Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 29 września 2015

POLSKA POTĘGĄ INFORMATYCZNĄ ŚWIATA

POLSKA - TAM GDZIE STWORZONO

SUPERKOMPUTER


POLSKI SUPERKOMPUTER
K-202


CZYLI O TYM, JAK TO KOMUNIŚCI ZNISZCZYLI CZŁOWIEKA, 
KTÓRY MÓGŁ UCZYNIĆ Z POLSKI ŚWIATOWĄ POTĘGĘ INFORMATYCZNĄ






 Jest rok 1971. Na międzynarodowej wystawie sprzętu komputerowego w londyńskiej Olimpii stoją  obok siebie komputery z Anglii i Stanów Zjednoczonych. Najlepsze sprzęty, wyprodukowane przez firmy tych krajów, najlepsze ówczesne komputerowe "cacuszka". Pisząc najlepsze, gdyż właśnie takie mają tam jedynie 64 kB pamięci. Obok nich stoi maszyna polskiego wynalazcy-inżyniera-informatyka Jacka Karpińskiego. Jego minikomputer (zaprojektowany w 1969 r.), K-202 jest w tym gronie wyjątkiem. Ma bowiem aż 8 MB pamięci, ponad milion operacji zmiennoprzecinkowych na sekundę, pamięć ferrytowa zastępuje pamięć w układach scalonych. Komputer Karpińskiego jest dodatkowo wielkości małej walizki, w porównaniu z kolosami z innych krajów (podobny do niego stworzą dopiero Amerykanie w ... dziesięć lat później - 1981 r. Będzie to model IBM 5150). 

Wszyscy (w tym inżynierowie z firm amerykańskich i brytyjskich), podchodzą do stoiska Karpińskiego, pytają się go jak tego dokonał? On odpowiada z szelmowskim uśmiechem: "Sami się domyślcie". Jednak po intensywnym myśleniu, po dwóch dniach ci sami (inżynierowie z amerykańskich firm CDC i DEC), zjawiają się ponownie, prosząc by zdradził swą tajemnicę. Karpiński zgadza się,, jednocześnie nie zważając na wcześniejszym opatentowaniu swego wynalazku. Wyjaśnia więc im że cała tajemnica tkwi w stronicowaniu pamięci. 

W tym samym roku, I sekretarz PZPR - Edward Gierek, na Międzynarodowych Targach Poznańskich, obiecuje Karpińskiemu i Zakładowi Minikomputerów w którym pracuje, swą pomoc i wsparcie. Produkcja rusza w kolejnym (1972) roku. Powstaje pierwszych 30 sztuk, z czego połowa zostaje od razu sprzedana za granicę, a reszta jest zainstalowana w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, Ministerstwie Spraw Zagranicznych, Marynarce Wojennej, Krajowej Dyspozycji Mocy, oraz na uniwersytetach i w politechnikach. Kilka sztuk trafiło także do biur projektowych (planowano w nie także zaopatrzyć statki Marynarki Handlowej). 

Sytuacja wydaje się wyśmienita, tym bardziej że w 1972 r. przyjechał do Polski, konstruktor sowieckiego komputera RIAD - Ławronow, który był zachwycony minikomputerem Karpińskiego. Gdy tylko ujrzał projekt polskiego inżyniera, nie mógł uwierzyć że taka mała rzecz, mieści w sobie tyle pamięci i funkcji (komputer Ławrowa zajmował całą ścianę dużego klimatyzowanego pomieszczenia, gdyż się bardzo szybko zawieszały pod wpływem wysokiej temperatury, a jego pamięć nie przekraczała 700 kB). Ławronow był bardzo ciekawy, czy polski komputer wymaga klimatyzacji i czy jest odporny na wstrząsy. Karpiński odpowiedział że: "Można na nim łupać kamienie" i żeby to udowodnić wylał na K-202 szklankę wody - komputer pracował spokojnie dalej. Ławronow był też ciekaw, czy K-202 można przerobić na RIAD-a, na co Karpiński odpowiedział twierdząco, lecz zastrzegł że wówczas (poprzez emulację systemu), z miliona operacji na sekundę pozostanie tylko 300 000, lecz nawet i wówczas będzie znacznie szybszy niż oryginalny RIAD. Ławronow podziękował i wyjechał (wcześniej zapraszając Karpińskiego na seminarium do Moskwy).

Wtedy dopiero zaczyna się problem, gdyż już w 1970 r. Związek Sowiecki wymusił na swych satelitach (w tym również i na Polsce), obowiązek wprowadzenia jednolitego typu komputera dla całego Układu Warszawskiego. Tym komputerem miał być właśnie RIAD (który w poszczególnych krajach, otrzymał jedynie inną numerację - w Polsce był to RIAD 30, w Sowietach RIAD 50, na Węgrzech RIAD 10, a w NRD RIAD 20). Ale nie tylko Sowieci maczali palce w upadku polskiego minikomputera, oraz ... jego autora. Drugą (a może nawet ważniejszą), wpływową siłą byli nasi lokalni aparatczycy partyjni z Biura Politycznego a nawet osobistego otoczenia Edwarda Gierka. Wszyscy oni dążyli do upadku owego projektu, gdyż nie mieli nad nim odpowiedniej kontroli - to po pierwsze. A po drugie - obawiali się że jeśli produkcja ruszy pełną parą i ów model wejdzie do powszechnego (określenie "powszechny" nie dotyczyło bynajmniej obywateli lecz zbrojeniówki, ministerstw i fabryk), użytku, to projekty komputerów, produkowane dotąd przez największe zakłady w kraju, staną się bezużyteczne. Ludzie ci stracą pracę. Co wówczas władza pocznie? Należało więc czym prędzej zniszczyć nie tylko projekt K-202, lecz i ... samego autora tego komputera.

I właśnie tak postępowano, będące już w fazie produkcji 200 kolejnych maszyn zostaje zniszczonych, projekty kolejnych 3000 również podzielają ich los (a należy pamiętać, że koszt produkcji komputera K-202 wynosił wówczas 1 800 $, zaś jakiegokolwiek innego polskiego komputera zaczynał się od 30 000 $). Zakład Minikomputerów zostaje zamknięty, a Jacek Karpiński traci pracę i otrzymuje jednocześnie "wilczy bilet", z zakazem podejmowania pracy w branży elektronicznej i informatycznej. Ci z członków partii, którzy jednak mimo wszystko pragną pomóc Karpińskiemu, w dokończeniu jego dzieła - zostają ... dyscyplinarnie zwalniani z pracy i wyrzucani z partii, pod byle pretekstem. 

Jacek Karpiński zostaje doprowadzony do bankructwa, od 1978 r. hoduje on świnie i kury w małym (wynajmowanym) gospodarstwie pod Olsztynem. W 1980 r. zarzucono mu kradzież kur z okolicy, podczas gdy to jemu właśnie ktoś kradł kury. Prasa komunistyczna niszczy jednak tego człowieka dogłębnie i konsekwentnie. Potem porzuca Polskę i wyjeżdża do Szwajcarii. Tam podejmuje pracę w polskiej firmie produkującej magnetowidy (stara się namówić swego szefa do przejścia z technologii analogowej na cyfrową - bezskutecznie). W 1990 r. po upadku komuny powraca do Polski. Zostaje doradcą ds. informatyki u boku Balcerowicza a potem Olechowskiego, jednak nie widząc siebie w tej roli (twierdzi że jest "zbyt głupi" na tych panów, co zapewne jest stwierdzeniem ironicznym), rezygnuje. Umiera 21 lutego 2010 r. we Wrocławiu jako bankrut. 

Tak oto komuna (i notabene jej kontynuacja - III RP), doprowadziły do zniszczenia tego człowieka i jego projektu, który mógł uczynić z Polski centrum informatyczne Europy (a może i świata, jako że projekt Karpińskiego został zrealizowany przez Amerykanów dopiero po dekadzie). Co ciekawe - ci którzy dążyli do zniszczenia Jacka Karpińskiego i "utopienia" jego projektu, wytykali mu także jego AK-owską przeszłość. Jako 14-latek w 1941 r. wstąpił do " Szarych Szeregów" (polska organizacja harcerska, skupiona w ramach Armii Krajowej). Brał udział w Powstaniu Warszawski, gdzie został ranny w kręgosłup, co doprowadziło do paraliżu. Dzięki ogromnemu uporowi i wytężonym ćwiczeniom powrócił do zdrowia (choć bardzo długo chodził o kulach). Był prześladowany za swoją "przeszłość" w stalinowskiej Polsce (nie uwięziono go tylko dlatego, że był inwalidą, lecz stale go inwigilowano i rzucano kłody pod nogi gdy chciał chociażby rozpocząć studia inżynierskie). 

Pierwszą po-uniwersytecką pracę, rozpoczął w 1954 r. w laboratorium przemysłu samochodowego na Żeraniu. W drugiej połowie lat 50-tych, skonstruował maszynę do długoterminowych prognoz pogody (AAH), a w 1959 r pierwszy na świecie tranzystorowy analizator równań różniczkowych. Rok później zdobywa nagrodę na międzynarodowym konkursie młodych talentów UNESCO. Dzięki temu otrzymuje propozycję pracy w USA (rozpoczyna w latach 1961-1962 studia na Harwardzie). Pomimo próśb naukowców amerykańskich uczelni, Jacek Karpiński odrzuca tę propozycję - wraca do Polski, dla której chce żyć i tworzyć. Tej samej Polski która doprowadzi go do upadku i ruiny. 

Jednak gwoli wyjaśnienia nie była to Polska - to była tylko jej posowiecka kalka, podróba (produkt polskopodobny, tak jak za komuny były produkty czekoladowopodobne). Ale III RP, ta w której nie było ani lustracji, ani dekomunizacji, ta w której wszelka męda pobolszewicka uczy Nas szacunku i tolerancji - ta Polska również wypieła się na Karpińskiego (i wielu jemu podobnych).



Może więc (WRESZCIE) czas zmienić POLSKĘ?!

(Tak jak w 1926 r. odmienił RZECZPOSPOLITĄ - JÓZEF PIŁSUDSKI
a w 1958 r. gen. CHARLES de GAULLE zmienił Francję)
 ?

JAK POWSTRZYMAĆ DŻIHADYSTÓW? - czyli "PRZERYWNIK ANTYIMIGRACYJNY"

CZY TO PRAWDA ŻE MUZUŁMANIN

SAMOBÓJCA NICZEGO SIĘ NIE BOI?


Profesor Witold Kieżun 
(żołnierz Armii Krajowej, uczestnik Powstania Warszawskiego i więzień sowieckich obozów koncentracyjnych), zadaje pytanie: 

"Jak można walczyć z samobójcami"




Czy rzeczywiście z ludźmi zdecydowanymi na śmierć, jest bardzo trudno walczyć? Być może jest w tym dużo prawdy, zważywszy że ludzie zdecydowani na śmierć nie muszą obawiać się ani szykan, ani tortur fizycznych, ani (choć tutaj już rożnie bywa), tortur psychicznych (szczególnie jeśli chodzi o najbliższych). Ale można założyć że osoby zdecydowane na śmierć są niepokonane, jak na przykład rotmistrz Witold Pilecki, człowiek który stwierdził kiedyś:


"ZAWSZE CHCIAŁEM ŻYĆ TAK, BYM W GODZINIE ŚMIERCI MÓGŁ SIĘ RACZEJ CIESZYĆ, NIŻ SMUCIĆ"


I temu "przykazaniu" pozostał wierny do końca swych dni 






Ale czy rzeczywiście muzułmańscy bojownicy/fanatycy/samobójcy niczego się nie boją? Czy rzeczywiście tak trudno z nimi walczyć jak się powszechnie przypuszcza. Otóż ... wcale nie, gdyż ich największą słabością jest właśnie ich fanatyczna chęć śmierci. Paradoks? Niekoniecznie, trzeba bowiem pamiętać, że muzułmanie (a już z całą pewnością muzułmańscy fanatycy), całe swoje życie podporządkowują nakazom Koranu. I to jest właśnie ich największa słabość, gdyż decydując się na wykonanie zamachu samobójczego, jednocześnie wierzą (a ta wiara jest dodatkowo umacniana w nich przez wszelkiego typu przywódców religijnych - a należy pamiętać że w islamie nie ma jednego przywódcy religijnego który byłby autorytetem dla innych, tylko istnieje cała masa pomniejszych "wodzów"), że po śmierci dostąpią Raju, gdzie do woli będą w cudnym ogrodzie gwałcić najpiękniejsze hurysy. Poświęcają więc swe życie na ołtarzu Raju i przyszłych przyjemności (tak cielesnych jak i zmysłowych). 

I właśnie to jest ich największą słabością, gdyż taki muzułmański fanatyk-samobójca, nigdy by się nie zdecydował na swój czyn, gdyby wiedział że ... do Raju pełnym hurys nigdy nie trafi. A dlaczego ma tam nie trafić, skoro "obiecał" mu to jego imam (przywódca religijny) i tak jest zapisane w Koranie? Kto by mógł mu tego zabronić, jeśli tylko poświęci się (mordując niewiernych), w imię Allaha. Kto, ano sam ... Allah, wystarczy tylko odpowiednio takich ludzi nastraszyć. 

Czego bowiem muzułmanin nienawidzi, czego się brzydzi i czego wreszcie się boi? Moja odpowiedź brzmi W-I-E-P-R-Z-O-W-I-N-Y, czyli świni. Muzułmanie nie znoszą (nienawidzą wręcz), mięsa wieprzowego, uważając je za nieczyste. W Koranie jest też zapisane, że jeśli muzułmanin spożyje mięso wieprzowe, bramy Raju zostaną dla niego bezpowrotnie zamknięte. A kto by chciał tracić możliwość "pobrykania" sobie z hurysami? Dlatego też muzułmanie unikają spożywania mięsa wieprzowego, ale w tym właśnie (paradoksalnie) tkwi ich wielka słabość. 

Jak więc walczyć z muzułmańskimi ekstremistami, dżihadystami i setkami nielegalnych muzułmańskich imigrantów, którzy ani nie potrzebują naszej pomocy (w postaci jedzenia czy wody - o czym świadczy wyrzucanie tych produktów - z wizerunkiem Czerwonego Krzyża - na tory kolejowe - swoją drogą, czy tak postępują ludzie głodni i zdesperowani, niewinne ofiary wojny?), ani też jej nie pragną - oni chcą tylko naszych (szczególnie niemieckich), pieniędzy w postaci socjalu i wygodnych mieszkań. Oni nas o to nie proszą, oni Ż-Ą-D-A-J-Ą.

No to ja mam skuteczną (wierzcie mi bardzo skuteczną), odpowiedź, dla wszelkiej masy muzułmańskich fanatyków, chcący wysadzać się w naszych miastach, lub próbujących zamieniać nasze ulice w krwawe łaźnie (jak to było już w Londynie, Paryżu, Amsterdamie, Utrechcie i innych miastach Zachodniej Europy). Jaka jest na to rada? 







ŚWINIA!

A konkretnie jej mięso. O cóż chodzi? Aby się zbytnio nie rozpisywać, przytoczę to, co uczynił amerykański generał John "Black Jack" Pershing (pod którego to rozkazami służył chociażby późniejszy amerykański bohater, "Przedostatni Bóg Wojny" - gen. George Patton). Pershing był dowódcą amerykańskich sił, wysłanych na pomoc Aliantom Zachodnim (Francji i Wlk. Brytanii), podczas I Wojny Światowej i jako jedyny w całej historii USA gen. otrzymał tytuł "genelar of armies" - co było równoznaczne ze stopniem generalissimusa lub marszałka.

OTO JEGO SPOSÓB NA MUZUŁMAŃSKI SAMOBÓJCZY EKSTREMIZM






Tak więc mała rada dla muzułmanów, z mojej (i jak mniemam nie tylko mojej) strony. W naszym kraju możemy was przyjąć i zapewnić ochronę, oraz opiekę (jeśli rzeczywiście jej potrzebujecie), ale wy macie przestrzegać naszego prawa. Nie ma mowy o wprowadzaniu państwa wyznaniowego, czy chociażby blokowaniu ulic z piątkowych modłów przed meczetami. Tu jest POLSKA a nie zblazowany, głupkowaty Zachód (piszę "głupkowaty" - gdyż ostatnio czytałem, że w Austrii - a myślę że i w innych krajach mogło być podobnie - tłumy jakichś idiotów, witały muzułmanów kwiatami i okrzykami radości. Ci idioci zapewne nie pomyśleli - lewactwo, na które ostatnio stałem się szczególnie uczulony - ma to do siebie że myśli stosunkowo rzadko, że ów przekaz idzie w świat. Idzie również do państw muzułmańskich, gdzie takie widoki wywołują wśród nich pytanie: "Co my tu jeszcze robimy, skoro oni tak nas tam witają?" Mogą również stwierdzić że: "Widocznie nas potrzebują. Nas i naszej religii. Bierzcie Koran, zbierajcie chłopków i jedziemy, po socjal i nowe białe hurysy, które tylko czekają na swych muzułmańskich panów"). 

Dlatego też to my będziemy określać warunki na jakich podstawie wy macie się tu dostosować. To jest nasz kraj i nasza ojczyzna, a Polacy nie zapomnieli jeszcze jak się walczy (walczyliśmy od samego początku, przeciwko dwóm światowym totalitaryzmom - nazizmowi i komunizmowi, które doprowadzone zostały ostatecznie do klęski, przy naszym ogromnym wkładzie). Dlatego też, jeśli jesteście w stanie się z nami zasymilować i respektować nasze prawa (i tu ostrzegam nie tylko polityczne, ale także religijne, jak np. Święta Bożego Narodzenia, czy Wielkanoc, które są świętami publicznymi) - proszę bardzo przyjeżdżajcie. Możemy wam zapewnić schronienie i opiekę przed wojną i śmiercią, ale wasza religia to wasza prywatna sprawa - nie nasza. Wasze święta obchodźcie w swoich prywatnych domach, a nie na naszych ulicach. 


TU JEST POLSKA - TU OBOWIĄZUJE POLSKIE PRAWO, OPARTE NA KODEKSIE NAPOLEOŃSKIM, FILOZOFII KULTURZE, TRADYCJI STAROŻYTNOŚCI (SZCZEGÓLNIE GRECJI I RZYMU), ORAZ NA ZASADACH MORALNYCH OPARTYCH O BIBLIĘ - PISMO ŚWIĘTE (SZCZEGÓLNIE ZAŚ NOWY TESTAMENT)

JEŚLI JESTEŚCIE W STANIE ZAAKCEPTOWAĆ NASZE WARUNKI, NIC NIE STOI NA PRZESZKODZIE, BYŚCIE SIĘ TU OSIEDLILI I ZAMIESZKALI.


JEŚLI NIE - TO UWAŻAJCIE, BO GDY SPRÓBUJECIE ZAMIENIĆ NASZE ULICE W "KRWAWE ŁAŹNIE", GDY DOJDZIE DO PIERWSZYCH GWAŁTÓW NA NASZYCH KOBIETACH, W TYM NA DZIEWCZYNKACH - (CO JUŻ STAJE SIĘ PROBLEMEM W NIEMCZECH, GDYŻ SPRAWCY SZYBKO ZNIKAJĄ W TŁUMIE SWYCH "WSPÓŁPLEMIEŃCÓW" I POLICJI NIEZWYKLE TRUDNO JEST ICH POTEM ODNALEŹĆ) 

ZROBIMY WAM TU TAKI DŻIHAD, ŻE SAMI, TĄ SAMĄ DROGĄ CO WCZEŚNIEJ BĘDZIECIE ZWIEWAĆ DO KRAJÓW Z KTÓRYCH UCIEKLIŚCIE (LUB NA ZACHÓD - DO TYCH IDIOTÓW)

TYLE Z MOJEJ STRONY!


Bardzo rzadko zgadzam się z Narodowcami, po prostu nie moja bajka i tyle (jestem Piłsudczykiem), ale w tym przypadku podpisuję się obiema rękoma (i nogami).

Zresztą szanuję Mariana Kowalskiego








DZIĘKUJĘ!

poniedziałek, 28 września 2015

W CZYM TKWI SIŁA POLSKOŚCI?

Wielokrotnie w moich poprzednich tematach, pisałem o dokonaniach Polaków, zarówno w czasach Rzeczpospolitej Trojga Narodów, okresu zaborów, oraz przede wszystkim czasów odrodzonej po prawie 150 letniej niewoli II Rzeczpospolitej, która według słów profesora Kleibera, zanotowała: "ogromne osiągnięcia", a czasy 20 lat Niepodległej Polski (1918-1939), określił jako: "czas śmiałych wizji naukowców". Bez wątpienia osiągnięcia te były kolosalne i dziś (nieświadomie), czerpią z nich miliony ludzi na całym świecie. 
 
 

Nim jednak przejdę dalej, pozwolę sobie na małą dygresję. Kilka dni temu słuchałem wypowiedzi tzw.: "komentatorów" na temat muzułmańskiej imigracji do Europy, a także państw naszego regionu, w tym Polski. Mniejsza o wypowiedzi zaproszonych gości (były bowiem i mądre i zupełnie pozbawione sensu), ale w pewnym momencie, pani redaktor (zapomniałem jej nazwiska), która prowadziła to spotkanie, powiedziała tak: "No ale przecież, dlaczego np. Amerykanie mają nam znosić wizy do USA, a my nie chcemy przyjąć do siebie uchodźców, którym grozi w ich krajach śmierć". Tak się zastanowiłem i jednocześnie starałem się odnaleźć (dość długo szukałem muszę przyznać), choćby minimalne, choćby najmniejsze pokłady inteligencji tej pani - nie udała mi się ta sztuka zupełnie. Swoją drogą to ciekawe zjawisko socjologiczne, że po ziemi chodzą jeszcze takie blond piękności, które może odnalazły by się w zupełnie innym miejscu. Tam gdzie mogłyby pokazać swoje walory fizyczne (np. pokazy miss), a nie męczyć się nad problemami których nie ogarniają swoją śliczną główką. W pewnym momencie (nie było to jedyne stwierdzenie tej pani), zrobiło mi się jej żal - naprawdę. Pomyślałem sobie, co za potwór umieścił to piękne stworzenie w tym okrutnym miejscu, gdzie ów kociak wije się plotąc głupstwa i robiąc z siebie pośmiewisko. Szkoda dziewczyny.

  
POLKI - NAJPIĘKNIEJSZE KOBIETY 
Już sam austriacki kompozytor Karl Millöcker zauważył że: "Polka to arcydzieło", w swej: 
"Pieśni pochwalnej dla kobiety polskiej".



CHOĆ FRANCUZKI OCZYWIŚCIE SĄ RÓWNIE PIĘKNE
A NAJPIĘKNIEJSZA JEST OCZYWIŚCIE MOJA PANI



Ponieważ nie jest to główny temat, o którym chciałbym tutaj pisać, pokrótce pozwolę sobie odpowiedzieć pani na jej jakże yntelygentne pytanie. Otóż różnica między Polakami migrującymi (z różnych względów), do USA, jest taka, że ... myśmy ten kraj zbudowali. To Polacy byli pierwszymi zagranicznymi emigrantami w angielskich koloniach. To Polacy jako pierwsi (po Anglikach), przybyli do Nowego Świata by pomóc, a nie mordować i wprowadzać własne prawa religijne. To myśmy zbudowali Jamestown. To Anglicy od naszych przodków uczyli się trudnej sztuki przetrwania w nowym miejscu. Nie tylko przetrwania ale i gospodarności. To nasi przodkowie zbudowali tam pierwsze fabryki, dzięki czemu stan Wirginia zaczął wysyłać swoje towary nawet do metropolii, czyli do Anglii i Londynu. 

Że Polacy prawie zawsze stawali do boju przeciw liczniejszemu (a często i lepiej uzbrojonemu) przeciwnikowi. Że byliśmy prawdziwym Przedmurzem Chrześcijaństwa i Europy, że dzięki temu iż od wschodu i południa Niemcy, Francuzi, Włosi i Anglicy byli bezpieczni, mogli się swobodnie rozwijać, niczym nie niepokojeni (prócz ich własnych ambicji i mocarstwowych ciągotek). Że jak pisał w XIX wieku francuski historyk Louis Michelet: "Polska umiejscowiła się na przyczółku Europy, uratowała ludzkość. Podczas gdy próżniacza Europa gadała (...) zatraciła się w drobiazgach, ci bohaterscy strażnicy chronili ją swymi lancami. Aby kobiety Francji i Niemiec mogły spokojnie prząść swe fatałaszki (...) trzeba było, by Polak, całe życie na posterunku, dwa kroki od barbarzyństwa, czuwał z szablą w dłoni". a Wiktor Hugo dodawał: "Dwa narody spośród wszystkich od czterech wieków odgrywały bezinteresowną rolę w kulturze europejskiej - te narody to Francja i Polska. Zapamiętajcie panowie! Francja rozpraszała ciemności, a Polska odpierała barbarzyńców. Francja rozpowszechniała idee, a Polska stała na straży obrony granic. Naród francuski był misjonarzem kultury w Europie, a naród polski był jej rycerzem". 

Natomiast amerykański publicysta Ralph Peters, tak pisał o wielkiej Odsieczy Wiedeńskiej z 1683 r. w której to polski król Jan III Sobieski, na czele wojska (głównie konnicy i najlepszej jazdy świata - polskiej husarii), przy wsparciu niemiecko-austriackich sojuszników - rozgromił niezliczone rzesze tureckich (muzułmańskich), najeźdźców: "Kulminacyjny punkt walki zachodu z islamem miał miejsce 12 września 1683 r., podczas oblężenia Wiednia. Wtedy to nieliczni polscy husarze - najlepsi kawalerzyści w historii - uderzyli na nieprzebrane zastępy otomańskie. Zuchwały król Jan Sobieski przybył ratować Wiedeń, gdy inni europejscy monarchowie wybrali spokój dworów. (...) Polska kawaleria uderzyła z impetem, tureckie lance pękały jak zapałki. Już nigdy potem islam nie zagroził Zachodowi. Jak odwdzięczono się Polakom? Sto lat później ich kraj niczym tort podzielono między niewdzięcznych austriackich Habsburgów, pruskich Hohenzollernów i rosyjskich Romanowów".




Car Mikołaj I w 1831 r. tak pisał do feldmarszałka Iwana Dybicza, który miał za zadanie szybko zgnieść polskie Powstanie (zwane Listopadowym): "Pozwól pan wyrazić zdziwienie i żal, że w tej nieszczęśliwej wojnie donosisz mi częściej o klęskach niż o zwycięstwach, że w 180 tysięcy ludzi nie możemy nic zrobić 80 tysiącom, że nieprzyjaciel wszędzie jest liczniejszy, a przynajmniej równy liczebnie, a my prawie wszędzie słabsi stajemy wobec niego". 

Natomiast po szarży polskich szwoleżerów na obsadzoną przez Hiszpanów przełęcz Samosierra w 1808, gdy, francuski marszałek Louis A. Berthier, stwierdził że zdobycie przełęczy jest niemożliwe, Cesarz Napoleon wysłał tam polski pułk szwoleżerów pod wodzą pułkownika Jan Kozietulskiego. Ten poprowadził zaledwie 125 szwoleżerów, przeciwko ok. 8 000 żołnierzy hiszpańskich. Bitwa zakończyła się pogromem Hiszpanów i otwarciem Napoleonowi drogi na Madryt. Całe starcie, trwało zaledwie ... 8 minut (a wcześniej już od kilku dni francuska artyleria, kawaleria i piechota, próbowali zdobyć przełęcz - bez rezultatów, dlatego też gdy przybył tam Napoleon z polskimi szwoleżerami, marszałek Berthier stwierdził że zdobycie przełęczy jest niemożliwe). Bitwa była szokiem nie tylko dla Hiszpanów, ale również (a może przede wszystkim) dla samych Francuzów. Wielu z nich, prosiło wówczas Polaków: "Na miłość boską, powiedz że byłem z wami". Takich przykładów można by podawać całe mnóstwo, ale nie o tym pragnę pisać. 




Zresztą siła polskości tkwiła w czymś innym niż tylko męstwo, honor, odwaga i poświęcenie dla sprawy Ojczyzny. Nikt do dziś nie potrafi wytłumaczyć niezwykłego fenomenu, jakim była polonizacja całych rodzin rosyjskich, litewskich, ukraińskich, niemieckich (w tym mojej własnej), ormiańskich, tatarskich oraz żydowskich w XIX wieku, czyli w okresie gdy Polska nie istniała na mapach? Nikt nie potrafi do dziś wytłumaczyć, czym było spowodowane to dążenie ku polskości, ku polskiej kulturze. Ci ludzie mieli przecież swoje ojczyzny, byli obywatelami państw silnych, istniejących w owym czasie. Dlaczego na przykład takie mnóstwo niemieckich rodzin, polonizowało się i pozostawało wiernym państwu, którego nie było na mapach świata? Te nazwiska, które przytoczę, dla każdego Polaka są czymś naturalnym, traktujemy tych ludzi jakby byli Polakami od zawsze, gdyż tak bardzo "wbili się" w polską tradycję i kulturę: Kościuszko, Matejko, Lelewel, Kolberg, Handelsman, Grottger, Eistreicher, Bruckner, Balzer, Asnyk, Anszyc, Hallenburg, Kleeberg, Unrug, Wedel, Dąbrowski i wielu innych.

Cóż innego mogłoby ich przyciągnąć - państwa nie było, nie mogli więc liczyć na intratną służbę u boku władcy (tym bardziej że wielu otrzymywało bardzo dobre finansowo propozycje od swoich własnych władców i dworów). Cóż innego jak niesamowita kultura, tradycja i historia, państwa które nie istniało? Nie ma innego wytłumaczenia - po prostu nie ma!








CDN.

niedziela, 27 września 2015

NAJLEPSI AKTORZY I ICH NIEZWYKLE AUTENTYCZNE ROLE - Cz. VII

PIERWSZA TRÓJKA

W tym temacie pragnę zaprezentować postaci aktorów, których gra sceniczna i filmowa, uczyniła z odgrywanych przez nich ról - autentyczne postaci. Innymi słowy, chodzi mi o najlepszych w aktorskim fachu specjalistów, którzy poprzez odgrywane przez siebie role, formują (w sposób niezwykle silny i co ciekawe ... autentyczny), nasze wyobrażenia o odgrywanych przez nich postaciach. W tej części pragnę zaprezentować pierwszą trójkę, najlepszych (według mojej - i nie tylko mojej - skromnej osoby), aktorów i odgrywanych przez
nich ról.


2. 

NATALIE DORMER - Cz. VI





 KORONACJA ANNY BOLEYN  
29 maja - 1 czerwca 1533r.





Król Henryk chciał by to wydarzenie przeszło do historii, by było świetne i wyjątkowe aby ludzie długo pamiętali dzień, jakim była koronacja jego niedawno poślubionej (i tyle lat wyczekiwanej), małżonki. Trzeba tutaj od razu zaznaczyć że Anna Boleyn była ostatnią żoną Henryka VIII, która została oficjalnie koronowana na królową Anglii. Co prawda król planował koronację Jane Seymour (jeszcze większą i świetniejszą od tej którą przygotował dla Anny), jednak nigdy do niej nie doszło, aż z dwóch powodów.

Pierwszym powodem była niechęć do koronowania kobiety która co prawda była już w ciąży, jednak nie powiła jeszcze syna (przykład Anny Boleyn musiał być tu niezwykle determinujący). Henryk zapewne zdawał sobie sprawę że w przypadku Anny po prostu się pośpieszył - mógł bowiem zaczekać aż ta da mu wreszcie syna, jednak ufny jej zapewnieniom i obietnicom, oraz swemu przeczuciu że teraz to już na pewno urodzi się następca tronu - sam przyśpieszył jej koronację. Z Jane Seymour już się tak nie spieszył. Najpierw ona miała dać mu to czego pragnął, a potem on odwzajemni jej się po stokroć (w przypadku Anny to on tylko dawał, zaś ta nie była w stanie nawet wywiązać się ze swej obietnicy - co spowodowało iż poczuł się oszukany). Drugim powodem była szybka śmierć Jane Seymour (już w 12 dni po narodzinach księcia Edwarda), co automatycznie wykluczyło koronację. Żadna kolejna żona Henryka VIII (Anna Kliwijska, Katarzyna Howard i Katarzyna Parr), nie zostały już koronowane, nosiły jedynie tytuły królewskich małżonek.

29 maja Anna Boleyn została przewieziona z pałacu Greenwich do Tower. Był to stary angielski zwyczaj (o którym już zresztą wspominałem), by każda nowa kandydatka na królową spędziła dwa dni, w twierdzy Tower (Anna powróci do dokładnie tej samej celi w której oczekiwała na koronację w trzy lata później, wówczas oczekując już na śmierć). Annę do Tower eskortowało aż 50 barek, zaś nad brzegiem Tamizy ustawiły się tłumy ciekawskich obserwujące ową niecodzienną podróż przyszłej królowej. Wraz z Anną płynęły także jej dwórki, a nawet sam Henryk VIII (w jednej z dalszych barek). Gdy tylko markiza Pembroke przybyła do Tower, powitano ją salutami armatnimi i odprowadzono do specjalnie przygotowanej i udekorowanej na jej przybycie celi. Wraz z Anną w Tower zamknął się na dwa dni również sam Henryk (był to z jego strony przejaw niezwykłego poświęcenia i miłości do tej kobiety). Spędzali czas wyznając sobie miłość i bezgraniczne oddanie.

30 maja upłynął pod znakiem przyznania przez króla Orderu Łaźni, wszystkim blisko związanym lub spowinowaconym z Boleynami. Order ów otrzymali m.in.: Henryk Parker, Tomasz Arundel i Franciszek Weston (wszyscy blisko związani z rodziną Boleynów). Wreszcie 31 maja, Anna opuściła mury Tower i została przeniesiona we wspaniałej, bogato zdobionej lektyce, do Pałacu Westminster. Przytoczę tutaj kilka zdań o tym wydarzeniu, zawartych w książce "Sześć Żon Henryka VIII" - Antoni Fraser.:
"Strój królowej Anny łączył dziewiczość i przepych. Jej wspaniałe długie czarne włosy opadały” na plecy, jak u panny młodej i w dłoni trzymała kwiaty. Lecz suknię ze szkarłatnego brokatu zdobiły drogie kamienie, a szyję otaczał sznur pereł większych niż groch włoski, według Guarasa, i duży klejnot “z drogocennych diamentów”. Pokrywała to wszystko aksamitna szata z królewskiej purpury, a damy dworu Anny były także “bogato wystrojone w szkarłat przybrany gronostajami".

Podróżując tak ulicami Londynu, Anna Boleyn obejrzała w międzyczasie "żywy obraz", przedstawiający boga Apolla i jego 9 muz (Erato, Euterpę, Kaliopę, Klio, Melpomenę, Polihymnię, Talię, Terpsychorę i Uranię), zaś kilka ulic dalej przywitał ją korowód "dzieci św. Anny", które śpiewały radosne pieśni na cześć przyszłej królowej Anglii. Jedno z owych dzieci, chcąc złożyć jak najlepsze życzenia, przyrównało Boleynównę do św. Anny (babki Jezusa Chrystusa), jednocześnie życząc jej tak udanego potomstwa, jakie miała owa święta. Jest to bardzo ciekawy i można rzec wręcz symboliczny (a może nawet i proroczy) fakt - bowiem św. Anna powiła same córki.

Przedstawiciele rady miasta Londynu wręczyli następnie Annie Boleyn 1000 marek, które zgodnie ze zwyczajem miała podzielić między swe sługi. Nie uczyniła tego jak twierdzą źródła, a całą sumę zatrzymała dla siebie. Kolejnym "żywym obrazem" jaki zobaczyła Anna kilka ulic dalej, był "Sąd Parysa". Anna otrzymała tam złote jabłko (symbol piękna) i podążyła dalej ulicami miasta. Podczas owej procesji tłumnie zebrali się Londyńczycy na drodze jej konduktu. Jednak mimo owych tłumów które przybyły głównie z ciekawości (zobaczyć tę która obaliła poprzednią królową Katarzynę), nikt nie wiwatował na cześć Anny, nikt też nie pozdrawiał jej słowami "Niech Bóg cię błogosławi", bądź jedynie zdjęciem czapki z głowy. Potem Anna powiedziała Henrykowi iż bardzo jej się nie podobało zachowanie poddanych, i czuła się dość nieprzyjemnie.




Na dzień następny 1 czerwca, zaplanowana była oficjalna koronacja Anny Boleyn. Jednak tego dnia zabrakło na owym wydarzeniu, kilku znanych osobistości, jak choćby najbardziej demonstracyjna odmowa przybycia siostry Henryka VIII - Marii Tudor. Maria nie znosiła Anny jeszcze z czasów gdy była w jej orszaku podczas wyprawy do Francji. Uważała ją za zwykłą karierowiczkę, która rozkochała w sobie jej brata, by zająć miejsce Katarzyny i wzmocnić pozycję swojej rodziny. Kolejną ważną nieobecnością w tym dniu, było nieprzybycie na koronację Anny - Elżbiety Howard, żony jej wuja Tomasza Howarda księcia Norfolk. Elżbieta była więc ciotką Anny, jednak nie przepadała za nią (zresztą Elżbieta i Tomasz byli wówczas już w separacji). Jednak Elżbietę Annie udało się z czasem do siebie przekonać, szczególnie gdy zaaranżowała korzystne małżeństwa jej dzieci Henryka i Marii (Maria Howard poślubiła nieślubnego syna Henryka VIII - Henryka Fitzroya).

1 czerwca 1533 r. Anna udała się w otoczeniu swych dwórek i najznakomitszych osób w kraju (jednak bez osobistego towarzystwa króla, istniał bowiem zwyczaj jakoby król nie powinien uczestniczyć w koronacji swej małżonki, nie mógł też uczestniczyć w przyjęciach organizowanych na jej cześć), do katedry Westminsterskiej, gdzie została namaszczona i koronowana przez arcybiskupa Canterbury Tomasza Cranmera, koroną św. Edwarda Wyznawcy (król Anglii w latach 1042-1066, ostatni wielki anglosaski władca kraju, przed podbojem wyspy przez normańskich najeźdźców pod wodzą Wilhelma I Zdobywcy w 1066 r. od którego pochodzą wszyscy brytyjscy monarchowie do dnia dzisiejszego).

Po koronacji i związanym z tym nabożeństwie, odbył się wcześniej przygotowany bankiet na cześć nowej królowej Anglii w Westminster Hall. Henryk przypatrywał się zabawie ze specjalnie w tym celu przygotowanej loży (nie mógł bowiem osobiście uczestniczyć w owym bankiecie). Obserwował bawiących się w dole gości w otoczeniu ambasadorów Francji i Wenecji. Anna zaś siedziała (w towarzystwie jedynie arcybiskupa Cranmera), w centralnym miejscu sali, przy wielkim marmurowym stole, by wszyscy mogli podziwiać nową królową Anglii.

Dnia następnego 2 czerwca odbyły się zaplanowane wcześniej turnieje rycerskie, kolejne przyjęcia i bankiety, w których już bezpośrednio uczestniczył król Henryk. Tak oto Anna wreszcie dopięła swego, została koronowana i wywyższona w tak niesamowity sposób, jako druga kobieta w historii Anglii (pierwszą była babka Henryka VIII - Elżbieta Woodville - małżonka Edwarda IV). Udało jej się obalić i upokorzyć zarówno swą rywalkę Katarzynę Aragońską, jak i jej córkę Marię. Była u szczytu sławy, znaczenia, wielkości oraz mogła się poszczycić niesłabnącym uczuciem którym darzył ją król. Jednak życie lubi płatać nam figla, wkrótce potem to czego życzyła Katarzynie i Marii, powróciło do niej niczym bumerang, nie oszczędzając także i jej córki Elżbiety. W trzy lata później po swej koronacji, Anna Boleyn zostanie ścięta, a Elżbieta uznana za bękarta, pozbawiona środków i upokarzana podobnie jak wcześniej pierwsza córka króla - Maria.

Dnia 25 czerwca 1533 r. zmarła siostra Henryka VIII i żona jego najbliższego przyjaciela Karola Brandona księcia Suffolk - Maria Tudor, zwana "Różą Tudorów". Maria rzadko bywała na dworze królewskim, szczególnie od czasu gdy Henryk związał się z Anną Boleyn i uczynił ją następczynią Katarzyny oraz wywyższył spośród wszystkich kobiet Anglii. Jak już wcześniej pisałem - Maria nie lubiła Anny, nie wiadomo czym było to spowodowane, wszak wiadomo, że owa niechęć pojawiła się już ok. 1514 r. gdy Anna (jeszcze jako 13-letnia dziewczynka), przebywała w orszaku Marii podczas jej "ślubnej wizyty" we Francji. Poza tym Maria była przyjaciółką i powierniczką Katarzyny Aragońskiej, co razem wzięte spowodowało iż stała się najbardziej zagorzałą przeciwniczką związku brata z "ladacznicą". Zmarła w wieku 37 lat. Brandon niezbyt długo przebywał w żałobie po, śmierci żony. Jeszcze za jej życia wdał się w romans z młodszą od siebie aż o 35 lat Katarzyną Willoughby (która - co ciekawe - po śmierci Henryka VIII w 1547 r. opuści Anglię i osiądzie w Polsce), a 7 września tego roku poślubił ją (Katarzyna miała wówczas zaledwie 14 lat).

3 lipca 1533 r. miesiąc po koronacji Anny Boleyn, do Ampthill (gdzie przebywała na wygnaniu Katarzyna Aragońska), przybyła delegacja pod przewodnictwem sir Mountjoy'a . Mieli oni za zadanie wymusić na Katarzynie ostateczną zgodę na unieważnienie małżeństwa z królem i uznanie Anny Boleyn za kolejną królową Anglii. W zamian król obiecywał (czy też podtrzymywał swe poprzednie obietnice), iż Katarzyna uzyska prawo wyboru miejsca w którym będzie żyć w spokoju i dostatku do końca swych dni. Jeśli zaś ponownie odmówi przystania na "łaskawą propozycję króla", ten odbierze jej niewielką już służbę, która jeszcze przy niej trwała i ukaże za upór matki - ich córkę Marię. Katarzyna (ponoć ze łzami w oczach), po raz kolejny odrzuciła żądania Henryka.

Katarzyna została więc za swą odmowę po raz kolejny ukarana. Z końcem lipca tego roku król nakazał przenieść niepokorną księżnę wdowę na zamek Buckden w hrabstwie Huntingdonshire. Ciężkie warunki jakie miała na zamku Ampthill były niczym w porównaniu z tym co otrzymała teraz. Henryk odebrał jej również wszystkie służki poza jedną (które swoją drogą pracowały dla Katarzyny prawie za darmo), oraz zakazał Katarzynie jakichkolwiek kontaktów ze światem zewnętrznym, miała całkowity zakaz opuszczania gospodarstwa w Buckden. Dodatkowo by całkowicie kontrolować królową otoczył ją siatką swych szpiegów, którzy informowali Henryka na bieżąco o poczynaniach księżnej wdowy. Król już wtedy wyczekiwał narodzin wymarzonego syna i był gotów dla niego i jego matki poświęcić Katarzynę i Marię razem wzięte.




23 czerwca 1533 r. został skazany na śmierć przez spalenie na stosie protestancki ksiądz Jan Frith. Frith był dość długo sądzony przez specjalne kolegium biskupów, którzy uznali go za heretyka i bluźniercę. Odrzucał on bowiem dogmat o przemienieniu ciała i krwi Chrystusa w chleb i wino, oraz wiarę w czyściec. W swych utworach często polemizował na ten temat z biskupem Janem Fisherem, Janem Rastellem i sir Tomaszem Morusem. Firth od 1528 r. przebywał w Niderlandach (Holandia) i Niemczech, powrócił do kraju w początkach 1532 r. i niedługo potem został aresztowany na polecenie Lorda Kanclerza Anglii Tomasza Morusa, a następnie osadzony w Tower, potem zaś przewieziony do londyńskiego więzienia Newgate.

Ponieważ Jan Firth odrzucał przyjęcie dogmatu o przemienieniu i wiary w czyściec, uznając że nie ma o tym mowy w Piśmie Świętym, został skazany na karę śmierci przez spalenie na stosie. Próbował przekonać go do zmiany zdania i ocalenia życia arcybiskup Canterbury Tomasz Cranmer (prywatnie poglądy Cranmera i Firtha były ze sobą bardzo zbieżne, a nawet można ich było nazwać przyjaciółmi), niczego jednak nie wskórał. Jan Firth za swe poglądy spłonął na stosie w Londynie (Smithfield), 4 lipca 1533 r. miał wówczas zaledwie 30 lat.

Lecz w tym samym czasie popularność w Anglii zyskała zakonnica Elżbieta Barton. Była ona prawdopodobnie chora na epilepsję, lecz jej ataki i mistyczne stany w jakie popadała tłumaczyła wpływem samej Dziewicy Maryi. To właśnie bowiem Święta Panienka jak twierdziła Barton, miała przez nią przemawiać. A jej "kazania" przyciągały tłumy zarówno biednych jak i możnych Anglików. Szczególnie popularne stały się ok. 1532 r. gdy głosiła ona iż król popełnił potworny grzech opuszczając swą żonę Katarzynę i poślubiając "ladacznicę". Publicznie groziła, że jeśli król nie powróci do żony i nie zostawi kochanki, umrze w przeciągu roku (co już było jawną zdradą, bowiem samo wspominanie o ewentualnym zgonie monarchy było przestępstwem za które z reguły trafiało się na szafot). Henryk raz w życiu ujrzał Elżbietę Barton osobiście, gdy wraz z Anną Boleyn powracali w listopadzie 1532 r. z Calais, ze spotkania z królem Francji Franciszkiem I (na którym to Anna została oficjalnie przedstawiona francuskiemu władcy jako następczyni Katarzyny Aragońskiej). Wówczas to publicznie nawoływała króla do powrotu do żony i porzucenia Anny. Barton prawdopodobnie nie działała sama, była bowiem w pewien sposób "naprowadzana" przez biskupa Fishera a nawet Tomasza Morusa (znane są bowiem listy które pisywali oni do niej, namawiając do większej gorliwości).

Wraz z koronacją Anny Boleyn na królową, kazania Elżbiety Barton stały się jeszcze bardziej zdecydowane, obraźliwe oraz oskarżające i straszące króla o wieczne potępienie. Barton twierdziła bowiem że sama Najświętsza Panienka przekazała jej, iż król spocznie na samym dnie piekła jeśli nie powróci do Katarzyny Aragońskiej. Tego było już za wiele, 25 września 1533 r. Barton wraz z towarzyszącymi jej mnichami - Bockingiem i Hadleyem, została aresztowana i osadzona w Tower. Śledztwo w jej sprawie trwało do stycznia roku następnego, zaś do listopada wpadali kolejni księża i mnisi z nią powiązani - m.in.: niejaki Masters, wyszła też na jaw jej korespondencja z biskupem Fisherem. Starano się zmusić Elżbietę Barton by odwołała swe "proroctwa" dotyczące przyszłości króla, lecz nie torturowano jej, w przeciwieństwie do innych (zgodnie bowiem z edyktem samego Henryka VIII, nie wolno było w Anglii torturować kobiet), jednak głodzono ją, polewano zimną wodą i pozbawiano snu, zmuszając do uległości. Wreszcie 20 kwietnia 1534 r. została wraz z siedmioma zwolennikami powieszona w pod londyńskim Tyburn, sąd zaś uznał jej proroctwa za zmyślone i nieprawdziwe a ją samą za heretyczkę.

7 września królowa Anna Boleyn wreszcie powiła swe pierwsze dziecko. Nim jeszcze do tego doszło przygotowano wspaniałe uroczystości, uczty, bale, turnieje rycerskie. Król Henryk planował sprosić do Anglii monarchów większości chrześcijańskich krajów Europy. Przygotował też dla syna i jego matki wspaniałe dary. Trzeba tu też dodać, iż Henryk nawet nie zastanawiał się nad możliwością narodzin dziewczynki, nie brał tego w ogóle pod uwagę, czego dowodem były zaproszenia wysyłane na europejskie dwory z prośbą o przybycie do Anglii, by uczcić narodziny królewskiego syna (mimo że Anna jeszcze nie urodziła). Wszystko było przygotowywane z myślą o księciu. Jednak narodziła się dziewczynka, co spowodowało potężne rozczarowanie króla samą Anną. Henryk musiał przeżyć prawdziwą psychiczną traumę, bowiem raz tylko odwiedził swą małżonkę, potem zaś przez długi czas nie odwiedzał ni matki ni córki, kazał też odwołać wszystkie przyjęcia i turnieje przygotowywane z okazji narodzin następcy tronu. 

Miał wówczas zapewne spore pretensje do Anny, przede wszystkim o to że zrobiła z niego pośmiewisko w oczach całej Europy. To on bowiem porzucił dla niej swą wierną żonę Katarzynę, wywyższył ją nieprawdopodobnie i uczynił królową, ona zaś odpłaciła mu się "nic nie wartą córką" (co ciekawe w roku 1544, gdy ponownie na prośbę swej ostatniej żony Katarzyny Parr, przywrócił prawa do tronu dla swych córek Marii i Elżbiety, choć dziedziczyć mogły tylko po śmierci swego brata - księcia Edwarda i jego ewentualnych następców, to nigdy nie wyraził zgody by jego najstarsze dziecko, czyli Maria pierwsza zasiadła na tronie. Gdy Katarzyna Parr, próbowała prosić go by przywrócił Marii pierwszeństwo korony, ten urządził swej małżonce prawdziwą awanturę i zastrzegł by nigdy już nie wracała do tego tematu. Katarzyna mając na względzie smutny los swych poprzedniczek, nigdy już o tym nie wspomniała. Henryk dodał także: "Z Bożą pomocą, moje córki nigdy na tronie nie zasiądą"). Papież i cesarz Karol V musieli mieć z niego niezły ubaw, skoro tak łatwo dał się zwieść zwykłej "dziewce". Zapewne też wtedy właśnie po raz pierwszy mogła nasunąć mu się myśl czy dobrze postąpił odsuwając Katarzynę i wywyższając Annę.

Jednak nawet jeśli miewał takie myśli, były one krótkie i dość szybko król powrócił do Anny, zaś księżniczkę Elżbietę (nazwaną tak na cześć zarówno matki Henryka VIII - Elżbiety York, jak również matki Anny Boleyn - Elżbiety Howard), uczcił podarkami (choć o wiele skromniejszymi niż te przygotowywane dla syna), oraz zezwolił na jej publiczny chrzest (ojcem chrzestnym księżniczki został arcybiskup Canterbury - Tomasz Cranmer, zaś jedną z jej matek chrzestnych, ciotka Anny Boleyn, żona jej wuja Tomasza Howarda - Elżbieta księżna Norfolk, ta sama która nie przybyła na koronację Anny trzy miesiące wcześniej). Po ceremonii chrztu, urządzono w pałacu królewskim wspaniałe przyjęcie na cześć księżniczki i jej matki. Henryk zapewne zrozumiał że to był jedynie "wypadek przy pracy", że oboje z Anną mogą mieć jeszcze męskiego następcę tronu, że nic tak naprawdę się nie stało. O tym że król nie miał do Anny żadnych pretensji o narodziny córki, świadczy fakt że bardzo szybko powrócił ponownie do jej łoża.

W listopadzie 1533 r. w związku z kolejnymi aresztowanymi w sprawie mistyczki Elżbiety Barton, próbowano obciążyć również byłą królową Katarzynę oskarżeniem o współpracę z kobietą która publicznie głosiła śmierć króla i jego męki w piekle. Nie znaleziono jednak żadnych obciążających Katarzynę dowodów, jednak znaleziono listy które pisywał do Barton biskup Fisher (stronnik królowej), zachęcające do większej gorliwości. Już był gotowy rozkaz aresztowania Fishera, jednak ten z początkiem grudnia rozchorował się poważnie  do tego stopnia iż sądzono że umrze, rozkaz więc cofnięto.

Również w grudniu tego roku po raz pierwszy od czasu swego ostatniego spotkania z Henrykiem, czyli od lipca 1531 r. Katarzyna Aragońska zdawała się ulegać woli władcy. Prawdopodobnie ciężkie warunki w których przyszło jej żyć, oraz chęć ponownego zobaczenia córki, wpłynęły na to że napisała ona do Henryka list, w którym prosiła by zezwolił jej na opuszczenie pałacu biskupiego w Buckden i przeniesienie się do innego, lepszego zamku. Henryk odpisał że może ona się przenieść na zamek Fotheringay. Była to oczywiście złośliwość z jego strony, bowiem zamek Fotheringay od kilkudziesięciu już lat był w kompletnej ruinie.

Dnia 10 grudnia 1533 r. trzymiesięczna księżniczka Elżbieta otrzymała swój własny zamek i dwór (liczący ok. 200 osób), w Hatfield. Zaś córka Henryka z pierwszego małżeństwa z Katarzyną Aragońską, pozbawiona została tytułu księżniczki i odtąd miała się zwać lady Marią. Miała również służyć na dworze swej przyrodniej siostry, w charakterze jej dwórki. Anna była zadowolona z takiego obrotu sprawy, poleciła również w liście do swej ciotki Anny Sheldon (siostry jej ojca Tomasza Boleyna), by ta ciągała Marię za uszy i zamykała ją w jej komnacie na noc bez jedzenia, jeśli kiedykolwiek usłyszy od niej iż jest księżniczką a jej matka Katarzyna - prawowitą królową.

Trzeba również od razu tu dodać, iż nie oznaczało to że Anna tak bardzo nienawidziła swej pasierbicy. Po prostu Anna broniła tego, co już zdobyła i co jeszcze wciąż mogła stracić. Król mógł bowiem równie szybko odebrać Annie to wszystko czym ją obdarowywał przez te lata i upokorzyć ją i Elżbietę, równie skutecznie jak czynił to w stosunku do Katarzyny i Marii. Anna wiedziała że Maria stanowi dla niej zagrożenie, lecz jeśliby udało jej się powić syna, owe zagrożenie przestałoby istnieć. O tym że Anna Boleyn nie była "wredną jędzą", świadczy fakt ,że w styczniu 1536 r. (już po śmierci Katarzyny), Anna powiedziała swej ciotce by odtąd traktowała już Marię z szacunkiem, bowiem ona nosi pod sercem królewskiego syna, a Maria już nie jest w stanie uczynić jej "ani nic złego, ani dobrego". Ponadto Anna napisała list do Marii prosząc ją ponownie by pojednała się z ojcem i uznała ją teraz (gdy jej matka już nie żyje), za królową Anglii. Twierdziła że jeśli Maria to uczyni, to ona wówczas stanie się dla niej "prawdziwą matką". Maria odpowiedziała że wolałaby umrzeć sto razy niż raz zmienić swe zdanie na temat "królewskiej dziewki".




W grudniu 1533 r. próbowano również znaleźć jakieś "haki" na sir Tomasza Morusa - drugiego nieprzejednanego zwolennika Katarzyny i przeciwnika reformacji. Oskarżono go o przyjmowanie łapówek, jednak oskarżenie okazało się tak śmieszne i bezpodstawne że szybko się z niego wycofano. Jednak już w marcu 1534 r. Tomasz Morus i biskup Jan Fisher zostali oskarżeni o spiskowanie z Elżbietą Barton przeciwko królowi. Fisher stracił cały swój majątek i został uwięziony przez Henryka w Tower. Ten jednak wyznaczył kaucję za wyjście na wolność dla Fishera, w wysokości 300 funtów. Kaucja została wpłacona a biskup Fisher uwolniony. 

Dnia 23 marca 1534 r. wydane zostały aż trzy historyczne dokumenty które zaważyły w pewnym stopniu (choć na krótko), na historii Anglii. Pierwszym z nich była bulla papieża Klemensa VII, uznająca małżeństwo Henryka VIII i Katarzyny Aragońskiej za legalne i zgodne z prawem bożym. Oczywiście ten akt nie miał już żadnego znaczenia dla króla Henryka, jako że od 14 maja 1532 r. był on głową Kościoła w Anglii i obecnie jakiekolwiek papieskie wyroki nie miały już w Anglii żadnego znaczenia. Dokument ten jednak był ważny dla samej Królowej Katarzyny i jej stronników. Wreszcie bowiem papież wydał wyrok w tej ciągnącej się już siedem lat sprawie. Katarzyna mając papieskie orzeczenie w sprawie rozwodu, nigdy nie uznała więc Anny Boleyn za królową Anglii, a siebie do końca życia tytułowała prawowitą żoną Henryka VIII.

Drugim dokumentem który wydany został również tego samego dnia, był "Akt o sukcesji tronu". Akt ów zapewniał następstwo tronu tylko dzieciom spłodzonym ze związku Henryka VIII i Anny Boleyn, pozbawiając zaś jakichkolwiek praw do tytułu i korony, dzieci króla z innych małżeństw bądź związków (czyli prawo do tronu stracili automatycznie zarówno Maria - córka Henryka i Katarzyny, jak również Henryk Fitzroy, ze związku króla z Elżbietą Blount). Dokument ów stwierdzał również że jedynym, legalnym małżeństwem króla Henryka, jest jego związek z Anną Boleyn, co oznaczało że jego drugie małżeństwo nagle stało się pierwszym, bowiem małżeństwo z Katarzyną według tego aktu, było całkowicie bezprawne.

Wraz z tym aktem, wydany został inny dokument tzw.: "Akt Zdrady". W ustawie tej precyzowano pojęcie zdrajcy, jako tego który nie chce uznać Henryka za głowę Kościoła w Anglii, oraz małżeństwa z Anną Boleyn za jedynego legalnego związku króla. Jakakolwiek też obraza królowej Anny (stwierdzenie czegokolwiek co mogłoby ją obrazić), była również określana jako pojęcie zdrady państwa. Od 18 kwietnia 1534 r. wszyscy poddani musieli złożyć przysięgę wierności Królowi Henrykowi i królowej Annie. Jeśli odmawiali, uznawani zostawali automatycznie za zdrajców, a tacy stawali przed obliczem kata. Przysięgę, zgodnie z poleceniem Henryka, jego poddani zaczęli składać już od następnego dnia (najpierw dworzanie i rajcy miejscy, następnie zaś wszyscy mieszkańcy królestwa).

13 kwietnia 1534 r. do zgłoszenia się przed specjalną królewską komisją (i złożenia przysięgi wierności), został poproszony sir Tomasz Morus. Jako stronnik Katarzyny, zdawał sobie zapewne sprawę z konsekwencji (nie tylko dla niego samego, lecz także dla całej jego rodziny), z odmowy złożenia przysięgi. Próbował też choć częściowo z tego wybrnąć, a jednocześnie pozostać wiernym swemu sumieniu i przekonaniom. Stwierdził więc że nigdy nie protestował w sprawie małżeństwa króla z Anną Boleyn i jeśli król uważa że związek ten jest legalny, on nie będzie więcej odzywał się w tym temacie, choć jednocześnie stwierdził iż związek Henryka z Katarzyną wciąż jest legalny, bowiem nie został oficjalnie i prawnie rozwiązany. Jednak kategorycznie odmówił uznania króla za głowę Kościoła w Anglii, twierdząc że jedyną głową Kościoła Świętego jest biskup Rzymu. Tomasz wiedział na co się porywa i jakie będą tego konsekwencje, jednak nie potrafił wystąpić wbrew swym poglądom, choć wcale nie pragnął umierać, ani też stawać się męczennikiem.

Odmowa złożenia przysięgi była jednak jawnym aktem zdrady i mimo że Tomasz był bliskim przyjacielem króla z lat wcześniejszych, Henryk nie mógł pozwolić by pojawił się taki oto precedens, bowiem oznaczałoby to, że inni mogliby się powołać na przykład Morusa i także odmówić złożenia przysięgi. Już 17 kwietnia, sir Tomasz Morus został aresztowany i osadzony w Tower, gdzie wciąż pisał i tworzył m.in.: "Dialog Komfortu z Uciskiem". Wielokrotnie w celi odwiedzał go Tomasz Cromwell, namawiając do złożenia przysięgi wierności, bezskutecznie jednak. Zaś 26 kwietnia 1534 r. również do Tower i również za odmowę złożenia przysięgi trafił biskup Jan Fisher, drugi stronnik i przyjaciel Katarzyny Aragońskiej. Fisher miał słaby żołądek i nie mógł spożywać większości potraw, mimo to król zabronił jego przyjaciołom dostarczać mu do Tower przygotowane przez nich wcześniej jedzenie. Fisher napisał w tej sprawie list do sekretarza Tomasza Cromwella (który właśnie w kwietniu otrzymał od króla tytuł - "Sekretarza Królestwa"). Cromwell obiecał że zajmie się sprawą.

Sama królowa Katarzyna również w kwietniu odmówiła złożenia przysięgi, choć jednocześnie wiedziała że król może zemścić się za to na jej córce Marii. Katarzyna odtąd obawiała się otrucia, potrawy które spożywała specjalnie sprawdzały jej służki (te które z litości jeszcze przy niej pozostały, bowiem Katarzyna nie miała już żadnych pieniędzy by je opłacać). 

Na przełomie kwietnia i maja wyszły również dwie nowe ustawy. Pierwsza dotycząca arcybiskupstwa Canterbury, podporządkowywała je całkowicie woli monarchy. Arcybiskup musiał również zapłacić 2/3 wszystkich swoich dochodów na rzecz korony. Ustawa ta dawała także Henrykowi prawo przyjrzenia się temu, co działo się w klasztorach (co doprowadzi w późniejszym czasie do "akcji" rozwiązywania klasztorów). Drugi akt głosił że wszyscy duchowni w Anglii muszą uiścić na rzecz króla 1/10 wszystkich swych dochodów. Ustawy te zostały przyjęte przez parlament. Również jeszcze w tym samym miesiącu - Henryk nakazał spalić te modlitewniki, w których było odniesienie do Rzymu i papieża. Król dawał więc jasno do zrozumienia że odtąd tylko on jest papieżem w królestwie Anglii.

15 maja 1534 r. królowa Katarzyna (obecnie tytułowana księżną wdową Walii, taki tytuł nosiła bowiem po śmierci swego pierwszego małżonka księcia Artura - starszego brata Henryka VIII), została przeniesiona z pałacu biskupiego w Buckden na zamek Kimbolten. Henryk przydzielił jej również dwóch dodatkowych ludzi, którzy mieli informować króla na bieżąco o poczynaniach "księżnej wdowy". Mieli także obowiązek ograniczać kontakty Katarzyny ze światem zewnętrznym do niezbędnego minimum - byli to Sir Edmund Bedingfield i Sir Edward Chamberlain.

Nie wiadomo jednak czym była podyktowana przeprowadzka Katarzyny, skoro jej stanowisko w sprawie królewskiego małżeństwa z Anną Boleyn nie uległo zmianie, zaś pałac Kimbolten był o wiele bardziej luksusowy niż jej poprzednie "miejsce odosobnienia". Była królowa miała tam nawet otoczony murem, swój prywatny ogród, gdzie mogła do woli spacerować i odpoczywać. Prawdopodobnie Henrykowi zrobiło się żal kobiety która dzieliła z nim łoże przez tyle lat i która zawsze wyrażała się o nim z wielkim szacunkiem i miłością.

Jednak już w niecały tydzień później - 21 maja, do Kimbolten przybyli królewscy wysłannicy - Edward Lee arcybiskup Yorku i Cuthbert Tunstall biskup Durham, który zagroził Katarzynie śmiercią jeśli odmówi złożenia królewskiej przysięgi wierności. Katarzyna (znając wcześniejsze konsekwencje swego uporu, jak również zdając sobie sprawę z możliwości jej uwięzienia i egzekucji), ponownie jednak odmówiła uznania Henryka z głowę Kościoła w Anglii, a Annę Boleyn za królową.

W początkach czerwca, król Henryk planował kolejny wyjazd (wraz z Anną Boleyn), do Francji (podobny do tego sprzed prawie dwóch lat), na spotkanie z Franciszkiem I i pokazanie jej tam jako pełnoprawnej królowej Anglii. Do wizyty jednak nie doszło. Powodem była niemożność uczestniczenia Anny w tak dalekiej i wyczerpującej podróży. Anna była już bowiem wówczas w bardzo zaawansowanej ciąży, obawiano się więc że taka wizyta mogłaby zaszkodzić ich nienarodzonemu synowi.



CDN.
  

sobota, 26 września 2015

HISTORIA ŻYCIA WSZECHŚWIATA - WSZELKIEJ CYWILIZACJI - Cz. XCVII

WIELKA ODBUDOWA ZIEMSKICH

CYWILIZACJI PO POTOPIE 

PIĘĆ STREF OSADNICZYCH






Co kierowało Plejadianami, którzy dowodzili akcją zniszczenia Atlantydy, zdając sobie zapewne sprawę, jakie to pociągnie za sobą konsekwencje dla całej planety i ile szkód spowoduje? To co nimi kierowało, zawarte jest w Biblii w odniesieniu do boga Jahwe, który sprowadził na ludzkość Wielki Potop. Chciał bowiem wytracić ludzi, gdyż uznał że stali się źli i okrutni. To samo powodowało Plejadianami, dążyli do sprokurowania owej katastrofy, gdyż sądzili że zniszczenie wszystkich (lub przynajmniej większości), ziemskich, agresywnych i wciąż ze sobą wojujących cywilizacji, pozwoli potem odbudować Ziemię na nowo - na nowych, lepszych wzorcach. To jest oczywiście jedynie moje przypuszczenie, gdyż channelingi nie wyjaśniają powodów, jakimi kierowali się Plejadianie dążąc do zniszczenia Atlantydy. Jednak jeśli sądzili że upadek dawnych cywilizacji i budowa nowych, doprowadzi do "duchowej odnowy" Ziemian, to musieli się bardzo pomylić, bowiem kolejne cywilizacje były tak samo agresywne jak poprzednie. Nic w tym względzie nie zmienia ludzkiej natury.

Arka Noego osiadła wreszcie na pewnym szczycie górskim, znanym z Biblii jako Góra Ararat. Noe, gdy tylko bezpiecznie wylądował, wysłał wcześniej umówiony ze swym ojcem Enkim - sygnał w stronę księżyca. Uzyskał też nań odpowiedź (w Piśmie Świętym mamy to również opisane w postaci ofiary którą złożył Noe dla boga Jahwe, oraz odpowiedzi tamtego, którego efektem było pojawienie się tęczy - symbolu jedności ludzi z bogiem). Według channelingów odpowiedź co prawda została wysłana, ale nastąpiło to w atmosferze dość nieprzyjemnej. Mianowicie gdy tylko Enlil dowiedział się o Arce i ukrytych w jej wnętrzu potomkach Enkiego (a nie było to wcale trudne, szczególnie po wysłaniu przez Noego umówionego wcześniej komunikatu), wpadł w szał. Jego pierwszą reakcją było odnalezienie Enkiego, którego miał uderzyć w twarz, aż ten upadł na ziemię. Doszło do walki braci, która zakończyła się znacznym poturbowaniem Enkiego i gdyby nie inni Nibiruanie (channelingi mówią że rozdzielali ich Ninhursag i Ninurta), mogła się zakończyć dość tragicznie. Po walce Enki próbował uspokoić gniew brata, oznajmiając mu że Noe i jego rodzina są jego potomstwem, czyli płynie w nich (po części), krew z Malony. Nie mógł ich więc porzucić na pastwę losu.

Jaka była reakcja Enlila na te słowa - niestety nie wiadomo, wiadomo jednak że zaraz potem Enki zaczął pomagać Noemu i jego rodzinie w zaaklimatyzowaniu się w nowym miejscu. Najpierw zbudzono ze snu zwierzęta (przed Potopem Enki podał wybranej grupie zwierząt lek, który spowodował iż stały się spokojniejsze i łatwo można je było zagonić do statku, na którym następnie zasnęły) i pozwolono im wyjść na powierzchnię. Potem dostarczył Noemu narzędzia, potrzebne do uprawy ziemi. Zasadzono zebrane wcześniej nasiona drzew owocowych (w tym grejpfrutowego z którego wyrabiano wino). Wokół miejsca gdzie osiadła łódź Noego (na pochyłościach góry Ararat), sadzono nowe rośliny i kwiaty i krzewy owocowe. Zaś synowie Enlila - Ninurta i Nanar, zaczęli budowę tam na rzece, oraz osuszali nowe obszary pod ziemię uprawną. Dumuzin zaś (syn Enkiego), pomagał synom Noaha w hodowli kóz i owiec. Enki zaś powrócił do Egiptu (którym wówczas władał, gdzie również wdrażał swą pomoc i odbudowywał tamtejszą kulturę. 

Gdy tylko wody Wielkiego Potopu zaczęły się cofać, okazało się że jedyną, w miarę scentralizowaną siłą, która byłaby w stanie odbudować dawne cywilizacje w nowej formie, byli właśnie Nibiruanie z  Malony (w szczególności zaś ród Enkiego i Enlila). Nic dziwnego że przetrzebiona ludzkość zaczęła określać ich mianem "bogów". Wyznaczono też pięć pierwszych stref osiedleńczych. Cztery pierwsze strefy zostały oddane we władanie Ziemianom, piąta miała być zasiedlona jedynie przez Nibiruan i znajdować się pod ich całkowitym zarządem (aby nie popełniać błędów z dawnego Edenu i ... nie denerwować Enlila). 






Tak więc I Rejonem Osadniczym nowej Ziemi, był obszar Mezopotamii. To tam właśnie ok. 9 500 r. p.n.e. rozpocznie swe istnienie pierwsza historycznie-ludzka cywilizacja, zwana cywilizacją Ubaid (lub Ubajd). Tym terenem, aż to wytworzenia się zrębów kultury Ubaid i powstania pierwszych ludzkich miast-państw, takich jak np.: Hassuna, Samarra czy Halaf, nie mówiąc już o samej cywilizacji sumeryjskiej, która nastąpiła po kulturze Ubaid - opiekował się i zarządzał syn Enlila - Ninurta. II Regionem Osadniczym stał się Egipt, rządzony wówczas przez Enkiego (a potem przez Marduka - o czym już wcześniej pisałem). III Rejonem były się tereny wokół Doliny Indusu. Ten rejon został oddany Inannie - wnuczce Enlila. IV Rejonem Osadniczym stały się tereny dawnych cywilizacji w obu Amerykach. Natomiast V, ostatni obszar - "bogowie" zarezerwowali tylko dla siebie. Kraj ten nazwano DIL.MUN ("Święta Ziemia") i sięgał od Półwyspu Synaj aż do granic dzisiejszego Libanu. Nic dziwnego że w czasach Mojżesza i wyprowadzania "narodu wybranego" z Egiptu "bóg Jahwe", skierował ich właśnie do "Ziemi Świętej", zwanej również "Obiecaną". 

Oczywiście nie wszyscy od razu mogli objąć we władanie przyznane im tereny. Najszybciej swoje królestwa odbudowali - Enki w Egipcie, oraz Ninurta na terenach Mezopotamii. O wiele dłużej ten proces przebiegał w obu Amerykach, czy na terenach Doliny Indusu, gdzie Ariowie, bardzo szybko (prawdopodobnie przy pomocy Plejadian, choć nie jest to pewne), odbudowali dawną cywilizację i po prostu ... nie wpuścili Inanny do ich kraju (obejmie ona władzę nad tymi ziemiami, dopiero po upadku Imperium Ariów). Imperium Ariów (dzięki zapewne owej pomocy), bardzo szybko "stanie na nogi", i powróci do wielkomocarstwowych zapędów, zagrażając innym terenom, będącym pod władaniem "bogów" z Nibiru. Tak dojdzie do wybuchu I Wojny Piramidowej, ale na razie skupmy się na wydarzeniach wcześniejszych. 

Tymczasem w odgrodzonym obszarze "Świętej Ziemi" - DIL.MUN, "bogowie" zbudowali nową bazę (centrum kontroli lotów i port kosmiczny), na górze Moriach (gdzie w kilka tysięcy lat później powstanie miasto Jeruzalem). Bazą zarządzał wnuk Enlila i rodzony brat Inanny - UTU (zwany również Szamaszem). Po Potopie i upadku Edenu, nastąpiła więc zmiana pokoleniowa wśród samych Nibiruan. Ponieważ Inanna nie mogła objąć we władanie przyznanej jej ziemi (był to bodajże jedyny znany przypadek wśród Nibiruan, w którym kobieta z tamtego ludu otrzymała w zarząd jakąś "prowincję", nie udało się to nawet wielkiej i wpływowej siostrze Enkiego i Enlila - Ninhursag. Ale - jak twierdzą channelingi - owe wyniesienie Inanny można tłumaczyć tym, iż była ulubienicą zarówno swego pradziadka Anu z Nibiru, jak i swego dziadka Enlila), stryj - Ninurta "wykroił" jej nieznaczny teren na obszarze zarządzanej przez siebie Mezopotamii. W tamtym rejonie powstanie następnie miasto Uruk, które również zostanie oddane w zarząd Inannie. Ona jednak ofiaruje je swemu pradziadkowi - Anu, z którego woli będzie sprawować jedynie zarząd tymczasowy (oczekując na objęcie własnej "prowincji" czyli Doliny Indusu). 

Tymczasem największe zmiany zaszły w tym okresie (12 500 r. p.n.e. - 9 000 r. p.n.e.), właśnie w Egipcie, Mezopotamii i na terenach Syrii oraz Palestyny (stąd to właśnie te tereny uznawane są przez historyków za "kolebkę ludzkiej cywilizacji"). Pierwszym ("poedenowym"), miastem, jakie odbudowano na dawnych terenach - był Sippar (Sippar przed Potopem, wchodził w skład miast/baz obszaru Eden). Teraz Ninurta i Utu (działając wspólnie), odbudowali to miasto jako pierwsze. Była to baza na wzór poprzedniej, służąca do kontaktów z Iggi i samym Nibiru. Potem był Adap, tam założono "Dom Pomocy", na wzór dawnego Shuruppak i miasto stało się następnie centrum medycznym Nibiruan, ponownie zarządzanym przez Ninhursag. Następnie wzniesiono miasto Urim, gdzie miał władać Nannar (syn Enlila, ojciec Utu i Inanny). Nannar pełnił odpowiedzialną rolę strażnika "Domu Królewskiego Nasienia" - czyli tzw.: banku spermy Nibiruan, gdzie skrupulatnie przestrzegano by "kod genetyczny bogów", już więcej nie mieszał się z genami innych ziemskich ras ludzkich  (zresztą obowiązki były podzielone, gdyż specjalne próbki z kodem genetycznym z Malony, znajdowały się w Adap, u "bogini" Ninhursag). 



CDN. 
 

czwartek, 24 września 2015

PODRÓŻE W CZASIE - MIT CZY ... RZECZYWISTOŚĆ? Cz. I

"NIEKTÓRE ZMYŚLENIA SĄ O TYLE CENNIEJSZE OD FAKTÓW, ŻE SĄ ... PRAWDZIWE

 

JOHN BARTH

"CHIMERA"


CZY MOŻNA PODRÓŻOWAĆ W CZASIE?

 

Tak postawione pytanie można od razu z całą pewnością zakwalifikować jako teorię s-f. (przynajmniej ogromna większość z nas tak uczyni). Czyż bowiem ktokolwiek zbudował kiedyś ów Wehikuł Czasu, zdolny do podróży w przeszłość lub ... w przyszłość? Wielu twórców tematyki s-f wielokrotnie podejmowało ten temat, jak choćby Herbert George Wells w swej powieści "Wehikuł Czasu" z 1895 r. Ja jednak nie zamierzam skupiać się tutaj na pozycjach z gatunku fantastyki naukowej, lecz opisać prawdziwy wynalazek, który jest jedynie pierwszą próbą stworzenia maszyny umożliwiającej nam podróże w czasie, a potem zaprezentować kilka ciekawych faktów, które nie mogły mieć miejsca (jak np.: zegarek z naszych czasów, odnaleziony w chińskim grobowcu, który według archeologów, nie był otwierany od prawie 400 lat). Ale po kolei.

Sądzicie że podróże w czasie są niemożliwe? Pierwsza myśl która powstaje w głowie, gdy ktoś mówi o podróżach w czasie, to oczywiście zaprzeczenie. Jak bowiem można (inaczej niż na filmach czy w powieściach), przenieść się fizycznie w inny czas, inną epokę która już przeminęła? Przecież to niemożliwe, gdyż tamtej epoki już nie ma!

Ale chwila, skąd wiemy, skąd mamy taką pewność że tamtej epoki już nie ma? Skąd właściwie pewność że tamta epoka (do której pragniemy się przenieść), już nie istnieje? Oczywiście odpowiedź brzmi - bo żyjemy w teraźniejszości, w której to ślady dawnych epok przetrwały co najwyżej w postaci ruin zamków/budynków, odkopywanych z ziemi przez archeologów naczyń, monet i innych materialnych oznak dawnej bytności człowieka. Ale tamtego świata już nie ma - dziś żyjemy inaczej, mamy samochody, samoloty, podróżujemy na księżyc, prawie każdy z nas posiada możliwość skontaktowania się z drugą osobą za pomocą telefonu, komputera, smartfona itd. Żyjemy "dziś" - "wczoraj" już przeminęło, jak więc możemy przewinąć taśmę, by wrócić do tego wcześniejszego momentu, do tamtej epoki?

Otóż możemy, a żadna z minionych epok nie przeminęła, one wszystkie...nadal istnieją. Jak to możliwe zapytamy? Ano tak, lecz by to wytłumaczyć należy najpierw odpowiedzieć sobie na pytanie - kim my właściwie jesteśmy? Wszystko czym jesteśmy - składa się z energii. A czy energię można zniszczyć? Nie ma takiej możliwości. Energii zniszczyć się nie da. Skoro energii zniszczyć się nie da - to jak można przypuszczać że cokolwiek powstałe z energii - już nie istnieje, przeminęło, zginęło? A czym jest energia? Energia składa się z atomów - te zaś z jeszcze mniejszych cząsteczek np. elektronów. Żadna cząstka energii, choćby nie wiadomo jak mała - nigdy nie ginie.

Skoro tak można by zapytać, to dlaczego dziś nie ma już tego co było kiedyś, skoro tamto nie zginęło, dlaczego dziś - w teraźniejszości - nie istnieje przeszłość lub...przyszłość. Odpowiedź jest bardzo prosta - dzieje się tak dlatego, że energia której nie można zniszczyć i nigdy nie ginie - po prostu ... się zmienia. Nie oznacza to jednak, że nie istnieje już świat który istniał kiedyś dawno - np. czasy starożytne.

Udowodnił to człowiek który skonstruował niesamowity przyrząd - chronowizor. Co to takiego jest, można by spytać? Przyrząd ten umożliwia nam w naszej teraźniejszości ... odtwarzanie muzyki z dawnych czasów i jej wizualizowanie. A co to w zasadzie za problem, odtworzyć muzykę z dawnych lat, wystarczy wziąć do ręki zapis nutowy danego utworu i odegrać go w ten sam sposób. Ok. problem jednak polega na tym, że zapis nutowy utworów muzycznych istnieje dopiero od ok. 1200 r. zaś chronowizor umożliwia odtwarzanie i wizualizowanie muzyki z czasów znacznie odleglejszych, jak choćby I czy II wiek p.n.e.

Twórcą chronowizora był Alfredo Pelle Ernetti - Włoch, benedyktyński zakonnik. Od dziecka pociągały go dwie rzeczy - teologia (szukał odpowiedzi na pytanie kim lub czym jest Bóg), oraz muzyka. Ojciec Ernetti wykładał w konserwatorium w Wenecji - zajmował się tam prapolifonią, czyli historią muzyki starożytnej (tę katedrę stworzono specjalnie dla niego - prowadził ją aż do śmierci w roku 1994). Przez ten czas zdążył wydać 72 publikacje na temat muzyki starożytnej, oraz 45 płyt z nagraną muzyką starożytności. Jak tego dokonał nie mając zapisu nutowego tamtych utworów? Właśnie za pomocą skonstruowanego przez siebie (oraz przy pomocy kilku innych naukowców), chronowizora.

W trakcie swych długoletnich badań nad tym urządzeniem, doszedł do wniosku że dźwięk to energia (fale energii), które nie giną z ustaniem dźwięku, lecz trwają nadal. Skoro więc istnieją - trzeba tylko je odszukać i zrekonstruować. A skąd w ogóle wiedział że dźwięk ten można odszukać i zrekonstruować od nowa? Pomocną ku temu okazało się badanie ultradźwięków, które przecież też są niesłyszalne dla ludzkiego ucha - a mimo to niektóre zwierzęta je słyszą. Czyż fakt że my ich nie słyszymy, oznacza że...nie istnieją? Oczywiście że istnieją, tylko że nasz aparat słuchowy jest pod tym względem bardzo ograniczony, człowiek słyszy tylko te dźwięki które mamy usłyszeć. Idąc tym tropem skonstruował urządzenie ułatwiające odtwarzanie, rekonstruowanie i wizualizowanie dźwięków z przeszłości (bardzo odległej przeszłości).

W 1986 r. zaprezentował swoje dzieło na oficjalnej konferencji prasowej w Riva del Garda, wprawiając obecnych w osłupienie. Zaczął od wykładu na temat fizyki kwantowej, by potem przejść do wytłumaczenia procesu odszukiwania dzięków z przeszłości. Stwierdził że wszystko, cokolwiek wydarzyło się kiedyś na naszej Ziemi, a także w całym Wszechświecie, pozostawiło swój ślad energetyczny, nie tylko dźwiękowy (jak twierdził), lecz także wizualny (oznacza to że można nie tylko słuchać muzyki z dawnych czasów, można naocznie obejrzeć jak te czasy wyglądały). Ojciec Ernetti mówił że energia w całym Wszechświecie jest niezniszczalna, podlega jednak pewnym zmianom, lecz mimo to trwa dalej w naszej przestrzeni. Jeśli tylko można ją odnaleźć, to można również ją odtworzyć (w oryginalnej formie), odsłuchać oraz obejrzeć.

Chronowizor Ernettiego składał się z połączonych ze sobą anten, pochodzących z różnych stopów metali (nie wyjawił jakie są to metale). One to właśnie miały wyłapywać te istniejące obok nas fale energetyczne z dawnych wieków. Następnie "jednostka rekonstruująca" odtwarzała zapisany na danej fali dźwięk, a transformator obrazu i dźwięku (ekran telewizora), odtwarzał muzykę. W 1986 r. na owym spotkaniu w Riva del Garda, w obecności dziennikarzy - w ten właśnie sposób ojciec Ernetti "ściągnął" zupełnie wcześniej nieznany kawałek opery, wystawionej w starożytnym Rzymie w roku 169 p.n.e. (chronowizor wyłapywał i odtwarzał dźwięki z dokładnością do kilku ... godzin, a nie tylko dni, czy miesięcy).

Rok 169 p.n.e. to czas poważnych zawirowań zarówno zewnętrznych jak i wewnętrznych w rzymskiej polityce. Toczyła się wówczas (trwająca od 171 r. p.n.e.) - III wojna macedońska. Rzym miał poważne problemy zarówno natury politycznej jak i militarnej w wojnie z królem tego państwa - Perseuszem. Grecja uzyskała wolność po zwycięstwie Rzymu nad Macedonią w bitwie pod Kynoskefalaj (197 r. p.n.e.) i zakończeniu II wojny macedońskiej (196 r. p.n.e.). Zwycięski rzymski wódz w tej wojnie - Tytus Kwinkcjusz Flamininus (prawdziwy hellenofil), podczas Igrzysk Istmijskich (ku czci Posejdona), w Koryncie - ogłosił powszechną "Wolność Hellenów i całej Hellady" (Grecja była wówczas od 142 lat okupowana i politycznie zależna od Macedonii, dopiero Rzymianie zwyciężając Macedończyków dali Hellenom wolność ... której jednak sami nie brali tak całkiem serio). Trudno opisać szał radości jaki wówczas powstał na stadionie, gdzie miały odbyć się igrzyska sportowe. Ludzie jeden przez drugiego przepychali się, dążąc ku Flamininusowi, byle tylko dotknąć poły jego płaszcza, lub ucałować jego dłoń.

Flamininus obiecał również że rzymskie oddziały wycofają się z Grecji (przysiągł to Grekom na swój honor). Nie było to jednak takie proste, zważywszy że teraz do działań zbrojnych przystąpił tyran Sparty - Nabis, który pragnął odbudować dawną spartańską potęgę i jej wpływy w regionie. W wojnie z Macedonią rozważnie poparł Rzymian. Teraz jednak liczył że odwdzięczą mu się za uzyskane poparcie, uznając aneksję zajętego przez niego jeszcze w 196 r. p.n.e. Argos (jednego z kluczowych miast-państw Związku Achajskiego). Flamininus jednak przekonany przez Achajów co do konieczności rozprawy militarnej z Nabisem, wkroczył w 195 r. p.n.e. na Peloponez i pomimo bohaterskiego oporu Spartan, zniszczył ich ziemię, zdobył Spartę i zmusił Nabisa do upokarzającego pokoju (oddanie nie tylko Argos, ale i portu w Gytium - jedynego portu morskiego Sparty). Po zakończeniu walk, w 194 r. p.n.e. (tak jak obiecał Flamininus - który musiał wcześniej stoczyć solenną walkę w senacie, by przekonać senatorów do opuszczenia Grecji), legiony rzymskie wycofały się z Hellady. Opuszczono nawet kluczowe twierdze - Demetrias, Chalkis i Akrokorynt.

Ogromny entuzjazm i podziw Greków dla "rzymskich wyzwolicieli", został bardzo szybko zaprzepaszczony z winy samego Rzymu. Już w trzy lata po opuszczeniu Hellady (191 r. p.n.e.), armia rzymska ponownie tu wylądowała, tym razem pod pretekstem wojny z królem Syrii Antiochem III Wielkim. Antioch został "wezwany" do Grecji przez Związek Etolski - który poparł Rzymian w poprzedniej wojnie i spodziewał się teraz nagrody w postaci włączenia całej Tesalii w skład Związku. Tak się nie stało więc wystosowali apel do Antiocha by "wyzwolił Helladę". Ten przystał na ów apel i w 192 r. p.n.e. wylądował na greckim wybrzeżu (w porcie Demetrias), z 10 000 żołnierzy na czele. Grecy przyjęli go wyjątkowo chłodno, Związek Achajski wypowiedział mu nawet wojnę (za co senat przyznał Achajom status foedus equum - równoprawnego sojusznika). Z Rzymem związał się również dawny ich przeciwnik król Macedonii (pokonany pod Kynoskefalaj), Filip V (za co senat również nadał mu status sprzymierzeńca). Rzym miał wówczas inne problemy na głowie i wojna w Grecji była ostatnią rzeczą której pragnął. Lecz wylądowanie Antiocha w Demetrias zmieniło sytuację strategiczną - w Rzymie zaczęto obawiać się, że po zajęciu Grecji Antioch może (podobnie jak 25 lat wcześniej Hannibal), dokonać inwazji na Italię. Dlatego też w 191 r. p.n.e. wysłano do Grecji 20 000 armię pod wodzą Marka Acyliusza Glabriona.

Antioch zaś nie spieszył się do wojaczki. Zajął Tesalię i rozkoszował się przyjemnościami stołu i łoża w Demetrias. Spotkał tam dziewczynę, która od razu przypadła mu do gustu tak bardzo, że natychmiast ją poślubił (w Antiochii miał prawdziwy harem takich żon) i spędzał z nią dnie i noce na wszelakich rozkoszach. Kupował dla niej stroje i obsypywał klejnotami. Gdy wreszcie ruszył do walki - poniósł klęskę w bitwie pod Termopilami (191 r. p.n.e.), gdzie wsławił się Marek Porcjusz Katon, dowodząc oddziałem który oskrzydlił Syryjczyków (co ciekawe - po powrocie do Rzymu Katon oskarży przed senatem swego dowódcę z tej bitwy - Glabriona, o przywłaszczenie sobie złotych pucharów Antiocha, które widział w Termopilach, a których potem w Rzymie na triumfie Glabriona już nie było - wybuchła z tego powodu prawdziwa afera polityczno-korupcyjna). Potem poniósł klęskę w bitwie morskiej pod Eurymedonem i wreszcie definitywnie przegrał pod Magnezją w Azji Mniejszej (190 r. p.n.e.). Teraz Antioch mógł wreszcie ze swą nową żoną wrócić do Antiochii, wcześniej jednak musiał zgodzić się na pokój z Apamei (188 r. p.n.e.), który poważnie skurczył jego posiadłości w Azji Mniejszej.

Po zakończeniu walk Rzymianie ponownie opuścili Grecję (188 r. p.n.e.), powrócą do niej dopiero po siedemnastu latach w 171 r. p.n.e. Rzymianie nie radzili sobie jednak w nowej wojnie z Perseuszem macedońskim - zostali pokonani już na początku wojny pod Larissą (171 r. p.n.e.), po której to porażce (Perseusz zniszczył tam jedynie przednią straż armii rzymskiej), w legionach zaczęła szerzyć się dezercja i dał się zauważyć upadek dyscypliny wojskowej. Dochodziło do częstych zmian kolejnych wodzów (w przeciągu dwóch lat zmieniło się trzech wodzów - Licyniusza Krassusa zastąpił najpierw Hostyliusz Mancynus potem Kwintus Marcjusz Filippus). Filippusowi udało się w owym 169 r. p.n.e. obejść rejon gór (w rejonie Olimpu) i wkroczyć do Macedonii, ale jego armia była tak wyczerpana długim marszem że musiał się wkrótce stamtąd wycofać. Zwycięstwo odniósł dopiero w roku następnym (168 p.n.e.) Lucjusz Emiliusz Paulus w bitwie pod Pydną, gdzie definitywnie została zmiażdżona potęga macedońskiej falangi, a wzrosła niekwestionowana pozycja rzymskiego legionu.


A TAK WYGLĄDAŁ ŚWIAT ŚRÓDZIEMNOMORSKI 
W OWYM 169 r. p.n.e.


BASEN MORZA ŚRÓDZIEMNEGO
 


Natomiast operę, którą "ściągnął" i ponownie odtworzył w 1986 r. ojciec Ernetti, wystawił w 169 r. p.n.e. pod gołym niebem na Forum Holitorium w Rzymie (był to targ warzywny w zachodniej części Kapitolu) - Kwintus Ennius Calabera. Wystawienie jej pod gołym niebem było wówczas czymś zwykłym, zważywszy że w rzymskim kalendarzu pojawiało się coraz więcej świąt oficjalnych (państwowo-religijnych), oraz nieoficjalnych, takich jak igrzyska, munera (czyli walki gladiatorów), itd. Co ambitniejsi politycy, by przypodobać się ludowi, organizowali więc za własne pieniądze albo walki gladiatorskie, albo igrzyska poetyckie, opery lub sztuki teatralne. Przed rokiem 220 p.n.e. w Rzymie były tylko dwa święta. Pierwsze z nich zwano Ludi Romani. Było to 15-dniowe święto na cześć ludu rzymskiego, podczas którego organizowano igrzyska, wyścigi kwadryg i widowiska teatralne. Rozpoczynało się zawsze 5 września. 13 września składano Jowiszowi na Kapitolu ofiarę z krowy lub byka. Podczas tego święta istniał zwyczaj układania posążków bogów Jowisza, Junony i Minerwy - trójcy kapitolińskiej na łóżkach w domu - rodzice kładli je na łóżkach swych dzieci, by zapewnić im pomyślność bogów. Święto kończyło się 19 września).


 HELLENISTYCZNY WSCHÓD



W 220 roku p.n.e. pojawiło się drugie rzymskie święto - Ludi Plebeii, święto plebejuszy, które trwało w dniach 4-17 listopada i również było świętem najwyższego z bogów - Jowisza Kapitolińskiego. A potem to już było z górki - w 212 r. p.n.e. pojawiło się święto boga Apollona - Ludi Apollinares (6-13 lipca), w 204 r. p.n.e. Ludi Megalenses (ku czci bogini Kybele - trwało w dniach 4-10 kwietnia), w 203 r. p.n.e. - Ludi Ceriales (ku czci bogini Cerery - trwało 12-19 kwietnia), a w 173 r. p.n.e. wprowadzono święto zwane Ludi Florales (28 kwietnia - 3 maja), był to czas karnawału, obchodzony ku czci bogini kwiatów i płodności Flory. W ten dzień na stołach układano stosy kwiatów i przystrajano mieszkania barwnymi girlandami. Było jeszcze jedno święto które pamiętało czasy początków Rzymu - to święto ku czci Bony Dei (Dobrej Bogini), czyli tradycyjne można by rzec dzisiejsze święto kobiet, które tym różniło się od naszego, że obchodzone było w ciągu jednego dnia w początkach grudnia a nie w marcu. W tym dniu kobietom pozwalano na znacznie więcej swobody niż miały jej w ciągu całego roku. Spotykały się więc z przyjaciółkami na zamkniętych wieczorkach, gdzie oddawano się tańcom oraz pijaństwie. Mężczyźni mieli kategoryczny zakaz uczestniczenia w tym święcie.


STARY (SPRZED KLĘSKI ANTIOCHA III  w 188 r. p.n.e.) ...
 
 

I NOWY (ok. 170 r. p.n.e.) UKŁAD POLITYCZNY W AZJI MNIEJSZEJ

 

Utwór z 169 r. p.n.e. miał w sobie pewne cechy postępowo-rewolucyjne, gdyż senat nakazał wpisanie go na listę dzieł zakazanych, a sam Kwintus Ennius Calabera zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach jeszcze w tym samym 169 r. p.n.e. Odtworzenie przez ojca Ernettiego całości nieznanego wcześniej utworu, wprawiło obecnych na pokazie dziennikarzy w prawdziwe osłupienie. Wynalazek Ernettiego kompleksowo przebadał austriacki pisarz Peter Krassa, który stwierdził potem: "To co uczynił ojciec Alfredo Ernetti, to moim zadaniem prawdziwa transmisja telewizyjna z czasów starożytnych". Czy zatem można ojca Ernettiego nazwać prekursorem podróży w czasie?






MAPA RZYMU
(z czasów cesarstwa)

 

FORUM HOLITORIUM

  

Ps: Na zakończenie części pierwszej tego tematu, 
proponuję filmową podróż w czasy odleglejsze od rzymskich, do Starożytnego Egiptu lat panowania faraona Amenhotepa III (panował w latach 1388 - 1351 p.n.e.) 

"7 życzeń" serial z lat 80-tych




CDN.