Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 31 stycznia 2022

SUŁTANAT KOBIET - Cz. XXXI

HAREMY WYBRANYCH WŁADCÓW

OD MEHMEDA II ZDOBYWCY

DO ABDUL HAMIDA II

 



 

SERAJ SULEJMANA WSPANIAŁEGO

Cz. XX






  
ŻONA
SERAJ POD RZĄDAMI ROKSOLANY/HURREM
(1534-1558)
Cz. V
 

 
COŚ SIĘ KOŃCZY - COŚ ZACZYNA 
 
  
 4 kwietnia 1536 r. cesarz rzymski i król Hiszpanii - Karol V (I) stanął ze swym wojskiem pod murami Wiecznego Miasta, zaś dnia następnego we wspaniałym triumfalnym pochodzie, niczym Cezar po zwycięstwach w Grecji, Afryce i Hiszpanii - wkroczył do Rzymu. Mieszkańcy tego miasta (którzy zapewne dobrze pamiętali masakry, zniewagi i niewolę jaką zgotowali im przede wszystkim niemieccy lancknechci na usługach króla Hiszpanii) podziwiali teraz wkraczających do stolicy dawnego Imperium Romanum, owych sławnych hiszpańskich tercios, a także włoską piechotę i wciąż budzących przerażenie niemieckich lancknechtów. Cesarz jechał na końcu - za kardynałami i oficerami swej gwardii - na białym koniu, ubrany w jasny strój "promiennego władcy", triumfatora i potomka dawnych cezarów. Tłum Rzymian przyglądał się owemu mężczyźnie, który przejeżdżając pod łukami cesarzy: Tytusa i Septymiusza Sewera, czuł się tak, jakby odległość dawnych wieków nie miała wówczas żadnego znaczenia, jakby to on był rzymskim władcą, wkraczającym teraz do stolicy swego imperium po zwycięskiej kampanii. Spotkanie z papieżem na audiencji publicznej zostało wyznaczone na 17 kwietnia, a przez ten czas cesarz Karol - po rozlokowaniu wojska - zajmował się coraz bardziej niepokojącym go problemem Francji, a konkretnie króla Franciszka I Walezjusza, który teraz, po śmierci (październik 1535 r.) księcia Mediolanu (a prywatnie szwagra i sojusznika Karola) - Francesco II Sforzy, starał się ponownie zawładnąć Księstwem Mediolanu i uczynić z niego władztwo dla jednego ze swych synów. Niezadowolony z negocjacji prowadzonych z wysłannikami cesarza, król Franciszek zbrojnie najechał posiadłości Księstwa Sabaudii (od zachodu graniczącego z Mediolanem) i zajął Piemont (gdzie pozostawił swoje wojska i stworzył pierwszą współczesną francuską administrację na tych terenach, która przetrwała aż do 1559 r. Potem, gdy po zwycięstwie w wojnie z Austrią w 1859 r. cesarz Napoleon III wymusił na Sabaudii zwrot Piemontu - co nastąpiło w 1860 r. - świętowano ponowne po trzech stuleciach zjednoczenie tego kraju z francuską ojczyzną). Było to bardzo niebezpieczne posunięcie, gdyż Sabaudia uważana była za "bramę" do Italii i ten, kto kontrolował tę bramę, realnie miał wpływ na politykę włoskich państewek, a pretendentów do panowania nad Italią było co najmniej dwóch.

Poza tym do cesarza dotarły potwierdzone już informacje, o zawarciu w Konstantynopolu francusko-tureckiego układu handlowego (podpisanego oficjalnie 18 lutego 1536 r. przez pierwszego ambasadora Francji w Imperium Osmańskim, opata klasztoru Saint-Pierre-le-Vif-de-Sens i kawalera Zakonu Joannitów - Jeana de la Foresta oraz wielkiego wezyra Ibrahima Paszę). Wcześniej do cesarza dochodziły jedynie pogłoski o spodziewanym aliansie, ale teraz miał już potwierdzenie tego stanu rzeczy. Oto Arcychrześcijański Król Francji (le Roi Très Chrétien), sprzymierzył się z największym wrogiem chrześcijaństwa, jakiem był sułtan Sulejman - kontrolujący prawie całe Morze Śródziemne i pragnący wbić swój sułtański buńczuk w najdalsze rejony chrześcijańskiej Europy, a szczególnie zamierzał zdobyć Wiedeń, Rzym i Madryt. Teraz układ z owym "pogańskim potworem" stawiał króla Francji w bardzo niekorzystnym świetle. Cesarz wiedział, że w tych warunkach wojna z Francją jest nieunikniona i przed zbliżającym się nieuchronnie militarnym starciem pragnął mieć za sobą poparcie papieża. Z Rzymu pisywał również listy do swej małżonki, królowej Izabeli, która namawiała męża na jak najszybszy powrót do Hiszpanii. On odpisywał jej, że z głębokim żalem musi odłożyć swój powrót, gdyż przygotowuje się do nowej wojny z Francją, a na to - jak powtarzał - "Ciągle potrzebne są pieniądze i jeszcze raz pieniądze". Pocieszał też Izabelę: "Pani, nie trzeba tu tęsknot i czułości. Bądź dzielna, aby znieść to, co Bóg daje, a wierzę, że wszystko będzie dobrze. Opatrz jak najstaranniej zarówno granice Nawarry, jak i koło Rosellon, wyekwipuj ludzi i każ ich zgrupować, szukaj pieniędzy wszędzie, a jeśli Bóg ześle nam jakieś z Peru, nawet gdyby należały do osób prywatnych, skorzystamy z nich". Warto tutaj też wyjaśnić pewną rzecz, a mianowicie już wówczas panowało przekonanie, że "skarby Nowego Świata" są nieprzebrane i że Indianie mają mnóstwo złota, które należy przejąć i przewieść - po krótkim postoju na Hispanioli - do Hiszpanii, stąd też określenie "a jeśli Bóg ześle nam jakieś z Peru". Imperium Azteków (Mechikanie) zostało zniszczone przez garstkę hiszpańskich konkwistadorów, których wspomagali inni Indianie - wrogowie Azteków (głównie Tabaskowie, Tlakskalanie i Totonakowie), choć tak naprawdę Azteków zabiły przesądy ich włąsnej religii, każące im wierzyć, że Hernan Cortez jest ich dawnym bogiem "Pierzastym Wężem" - Quatzelcoatlem. Tenochtitlan zginął w morzu pożarów (1521 r.), a ostatni władca imperium srogich bóstw domagających się krwi i śmierci ofiar na ołtarzach - Guatimozin (Cuauhtemoc), pomimo tego, że poddano go torturom i spalono mu stopy, nie wyjawił gdzie ukrył złoto (Hiszpanie potem nawet nurkowali w wodach Jeziora Texcoco w poszukiwaniu zatopionych skarbów, ale niewiele z tego odnaleziono). Natomiast w 1533 r. inna grupa hiszpańskich "miłośników przygód" ostatecznie położyła kres andyjskiemu Imperium Inków (Tahuantinsuyu - czyli ludu Keczua), również spodziewając się stamtąd ogromnego dopływu złota i srebra do Europy (po sprowadzeniu do obu Ameryk afrykańskich Murzynów, jako niewolników - zaczęto wydobywać złoto i transportować je galeonami do Kadyksu i Sewilli - chyba że akurat taki galeon został zaatakowany przez piratów lub korsarzy, będących na usługach władców Francji czy Anglii).




Innym miejscem, skąd głównie płynęły środki na utrzymanie hiszpańskiej armii i kontynuację wojennych planów Karola V, była Kastylia - którą łupiono podatkami bez litości. Działo się tak, ponieważ w Kastylii król rządził w sposób absolutny i tamtejsze kortezy posłusznie uchwalały takie podatki, jakich życzył sobie monarcha. Zupełnie inaczej rzecz się miała w Aragonii, Katalonii czy w Nawarze - które to posiadały dość dużą autonomię wewnętrzną i tamtejsze kortezy bardzo rzadko godziły się na sumy, jakich życzył sobie król Hiszpanii. Realnie dochodziło nawet do tego, że władcy musieli pytać miasta Katalonii i Aragonii czy wyrażą zgodę na wprowadzenie tam hiszpańskiego wojska (głównie kastylijskiego lub najemnego). Tak więc prawdziwe środki na utrzymanie owego wielkiego Imperium, składającego się z Kastylii, Aragonii, Katalonii, Nawarry, Sardynii, Sycylii, Neapolu, Mediolanu, Franche-Comte, Flandrii oraz posiadłości zamorskich w Nowym Świecie, pochodziły głównie z podatków mieszkańców Kastylii oraz ze skarbów, jakie przywożono galeonami z obu Ameryk (to był ten sam paradoks, co u nas, w Rzeczypospolitej - potężny kraj o rozległym terytorium, którego jednak nie można było odpowiednio obsadzić wojskiem, stąd większość hiszpańskich terenów pozostawała całkowicie bezbronna np. na ataki piratów morskich, podobnie jak nasza południowo-wschodnia granica w większości pozostawała bezbronna na ataki piratów lądowych, zwanych Tatarami. Choć były też i różnice - hiszpańska szlachta coraz rzadziej decydowała się na udział w wojaczce, lecz - co też należy dodać - zdarzały się i takie sytuacje, gdy szlachcice na wezwanie króla walczyli nawet w szeregach piechoty jako prości żołnierze. Były to oczywiście znikome przypadki, tym bardziej że często nawet przez całe swe życie wielu hiszpańskich możnych nie opuszczało samego Madrytu, chyba że akurat zostali gdzieś posłani z królewskim rozkazem, lub też otrzymali jakieś konkretne namiestnictwa i urzędy. Powodowało to niekiedy komiczne zachowania, gdy np. hiszpańscy grandowie nie wiedzieli czy Niderlandy... leżą w Europie, zaś lud hiszpański w ogóle uważał, że ich król jest... jedynym królem na świecie i nie ma innych. Szlachta w Rzeczpospolitej mimo wszystko zbierała się na wezwanie króla, hetmanów lub wojewodów na pospolite ruszenie w celu powstrzymania najazdu lub - gdy już do niego doszło - doścignięcia przeciwnika i odebrania mu zdobytego jasyru. Poza tym wielu polskich szlachciców często jeździło po Europie - głównie do Włoch, Austrii, Niemiec i do Francji, ale zdarzały się też i dalsze eskapady do Ziemi Świętej, do Anglii, do Hiszpanii, do Chin i do Ameryki: Północnej i Południowej).




W listach do swej małżonki cesarz Karol był jednak dobrej myśli jeśli idzie o wojnę z Francją, gdy pisał: "Sądzę że z Francją będzie jak zwykle - na początku odniesie pewien sukces, ale później, z Bożą pomocą, rozwalimy im głowy". 17 kwietnia 1536 r. w wielkanocny poniedziałek Karol V stanął przed papieżem - Pawłem III i w obecności rzymskiej szlachty oraz ambasadorów obcych dworów, wygłosił (po hiszpańsku, co było niespotykane w Rzymie, gdzie królowała albo łacina albo język włoski) mowę, która była mową wojenną, mową godzącą w króla Francji - Franciszka I. Oskarżał go bowiem o dążenie do dominacji i otwarcie nazywał: "burzycielem chrześcijańskiego pokoju" i "wrogiem chrześcijańskiego świata" (to ostatnie stwierdzenie uzasadniał zawartym wcześniej układem Franciszka z Sulejmanem), zaś na zakończenie swej przemowy Karol rzekł: "I dlatego obiecuję Waszej Świątobliwości w obecności tego świętego kolegium oraz wszystkich zgromadzonych tutaj szlachetnych panów, że jeśli król Francji zechce dać mi pole własną osobą przeciwko mojej, dotrzymam mu go, w zbroi czy bez, w koszuli ze szpadą i sztyletem, na lądzie czy morzu, moście czy wyspie, w szrankach czy przed frontem naszych wojsk, czy gdziekolwiek i jakkolwiek zechce" - innymi słowy, Karol ponownie rzucał Franciszkowi wyzwanie aby spotkali się jeden na jednego we wspólnej walce, która oszczędzi życie żołnierzy i zadecyduje o tym, który z owych monarchów góruje nad drugim i który ma prawo do dominacji w chrześcijańskim świecie. Karol dawał Franciszkowi dwadzieścia dni czasu na odpowiedź, a jeśli by stchórzył i nie zjawił się w miejscu, które sam wybierze, będzie musiał opuścić Piemont i zwrócić wszystko, co odebrał sabaudzkiemu księciu. Karol wziął wówczas papieża za świadka, twierdząc że jeśli nie ma racji, Paweł III powinien go ukarać, ale jeśli słowa jego nie kłamią, pragnie aby ukarał jego wrogów (czyli właśnie Franciszka), dodając jeszcze na koniec: "I z tym wyruszam jutro do Lombardii, gdzie spotkamy się, żeby rozwalić sobie głowy. Mam w Bogu nadzieję, że dla króla Francji będzie to czas gorszy od poprzedniego" (zapewne miał tu na myśli klęskę Franciszka w bitwie pod Pawią w 1525 r. po której ten trafił do niewoli Karola i został przewieziony do Madrytu - gdzie notabene rozkochiwał w sobie tamtejsze hiszpańskie damy, a szczególnie siostra cesarza Eleonora Habsburg, młoda wdowa po królu Portugalii, opiekowała się cesarskim więźniem niezwykle starannie. Eleonora była tak bardzo zakochana we Franciszku, że nie chciała słyszeć o żadnym innym nowym mężu, jakiego szykował dla niej brat i ostatecznie dopięła swego, 12 lutego 1526 r. w obecności Karola V, Franciszek i Eleonora zostali oficjalnie zaręczeni. Notabene król i cesarz wprost wówczas "spijali sobie z dzióbków", chwaląc się wzajemnie i okazują sobie niezwykłą grzeczność, a tak naprawdę obaj się nienawidzili i ta nienawiść była tak silna, że dostrzegali to ambasadorowie innych państw, jak choćby niejaki Giustiniano z Wenecji, który w 1537 r. pisał do Signorii że: "Franciszek i Karol z zasady robią sobie na przekór, więc zgoda między nimi jest nieosiągalna". Mimo to, gdy Franciszek przebywał w niewoli, jasno deklarował: "Masz przed sobą swego niewolnika", na co Karol odpowiadał: "Nie niewolnika, ale brata i przyjaciela, którego uważam za wolnego". Ostatecznie Franciszek został zwolniony z więzienia po podpisaniu upokarzającego traktatu pokojowego - 14 stycznia 1526 r. i w marcu wrócił do Francji, a w roku 1530 Eleonora została jego nową żoną).




Tymczasem przenieśmy się teraz znad siedmiu wzgórz Wiecznego Miasta, do położonego nad Bosforem Konstantynopola, gdzie uradowana z wybudowania nowej łaźni (tylko dla siebie i swych dzieci) Hurrem, mogła przyglądać się z okien pięknej okolicy, podziwiając jednocześnie dwa morza (Czarne i Marmara) które akurat tam się ze sobą łączyło. Jej głównym celem było ocalenie życia swoich synów, poprzez wstąpienie na tron jednego z nich (liczyła głównie na najstarszego, czyli Mehmeda), natomiast przeszkodą w tych zamiarach był syn Mahidevran, najstarszy syn Sulejmana - książę Mustafa. Mahidevran przebywała już w Starym Pałacu, ale Mustafa był niebezpieczny i przy wsparciu przebiegłego jak lis wielkiego wezyra - Ibrahima Paszy, mógł skutecznie pokrzyżować jej plany. A system następowania po sobie kolejnych władców był w Imperium Osmańskim niezwykle brutalny i od czasów Mehmeda II każdy kolejny sułtan musiał wymordować swych braci i kuzynów - czy tego chciał, czy nie - bowiem każdy z nich był potencjalnym zagrożeniem nie tylko dla jego władzy, ale przede wszystkim dla jedności i stabilności Imperium Osmanów, a ponieważ nie istniały prawa - takie jak w chrześcijańskiej Europie - gdzie najstarszy syn poprzedniego władcy obejmował tron, przeto każdy zdrowy potomek sułtana, był zagrożeniem nie tylko dla swoich braci, ale nawet... dla swojego ojca i aby utrzymać wewnętrzny pokój, po prostu się mordowano. Książę Mustafa zaś był bardzo popularny wśród poddanych, a szczególnie w wojsku (w korpusie janczarów) i gdyby Sulejmanowi cokolwiek się stało, np. zostałby ranny podczas kampanii wojennej i zmarł w drodze do stolicy, wówczas z pewnością Mustafa zebrałby armię i ogłosił się nowym sułtanem. Co wówczas stałoby się z Mehmedem, Selimem, Bajazydem i Dzihangirem? Co stało by się z Hurrem? Co prawda bracia raczej darzyli się szacunkiem a nawet miłością (wyjątkiem byli Selim i Bajazyd, którzy od młodości za sobą nie przepadali i ciągle wzajemnie konkurowali), ale kto zagwarantowałby, że taki stan utrzymałby się również po objęciu władzy przez Mustafę, tym bardziej że gdyby doszło do jakiegoś nawet niegroźnego buntu janczarów (a takie zdarzały się i podczas panowania Sulejmana, szczególnie niebezpieczny był ten z 1525 r.), mógł on zostać wykorzystany, jako pretekst do rzucenia podejrzeń w kierunku synów Hurrem. Zresztą ona sama z pewnością nie mogłaby liczyć na szacunek czy łaskę Mustafy, ten bowiem jeszcze jako dziecko wielokrotnie widział, jak jego matka płakała przez tę sułtańską niewolnicę. A Mahidevran nie była niewolnicą, tylko księżniczką pochodzącą z rodu Kabardynów i była córką czerkieskiego księcia - Mirzy Temruka, którego syn (a jej brat) również nosił imię Mustafa. Z pewnością w takich okolicznościach teraz Hurrem zostałaby odesłana do Starego Pałacu, gdzie nie było takich wygód jak w Seraju i gdzie byłaby całkowicie odizolowana od swych synów. Nie mogła do tego dopuścić, choć zadanie które sobie obrała, nie było łatwe. Musiała jednak pokonać przeciwności losu i zwyciężyć, bo stawką w tej grze było życie jej synów. Największą zaś i najsilniejszą wówczas przeszkodą na drodze do urzeczywistnienia się planów Hurrem, stanowił wielki wezyr i "najpiękniejszy mężczyzna w całym Imperium" (jak go nazywano) Ibrahim Pasza.




Niestety, Ibrahim był nie tylko potężny i wpływowy, nie tylko był najlepszym przyjacielem Sulejmana - który odnalazł go w jednej z winnic Manisy, gdy był jeszcze nastoletnim chłopcem i zabrał ze sobą - ale przede wszystkim Ibrahim stał się lekkomyślny. Serce jego przelewała pycha, która odbierała mu rozum i zaślepiała go zupełnie. Uznał bowiem, że nie tylko potrafi manipulować sułtanem, ale że wręcz sam jest godny tego tytułu. Podczas kampanii perskiej jego namiot był znacznie piękniejszy od namiotu Sulejmana i ozdobiony nawet specjalnymi kopułami, stojącymi u wejścia. Wszyscy to widzieli, widział to sam sułtan, ale wówczas milczał. Na co liczył? Że człowiek, którego wyciągnął z niewoli i wywyższył tak dalece, iż nie podobało się to przedstawicielom starych rodów, którzy nazywali Ibrahima pogardliwie "konwertytą" (czyniąc aluzję do tego, że nie urodził się jako muzułmanin, a dopiero w niewoli przyjął islam), że ów człowiek się opamięta? Niestety, brak reakcji jest najgorszą reakcją, bowiem pycha - gdy się pojawi - sama nie zniknie i bez pewnego wstrząsu niestety nie obejdzie się. A wstrząs był potrzebny, gdyż Ibrahim pozwalał sobie na coraz więcej. Taki stan rzeczy bardzo radował Hurrem, która wiedziała że przyjaźń przyjaźnią, ale ambicja z czasem zrobi swoje i sułtan będzie musiał ukarać swego wezyra, bo jeśli nie, to wystawi się na pośmiewisko i może nawet stracić tron. Ją samą też wielu oskarżało że czarami utrzymuje przy sobie Sulejmana i to tak, iż ten rzadko lub prawie wcale nie spogląda na inne dziewczęta z haremu. Ale ona była kobietą i w żaden sposób nie mogła zagrozić władzy sułtana, a Ibrahim mógł, i to nawet pomimo faktu że pierwotnie trafił tu jako niewolnik. Był przecież głównodowodzącym armii i zaufanym samego sułtana, stąd tylko krok do obalenia Sulejmana i wprowadzenia na tron np. księcia Mustafy, a potem - kto wiec co mogłoby się stać. Tak więc w tej rozgrywce to Hurrem  była dominującą stroną, a pycha i bezmyślność Ibrahima nie pozwalała mu tego dostrzec. Sułtan również widział rosnącą w Ibrahimie pewność siebie i przekonanie o własnej niezwykłości, a konflikt, jaki wybuchł pomiędzy Ibrahimem a ministrem finansów - Iskenderem Celebim podczas kampanii perskiej, wzbudził jeszcze większe podejrzenia sułtana względem jego towarzysza lat młodzieńczych. Co prawda konflikt ten rozstrzygnięty został na korzyść Ibrahima, a Iskender Celebi popadł w sułtańską niełaskę, lecz mimo to Ibrahim napadł na Celebiego i uwięził go, po czym poddał torturom, starając się oskarżyć go o oszustwo, przywłaszczenie sobie sporych środków należących do sułtana, a także o zdradę i branie pieniędzy od Persów, Celebi jednak - pomimo tortur - nie przyznawał się do winy, przeto ostatecznie Ibrahim nakazał go uśmiercić. Ponoć miało się to stać za zgodą Sulejmana, ale Ibrahim zapewne i tak nie czekałby na zgodę i kazał go powiesić na rynku w Bagdadzie (marzec 1535 r.). Tej samej nocy Sulejman miał dziwny sen, w którym Iskender Celebi chciał go udusić. Przerażony, zastanawiał się, kto tak naprawdę był winien w tym konflikcie i czy Ibrahim mógł go okłamać, zwieść dla własnych korzyści? To był poważny błąd Ibrahima, który jednak był jak w amoku, nie dostrzegał niebezpieczeństw a napędzała go adrenalina jego własnej pychy i chęci dominacji. Zabójcza mieszanka, która niechybnie doprowadziła go do upadku.   

   


 Inną sprawą - często pomijaną - jest prywatny konflikt, jaki wybuchł w domu Ibrahima Paszy. A mianowicie chodzi o spór z Hatice Sultan - siostrą Sulejmana i małżonką Ibrahima, spór ten bowiem wybuchł o inną kobietę. Tak, bowiem Ibrahim wziął sobie... drugą żonę, czego nie wolno mu było czynić, gdyż jako małżonek sułtańskiej siostry, musiał być jej wierny (był to jedyny wyjątek w hierarchii muzułmańskich małżeństw, gdy to kobieta stała wyżej od swego męża). Ten problem jest całkowicie pomijany, bowiem nie wiadomo dokładnie kiedy miał on miejsce i czy nastąpiło to już przy końcu kariery i życia Ibrahima, czy też znacznie wcześniej. Faktem jest jednak, że ów "najpiękniejszy mężczyzna w całym Imperium" wdał się w romans, a następnie poślubił niejaką Muhsine (nic o niej nie wiadomo). Taka sytuacja nie mogła spodobać się Hatice i zapewne ona także skarżyła się na Ibrahima do Sulejmana, potwierdzając negatywne o nim plotki, jakie wcześniej padały z ust Hurrem. Czarę goryczy przelały też informacje o tym, że w czasie kampanii perskiej Ibrahim kazał się zwać "sułtanem seraskierem". Nie było to nic nowego jeśli chodzi o ziemie, które wówczas zajmowali Turcy, gdyż Safawidzi mianowali lokalnych wodzów, których zwano tam po prostu sułtanami. Problem jednak polegał na tym, że dla Turków sułtan był tylko jeden - ten w Konstantynopolu i żaden inny. Dlatego też oficjalne nazwanie się przez Ibrahima "sułtanem", zebranie w swym ogrodzie w Sutluce posągów rzymskich bogów i bogiń zabranych do Konstantynopola po kampanii węgierskiej w 1526 r. (co lud stolicy uważał za bałwochwalstwo), pogardliwy stosunek do Koranu i hadisów (co było podstawą do oskarżania Ibrahima o pozostawanie ukrytym chrześcijaninem i fałszywe przyjęcie islamu), pycha - jaką okazywał wszystkim wokół, twierdząc że ma wpływ na Sulejmana (tak ponoć rzekł w rozmowie z ambasadorem Francji - Jean'em de la Forestem, z którym 18 lutego 1536 r. podpisał układ handlowy), ślub z inną kobietą - to wszystko razem dochodziło do uszu padyszacha i musiało ostatecznie doprowadzić do pęknięcia tej cienkiej, czerwonej linii, jaka dzieliła wielkiego wezyra od upadku. Sułtan nie mógł sobie bowiem pozwolić na plotki, które godziły w jego dobre imię i honor, musiał działać, a ponieważ obcowanie z Ibrahimem stawało się dla Sulejmana coraz bardziej nieznośne, przeto ostateczna decyzja co dalej uczynić z krnąbrnym wezyrem też nie była aż tak trudna do podjęcia. Sułtan postanowił - Ibrahim musi odejść... odejść na zawsze.   
 
 

 
Problem jednak był, ponieważ Sulejman obiecał niegdyś Ibrahimowi, że nigdy nie pozbawi go życia, nigdy go nie zabije. Jak więc teraz miałby - nie łamiąc danego wcześniej słowa - usunąć tego, coraz bardziej pyszałkowatego i niebezpiecznego człowieka? Wówczas do głowy sułtana wpadł iście szatański plan (choć nie wiadomo czy sam go obmyślił, czy też "ktoś" - np. Hurrem - mu go podpowiedział?). Ponoć sułtan miał uznać, iż dał słowo "żywemu", nie "martwemu", a na czym polegał haczyk tej intrygi? Otóż na tym, że Sulejman postanowił zgładzić Ibrahima we śnie, czyli wówczas, gdy - jak sądzono - dusza opuszcza ciało udając się w zakamarki sennego świata. Należało więc pobawić Ibrahima życia, gdy mocno spał, wówczas Sulejman nie złamałby danego słowa, gdyż dusza Ibrahima byłaby poza ciałem. 14 marca 1536 r. Sulejman zaprosił Ibrahima do swego pałacu na wieczorny posiłek (sahur), podczas którego rozpamiętywano dawne czasy, a sułtan sprawiał wrażenie zadowolonego i nawet uściskał swego wezyra. Poprosił go też, aby został w Seraju na noc, by jak dawniej spać w sąsiednich pokojach. Gdy Ibrahim udał się na spoczynek i zasnął, do jego komnaty weszli bezszelestni zabójcy, głuchoniemi wykonawcy sułtańskich poleceń - kaci. Szybko owinęli powrozem szyję Ibrahima, który momentalnie musiał się przebudzić i nawet próbował z nimi walczyć (musiał któregoś skaleczyć, bo potem okazało się że ubranie Ibrahima i ściana wokół jego łóżka poplamiona była krwią). Taka walka jednak nie mogła trwać wiecznie, a Ibrahim był na straconej pozycji, próbując złapać oddech w starciu z pięcioma zawodowymi zabójcami. Sulejman zapewne przysłuchiwał się całemu wydarzeniu zza sąsiedniej komnaty (tak jak w 1801 r. carewicz Aleksander, zaangażowany w spisek na życie swego ojca - cara Pawła I), czekając zakończenia tej okrutnej procedury. Ostatecznie Ibrahim został zaduszony, a jego ciało - zgodnie ze zwyczajem - wyrzucono przed drzwi Seraju. Był już ranek - 15 marca 1536 r. Tego dnia wszystko się skończyło. Skończył się stary Sulejman, ten, który ufał ludziom, który miał przyjaciela i który wierzył w miłość bliskich mu osób. Ten Sulejman zginął wraz z Ibrahimem w jego komnacie, a na to miejsce narodził się nowy Sulejman - podejrzliwy i nieufny, wietrzący spiski i do końca swego życia nie ufający już nikomu innemu, no, może poza Hurrem, swą córką Mihrimah i najmłodszym, kalekim synem Dzihangirem (ze względu na swój widoczny garb i fizyczną niesprawność, jako jedyny był poza wszelkimi podejrzeniami ojca, dlatego też musiał być najbardziej kochany ze wszystkich synów). Tak więc w owym marcowym dniu w Seraju coś się skończyło, a jednocześnie narodziło się coś nowego. Coś, co wkrótce z obawy przed utratą władzy pozbawi życia dwóch swoich synów. To nowe "coś", to sułtan Sulejman - postrach Europy.    




CDN.
 

piątek, 28 stycznia 2022

ZABAWNE SCENY Z POLSKICH FILMÓW - Cz. XXI

KILKA ZABAWNYCH SCEN Z

POLSKICH FILMÓW I SERIALI

 
OSTATNIO BYŁ "ŚWIAT WEDŁUG KIEPSKICH", ZATEM TERAZ ZAPRASZAM NA INNY ULUBIONY PRZEZE MNIE SERIAL KOMEDIOWY (CHOĆ DZIŚ JUŻ NIECO STARY), 
A MIANOWICIE:
 
 
"MIODOWE LATA"
 
 
 

 
 
 Serial ten był emitowany w latach 1998-2003 (i w tamtym okresie był jednym z najpopularniejszych polskich seriali komediowych), a został oparty na amerykańskim serialu z lat 50-tych pt.: "The Honeymooners", jednak bezwzględnie polska wersja miażdżąco pobiła amerykański oryginał, a to głównie za sprawą dobrej obsady aktorskiej. Serial ten opowiada o przygodach dwójki przyjaciół - warszawskiego tramwajarza - Karola Krawczyka (w tej roli niesamowity Cezary Żak), oraz pracownika warszawskich wodociągów - Tadeusza Norka (grany przez Artura Barcisia). Obaj panowie są żonaci od wielu lat, choć nie mają dzieci. Żoną Karola Krawczyka jest Alina (w tej roli do 93 odcinka występowała Agnieszka Pilaszewska, zaś od 96 odcinka już prawdziwa żona Cezarego Żaka - Katarzyna Żak), zaś małżonką Tadeusza Norka jest Danuta (Dorota Chotecka). Głównym scenariuszem prawie każdego z odcinków, jest szybkie zarobienie dużych pieniędzy przez Karola Krawczyka, który wciąga do współpracy swego przyjaciela (działa on mu jednak na nerwy, dlatego też Karol dość często krzyczy na Tadka, albo też sugeruje, że nie jest on zbyt mądry). Karol nie znosi również matki Aliny a swojej teściowej - Zofii Rudnik (granej przez Martę Lipińską), która zawsze sugeruje córce że powinna lepiej wyjść za mąż. Czasem też odwiedza Krawczyków sąsiad - Roman Kurski (Waldemar Obłoza) który jest recydywistą i złodziejem (w jednym z odcinków, gdy panowie zakładali własną partię, Kurski też się do niej dopisał, twierdząc że jak wygrają wybory to będzie miał immunitet, a wtedy to nawet w biały dzień może iść na włam 😅), oraz - sporadycznie - koledzy Karola i "super-sierżant, król wszystkich sierżantów elitarnych jednostek desantowych" - gdzie obaj panowie należą - Zdobysław Kawałek (grany przez Leona Niemczyka). W 2004 r. powstała kontynuacja tego serialu pt.: "Całkiem nowe lata miodowe", ale nie zyskała już większej popularności i po siedemnastu odcinkach przestano kręcić dalsze części. Zatem zapraszam do obejrzenia wybranych fragmentów tego serialu.
 
 
 
SĄSIAD - ROMAN KURSKI
 
 

 
 
KAROL - KIBIC
 
 
2:25 - "JAK WYGLĄDA KIBIC LEGII? JEST TO INTELIGENTNY, PRZYSTOJNY, WYSOKI BLONDYN O NIEBIESKICH OCZACH I SZLACHETNYM SPOJRZENIU - WYSTARCZY SPOJRZEĆ NA MNIE" 😄
 

 
 
 DUŻA FORSA
 
(KAROL W SWOIM SCHOWKU NA DROBNE, ZNAJDUJE PIENIĄDZE TEŚCIOWEJ I MYŚLI ŻE TO ON SAM TYLE ODŁOŻYŁ PRZEZ PARĘ LAT)
 
 
0:40 - "KAROL, SKĄD TY MASZ TYLE FORSY?"
 
"TO Z WYRZECZEŃ" 😅
 
1:05 - "I CO TERAZ ZROBISZ? ODDASZ TEŚCIOWEJ?"
 
"ZWARIOWAŁEŚ! MOJE PIENIĄDZE, MOJĄ KRWAWICĘ!" 😊
 
 

 
  
WIELKA FORSA 2
 
(KAROL ZNAJDUJE W TRAMWAJU PIENIĄDZE POCHODZĄCE Z PRZESTĘPSTWA I GDY NIKT NIE ZGŁASZA SIĘ PO WALIZKĘ Z PIENIĘDZMI, STAJE SIĘ ONA WŁASNOŚCIĄ KAROLA, KTÓRY KUPUJE WCIĄŻ NOWE RZECZY. NIE WIE JEDNAK, ŻE PIENIĄDZE SĄ FAŁSZYWE)
 
 
0:15 - "PIENIĄŻKI MAMUSIA WYWĘSZYŁA?" 😀
 
 

 
 
KŁÓTNIA TADEUSZA I KAROLA
 
 


 
0:10 - "PONIEWAŻ DOSTRZEGAM U PANÓW, GRANICZĄCĄ Z OBŁĘDEM NIECHĘĆ WZAJEMNĄ DO SIEBIE, DLA WASZEGO DOBRA NAKŁADAM NA WAS SANKCJE. DO NASTĘPNEJ ROZPRAWY NIE WOLNO SIĘ WAM ZBLIŻAĆ DO SIEBIE BLIŻEJ, NIŻ NA ODLEGŁOŚĆ 100 METRÓW. DOTYCZY TO RÓWNIEŻ MIEJSCA ZAMIESZKANIA, PORUSZANIA SIĘ PO MIEŚCIE I POZA MIASTEM, I KOŃCZĘ ROZPRAWĘ"
 
0:45 - "OSZALAŁA?!"
 
"TO JAKAŚ WARIATKA, MAMY SIĘ NIE ZBLIŻAĆ DO SIEBIE NA STO METRÓW. TO TRZEBA ZGŁOSIĆ DO JAKIEJŚ WYŻSZEJ INSTANCJI"
 
1: 00 - "WIESZ CO, WPADNIJ DO MNIE I COŚ NAPISZEMY, DOBRZE? CHODŹ TERAZ IDZIEMY NA BILARD... MOŻE-BY DO JAKIEGOŚ RZECZNIKA NAPISAĆ?"
 
1:25 - "NAJLEPIEJ DO RZECZNIKA PRAW DZIECKA" 😉 
 
 

 
 
NALEŚNIKI NIE PŁONĄ
 
 
"Z ŻYCZENIAMI OD NASZYCH LINII LOTNICZYCH"
 
"CZY TO NALEŚNIKI SUZETTE?"
 
1:10 - "KAROL, TO SĄ FRANCUSKIE NALEŚNIKI, ONE POWINNY PŁONĄĆ"
 
"NALEŚNIKI POWINNY PŁONĄĆ? TU W SZOKU JESTEŚ JESZCZE?" 😋
 
 

 
 
TELETURNIEJ
 
 

 
 
CHEERLEADERKI ŻONY
 
 
0:42 - "I CO, IDZIEMY NA MECZ?"
 
"WYKLUCZONE!" 😉
 



DEGENERACI


"MY MAMY BARDZO PORZĄDNYCH ZNAJOMYCH" 😅





KOMPILACJE
 
 
 
 

 
 

NIEWOLNICE - Cz. LX

CZYLI CZTERY HISTORIE

WSPÓŁCZESNYCH KOBIET

KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI

NIEWOLNICAMI

 
 

 
 

 HISTORIA TRZECIA

SARAH

NIEWOLNICA SEKSUALNA

Cz. VII

 
 
 
 
 
 
PROSTYTUTKA
 
 
 Reece otworzył drzwi z boku szklanej witryny. Weszłam do środka, za mną Sally. Żadna z nas się nie odzywała. Drzwi zatrzasnęły się za nami, a w zamku przekręcił się klucz. Była dziesiąta rano, a ja zaraz miałam się stać prostytutką. Tego ranka byłam jak ogłuszona. Przez całą noc nie udało mi się zasnąć na dłużej niż pięć minut. Z początku starałam się nie słyszeć odgłosów bicia, jakie znosiła Sally na łóżku za mną. Głuchych, odrażających uderzeń pięściami, które lądowały na miękkich częściach jej ciała - tych, które będą mniej widoczne dla klientów, przynajmniej do czasu, kiedy nie znajdą się za blisko, żeby się wycofać. Sally wzięła czarne bikini. Patrzyłam, jak powoli je wkłada. Ciało miała szczupłe, wręcz chłopięce. Dostrzegłam na nim ślady razów, jeszcze świeże po dwunastu godzinach. Bikini zgrabnie opięło jej biodra, ale góra była za duża, pomiędzy miseczką a ciałem zostało sporo miejsca. Kiedy się pochyliła, zauważyłam, że widać jej brodawki piersi. Zaciekawiło mnie, czy to ma jakiś cel. Może to kolejny trik, żeby zwabić klientów? Nie miałam czasu spytać. Skinęła na mnie i szorstkim głosem kazała mi włożyć bikini. Było zimne, wilgotne. W jednej chwili dostałam gęsiej skórki. Zrobiłam pierwszy nieśmiały krok w stronę własnego upadku. Sally otworzyła drzwi łączące mały pokój z tyłu z tym ze szklaną witryną i kazała mi wejść do środka. Sama weszła za mną i podeszła do szyby.
 
- Dobra, zaczynamy. Rozsuwam kotary i otwieram drzwi. Masz tu podejść i wypatrywać klientów. Jeśli ci ktoś wpadnie w oko, musisz go zwabić do środka. Wiesz już, jak to robić. Ja przyglądam się z tyłu. Dzisiaj John będzie chciał konkretnej kasy, a ja nie będę znosić kary za to, że mu za mało. Jasne? 
 
Wiedziałam, że nie mam wyjścia, nie jestem w stanie uciec przed tym, co mnie czeka. Pomyślałam, że może chociaż spróbuję to odsuwać w czasie tak długo, jak tylko się da.
 
- Jest dopiero dziesiąta. O tej godzinie raczej nie będzie klientów, co? Nie możemy sobie posiedzieć i pogadać? 
 
Ale nie zwróciła na mnie uwagi. Rozsunęła ciężkie zasłony, otworzyła szklane drzwi i wskazała miejsce, w którym miałam stanąć. Później usunęła się z pola widzenia. Wyglądałam na ulicę. Na zewnątrz było mnóstwo ludzi, mężczyzn i kobiet. Z przerażeniem uświadomiłam sobie, że są wśród nich tacy, którzy rozglądają się wśród dziewczyn na wystawach. O dziesiątej rano? Wyglądało na to, że usługi seksualne cieszą się tu powodzeniem w godzinach pracy, w każdym razie rano. Po pięciu minutach do moich drzwi podszedł mężczyzna. Nie zrobiłam nic, żeby go zwabić. Po jego minie widać było, że chce wejść do środka. Widziałam ten wyraz twarzy wiele razy - odrażające zwierzęce pożądanie i przypływ adrenaliny sprawiały, że jego oczy były zimne i świńskie. Bałam się, ale wiedziałam, co muszę robić. Otworzyłam drzwi i wpuściłam go do środka. Był pięćdziesięcioletnim Holendrem, ale szybko przeszedł na angielski, kiedy się zorientował, że go nie rozumiem. Wyglądał dość zwyczajnie, gdybym minęła go na ulicy w Gateshead, chyba nie zwróciłabym na niego uwagi. Ale tutaj wyciągał portfel i powiedział, że chce "wszystko". Wymamrotałam coś o dwustu guldenach, a on podał mi zwinięty plik banknotów. Miałam wrażenie, że mój umysł się na chwilę wyłączył, kiedy palcami gmerałam przy bikini. Wpatrywał się we mnie.
 
 


- A zasłony? Nie zaciągasz kotar? 
 
Wypadłam z transu i szybko odcięłam dopływ światła i widok z ulicy. Moje ciało działało tak, jakby sterował nim automatyczny pilot, kiedy mężczyzna podszedł do łóżka i zaczął się rozbierać. Dziwne, ale przez kilka minut starannie składał ubranie, które ułożył w równą kupkę na podłodze przy łóżku, a później odwrócił się do mnie. Znalazłam prezerwatywę i jakoś udało mi się mu ją założyć. No i nadszedł ten moment. Starałam się wymazać wspomnienie kilku kolejnych minut. Starałam się, ale mi się to nie udało. To, co robił, wyryło się tak głęboko, nieodwracalnie w miękkiej, wrażliwej tkance mojej pamięci, że nigdy w życiu nie zblaknie ani nie złagodnieje. Płakałam cały czas, ale jemu chyba się to podobało, bo robił to coraz ostrzej. Jak długo to trwało? Wydawało mi się, i nadal wydaje, kiedy ten film przewija się na nowo w mojej głowie, że całe godziny. Ale to niemożliwe. Pewnie nie zajęło więcej niż dziesięć, piętnaście minut. Kiedy było po wszystkim, kiedy zrobiłam z prezerwatywą to, co kazała mi Sally, wstał, starannie włożył na siebie ubranie i powiedział po prostu: "dzięki". I zniknął. Siedziałam na łóżku, przy zasłoniętych kotarach, w kompletnym szoku. Czułam niewysłowioną ulgę, że mam to za sobą, ale nie byłam w stanie zrozumieć, co tak naprawdę się przed chwilą stało. I dlaczego powiedział: "dzięki", jakbym wyświadczyła mu drobną przysługę, za którą można było się odwdzięczyć tym zwykłym, pustym słowem. Dzięki. Za co? Za to, że dałam ci się zgwałcić? Bo tak to właśnie było. Dziękuję? Nagle zaczęłam drżeć w nieopanowany sposób. Całym moim ciałem wstrząsały potężne dreszcze, miałam wrażenie, że spadam w ciemną, bezkresną przepaść. Już nie byłam Sarah Forsyth. Ta Sarah zakończyła życie, zaduszona przez nową kobietę, którą właśnie się stawałam - Sarah, która puszcza się za pieniądze. Sarah dziwkę. Sally weszła i próbowała mnie uścisnąć, pewnie chciała dodać mi otuchy. Uścisk zrozumienia. Ale nie mogłam znieść niczyjego dotyku. Skóra mnie piekła, czułam się niewiarygodnie brudna. Chciałam zedrzeć z siebie zanieczyszczoną, zdeprawowaną skórę do żywego, czystego ciała. Ale kiedy zaczęłam się drapać, Sally chwyciła mnie za ręce i mocno ścisnęła, a potem zmusiła, żebym się odwróciła i na nią spojrzała.
 
- Posłuchaj. Już po wszystkim. Pierwszy raz masz za sobą. Jest najgorszy, uwierz mi. Masz już z głowy, poradziłaś sobie. Następny będzie łatwiejszy.
 
Chciałam jej wierzyć. Tylko ona stała pomiędzy mną a mężczyznami z ulicy, którzy chcieli wykorzystać moje ciało dla własnej egoistycznej przyjemności. Nagle poczułam potrzebę, żeby jej zaufać. Żeby mnie przytuliła. Teraz wiem, że to klasyczny przykład psychologicznej reakcji na ekstremalną traumę. Tak zwany syndrom sztokholmski, kiedy ofiary czują się emocjonalnie związane ze swoimi oprawcami. Oczywiście, kłamała. Najgorsze wcale nie było za mną, skąd. A kolejny raz wcale nie był łatwiejszy. Następny też nie. Do obiadu obsłużyłam jeszcze dwóch mężczyzn. Każdy raz był tak samo trudny jak ten pierwszy. Za każdym razem płakałam cicho, kiedy mnie wykorzystywali, a oni robili to dalej, jakby było to normalne. Za każdym razem w milczeniu napierali na mnie nieustępliwie, aż znaleźli ulgę, której szukali. A potem rzucali przed wyjściem zdawkowe: "dziękuję". Zastanawiałam się, kim są ci mężczyźni. Skąd pochodzą? Czy mają żony, są w związkach? A może są samotni i zdesperowani? I jak zostali wychowani, skoro wydaje im się, że seks za pieniądze i narzucanie swojej osoby wyraźnie nieszczęśliwej i niechętnej nieznajomej nie jest niczym złym. Sally przez cały czas siedziała w małym pokoju obok żeby w razie czego mieć na mnie oko, jak powiedziała. I cały czas wciągała kreski koki, a potem paliła wielkie, ostro zakończone jointy. Sprawiała wrażenie mocno naćpanej i zastanawiałam się, jaki miałabym z niej pożytek, gdybym rzeczywiście znalazła się w tarapatach. Ku mojemu zaskoczeniu poczułam, że jestem głodna. Spojrzałam na zegarek, była czternasta. Nie jadłam śniadania, poczułam, że mój żołądek potrzebuje czegoś, czegokolwiek, żeby moje ciało mogło dalej funkcjonować. Spytałam Sally o obiad, a ona posłała mi takie spojrzenie, jakby chciała spytać: "Chyba pomyliłaś miejsca?" - To nie praca biurowa, Sarah. Nie ma przerwy na lunch. Nie możemy sobie wyskoczyć, żeby coś zjeść ani zajrzeć do sklepu. Pracujemy całą zmianę, bez przerwy. Pogrzebała w torebce i podała mi coś, co wyglądało na garść różnokolorowych pigułek. Widziałam, ile narkotyków brała i bałam się najgorszego. Odskoczyłam od jej wyciągniętej dłoni.
 
- Częstuj się. To m&m’sy, nie żadne pieprzone piguły. Na inny lunch nie masz co liczyć. 
 
Słowo lunch wymówiła z takim sarkazmem, że wybuchnęłam histerycznym śmiechem. Spojrzała na mnie i też zaczęła się śmiać. Nagle uderzyła mnie rzeczywistość i śmiech zamienił się w szloch. Padłyśmy sobie w ramiona i płakałyśmy. Ale m&m’sy zjadłyśmy. Sally zgodziła się obsłużyć kilku następnych klientów. Zamieniłyśmy się miejscami i teraz ja siedziałam w pokoju obok, żeby mieć na nią oko. Pokój był przesiąknięty papierosowym dymem. Paliła bez przerwy przez cały ranek i powietrze było ciężkie od zapachu nikotyny. Paliłam od dziecka i byłam uzależniona od tytoniu, ale nawet mnie brakowało tlenu w tej ciężkiej, duszącej atmosferze. Chciałam otworzyć drzwi, żeby wpuścić trochę świeżego powietrza i odrobinę bladego słonecznego światła, które sączyło się do brudnego pokoju. Ale, oczywiście, nie mogłam. Reece zamknął nas na klucz i nie sądziłam, żeby Sally go miała. Popołudnie mijało, a ja złapałam się na tym, że sięgam do jej paczki papierosów, których najwyraźniej miała spory zapas - i odpalam jeden od drugiego. Jesteś w tym niecały dzień, powiedziałam sobie, a już zaczynasz powielać stereotyp, który pokazują w telewizji - tania dziwka, paląca jak opętana. Postanowiłam sobie, że zwolnię, że pomiędzy jednym a drugim papierosem odczekam co najmniej pół godziny. Ale nie dałam rady. Szybko dały znać o sobie nuda i depresja. Po niedługiej chwili znowu odpalałam nowego papierosa od tlącego się niedopałka poprzedniego. Palenie wydawało się jedynym sposobem odmierzania czasu, który upływał w tym ponurym, obskurnym małym świecie. Sally załatwiła dwóch klientów - było to leniwe popołudnie, jak powiedziała - a potem oznajmiła mi, że teraz znowu moja kolej. Zmusiłam się, żeby wejść do pokoju, stanęłam przy samej szybie i wyglądałam na ulicę. Ludzie odwzajemniali spojrzenia. Co sobie myśleli na mój widok? Co przemykało im przez myśl, kiedy widzieli przestraszoną drobną kobietę, a właściwie dziecko, w przebraniu dorosłego, siłą wepchnięte w świat dorosłych? Wkrótce popołudniowy interes znowu się rozkręcił, a z nastaniem wieczoru ruszył pełną parą. Miałam wrażenie, że przy mojej witrynie pojawia się klient za klientem. W przygnębiającej liczbie chcieli wejść do środka. W pewnej chwili dwóch mężczyzn kłóciło się nawet o to, który z nich był pierwszy. Z tego, co widziałam, prostytutki w innych witrynach na tej ulicy nie cieszyły się takim wzięciem. Mężczyźni przechadzali się w tę i z powrotem, porównywali i wracali popatrzeć na mnie. Miałam wrażenie, że jestem manekinem w jakimś dziwnym sklepie z ubraniami i że potencjalni klienci podziwiają stroje, które prezentuję i porównują je z kreacjami innych projektantów na innych manekinach. Tyle że nie był to butik, a my nie miałyśmy na sobie ciuchów prosto od dyktatorów mody. Nie miałyśmy na sobie prawie nic. To był sklep mięsny - wystawa rzeźnika - a dziewczyny w oknach udawały części tuszy. Jednak nie tłumaczyło to, dlaczego moja witryna przyciągała taką uwagę. Podczas jednej z niewielu przerw spytałam Sally, dlaczego stałyśmy się tak popularne.
 
 

 
- To nie my, Sarah, tylko ty. Z dwóch powodów. Po pierwsze, jesteś nowa. Wielu klientów często przychodzi do Dzielnicy Czerwonych Latarni, bywają tu kilka razy w tygodniu. Czasami kupują, czasami nie, ale rzeczą, która przyciąga ich zawsze, jest nowa dziewczyna. "Świeże mięso", jak to tu nazywamy. Po drugie, twój wygląd. Ile masz lat? Dziewiętnaście? Nie wyglądasz na więcej niż czternaście, przyciągasz facetów, którzy lubią młody i świeży towar. To ma tu prawdziwe wzięcie, jesteś dla nich bezpiecznym sposobem na zaspokojenie fantazji o pieprzeniu małej dziewczynki. 
 
Jakby na potwierdzenie jej słów, następnym klientem był mężczyzna w średnim wieku, Niemiec, sądząc po silnym akcencie. Pieprząc mnie, powtarzał:
 
- No i kto jest małą córeczką tatusia? 
 
Czy miał pojęcie, jaką krzywdę wyrządzały mi te słowa? Jakie wspomnienia przywoływały? Mojego ojca, który molestował mnie, odkąd skończyłam trzy lata. Oczywiście, że nie wiedział. Ale powinien był. Powinien był zadać sobie pytanie, co ta młoda dziewczyna tu robi? Czemu pieprzy się ze mną za pieniądze? Co przydarzyło jej się w życiu, że się znalazła w takim położeniu? Bo gdyby się zastanowił, może by zgadł? Może domyśliłby się, że tak naprawdę wykorzystuje dziewczynę, która była molestowana seksualnie przez całe życie. Ale jego to nie obchodziło, nie spytał. Skupiał się jedynie na tym, żeby wpychać we mnie swój penis i pieprzyć mnie. Zatapiał się w świecie fantazji o kazirodczym gwałcie dziecka. Kiedy wyszedł, pochyliłam się nad małą umywalką i zwymiotowałam. Czułam smak gorzkiej żółci, przyglądając się na pół strawionym kolorowym m&m’som wirującym w zlewie i wpadającym do odpływu. Sally stanęła za mną i ostrożnie dotknęła mojego ramienia. Wyjęła jointa, bez słowa pokazała, że tego właśnie mi trzeba. Wzięłam z jej palców niewielki papierek w kształcie rożka, uniosłam do ust i zaciągnęłam się mocno dymem o słodkawym smaku. Zaczęłam kaszleć i dusić się, oczy zaszły mi mgłą, chociaż nie spuszczałam ich z Sally. Mimo to wciągnęłam dym głęboko do płuc. Chciałam, żeby mnie otumanił, owinął mnie, mój skatowany umysł i obolałe ciało wielkim, wygodnym kocem poczucia ulgi. Czułam, jak dym przedziera się w dół gardła, czułam mdły smak na języku, aż w końcu fala oszołomienia dotarła do mojego umysłu. Poddałam się - chętnie i z wdzięcznością - jej ogłuszającemu działaniu. I w tej chwili przepadłam. Do końca zmiany obsłużyłam dziesięciu klientów, a Sally czterech. Stos zużytych prezerwatyw i chusteczek sięgał do samej krawędzi kosza, a na Reece’a czekał plik ponad dwóch tysięcy guldenów. Wypaliłam też kolejnych pięć jointów, radośnie witając potężne fale środka znieczulającego, który zalewał mnie z każdym zaciągnięciem. Sally wyjaśniła, że to hasz - haszysz, żywica konopi indyjskich - i chociaż jest o wiele razy mocniejszy niż joint, za którego w Anglii można wylądować w więzieniu, tu, w Amsterdamie, jest sprzedawany całkiem jawnie.
 
- Kupuje się je u facetów, którzy prowadzą kawiarnie, te z narkotykami, wiesz? Chyba słyszałaś o kawiarniach? 
 
Skinęłam niemrawo. Czytałam o nich w przewodnikach, które pochłaniałam, kiedy Amsterdam był dla mnie miejscem marzeń, a nie koszmarów. Wtedy się uśmiechałam, przeglądając zabawne opisy amsterdamskich kafejek sprzedających haszysz. Poza tym każdy chyba o nich słyszał i wiedział, że w rzeczywistości jest to mądry, długoterminowy eksperyment, skazany na sukces. W gazetach w moim kraju co chwilę pojawiały się wychwalające je artykuły, które opisywały, jak to kafejki rozwiązały problem twardych narkotyków, który wymykał się w Holandii spod kontroli. Sally wyjaśniła, że mogę o tym zapomnieć.
 
- Nic nie wiesz o kawiarniach. Nie znasz prawdy. Nie wiesz, co się tam naprawdę dzieje. Wcześniej czy później się przekonasz. Ale na dzisiaj wystarczy. To twój pierwszy dzień, nieźle sobie poradziłaś. Jutro nie będzie tak źle. Teraz już jesteś profesjonalistką. Prosty, jak nas tu nazywają. 
 
Mówiła to tak, jakbym miała z czego być dumna. Jakbym zrobiła coś wielkiego. Czułam się prawie tak, jakbym miała zostać odznaczona jakąś surrealistyczną odznaką skauta. Dobra robota, Sarah Forsyth, naprawdę zasłużyłaś na odznakę za pieprzenie się z facetami za pieniądze. Zostajesz przyjęta do zastępu Prosty. Ale mimo oparów haszyszu wiedziałam, że nie zrobiłam niczego dobrego. Pozwoliłam się seksualnie wykorzystać, dziesięć razy, mężczyznom, których zupełnie nie obchodziło, jaki ból mi sprawiają. I po raz pierwszy spróbowałam narkotyków. Nie zasłużyłam na żadną odznakę. Nie zrobiłam nic, żeby ktokolwiek mógł być ze mnie dumny. Wiedziałam, kim jest Sarah Forsyth. I kim będzie od tej pory - tanią dziwką. Prosty. Nie było już Sarah Forsyth, wykwalifikowanej opiekunki z Gateshead. To była stara Sarah. Ta nowa, która żyła, a raczej egzystowała, w Amsterdamie, znacznie się od niej różniła. Była prostytutką.
 
 
 

  
 CDN.
 

środa, 26 stycznia 2022

"JESTEM KRÓLEM WASZYM PRAWDZIWYM, A NIE MALOWANYM..." - Cz. XII

CZYLI, JAK TO W POLSCE

NARÓD WYBIERAŁ SWOICH KRÓLÓW?

 



 

DRUGA ELEKCJA

1575 r.

Cz. I



 
BEZKRÓLEWIE
CZYLI SEJMY, SEJMIKI, ZAJAZDY I NAJAZDY



 Działo się w Rzeczypospolitej w owym roku 1575 i nie tylko najazd tatarski był wówczas sporym ku temu utrapieniem. Na przykład już z końcem poprzedniego roku znany awanturnik, wojewoda sieradzki - Olbracht Łaski zbrojnie najechał i zajął Lanckoronę wraz z tamtejszym królewskim zamkiem (Olbracht Łaski był miłośnikiem przygód i swobodnego życia, na równi uprawiał wojaczkę jak i przyjemności alkowy. Sam będąc bogatym magnatem oraz senatorem, jednocześnie starał się pozyskiwać sympatię ludu, szczególnie zaś chłopów - których zwalniał z pańszczyzny, a oni go za to wielbili niczym swego własnego "chłopskiego króla"; oczywiście owe zwolnienie z pańszczyzny było tylko tymczasowe, ale i tak przysparzało mu zwolenników wśród kmieci. W swoich dobrach urządził też prywatny harem ze ściąganych tam mieszczek i chłopek które stroił w piękne suknie i oddawał się z nimi najróżniejszym przyjemnościom. W 1564 r. poślubił starszą od siebie o dwadzieścia lat - Beatę Ostrogską z Kościeleckich i zaraz po ślubie zmusił swą małżonkę, aby przepisała na niego cały swój majątek, a potem wywiózł ją do swego zamku w Kieżmarku, gdzie ją zamknął i trzymał pod kluczem przez... dwanaście kolejnych lat. Beata żyła tam w wielkiej biedzie i to do tego stopnia, że ona i jej damy chodziły w podartych sukniach, a ją nie było nawet stać na atrament, aby napisać list w swojej sprawie. W każdym razie nie dawała za wygraną i sadzą przemieszaną z wodą pisywała listy z prośbą o wsparcie do Henryka Walezego i do cesarza Maksymiliana Habsburga. W tym samym czasie zaś Olbracht swoje kochanki stroił w piękne suknie i nawet wziął kolejny ślub (ok. 1571/72 r.) z Francuzką - Sabiną de Sauve. Beata Kościelecka pozostała więźniem zamku w Kieżmarku aż do 1576 r. po czym została przeniesiona do Koszyc, gdzie zmarła w tym samym roku w wieku ok. 60 lat). Z Lanckorony Olbracht Łaski szykował się nawet do ataku na Kraków, ale ostatecznie zdał sobie sprawę że atak taki był zbyt nieprawdopodobny, aby można go było przeprowadzić siłami jednego tylko magnata. Na wiosnę 1575 r. wojewoda krakowski - Piotr Zborowski zwołał pospolite ruszenie w calu odbicia Lanckorony, ale krótkie oblężenie zamku nic nie dało i szlachta rozeszła się do domów - Lanckorona pozostała więc w rękach Łaskiego, aż do lata 1576 r. gdy królem został już Stefan Batory.

Bezkrólewie napełniało odwagą wielu śmiałków, którzy w innej sytuacji nie odważyliby się uprawiać swego warcholstwa. Strzelano więc do siebie po karczmach, pojedynkowano się na szable, najeżdżano i zajmowano sobie włości. Na własnej skórze doświadczył tego sam Jan Dymitr Solikowski - kanonik włocławski, legat papieski i sekretarz króla Zygmunta II Augusta, do którego to strzelano w Warszawie, w karczmie o nazwie "W blasku pochodni"; Solikowski nie odniósł jednak wówczas żadnych ran. W Krakowie doszło zaś do starć katolickich i protestanckich studentów z Uniwersytetu Jagiellońskiego, w wyniku którego zburzono Brug - czyli kalwińską świątynię stojącą na Rynku Świętojańskim, zaś dowodzący strażą miejską podwojewodzi - Zygmunt Palczowski musiał nawet uciekać z miasta, nie będąc w stanie rozdzielić i spacyfikować skonfliktowanych stron. Starosta bełski - Jan Zamoyski zajechał zaś starostwo knyszyńskie, należące do Stefana Bielawskiego (który przebywał wówczas w Krakowie). Ponoć Zamoyski ze strzelbą w ręku wypędził z Knyszyna żonę oraz dwoje małych dzieci Bielawskiego, za co ten potem domagał się sprawiedliwości przed Senatem, ale poza współczuciem obecnych tam senatorów, Knyszyna już nie odzyskał. Do tego doszły jeszcze inne kłopoty wewnętrzne, jak choćby wzrastająca nieufność Litwinów wobec Koroniarzy po nieudanym i bezproduktywnym zjeździe w Stężycy (12 maja - 8 czerwca 1575 r.), a w Wielkopolsce dały się odczuć spore braki soli (którą trzeba było sprowadzać aż z Saksonii po znacznie wyższych cenach). Na to wszystko nachodziły jeszcze znaki szczególne jakie się wówczas objawiały, i na przykład w Poznaniu ukazać się miały na niebie jakieś powietrzne wojska, które tam się ze sobą potykały, a potem serca mieszkańców zatrwożył wielki obóz na niebie, który rozłożony był ku Wschodowi. Nikt nie wiedział co o tym wszystkim myśleć, ale wielu głosiło, że oto nadchodzą ciężkie czasy dla Rzeczpospolitej i przepowiadano nadejście najgorszych i najstraszniejszych katastrof w pozbawionym majestatu królewskiego kraju.




W Stężycy, w ostatnim dniu zamknięcia zjazdu (8 czerwca), uchwalono jeszcze zwołanie sejmików poszczególnych ziem na 11 lipca, sejmików generalnych na 24 sierpnia, oraz elekcji nowego króla na 17 października (oczywiście założenia te miały jeszcze zostać zatwierdzone przez sejmiki). Tu jednak znów powstał konflikt z Senatem, bowiem senatorowie uznali zwołanie sejmików za nielegalne i nie zamierzali brać w nich udziału. Konflikt ten starano się załagodzić, ale przed wyznaczonym terminem zjazdu nie udało się tego dokonać (jedyne co osiągnięto, to wysłanie usprawiedliwień, tłumaczących nieobecność pewnej części senatorów). 11 lipca sejmiki zostały otwarte w Proszowicach (szlachta województwa krakowskiego), w Środzie (szlachta województw: poznańskiego i kaliskiego), w Warszawie (szlachta województwa mazowieckiego) i w Sądowej Wiszni (szlachta województwa ruskiego), odbyły się one jednak bez udziału senatorów. W Proszowicach zatwierdzono bezkrólewie i ogłoszono je oficjalnie na Rynku Głównym w Krakowie - 15 lipca 1575 r., po czym uznano sejmiki generalne i elekcje w wyznaczonym terminie. W Środzie zaś również uznano bezkrólewie, lecz już nie zaakceptowano zwołania sejmiku generalnego na 24 sierpnia i elekcji nowego króla na 17 października; postanowiono za to zwołać sejmik generalny na 18 sierpnia. W Warszawie również uznano bezkrólewie, lecz tamtejsza szlachta zadeklarowała, iż nie godzi się na "przemoc" narzucającą im postanowienia zjazdowe, lecz mimo to zadeklarowano zwołanie sejmiku generalnego na 24 sierpnia. W Sądowej Wiszni także uznano stężyckie postanowienia odnośnie bezkrólewia, ale sejmik generalny wyznaczono na 16 sierpnia i dopiero tam oficjalnie miano ogłosić bezkrólewie. Tak też się stało. Sejmik generalny w Sądowej Wiszni zwołany na 16 sierpnia zajął się - oprócz uznania bezkrólewia - problemem zabezpieczenia południowej granicy przed spodziewanym atakiem Tatarów. Ten z Poznańskiego zwołany do Środy (18 sierpnia) zajął się tylko potwierdzeniem wcześniejszych uchwał (zresztą bardzo mało szlachty nań zjechało). Sejmik Generalny ziemi mazowieckiej, zwołany na 24 sierpnia do Koła też nie wart jest opisu i dopiero sejmik generalny ziemi małopolskiej w Korczynie (24 sierpnia) wart jest większej uwagi. Zjechało nań sporo szlachty i trochę senatorów i po zatwierdzeniu wcześniejszych postanowień odnośnie bezkrólewia, zajęto się sprawami sądownictwa (szczególnie kwestii banicji), obrony (zabezpieczono Zamek na Wawelu i Zamek w Nowym Sączu oddziałem po stu zbrojnych), oraz starano się porozumieć z innymi sejmikami (np. wysłano posłów na sejmik do Środy, sądząc że ten odbywa się równolegle. Jakież było więc zdziwienie posłów: starosty kazimierskiego - Mikołaja Firleja i starosty krzepickiego - Marcina Wolskiego, gdy nikogo tam nie zastali). Podjęto też decyzję o zwołaniu sejmu konwokacyjnego na 17 października ponownie pod Stężycę, ale wcześniej prymas - Jakub Uchański wyznaczył konwokację na 3 października, co doprowadziło do ponownego, choć krótkotrwałego konfliktu. Ostatecznie uznano jednak decyzję prymasa, ale Małopolanie postanowili nie zwoływać sejmików przedzjazdowych, wyznaczonych przez Uchańskiego na 5 września. Odbyły się one tylko na Mazowszu i w Wielkopolsce, gdzie wybrano posłów na konwokacje (z Małopolski pojechało zaś tylko dwóch posłów - Firlej i Wolski) i choć zwoływano jeszcze sejmik generalny ziemi małopolskiej - 15 września, o konwokacji już nie wspominano.

Na Litwie - pomimo buńczucznych głosów o potrzebie zerwania Unii z Koroną - na zjeździe wileńskim z sierpnia 1575 r. postanowiono wspólnie wybrać nowego króla. Na 14 września zwołano do Wilna sejmiki przedelekcyjne, a 25 września w Wilnie odbył się generalny zjazd szlachty całego Wielkiego Księstwa Litewskiego, na którym domagano się od prymasa Uchańskiego poniechania konwokacji i od razu przejścia do elekcji nowego władcy (list ten dotarł jednak do Warszawy już po zakończeniu sejmu konwokacyjnego). Litwini tak butni po Stężycy, teraz nie podnosili już żadnych zarzutów i nie nawoływali do zerwania Unii, a powodem tego stanu rzeczy było wznowienie wojny z Moskwą cara Iwana IV Groźnego. Już w styczniu 1575 r. (po wcześniejszym zdobyciu na Szwedach twierdzy Biały Kamień w Inflantach - 1572/73 - gdzie zginął ulubieniec cara Maluta Skuratow, za co wzięci do niewoli żołnierze szwedzcy zostali żywcem spaleni) Iwan skierował się na inflanckie posiadłości Rzeczpospolitej. Już 8 marca 1575 r. starosta żmudzki i królewski administrator Inflant - Jan Chodkiewicz donosił w swym liście o spustoszeniu przez Moskali ziem wokół Bortniku, Nelmatu, Lemzalu i Parnawy. Sama ta ostatnia wielka twierdza zachodnich Inflant i port morski, mogący stanowić dogodne miejsce pod ewentualny desant - padła 9 lipca. Tym samym, prócz Narwy (zdobyta w 1558 r.), Dorpatu (1558 r.), Felina (1560 r.) i Połocka (1563 r.), Parnawę również znalazła się pod moskiewską władzą (od razu też car Iwan nakazał przesiedlić większość jej mieszkańców do Rosji, co było typowym działaniem Moskali po zdobyciu większych miast). Celem Iwana było zdobycie całych Inflant i stworzenie moskiewskiej floty, poprzez porty w Narwie, Parnawie, Rewlu i Rydze. Do tej pory zdobył on dwa spośród tych czterech portów (Rewel kontrolowała Szwecja, a Rygę polsko-litewska Rzeczpospolita, choć realnie miasto cieszyło się sporą autonomią wewnętrzną, nadaną mu przez króla Zygmunta II Augusta w 1561 r.). W tej sytuacji Litwini zdawali sobie doskonale sprawę, że nie są w stanie samemu stawić opór potędze sił moskiewskich, bez pomocy Polaków z Korony. Co prawda Jan Chodkiewicz przeprowadził kontrofensywę jesienią 1575 r., ale oprócz odbicia niewielkiego zamku Rujen, niewiele tam wówczas zdziałał. Na Polaków nie było co jednak liczyć, jako że zajęci sejmikami, sejmami i wyborem nowego króla, zupełnie nie zaprzątali sobie głowy zabezpieczeniem granicy moskiewskiej, pozostawiając tę kwestię w rękach Litwinów, którzy nie byli w stanie sami sobie z tym poradzić. Ale co tu mówić o dalekiej, wschodniej granicy, skoro Koroniarze nie byli wówczas w stanie zabezpieczyć się też od południa, przed atakami Tatarów i wypadami innych rabusiów (np. Węgrów). Całe szczęście dla Litwy, car Iwan postanowił w kolejnym (1576) roku, skierować się przeciw Szwedom w Estonii, pozwalając jeszcze przez chwilę odetchnąć polsko-litewskim Inflantom.




A tymczasem, jeszcze przed wyznaczonym terminem zjazdu konwokacyjnego, na Rzeczpospolitą spadł druzgocący najazd tatarski (wrzesień 1575 r.). 15 000 Ordyńców chana - Dewlet I Gireja (choć on osobiście w wyprawie nie uczestniczył) przekroczyło Dniepr nieopodal Kijowa i rozpoczęło krwawe plądrowanie Wołynia. Wojewodowie: kijowski - Wasyl Konstanty Ostrogski, podolski - Mikołaj Mielecki, sandomierski - Jan Kostka oraz kasztelan kamieniecki - Hieronim Sieniawski - rozpuścili wici, zwołując szlachtę na pospolite ruszenie pod Konstantynów. Szlachta zbierała się opornie, ale gdy tatarski czambuł pojawił się pod Konstantynowem, wpadł w pułapkę zastawioną przez wojewodów i został do nogi wycięty (ci spośród Ordyńców, którzy uniknęli masakry, potopili się w okolicznych rzekach). Po tym zwycięstwie uznano, że sprawa załatwiona i szlachta rozeszła się do swych domów. Lecz wkrótce dotarły meldunki że to nie koniec, że nowa, potężna Orda tatarska, licząca 100 000 wojowników (tak naprawdę było ich znacznie mniej, jakieś 50 do 70 000) widziana była pod Białą Cerkwią, a siły te prowadziło siedmiu synów chana: Ali, Kazi, Alip, Sat-Girej, Solmit-Girej, Sechoz i Bakaj. Chan (jak każdy pirat, a Tatarzy byli piratami lądowymi) postanowił wykorzystać bezkrólewie panujące w Rzeczypospolitej, aby najechać kraj i go złupić, a jednocześnie wymusić też jakieś inne "upominki". 3 października Ordyńcy założyli kosz pod Tarnopolem i rozpuścili swe zagony, dochodząc aż pod Lwów. W tym czasie zaś nie było obsadzonego urzędu hetmana (hetman wielki koronny - Jerzy Jazłowiecki zmarł 8 marca 1575 r., a w hetmanacie polnym też panował wakat), nie było więc wodza. Nie było też króla - który był wodzem naczelnym, zatem nim zapadły jakieś konkretne decyzje, Tatarzy błyskawicznie spustoszyli Wołyń, Podole i Ruś, porywając ze sobą 44 340 mężczyzn, kobiet i dzieci, 40 000 koni, 500 000 bydła i prawie dwa razy tyle owiec, po czym już 6 października zwinęli kosz i nocą - minąwszy twierdzę w Kamieńcu Podolskim - przeszli przez Dniestr do Mołdawii. Szlachta znów się zbierała, ale choć tym razem mobilizacja przebiegła szybko i pędzono co koń wyskoczy, to jednak działania poszczególnych ziem były nieskoordynowane i niespójne. Szlachta z województwa bełskiego (na czele z Janem Zamoyskim) podążała do Zbaraża, licząc że po drodze przyłączą się inni, ale napotykano tylko spalone wioski i trupy pozbawione głów, lub konających tam ludzi. Dopiero w Satanowie natknęli się na wojewodów idących z Sandomierszczyzny i Kijowszczyzny, a w Kamieńcu dowiedzieli się że Tatarzy już przeszli graniczną rzekę wraz z całym jasyrem.

Wieść o tej upokarzającej klęsce bardzo szybko obiegła cały kraj wywołując piorunujące wrażenie. W Krakowie i w Poznaniu zaczęto obawiać się nawet najazdu habsburskiego (którzy jakoby mieli zbrojnie wymusić swego kandydata do polskiego tronu). Nie dość na tym. W tym samym mniej więcej czasie, na Ruś wpadli Węgrzy (przedzierając się przez karpackie przełęcze), którzy zniszczyli dobra Krzysztofa Gnoińskiego, a jego samego uprowadzili (nic o tej sprawie nie wiadomo, być może był to jakiś zadawniony zatarg jakich wiele w tamtym czasie). Szlachcic ten zdołał jednak uciec i dotarłszy do swych domen, szykował się do najazdu na Siedmiogród (Transylwanię) i ukarania śmiercią owych napastników. Do ataku tego jednak nie doszło, gdyż wkrótce wśród kandydatów do polskiej korony, objawiła się osoba władcy Siedmiogrodu - Stefana Batorego z linii Samlyo. Batory od 25 maja 1571 r. był księciem Siedmiogrodu, wybranym przy poparciu padyszacha (jednak, co bardzo ważne - list sułtański z poparciem dla Batorego nie został odczytany przed, lecz dopiero po jego wyborze, gdyż węgierska szlachta Siedmiogrodu nie chciała, aby Batory panował jako lennik sułtana, a tak by było, gdyby pieczęć listu padyszacha została złamana przed wyborem Stefana Batorego. Oczywiście Siedmiogród był za słaby, aby mógł marzyć o niepodległości i zależność o Porty istniała oczywiście dalej [od 1541 r.], ale przynajmniej w sferze symbolicznej - tak istotnej dla ludzi żyjących w tamtych czasach - sułtańskie poparcie dla Batorego nabierało zupełnie innego znaczenia odczytane po jego wyborze. Kontrkandydatem Batorego do książęcego kołpaka, był kandydat wspierany przez Wiedeń - Kasper Bekiesz - lokalny magnat. Zaraz po swym wyborze napisał Batory list do cesarza Maksymiliana II Habsburga - któremu nie w smak było jego zwycięstwo - gdzie zwał się "wojewodą" Transylwanii (a taki tytuł był miły cesarzowi). Zresztą Batory potrafił pisywać wiernopoddańcze listy zarówno do Wiednia, jak i do Konstantynopola, jednemu obiecując zachowanie religii katolickiej w Siedmiogrodzie i tytułując się wojewodą zamiast księciem, drugiemu zaś deklarował stały haracz i niesprzyjanie Niemcom. Naprawdę zaś Batory dążył do jednego - uniezależnienia się zarówno od Habsburgów jak i od Turków i stworzenia dziedzicznej dynastii książąt Siedmiogrodu.




Listy Batorego z dzisiejszej perspektywy są prawdziwym majstersztykiem dyplomacji, bowiem w korespondencji z cesarzem zawsze pamiętał aby zapytać o zdanie "Święty Majestat" - jak tytułowali się cesarze z rodu Habsburgów - a w rzeczywistości i tak robił po swojemu; często podejmował decyzję, nim jeszcze napisał list z prośbą o radę. Gdy zaś dwór wiedeński przejrzał jego gierki i starał się wymusić na nim jakieś zobowiązania, ten twierdził, że bardzo by pragnął postąpić zgodnie z wolą Świętego Majestatu, jednak nie może, gdyż obawia się ataku Turków. Straszak turecki był dla Batorego doskonałą wymówką przy centralizowaniu i umacnianiu swej władzy w Siedmiogrodzie. Stefan Batory był mądrym władcą, którego ambicje i talenty wykraczały znacznie dalej poza ciasne granice małej Transylwanii, ale zdawał sobie jednocześnie sprawę z faktu, że w jego żyłach nie płynie królewska krew i tytuł księcia jest bez wątpienia szczytem jego marzeń. Batory był też człowiekiem, który przy nagradzaniu innych ludzi, lub obieraniu sobie współpracowników - kierował się przede wszystkim talentem, mądrością, wiedzą lub odwagą danej osoby, a nie tylko urodzeniem - jak to było wówczas na porządku dziennym. Na jego dworze w Alba Iulia (Gyulafehervar) znalazło się wielu wykształconych ludzi których on finansował (i to pomimo faktu że Siedmiogród nie był majętnym księstwem, Batory miał tylko 300 000 forintów rocznego dochodu, co stanowiło zaledwie jedną piątą dochodu cesarza, który przecież również nie należał do najzamożniejszych). Mimo to starał się sprowadzać do siebie ludzi wybitnych, choć ubogich (nie na wszystkich było go przecież stać). Jednym z nich był niejaki Jean-Michael Brut, zamieszkały w Lyonie pisarz i historyk (ponoć gdy otrzymał list od Batorego, zapraszającego go do Siedmiogrodu, nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, gdyż wcześniej Brut klepał biedę i ledwie stać go było na własne skromne utrzymanie. Brut od razu odpisał, nazywając Batorego w swym liście: "princeps illustrissime atque augustissime" - "najznamienitszym i najdostojniejszym księciem"). Batory zlecił Brutowi napisanie historii Siedmiogrodu (oczywiście wiadomo było że dzieło to miało głównie wychwalać ród Batorych, a szczególnie samego Stefana, jako "najznakomitszego i majestatycznego" władcę), a Jean-Michael Brut żył sobie wygodnie w Alba Iulia (znacznie lepiej niż w Lyonie), dlatego też na każdym kroku wychwalał swego sponsora i dobroczyńcę. Należy jednak dodać, że co prawda Batory w swoim państwie wspierał ludzi wykształconych i dbał o rozwój nauk, ale jednak wprowadził też cenzurę, zabronił drukowania pism i książek o treści religijnej bez jego zgody oraz zamknął drukarnię ariańską Heltaiego w Koloszwarze (gwoli ciekawości: pierwsza książka w języku węgierskim, wydrukowana została... w Krakowie w 1527 r. w drukarni Hieronima Wietora).

W październiku 1573 r. wybuchł otwarty konflikt pomiędzy Batorym a Kasprem Bekieszem (Batory w liście do austriackiego komendanta Szatmaru - Krzysztofa Teuffenbacha, nazwał go otwarcie "wrogiem ojczyzny" i twierdził, że już stracił do niego cierpliwość). Książę Siedmiogrodu wyruszył zbrojnie na Bekiesza, oblegając go w jego głównym zamku - w Fogaras i zdobył tę twierdzę. Bekiesz uciekł wówczas najpierw do Koszyc, a następnie do Wiednia, starając się przekonać cesarza do wystąpienia przeciwko Batoremu. Nie widząc jednak zdecydowania Maksymiliana, posłał też list do sułtana, obiecując mu zwiększenie daniny i oddanie kilku zamków. Batory - będąc równie dobrym dyplomatą co wodzem - wcześniej już posłał do Konstantynopola specjalne dary dla sułtana, deklarując że Bekiesz jest stronnikiem Niemców i wrogiem Porty. To ostatecznie przesądziło i wsparcia u Selima II Kasper Bekiesz nie zdobył. Ale z chwilą ucieczki z Polski Henryka Walezego i powstaniem (jeszcze nieśmiałej) kandydatury siedmiogrodzkiego władcy do polskiego tronu, zmieniło się też nastawienie Habsburgów do Batorego i oto cesarz Maksymilian - widząc że Stefan Batory staje się coraz bardziej niezależny a przez to może stanowić konkurencję dla habsburskiego kandydata do polskiej korony - postanowił wesprzeć Kaspra Bekiesza w jego próbie odzyskania Siedmiogrodu. Konflikt ponownie wybuchł więc na wiosnę 1575 r., a Bekesz - wsparty niemieckimi najemnikami, ruszył do Siedmiogrodu, kierując się na wschód, w stronę ziem należących do Szeklerów (chłopów węgierskich, mieszkających na granicy Siedmiogrodu), którzy mieli go wesprzeć. Nim jednak do tego doszło, 10 lipca 1575 r. koło Szentpal nad rzeką Maros drogę zastąpił mu ze swym wojskiem Stefan Batory. Bitwa zakończyła się całkowitym pogromem sił Bekiesza, lecz paradoksalnie nie było to tylko lokalne starcie dwóch pretendentów do władzy jakiegoś mało istotnego księstwa. Tak naprawdę nad Maroszą ostatecznie klęskę poniosła habsburska polityka podporządkowania sobie Siedmiogrodu, a Batorego ukazał się nagle jako zwycięski wódz, którego wówczas tak bardzo brakowało Rzeczypospolitej. Tak oto z księcia niewielkiego kraju, awansował Stefan Batory na kandydata do polskiej korony, i to na równi z innymi królami, którzy mieli ku temu znacznie większe prawa. Jednak najazd tatarski i wznowienie wojny przez Moskwę sprawiło, że Polacy i Litwini zapragnęli wybrać króla-wojownika, który poprowadziłby ich do nowych zwycięstw. Któż mógł się wówczas wydawać lepszym kandydatem do tej roli, jak właśnie ówczesny władca Siedmiogrodu. Zatem 4 października (z jednodniowym opóźnieniem) rozpoczął swe obrady sejm konwokacyjny w Stężycy, który miał być wstępem do elekcji nowego władcy.





CDN.