie ich miejsce". Tysiące walczących z komuną w konspiracji żołnierzy polskich (i nie tylko), czekało amerykańskich czołgów Pattona, niczym życiodajnej wody, dzięki której użyźnić można pola. 










Tak się jednak wówczas nie stało. Patton został zabity przez Sowietów (przy wsparciu Amerykanów, którzy wówczas myśleli że zrobią z Ruskimi "deal na wieczność i "America-Russia forever"). Szybko jednak okazało się że Stalin skutecznie rozgrywał amerykańską administrację tego umysłowego kalekę Roosevelta - również zadeklarowanego zwolennika komunizmu - i wkrótce Amerykanie musieli ginąć na polach wielu innych wojen, z których największe i najważniejsze toczyły się w Korei i Wietnamie. Dziś (miejmy nadzieję - a jak wiadomo nadzieja umiera ostatnia), Donald Trump ponownie rozbudził te nadzieje. Niech więc Ameryka powróci do swych chrześcijańskich, patriotycznych i konserwatywnych wartości i wciąż przewodzi Wolnemu Światu.