Łączna liczba wyświetleń

sobota, 28 lipca 2018

SPANKING PRZEZ WIEKI - Cz. I

CZYLI (NIE ZAWSZE) EROTYCZNE

ZABAWY NASZYCH PRZODKÓW





W serialu "Wikingowie" (który jest bardzo luźno oparty o wydarzenia historyczne, a niektóre z postaci wymienionych w serialu narodzą się dopiero... kilkadziesiąt, a często i później lat po śmierci Ragnara Lothbroka), jest taka dziwna scena, związana z hrabią Paryża - Odonem z rodu Robertyngów. Mianowicie ów mężczyzna ma jedną, dość nietypową pasję - lubi chłostać nagie kobiety, przykute do metalowych kajdan.Powiem tak, nie wiem, nie mam żadnej wiedzy (gdyż żadne tego typu źródła o tym nie wspominają), czy rzeczywiście hrabia Odon (notabene przyszły król Francji w latach 888-898), lubił takie zabawy? Nawet jeśli tak, to należy pamiętać, że w tamtych czasach kara chłosty, była związana z wymierzeniem sprawiedliwości, czyli była środkiem dyscyplinującym, realnie pozbawionym erotycznej konotacji. Należy jednak założyć (jak wiele epizodów w tym serialu), że jest to czysta fikcja i wymysł twórców, zresztą sam hrabia Odon został tam sportretowany w dość negatywnym świetle, jako taki niewyżyty seksualnie wieprz. Prawda była jednak zupełnie inna, a mianowicie Odon, jako hrabia Paryża czy potem król Francji, był mężem niezwykle dzielnym i odważnym. Rozważnie walczył i zwyciężał wrogów swojego królestwa i był skory nawet do osobistych poświęceń aby się z tego celu wywiązać. 

Inną kwestią (która wybitnie mnie razi w tym serialu), jest... nadreprezentacja kobiet/wojowniczek, są one praktycznie wszędzie, a straż przyboczna Auslag jest złożona z samych kobiet-tarczowniczek. Jest to kolejna nadinterpretacja, która (podobnie jak w innych miejscach, choćby podczas ataku Wikingów na meczet, w którym Floki doznaje objawienia, widząc modlących się muzułmanów, ale wcześniej podczas ataku na chrześcijański klasztor, nie miał żadnych skrupułów by wszystkich mnichów brutalnie wymordować), świadczy o tym, iż twórcy serialu ulegli poprawności politycznej i dla świętego spokoju postanowili wprowadzić sceny, które zupełnie nie mają żadnego związku z rzeczywistością tamtych czasów. Dotyczy to przede wszystkim kobiet/wojowniczek. Ja nie twierdzę że nie było kobiet wśród walczących Wikingów, takie też się zdarzały, ale w serialu te proporcje zostały zupełnie poprzekręcane. Jeśli kobiety pojawiały się podczas walk Wikingów, to były to jakieś jednostkowe przypadki, a z reguły żadna z nich nie uczestniczyła w walkach. I wystarczy poczytać sobie, co na ten temat piszą historycy, aby nie powielać propagandy politycznej (feministycznej) poprawności. Wikingowie byli między sobą "Braćmi" i tak też się nazywali i nie mieli "Sióstr" (w sensie braterstwa broni). A w serialu nadinterpretacja wszelkiej maści wojowniczek jest doprawdy porażająca i powoduje że serial ten (również i z innych powodów), przestaje się dobrze oglądać.

Wracając jednak do kwestii hrabiego Odona. Rozpocząłem od niego, ponieważ postanowiłem podjąć się tematu opisującego historyczne "zabawy" naszych (i nie tylko naszych) przodków, związane z tzw.: spankingiem, czyli karą chłosty. Kiedyś już podjąłem się podobnego tematu i wyjaśniałem że sam jestem gorącym zwolennikiem takich erotycznych zabaw (co prawda okres letni, a szczególnie wakacyjny nie służy częstemu praktykowaniu tego rodzaju "sportu" z wiadomych przyczyn, ale nie znaczy to, iż zabawy te zostały zaniechane). W ogóle zauważyłem u siebie, coraz bardziej wzrastającą tendencję, że tak to określę "dominującą". Nie wiem skąd to się u mnie "zalęgło" lecz doprawdy jeśli porządnie nie wysmagam pupy mojej kobiety (choćby ręką), to w zasadzie... cała erotyczna para idzie w przysłowiowy gwizdek. Być może jest to uleczalne, tego nie wiem, nigdy nie próbowałem się na to leczyć, natomiast udało mi się przekonać do tego typu zabawy moją Panią, która z początku była temu przeciwna. Może kiedyś (z wiekiem) mi to przejdzie, tym bardziej że moja natura (moje prawdziwe ja, to duchowe moje "Ja") jest niezwykle delikatna i bardzo wrażliwa (dziwne połączenie, taki swoisty kogel-mogel). Na dzień dzisiejszy jednak spanking stanowi nieodłączną część naszych (erotycznych) igraszek. 




Dlatego też postanowiłem podjąć się tematu spankingu na przestrzeni wieków, choć dostępna na ten temat literatura jest niezwykle uboga (niegdyś bowiem nie chwalono się tym, iż skazywano kogoś - a szczególnie mam tutaj na myśli kobiety - na karę chłosty), mimo to, nawet ta niewielka cześć informacji, którą dysponuję, powinna wystarczyć do napisania tego tematu. Przejdźmy więc do konkretów (Oczywiście pomijam jakiekolwiek przykłady brutalnego znęcania się, jakich było mnóstwo w historii, a jedynie pragnę się skupić na przykładach heteroseksualnych związków, w których kary batów były wymierzane - głównie - przez mężczyznę, jako osobę dominującą).    


 I

 STAROŻYTNY EGIPT 

(SADYŚCI ZNAD NILU)




 To prawda że w Starożytnym Egipcie kobiety miały wysoką pozycję społeczną i (prawie) równe mężczyznom prawa. Do historii przeszły sławne królowe, takie jak Merneith (matka zjednoczonego Egiptu), Ahhotep I (bohaterska władczyni z czasów walk z Hyksosami), Ahmose-Nefertari (królowa, która utrzymała jedność kraju, gdy jej mąż podbijał Deltę i wypędzał z kraju Hyksosów), Hatszepsut (pierwsza kobieta, która koronowała się na króla i panowała w męskim stroju), Teje (małżonka Amenhotepa III z okresu największej świetności Egiptu) czy wreszcie Nefertari (tajemnicza małżonka Echnatona i jego pomocnica we wprowadzaniu nowej, monoteistycznej religii - kultu Atona). Sporo było też kobiet, wywodzących się z arystokracji, które skumulowały w swych rękach ogromne majętności. Mimo to jednak większość kobiet nie posiadała żadnego majątku i była młodo wydawana za mąż. A egipski dom wcale nie był wolny od przemocy, również pod względem seksualnym. W domach tych mieszkały nie tylko kobiety wolne (żony, siostry lub córki gospodarza), ale również (jeśli dom był majętny) niewolnice, a przemoc wobec kobiet (pomimo tak dużego stopnia równouprawnienia) była dość częsta - do dziś odnaleziono żeńskie szkielety (głównie kobiet z niższych warstw społecznych - niewolnic, chłopek lub ubogich mieszczanek), które posiadają liczne uszkodzenia kości. Wygląda to tak, iż egipscy mężowie (lub panowie) uderzali owe kobiety jakimś tępym narzędziem, które powodowało trwałe blizny, a nawet złamania. Bito nie tylko w uda (i prawdopodobnie pośladki), ale także w korpus (w piersi) i w głowę. 

Mało tego, lekarze zalecali bicie pośladków, połączone z wkładaniem ręki przez mężczyznę do waginy kobiety, jeśli ta skarżyła się na... bóle pleców. Twierdzono więc że powodem tego stanu rzeczy u kobiety jest "opuszczenie się macicy", i nakazywano bezpośrednią interwencję w celu "naprawy kobiecego ciała" (niekiedy zalecano nawet usunięcie błony dziewiczej lub nawet całych warg sromowych). Może to zabrzmi dziwnie (czytając powyższe słowa), ale egipscy lekarze należeli do najlepszych specjalistów w całym basenie Morza Śródziemnego, a obce dwory płaciły złotem, za pozyskanie egipskich medyków (prawdą jest jednak iż lekarze egipscy znacznie lepiej znali się na męskich schorzeniach, które leczono dość skutecznie, niż na schorzeniach żeńskich). Większość erotycznych zwrotów, jakimi posługiwali się starożytni Egipcjanie, miała męskie odniesienia, jak choćby słowo "seti" - które znaczyło tyle co "orgazm" i tyle co "ejakulacja", podobnie słowo "nek" - znaczyło tyle co "spółkować", "rozbijać rodzinę" i... "gwałcić" (Egipcjanie nie znali oddzielnego słowa na określenie gwałtu). "Sepet" - znaczyło tyle, co "pochwa" (w bardziej erotycznej formie) oraz kobiece "usta", co oznaczało iż Egipcjanie utożsamiali narząd rodny kobiety z jej ustami. Trzeba jednak powiedzieć, że jeśli idzie o sferę seksualną, to Egipcjanie nie pozostawili po sobie zbyt wiele tekstów, a te, które przetrwały, pokazują albo tradycyjny stosunek kobiety i mężczyzny, przy czym (ZAWSZE) kobiecie przypisana jest funkcja pasywna, a mężczyźnie aktywna (karłowaty i obleśny bóg Bes z nieprawdopodobnie dużym członkiem, był jednocześnie bogiem... kobiecej seksualności). 

Ale są również i takie źródła (jak choćby Papirus Turyński 55001), gdzie widać wyraźnie, iż bardzo rozpowszechniony był również stosunek analny (swoją drogą, jako pewną ciekawostkę powiem, że po zajęciu Imperium Azteków przez Hiszpanów, ci byli przerażeni ogromną ilością tego typu stosunków, mało tego, ponoć kapłani radzili go również mężczyznom, aby wyleczyć ich z homoseksualizmu, przy czym to,,, kobiety miały tutaj pełnić role aktywną, używając specjalnych, gładko ociosanych fallusów, które wkładały mężczyznom w anus, aby ich oduczyć homoseksualizmu. Hiszpanie byli tym przerażenie, nic dziwnego że dokonywali masakr Azteków). Na owym Papirusie, są ukazane postaci mężczyzn i kobiet w różnych pozach, jest np. pokazana kobieta, która siedząc przed lustrem, maluje sobie usta, a w tym czasie ręka mężczyzny sunie ku jej pośladkom. W innej mężczyzna i kobieta uprawiają stosunek, przy czym mężczyzna trzyma na rękach kobietę, której nogi owijają się wokół jego głowy. W innej scenie kobieta wypina pośladki, a mężczyzna brutalnie łapie ją za włosy i odciąga do tyłu. Motyw ciągnięcia za włosy, jest dość częsty (a należy pamiętać, że włosy dla Egipcjan stanowiły bardzo silny afrodyzjak, rozpuszczone - sygnalizowały kobietę rozpustną i niegodną szacunku, dlatego też Egipcjanki tak bardzo dbały o swoje uczesanie, stosując peruki, wyplatane z włosów obcinanych niewolnicom), i zawsze gdy się pojawia, towarzyszy mu stosunek analny. Papirus Turyński 55001, najprawdopodobniej był wyobrażeniem zachowań egipskiego kleru, które w ten sposób (kapłani i kapłanki) świętowało Nowy Rok, wykonanym zapewne na polecenie któregoś z wyższych urzędników lub królewskich oficerów.




Co się zaś tyczy oficerów armii egipskiej, to jeden z nich (żyjący w czasach XI Dynastii), w zachowanej inskrypcji prywatnej, którą sporządził, zwie się: "psem, przy łożu swej pani". O sześćset lat młodsza jest skóra, na której (prawdopodobnie w czasach panowania Amenhotepa III lub jego syna Echnatona), umieszczono klęczącą i grającą na harfie kobietę, przed którą stoi z nienaturalnie wielkim fallusem, nagi mężczyzna, który trzyma w ręku spleciony bat - jest to bodajże jeden z nielicznych wyobrażeń tego typu w egipskiej sztuce (obraz ten, wystawiony na aukcji w USA na początku XX wieku, został zniszczony, poprzez... zamalowanie mężczyźnie genitaliów przez amerykańskich konserwatorów). Seks analny (i penetracja od tyłu), jest obecny również na licznych ostrakonach - była to badajże najpopularniejsza pozycja wśród Egipcjan, gdyż jest niezwykle często prezentowana (chyba najczęściej). Na większości ostrakonów kobiety są przedstawione całkiem nago, ubrane jedynie w pas na biodra i biżuterię, a przy tym albo czekają z wypiętą pupą, albo klęczą przed mężczyzną z wielkim fallusem, albo też wiszą mężczyźnie na szyi, oplatając go nogami. istniała prostytucja świątynna, ale była ona ograniczona do pewnych tylko świątyń, Egipcjanie bowiem starali się przynajmniej ograniczyć ową prostytucję w świątyniach, gdyż twierdzili że utrudnia to odprawianie kultu (ale kapłanki które parały się prostytucją, były niezwykle poważane w egipskiej społeczności i wyrastały na lokalnych liderów, mając prawo zabierać głos w sprawach ważnych dla danej wspólnoty). 

Harem, oto jeden z przykładów, gdzie dyscyplina wśród dziewcząt była zaprowadzana ręką innych kobiet. Co prawda egipskie haremy były zupełnie innymi instytucjami, jak ich późniejsze odpowiedniki, a zamieszkujące w nim kobiety miały pełne prawo widywać się ze swoją rodziną, przyjmować ich u siebie a nawet opuszczać harem (z przyzwoitką). Nie była to zresztą jedna instytucja, a raczej dwie, zupełnie od siebie niezależne. Pierwszą był harem właściwy (ipet-nesut), gdzie mieszkały dziewczęta, wraz ze swymi dziećmi (zrodzonymi z faraona), oraz matką, siostrami i córkami władcy. W haremie tym kobiety wychowywały swoje dzieci. Drugą instytucją był hener-ut-nesut, czyli "miejsce zabaw". Tutaj przebywały głównie niewolnice i kobiety lekkich obyczajów (w tym przede wszystkim muzykantki i tancerki). Nad całością "Domu Kobiet" kontrolę sprawowała Wielka Małżonka Królewska, która z reguły była siostrą (lub rzadziej matką) panującego faraona. Ona też wyznaczała porządek w haremie i zlecała stosowanie kar, dla tych z kobiet, które nie podporządkowały się jej rozkazom. Powszechny bunt (czy raczej spisek) został zawiązany pomiędzy tymi dwiema instytucjami, w którym kobiety planowały zamordowanie (ok. 1155 r. p.n.e.) faraona Ramzesa III. Na czele spisku stałą jedna z żon Ramzesa - królowa Tiye. Spisek jednak się nie powiódł, a biorący w niej udział zostali skazani na śmierć, choć... nie było wśród nich Tiye. Co się z nią stało, do dziś nie wiadomo, może Ramzes III kazał ją żywcem zamurować w jednej ze świątyń, a może skazał ją na jeszcze jakieś wymyślniejsze tortury? W każdym razie to tyle, jeśli idzie o kwestię erotycznego sadyzmu w Starożytnym Egipcie, w kolejnej części przejdę do Mezopotamii. 

 



 

ACT 447 IS NOT APPLICABLE AND NEVER

WILL APPLY TO POLAND



CDN.

czwartek, 26 lipca 2018

PANIKA! - Cz. I

CZYLI O TYM, CO DZIAŁO SIĘ 

W MOSKWIE W PAŹDZIERNIKU 1941 r. 

PO NIEMIECKIEJ INWAZJI NA 

ZWIĄZEK SOWIECKI 

i DLACZEGO HITLER BYŁ...

NAJWIĘKSZYM IDIOTĄ MILITARNYM 

W DZIEJACH ŚWIATA


 "TO CO STWORZYŁ LENIN, 
MYŚMY BEZPOWROTNIE PRZESRALI"

JÓZEF STALIN 
(Październik 1941 r.)




Józef Mackiewicz kiedyś pisał o takiej ciekawej scenie, która miała miejsce w Związku Sowieckim po niemieckiej agresji na ten kraj w 1941 r. Otóż: "Do wsi przyjeżdża Niemiec i dawaj wywlekać z chlewu parsiuka. No wiadomo, gospodarz zastąpił się, nie daje. To Niemiec w twarz jego kułakiem. A on spojrzał tylko na Niemca, jakby myśl jemu jakaś przeszła i mówi: "Bij drugi raz!". To Niemiec drugi raz jego w twarz uderzył. A on: "Bij w trzeci raz". Niemiec jego trzeci raz. A on mówi: "Mało tego, bij czwarty raz". To wtedy Niemiec zastanowił się i pyta: "A dlaczego chcesz, żebym ja ciebie bił koniecznie?". A on odpowiada: "Bo zasłużyłem na to, żeby mnie bić". "Czymże takim zasłużyłeś na taką karę?" - pyta Niemiec. "A tym - odpowiada - że was czekałem jak zbawienia losu". I w zasadzie te oto słowa, mogą posłużyć nam za podsumowanie całej tej niemiecko sowieckiej wojny, a szczególnie jej pierwszego etapu. Bo jakimże trzeba być militarnym kretynem i jakim idiotą aby... przegrać wygraną wojnę. Tak, wygraną wojnę! Hitler był największym szaleńcem w dziejach Ludzkości i największym błaznem militarnym świata. Uczynił bowiem coś, co w zasadzie nigdy wcześniej się nie zdarzyło w historii wojskowości - przegrał już wygraną wojnę, i to przegrał sromotnie. W ogóle zresztą łączenie ze sobą postaci Hitlera i Stalina jest śmieszne. Śmieszne, ponieważ to jest takie porównanie, gdzie błazen staje na równi z wytrawnym, przebiegłym, trzeźwo myślącym i do tego niezwykle inteligentnym graczem politycznym jakim był Stalin. I nie jest to wcale żadna laurka na cześć tego zbrodniarza (który wymordował bodajże dwa razy więcej ludzkich istnień niż Hitler), ale stwierdzenie oczywistego faktu - Stalin był człowiekiem inteligentnym (oczywiście, nie był geniuszem, ale był wystarczająco rozważny), oczytanym (lubił czytać książki - wbrew temu, co się dzisiaj twierdzi), był również miłośnikiem sztuki, teatru i baletu. 

A Hitler był zideologizowanym, totalnie sfiksowanym na punkcie swoich wynurzeń - debilem, zresztą, pociąganym za sznurki (to Stalin dopomógł Hitlerowi w zdobyciu władzy politycznej w Niemczech). Hitler działał spontanicznie, kierując się głównie emocjami (oczywiście) swoją ideologiczną wizją. Co prawda odnosił sukcesy (udało mu się np. zerwać ze smyczy gen. Kurta von Schleichera, twórcy niemieckiego tzw.: głębokiego państwa ("Centrala R"), który finansował partię nazistowską Hitlera z funduszy Reichswehry. Schleicher był pewien, że trzyma Hitlera na krótkiej smyczy, niczym psa, zresztą w NSDAP umieścił również swoich ludzi, którzy mieli przeciwdziałać próbom usamodzielnienia się Hitlera, gdyby ten chciał ową smycz zerwać. Zresztą miał na niego wiele kwitów, i to zarówno dotyczących (ponoć) homoseksualizmu Hitlera, jak i jego prokomunistycznych sympatii, gdy biegał po ulicach Monachium w 1919 r. uniformie paramilitarnych oddziałów Bawarskiej Republiki Rad. Był pewien swego, ale Hitler tutaj go przechytrzył. Gdy Schleicher zauważył, że Hitler próbuje zrzucić jego zwierzchność, uwolnił ruchy odśrodkowe w partii nazistowskiej, które miały doprowadzić do jej rozbicia, ale Hitler zadziałał błyskawicznie. To co uczynił, przeszło do historii jako - "Noc Długich Noży" - 30 czerwca - 2 lutego 1934 r., choć powszechnie się uważa że głównym celem Hitlera w tym czasie było zgładzenie Ernsta Rohma, który stworzył potężne wewnętrzne (homoseksualne - gdy w jakiś czas "Nocy Długich Noży" do Niemiec przyjechała grupa polskich studentów, i jeden z Polaków został pobity, członkowie SS przepraszali i twierdzili że to z pewnością robota "tych pedałów od Rohma") "królestwo SA", większe niż siły militarne samego państwa niemieckiego. To nie prawda, owszem, pozbycie się Rohma było ważne, nie najważniejsze dla Hitlera - najważniejsze było zerwanie się ze smyczy Schleichera i unicestwienie jego szpionów w partii nazistowskiej. W Schleichera wpakowano więc cały magazynek broni maszynowej, podobnie zginęła jego żona, po czym SS zrobiło kipisz w jego mieszkaniu. Teraz Himmler zajął miejsce po Rohmie, a Hitler po zabiciu Schleichera, mógł już bez obaw poświęcić się swej opętańczej wizji. 

Ale w porównaniu ze Stalinem, Hitler był uczniakiem, zwykłym słupem, którego umieszczono u władzy (Schleicher oficjalnie przecież chwalił się w 1930 r., podczas rozmowy z niemieckim przedsiębiorcą - Arnoldem von Rechbergiem, że: "Stalin osobiście kazał mi pchnąć Hitlera do przodu". I nie ma się co dziwić, celem było bowiem odrodzenie niemieckiej potęgi militarnej, ale w taki sposób, aby niezadowolenie mocarstw zachodnich, skupiło się na jakimś nieobliczalnym szaleńcu, który byłby łatwo kontrolowany i mógł skupić na sobie pierwsze uderzenie brytyjsko-francuskiego sprzeciwu. Potem by się go odwołało i powołało kogoś innego, ale plan militaryzacji Niemiec już by został wdrożony - tak przynajmniej myślał Schleicher, który, sam mając poglądy antykomunistyczne, dążył do zbliżenia z komunistyczną Rosją i Stalinem, upatrując w tym odrodzenia się niemieckiej potęgi i wypracowania nowego, niemiecko-rosyjskiego modelu porządku w Europie). Stalin zaś, będąc nie tyle ideologiem (ideologie stosował wówczas, gdy było mu to na rękę, lub gdy było to konieczne dla utrzymania jego władzy), ile pragmatykiem i wiedział że aby Związek Sowiecki przetrwał (komunizm był bowiem niczym choroba, wirus, który zamknięty w jednym miejscu, bez możliwości ciągłego rozprzestrzeniania się, byłby niewątpliwie skazany na powolne obumarcie), musi zniszczyć Zachód, podbić całą Europę (oczywiście na początek, celem głównym przecież było, jak śpiewano w Międzynarodówce - "Związek nasz bratni ogarnie cały świat"). Aby jednak móc się ważyć na taki krok, musi doprowadzić do wojny i powszechnej anarchii w Europie, a najlepszym ku temu będą właśnie Niemcy pod przewodnictwem Adolfa Hitlera. Stalin liczył, że na Zachodzie wybuchnie długa i wyczerpująca wojna pozycyjna, podobna do tej, jaka miała miejsce w czasie I Wojny Światowej (no cóż - wodzowie i generałowie zawsze przygotowują się do... poprzednich wojen). I po to był mu potrzebny Hitler (co prawda, po szybkiej kapitulacji Francji i zajęciu prawie całej Europy przez Wehrmacht, Stalin musiał zmienić swój plan i przyspieszyć atak na Niemcy, który był wyznaczony na... lipiec 1941 r. Ale Hitler ubiegł Stalina i 22 czerwca pierwszy uderzył na gotowy do ataku - ale zupełnie nie przygotowany do obrony - Związek Sowiecki).

"Jestem pewien, że spadniemy na nich jak grad" - jak miał się wyrazić Hitler podczas rozmowy (1 lutego 1941 r.) z feldmarszałkiem Fedorem von Bockiem, po czym dodał: "Jeśli okupacja Ukrainy, upadek Moskwy i Leningradu nie wystarczą, to pójdziemy dalej, do Jekaterynburga, a przynajmniej wyślemy tam jednostki zmotoryzowane". Hitler był pewny swego, już planował nie tylko zagospodarowanie ogromnych terenów zdobytej Rosji, ale również przeznaczenie milionów słowiańskich niewolników do pracy na rzecz zwycięskiej Rzeszy, aby uczynić Niemcy "pierwszym mocarstwem ziemskiego globu". Gdyby jednak nie wystarczyła siła owych niewolników, to po zwycięstwie również i zdemobilizowany Wehrmacht miałby podjąć się pracy nad budową nowego niemieckiego dobrobytu. Szaleństwo Hitlera było niesamowite i ukazywało się na różnych etapach jego działalności. W kwietniu 1941 r. do Berlina przybył japoński minister spraw zagranicznych - Yosuke Matsuoka, który zaproponował Hitlerowi wspólny atak na Związek Sowiecki, Niemcy mieli uderzyć z zachodu w kierunku Moskwy, Krym, Kaukazu, Leningradu i Uralu, a Japończycy w kierunku Syberii i ziem rosyjskich Dalekiego Wschodu. Hitler odrzucił tę propozycję, twierdząc że Wehrmacht sam sobie poradzi w walce ze słowiańskimi podludźmi. Ale, paradoksalnie Hitler miał rację, Niemcy pokonaliby Związek Sowiecki w przeciągu kilku miesięcy (myślę że nie więcej niż trzy-cztery miesiące), pokonaliby... gdyby mieli rozum, zamiast durnej ideologii.


NAJLEPSZA SCENA Z FILMU "SPALENI SŁOŃCEM 2"

OGLĄDAJCIE OD 1:13:40

1:15:30 - "Co to kurwa za cyrk?"

"Zwracacie się do wyższego rangą, chyba was poniosło? Rozpuściliście się? Wróćcie i zdajcie prawidłowo raport (...) A teraz meldujcie - po pierwsze, po drugie, po trzecie"

1:16:15 - "Melduję! Po pierwsze... mam w dupie twoją rangę. Po drugie, jestem tu dowódcą mianowanym przez komendanta dywizji, wszystkie przybyłe oddziały są mi podległe. A po trzecie - coś ty za jeden?"

"Ja? Dowódca kremlowskich kadetów, najlepszych z najlepszych. 180 cm. wzrostu każdy, elita Armii Czerwonej"

"A na huj mi wasza elita, po co mi wasze kremlowskie centymetry? Co mam z wami robić? To nie Plac Czerwony żeby paradować, będziecie wystawać z okopów. Lepiej by mi przysłali karły, liliputy z cyrku. Potrzebuję roboli do kopania dołów, szczurów do czołgania się po dziurach. A tymczasem przysłali mi elitę Armii Czerwonej. Jest wojna wiecie? Na Kremlu o niej słyszeli?

"Nie straszcie mnie już poruczniku, zobaczycie nas w boju"

"W jakim boju, kapitanie? Jak przyjdą Niemcy, nie wychylicie nosa z okopów i obesracie sobie portki"

"Wrócimy do tego, gdy pomówię z komendantem dywizji, a teraz pokażcie linię obrony"

"Oto ona"

"Kremlowscy kadeci z kryminalistami? Zapamiętam to!"

"Będziesz miał jeszcze wiele do zapamiętania"
 1:19:05 - "Już się zesraliście? To tylko sztuczne ognie, poczekajcie na Niemców"

 

Jak pokonać Związek Sowiecki? Jak pokonać to więzienie ludów, w którym ludzie byli niczym robaki, pełzający po ziemi? W sposób bardzo prosty, najdokładniej wytłumaczył to (samym Niemcom) sowiecki gen. Michaił Łukin, który dostał się do niemieckiej niewoli na początku 1942 r. (a wcześniej bohatersko walczył w obronie Moskwy). Niemcy byli pod takim wrażeniem jego odwagi i determinacji, że zapewnili mu miejsce w swoim wojskowym szpitalu (został poważnie ranny podczas bitwy o Moskwę), oraz często go tam odwiedzali. Pewnego razu zapytano go, jaka jest jego rada na podbicie Związku Sowieckiego, spodziewając się że udzieli im rady czysto wojskowej. On jednak powiedział po prostu: "Dajcie ludziom ziemię i on wasz". Innymi słowy, dajcie ludziom prawo do życia, uwolnijcie ich z bolszewickich kajdan, dajcie im broń do ręki, a więcej nie będziecie musieli robić, oni sami rozerwą komunistów na strzępy. I tak by się stało, Związek Sowiecki rozpadał się po niemieckim ataku z dnia na dzień. Żołnierze poddawali się całymi dywizjami, ludzie w miastach i na wsiach, gdzie ujrzeli niemieckie wojsko, wychodzili naprzeciw, niosąc co kto miał, kawałek chleba, kubek wody - aby tylko powitać wyzwolicieli z nieludzkiego systemu bolszewickiej niewoli. Można wręcz powiedzieć, że to, co się działo w miastach Związku Sowieckiego po niemieckiej inwazji, było bez precedensu w historii Ludzkości. Nigdy bowiem ludność obcego kraju, z takim entuzjazmem i radością nie witała armii najeźdźców, nigdy ludzie tak się nie cieszyli, na widok obcego munduru, jak wówczas, w tych czerwcowych i lipcowych dniach 1941 roku. 

I co? Nic, Niemcy jak zwykle wszystko koncertowo spieprzyli (piszę "jak zwykle", ponieważ Niemcy są takim narodem, że gdy się czegoś podejmą, to można mieć pewność że na końcu i tak wszystko się rozpieprzy. Przykład - jak wszczynają wojny, po przy okazji mordują, a potem się bronią że: "tylko wykonywałem rozkazy", natomiast jak mają pomóc "biednym Syryjczykom", to spraszają do siebie połowę Afryki i Bliskiego Wschodu, a potem się dziwą że mają zamachy i przebąkują o jakiejś relokacji pomiędzy inne kraje. Taki to już dziwny naród, choć może nie powinno nas to dziwić, zważywszy że Niemcy, jako naród są stosunkowo młodzi, powstali przecież dopiero w XIX wieku). Gen. Heinz Guderian powiedział iż: "Hitler był takim geniuszem, że zapędził Rosjan pod sztandar Stalina". No właśnie, to co uczynił Hitler, to był sabotaż na skalę globalną, nikt wcześniej nie dopomógł wrogiemu państwu w taki sposób, w jaki uczynił to Hitler - zachowywał się wręcz tak, jakby wcale nie chciał wygrać tej wojny i jakby wciąż był tylko pieskiem Stalina. A Rosjanie aż garnęli się do Niemców, pragnąc im dopomóc w ataku (hrabia Hans von Herwarth, tak wspominał w swych pamiętnikach przesłuchanie pewnego sowieckiego oficera: "Jednym z pierwszych był młody kapitan artylerii, który koniecznie chciał poznać położenie naszych pozycji artyleryjskich. Oświadczyłem mu, że jako jeńca nie powinno go to obchodzić. Na to on: "Chcę panu tylko wyjaśnić, jak powinna celować pańska artyleria, bo w tej chwili wasze działa przenoszą o jakieś kilkaset metrów - przestrzeliwujecie" - czy można o lepszy przykład pomocy najeźdźcom przeciwko własnemu państwu? A takich przypadków były tysiące, jeśli nie dziesiątki tysięcy). Rosjanie i inne ludy uciemiężone przez komunizm, pragnęły w Niemcach widzieć swoich wybawców, wyzwolicieli z okowów diabła, aniołów, którzy przybywają z nieba by ich ocalić (i te mistyczne wstawki nie są wcale przesadzone, naprawdę w wielu miejscowościach tak postrzegano Niemców). 

A Hitler i jego kompania, wtrącili tych ludzi ponownie pod sztandar komunizmu - czy może istnieć większy przykład politycznego i militarnego debilizmu? Ja przynajmniej nie znam niczego podobnego, na taką skalę. Niemcy, atakując Związek Sowiecki mogli otworzyć sobie bramę do panowania nad światem, i przy niewielkich (wręcz symbolicznych) stratach własnych, zająć większość (przynajmniej tę europejską do Uralu) rosyjskiej ziemi, wystarczyło tylko pomyśleć - czego ci wynędzniali niewolnicy najbardziej potrzebowali (prócz oczywiście wolności)? chleba! A jak można było dać im chleb - oddać im skolektywizowaną przez komunistów ziemię na własność, co spowodowałoby, iż przy Wehrmachcie stanęłaby siła zwykłych Rosjan, którzy sami pogoniliby bolszewików (którzy zaś z dnia na dzień tracili władzę w tempie wręcz niepojętym). Zwycięstwo byłoby całkowite, ale nie, ideologia nazistowska (odprysk komunizmu) nie pozwolił Hitlerowi cofnąć się nawet na krok, od jego chorych wizji. A zauważmy, Stalin potrafił się cofnąć, jeśli uznał że to może mu dopomóc, potrafił schować ideologię komunizmu i szafować hasłami nacjonalizmu, jeśli mu to dopomogło (odniesienia do Dymitra Dońskiego, Iwana Groźnego czy Piotra Wielkiego), potrafił zakończyć prześladowanie kleru prawosławnego, tak, aby Rosjanie (którzy wciąż pomimo lat przymusowej ateizacji i bolszewizacji życia), wciąż wyznawali swoją wiarę i teraz, widząc Stalina, który pod znakiem cerkwi prawosławnej prosi ich do poświęcenia w walce, nie o komunizm, nie o bolszewizm - tylko o napadniętą ojczyznę, ową "Matuszkę Rosję", w walce z brutalnym agresorem. Czyż posługując się takimi metodami, nie mógł przeciągnąć Rosjan znów pod swoje sztandary, notabene, tych samych Rosjan, których w swym ideologicznym zaślepieniu odrzucił Hitler. Ci ludzie zrozumieli, że Stalin, choć ich morduje, to przynajmniej się do nich uśmiecha, zaś Hitler, morduje ich z pogardą na twarzy. I to zrobiło swoje, naród się zmobilizował we wspólnej walce z niemieckim agresorem i zwyciężył - zdobywając ostatecznie Berlin. I teraz ci, którzy mordowali Rosjan na potęgę, sami (lub ich rodziny) stali się ofiarami ich nienawiści i chęci odwetu.        

          



 Ale przejdźmy do tematu głównego, czyli wydarzeń, jakie miały miejsce w Moskwie w październiku 1941 r., w czasie gdy wojska niemieckie zbliżały się do rogatek miasta, co się tam działo? Jakie były nastroje mieszkańców? O tym wszystkim jednak w kolejnej części.






ACT 447 IS NOT APPLICABLE AND NEVER

WILL APPLY TO POLAND



CDN.

środa, 25 lipca 2018

LECHICI NA POMOC WIKINGOM

CZYLI POLSKA POMOC DLA SZWECJI


Szwecja płonie! Ogromne tereny kraju od północy, do Bałtyku pokrywa ściana ognia. Kraj ten potrzebuje więc natychmiastowej pomocy, w celu zapobieżenia dalszego rozprzestrzeniania się żywiołu. Na pomoc ruszyły zastępy straży pożarnych z takich państw jak: Dania, Norwegia, Francja, Włochy, Litwa, Portugalia, Austria i Polska. Łącznie wysłanych zostało 60 wozów strażackich, 7 helikopterów i 7 samolotów, oraz 340 strażaków. Polscy strażacy są bodajże największą grupą, gdyż do kraju Wikingów, zostało wysłanych 139 strażaków wraz z 44 wozami strażackimi. Poniżej chciałbym zademonstrować radość, jaką Szwedzi okazują Polakom, przybywającym walczyć z żywiołem ognia w ich kraju. Oto jak Lechici/Słowianiae, przybywają na pomoc dumnym (choć niestety już poddanym obróbce ideologicznej i w dużej mierze zlewaczałym) Wikingom:




Szwedzi ponoć są zadziwieni, pytają się czy Polacy przysłali im swój najlepszy sprzęt - zdziwienie nie znika, gdy otrzymują odpowiedź że nie, że jest to sprzęt, jakim polska straż (PSP - Państwowa Straż Pożarna) posługuje się na co dzień









"POMAGAMY SZWEDOM, NIE SZWEDZKIEMU (MARKSISTOWSKIEMU) RZĄDOWI"

DOMINIK TARCZYŃSKI




KOMENDANT GŁÓWNY PAŃSTWOWEJ STRAŻY POŻARNEJ, STWIERDZIŁ NIEDAWNO ŻE JESTEŚMY GOTOWI (JAK STRAŻ POŻARNA) DO UDZIELENIA POMOCY PŁONĄCEJ GRECJI, KTÓRA RÓWNIEŻ SAMA NIE RADZI SOBIE Z TYM NISZCZYCIELKOM ŻYWIOŁEM. SWOJĄ DROGĄ - DUMNY JESTEM ŻE MOŻEMY I CHCEMY POMAGAĆ INNYM W POTRZEBIE, TO JEST WŁAŚNIE TA NASZA POLSKA GOŚCINNOŚĆ (ROZUMIANA RÓWNIEŻ W FORMIE POMOCY UDZIELANEJ POTRZEBUJĄCYM). I TAK TRZYMAĆ KOCHANI.


A NA KONIEC (ZNÓW) MAŁY BONUS





ACT 447 IS NOT APPLICABLE AND NEVER

WILL APPLY TO POLAND



 

wtorek, 24 lipca 2018

"ŚMIERDZIELE!!!"

NIE WIEM, ŚMIAĆ SIĘ, CZY PŁAKAĆ?






Gorąco! Żar leje się z nieba, Szwecja i Grecja płoną, we Francji, po zwycięstwie tamtejszej reprezentacji w Mistrzostwach Świata w Piłce Nożnej w Rosji, "mieszkańcy" (głównie o "muzułmańskich korzeniach") zdemolowali Paryż i kilka innych miast (można by powiedzieć - tak się bawi Francja, ale może warto tutaj stwierdzić coś innego - Tak się bawi dzisiejsza Europa). Poza tym prezydent (Makaron) Macron ma swoje problemy, związane z pobiciem demonstranta przez jego osobistego doradcę, ale zostawmy to wszystko. W Polsce też się ciekawie dzieje, choć może nie tyle w Polsce, co z Polską w tle. Otóż w ostatnich dniach, była już prezes polskiego Sądu Najwyższego - Małgorzata Gersdorf, wygłosiła w Niemczech (w Karlsruhe), swoją przemowę i w zasadzie... można by to było pozostawić bez komentarza, ot, po prostu odchodząca, postkomunistyczna kasta broni się przed swym ostatecznym upadkiem - to zrozumiałe (no cóż, tonący i brzytwy się chwyta). I nie chodzi tutaj nawet o kuriozalne stwierdzenie prezes Gersdorf iż będzie: "Pierwszą prezes Sądu Najwyższego na uchodźstwie" (swoją drogą, gdzie zamierza być tym prezesem "na uchodźstwie"? W Berlinie, w Karlsruhe? To wszystko to jest komedia, tego nawet nie da się inaczej skomentować, niż tylko śmiechem (ja gdy to usłyszałem, to doprawdy nie mogłem powstrzymać się od śmiechu).




 Zaciekawiło mnie jednak nie tyle samo przemówienie prezes Gersdorf, ile... jej niemieckiej odpowiedniczki - prezes niemieckiego Federalnego Trybunału Sprawiedliwości - Bettiny Limperg, która wypowiedziała te oto słowa: "Słuchając pani wykładu miałam łzy w oczach, to wszystko dzieje się tak blisko nas, w Polsce za którą jesteśmy szczególnie odpowiedzialni, jako Niemcy". Ojejku, wzruszyłem się doprawdy. Dobrze jest mieć takiego przyjaciela, który jest "szczególnie za nas odpowiedzialny" i nigdy nie zostawi nas samemu sobie. Tak sobie myślę, brak mi słów podzięki dla pani Limperg (i jej polityczno-prawniczego otoczenia), za tak ogromne zainteresowanie naszym krajem. Jestem jej naprawdę wdzięczny za owe zainteresowanie, gdyż bez tego zainteresowania i niemieckiej "odpowiedzialności" za Polskę, zapewne nigdy z niczym nie dalibyśmy sobie rady. Dziękuję jej i jej kolegom, za to zainteresowanie, które sięga niepamiętnych czasów. Ale po co tak daleko wybiegać w przeszłość, wystarczy podziękować jedynie za zainteresowanie Niemiec, jakie odczuwali względem Polski od 1939 r. Wtedy też byli "szczególnie odpowiedzialni" za nasz kraj. Trudno doprawdy wyrazić im za to słów naszej podzięki, ale niewątpliwie skutki niemieckiej odpowiedzialności dają o sobie znać, powinniśmy, jako Polacy być im za to niezmiernie wdzięczni.



 



 



Prawda że jest za co Niemcom dziękować? Doprawdy brak mi słów, aby wyrazić moją wdzięczność pani prezes Limperg i jej niemieckim kolegom za jej odpowiedzialność za nasz kraj. Pragnę jedynie zauważyć, ja, potomek niemieckiego oficera, służącego w armii cesarza Wilhelma II, ja prawnuk Niemca, który po urzeczywistnieniu się "niemieckiej odpowiedzialności" za Polskę w dniu 1 września 1939 r., zakazał w rodzinie mówić po niemiecku, a sam podczas rozmów (na które był wzywany) z niemieckimi oficerami, mówił nie tylko po polsku, ale twierdził że jest Polakiem (dlatego też nie będzie służył w niemieckiej armii, co  mu proponowano zamiast obozu). Pragnę więc powiedzieć pani, pani prezes Limperg, że jako osoba pochodząca z kraju Adolfa Hitlera, Heinricha Himmlera i Josefa Mengele, jeśli ma pani choć trochę przyzwoitości to powinna pani zamilknąć. Po prostu zamilknąć i więcej się o niemieckiej "szczególnej odpowiedzialności" za Polskę nie wypowiadać, gdyż w przeciwnym razie (o ile po słowach prezes Gersdorf jedynie pusty śmiech mnie ogarnia), cisną mi się na usta tak wulgarne sformułowania, że doprawdy nie śmiałbym ich nigdzie zamieścić. Niech zatem tytuł tego posta, będzie podsumowaniem tego, co myślę o wszelkiej niemieckiej odpowiedzialności i chęci wpływania na Polskę w taki czy inny sposób. Możemy oczywiście porozmawiać o kwestiach odpowiedzialności, ale najpierw Niemcy muszą odpokutować swoje winy. I to nie tylko w sferze symbolicznej czy duchowej (na to przyjdzie jeszcze w przyszłości czas, gdyż nikt nie może się wyrwać z kręgu Bożej odpowiedzialności, zwanej potocznie "Przyczyną i Skutkiem"), ale przede wszystkim w kwestii materialnej. Niemcy są bowiem winni tak potwornych zbrodni, dokonywanych na Polakach i polskich Żydach, że nie wypłaciliby się w przeciągu kolejnych stu lat. Więc może zamiast o niemieckiej "odpowiedzialności" za Polskę, pomówmy o niemieckiej przyzwoitości i zadośćuczynieniu. 

Na zakończenie coś, co powoduje iż doprawdy trudno mi jest ukryć wzruszenie, gdy to słyszę. Oto do programu "W tyle wizji" zadzwonił stryjeczny prawnuk admirała Józefa Unruga, dowódcy Obrony Wybrzeża we wrześniu i październiku 1939 r. Józefa Unruga, który... był Niemcem, urodzonym pod Berlinem. Pochodził z niemieckiej rodziny (podobnie jak i ja), która jednak się spolonizowała. W czasie I Wojny Światowej, walczył w niemieckiej marynarce wojennej (Kaiserliche Marine), a po odzyskaniu przez Polskę Niepodległości, wstąpił na służbę nowego państwa i pozostał mu wiernym do końca swego życia (po kapitulacji Wybrzeża 2 października 1939 r. odmówił rozmawiania po niemiecku i kontaktował się z niemieckimi oficerami przez tłumacza, choć sam doskonale znał język niemiecki. Na pytanie zaś oficerów niemieckich "Czy pan admirał nie zna niemieckiego?", odpowiadał po niemiecku - "Nicht immer!"). Otóż sędziwy dziś pan Piotr, potomek admirała Unruga, który obecnie przebywa w Anglii (sytuacja życiowa go do tego zmusiła), zadzwonił do programu "W tyle wizji" i wypowiedział te oto słowa: 

"Był to mój najgorszy wybór życiowy, ale musiałem w pewnym momencie wyjechać z Polski. Powody były bardzo istotne. Tak bardzo tęsknię za Polską. Kocham moją Ojczyznę, jestem z niej tak dumny. Udało mi się namówić tak wielu Anglików na wizytę w Polsce. Przed wyjazdem mieli wypaczone pojęcie o tym, jak wygląda Polska. Wrócili i byli wstrząśnięci na plus. Ileż usłyszałem komplementów, jaka Polska jest piękna, ile mamy atrakcyjnych miejsc, ile historii, zabytków (...) Dziś pan prezydent proponuje pytania w referendum odnośnie konstytucji. Panie prezydencie Duda, ja, prawnuk admirała Unruga, błagam pana ze łzami w oczach, niech pan wstawi tam jeszcze jedno pytanie do narodu: Czy jesteś za tym, by wprowadzić do Kodeksu Karnego karę banicji dla urzędników państwowych, którzy poza granicami państwa polskiego... bo proszę bardzo, do demonstracji wewnątrz kraju mają pełne prawo, ale ci, którzy na zewnątrz, a zwłaszcza w Niemczech, tak jak była pani I prezes Sądu Najwyższego jedzie tam i w Niemczech, w tym kraju, który wyrządził nam tak potworne krzywdy, który namordował nam najlepszych synów naszej ziemi, tam jeździć, skarżyć i konsultować jak ma wyglądać prawo polskie? Już mnie szlag trafia i wielu moich rodaków, z którymi tutaj rozmawiam (...)  Staram się tłumaczyć młodym ludziom ile polscy żołnierze zrobili dla Wielkiej Brytanii, że to Polacy byli ofiarą. Oni o tym nie wiedzieli. Książek się nie czyta. Muszą się znaleźć pieniądze na film z najlepszą zagraniczną obsadą i ze świetnym reżyserem. Film, który pójdzie na świat (...) Media w większości nie są polskie. Wystarczy spojrzeć, co rozsiewa TVN, co piszą gazety podległe Niemcom i to trzeba odzyskać. Kto ma media, ten dociera do świadomości ludzi". TUTAJ całość wypowiedzi pana Piotra.  


 NA KONIEC JESZCZE MAŁY BONUS - INFORMACJE O POLSCE NA KANALE "VISUALPOLITIK EN", ORAZ WIZYTA W KRAKOWIE (NA KRAKOWSKIM RYNKU GŁÓWNYM), W TOWARZYSTWIE BRYTYJSKIEJ MODELKI POLSKIEGO POCHODZENIA (NOTABENE, URODZONEJ W KRAKOWIE) - ANNY MARISAX







ACT 447 IS NOT APPLICABLE AND NEVER

WILL APPLY TO POLAND



 CDN.

poniedziałek, 23 lipca 2018

SPOŁECZEŃSTWO DAWNEJ RZECZYPOSPOLITEJ - Cz. II

"ABY RZĄD POSPOLITY 

KAŻDEGO BYŁ DOMA"





"POLSKA RZĄDEM STOI"

ks. JAKUB OLSZEWSKI - 1632 r.
(przemawiając na pogrzebie króla Zygmunta III Wazy)



 Niedawno (13 lipca) obchodziliśmy w kraju (a głównie w Warszawie) święto 550-rocznicy parlamentaryzmu w Polsce, czyli uroczystość uświęcenia zapomnianego już dziś, pierwszego w naszych dziejach sejmu odbywającego się w Piotrkowie, a składającego z obu izb parlamentarnych (Senatu i Izby poselskiej). Podczas tych uroczystości przemówił prezydent Rzeczpospolitej - Andrzej Duda, który powiedział: "Oddajemy dziś hołd naszym poprzednikom i przodkom, stajemy, by zaczerpnąć oddechu do dalszej drogi; chcemy iść dalej, budując silną, suwerenną, demokratyczną Polskę na następne stulecie niepodległości (...) Parlamentarzyści muszą też obejmować wzrokiem całość spraw państwowych. Nie mogą być stronnikami partykularnych grup interesów, ulegać wpływom czynników zewnętrznych. Znamy przecież takie smutne przypadki i ich skutki w każdej z epok. I pamiętamy je ku przestrodze". Natomiast pięć dni wcześniej, marszałek sejmu Marek Kuchciński, przebywając w Kole, tak oto podsumował święto polskiego parlamentaryzmu: "Spotykamy się dzisiaj w Kole, uroczym mieście, by uczcić wielkie tradycje sejmowe i przypomnieć jego długie dzieje, a zarazem by podkreślić ogromną rolę w historii polskiego parlamentaryzmu. Właśnie tutaj, od zarania polskiej państwowości, odbywały się wiece starszyzny, a później rycerstwa (...) przypomina nam, że nasz polski, środkowoeuropejski parlament ma wielowiekową tradycję i że ta tradycja parlamentarna należy do najdłuższych w Europie".

Przytoczyłem tutaj obie te wypowiedzi, ponieważ w tym temacie pragnę się zająć kwestią zjednoczenia, czyli ukształtowania się w pełni szlacheckiej Rzeczypospolitej Obojga Narodów. To prawda iż polski parlamentaryzm jest jednym z najstarszych w Europie (o ile nie najstarszym, biorąc pod uwagę że pierwszy sejm jednoizbowy z 1180 w Łęczycy, a wcześniej słowiańskie zjazdy wiecowe, które w żartobliwej formie zostały ukazane w "Starej Baśni" Ignacego Kraszewskiego w słowach: "Kupą się zwalimy"). 




To prawda również że z Polski czerpano wzorce w innych, ościennych krajach, budując tam parlamentaryzm (np. w Brandenburgii czy w Prusach, a także w Inflantach). Tradycje polskiego parlamentaryzmu są bardzo długie, znacznie dłuższe niż owa 550-rocznica zjednoczonego sejmu w Piotrkowie i zawsze były oparte i ideę wolności, tolerancji i swobody. Czysta przemoc, zagrabianie siłą obcych terenów, wybijanie mieszkańców i branie w niewolę lub w podległość pozostałych, zawsze była obca temu co można określić jako "homo polonicus" - czyli człowiek pochodzenia jakiegokolwiek (litewskiego, ruskiego, niemieckiego, szkockiego, francuskiego, angielskiego, tatarskiego czy żydowskiego), który politycznie definiował się jako Polak, co było wyrazem szacunku dla prawa, wolności i tolerancji (oczywiście po rozbiorach Polacy, aż do naszych czasów stali się synonimami mieszkańców biednego, postkomunistycznego, wschodniego kraju, który niekoniecznie jest kimś pożądanym we "wspólnej" Europie, warto jednak pamiętać, że w przeszłości słowo "Polak" budziło szacunek i było powodem do zazdrości dla wielu, którzy albo nie posiadali takich wolności politycznych, albo takich majętności jakie mieli nasi dawni przodkowie).

Dziś w wielu krajach wciąż pokutuje przekonanie, że Polacy w zasadzie niczego wielkiego nie dokonali w dziejach świata i w ogóle cały postęp ludzkości odbywał się wyłącznie w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych. Jeśli idzie o USA, to jak określił ten kraj amerykański profesor polskiego pochodzenia Marek Jan Chodakiewicz, jest to: "Imperium głupoty". I nie jest ot wcale obraźliwe dla Amerykanów stwierdzenie, bowiem tak właśnie właśnie można nazwać wszelkie światowe mocarstwa w historii ludzkości. Dlaczego? Z prostego powodu, czy Rzymianina z I czy II wieku naszej ery, zamieszkałego nad Tybrem i rozkoszującego się wszelkimi dobrami, które spływają do stolicy Imperium Rzymskiego, obchodziło jakie są relacje w krajach klienckich, lub jakie kraj w ogóle z owym rzymskim Imperium kooperują? Oczywiście że nie, on się zajmował swoją najbliższą okolicą, swoim miastem lub regionem (jeśli tam miał jakieś majętności), a reszta go zupełnie nie interesowała. Ważne było tylko to że jest Rzymianinem, a to wokół Rzymu kręcił się cały ówczesny świat - i wszystko, po co więc się zajmować jakimiś kwestiami, które z jego perspektywy nie mają znaczenia i służą jedynie jako pewna ciekawostka. 




I tak właśnie myślą dziś miliony Amerykanów, dlatego też prof. Chodakiewicz użył tutaj sformułowania "Imperium głupoty". Co zaś się tyczy takich krajów jak Niemcy, to z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć że kraj ten NIGDY nie będzie nam przyjazny, bez względu na deklaracje polityków czy oficjalne kurtuazyjne gesty. Nigdy, ponieważ nie nie pozwala mu na to geopolityka. Po prostu - silna Polska to zjednoczone Międzymorze i bufor odgradzający Niemcy od wschodu, a co za tym idzie powodujący nie tylko spadek znaczenia tego państwa w Europie i świecie, ale również... upadek niemieckiej gospodarki. Dlatego też Niemcy (i nie chodzi mi tutaj o tzw.: "zwykłych Niemców", którzy są bardzo przyjaźni, zresztą, sam mam jeszcze część rodziny w Niemczech, choć jest to tzw.: "piąta woda po kisielu"), zawsze będą dążyli albo do likwidacji Polski, albo też do jej podporządkowania i zdominowania (politycznego oraz gospodarczego), bo tutaj idzie o ich przyszłość jako zjednoczonego państwa. Podobnie zresztą jest z Rosją, ale ten kraj pozwolę sobie pominąć, jako że wielokrotnie już na ten temat wcześniej pisałem.

Nie zamierzam też sam wymieniać tutaj wszystkich zasług Polaków w dziejach świata, o których albo się nie mówi, albo też traktuje jako oczywiste lub przypina komuś innemu. Pragnę jednak zwrócić uwagę, iż Europa (i ogólnie świat) przed ostatnie 300 lat odwykła od polskiej potęgi i mocarstwowości, odwykła od idei polskiej wolności i tolerancji, polskiego parlamentaryzmu i prawa. Stało się tam po części na naszą własną (a raczej naszych przodków) prośbę, gdyż zaślepieni w swej politycznej batalii o sprawy z punktu widzenia geopolityki - drugorzędne, tracili z oczu nie tylko własną wolność i niepodległość kraju, ale również polityczno-społeczny byt narodu (jak mawiał ksiądz Piotr Skarga w swych "Kazaniach sejmowych": "Utoną wolności wasze i w śmiech się obrócą (...) Ziemie, które się w jedno z Koroną zrosły, odpadną, zaginie język a Polak obróci się w obcy ród (...) Polska bez pana (...) stanie się poddanką tych, którzy dziś przed majestatem Rzeczypospolitej karki zginają (...) Polak wygnany, nędzny, wzgardzony, będzie nogami popychany, gdzie go wpierw poważano". Dziś staramy się (powoli, ale konsekwentnie) zmierzać ku tej dawnej, utraconej przed wiekami wielkości, ku mocarstwowości, jakiej nie znali twórcy II Rzeczypospolitej, śniący o zamorskich koloniach i o "Polsce od morza do morza". Potrzeba nam jeszcze z trzy no może cztery dekady bez wojny na naszych ziemiach i... sami zobaczycie jak zmieni się Europa, jak zmieni się Polska. Człowiek wychowany w czasach komuny, nie odnalazłby się w tej nowej rzeczywistości, tak samo jak hetmani z czasów wielkości Rzeczypospolitej, którzy kroczyli ulicami zdobytej Moskwy, grozili tureckim wezyrom lub prowadzili rosyjskich carów do niewoli, nie odnaleźliby się w tej skurwiałej rzeczywistości drugiej połowy XVIII wieku, gdy podczas obrad sejmowych, posłowie polscy składali przysięgę... carycy Katarzynie II. "Nasza wolnościowa cywilizacja w XVIII wieku została zniszczona przez absolutyzm moskiewski, habsburski i pruski. To nie był upadek Polski czy nawet Rzeczypospolitej, ale upadek całej odrębnej cywilizacji Europy Środkowowschodniej. Wielka, a słabo dostrzegana przez historyków katastrofa tej części Europy" - jak mówił jeszcze dwadzieścia lat temu Jerzy Kłoczkowski. I o tym właśnie (m.in.) mówił w swym przemówieniu z okazji 550-lecia polskiego parlamentaryzmu, prezydent Andrzej Duda. 







 




 RZECZPOSPOLITA 

OBOJGA (TROJGA) NARODÓW

NAZWA - HERB - CHORĄGIEW 

Cz. I


 "Była to najtrwalsza unia w dziejach Europy (...) Zjednoczenie narodów Europy Środkowowschodniej, które utworzyły to państwo, nie było wynikiem podboju, przymusu, ale woli bycia razem. Rzeczpospolita została wspólnie stworzona przez Polaków, Litwinów i Rusinów. To była ich wspólna racja stanu i historyczny interes", te słowa Jerzego Kłoczkowskiego, dyrektora Instytutu Europy Środkowowschodniej, są tak oczywiste, że prościej już tego wyjaśnić nie można - Polska (a raczej Rzeczpospolita, bo mówimy również o kręgu kulturowym), zawsze rozszerzała swój stan posiadania o dobrowolne unie na zasadach wzajemnego braterstwa wszystkich nowych ludów. Walka orężna z mieczem w ręku, była możliwa (i konieczna) jedynie w sytuacji zbrojnej napaści obcego państwa (lub też, co się zdarzało - osobistych ambicji poszczególnych polskich magnatów), ale podstawa była zawsze taka sama - układ sojuszniczy, traktat polityczny, rozszerzenie uprawnień szlacheckich ("braterska miłość"), ugruntowana mocą tradycji parlamentarnej, wolności politycznej i tolerancji prawno-religijnej. Tak rozszerzało się "Imperium Polskie" począwszy od końca XIV wieku.


KRÓL WŁADYSŁAW II JAGIEŁŁO POD KONIEC ŻYCIA 
W LATACH 30-tych XV WIEKU



 Jak bowiem twierdził brytyjski pisarz Joseph Conrad: "Scalanie obszarów Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, które uczyniło ją na czas pewien mocarstwem pierwszej rangi nie zostało dokonane siłą (...) czterdziestu trzech przedstawicieli krain litewskiej i ruskiej pod przewodem najznacznięjszego z książąt zawarło związek polityczny, jedyny w swoim rodzaju w historii świata, spontaniczną i całkowitą unię suwerennych państw, świadomie wybierając drogę pokoju. Żaden dokument polityczny nie wyraził nigdy ściślej prawdy niż wstępny ustęp pierwszego Traktatu Unijnego (1413). Zaczyna się on od słów: "Ten związek, będący wynikiem nie nienawiści, lecz miłości" - słów, których nie skierował do Polaków żaden naród w ciągu ostatnich lat stu pięćdziesięciu". Tak zaczęła się budować jedność polityczna, która ostatecznie została zakończona na sejmie lubelskim wypracowaniem wspólnego aktu unii realnej w 1569 r. jednocząc ze sobą dwa największe środkowoeuropejskie państwa - Królestwo Polskie i Wielkie Księstwo Litewskie w jeden dwuczłonowy organizm - Rzeczpospolitą. Potęgę Rzeczpospolitej po raz pierwszy doświadczył jeszcze Zakon Krzyżacki (który posługując się typowo niemiecką butą, niszczył okoliczne kraje i nawracał pogańskie ludy mordując mieczem i paląc ogniem), który pod Grunwaldem 15 lipca 1410 r. ostatecznie i nieodwołalnie utracił pozycję najpotężniejszej siły militarnej chrześcijańskiego świata, jakim był wcześniej określany.      


ENGLISH SUBTITLES

 OTO BITWA, KTÓRA ZAPOCZĄTKOWAŁA POLSKĄ MOCARSTWOWOŚĆ XV-XVI i XVII WIEKU

 KRÓL WŁADYSŁAW II JAGIEŁŁO W 1410 r.



W TYM ROKU NA POLACH GRUNWALDU KRZYŻACY PONOWNIE ZOSTALI POKONANI



 Królowie polscy i wielcy książęta litewscy (panujący w obu krajach jednocześnie) przed aktem unii lubelskiej 1569 r. określani byli: "Król Polski i wielki książę litewski" oraz "Wielki Książę Litewski". Po zawarciu unii zaś składano przysięgę królowi jako: "Królowi Polski i temu nierozdzielnemu ciału Koronie Polskiej", lub po prostu "Królowi Rzeczpospolitej". Określeń Rzeczpospolita, Polska i Korona stosowano zamiennie, ale wszystkie i tak odnosiły się do całości państwa zjednoczonego unią lubelską, a nie tylko do ziem Królestwa Polskiego. Oczywiście stosowano niekiedy podział (gdy było to konieczne w dokumentach (lub dla potrzeb lokalnych urzędów), dla podkreślania odrębności Litwy, mówiono więc wówczas o: "Koronie Królestwa Polskiego i Wielkim Księstwie Litewskim". Częściej jednak stosowano potocznie określenie Rzeczpospolita, myśląc - Korona Polska lub Korona Królestwa Polskiego ("Corona Regni Poloniae"). Litwa, choć formalnie wciąż posiadała odrębne wojsko, urzędy centralne, własny skarb, prawo sądowe oraz język (na Litwie wówczas dominujący był język ruski a nie litewski, jak się przyjęło myśleć), to jednak powszechnie była ona uważana za prowincję Królestwa Polskiego, choć, co bardzo ważne, nie chodziło tutaj o prowincję podległą Koronie Polskiej, tylko ją współtworzącą. Polska i Litwa zaczęły się ze sobą zrastać w jeden (dwuczłonowy) organizm państwowy, i wkrótce Litwin z Wielkiego Księstwa zaczął uważać się za Polaka, na takich samych warunkach, jak np. dziś mieszkaniec Kalifornii czy Teksasu uważa się za Amerykanina. I wcale nie przeszkadzało mu przy tym nazywać się Litwinem.  


 WYCHOWAŁEM SIĘ NA TAKICH SERIALACH JAK "STRAŻNIK TEKSASU", "DRUŻYNA A", "ROCKY" "SIEDMIU WSPANIAŁYCH" CZY "BONANZA
(TAKI POWRÓT DO LAT MŁODOŚCI)





SYLWESTRA STALLONE ZAWSZE NAJBARDZIEJ LUBIŁEM - MOŻE DLATEGO ŻE... 
NOSI IMIĘ MEGO ZMARŁEGO OJCA, JAK RÓWNIEŻ JEST DO NIEGO FIZYCZNIE BARDZO PODOBNY. NOTABENE - TAK TEŻ ZAMIERZAM NAZWAĆ 
SWEGO SYNA



 ALE BOKSEM ZAINTERESOWAŁEM SIĘ DOPIERO PO "KICKBOXERZE".
Z van DAMME'M W ROLI GŁÓWNEJ



Wracając zaś do tematu - Litwa polonizowała się, ale polonizowała bardzo wolno (ostatecznie elity litewskie zostały całkowicie spolonizowane do początku XVIII wieku), głównie zaś litewscy kniaziowie i bojarzy byli zainteresowani zdobyciem tych samych praw politycznych, jakie w Koronie mieli polscy szlachcice i magnaci (mieszczanie litewscy również chcieli nabyć te same prawa co mieszczanie polscy), co postępowało bez przeszkód. W zasadzie od sejmu z 1563 r., który zniósł wszelkie ograniczenia dla ludności katolickiej i prawosławnej, szlachta litewska nabrała pełni tych praw, które od dziesięcioleci posiadała już szlachta polska. 1 lipca 1566 r. uchwalony został tzw.: drugi "Statut Litewski", który tworzył na Litwie senat na wzór polskiego (z rady wielkoksiążęcej), złożony z wojewodów, kasztelanów i magnatów, oraz sejm litewski (na wzór polskiego), złożony jednak głównie z litewskiej szlachty i magnaterii (tutaj była wyraźna różnica, bowiem o ile w Koronie sejmy reprezentowała średnia i drobna szlachta, o tyle na Litwie znów prym wiodły wielkie rody magnackie, a szlachta litewska, choć oczywiście obecna i liczniejsza od magnaterii, była przez nią - często bo nie zawsze - zdominowana). Wojsko było sformowane na wzór polski, administracja centralna podobnie, nawet prawo agrarne zostało w całości implementowane z Polski. 

Unia realna obu narodów (których różnił język i często religia), została uchwalona podczas sejmu (styczeń-sierpień) w Lublinie, dnia 28 czerwca 1569 r., a akt zaprzysiężenia nowej unii, nastąpił 1 lipca na zamku lubelskim. Jako pierwszy przysięgę składał arcybiskup gnieźnieński, potem biskupi koronni, a następnie: "przysięga tak szła, iż senatory pierwej, a posłowie po województwach - razem województwo" (jak zostało zapisane w "Dnewniku ljublinskogo seima 1569" Koialovića), czyli innymi słowy - przysięgali wojewodowie i kasztelani wraz z posłami z danego województwa. W tym samym porządku przysięgali Litwini. Król Zygmunt II August, potwierdził akt unii 4 lipca 1569 r. i od tego momentu stała się ona obowiązującą w całym polsko-litewskim olbrzymim państwie. Co ciekawe, twórcy owej unii, która była przecież korzystna dla obu państw, zastrzegli, że jej postanowienia nie mogą zostać ani uchylone, ani poprawione, ani też wypowiedziane czy to przez samego króla, czy też przez sejm i senat. Postanowienia zawarte w Lublinie w czerwcu i lipcu 1569 r. miały być po "wieczne czasy". Tutaj doszło do pewnej kontrowersji, bowiem Litwini, którzy godzili się ową unię zawrzeć (a byli i tacy którzy nie przyjechali do Lublina, twierdząc że jest to akt wchłonięcia Litwy przez Polskę), prosili króla by postanowienia te można było jeszcze skorygować w kolejnych miesiącach, gdy okazało się to niemożliwe, powstał mały raban, który szybko jednak został rozładowany. 

Unia tworzyła jedno (dwuczłonowe) państwo: "jedną, wspólną (...) która się z dwu państw i narodów w jeden lud zniosła i spoiła" Rzeczpospolitą z dominującym narodem szlacheckim, przy czym naród ten, zupełnie inaczej pojmował swoje priorytety. Dla szlachty litewskiej, zjednoczenie się z Polską było kwestią życia i śmierci, bowiem w sytuacji wzrastającej potęgi państwa moskiewskiego, sama Litwa nie miała szans utrzymać swoich olbrzymich posiadłości i szybko musiałaby ulec potędze rosyjskiej. Połączenie z Polakami, dawało im pewność, że nie zostaną w tej walce osamotnieni. Natomiast szlachta polska, wojnę z Rosją uważała za... czysto litewską sprawę i nie była zbyt chętna do angażowania się w te konflikty. Natomiast bardzo pragnęła opanować nowe ziemie, nowe puste litewskie tereny, gdyż w Koronie robiło się już trochę ciasno. Ekspansja na wschód, to było to, co pociągało polską szlachtę i magnaterię. Doszło do tego, że akt unii lubelskiej oficjalnie pomniejszał terytorium Wielkiego Księstwa Litewskiego i włączał do Korony Polskiej ogromne tereny Wołynia i całą Ukrainę, które odtąd "po wieczne czasy", miały być już polskie. Ustalono też wojskowe priorytety każdego z krajów i tak hetmani litewscy mieli operować na froncie rosyjskim i szwedzkim (inflanckim - północnym), zaś hetmani polscy na froncie południowym (Turcja, Tatarzy, Multany - czyli Mołdawia i Wołoszczyzna, niegdyś mawiano "idziemy na Multany", co znaczyło wypad prawie do granicy Dunaju) i froncie moskiewskim, czyli wschodnim. 


RZECZPOSPOLITA POLSKO-LITEWSKA 
PO UNII LUBELSKIEJ
1569 r.

 

Szlachta polska zaczęła więc po zawarciu tego aktu jednoczącego dwa kraje, masowo przesiedlać się na wschód, na Ukrainę (już od czasów Jagiełły i Witolda Polacy zjeżdżali na Litwę i nabywali tam majętności, po czym wchodzili na służbę wielkich książąt, aby te nabytki jakoś uprawomocnić. Czyniono tak, ponieważ ziemi na Litwie było dużo, a ludzi brakowało aby ją całą obsadzić i zagospodarować, natomiast w Koronie, jak już wspomniałem, robiło się za ciasno i ekspansja na wschód, była dla polskiej szlachty tym samym, co dla Anglików i Hiszpanów eksploatacja i przesiedlanie się do Ameryki. Stąd szlachta polska nigdy na poważnie nie była zainteresowana zamorskimi koloniami, gdyż swoje kolonie miała na wschodzie (jeszcze w latach 30-tych XX wieku, gdy do ministra Józefa Becka zgłosili się przedstawiciele środowiska walczącego o uzyskanie dla Polski kolonii w Afryce lub Ameryce Południowej, on powiedział: "Panowie, nasze kolonie są na wschodzie"). Notabene, zasiedlanie południowych kresów Wielkiego Księstwa Litewskiego przez Polaków, był na korzyść samej Litwie, jako że polska szlachta, która osiedliła się na Wołyniu lub na Ukrainie, musiała liczyć się z najazdami, i to zarówno ze strony moskiewskiej, jak i tatarskiej, co oczywiście automatycznie wciągało ją w konflikt z Rosją, który to przestał już być jedynie wewnętrzną sprawą samej Litwy. Co ciekawe, szlachta litewska dążyła do zjednoczenia z Polską, jedynie spora część magnaterii była sceptyczna takiemu sojuszowi, gdyż magnaci litewscy obawiali się utraty swojej pozycji kosztem napływowej drobnej szlachty polskiej, która to zjednoczona z litewską, może pozbawić ich dotychczasowej pozycji i władzy. 

Litewska szlachta, już w 1562 r. pod Witebskiem, zawiązała konfederację, domagając się ściślejszego sojuszu z Polską i przesyłając pismo na ręce króla Zygmunta II Augusta, prosili go o możliwość odbywania wspólnych sejmów wraz z Polakami. Na odpowiedź strony polskiej nie trzeba było długo czekać. Na dzień 11 listopada 1562 r. został wyznaczony pierwotnie do Warszawy sejm, który miał być pierwszym sejmem złożonym zarówno z Polaków jak i Litwinów. Szlachta polska domagała się tego od króla, żądając zwołania takiego sejmu i grożąc, że w przypadku odmowy "ona sama o sobie zaradzi". Król sejm zwołał, ale nie do Warszawy, a do Piotrkowa i nie na 11 listopada, a na 30 listopada. Ale w sejmie tym na razie jeszcze nie wzięli udziału posłowie litewscy, choć gardłowano wiele o przyszłej unii całego państwa, a król obiecał zwołanie nowego sejmu do Łomży, w którym wezmą udział również i Litwini. Sejm piotrkowski uchwalił jednak stałą armię (tzw.: wojsko kwarciane), które miało ochraniać południowo-wschodnie (już wówczas zasiedlane w dużej mierze przez polską szlachtę) tereny państwa (Pogórze, Podole i część Ukrainy), składające się z 2 000 jazdy i 500 żołnierzy piechoty. 

W 1563 r. przygotowując się do nowego, tym razem wspólnego sejmu w Warszawie, Litwini przygotowali również listę żądań, po których spełnieniu możliwa byłaby unia realna z Polską. Najważniejszym z nich było żądanie wspólnego wybierania monarchy, przy czym elekcja miała odbywać się na granicy obydwu państw, po czym nowy król miał być koronowany w Krakowie na króla Polski (w obecności wszystkich stanów polskich i posłów litewskich), oraz prowadzony na tron wielkoksiążęcy w Wilnie (w obecności wszystkich stanów Litwy i posłów polskich). Król musiałby przed koronacją potwierdzić wszystkie prawa i wolności Korony oraz Litwy. Każdy kraj miał utrzymać własne sejmy (wspólne miały być zwoływane jedynie w ważnych dla całej Rzeczpospolitej sprawach), a także Polacy i Litwini zobowiązać się mieli do wspólnej pomocy "we wszystkich okolicznościach życia", oraz aby wszyscy w państwie byli uważani za równych sobie (oczywiście chodziło tutaj jedynie o szlachtę) i aby Litwini nigdzie nie byli uznani za gorszych od Polaków. Żądano także, aby dochody z pozyskanych w 1561 r. Inflant (ziemie byłego Zakonu Kawalerów Mieczowych, rozwiązanego właśnie w 1561 r.), wpływały w całości do skarbca wileńskiego, jako że Litwa poniosła ogromne straty w wojnie z Rosją. 

Strona polska w ogromnej większości nie zgadzała się z tymi postulatami, i twierdziła że sejmy powinny odbywać się wspólnie (szlachta polska i litewska w jednym miejscu), oraz aby król był wybierany swobodnie, bez skrępowania miejscem, oraz by był koronowany tylko w Krakowie, bez wprowadzania na tron wielkoksiążęcy w Wilnie. Litwa miała też posiadać wspólny z Koroną urząd hetmana, wspólną kancelarię królewską, wspólną pieczęć i skarb, ale godzono się by  Magnateria litewska odrzuciła te propozycje i powstał pat. Król zwołał więc sejm polski (z udziałem litewskich delegatów) do Parczewa (styczeń 1564 r.), na którym szlachta polska uchwaliła taką oto propozycję zbliżenia: "unus rex, una natio, una lex" ("jeden król, jeden naród, jedno prawo"). Magnateria litewska oponowała, twierdząc że w bitwie pod Grunwaldem to właśnie Litwini jako pierwsi uderzyli na Krzyżaków, specjalnie przyśpiewując w stronę posłów polskich: "Hej! Polanie, z Bogiem na nie, bo nam Litwy nie dostanie", na co poseł Zborowski miał (nawiązując do ucieczki Litwinów pod Grunwaldem z pola bitwy oraz prośby skierowanej do króla polskiego by ratował litewskie wojska, a dopiero uderzenie ciężkich hufców polskich, przesądziło o ostatecznym zwycięstwie nad Krzyżakami), odpowiedzieć: "Nie dostało, bo uciekła!". Tymczasem szlachta litewska zebrana w Bielsku, poparła postulaty polskie i dążyła do jak najszybszego zawarcia wspólnej unii. Litewscy szlachcice namawiali wręcz Polaków, aby zaprzestali rozmów z magnaterią litewską a rozprawiali jedynie z nimi. Sprawa ta ciągnęła się jednak jeszcze pięć lat i dopiero na sejmie w Lublinie ostatecznie uzgodniono kształt nowej unii polsko-litewskiej, tworzącej Rzeczpospolitą Obojga (Trojga) Narodów.


JAK TO KTOŚ POWIEDZIAŁ?
"KIEDYŚ BYLIŚMY TAK ZAJEBIŚCI, ŻE... NIE MIEŚCILIŚMY SIĘ NA MAPACH"

MAPA EUROPY Z RZECZPOSPOLITĄ 
I JEJ NADDUNAJSKIMI LENNAMI




1 lipca zaprzysiężony został więc ostateczny kształt owej unii i tak - król polski, wielki książę litewski, ruski, pruski, mazowiecki, żmudzki, kijowski, wołyński, podlaski, inflancki miał wspólnymi głosami na jednym sejmie elekcyjnym być wybierany w Polsce przez Polaków i Litwinów, oraz koronowany w Krakowie na króla "Polski i temu nierozdzielnemu ciału Koronie Polskiej". Nowe, wspólne państwo, miało mieć wspólny pieniądz (choć oddzielne skarby), prowadzić wspólną politykę zagraniczną, zawierać sojusze i toczyć wojny. Szlachta (i mieszczaństwo - co ważne), otrzymała nieskrępowaną możliwość nabywania dóbr i osiedlania się gdzie zechce na terenie tak Korony jak i Litwy. Cła i myta graniczne pomiędzy tymi państwami zostały zniesione. Oba kraje, połączone w jedną Rzeczpospolita, miały jednak zachować odrębne instytucje (wojsko, administracja, skarb, prawo sądowe i język). Król Zygmunt II August nie był zadowolony z owej unii, nie wyglądała ona bowiem tak, jak tego pragnął. A pragnął bowiem ściślejszego zespolenia Litwy z Koroną (stanie się to dopiero faktem w Konstytucji 3 Maja 1791 r. gdy odrębny stan Litwy zostanie całkowicie zlikwidowany, ale będzie już za późno. W 1795 r. Rzeczpospolita polsko-litewska ostatecznie zostanie rozdarta pomiędzy "trzy czarne orły" czyli Rosję, Prusy i Austrię i na 123 lata utraci swą niepodległość.

 

PS: WRÓCIŁEM Z KRÓTKIEGO URLOPU - CHOĆ MUSZĘ PRZYZNAĆ SZERZE ŻE... CZUJĘ SIĘ PO NIM JESZCZE BARDZIEJ WYCZERPANY 😉





ACT 447 IS NOT APPLICABLE AND NEVER

WILL APPLY TO POLAND



 CDN.