Łączna liczba wyświetleń

piątek, 30 maja 2025

WYGRAMY TO!

SKORO PO SWOJEJ STRONIE MAMY 

TAKICH BOHATERÓW 😉




 Obecna kampania prezydencka coraz bardziej przypomina tę z roku 2015, z tym że ta jest jakby bardziej memiczna i zabawna. Rafał Trzaskowski doprawdy nie ma łatwego spacerku, a przecież tak właśnie miało być. Wybory miały być tylko formalnością, gdyż Rafałek (podobnie jak w 2015 r. Bronisław "bul" Komorowski) miał w sondażach tak gigantyczne poparcie, że w zasadzie wybory były już niepotrzebne, no co najwyżej stały się formalnością, utwierdzającą lud w mądrości etapu elit. A tu się okazało że wajchę znowu ktoś przestawił, że Rafałkowi te wybory nie pójdą tak gładko, jak początkowo je sobie wyobrażał. Stąd pojawia się zdenerwowanie, które powoli, acz konsekwentnie zamienia się w przerażenie (a to właśnie widzimy na twarzy, w gestach i w ruchach pana Trzaskowskiego). Nie dziwmy się bowiem że tak jest. Te wybory to zarówno dla Nawrockiego jak i dla Trzaskowskiego są wybory ostatnie, nie będzie już drugiej szansy w przypadku klęski któregoś z nich. Szczególnie w przypadku Trzaskowskiego nie będzie trzeciego razu, gdyż po dwóch klęskach (pierwsze w wyborach prezydenckich 2020 r.) nikt nie zdecyduje się wystawić go ponownie. Dlatego pan Trzaskowski wygląda na człowieka totalnie wykończonego i to zarówno fizycznie, jak i psychicznie (sam fakt że nie może się obejść bez pomocy pani psycholog po debatach, pokazuje z jak "cienką fajką" mamy do czynienia. Wyobrażacie sobie Kochani, że po rozmowie np. z Donaldem Trumpem Trzaskowski nagle biegnie do pani psycholog z płaczem po radę i pomoc? 🤭 Przecież to jest żałosne). Zresztą przerażony jest nie tylko sam Trzaskowski, również jego mentor polityczny Donald Tusk, czego dał dowód w ostatnim wywiadzie w Polsat News u Bogdana Rymanowskiego. Oj, wewnętrzne sondaże muszą być bardzo, bardzo złe dla pana "bążura".

Ale podczas tych wyborów stało się jeszcze coś dziwnego, czego nie było nigdy wcześniej, a mianowicie ujawnili się dwaj bohaterowie, którzy jasno i otwarcie deklarują przekaz: "Byle nie Trzaskowski!" Jednym z nich jest znany nam wszystkim z młodości bohater... Zorro z Tarnowa:






Oczywiście policja reżimu Donalda Tuska natychmiast podjęła czynności, mające za zadanie zatrzymać owego Zorro i... rozpoczął się pościg. Policja w całym kraju ścigała jednego człowieka - mężczyznę w czarnym kapeluszu (a jak wiadomo z filmów Barei, czarny czy czerwony kapelusz jest znakiem rozpoznawczym i ktoś, kto go nosi zawsze jest podejrzany 🤭) na czarnym koniu... który im uciekł 😭😂. Przez jakiś czas trwał pościg (ponoć prowadził go sierżant Garcia), niestety zakończony porażką policji i Zorro znów triumfuje (jeżeli to nie jest memiczne, to już nie wiem co nim może być 🥳)




Teraz zaś objawił się nam kolejny bohater, a raczej superbohater. Spiderman z Gliwic! 🤭 I również z hasłem "Byle nie Trzaskowski!"




Tak więc kampania ta zamienia się w jeden wielki mem i to mem skierowany przeciwko zarówno Rafałowi Trzaskowskiemu, jak i całemu rządowi "koalicji 13 grudnia" Donalda Tuska. A ja tylko przypomnę że dla polityka nie ma nic gorszego niż śmieszność, możesz być sukinsynem, ale jeżeli staniesz się śmieszny, to jest twój polityczny koniec. Tak więc "koalicjo 13 grudnia" i premierze Donaldzie Tusk, do boju, gońcie Zorro, łapcie Spidermana, dalej, kto jak nie wy?! 🤭




SARMACKIE OPOWIEŚCI - Cz. III

CZYLI NASZA DAWNA "SZPLITA"





 "Szlachta jest wysoka i silna, z zadziwiającą zręcznością umie korzystać z szabli, zna na ogół nie tylko język ojczysty, jest hojna i mocno papieska. Kiedy jednak spojrzysz uważniej, okaże się, że jest zuchwała, dumna, nadęta, uparta i tak zazdrosna o swoją wolność, że często buntuje się przeciw królowi, choćby przy tym wszystko miało lec w gruzach. Do mnicha i klechy mają dużo zaufania. Polskich kupców jest mało, chłopi są mizerni i prawie niewolnicy" - oto opinia, jaką zapisał w połowie XVII wieku podróżujący wówczas po Rzeczpospolitej młody (zaledwie wówczas 14-letni) Georg Friedrich Freiherr zu Eulenburg. Też i inni zagraniczni podróżnicy mieli bardzo ciekawe opinie o polskiej szlachcie, które zamierzam tutaj również zaprezentować, jako swoistą ciekawostkę historyczno-obyczajową.




Polska szlachta - i powiedzmy to sobie otwarcie - była ewenementem całej Europie. Po pierwsze: szlachty w dawnym państwie polsko-litewskim (czyli Koronie Królestwa Polskiego i Wielkim Księstwie Litewskim) było bardzo dużo, więcej niż we Francji, Anglii i Hiszpanii razem wziętych (co zresztą w roku 1573 odnotował francuski poeta i pisarz Jean Monluc). W tamtym czasie szlachty w Rzeczpospolitej było aż 8% wszystkich mieszkańców kraju i choć z dzisiejszej perspektywy wydaje się to liczba niewielka, to musimy sobie uświadomić że w tym samym czasie szlachta we Francji liczyła nie więcej niż 1%, w Hiszpanii 2%, a w Anglii... ponad pół procenta. Dla przybysza z Zachodu przyjazd do naszego kraju i ujrzenie tak wielkiej liczby nobilitowanych do szlachectwa, był iście zaskakujący. Tym bardziej że polska szlachta (w tamtym czasie - bo to jest akurat istotne) praktycznie nie używała żadnych tytułów. Zauważył to, podróżujący po naszym kraju w roku 1630 inny Francuz - Guillaume de Beauplan, pisząc, że nie ma tutaj ani książąt, ani hrabiów, ani markizów, ani baronów. Cała szlachta zaś zwraca się do siebie jak do braci (słowami: "brateńki", albo "panowie bracia"), a tytuły byłyby przeszkodą w tej równości wszystkich możnych i dobrze urodzonych. Rzeczywistość jednak nie była tak kolorowa, jak ją przedstawiał Beauplan. Owszem, unikano używania tytułów (a nawet sejmy zakazywały przyjmowania jakichkolwiek zagranicznych nobilitacji i tytułów) właśnie dlatego, aby nie tworzyć sztucznych podziałów wśród - teoretycznie równej sobie - braci szlacheckiej. Chodziło o przekaz, który jasno dawał do zrozumienia że każdy szlachcic, nawet najuboższy, może piastować najwyższe urzędy w kraju. W rzeczywistości zaś było tak, że najbiedniejsza szlachta (zarówno ta zagrodowa, jak i szlachta "gołota" - czyli pozbawiona majątków ziemskich, a niekiedy nawet tak uboga, że nie stać jej było na dobry ubiór czy... buty) aby nie umrzeć z głodu, zaciągała się na służbę do magnatów (na Zachodzie oczywiście też istniała dysproporcja w majętności szlachty, ale tam nawet najbiedniejszy szlachcic mógł wstąpić do armii i robić karierę wojskową, w Rzeczpospolitej zaś nie było takiej możliwości, jako że nie było stałej armii). Zaciągając się na służbę do magnata, taki szlachcic był związany zarówno przysięgą wierności, jak również obowiązkiem, a przede wszystkim był to jego pracodawca, który dawał mu chleb, w zamian zaś wymagał chociażby tego, aby taki pozbawiony majątku ubogi szlachcic na sejmach głosował tak, jak życzył sobie tego jego patron (to właśnie powodowało później plagę wszelkich wet niezbędnych dla zreformowania Ojczyzny ustaw, w tym choćby powołaniu stałej armii). 




Również zamiłowanie do cudzoziemskich tytułów często było silniejsze od solidarności szlacheckiej braci i wielu magnatów jak i zwykłych szlachciców takowe tytuły zaczęło przyjmować (Prusak Johann Joseph Kausch tak pisał o zamiłowaniu polskiej szlachty do tytułów w końcu XVIII wieku: "Każdy tytuł mający coś wspólnego z dworem, sądem, posiadaniem lub stopniem wojskowym, lub też odnoszący się do czegokolwiek innego, ma tu swoją wagę. Wszystkie tytuły można kupić, dlatego też zaczynają tracić coraz więcej na wartości"). Pierwotna forma demokracji szlacheckiej istniejąca w Rzeczpospolitej Obojga (Trojga) Narodów w XVI wieku, już w połowie wieku XVII (a prawdopodobnie wcześniej) zaczęła ewoluować ku oligarchii magnackiej. Pisał o tym pod koniec XVIII wieku jeszcze inny Francuz Jacques-Henri Bernardin de Saint Pierre: "Rząd polski skłania się ku arystokratyzmowi. Dwadzieścia rodzin, wśród których najważniejszymi są rody Lubomirskich, Jabłonowskich, Radziwiłłów, Ossolińskich oraz Czartoryskich, ubiega się o ster rządu. Sprzymierzają się z sobą, zagarniają władzę aż do chwili, gdy silniejsze stronnictwo nie odsunie ich od rządów. Wówczas wszystkie królewszczyzny, wszystkie godności przechodzą w inne ręce. Ten zamęt, to stałe zderzanie się różnych interesów rodzi prawdziwą anarchię. (...) magnaci (...) Dzielą między siebie stanowiska wojskowe, beneficja i najwyższe urzędy cywilne. Resztki zabierają ich słudzy, którzy rezerwują sobie podrzędniejsze stanowiska, miejsca w akademiach, wszystkie wreszcie owoce i zyski, jakie przynosi przemysł. Ci możni panowie ujarzmiają wolnego ducha narodu, zaszczepiając mu służalczość, bardziej godną pogardy aniżeli niewolnictwo". Także ustrój panujący w Rzeczpospolitej był dla wielu przybyszy z Zachodu ewenementem i swoistą ciekawostką. Po pierwsze dlatego że oficjalnie w Polsce panował król, a jednocześnie (choć istniała nazwa Korony Królestwa Polskiego), zastępczo nazywano kraj Rzeczpospolitą, czyli republiką. Gdzie tu sens, gdzie logika? Dla wielu podróżników z zagranicy było to całkowicie niezrozumiałe, dziwne i niepojęte, gdyż Nie potrafili oni sobie uświadomić faktu, że nazwa "Rzeczpospolita" odnosi się do panującej w kraju wolności szlacheckiej i demokratycznej (a potem oligarchicznej) formy rządów, zaś król pełni rolę swoistego "pierwszego senatora" - jakby powiedzieli o tym starożytni Rzymianie. "Król jest ojcem, a Rzeczpospolita matką" - jak mawiano w tym czasie.

Innym niezrozumiałym na Zachodzie aspektem polskiej szlachty, była jej... natura. Amerykański historyk egipskiego pochodzenia (koptyjskiego, czyli chrześcijanin) Raymond Ibrahim W swej książce: "Miecz i bułat. Czternaście wieków wojny pomiędzy islamem a zachodem", tak podsumował Polaków (głównie polską szlachtę) z czasów króla Jana III Sobieskiego i odsieczy wiedeńskiej z 1683 r.: "Od momentu utworzenia tej ostatniej Ligi Świętej przeciwko islamowi Polacy wydawali się dziką i nieprzewidywalną zbieraniną. W przeciwieństwie do Niemców - którzy pod względem etnicznym, językowym i kulturowym podobni byli do Austriaków - Polacy przypominali raczej Rusinów. Wydawali się pospolici i prymitywni, przynajmniej dla wyrafinowanego, noszącego pudrowane peruki wiedeńskiego dworu Leopolda. Byli jednak tęgimi wojownikami, a Rzeczpospolita Obojga Narodów należała wówczas do największych mocarstw Europy". Rzeczywiście, Polaków - w czasie tej bitwy pod Wiedniem - trudno było niekiedy odróżnić od Turków. To znaczy trudno by ich było odróżnić, gdyby jednak nie różnili się znacząco pewnymi istotnymi szczegółami, takimi jak choćby ubiór husarski i brak turbanów na głowach, oraz oczywiście bledszy niż turecki odcień skóry. Zarówno Austriacy jak i Niemcy, a także inni przedstawiciele narodów Europy Zachodniej (w tym Francuzi, Anglicy, Hiszpanie, Włosi) nie znali zupełnie ani polskiego ubioru wojskowego, ani polskich symboli, ani też polskiej taktyki wojskowej, co powodowało że często dochodziło do pomyłek w tej kwestii. Pięknie wyjaśnia to pan w filmiku poniżej, który jasno deklaruje iż po zwycięstwie pod Wiedniem Austriacy podejmowali Polaków na wielkiej uczcie w Wiedniu i "zwyczaj był taki że najpierw wchodzili husarze, potem wchodziło dowództwo. Husarze ubrani byli w skóry lampartów, stąd dworacy cesarscy wzięli ich za jakiś niesamowitych notabli i usadzili ich na miejscach hetmańskich (...) I w tym momencie weszli hetmani oraz Jan III Sobieski w takich burkach i dworzanie usadzili ich niżej. Nie znali się na polskim obyczaju wojskowym, nie wiedzieli że co prawda towarzystwo chodzi w skórach, ale to, co wzięli za koce czyli burki kuligowskie były jeszcze droższe (...) Na to natychmiast zareagował książę Lotaryński, który w uroczystych słowach przeprosił za zaistniałą sytuację i powiedział: "Panowie lampartowie - niżej, panowie kilimkowi - wyżej" ☺️)




Notabene formacje husarskie (które pierwotnie były pochodzenia węgierskiego, a prawdopodobnie również serbskiego), stały się ostatecznie symbolem tamtej Rzeczpospolitej. Husaria była bowiem nie do skopiowania, choć próbowali to zrobić zarówno Francuzi jak i Moskale (w obu przypadkach im nie wyszło, zaś krótkotrwała husarska formacja moskiewska była parodią tego, co realnie stanowili sobą ich polscy odpowiednicy). Tam gdzie pojawiała się husaria, tam wróg  przestawał nawet marzyć o zwycięstwie. W takich bitwach jak że Szwedami pod Kircholmem (1605 r.), z Moskalami i Szwedami pod Kłuszynem (1610 r.), czy pod Chocimiem (1621 r.), oddziały husarskie niszczyły znacznie liczniejsze od nich siły przeciwnika. Pod Chocimiem 7 września 1621 r. 600 husarzy natarło na 10 000 wojowników sułtana Osmana II (który osobiście obserwował bitwę). Szarża zakończyła się całkowitym zwycięstwem i zmuszeniem wroga do ucieczki. Widząc to sułtan Osman II rozpłakał się z żalu i bezsilności. Husaria to była elita elit staropolskiej wojskowości, a jej dewizą było hasło: "Miłość Ojczyzny najwyższym prawem". Nawet konie husarskie były specjalnie szkolone do walki i do tego stopnia, że również po śmierci husarza nadal atakowały szeregi wroga, kąsając i tratując boleśnie żołnierzy wrogich armii. Piszę to jako swoisty dodatek do tego tematu, jako że należy podkreślić iż na Zachodzie Ani też na Wschodzie niczego podobnego nie wymyślono, a husaria była niezwyciężoną formacją przez pierwsze 122 lata swego istnienia (od 1503 do 1625 roku).




Podróżników z Zachodu dziwiło w Rzeczpospolitej również wiele innych kwestii, jak choćby wyjątkowy ubiór polskiej szlachty (zbliżony do tureckiego), uczesanie (owe słynne "podgolone łby"), a także łatwość w przyswajaniu sobie i nauce języków obcych (łacinę znał w Rzeczpospolitej każdy szlachcic, spora część mieszczan i... wielu chłopów). O tym wszystkim (i wielu innych nieznanych ciekawostkach) jednak opowiem już w kolejnej części tej świeżutkiej serii.



PS: Temat ten postanowiłem połączyć z podobną serią, którą zacząłem kilka lat wcześniej, czyli właśnie:


Nie ma bowiem sensu aby dublować ten sam przekaz.


CDN.


PS2: ogromny szacunek z mojej strony dla pana Grzegorza Brauna za jego deklarację wsparcia w wyborach Karola Nawrockiego, jak również nieoficjalną - aczkolwiek wyrazistą - deklarację Sławomira Mentzena.






czwartek, 29 maja 2025

MORITURI TE SALUTANT - Cz. VI

CZYLI DZIEJE IMPERIUM 
WSCHODU I ZACHODU





PROLOG
Cz. VI



OKTAWIAN CEZAR 



 Triumf jaki miał miejsce 13 sierpnia 29 r. p.n.e. był pierwszym z trzech, które odbywały się kolejno po sobie w ciągu następnych dni. Ten świętowano z okazji zwycięstw Oktawiana Cezara w walkach z Dalmatami w Ilirii (w latach 35-33 r. p.n.e.). Następnego dnia świętowano zwycięstwa w bitwach morskich pod Naulochus (36 r. p.n.e. w wyniku której zniszczono sycylijskie państewko Sekstusa Pompejusza - który sam siebie nazywał "Synem Neptuna") dopiero 15 sierpnia odbył się główny triumf nad Antoniuszem i Kleopatrą. W pochodzie tym zaprezentowano posąg Kleopatry leżącej na śmiertelnym łożu, za którym podążały jej dzieci (wzbudzały one litość wśród mieszkańców Rzymu, tym bardziej że płakały za matką). W trakcie tego triumfu zaprezentowano ogromne skarby zrabowane z Egiptu (pojawienie się takich kosztowności w Rzymie w tamtym czasie spowodowało znaczne obniżenie cen złota, chociaż nie trwało to długo gdyż rynek rzymski był bardzo chłonny i już w ciągu kilku kolejnych miesięcy wszystko wróciło do normy). Oktawian jechał na swym rydwanie zaprzężonym w cztery konie. Na jednym z nich po prawej stronie siedział jego 13-letni siostrzeniec Marek Klaudiusz Marcellus (którego Oktawian bardzo kochał i którego widział jako swego następcę, niestety chłopak zmarł w dziwnych okolicznościach w wieku lat 19. Prawdopodobnie - bo nie ma na to dowodów - stała za tym żona Oktawiana, Liwia Druzylla, która czyniła wszystko aby następcą jej męża został jej syn z pierwszego małżeństwa czyli...) na drugim zaś koniu po lewej stronie jechał Tyberiusz. Obaj chłopcy byli rówieśnikami i widziani byli jako potencjalni następcy Oktawiana Cezara (oczywiście nieoficjalnie, gdyż wciąż przecież istniała Republika i nie można było mówić o żadnych następcach, szczególnie że Oktawian wielokrotnie deklarował chęć przywrócenia Republiki i zrzeczenia się władzy, gdy tylko niebezpieczeństwo ze strony Kleopatry i Antoniusza zniknie). Jednak było wiele znaków które pokazywały że Cezar Oktawian nie jest zbyt skłonny do przywrócenia dawnej Republiki, jednym z nich był taki choćby drobiazg, iż w owym marszu triumfalnym senatorowie podążali za rydwanem zwycięskiego Oktawiana, a nie jak dotąd zwykło się to czynić - przed.




Rzym oczywiście w tych sierpniowych dniach przeżywał wybuch radości i nadziei na szczęśliwą przyszłość. Zorganizowano wspaniałe munera (walki gladiatorów), trwające kilkanaście dni, podczas których ekscytowano się nie tylko nowymi wojownikami na arenie (Swebami zza Renu i Dakami znad Dunaju), ale przede wszystkim pokazano nigdy wcześniej nie widziane w Rzymie dzikie zwierzęta (zabrane głównie z królewskiego ogrodu zoologicznego w Aleksandrii), nosorożca i hipopotama. Z okazji zwycięstwa żołnierze otrzymali po 1000 sestercji na głowę, mieszkańcy miasta zaś po 400 sestercji. Pomiędzy igrzyskami odbywały się również otwarcia nowych budynków, takich jak choćby Curia Julia - nowe miejsce posiedzeń Senatu (otwarcie nastąpiło 28 sierpnia), świątyni "Boskiego Cezara" (otwarcie 18 sierpnia) która stanęła dokładnie w tym samym miejscu, gdzie przed 15 laty spoczęło na marach ciało zamordowanego Gajusza Juliusza (co ciekawe w tamtym momencie nie było jeszcze pewne kogo poprze lud. Czy Brutusa i Kasjusza oraz innych morderców Cezara, czy też tych, którzy przerażeni starali się uciec z miasta z piętnem rodziny lub przyjaciół dyktatora. Wówczas to głos zabrał Marek Antoniusz który w płomiennej mowie zdołał przekonać lud rzymski do wystąpienia przeciwko mordercom, którzy w ciągu kilku kolejnych dni zaczęli opuszczać Rzym). Na Forum Romanum tuż przed budynkiem kurii Senatu stanął jeszcze posąg bogini Viktorii (bogini zwycięstwa), który stał się symbolem Rzymu przez kolejne 400 lat, gdy w roku 382 z polecenia cesarza Flawiusza Gracjana i przy ogromnej radości chrześcijańskiej już wówczas - w ogromnej większości - ludności Rzymu, usunięto ten pomnik. Protesty zaś pogańskich mieszkańców Rzymu - którzy odwoływali się nie tyle do religii, co do tradycji - zbyto milczeniem). Po zakończeniu tych wszystkich uroczystości Rzym, Italia i Imperium wkraczało teraz w nowy okres swych dziejów, których tak naprawdę jeszcze wówczas nie znano i nie wiedziano jaki przyjmie on kierunek. Wszyscy spoglądali na młodego Cezara (jakby nie patrzeć miał przecież wówczas dopiero 34 lata) w końcu obiecał on że przywróci starą Republikę, oczekiwano więc jego decyzji.


MAREK ANTONIUSZ PRZEMAWIA DO LUDU RZYMSKIEGO PRZY MARACH CEZARA




PLANY UCIECZKI CEZARIAN Z RZYMU ZOSTAŁY RÓWNIEŻ POKAZANE W SERIALU "ROME"



Ale Oktawian nie lubił pośpiechu, jego dewiza brzmiała zresztą "spiesz się powoli", zresztą nigdzie nie musiał gonić, nikt przecież na niego nie naciskał, a stan zawieszenia i niepewności nie był do końca dla wszystkich aż taki zły. Szczególnie żołnierze nie chcieli aby ich wódz ustępował. Po pierwsze dlatego, że dzięki niemu mieli ziemi w Italii którą im obiecał i wywiązał się z danego słowa, po drugie dostali pieniądze, po trzecie zaś liczyli na kolejne profity za jego rządów. Dlatego jego ustąpienie nie było im na rękę, a była to pokaźna siła, bo nawet po demobilizacji części wojsk, wciąż pod bronią było 28 legionów (stan ten utrzyma się przez dłuższy czas prawie bez zmian, np. za cesarza Hadriana w latach 117-138 liczba legionów wzrosła zaledwie do 30, czyli o 2. Notabene z z Hadrianem związana jest też pewna anegdota, a mianowicie pewien rzymski poeta w rozmowie z cesarzem nie poprawił władcy gdy ten mylnie przedstawił jakiś pogląd, na co potem inni jego towarzysze zwrócili mu uwagę, pytając: "Dlaczego  nie zaprzeczyłeś, gdy cezar się pomylił?", na co on odparł: "Nierozsądnie jest poprawiać kogoś, kto posiada 30 legionów 🤭). Oczywiście najbardziej skorzy do przywrócenie dawnej wolności (a co za tym idzie niestety również swawoli i często bezkarności) byli nobilitas - stan senatorski. Tym bardziej że formalnie prawny stosunek władzy Oktawiana wygasł. Co prawda nadal sprawował on imperium posiadając tytuł konsula (odnawiany co roku, ale jednocześnie dzielone zawsze z jeszcze jedną osobą i ściśle unormowany prawnie). Tytuł ten nie wystarczył do sprawowania pełni władzy. Nawet bowiem ogłoszenie się dyktatorem (choćby przy akceptacji Senatu) było nierealne, sprowadzało bowiem zbyt duże zagrożenie ewentualnym zamachem (a chętnych do takiego kroku wcale nie brakowało i to pomimo doświadczeń Cezara i jego morderców). Dyktatura więc też odpadała, co więc zostawało? Co należało uczynić aby pozostać u władzy? A może lepiej było dać sobie z tym wszystkim spokój i od tej pory żyć jak człowiek prywatny w  ciszy i spokoju?


DYKTATOR SULLA



Takie myśli z pewnością nawiedzały Oktawiana w tamtym czasie. Dokładnie 50 lat wcześniej w 79 r. p.n.e. dyktator Lucjusz Korneliusz Sulla zrzekł się władzy, którą zdobył mieczem w roku 82, rozpoczynając niezwykle krwawe proskrypcje swych politycznych wrogów. Ale teraz - po tym jak wprowadził ustrój oparty na wszech władzy Senatu (i stronnictwa optymatów - taka rzymska prawica, chociaż te współczesne określenia nie pasują do tamtych czasów) uznał, że dopiął swego i może teraz odpocząć. Wycofał się więc do swej willi, gdzie doglądał gospodarstwa, łowił ryby nad rzeką i baraszkował ze swą młodą żoną. Emeryt można by powiedzieć, nie musiał się już o nic martwić. No właśnie, kilka miesięcy po zrzeczeniu się władzy znaleziono go martwego, gdy w słomkowym kapeluszu łowił ryby. 30 lat później, stojąc nad brzegiem Rubikonu Gajusz Juliusz Cezar stwierdził oficjalnie że Sulla był głupcem skoro zrezygnował z władzy, ten bowiem nie zamierzał tego czynić. Pięć lat później leżał w kałuży krwi przy pomniku swego przyjaciela oraz konkurenta - Pompejusza Wielkiego w teatrze jego imienia (dokąd przeniesiono wówczas obrady Senatu, gdyż sala obrad Senatu była w tamtym czasie w remoncie). Tak więc Oktawian Cezar miał do wyboru dwie drogi polityczne. Żadne nie gwarantowały bezpieczeństwa, żadne też nie dawały podstaw pod rządy jednowładcze. Jaką więc drogę należało obrać, w którym kierunku podążać, aby nie skończyć tak jak Sulla i tak jak Cezar. Oktawian zdawał sobie jednak sprawę że całkowity powrót do Republiki wiąże się z nowymi wojnami domowymi, a co za tym idzie polityczną anarchią i cierpieniem obywateli. Oczywiście w Rzymie nie brakowało ambitnych polityków, którym taka opcja bardzo by odpowiadała, gdyż zdobycie intratnej prowincji - w której stacjonowało kilka legionów - dawało okazję do podjęcia walki o władzę nad całym Imperium. Ale znowu kurczowe trzymanie się władzy uruchomi te same siły, tylko w innych proporcjach, a mianowicie w postaci zamachowców, pragnących odzyskać wolność i "usunąć tyrana". Koronowanie się zaś na króla i wprowadzenie monarchii typu wschodniego też nie wchodziło w grę, gdyż Rzymianie nie znali tego typu ustroju, a słowo "rex" było im tak nienawistne, że nawet Cezar po swym zwycięstwie w wojnie domowej, czynił co mógł, aby tylko nie zostać posądzony o dążenie do władzy królewskiej. Oktawian miał wiele miesięcy do namysłu nad tym co uczynić, jaką drogą pójść, aby nie narazić się na gniew ludu, a co za tym idzie - na śmierć. I... wymyślił. 

Żeby można było wprowadzić nowy ustrój polityczny, przede wszystkim trzeba zapewnić sobie poparcie Senatu, a poparcie Senatu można zdobyć wprowadzając tam swoich zwolenników, lub też potwierdzając dotychczasowe przywileje już zasiadających tam osób. Problem polegał tylko na tym, że w czasach wojen domowych liczba senatorów gwałtownie wzrosła i to do tego stopnia, że liczyła wówczas prawie 1000 członków. Spora część z nich zdobyła swój tytuł bezprawnie, lub też w bardzo niejasnych okolicznościach. Jednak aby naprawić te błędy i pozbawić ich funkcji senatorów, należało sprawować cenzurę. A z tym był problem, gdyż cenzorów nie wybierano już od... 20 lat. Po raz pierwszy ten urząd (zajmujący się nie tylko staniem na straży moralności, a co za tym idzie cenzurą wszelkich przedstawień teatralnych, pism czy nawet piosenek, które uznano by chociażby za "deprawujące młodzież" ale również przeprowadzaniem spisu ludności, oraz liczby senatorów) został zlikwidowany przez Korneliusza Sullę w roku 81 p.n.e. Potem konsulat Gnejsza Pompejusza Wielkiego i Marka Licyniusza Krassusa przywrócił ten urząd (70 r. p.n.e.), ale wybuch wojny domowej Cezara z Pompejuszem i kolejne walki jakie miały miejsce po tym czasie spowodowały, że nikt nie miał ochoty do zajmowania się wyborem "strażników moralności". Tak właśnie było aż do roku 28 p.n.e. gdy w styczniu konsulat ponownie (po raz szósty) objął Cezar Oktawian, a jego kolegą na urzędzie został jego przyjaciel i wódz jego armii Marek Wipsaniusz Agryppa. Ponieważ sprawowali oni konsulat, nie mogli jednocześnie zostać cenzorami, ale wybrnięto z tego na inny sposób, a mianowicie... zostali konsulami o kompetencjach cenzorskich. Przeprowadzili oni dokładny spis członków Senatu i wyszło im, że jakieś 200 osób nabyło te prawa w  podejrzanych okolicznościach. Oktawian zwrócił się najpierw (nie używając nazwisk) do tych senatorów, aby dobrowolnie zrzekli się oni urzędu. Na ten apel odpowiedział jednak tylko 40 osób, więc pozostałe 160 skreślono oficjalnie z listy Senatu, który od tej pory liczył 800 osób. Oktawian i Agryppa przeprowadzili również (pierwszy od 42 lat) spis ludności Imperium. Tamten, z roku 70 p.n.e. wykazał liczbę 910 000 obywateli rzymskich (oczywiście liczono tylko samych dorosłych mężczyzn, bez dzieci, chłopców, kobiet, niewolników i mieszkańców prowincji którzy nie posiadali rzymskiego obywatelstwa). Teraz spis ludności wykazał 4 miliony 63 000 obywateli.


DWAJ PRZYJACIELE: 
OKTAWIAN i AGRYPPA



 Tak "odchudzony" Senat przyznał Oktawianowi tytuł "pierwszego senatora" ("princeps senatus") co było kolejnym krokiem ku jednowładzwu. Jednocześnie Cezar Oktawian zaliczył poczet patrycjatu wiele nowych rzymskich rodzin, zyskując w nich wsparcie. Teraz, po dokonaniu tych wszystkich zmian i przeprowadzeniu uroczystości religijnej zwanej "lustrum" (mającej na celu oczyszczenie Rzeczpospolitej) a polegającej na złożeniu ofiar bogu Marsowi na Polu Marsowym z trzech zwierząt: owcy, świni i byka; Cezar Oktawia mógł przejść do kolejnej fazy swego planu (jeżeli przyjmiemy że ten plan miał już w tym czasie ukształtowany). 9 października 28 r. p.n.e. na Palatynie stanęła przepiękna świątynia Apollona, do której to przeniesiono - spisane na nowo (w latach wojen domowych wiele z nich uległo zniszczeniu) księgi sybillińskie. Przy tej świątyni (o której więcej opowiem już wkrótce, gdy przyjdę do opisu Rzymu za czasów Oktawiana) powstała również biblioteka (pierwsza biblioteka publiczna w Rzymie). Świątynia ta powstała w całości za prywatne pieniądze Oktawiana, który W 36 r. p.n.e. wykupił na Palatynie kilka willi i domów zamożnych Rzymian (początkowo z myślą o budowie swojej własnej willi, gdyż jego skromny dom, znajdujący się przy Forum Romanum stał w miejscu dosyć hałaśliwym i ludnym. Jednak gdy pewnej nocy piorun uderzył w to właśnie miejsce, uznano że bogowie pragną wznieść tutaj świątynię i tak właśnie rozpoczęto budowę Świątyni Apolla. Co się zaś tyczy nowego mieszkania Oktawiana, to Senat - zaskoczony jego hojnością - jeszcze w tym samym 36 r. p.n.e. zakupił stojący na Palatynie dawny dom Hortensjusza, który po krótkim remoncie i zakupieniu sąsiedniego domu - należącego dawniej do Lucjusza Sergiusza Katyliny - stał się nową siedzibą Oktawiana, zwanym "Domus Augustus" - ale trudno byłoby go nazwać pałacem, gdyż Oktawian nie znosił przepychu i żył bardzo skromnie. O jego domu, pożarze który wybuchł tam w 3 roku naszej ery i nowej odbudowie - również wkrótce opowiem. Warto jeszcze dodać, że w tym samym 28 r. p.n.e. rozpoczęto na polu marsowym budowę okazałego mauzoleum rodziny juliuszów, zwanego następnie Mauzoleum Augusta). Te wszystkie nowe budynki i zmiany w składzie Senatu, nadal jednak nie odpowiadały na proste pytanie - co dalej z Republiką?





CDN.


PS: Kochani moi, nie chcę się powtarzać bo tego nie lubię, ale pamiętajcie że już za trzy dni wybory. Proszę was (jeśli mogę się o to zwrócić, gdyż nigdy tego nie robiłem, ale teraz jest wyjątkowa sytuacja) abyście oddali głos za Polską, za naszą przyszłością i przyszłością naszych dzieci, czyli za Karolem Nawrockim, a jeśli już nie za nim osobiście, bo przynajmniej przeciw Rafałowi Trzaskowskiemu. To jest mój krótki apel i prośba do Was.




niedziela, 25 maja 2025

TO SIĘ NIE MIEŚCI W PALE, DROGI PANIE RAFALE!

CZYLI KOMENTARZ DO OSTATNICH PRZEDWYBORCZYCH WYDARZEŃ






 Musiałem dzisiaj to napisać, bo przyznam się szczerze sytuacja zaczęła się zmieniać diametralnie od chwili, kiedy pan Sławomir Mentzen uznał, że tak po prostu może sobie wyjść do swojego własnego pubu na "piwo z Mentzenem" z panem "bążurem" Trzaskowskim i panem Radosławem "mężem swojej żony" Sikorskim (notabene zastanawiam się dlaczego pani Applebaum wstydzi się nosić nazwisko swego męża 🤔, ale to już jest ich prywatna sprawa). Zastanawia mnie bowiem, co takiego pan Mentzen miał w głowie, że zdecydował się na taki krok i nasuwają mi się tylko dwie możliwości. A mianowicie, albo pan Sławomir Mentzen jest chodzącym geniuszem, który doskonale przewidział jak jego decyzja (pójścia na wspólne piwo z ludźmi, którzy uosabiają cały ten otaczający nas syf - mówiąc oczywiście w wielkim uproszczeniu) wpłynie na jego własnych wyborców i celowo zdecydował się na taki właśnie krok, co znaczyłoby że pan Mentzen jest mężem stanu przewidującym kilka politycznych ruchów do przodu; albo też pan Mentzen uczynił to z własnej głupoty. Naprawdę chciałbym uwierzyć w pierwszą wersję wydarzeń, ale niestety coś mi podpowiada (chyba bebech, a jak mówił Skipper "zawsze ufaj swojemu bebechowi") 😉) że autentyczna jest ta druga wersja. Nie rozumiem, doprawdy nie pojmuje jak można było popełnić taką głupotę i czytając zarówno komentarze wyborców pana Sławomira Mentzena jak i widząc to, jak oni teraz reagują, dochodzę do wniosku że albo mamy do czynienia ze spektakularnym upadkiem tego polityka, albo też... niekoniecznie. Według mnie bowiem pan Mentzen może ten swój błąd jeszcze przekuć w sukces, ale tutaj trzeba zdrowego rozsądku i determinacji. Mianowicie powinien w swoich mediach społecznościowych ogłosić, że to spotkanie było celowym zabiegiem, mającym przekonać jego wyborców do głosowania na Karola Nawrockiego, a przynajmniej przeciw Rafałowi Trzaskowskiemu i zacząć powielać hashtag: "Nie dla Trzaskowskiego". To byłoby bowiem bardzo rozsądne nawet w sytuacji gdy popełnił zwykłą gafę i zrobił się z tego smrodzik, który teraz trzeba posprzątać. Nie wiem jak zachować się pan Sławomir Mentzen, ale to byłoby jak najbardziej dla niego korzystne wyjście z tej "sytuacji bez wyjścia".




Poza tym zobaczmy jak wygląda sytuacja wśród wyborców pana Mentzena, którzy do tej pory w jakiś 70% w drugiej turze wyborów prezydenckich zamierzali oddać głos na Karola Nawrockiego. Otóż tym swoim wypadem na "piwo z Mentzenem" pan Sławomir zmobilizował do tego (myślę że spokojnie) jakieś 90% swoich wyborców. Do tego to, co opowiadał w czasie ostatniej debaty Rafał Trzaskowski na temat Sorosa (że woli go bardziej niż Orbana), oraz to, co mówił na spotkaniu u Mentzena, myślę również że przekonało jakieś 70 może nawet 80% wyborców Grzegorza Brauna do zagłosowania przeciwko "bążurowi". Oczywiście najgorsi zawsze są radykałowie, ci których bardzo ciężko do czegokolwiek przekonać, a tacy są niestety wszędzie we wszystkich partiach, zarówno w Platformie Obywatelskiej (czy szerzej w Koalicji Obywatelskiej) w Prawie i Sprawiedliwości (czy szerzej w Zjednoczonej Prawicy) jak i oczywiście w Konfederacji czy w Konfederacji Korony Polskiej Grzegorza Brauna. Beton to jest beton, czy to są "Silni razem", czy "Prawi kochani", czy jakieś inne grupy odchyleńców, wydaje się niemożliwe aby cokolwiek do nich dotarło, jakiekolwiek merytoryczne argumenty, poza... własnymi negatywnymi bodźcami, takimi właśnie jak piwo z Mentzenem w towarzystwie Trzaskowskiego i Sikorskiego. Oczywiście nie sądzę aby to przekonało wszystkich, może nawet nie większość z grup radykałów Mentzena i Brauna, ale myślę że jakiś tam procent pomyśli wreszcie logicznie i zobaczy że na szali leży przyszłość Polski - Polski takie koło jaką znamy, bezpieczną, piękną, Polski która ma ambicje. Po drugiej stronie bowiem mamy już tylko podporządkowanie Brukseli, a co za tym idzie Berlinowi, bo to przecież Niemcy rządzą Unią Europejską i tylko idiota powie że jest inaczej, stworzenie armii europejskiej (oczywiście głównie naszym kosztem, bo to my będziemy na to płacić, ponieważ Unii brakuje już pieniędzy praktycznie na wszystko, więc potrzebują nowych podatków, oraz oczywiście euro w Polsce, żeby nas do reszty wydrenować z zasobów, co pozwoli przez jakiś czas odetchnąć niemieckiej gospodarce, która funkcjonuje na zasadzie pasożyta). 




Oczywiście wejdą wszelkie "Zielone i Niebieskie Łady", wszelkie ets-y, będziemy kupować niemieckie wiatraczki i stawiać je sobie 500 m. od zabudowań, będziemy ratować niemiecki i francuski przemysł zbrojeniowy (oczywiście naszymi pieniędzmi, bo Polska za bardzo urosła i trzeba ją sprowadzić do parteru, tak jak powiedział prezydent Francji Jacques Chirac jeszcze w 2003 r. {te słowa pamiętam bardzo dobrze i nigdy ich nie zapomnę do końca życia}, a mianowicie: "Polska straciła okazję żeby siedzieć cicho". To było na początku konfliktu w Iraku i wysłania tam również polskich żołnierzy w tym jednostki specjalnej "Grom" i jednostki specjalnej "Formoza" - o których sami amerykańscy żołnierze mówili że to są specjaliści światowej klasy. Oczywiście można się teraz wspierać czy interwencji amerykańska w Iraku była potrzebna, czy nie {według mnie nie była potrzebna, była wręcz szkodliwa, ale interesy koncernów zbrojeniowych jak również paliwowych zaważyły}. W każdym razie sam fakt że Chirac użył wówczas takich słów, pokazuje stosunek Europy Zachodniej nie tylko do krajów Europy Środkowo-Wschodniej, ale przede wszystkim ich stosunek do Polski, jako największego z tych krajów. Zostaliśmy bowiem przyjęci do Unii Europejskiej w 2004 r. tylko i wyłącznie w celu łatwiejszej eksploracji naszego rynku i ewentualnego przenoszenia tam zachodnich firm aby pozyskać tańszą "siłę roboczą", a co za tym idzie zbijania kosztów, i oczywiście nie płacenia żadnych podatków. Innym powodem było również drenowanie zasobów ludzkich krajów kolonizowanych, czyli takich jak Polska, a więc ściąganie informatyków, lekarzy, budowlańców, specjalistów wszelkich branż do Niemiec, do Francji, do Wielkiej Brytanii itd. itp. Natomiast w żadnym razie nie zostaliśmy przyjęci do UE aby wyrównać dziejową niesprawiedliwość roku 1939 i 1945. Nigdy bowiem nie chodziło o wspólną Europę, zawsze chodziło o ich Europę, a konkretnie o niemiecką, ewentualnie niemiecko-francuską Europę. Inne państwa - szczególnie te na wschód od Odry - miały siedzieć cicho, pokornie przyjmować to, co ześlą nam "starsi i mądrzejsi" z Zachodu i wykonywać polecenia - tyle. Dlatego też poparcie w 2003 r. Stanów Zjednoczonych przez Polskę było takim szokiem dla tzw krajów "Starej Europy", a w zasadzie ich elit i dlatego Chirac wówczas powiedział to, co powiedział).




Tak więc albo się obudzimy teraz, póki nie jest jeszcze za późno, albo wszyscy skończymy w niemiecko-francuskim sosie zwanym Europą, w którym Polska - jeżeli w ogóle przetrwa - to co najwyżej z nazwy, bo  wszystkie inne instytucje naszego państwa (łącznie z wojskiem) zostaną podporządkowane zewnętrznej władzy Brukseli/Berlina. Tak więc póki nie jest za późno powiedzmy razem: "Rafałowi Trzaskowskiemu mówimy goodbye!"




PS: Jeszcze jedno. Podobno ostatnio widziano prawdziwego zombie, który wstał z grobu? Nie wiem czy to prawda, tak tylko słyszałem że jakieś ruchy tektoniczne obudziły z krypty grobowej Erikę Steinbach zwaną też "Wypędzoną". Na ten temat postaram się napisać nieco dłużej, w każdym razie teraz powiem tylko że jeżeli Niemcy, obecni Niemcy nie zapłacą reparacji za zbrodnie swoich przodków, jeżeli nie uregulują i ostatecznie nie zamkną tej haniebnej sprawy, to jakiekolwiek zbliżenie polsko-niemieckie nigdy nie dojdzie do skutku i nie ma na nie najmniejszych nawet szans. Nie interesują mnie teksty w stylu "współcześni Niemcy to już inne pokolenie, nie pamiętają wojny, nic złego nie uczyniły" itd. Wasi przodkowie (zwracam się tutaj do przedstawicieli narodu "wąsacza" - bo chociaż był on Austriakiem, to przecież uważał się za Niemca) zniszczyli mój kraj, wymordowali 6 milionów Polaków (w tym 3 miliony polskich Żydów). Totalnie zniszczyli Warszawę, szereg miast i niezliczoną ilość wsi. Wywołali do tego wojnę światową, aby połechtać własne ego o byciu "narodem panów". Gdyby wygrali to byłaby katastrofa nie tylko dla mojego narodu, ale dla całej Europy - bo przecież Hitler walczył również (a może przede wszystkim) o nową Europę (tak jak Unia Europejska dzisiaj). Wszystkie narody Europy miały znaleźć w niej swoje "szczęśliwe miejsce", wszystkie, oprócz Polaków, bo my (podobnie jak Rosjanie,  Ukraińcy, białorusini, zapewne także Litwini) zostaliśmy podzieleni na trzy kategorie w "Nowej Europie". Te kategorie to: przeznaczeni (i zdatni) do germanizacji, niewolnicy pracujący w wielkich niemieckich latyfundiach na Wschodzie (po zwycięstwie nad Związkiem Sowieckim), oraz ci, którzy przeznaczeni zostali do fizycznej eksterminacji. Ciekawe w której grupie znalazłbym się ja sam? Być może w pierwszej z racji moich korzeni, ale z racji wyboru trafiłbym do trzeciej, podobnie jak mój pradziadek, który sam podjął taki wybór. Tak więc najpierw reparacje, a potem wrócimy do czasów polsko-niemieckiego pojednania, który już istniał między naszymi narodami przez co najmniej 300 lat. Zresztą Niemcy w Polsce zawsze byli utożsamiani ze spokojem, kulturą i filozofią, zawsze, aż do drugiej połowy XIX wieku, a tak naprawdę do roku 1939. 




DZIĘKUJĘ ZA UWAGĘ

AMERICAN STORY - Cz. X

DZIEJE
STANÓW ZJEDNOCZONYCH AMERYKI
OPOWIEDZIANE PRZEZ PRYZMAT
KOLEJNYCH POKOLEŃ AMERYKANÓW





JAMESTOWN 
(Jak wyglądało tam życie 400 lat temu)
Cz. II





 Pocahontas została uprowadzona i była przetrzymywana dopóty, dopóki jej ojciec, wódz Indian Powhatan nie zgodził się na pokój z osadnikami. Pokój został przypieczętowany oficjalnym małżeństwem Pocahontas z jednym z osadników z Jamestown, plantatorem tytoniu (tytoń będzie bardzo ważny w tej opowieści, gdyż w kolejnych latach osadnicy z Jamestown kupowali sobie żony, płacąc za nie właśnie tytoniem) Johnem Rolfe'm, do którego doszło w kwietniu roku 1614. A już w styczniu 1615 Pocahontas powiła syna - Thomasa Rolfe'a. Wielkim problemem dla kolonistów z Jamestown był brak w osadzie kobiet. Trudno też się dziwić że perspektywa wyjazdu do odległego i dzikiego kraju - a w zasadzie na inny kontynent - gdzie trzeba w ciężkich warunkach zaczynać życie od nowa, nie mogła być atrakcyjna dla żadnej kobiety. Co prawda pierwsze dwie kobiety zjawiły się w osadzie już w roku 1608 (czyli zaledwie rok po założeniu Jamestown), były to pani Forrest i jej służąca Anna Burras, ale o ich dalszych losach niewiele wiemy, choć przetrwały one wielki głód zimą 1609 r. Od tego czasu do osady przybywali jedynie mężczyźni, ku ogromnemu żalowi osadników. Na czele Kompanii Londyńskiej (która była głównym udziałowcem i pomysłodawcą założenia osady w Jamestown) stał w Londynie sir Thomas Smythe. Ale jego rządy nad firmą były kompletną klapą, osada nie przynosiła żadnych dochodów, a tylko generowała koszty (nic dziwnego że król Hiszpanii Filip III wstrzymywał się od planów ataku na Jamestown, gdyż informatorzy donosili mu że stan kolonistów jest opłakany i wkrótce wszyscy oni sami pozjadają się z głodu {a do przypadków kanibalizmu dochodziło już w trakcie wielkiego głodu w osadzie}, albo pomrą na choroby, albo też wybiją ich Indianie). Smythe niczego nie uczynił aby poprawić życie osadników, ale też i za bardzo nie wiedział jak to zrobić. Co prawda w roku 1612 wydano trzecią kartę, (poprzednie wydawano w latach 1606 i 1609) znacznie zwiększające uprawnienia rady osady. Rządzący realnie Jamestown Thomas Dale (realnie, gdyż mianowany gubernatorem Thomas West, baron De La Warr, odpłynął stąd już w marcu 1611 - o czym było w poprzedniej części - chociaż aż do swej śmierci w 1618 r. uważał się za pełnoprawnego gubernatora osady. Natomiast inny mianowany gubernator - Thomas Gates, praktycznie nie wtrącał się do zarządu osadą). Teraz zawarto co prawda pokój z Indianami Powhatan, ale wciąż brakowało w osadzie zarówno kobiet, jak i wykwalifikowanych rzemieślników.

Tymi drugimi byli bez wątpienia sami Polacy, których liczba zaczęła wzrastać, gdyż Smythe pod tym względem jednak się wykazał. Przed rokiem 1619 przybyły trzy duże transporty Polaków do Jamestown (w 1608, 1610 i 1616). To właśnie oni założyli pierwsze manufaktury w mieście, to oni wyrabiali szkło i mydło (szczególnie szkło było bardzo pożądane i mogło zadecydować o przetrwaniu osady, gdyż wykonywane przez Polaków m.in. szklane koraliki następnie sprzedawano Indianom w zamian za żywność). W 1610 r. do osady przybył polski lekarz - Laurencjusz Bohun (zginął w 1620 r. walcząc z Hiszpanami na jednym ze statków osadników z Jamestown). Mimo to Polacy nadal byli ludźmi drugiej kategorii, byli wręcz traktowani jako - w najlepszym przypadku - pracownicy sezonowi, którzy mieli podpisane kontrakt na kilka lat (z reguły na 10), ale i tak większość została tam później na stałe. Nie mieli prawa głosu, nie mogli uczestniczyć w składzie 13-osobowej rady miejskiej, natomiast całe życie przemysłowe jak i gospodarcze osady spoczywało w ich rękach i przez pierwsze 11 lat byli pogodzeni ze swym losem (jako że w umowie którą podpisali, stało jasno że nie mogą się zbuntować). W każdym razie w latach 1610 i 1616 przybyli nowi rzemieślnicy z Polski, o nazwiskach takich jak: Tomasz Miętus że Lwowa, Karol Źrenica, Ignacy Machowski, Jan Kulawy, Gwidon Stójka, Herman Kromka, Mateusz Gramza, Michał Korczewski, Eustachy Miciński, Włodzimierz Terlecki, Mikołaj Syryński i Jan Pargo. Przybył nawet pewien porucznik, wywodzący się z arystokratycznej rodziny Potockich, którego Anglicy nazywali "Puttocke" (tak jak dzisiaj w niemieckich mediach o Karolu Nawrockim można przeczytać że to jest Karol "Nawroki" 🤭). Ich praca była kluczowa dla przetrwania osady Jamestown i w jakiś czas potem pozostali osadnicy się o tym przekonali. Zresztą nie tylko manufaktury w osadzie były w rękach Polaków, również pierwsze studnie to właśnie oni tam wykopali. Potem studnie stały praktycznie przy każdym domu wbudowanym w Jamestown (w czasie przeprowadzanych wykopalisk archeologicznych latem 1934 r. w jednej ze studni w Jamestown znaleziono ludzką lewą nogę i lewą połowę miednicy). Większość domów w osadzie miała również szyby w oknach (również dzięki Polakom), choć nie wszyscy, im bowiem biedniejszy dom, tym mieszkańców nie było stać na taki luksus. Warto też powiedzieć gdzie w mieście wyrzucano śmieci, bo jakieś miejsce przecież musiało być, nie wszystko bowiem można było wrzucić do rzeki Jakuba. Otóż po prostu wykopywano w ziemi doły i tam wrzucano śmieci, ale takie Doły kopano przede wszystkim przy manufakturach jako miejsce składowania gruzu i gliny ceramicznej, ale podczas wykopalisk archeologicznych z roku 1955 znaleziono w takim dole również dobrze zachowany kordelas (broń ręczna, nieco podobna do szabli), rapier, a także potłuczone gliniane, ceramiczne i szklane naczynia.




1616 r. Pocahontas, John Rolfe' i ich synek Thomas udali się w podróż do Anglii, gdzie młoda indiańska dziewczyna była pokazywana jako przykład "cywilizowanego dzikusa". Ubrano ją w suknie i wzięła udział w maskaradzie, zorganizowanej przez króla Jakuba I w pałacu Whitehall. Jednak gdy zamierzali oni powrócić do Wirginii, Pocahontas nagle zmarła - marzec 1617 r. (nie są znane przyczyny i jej zgonu). Miała zaledwie 20, może 21 lat. Pozostawiła po sobie jednak syna Thomasa, który przeżył lat 65 i był wnukiem wodza plemienia Powhatan - Wahunsunakoka. Natomiast przewodniczący Kompanii Londyńskiej, sir Thomas Smythe starał się pobudzić rozwój osady Jamestown, ale nijak mu to nie wychodziło. Zdał sobie sprawę, że problem leży w zbiorowej własności gruntów, gdyż to co wspólne, jest tak naprawdę... niczyje. Postanowił więc zmienić wspólnotową formę własności na prywatną własność ziemską i ogłosił że każdy, kto przetransportuje do Jamestown choć jedną osobę więcej, otrzyma 50 akrów ziemi na własność. Niestety stary Smythe był utożsamiany z polityką kryzysu, głodu i porażek jakie odnotowali ci, którzy wyłożyli pieniądze na zorganizowanie osady w Jamestown. Dlatego też musiał zrobić miejsce młodszym i w 1618 r. zastąpił go sir Edwin Sandys. To właśnie on zaczął realnie wdrażać w życie prawo własności ziemi, opracowane w ostatnich miesiącach urzędowania Thomasa Smythe'a (notabene jak można było pomyśleć że wspólna własność jest lepsza od własności prywatnej? Przecież każdy człowiek jest tak zbudowany, że lubi mieć coś na własność, coś swojego, wtedy lepiej o to dba i bardziej się do tego przykłada. Natomiast jak coś jest wspólne, to tak naprawdę jest niczyje, czyli można to albo ukraść, albo też czerpać z tego do chwili, aż się nie zużyje). To również właśnie Sandys postanowił wreszcie rozwiązać problem braku kobiet w osadzie Jamestown. W 1619 r. osada Jamestown liczyła 1000 ludzi, (w tym ok. 50 Polaków) z czego kobiety były zaledwie dwie (przepraszam napisałem "kilkanaście" - pomyłka i mój błąd, daty mi się pomyliły 😉). Ten problem należało czym prędzej rozwiązać i temu zadaniu podjął się właśnie nowy przewodniczący Kompani Londyńskiej - Edwin Sandys. Wpadł bowiem na pomysł że każdy mężczyzna - który chce mieć narzeczoną, a następnie żonę - musi za nią zapłacić, a ponieważ jedynym cennym środkiem płatniczym dostępnym praktycznie wszystkim osadnikom w Jamestown był tytoń, dlatego też płacono tytoniem i stąd kobiety - które następnie przypłynęły do osady - nazywano "żonami tytoniowymi".




Koszt sprowadzenia sobie żony do osady wynosił na początku 120 funtów tytoniu, potem wzrósł do 150 funtów. Osadnicy swoje wymarzone partnerki poznawali listownie, pisząc listy (jeżeli umieli pisać, jeśli nie korzystano z pomocy skrybów, którzy za odpowiednią dopłatę mogli nieco podkoloryzować opis kandydata na przyszłego małżonka). Te listy następnie wysyłano do Anglii i tam - za sprawą rozwiniętej przez Sandys'a "akcji promocyjnej" - prezentowano je ewentualnym chętnym do podróży kandydatkom do ożenku. Aby namówić kobiety do podróży (często niebezpiecznej), Sandys zaproponował im nie tylko darmowy transport (za podróż płacili koloniści), ale również odzież i podstawowe sprzęty gospodarstwa domowego. Na miejscu mogły też sobie wybrać partnera jakiego chciały (choć w rzeczywistości ich wybór był bardzo ograniczony). W Anglii było wiele młodych kobiet które nie mogły liczyć na zbyt dobre zamążpójście, a co za tym idzie na lepsze życie, dlatego część z nich zdecydowała się na podróż do Nowego Świata. Nie wszystkie jednak były chętne do tak niebezpiecznej przygody, większość wolała pozostać w kraju i tutaj poszukać sobie męża. Ostatecznie zebrano więc grupę zaledwie 90 kobiet w wieku od 15 do 28 lat, które wiosną 1620 r. wyruszyły po nowe życie do Nowego Świata - Ameryki. Ale nie wyprzedzajmy faktów, bowiem w roku 1619 miały miejsce niezwykle ważne wydarzenia i to nie tylko dla samej osady, ale również dla przyszłych Stanów Zjednoczonych. Oto bowiem w kwietniu 1619 r. nowym gubernatorem Wirginii (a w zasadzie kolonii Jamestown) został sir George Yeardley (który zastąpił na tym stanowisku pełniącego ten urząd od 1617 r. Samuela Agrylla, który to zastąpił Thomasa Dale'a - sprawującego zarząd nad osadą od marca 1611 r.). To właśnie Yeardley 30 lipca 1619 r. zorganizował pierwsze zgromadzenie ustawodawcze mieszkańców Wirginii (Jamestown). Zgromadzenie złożone z gubernatora, 13 radnych i 22 wybranych "burgesów" (wybierano po dwóch kandydatów z 11 istniejących wówczas plantacji Jamestown) odbyło się oczywiście w tamtejszym kościele (pierwszy kościół w Jamestown zbudowano zaraz po założeniu osady w 1607 r. ale spłonął on już w roku następnym. Dopiero ten odbudowany kościół - nadal drewniany, na planie krzyżowym - był miejscem owego zgromadzenia. Notabene tak na marginesie, modlitwy odprawiano w Jamestown dwa razy dziennie: rano i wieczorem).

Tak więc gdy rozpoczęły się obrady pierwszego zgromadzenia Wirginii, okazało się że wśród zasiadających tam delegatów... nie było Polaków, których wszyscy uważali za zwykłych robotników, a tak naprawdę za wyrobników (chociaż już John Smith pisał w swych pamiętnikach że 30 polskich rzemieślników jest bardziej wartościowych niż 1000 angielskich dżentelmenów). Ci, po latach milczenia, wykonywania swojej pracy i nie wychylania się, wreszcie postanowili powiedzieć dość! Zatrzymali pracę wszystkich manufaktur, urządzając pierwszy w dziejach Stanów Zjednoczonych (a tak naprawdę całej Północnej i Południowej Ameryki) strajk. Trwał on tylko dwa dni, ale tak bardzo wystraszył kolonistów, że już 1 sierpnia zgodzili się oni dopuścić do zgromadzenia również polskich delegatów. Mało tego, stworzono wspólne, dwujęzyczne (polsko-angielskie szkoły) w których miano uczyć w tych dwóch językach. Polscy rzemieślnicy w Jamestown otrzymywali również pełne prawa kolonistów i od tej pory mieli być traktowani na równi z innymi. Powiem więcej, ze swymi umiejętnościami wysuwali się wręcz na nową elitę Jamestown. Ostatecznie tak się nie stanie, ale po kolei, do tego również dojdziemy cóż było tego przyczyną. Warto jeszcze powiedzieć o innym doniosłym (dla przyszłych Stanów Zjednoczonych) wydarzeniu, który miał miejsce w roku 1619, a mianowicie w sierpniu tego roku do jamestown przepłynął holenderski statek przywożąc na pokładzie 20 porwanych w Afryce murzyńskich niewolników. Koloniści zakupili ich do pracy i tym samym po raz pierwszy w dziejach  angielskiej Ameryki niewolnictwo czarnoskórych Afrykanów stało się faktem. Latem 1620 r. do Jamestown przybył okręt z 90 pannami na pokładzie i koloniści mogli wreszcie wybrać sobie żony i rozpocząć normalne życie rodzinne. Jednocześnie już wówczas zaczęły tworzyć się większe i mniejsze majątki ziemskie. Więcej akrów (1500) otrzymywali przybyli do Jamestown urzędnicy, kupcy i skarbnicy, nieco mniej (500) lekarze i sekretarze, reszta zaś w zależności od tego jak wywiązała się z prawa Smythe/Sandys'a czyli tyle akrów, ile osób ściągnięto i przewieziono (na własny koszt) do kolonii.


"Wiesz skąd się wzięli murzyni w Ameryce? Handlarze niewolników przywieźli ich z Afryki. A myślisz że to takie proste wysiąść na plaży w Afryce, złapać w siatkę zwinnego, silnego murzyna i wywieźć go za ocean? Oczywiście że nie, udało im się to zrobić, ponieważ łapali tylko takich którzy albo Nie potrafili s********* przed siatką, albo też byli największymi głąbami w plemieniu i wódz sprzedawał ich za paczkę fajek bo i tak nie miałby z nich pożytku" 🤭



Jamestown wciąż się rozrastało, a to nie podobało się okolicznym Indianom Powhatan, tym bardziej że Pocahontas już nie żyła, nie było więc powodów aby utrzymywać pokój. Poza tym w roku 1618 zmarł wódz Wahunsunakok, a następcą został jego rodzony brat Opechankano. Nienawidził on kolonistów, gdyż niszczyli oni tereny łowieckie i stanowili realne zagrożenie dla plemienia, dlatego też przygotowywał się do wielkiego ataku, który miał być realnie eksterminacją wszystkich mieszkańców Jamestown. Taki atak spadł na osadę w marcu 1622 r. i był doprawdy podobny do trąby powietrznej, niszczącej wszystko na swej drodze. W każdym razie bezwzględnie był to największy atak, jaki do tej pory podjęli Indianie na tę osadę od chwili jej założenia, czyli od 15 lat.




CDN.

czwartek, 22 maja 2025

MORITURI TE SALUTANT - Cz. V

CZYLI DZIEJE IMPERIUM 
WSCHODU I ZACHODU





PROLOG
Cz. V





 Po złożeniu ciała Kleopatry do grobu, Oktawian stał się teraz panem Aleksandrii i całego Egiptu. Wstąpiwszy na (wcześniej przygotowaną mównicę) w wielkiej sali gimnazjonu aleksandryjskiego (tej samej, w której cztery lata wcześniej Marek Antoniusz ogłosił Kleopatrę "królową królów", a swoim dzieciom - zrodzonym z Kleopatry - ofiarował różne krainy Wschodu). Tam, w towarzystwie swego przyjaciela i nauczyciela Arejosa (był on przez pewien czas pedagogiem Oktawiana gdy przebywał w Rzymie, ale potem wrócił do Aleksandrii i należał do grona uczonych, skupionych wokół Wielkiej Biblioteki Aleksandryjskiej. Gdy zaś Oktawian przybył do miasta, Arejos wyszedł mu na spotkanie i razem towarzyszył podczas wkraczania w mury Aleksandrii), rozpoczął mowę do skupionych w gimnazjonie mieszkańców miasta. Wszyscy oni - gdy tylko wszedł na mównicę - padli przed nim na twarz, jako przed nowym królem Egiptu, tak jak czynili to wielokrotnie wcześniej przy każdym kolejnym władcy. Oktawian jednak nie miał nic wspólnego z człowiekiem Wschodu, bezwzględnie był człowiekiem Zachodu, rzymskiego świata republikańskiego i wychowany w tym duchu nie znosił tak bardzo upodlonej służalczości. Nakazał więc wszystkim wstać, a następni, mówiąc do nich po grecku - tak aby wszyscy zrozumieli - orzekł, iż daruje wszystkie winy, jakie miasto ma wobec Rzymu, nikogo nie skrzywdzi i samego miasta nie zniszczy. Dodał że czyni to trzech przyczyn: po pierwsze - ze względu na postać Aleksandra Wielkiego, założycielami miasta; po drugie - ze względu na piękno Aleksandrii; i po trzecie - ponieważ poprosił go o to jego przyjaciel Arejos. Niestety, nie wszyscy mogli liczyć na zmiłowanie Oktawiana Cezara, niektórzy musieli jednak dać głowę. Tak też się stało z Cezarionem - synem Kleopatry i Cezara, którego matka wysłała - pod opieką jego nauczyciela Rodona - w podróż przez Etiopię, gdzie mieli dostać się na statek i przedostać do Indii. Tak się jednak nie stało, gdyż Rodon (obawiając się zapewne trudów tak dalekiej podróży), przekonał chłopca że należy wrócić, gdyż Oktawian zastanawia się czy nie przekazać Cezarionowi władzy nad Egiptem po jego matce. A nawet gdyby okazało się to nieprawdą, zawsze można uciec na Rodos. Postanowiono wrócić i gdy Cezarion stanął przed Oktawianem - licząc nie tylko na łaskę, ale również na koronę - ten zastanawiał się co z nim uczynić i wówczas usłyszał słowa Arejosa, który parafrazując Homera, stwierdził: "Niedobrze jest w państwie, gdy jest zbyt wielu królów" (z tym że on użył słowa "Cezarów"). Tym stwierdzeniem wydał wyrok na chłopca, gdyż słowo "cezar" przestawało być nazwiskiem, a stawało się tytułem i symbolem nowego systemu politycznego.

Przez krótki czas Cezarion był traktowany jak brat Oktawiana (z tym że cały czas był pod obserwacją i pod strażą). Pewnego dnia do jego komnat weszli żołnierze i... tak zakończyła się jego 17-letnia ziemska wędrówka. Wkrótce w jego ślady poszedł Antyllus (najstarszy syn Marka Antoniusza zrodzony z jego pierwszej żony Fulwii). Ten rówieśnik Cezariona (w niektórych źródłach mówi się iż był od niego dwa lata młodszy) również był pod opieką swego nauczyciela  Teodorosa. Ten jednak - obawiając się również o własne życie - wydał chłopca, który zdążył zbiec do świątyni, jaką królowa Kleopatra postawiła w Aleksandrii Cezarowi i przed ołtarzem "Boskiego Juliusza" modlił się o łaskę. Dostał stamtąd jednak brutalnie zabrany i zabity. Następnie żołnierze odcięli mu głowę i zanieśli Oktawianowi. Nie wiadomo dlaczego dokładnie Cezar Oktawian zdecydował się na taki krok w przypadku Antyllusa? Tym bardziej że zarówno on, jak i jego siostra Oktawia lubili go, cenili i uważali za inteligentnego młodego człowieka. Czyżby - podobnie jak w przypadku Cezariona - górę wziął fakt, iż był on głównym dziedzicem swego ojca? jako najstarszy syn). W każdym razie stracił życie. Pozostałe zaś dzieci Antoniusza i Kleopatry - Aleksander Helios, Kleopatra Selene i młodziutki Ptolemeusz, a także równie młody Antoniusz nie musieli się niczego obawiać. Oktawian zabrał ich następnie ze sobą do Rzymu i pozostawił pod opieką swojej siostry Oktawii, gdzie dorastali w dostatku i spokoju (Kleopatra Selene została potem wydana za mąż za przyszłego władcę Mauretanii - Jubę II. Z tego związku narodził się syn - Ptolemeusz I -  król Mauretanii, którego w 40 roku cesarz Kaligula kazał zamordować, formalnie przyłączając wówczas Mauretanię do Imperium {formalnie, gdyż realnie stała się ona częścią Cesarstwa ok. 44 r. już za Klaudiusza, gdy wojska rzymskie ją zajęły}. Natomiast młody Antoniusz dorastał u boku rodziny cesarskiej, będąc jednym z ulubieńców samego Oktawiana). Poza najstarszymi dziećmi Kleopatry i Antoniusza, tak naprawdę represje ze strony Oktawiana Cezara dotknęły niewiele osób z ich najbliższego otoczenia. Filostratos (najzdolniejszy wówczas mówca- improwizator) ocalił życie za wstawiennictwem Arejosa. Stary Tyrannion z Amisos (jeden z nauczycieli Strabona - geografa i pisarza) został co prawda aresztowany i przewieziony do Rzymu, ale tam mu wybaczono. Śmierć poniósł jeszcze tylko pewien Grek z otoczenie Antoniusza, który niegdyś namówił go do porzucenia Oktawii i poślubienia Kleopatry.


OKTAWIA
(SIOSTRA CEZARA AUGUSTA)



Egipt stał się odtąd rzymską prowincją, a pierwszym namiestnikiem Oktawian mianował Gajusza Korneliusza Gallusa (tego samego, którego Antoniusz nie był w stanie pokonać w Paraetonium). Gallus był co prawda żołnierzem, ale przede wszystkim był poetą i to dosyć popularnym w swoim czasie (chociaż do naszych czasów jego twórczość prawie się nie zachowała, ale inni grecko-rzymscy autorzy często się na niego powołują). Gallus nie należał do stanu senatorskiego - nobilitas. Nie był senatorem, co miało ogromne plusy, gdyż Oktawian obawiał się powierzyć tak dużą i bogatą prowincję jak Egipt jakiemuś senatorowi z Rzymu, dla którego byłaby to odskocznia do zdobycia władzy nad całym Imperium, dlatego też Gallus był tutaj najlepszą możliwą opcją. Oktawian Cezar oczywiście zwiedził samą Aleksandrię (często w towarzystwie Arejosa, który oprowadzał go po różnych rejonach miasta). Zapragnął też odwiedzić grobowiec Aleksandra (w trakcie tych odwiedzin ponoć odłupano kawałek nosa zmarłego prawie 300 lat wcześniej Aleksandra Wielkiego). Gdy jednak Aleksandryjczycy zaproponowali mu aby odwiedził również grobowce innych królów Egiptu z dynastii Ptolemeuszy, ten odparł krótko, acz dobitnie: "Króla chciałem odwiedzić, zwłoki mnie nie interesują!" Nim Cezar Oktawian wyruszył w drogę powrotną do Rzymu - gdy już uporządkował sprawy Wschodu - w ręce wpadł mu wówczas nieoczekiwany prezent. Mianowicie wydano mu niejakiego Gajusza Kasjusza Parmensisa - który był już ostatnim żyjącym zabójcą Juliusza Cezara. Oczywiście szybko został zgładzony, jeszcze w tym samym 30 r. p.n.e.
Wyjeżdżając z Egiptu Oktawian zabrał ze sobą ogromne skarby zgromadzone wcześniej przez samą Kleopatrę (która przygotowując się do ucieczki z kraju, ogołociła również wiele aleksandryjskich świątyń, co potem ułatwiło Rzymianom zadanie, gdyż przywłaszczyli sobie te kosztowności, nie narażając się na zarzut zbyszczeszczenia świątyń). W samym Rzymie zaś wiadomość o śmierci Marka Antoniusza przyszła 13 września. Publicznie ogłosił ją na Forum konsul Marek Tulliusz Cyceron - syn owego wielkiego Cycerona, którego z rozkazu Marka Antoniusza zabito 13 lat wcześniej i którego dłonie przybito do wrót Senatu. Teraz miał on chwilę swego własnego, prywatnego triumfu, ogłaszając mieszkańcom Rzymu że wróg ludu, Antoniusz nie żyje.


MAREK ANTONIUSZ i FULWIA
(JEGO PIERWSZA ŻONA)



Cezar Oktawian wracał teraz powoli do Rzymu przez Syrię, Azję Mniejszą i Grecję. W Syrii ostatecznie rozpatrzył sprawę wsparcia dwóch walczących ze sobą królów z dynastii Arsacydów partyjskich: Tiridatesa i Fraatesa (już wcześniej prosili go obaj o wsparcie, ale póki nie zakończył sprawy z Antoniuszem i Kleopatrą, nie chciał się nigdzie indziej angażować). Ponieważ w międzyczasie Tiridates przegrał, a dotychczasowy król Partów Fraates IV utrzymał swą władzę, Oktawian zawarł z nim układ o przyjaźni, a jednocześnie pozwolił zbiegłemu do Syrii Tiridatesowi tam zamieszkać i odmówił wydania go Fraatesowi (który wstąpiwszy na tron w roku 38 p.n.e. wymordował wszystkich swoich braci). Potem Oktawian Cezar ruszył w dalszą drogę. W Grecji przepłynął morzem do Brundyzjum, gdzie czekał już na niego łuk triumfalny tam wystawiony, ozdobiony trofeami. Senat oczywiście przyznał mu prawo triumfu nad Antoniuszem i Kleopatrą "wrogami ludu rzymskiego" i oczekiwano Oktawiana jeszcze przed końcem roku, wznosząc dla niego również w Rzymie wspaniały łuk triumfalny. Ten jednak wcale tam się nie wybierał... przynajmniej nie od razu. Po trudach kampanii wojennej i marszu przez wschodnie prowincje, Oktawian Cezar zapragnął odpocząć, tym bardziej że zbliżała się zima. Ciasny Rzym - który już dawno wyszedł poza pierwotne granice muru serwińskiego - co prawda w zimie był mniej cuchnący niż latem, ale Oktawian wolał zatrzymać się w Neapolu (dawnym mieście greckim), które w pewien sposób przypominało Aleksandrię ( najpiękniejsze wówczas i najbogatsze miasto ówczesnego świata). W Neapolis odpoczywał nad brzegiem morza, a nawet popłynął statkiem na wyspę Capri, aby ją zwiedzić. Nieśpieszno mu było do domu i rodziny, do czekającej żony Liwii i siostry Oktawii, a także do wszystkich Rzymian, którzy z niecierpliwością oczekiwali jego powrotu. Wyspa Capri tak bardzo spodobała się Oktawianowi, że wykupił ją od miasta Napolis (ofiarowując w zamian kilka mniejszych wysepek). Nie dość jednak na tym, następnie Oktawian przeniósł się do miejscowości Atella, gdzie również odpoczywał. Tam odwiedził go Gajusz Cilniusz Mecenas (który dotąd - wraz z Agryppą - wspólnie rządził Rzymem i Italią). Przywiózł on ze sobą poetę Publiusza Wergiliusza Maro, który zaprezentował przed Cezarem swoje nowe dzieło: "Georgikę" (której odczytywanie zajęło mu następnie kilka dni). To właśnie od tego momentu (i nie tylko tym utworem - które przetrwało do dzisiaj i bezwzględnie jest jednym z piękniejszych wierszy spisanych po łacinie) kariera owego chłopskiego syna spod Mantui - Wergiliusza przyspieszyła, tak, iż stał się zamożnym człowiekiem (bogactwo jednak nie zmieniło jego charakteru, ani też sposobu życia. Żył więc tak jak dotąd, czyli jak wieśniak 😉).


WIEJSKA WILLA 
W POBLIŻU NEAPOLIS



Mijały kolejne dni, potem tygodnie i miesiące, a Oktawian nie opuszczał Atelli. Po zaprzysiężeniu nowych konsulów - czyli po Nowym Roku (jednym z nich był sam Oktawian Cezar, a drugim niejaki Sekstus Apulejusz) 11 stycznia 29 r. p.n.e. zamknięto bramy świątyni boga janusa. Było to niesamowite wydarzenie, dotąd bowiem w całych prawie 500-letnich dziejach Republiki rzymskiej tylko dwukrotnie to uczyniono. Świątynia Janusa była nieco dziwacznym przybytkiem, niepodobnym do żadnych innych świątyń, a mianowicie były to dwie stojące obok siebie bramy, ustawione w pobliżu Forum Romanum, które przez wszystkie te lata, dekady i wieki pozostawały otwarte. Zamykano je tylko i wyłącznie wówczas, gdy w całym państwie (w tym przypadku w całym Imperium) panował pokój (biorąc pod uwagę że w czasach Republiki zamknięto je tylko dwukrotnie, to może sugerować że Rzym prawie cały czas toczył wówczas wojny i nie jest to wcale opinia bezzasadna, Rzymianie byli bowiem niezwykle agresywni i żądni dominacji, a ich system społeczny, polityczny i rodzinny oparty na silnej strukturze patriarchalnej, bardzo temu służył. Tak więc gdy Grecy - którzy po podbojach Aleksandra Wielkiego zaczęli utożsamiać się z kulturą Wschodu, a co za tym idzie zaczęli "niewieścieć", Rzymianie byli mega męscy. Oczywiście z czasem to też się zmieniło i Rzymianie zbabieli - o czym pisałem wielokrotnie, powołując się chociażby na takich autorów jak Juwenalis czy Marcjalis. A wszystko to było związane ze wzrostem pozycji i praw kobiet, im bowiem więcej praw kobiet, tym społeczeństwo stawało się bardziej rozlazłe, bardziej sfeminizowane i bardziej podatne na taki z zewnątrz. Nie jest to zarzut, a jedynie stwierdzenie faktu. Tylko bowiem społeczeństwa silnie patriarchalne są w stanie nie tylko przetrwać, ale też dokonywać ekspansji, cała reszta skazana jest praktycznie na wymarcie lub uznanie nowych zwycięzców, którzy jak w przypadku Rzymian przyszli z północy). Tak więc bramy świątyni Janusa zostały zamknięte (choć nie na długo wszakże i wkrótce ponownie je otwarto) co było wówczas wielkim wydarzeniem w samym Rzymie. Uczyniono to również z tego powodu, aby ponaglić Oktawiana Cezara do powrotu do Rzymu, gdyż ewidentnie mu się nie spieszyło. W tych letnich, nadbrzeżnych małych miasteczkach spędził on nie tylko zimę, ale również wiosnę i początek lata 29 r. p.n.e. Oktawian stanął pod Rzymem na początku sierpnia, a 13 dnia tego miesiąca odbył wspaniały triumf.




CDN.

poniedziałek, 19 maja 2025

WYBORY - 2025 - Cz. I

PIERWSZA TURA 

NA PLUS!




 Pierwsza tura wyborów prezydenckich w Polsce zakończona sukcesem prawicy - i to jest fakt nie podlegający dyskusji, co osobiście mnie bardzo cieszy (chociaż jak już kiedyś wspomniałem bliżej mi do lewicy, ale nie tej tęczowej, neokomunistycznej, globalistycznej. Ja chciałbym lewicy bliskiej ludziom, ich codziennym problemom, lewicy która nie walczy z Kościołem {choć ja sam zbyt religijny nie jestem i już nie będę, z wiadomych przyczyn, które wielokrotnie wyjaśniałem na tym blogu}, lewicy która przede wszystkim myśli po polsku - co jest dla mnie szalenie ważne. Niestety nie ma czegoś takiego na lewicy, a i rzadko {lub prawie wcale, pomimo deklarowanych haseł które nie mają żadnego znaczenia bo zawsze liczą się tylko czyny, nie słowa!} można to spotkać na prawicy). 




W każdym razie z pierwszej tury wyborów prezydenckich jestem jak najbardziej zadowolony. Liczyłem co prawda na nieco wyższy wynik Marka Jakubiaka, na którego dziś głosowałem, ale to nie ma żadnego znaczenia. Ważne że 1 czerwca prezydentem Rzeczpospolitej, Najjaśniejszej Ojczyzny mojej zostanie Karol Nawrocki. Nie wierzę bowiem w to, że zwolennicy Sławomira Mentzena czy Grzegorza Brauna mogliby w takiej sytuacji (przed jaką stoi obecnie Polska) pozostać w domu i nie wziąć udział w drugiej turze tych wyborów. Gdyż, tak jak mówił Jakubiak - i ja się pod tymi słowami podpisuję - rzecz nie idzie o to, jaka będzie Polska, ani nawet czyja będzie Polska, rzecz idzie o to, czy w ogóle będzie Polska? Czy będziemy budować sojusz Międzymorza i Trójmorza, czy będziemy się dalej bogacić tak, aby nie tyle zostać mocarstwem lokalnym, ale regionalnym, a z czasem... światowym. Niemożliwe? "To nie po polsku" - parafrazując słowa cesarza Napoleona. Wszystko jest możliwe i ja sam się o tym wielokrotnie przekonałem w swoim życiu, tylko wszystko rozbija się o konsekwencje i determinacje. A ten rząd nie ma ani jednego, ani drugiego. Mało tego, ten rząd jawnie działa przeciwko żywotnym interesom Polaków i Polski, a to go już całkowicie dyskwalifikuje, bo tutaj nie chodzi o to, czy mi się podoba ta, czy inna partia, czy ten, czy inny kandydat na prezydenta (gdybym był szczery, to w ogóle rozwiązałbym wszystkie te partie, a w wyborach startowaliby po prostu zwykli ludzie z poparciem społecznym tych lub innych środowisk i tyle. Uważam też że należy przywrócić konstytucję z roku 1935, bo ona nadal prawnie obowiązuje, gdyż żaden dekret ani ustawa jej nie anulowała). Tu chodzi o to, czy dany kandydat, lub członkowie danej partii myślą, czują, a przede wszystkim działają po polsku. To jest dla mnie najistotniejsze i mówcie co chcecie, ale dla mnie to jest podstawa. 

No oczywiście druga sprawa liczy się również osobowość człowieka. I Karol Nawrocki bez wątpienia wydaje mi się zwykłym facetem takim jak większość z nas, gdyby było inaczej, gdybym nie wiedział że potrafi on być również sprawny retorycznie (chociaż stosuje taką praktykę Grzegorza Brauna, przeciągając zdań, co nieco wydaje się komiczne, aczkolwiek jest do zaakceptowania, gdyż zarówno Braun jak i Nawrocki taki po prostu jest i trudno żeby udawał kogoś innego) nigdy nie poparłbym go jako kandydata Prawa i Sprawiedliwości na urząd prezydenta Rzeczpospolitej Polski. Ale od początku mówiłem, że to będzie najlepszy kandydat ze wszystkich, których PiS miał do wyboru. I jestem przekonany że nie pomylę się w tej opinii.




Tak więc pierwsza tura zakończona sukcesem. Co prawda Trzaskowski wyszedł na prowadzenie, ale różnica jest mniejsza niż błąd statystyczny, więc jeśli tylko wyborcy Grzegorza Brauna i Sławomira Mentzena, a także (być może) Adriana Zandberga, czy Marka Jakubiaka (o tych akurat jestem spokojny), a także (🤭😉) KRZYSZTOFA STANOWSKIEGO - się zmobilizują (wystarczy w zasadzie poparcie wyborców tych dwóch pierwszych panów) to nie dopuścimy do tego, żeby Donald Tusk (bo tak naprawdę to on wygra te wybory) został zarówno prezydentem, premierem, prezesem Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego, a być może też Narodowego Banku Polskiego. Tak więc - jak oni to mówią - "wytrzaskajmy" Rafałowi Trzaskowskiemu myśli o prezydenturze, w drugiej turze. 👍




niedziela, 18 maja 2025

AMERICAN STORY - Cz. IX

DZIEJE
STANÓW ZJEDNOCZONYCH AMERYKI
OPOWIEDZIANE PRZEZ PRYZMAT
KOLEJNYCH POKOLEŃ AMERYKANÓW





 Postanowiłem reaktywować tę już nieco zapomnianą serię tematyczną o początkach Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Zamierzam ją poprowadzić (oczywiście przy dobrych wiatrach) aż do czasów obecnej prezydentury Donalda Trumpa. Na razie opowiedziałem o powstaniu kolonii Jamestown w roku 1607 i założeniu Wirginii, oraz o przybyciu purytańskich kolonistów z Anglii na statku o nazwie "Mayflower" i założeniu kolonii Plymouth w roku 1620. Teraz skupimy się jeszcze na Jamestown a następnie przeniesiemy się do Nowej Anglii, do Bostonu, który powstał jako jedna z kilku innych kolonii angielskich w rejonie Plymouth



JAMESTOWN 
(Jak wyglądało tam życie 400 lat temu)
Cz. I




 Jamestown, to była pierwsza angielska kolonia w Nowym Świecie (a konkretnie na ziemiach dzisiejszych Stanów Zjednoczonych, bo głównie tego właśnie dotyczy ta seria). Założona 13 mają 1607 r. przez 120 mężczyzn (nie było tam ani jednej kobiety) przybyłych na trzech statkach noszących nazwy: Constant, Godspeed i Discovery, w ramach akcji zasiedlania Nowego Świata przez założoną w roku 1606 przez kilku angielskich dżentelmenów (którym król Jakub I przyznał prawo osiedlania się i kolonizacji na całym obszarze Ameryki leżącym między 34 a 41 stopniem szerokości geograficznej północnej) Kompanię Londyńską. Jakub I jak i większość polityków i przedsiębiorców Królestwa Anglii, zdawała sobie sprawę z postępującej już wówczas hiszpańskiej kolonizacji dzisiejszej Ameryki Łacińskiej, jak również atlantyckich i karaibskich obszarów ziem współczesnych Stanów Zjednoczonych; jak również kolonizacji francuskiej w Ameryce północnej (Acadia, Quebec). Obawiano się więc że Anglia zostanie daleko w tyle za tymi dwoma państwami, a już przecież do kolonialnej eksploracji Ameryki szykowały się i inne kraje europejskie (jak choćby Holandia, czy nawet Szwecja). Po niezwykle owocnym zakończeniu podróży morskiej George'a Weymoutha do ziem Nowej Anglii w 1604, uznano że nadszedł czas aby ponownie rozpocząć zakładanie stałych kolonii w Ameryce (już wcześniej próbowano założyć tam kolonie jeszcze za czasów królowej Elżbiety I, ale los wszystkich angielskich kolonii był dramatyczny, ludność umierała z głodu w ciągu kilku kolejnych miesięcy, gdyż koloniści nastawiali się głównie na poszukiwanie złota, a nie na przetrwanie i gdy tylko kończyły się zapasy przywiezione z Anglii, zaczynał się głód i śmierć - pisałem o tym w poprzednich częściach tej serii). W kwietniu 1606 r. założono więc dwie kompanie, wspomniana wyżej przeze mnie Kompania Londyńska, oraz Kompania Plymouth (która miała zakładać kolonie między 38 a 45 stopniem szerokości geograficznej północnej). Każda z tych kompanii miała kontrolować obszar 50 mil na północ i na południe od pierwotnej osady, oraz 100 mil w głąb morza i 100 mil w głąb lądu. Kolonie te otrzymały królewski przywilej wydobywania złota, srebra i miedzi w Nowym Świecie (król miał otrzymać 1/5 wszystkich tych surowców), a także powołania rady złożonej z 13 przedstawicieli. Przez siedem lat od założenia Kolonii miał nie być pobierane żadne cła importowe, a także kolonistom przyznawano wszystkie prawa i przywileje poddanych króla Anglii. Oczywiście był również punkt w owym przywileju królewskim, w którym zobowiązywano się do nawracania miejscowych pogan na chrześcijaństwo.




Trzy (wymienione wyżej) okręty (wypożyczone przez Kompanię Londyńską od angielskiej Kompanii Moskiewskiej, jako że jedyny okręt tej kompanii "Richard" pod dowództwem Henry'ego Challonsa, został w sierpniu 1606 r przejęty przez flotę hiszpańską u wybrzeży Florydy, a sam Challons przewieziony do Sewilli) pod dowództwem się Christophera Newporta wypłynęły, podążając trasą na Wyspy Kanaryjskie i Indie Zachodnie. U wybrzeży dzisiejszej Wirginii okręty te dostały się w środek burzy, która zagnała je do zatoki Chesapeake. W maju 1607 r. płynąc rzeką Jakuba (nazwaną tak na cześć ich króla), koloniści osiedlili się nie na wyspie (jak początkowo zakładano), lecz na stałym lądzie, na bagiennym półwyspie (co odradzano nawet w instrukcji, którą koloniści mieli przy sobie). 13 maja 1607 r. pierwsi koloniści (którym udało się przeżyć podróż, gdyż 16 spośród 120 zmarło w jej trakcie) postawili stopę na amerykańskiej ziemi. Najpierw odprawiono nabożeństwo dziękczynne, a uczyniono to pod kawałkiem płótna żaglowego. Następnie przystąpiono do budowy osady, którą nazwano (również na cześć króla) Jamestown. Dookoła były nieprzepastne lasy nieznanego kraju, zbudowano więc najpierw drewnianą palisadę otaczającą osadę (na wypadek ataku "dzikusów") i kościół (jako jeden z pierwszych, a prawdopodobnie pierwszy budynek w Jamestown). Oczywiście pierwsze budynki w osadzie były drewniane (jako że tego budulca było pod dostatkiem) i dopiero z biegiem lat pojawiać zaczęły się pierwsze domy budowane z cegły. Otworzono też zapieczętowane instrukcje w których były zapisane nazwiska pierwszych członków 13-osobowej rady, pełniącej funkcję władzy wykonawczej, ustawodawczej i sądowniczej, której to przewodniczył prezes. W ciągu miesiąca od założenia kolonii, wybudowano już trójkątny fort otaczający osadę, kościół, magazyn oraz kilka szeregowych domów. W tym czasie Christopher Newport żeglował dalej wzdłuż rzeki Jakuba, aż do dzisiejszego Richmond. Podejmowano też eksploracje lądowe (głównie związane z poszukiwaniem złota, srebra i miedzi) w których m.in. uczestniczył John Smith. Podczas jednej z takich eskapad zasnął on zmęczony pod drzewem, a gdy się obudził, zobaczył nad sobą kilka indiańskich kobiet, które mu się przyglądały. W swych pamiętnikach zanotował że były prawie nagie i zaczęły się do niego przymilać pytając (oczywiście w swoim języku który on potem - dzięki Pocahontas - poznał) "czy mnie chcesz?", "czy mnie kochasz?" Odrzucił ich amory (dziwne, skoro w osadzie nie było kobiet. Może te opowieści były po prostu wytworami jego erotycznych fantazji?). Innym znowu razem Smith wpadł w zasadzkę i został przyprowadzony do wodza miejscowych Indian plemienia Powhatan - Wahunsunakoka (Anglicy nazywali go po prostu Powhatanem od nazwy plemienia). Miał zostać stracony (poprzez rozłupanie mu czaszki maczugą). Ale wówczas wstawiła się za Smithem Pocahontas, córka Wahunsunakoka, ratując mu życie.




Obszar na którym założono kolonię jamestown, Hiszpanie nazywali krajem Axacan, a nieopodal mieściła się hiszpańska misja jezuicka, założona w 1570 r. Badając wybrzeże rzeki Jakuba, spodziewali się koloniści znaleźć drogę do Chin, a być może nawet do Indii, gdyż wówczas sądzono w Europie że ten obszar Ameryki może prowadzić właśnie do Chin. Oczywiście nie znaleziono ani drogi do Chin, ani do Indii, ani też złota czy srebra - tak wyczekiwanego przez kolonistów. Znaleziono zaś nieprzepastne lasy i wrogich Indian, którzy już w czerwcu 1607 r. dokonali pierwszego ataku na osadę. Co prawda została ona odparta, ale koloniści musieli teraz mieć się na baczności i nie mogli sobie pozwolić na tak częste wypady poza osadę, jak wcześniej. W lipcu Christopher Newport wypłynął do Anglii, zabierając ze sobą kilka bezwartościowych skał (w których - jak sądził - znajdowało się złoto). Po jego wyjeździe koloniści zaczęli coraz bardziej cierpieć głód, gdyż zapasy żywności malały (a nikt nic nie uprawiał, wypady zaś poza osadę były coraz rzadsze, ze względu na częste ataki Indian Powhatan). Pojawiła się też malaria, na którą zapadło kilkudziesięciu kolonistów. Coraz więcej ludzi umierało czy to z głodu, czy to z powodu chorób, gdyż racje żywnościowe były ciągle zmniejszane - co bardzo nie podobało się kolonistom. Najgorsza była zima 1607-1608 r. która pochłonęła kolejne ofiary. Rządzący kolonią pierwszy przewodniczący rady - Edward Maria Winkfield, został usunięty ze stanowiska przy wyraźnym niezadowoleniu mieszkańców osady (dochodziło do częstych kłótni między nim, a wymienionym wyżej kapitanem Johnem Smithem). Przewodniczącym rady wybrano teraz Smitha, jako że udało mu się (dzięki zapewne znajomościom z Pocahontas), uzyskać od Indian nieco jedzenia, przez co  osada mogła przetrwać zimę. Ale gdy w styczniu 1608 r. z Anglii przypłynął Newport, w Jamestown zostało już tylko 40 kolonistów. Sytuacja była dramatyczna, osada (podobnie jak wcześniejsze angielskie kolonie w Ameryce) skazana była na wymarcie, a nie minął nawet rok od założenia Jamestown. 




Ci, którzy przybyli z Newportem do osady, nie wnosili tak naprawdę niczego dobrego do życia mieszkańców, oni bowiem również Nie potrafili ani nic hodować, ani też nic wytwarzać, a przybyli głównie z myślą o zdobyciu złota (zupełnie tak jak pierwsi koloniści). Tymczasem w Londynie akcjonariusze Kompanii Londyńskiej zaczęli namawiać kolejnych śmiałków do wypłynięcia do Ameryki. Słysząc od Newporta o trudnym położeniu kolonistów i obawiając się że osada może podzielić los chociażby tej z Roanoke (o której pisałem w poprzednich części tej serii), postanowili oni zatrudnić ludzi, którzy mieli pojęcie nie tylko o sadzeniu warzyw (co było podstawą przetrwania), ale również posiadali fach rzemieślniczy. Skontaktowali się więc z Michałem Łowickim polskim szlachcicem z Gdańska zajmującym się handlem i mieszkającym w Londynie. Zaproponowano mu ściągnięcie do Jamestown fachowców rzemieślników, oferując bliżej nieznane pieniądze za ich ściągnięcie. Łowicki - mając dobre kontakty w Gdańsku - popłynął tam i udało mu się przekonać do podróży za ocean kilku pracujących w stoczni gdańskiej fachowców. Ludzie ci potrafili wytwarzać smołę, zajmować się obróbką drewna i wypalać węgiel drzewny, tak potrzebny do produkcji zarówno mydła jak i szkła. Byli to w większości młodzi ludzie którym przedstawiono wizję wspaniałej przygody w odległym kraju, co spowodowało że podpisali wybitnie niekorzystną dla nich umowę, zobligującą ich do pracy w kolonii praktycznie tylko za wyżywienie i  zamieszkanie. Nie mogli też się zbuntować przez co najmniej 10 lat, nie mogli też zerwać tej umowy. Dziś znamy nazwiska owych Polaków, którzy w październiku 1608 r. na pokładzie angielskiego statku "Mary and Margaret" przypłynęli do kolonii Jamestown, a byli to: Stanisław Sadowski, Zbigniew Stefański, Jan Bogdan i Jur Mata. Towarzyszył im również Michał Łowicki. Po przybyciu do kolonii szybko pobudowali sobie domy, zbudowali piece do wyrobu szkła (zakładając pierwszą w Jamestown manufakturę szkła i w ogóle pierwszy zakład produkcyjny). Wkrótce też odkryli źródło pitnej wody, ale te wszystkie sukcesy nie przekładały się w żaden sposób na ich pozycję społeczną w osadzie. Ze względu na wybitnie niekorzystną umowę jaką podpisali z Kompanią Londyńską, a także ze względu na fakt że nie byli Anglikami i mówili w obcym języku, byli traktowani jako ludzie drugiej kategorii.




Jedynie rządzące wówczas kolonią John Smith miał z Polakami nieco lepsze kontakty, a to ze względu na fakt, że po pierwsze nieco rozumiał język polski, a po drugie poznał Polaków, gby kilka lat wcześniej służył w armii habsburskiej walcząc z Turkami na Węgrzech. Jako młody chłopak (urodził się w 1580 r.) w jednym z pojedynków pokonał trzech tureckich żołnierzy, za co przez księcia siedmiogrodu Zygmunta Batorego został wyniesiony do szlachectwa (Smith urodził się bowiem w Willoughby w rodzinie kupieckiej) i otrzymał herb trzech tureckich głów. Potem jednak w jednym ze starć dostał się do tureckiej niewoli i został sprzedany jako niewolnik tureckiemu paszy i w żelaznej obroży na szyi musiał wykonywać ciężkie prace na roli. Zdołał jednak stamtąd uciec i tułając się przez Bułgarię, Wołoszczyznę i Mołdawię, dotarł na ziemie Rzeczpospolitej. Tam poznał Polaków, a szczególnie polskich rzemieślników i potem wypowiadał się o nich zawsze w samych superlatywach. Jednak w Jamestown (pomimo sympatii Smitha) Polacy mieli gorszą pozycję niż Anglicy. Przekładało się to również na ich zachowanie względem angielskich kolonistów, którym bardzo niechętnie (a często w ogóle) nie udzielali wytworów swojej pracy. Ponieważ oprócz pracy jako rzemieślnicy, polscy koloniści w Jamestown założyli własny ogródek, gdzie hodowali pomidory, marchew, sałatę i kilka innych warzyw. Dzięki temu, gdy Anglicy umierali z głodu, Polacy mieli co jeść (chociaż Smith polecił im podzielić się częścią tych płodów, aczkolwiek czynili to bardzo niechętnie i rzadko). John Smith miał dla Polaków jeszcze jedną sympatię, gdy podczas ataku Indian Powhatan ocalili mu życie. Nie mogę liczyć jednak na wsparcie Polaków, zmusił angielskich kolonistów aby łowili ryby, zbierali ostrygi, a jednemu nawet polecił aby udał się do Indian i żył tam z nimi jak jeden z nich, dzięki czemu od czasu do czasu dostawał od nich coś do jedzenia dla kolonistów z osady. W lipcu 1609 r do Jamestown przybył z Anglii statek z zaopatrzeniem pod dowództwem Samuela Argalla. Oprócz żywności i wody pitnej przywiózł on również wiadomość o cofnięciu karty z 1606 r. i powołaniu nowej. Przywilej królewski Kompanii Londyńskiej z roku 1609 mówił, że koloniści otrzymują na własność ziemię 200 mil na północ i na południe od osady, a także stronę morza i w stronę lądu. Otrzymał także prawo zasiedlenia wysp 100 mil od wybrzeża. Rząd stanowiła również 13-osobowa rada, która  otrzymywała przywilej powoływania własnych urzędników. Akcjonariuszami nowej Kompanii Londyńskiej było 56 cechów Londynu i 659 osób prywatnych, wśród których znalazło się 21 parów, 96 szlachciców, 53 kapitanów i 11 robotników.

Gdy wiosną 1609 r John Smith przypadkowo zranił się bardzo poważnie, musiał niestety opuścić kolonię i wrócić do Anglii na statku kapitana Christophera Newporta, który w czerwcu 1609 r. wypłynął z Anglii w drogę powrotną wraz z nowym gubernatorem się Thomasem Gatesem i ok. 500 nowych kolonistów. Po dwumiesięcznej podróży przez ocean, w sierpniu 1609 r. okręty dotarły do Jamestown, a na pokładzie pozostało zaledwie 400 kolonistów (reszta zmarła w trakcie ciężkiej podróży). Dotarło tam tylko część okrętów, ale główny, ten na którym płynął nowy gubernator - osiadł na mieliźnie na Bermudach i aż do maja 1610 r. Thomas Gates nie przybył do Jamestown. Gdy zaś już mu się to udało, zastał kolonię ponownie w tragicznym położeniu. Wielu z nowych kolonistów nabawiło się już w Ameryce kolejnych chorób (głównie malarii), a poza tym jak zwykle głód, głód i jeszcze raz... śmierć. Nowych grobów w kolonii przybywało szybciej, niż nowych kolonistów. Paradoksalnie o ile społeczność angielska topniała, o tyle społeczność polska w Jamestown... rosła. Widząc jednak opłakany stan kolonistów angielskich, gubernator Gates zdecydował się zawrócić do Anglii, ale gdy tylko wyruszył w dół rzeki Jakuba, napotkał statek z informacją że oto płynie z Anglii Thomas West, baron De La Warr (Delaware) z zaopatrzeniem i 150 nowymi kolonistami. Czas jaki De La Warr spędził w Jamestown (sierpień 1610 - marzec 1611) był okresem, w którym realnie to on rządził kolonią, a nie Gates. W tym czasie doszło też do kilku hiszpańskich podjazdów, co wywołało wśród angielskich osadników przerażenie. Pierwszą próbę zdobycia osady Jamestown podjęli Hiszpanie jeszcze w 1609 r. gdy w lipcu tego roku kapitan Ecija - dowódca fortu w St. Augustine (założonego na Florydzie w 1565 r.) wpłynął do zatoki Chesapeake. Uznał on jednak wówczas że fort jest zbyt dobrze umocniony aby zdołał go zdobyć jeden okręt i odpłynął. Ecija zobowiązał jednak lokalne plemiona indiańskie aby nieustannie szpiegowały i atakowały angielskich kolonistów z Jamestown. To samo polecił Indianom gubernator hiszpańskiej Florydy - Ybarra. Atak Indian zimą 1610 r. był jednym z największych szturmów indiańskich na osadę i choć zakończył się odparciem czerwonoskórych, to jednak zginęło wówczas wielu kolonistów. Latem 1611 r. kilka hiszpańskich okrętów znów pojawiło się w w zatoce Chesapeake. Doszło do niewielkich starć, ale poza schwytaniem kilku ludzi (po jednej i drugiej stronie) niczym więcej ten atak się nie zakończył. Hiszpański ambasador w Londynie Zúñiga, w listach do króla Filipa III radził mu przedsięwziąć większą wyprawę zbrojną i zdobyć Jamestown, likwidując tę "angielską zadrę" w kraju Axacan. Filip jednak nie chciał tego uczynić, jako że liczył na sojusz z Anglią przeciwko Niderlandom.

Tymczasem napływ kolejnych kolonistów (choć śmiertelne żniwo wciąż było wielkie, gdy latem 1611 r. zmarło następnych 150 osób) spowodował, że założono nad zatoką Chesapeake dwa forty: "Karol" i "Henryk", a także zdołano wypędzić lokalnych Indian z ich siedzi w rejonie Kecoughtan. Mimo to powodów do zadowolenia praktycznie nie było żadnych. Wciąż na nowo pojawiały się te same problemy, które praktycznie wcale (lub w niewielkim jedynie zakresie) nie były rozwiązywane. Latem upał i niemiłosierne roje moskitów, zimą piętrzące się zwały śniegu przez które trzeba było się przebijać i trzaskający mróz, który zabrał nie jedno życie. Z powodu tych trudności baron De La Warr w marcu 1611 r. odpłynął do Anglii pozostawiając kolonię Jamestown w rękach sir Thomasa Gates'a, a szczególnie mianowanego przez siebie zastępcę sir Thomasa Dale'a (który realnie rządził kolonią). Dale - żołnierz i oficer, weteran walk w Holandii, natychmiast wprowadził w Jamestown rządy silnej ręki. Wszyscy mężczyźni (kobiet nadal tam nie było - ciekawe jak sobie radzili z tymi sprawami, pewnie polowali na Indianki ☺️) byli zmuszeni do intensywnej pracy dla dobra osady, pracy, która niczym nie różniła się od niewolnictwa, a ci, którzy się buntowali, byli karani z całą surowością (przy czym chłosta należała do najłagodniejszych z kar). Schwytani uciekinierzy byli po prostu paleni żywcem. Ale pomimo tych srogich kar i ciężkiej pracy, istniały też oczywiście rozrywki, którymi hołdowali koloniści. Jednym z najpopularniejszych było łucznictwo, które było zarówno rozrywką, jak i formą walki i obrony i zdobywania pożywienia. Popularne były również gry w kości, szachy oraz karty. Urządzano też zawody sportowe, takie jak zapasy czy boks. Nie mogło oczywiście zabraknąć muzyki a co za tym idzie również tańców koloniści znali przecież angielskie, walijskie, irlandzkie i szkockie ballady, pieśni oraz tańce. Ale w tym wszystkim nie mogło również zabraknąć jednej z największych (choć dopiero rodzących się) przyjemności, a mianowicie palenia tytoniu. Palenie tytoniu w Jamestown rozpoczęło się tak naprawdę w styczniu 1608, gdy do kolonii przybył angielski wytwórca fajek tytoniowych Robert Cotten. W latach 1611-1612 John Rolfe eksperymentował w kolonii z liśćmi tytoniu z Wirginii, Indii Zachodnich i Ameryki Południowej, tworząc nowe liście o słodkim zapachu. Szybko zmonopolizował handel tytoniem w kolonii i dzięki temu stał się pierwszym sprzedawcą papierosów w Nowym Świecie (oczywiście żartuję, Hiszpanie bowiem również palili tytoń i nim handlowali znacznie wcześniej, niż uczynił to Robert Cotten czy John Rolfe).

W roku 1613 wybuchł kolejny konflikt kolonistów z Indianami Powhatan, ale były też i plusy, mimo wszystko kolonia przetrwała już szósty rok (w ogromnej mierze przyczynili się do tego właśnie koloniści z Polski, którzy na razie nadal będą uważani za ludzi drugiej kategorii, chociaż wkrótce się to zmieni). A tymczasem wybuchł kolejny konflikt z Indianami, którego ofiarą padła córka wodza Wahunsunakoka - 17-letnia Pocahontas.



 
CDN.