Łączna liczba wyświetleń

sobota, 29 kwietnia 2017

NIEWOLNICE - Cz.XXXVII

CZYLI CZTERY HISTORIE

WSPÓŁCZESNYCH KOBIET

KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI 

NIEWOLNICAMI


HISTORIA DRUGA

TEHMINA

NIEWOLNICA Z PAKISTANU

Cz. XVI




Niejaką nadzieję dawało mi zachowanie Mustafy w stosunku do dzieci. Początkowe ataki szału skierowane przeciwko Naseebie już się nie powtarzały i chociaż jego zachowanie wciąż było zmienne i nieprzewidywalne, występował teraz często w roli kochającego i czułego ojca. Kurczowo się tego złapałam. Wiedziałam też, że muszę zmienić się sama. Stałam się uległa i słaba, zupełnie jak jego poprzednie żony. Musiałam w jakiś sposób nauczyć się postępować z nim inaczej. Bóg wysłuchał mojej rozpaczliwej prośby i poczułam nagle, że nie ma już we mnie śladu poprzedniej bezradności. Byliśmy w kuchni i podgrzewałam na kuchence jedzenie dla dzieci, gdy Mustafa zaproponował, żebyśmy razem gdzieś wyszli. Nie mogłam brać ze sobą Alego, ponieważ było zimno, więc odmówiłam. Mustafa nalegał, ja się opierałam. Schwycił mnie wtedy za włosy i zakręcił mną w koło.
- Połamię ci wszystkie kości - użył swojej groźby. 
Złapałam z kuchenki garnek i rzuciłam w niego. Poparzony wrzątkiem zawył z bólu i przez chwilę stał jak słup soli. Potem podniósł rękę, żeby mi oddać. Pchnęłam go w pierś.
- Jeśli jeszcze raz podniesiesz na mnie rękę, wezmę nóż i cię zabiję! - wrzasnęłam.
Chociaż serce waliło mi jak szalone, w moim głosie była siła i zdecydowanie. Tym razem ja wypowiedziałam mu wojnę. Mustafa wycofał się.

Dałam mu maść na oparzenie. Rozsmarowując ją na ranie, rzucał groźbami, wydawał się jednak pokonany. "Czyżby to było aż takie łatwe?" - pomyślałam. Wykorzystałam swoją przewagę.
- Dość już zniosłam, Mustafa - powiedziałam. - Nie ma powodu, żebym miała znosić więcej. To jest związek dobrowolny, sami się nań zdecydowaliśmy. Nie jestem związana z tobą więzami krwi. Nie jestem twoją siostrą ani matką, jestem twoją żoną. Umówiliśmy się, że będziemy żyć razem. Mogę zerwać tę umowę, kiedy tylko będę chciała. Przyjmij to do wiadomości. Naucz się mnie szanować i doceniać, że z tobą żyję. Nie muszę wcale żyć jak w obozie koncentracyjnym. Albo się zmienisz i spowodujesz, że nasze życie stanie się coś warte, albo ja odchodzę.
Wypowiadając ostatnie słowa czułam narastający we mnie strach przed konsekwencjami, ale ukryłam to starannie. Nieujawnianie uczuć stało się teraz częścią mojej natury. Słuchał mnie uważnie, a następnie spróbował odzyskać utracony grunt.
- Jeśli jeszcze raz wspomnisz, że mnie porzucisz, nie będę się nad tobą litował - zagroził mi. - Nie będę tolerował takiej atmosfery w moim domu. Mam dorastające córki! Rozumiesz? Obleję ci twarz kwasem. Zrobię ci krzywdę i zabiorę ci dzieci! Mogę pozbawić cię twojej urody w jednej chwili, o tak! - pstryknął z wyniosłą miną palcami. 
Wyszedł z domu, a ja zajęłam się pracą i modliłam się po cichu, żeby Bóg bronił mnie przed gniewem potwora. 

Tej nocy znowu wyczuł, że pod wpływem ciemności straciłam częściowo odwagę. Miał rację, choć nie do końca. Zaczął od obelg słownych. Ubliżał najgorszymi słowami mojej matce, siostrom, a nawet babce. Obiektem jego ataków były niezmiennie kobiety. To dziwne, mężczyźni zawsze upodlają to, co zagraża ich poczuciu honoru. Gdy skończył, powiedziałam spokojnie:
- Nie pasuje do ciebie taki wulgarny język, Mustafa. Nie odpowiada twojej pozycji. Gdy tak mówisz, wychodzi z ciebie twoje pochodzenie. 
Uniósł się, żeby mnie uderzyć, ale powiedziałam do niego z pogardą:
- Nie wygłupiaj się, Mustafa. Dorośnij. Nie musisz mnie bić, porozmawiaj ze mną jak dorosły. Usiądź! 
Usiadł i przypatrywał mi się przez moment ze zdziwioną miną. Zaraz potem jednak wstał i nie mogąc opanować furii, gwałtownie się na mnie rzucił. Kopnęłam go obiema nogami w brzuch, aż zatoczył się i spadł z łóżka. Zaatakował mnie jeszcze raz, ale ja drapałam go i odpychałam od siebie tak silnie, jak tylko potrafiłam. Drapałam go po twarzy i ciągnęłam za włosy. Żadna kobieta nie ośmieliła się dotąd zrobić tego Mustafie Kharowi i widziałam, że planuje już następne uderzenie. Obrócił mnie i uderzył z tyłu. Prawym ramieniem zaczął gnieść mi tchawicę. Głęboko zatopiłam zęby w jego ciele. Zaskowyczał z bólu, uderzył mnie pięścią. Był silniejszy ode mnie, więc uzyskał przewagę i zaczął okładać mnie pięściami z coraz większą wściekłością, aż prawie straciłam przytomność i wystarczyłoby jeszcze kilka ciosów, aby mnie zabił. Wtedy, oddychając ciężko i wciąż przeklinając, przestał mnie bić. Patrzył, jak zataczając się, szłam w kierunku łóżka. Nie płakałam. Patrzyłam na niego ze skończoną pogardą i widziałam, że mój opór zdziwił go, a nawet przestraszył. Torturowałam go swoją obojętnością. Nie dąsałam się ani nie żądałam przeprosin. Próbował to robić, lecz odtrąciłam go od siebie. 
- Nie ma mowy, Mustafa - powiedziałam. 
Słowo "przepraszam" jest daleko niewystarczające, czyny je znacznie przewyższają. W przeszłości moje łzy, moje argumenty i moje błagania brzmiały jak pochwała jego wspaniałych aktów niewłaściwie ulokowanej męskości. Moje obecne opanowanie niepokoiło go, a moje milczenie odbierało mu pewność siebie.




Drugiego marca 1981 roku porywacze opanowali samolot pakistańskich linii lotniczych w Karaczi i kazali mu lecieć do Kabulu, stolicy Afganistanu. Żądali uwolnienia czterdziestu więźniów politycznych reżimu Zii i dla potwierdzenia swoich słów zastrzelili obecnego na pokładzie oficera i wyrzucili go na pas startowy. Mir Bhutto nie miał z tym zamachem nic wspólnego, ale wykorzystał okazję i oświadczył, że stała za nim organizacja Al-Zulfikar. Jechaliśmy z Mustafą samochodem, gdy usłyszeliśmy tę wiadomość przez radio. Ja byłam zachwycona, że ktoś w końcu podjął jakąś akcję, lecz Mustafa zawyrokował:
- To błąd. Teraz zacznie się polowanie na czarownice. 
Miał rację. Zia uległ naciskom i wypuścił więźniów politycznych, lecz gdy tylko pasażerowie porwanego samolotu zostali uwolnieni, posłał ich na koszt państwa do Mekki, żeby odbyli pielgrzymkę i umrę. Dopilnował, żeby na miejscu były ekipy telewizyjne, które przeprowadzały z nimi wywiady. Pasażerowie opowiadali o swoich ciężkich przeżyciach, przedstawiając członków Al-Zulfikar, a zatem i Partii Ludowej, jako bandę zbirów. W całym Pakistanie każdy, kto był powiązany w jakikolwiek sposób z trójkolorową flagą Partii Ludowej, znalazł się w niebezpieczeństwie. Tysiące osób aresztowano, skazywano na chłostę i torturowano. Wielu obiecujących młodych ludzi posłano na szubienicę. Wdowa po Bhutto i jego córka zostały umieszczone w areszcie. 

Umowa najmu naszego domu na Arkley Lane wygasła i wynajęliśmy nieduży, jednopiętrowy domek w Mili Hill. Mustafie się on podobał, bo miał z tyłu duży ogród. Jeśli o mnie chodzi, zmęczona już byłam tym cygańskim życiem. Podejrzewałam, że jak długo będziemy na wygnaniu, Mustafa wciąż będzie przenosił nas z miejsca na miejsce. Był wyjątkowo niespokojny. Czekając na rozwój sytuacji, musiał znaleźć jeszcze jakieś inne poza Adilą ujście dla swojego nadmiaru energii. Znalazł sobie nowe hobby: psy. Oszalał na tym punkcie tak, że jeździliśmy w ich poszukiwaniu po całym kraju, na jednego psa potrafił wydać nawet trzysta funtów. Miał obsesję na ich punkcie. Jeśli jakiś pies miał krzywy ogon, zaczynał wątpić, czy jest rasowy i pozbywał się go. Jeśli pies nie reagował na polecenia, tracił dla niego serce. Były to drogie psy rasowe i Mustafa nie miał pojęcia, jak o nie dbać. Najpierw kupił szczeniaka doga i umieścił go w budzie w ogrodzie. Ponieważ była zima odkręciłam w nocy ogrzewanie, ale Mustafa, chcąc oszczędzić pieniądze, zakręcił je i biedne zwierzę trzęsło się z zimna. Kiedy delikatne kości szczeniaka powykrzywiały się, w związku z tym psując "linię" jego nóg, Mustafa oddał zwierzę do schroniska. Po nim kupił medalistę bulterriera, ale ten także szybko mu się znudził i oddał go. Potem było sześć irlandzkich wilków i Mustafa wyobrażał już sobie, jak mu zazdroszczą jego kompani od polowań w Pakistanie. Mumtaz Bhutto, kuzyn Bhutto, miał około sześćdziesięciu psów myśliwskich i Mustafa zamierzał zabrać swoje psy do kraju, żeby odebrać mu pierwszeństwo w hodowli. Hobby było jego, ale kłopot z nim mieliśmy my wszyscy. Szczególnie dai Ayesha strasznie się złościła, kiedy Mustafa kazał jej towarzyszyć sobie przy wyprowadzaniu psów na spacer. Gdy Mustafa wciągał kalosze, z obrażoną miną upychała do butów spodnie. Sama myśl dotykania nieczystego zwierzęcia wzbudzała w tej kobiecie obrzydzenie i w Pakistanie nigdy by się na takie zajęcie nie zgodziła. Mustafa brał dwa psy i wychodził. Wyglądał jak Anglik w Indiach, który zapomniał kapelusza i zbyt długo pozostawał na słońcu. Z tyłu za nim szła dai, ciągnięta i szarpana przez trzy psy. Pilnowała się, żeby Mustafa nie słyszał jej wypowiadanych szeptem przekleństw. Nie wtrącałam się do tego najnowszego dziwactwa, było kosztowne i uciążliwe, ale odwracało jego uwagę ode mnie.

Upłynęło w niepewności wiele czasu. Nasza sytuacja finansowa była nieustabilizowana. Mustafa był zręcznym negocjatorem, który potrafił przekonać różnych ludzi do finansowania jego walki o demokrację, ale wydatki miał duże i nigdy nie troszczył się o rozliczanie się z nich. Agha Hassan Abidi z Międzynarodowego Banku Kredytowo-Handlowego wpłacał co miesiąc na jego konto przez swojego zaufanego prywatnego sekretarza, pana Osmani, dwa tysiące funtów, nigdy nie ujawniając prawdziwego źródła tych funduszy. Otrzymywaliśmy także znaczną pomoc finansową od pewnego Pakistańczyka o nazwisku Seth Abid. Wiedzieliśmy o nim, że był bardzo blisko powiązany z jednym z ministrów w gabinecie Zii i że jego brat przedstawił dowody przeciwko Bhutto. Jednak te ujemne jego strony zrównoważyły jego zasługi. To on przemycił do Pakistanu tajemnicę broni nuklearnej, był także szeroko znany z przemytu złota. W kraju takim jak Pakistan ludziom typu Setha Abida świetnie się powodziło! Nie uważali oni przemytu za przestępstwo, dla nich był to rodzaj handlu o wysokim ryzyku i odpowiednio wyższych zyskach. Mimo wątpliwej opinii obracał się w wyższych kręgach towarzyskich: jego bogactwo mu to umożliwiało. Seth Abid zaproponował nam, żebyśmy zamieszkali w jego ogromnym domu w Brondsbury Park, w którym znajdowało się sześć sypialni, a każda wyposażona była w łazienkę. Przeprowadziliśmy się kolejny raz. Dom był bogato umeblowany i wyglądał tak, jakby jakiś szejk, urządzając go, puścił wodze swojej fantazji. Był tak przestronny, że nie wchodziliśmy sobie z Mustafą wzajemnie w drogę i mogliśmy wydawać wystawne przyjęcia, na które zapraszaliśmy elitę towarzyską i kulturalną Pakistanu.




Mustafa stracił zainteresowanie psami, w jednej chwili znikły z naszego domu, na ich miejsce zaś pojawiły się kanarki i zięby. Z początku trzymał je w pięknych klatkach z brązu, ale gdy liczba ptaków zaczęła wzrastać, przestał kupować klatki, salon natomiast zamienił w ptaszarnię, w której korzystając ze względnej swobody fruwało kilkaset ptaków. Ptasie odchody były wszędzie: na dywanie, na podłodze, na stole, sprzątanie ich należało do moich obowiązków. Nieomal codziennym rytuałem było łapanie uciekających ptaków i wsadzanie ich do klatek, tak żeby można było posprzątać przed wieczornym przyjęciem. Następnego dnia wyfruwały znowu na wolność. W końcu ptaki znudziły Mustafę, więc po prostu otworzył drzwi i wypuścił je na wolność. Mówiłam mu, że są zbyt bezbronne i udomowione, żeby przetrwały na wolności, ale on upierał się, że dadzą sobie radę. Gdy wypuścił je z niewoli, nasze patio wypełniło się zdezorientowanymi, małymi, żółtopomarańczowymi ptaszkami, które nie wiedziały, co ze sobą począć. Patrzyłam przerażona, jak spadały na nie i pożerały je agresywne sójki. Była to masakra. 

Wstępne kontakty Mustafy z młodszymi oficerami armii pakistańskiej miały mu posłużyć jako sprawdzian. Pierwsze spotkanie odbyło się w domu wspólnego przyjaciela w Londynie. Jego uczestnikami byli młodzi ludzie niechętni Zii, którzy uważali, że wojsko nie powinno mieszać się do polityki państwa. Uważali Mustafę za odważnego polityka, który wprowadzi w kraju konieczne reformy, a to, że znany był jako Lew Pendżabu i współpracownik Bhutto, dawało mu dodatkowe punkty, ponieważ każdy ruch w kierunku odrodzenia cywilnych rządów wymagał współpracy Pendżabu. "Chłopcy", jak ich nazywaliśmy, uważali, podobnie jak Mustafa, że Zia wraz ze swoimi sprzedajnymi kohortami musi być fizycznie wyeliminowany, ponieważ grupa generałów wykorzystywała powtarzające się okresy stanu wojennego w Pakistanie do zwiększania swoich wpływów. Mustafa był zupełnie zadowolony z wyników wstępnego spotkania i jego kontakty z oficerami stały się częstsze. Znalazł w pancerzu, który okrywał armię, szczelinę, bunt wisiał w powietrzu. W czasie spotkań został opracowany plan zamachu. "Chłopcy" podłożą bombę, która wybuchnie w czasie spotkania Zii z dowództwem. W tym samym czasie grupy zbuntowanych oficerów przejmą stacje telewizyjne i rozgłośnie radiowe. Po śmierci Zii do kraju powrócą wszyscy, którzy wcześniej wyemigrowali, i lud nie dopuści, aby kolejny generał przejął władzę. Chociaż córka Bhutto, Benazir, która przewodziła Partii Ludowej, nic nie wiedziała o mających nastąpić wydarzeniach, konspiratorzy planowali, że zostanie ona premierem, a Mustafa będzie w nowym rządzie człowiekiem numer dwa. Wszyscy, którzy brali udział w przewrocie Zii w 1977 roku, mieli być sądzeni za zdradę, po cichu przekazywano już sobie hasło: "Generałowie będą wisieć na wszystkich słupach". Zadaniem Mustafy było zorganizowanie zakupu broni i amunicji oraz ich dostarczenie do kraju. 
 
Czternastego sierpnia 1983 roku walka o obalenie Zii zaczęła się naprawdę. W Pakistanie koalicja partii opozycyjnych, znana jako Ruch na rzecz Odbudowy Demokracji, wystąpiła przeciwko zakazowi organizowania zebrań politycznych. Po aresztowaniu demonstrujących zaczęły wybuchać spontaniczne protesty, szczególnie w prowincji Bhutto, Sindh. Mieszkańcy Sindh mają opinię bojaźliwych i nieskorych do walki, więc wojsko było tym zaskoczone. Dzień po dniu główna autostrada była zapchana kolejną falą demonstrujących. Liczba śmiertelnych ofiar wzrastała, więzienia były przepełnione. Premier Indii, Indira Gandhi wydała oświadczenie, w którym chwaliła mieszkańców Sindh za odwagę i udzielała im moralnego poparcia. Był to jej ogromny błąd, jeśli chodzi o mieszkańców Pendżabu, bo wycofali się oni z walki i Sindh został osamotniony. Mustafa wiedział, że koalicja nie utrzyma się bez pełnego poparcia jego rodzinnej prowincji i zdecydował, że należy podjąć jakąś akcję, która spowodowałaby poparcie Pendżabu. Wybrał siedmiu przebywających na wygnaniu Pakistańczyków osądzonych zaocznie przez sądy wojskowe i piątego września wysłał ich z Londynu do Pakistanu. W prowokacyjnym, oficjalnym oświadczeniu ogłosił, że w drogę do kraju udaje się dziewięciu dzielnych członków Partii Ludowej, aby stanąć przed trybunałem wojskowym, traktując to jako swój udział w walce Ruchu. Fakt, że w rzeczywistości było ich siedmiu, a nie dziewięciu, nadawał tej historii aspekt czarnej komedii. 

Siódemka w czasie przelotu wykrzykiwała hasła demokracji oraz sławiła jej bohatera, Mustafę Khara, co wzbudzało niepokój innych, nie zainteresowanych sprawą pasażerów. Załoga dostała polecenie odkołowania jak najdalej od dworca lotniczego, a samolot po wylądowaniu w Karaczi został otoczony przez komandosów i opancerzone samochody. Siódemka powracających do kraju wygnańców wysiadła prosto w ręce policji, która natychmiast zaczęła ich wypytywać, gdzie jest dwójka pozostałych. Choundry Hanif (członek parlamentu i zwolennik Mustafy od momentu jego rozstania z Bhutto) oraz Sajid próbowali przekonać władze, że przybyło ich tylko siedmiu. Dowódca grupy jednak dostał polecenie przyprowadzenia dziewięciu ludzi z samolotu. Aresztował więc nie mającego nic wspólnego z polityką, brata jednego z policjantów oraz niewinnego, powracającego z odwiedzin u ciotki w Londynie chłopca, w rzeczywistości zwolennika Zii. Cała dziewiątka odwieziona została do obozu Ohrji. (Ci dwaj niewinni chłopcy spędzili w więzieniu dwadzieścia dwa miesiące, więcej niż cała reszta). Choundry Hanif opisał nam potem swoją celę w Ohrji jako "coś gorszego od jakiekolwiek wyobrażenia piekła, jakie może powstać w naszej głowie". Każdy spośród tej siódemki czuł się przez Mustafę zdradzony i przeklinał go za jego brak miłosierdzia. Wszyscy się wspólnie modlili o śmierć.




Jeśli Mustafa miał finansować rewolucję, to potrzebował na to o wiele więcej pieniędzy, niż miał do swojej dyspozycji. Postanowił więc zwrócić się do Alego Mehmooda, Pakistańczyka, który opuścił kraj i zrobił majątek na kontraktach budowlanych dla przemysłu naftowego. Ubili interes: w zamian za sfinansowanie buntu Ali Mehmood miał zostać ministrem finansów w nowym rządzie. Ta znajomość zacieśniła się, kiedy zamieszkaliśmy u Alego i jego pełnej życia żony Billo w ich posiadłości "Ayott Place" w Welwyn Garden City. Rozwój wydarzeń politycznych nabierał tempa. Zia wypuścił w końcu na wolność Benazir Bhutto, która udała się do Londynu. Na lotnisku witał ją tłum żyjących na wygnaniu Pakistańczyków, z Mustafą na czele. Teraz ona stała się ośrodkiem walki o odbudowę demokracji w Pakistanie. Zadanie, które przed nią stanęło, było ogromne. Jej ojciec został powieszony, a ona sama, młoda i niedoświadczona, spędziła trzy lata w areszcie. Wszyscy oczekiwali od niej, że dokona wielkich rzeczy, lecz nikt nie chciał dać jej czasu na naukę politycznego rzemiosła. Radość z powrotu Benazir była krótkotrwała. Mustafa miał zastrzeżenia do jej młodego wieku, wciąż pamiętał ją jako dziecko, na które wołał "Pinkie", ona zaś nazywała go "wujkiem". Benazir lepiej się czuła w towarzystwie młodszej generacji polityków i odsuwała się od rówieśników swojego ojca. Jej młody "rząd" doradzał, aby nie wierzyła ludziom takim jak Mustafa, ambitnym i pretendującym do przewodzenia partii. Przypominali jej, że Mustafa opuścił kraj w podejrzanych okolicznościach. 

Wobec mnie zachowywała się wspaniale. Próbowała zaprzyjaźnić się ze mną, ale Mustafa mi na to nie pozwolił.
- Nie wiem, jak długo będziemy się razem trzymać - wyjaśnił mi. - Twoje bliskie z nią stosunki mogłyby skomplikować moje sprawy. Nie możesz mieszać swoich godnych pożałowania przyjaźni z moją polityką. 
Któregoś dnia byłam sama we wspaniałym mieszkaniu Alego i Billo w Kensigton, gdy przyszedł, pytając o Mustafę, młody mężczyzna w wieku około dwudziestu pięciu lat. Powiedziałam, że Mustafa nieprędko wróci, ale on oświadczył kategorycznie, że poczeka. Nie spodobał mi się od pierwszej chwili, był nieokrzesany i zachowywał się tak, jakby swoją obecnością robił Mustafie łaskę. Mustafa wróciwszy do domu rozmawiał z nim na osobności przez prawie godzinę, a potem wszedł do pokoju i poprosił mnie o dwieście funtów. Dałam mu te pieniądze, ale bardzo się zdziwiłam, wręczanie takich sum pozbawionym środków do życia działaczom partii nie było w zwyczaju Mustafy.
- Biedny dzieciak przybył tu do mnie aż z mojej wsi - wyjaśnił mi. - Chcę mu pomóc.

Za dziesięć dni zadzwonił do mnie ten sam młody człowiek i powiedział bardzo zdenerwowany, że władze brytyjskie aresztowały go na lotnisku za próbę przemytu do kraju heroiny "w skarpetkach". Zapamiętałam wszystko dokładnie i powtórzyłam Mustafie, jak tylko wrócił do domu. Wściekał się na mnie, że rozmawiałam z nim przez telefon, bojąc się, że mogłam powiedzieć coś, co mogłoby mu zaszkodzić.
- Powinnaś była mu powiedzieć, że nie wiesz, kim on jest! - krzyczał Mustafa. - Za dużo mówisz.
- Myślałam, że chciałeś mu pomóc - odrzekłam zbita z tropu. Jeszcze dwa tygodnie temu Mustafa okazywał chłopakowi współczucie. - Skąd mogłam wiedzieć, że nie chcesz go więcej znać, zwłaszcza teraz, gdy jest w tarapatach? Może jednak mógłbyś mu pomóc? 
Mustafa zamyślił się i po chwili sięgnął po telefon. Zadzwonił na policję z prośbą o informację. Gdy pozwolono mu porozmawiać z chłopakiem, zwrócił się do niego ze złością:
- Co skłoniło cię do zrobienia czegoś równie głupiego? Narobiłeś sobie strasznego bigosu.
Rzucił słuchawką i zaczął nerwowo chodzić po pokoju. W Pakistanie heroiny jest pod dostatkiem. Północne rejony kraju usiane są uprawami maku i przemyt uprawiają nawet członkowie elity społecznej. Często zastanawiałam się, ile kilogramów heroiny można byłoby nabyć w Pakistanie za dwieście funtów i jaki Mustafa mógłby mieć z tego zysk. Nie czułam się jednak pewnie w tego rodzaju kombinacjach.

Kiedy sprawa trafiła do sądu, nagłówki wszystkich gazet doniosły o tym zajściu. Mustafa, wezwany na świadka, zeznał pod przysięgą, iż wiedział, że chłopak pochodzi z Muzaffargarh, lecz utrzymywał, że nic poza tym nie było mu wiadomo. Chłopak oświadczył, że wraz ze swoimi przyjaciółmi w Pakistanie padł ofiarą fałszywego posądzenia o sabotaż - próbę wykolejenia pociągu. Władze pakistańskie obiecały uwolnić jego przyjaciół, jeśli on podejmie się transportu heroiny do Londynu i umieści ją w domu Mustafy Khara.
- Zostałem zmuszony do przemytu heroiny - przyznał się. - Zażądano ode mnie, abym podłożył ją w domu pana Khara po to, żeby można go było oskarżyć o przemyt. 
Mnie ta historia wydawała się wymyślona, a to, co mówił, brzmiało jak wyuczona lekcja. W istocie była to jedna z tych fantastycznych historii, które Mustafa wymyślał na poczekaniu po to, by wybrnąć ze skomplikowanej sytuacji. Musiała się jednak wydać dość wiarygodna, skoro rozpisywano się o niej w gazetach i w Anglii, i w Pakistanie. Mustafa stawał się coraz bardziej popularny, interesowano się nim na całym świecie jako tym, który był w stanie zagrozić reżimowi Zii. Młody człowiek został skazany na pięć lat pozbawienia wolności. Zasypywał nas z celi więziennej błagalnymi listami, żeby Mustafa skontaktował się z jego z rodziną w Pakistanie, żeby wysyłał im pieniądze i żeby wstawił się za jego uwolnieniem. Mustafa wyrzucał jednak te listy do śmietnika.

  




 CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz