Łączna liczba wyświetleń

sobota, 17 lutego 2018

SARMACKIE OPOWIEŚCI - Cz. I

NIEZWYKŁE 

(CHOĆ CZĘSTO ZAPOMNIANE)

PRZYGODY I EUROPEJSKIE WOJAŻE

POLAKÓW od XVI do XIX wieku






Niezwykłe są doprawdy dzieje Polaków podróżujących (lub walczących) po Europie od XVI do XIX wieku. Podróż królewicza Władysława do Belgii (Niderlandów Hiszpańskich) i Italii w latach 1624-1625, uroczysty wjazd podkanclerzego Jerzego Ossolińskiego do Rzymu w 1633 r. (w czasie którego m.in.: konie gubiły złote podkowy, które zbierali mieszkańcy Wiecznego Miasta), podróże Polaków do Anglii i Francji w XVI i XVII wieku, oraz na dwór sułtana Imperium Osmańskiego, są już częściowo zapomniane, podobnie jak wyczyn młodego polskiego oficera - Frączewskiego, który w 1800 r. z szablą w zębach przepłynął z Geniu do Nicei, aby powiadomić Bonapartego o ciężkiej sytuacji oblężonych Francuzów w Genui (pierwotnie płynął łodzią w towarzystwie kilku wioślarzy, ale gdy zorientowano się że angielskie okręty blokady miasta są znacznie szybsze, rozebrał się, skoczył do wody, po czym... przypomniał sobie że zostawił szablę, więc wrócił się po nią i trzymając w zębach wpław dotarł do oddziałów gen. Sucheta pod Niceą). Niewiele też wiemy o przygodach polskich szlachcianek w wieku XVII i XVIII. W tym temacie postaram się rzucić na nie nieco światła. Zacznijmy teraz od zupełnie zapomnianej przygody, jaką doświadczył pewien polski szlachcic kresowy, urodzony w Barze (twierdza wzniesiona w XVI na polecenie królowej Bony Sforzy i nazwana tak na pamiątkę jej włoskich posiadłości księstw Bari i Rosano), na wschodnich ziemiach ówczesnej Rzeczypospolitej (dziś na Ukrainie), który dostał się do tureckiej niewoli w 1620 r. po klęsce w bitwie pod Cecorą, w czasie wyprawy hetmana Stanisława Żółkiewskiego na Mołdawię, a następnie przez kilka lat był niewolnikiem tureckiego wielmoży. W 1627 r. wzniecił udany bunt na pokładzie okrętu należącego do owego Turka i wyzwoliwszy 220 galerników pożeglował do Włoch, a następnie wrócił do Polski. Jego niezwykłe przygody stanowią bez wątpienia gotowy scenariusz filmu przygodowo-kostiumowo-historycznego


 KRÓLOWA BONA SFORZA ZAKŁADA TWIERDZĘ BAR
1537 r.




1627 r.

OPANOWANIE TURECKIEGO GALEASA

PRZEZ POLSKIEGO SZLACHCICA

MARKA JAKIMOWSKIEGO 

I UWOLNIENIE 220 NIEWOLNIKÓW

BĘDĄCYCH NA OKRĘCIE


"OPISANIE KRÓTKIE ZDOBYCIA GALERY PRZEDNIEJSZEJ ALEKSANDRYJSKIEJ W PORCIE U METALINY ZA SPRAWĄ DZIELNĄ I ODWAGĄ WIELKĄ KAPITANA MARKA JAKIMOWSKIEGO, KTÓRY BYŁ WIĘŹNIEM NA TEJŻE GALERZE, Z OSWOBODZENIEM 220 WIĘŹNIÓW CHRZEŚCIJAN" 

KRAKÓW 
1628 r.





 Marek Jakimowski o którym będzie tutaj mowa, przyszedł na świat w mieście-twierdzy Bar na Podolu (rok jego narodzin pozostaje nieznany). Był kresowym szlachcicem, jakich wówczas było sporo. Cała jego historia tak naprawdę zaczyna się dopiero w roku 1620, wraz z wyprawą hetmana wielkiego koronnego Stanisława Żółkiewskiego na Mołdawię. 23 września 1617 r. w Buszy podpisany został traktat pokojowy Rzeczpospolitej z Turcją Osmańską. Został on podpisany, gdyż obie strony gotowały się do wojny wzajemnej (od lutego tego roku) i choć działania zbrojne nie nastąpiły (Turcy zgromadzili nad granicami 100 000 żołnierzy nie licząc ok. 30 000 Tatarów, zaś hetman Żółkiewski dysponował łącznie zaledwie... ok. 700 żołnierzami plus pocztami szlacheckimi Ostrogskich, Zasławskich, Daniłowskich, Krasickich, Radziwiłłów, Tyszkiewiczów, Zamojskich, Sieniawskich, Zbaraskich, Zebrzydowskich, Stadnickich i Sienińskich - łącznie może ok. 20 000 żołnierzy - prawdziwa liczba wojska nie została wymieniona przez hetmana w jego mowie na sejmie w lutym 1618 r.). Turecki wódz naczelny Iskander Pasza zagroził wojna, jeśli nie ustaną polskie próby mieszania się w sprawy Mołdawii (zależnej od Turcji) i jeśli Kozacy nie zaprzestaną swych łupieżczych wypraw na wybrzeża Morza Czarnego. Hetman Żółkiewski (zdając sobie sprawę z ogromnej dysproporcji sił, a należy też dodać że w tym czasie Rzeczpospolita prowadziła dodatkowo jeszcze dwie wojny, z Rosją, gdzie pod Moskwą walczył sam królewicz Władysław i ze Szwecją o Rygę i Inflanty), dał do zrozumienia że pragnie pokoju, ale jest również gotowy na wojnę ("Mężny wódz dał wszelako znać ostatniemu, że był gotów na oboje: do pokoju i do wojny" - Teodor Morawski). Iskander zapewniał że jeśli tylko Polacy zrezygnują z wypadów na Mołdawię i powstrzymają Kozaków, pokój stanie się faktem ("Na sto lat przysięgał zgodę Iskiender, byle przeklęci Kozacy dali pokój najazdom" - Teodor Morawski).


"KOZACY PISZĄ LIST DO SUŁTANA"

"Ty, sułtanie, diable turecki, przeklętego diabła bracie i towarzyszu, samego Lucyfera sekretarzu. Jaki z ciebie do diabła rycerz, jeśli nie umiesz gołą dupą jeża zabić (...) świński pastuchu Wielkiego i Małego Egiptu, świnio armeńska, podolski złodziejaszku, kołczanie tatarski, kacie kamieniecki i błaźnie dla wszystkiego, co na ziemi i pod ziemią, szatańskiego węża potomku i chuju zagięty. Świński ty ryju, kobyli zadzie, psie rzeźnika, niechrzczony łbie, kurwa twoja mać.
O tak ci Kozacy zaporoscy odpowiadają, plugawcze. Nie będziesz ty nawet naszych świń wypasać. Teraz kończymy, daty nie znamy, bo kalendarza nie mamy, miesiąc na niebie, a rok w księgach zapisany, a dzień u nas taki jak i u was, za co możecie nas w dupę pocałować!"


 
Pokój został więc podpisany (Naim Effendi w swym "Rocznikach" napisał: "W tymże roku król Lehów, Rezygmun (Rex Sigismundus - czyli król Zygmunt III), przysłał posła do Drzwi Szczęśliwości, w celu stwierdzenia wzajemnej przyjaźni i odnowienia pokoju"), gdyż nie było sensu otwierać trzeciego frontu wojny i tworzyć kolejnego nieprzyjaciela, tym bardziej że Turcy wcale nie pragnęli walki. Hetman Żółkiewski zgodził się więc zrezygnować z wpływów w Mołdawii i powstrzymać Kozaków od ciągłych i nieustannych ataków na wybrzeża Morza Czarnego - 28 października 1617 r. zmusił ich do złożenia przysięgi na starej Olszance iż zaprzestaną najazdów (mieli poniszczyć swe czajki - czyli małe statki którymi dokonywali swych wypraw) oraz brania w niewolę ludności muzułmańskiej z atakowanych terenów, oraz że wiernie będą służyć Rzeczypospolitej nie łamiąc umów. W zamian za to co rok w Kijowie mieli odbierać 1000 złotych oraz na sejmie zostaną potwierdzone dotychczasowe przywileje kozackie. Wojnę wówczas zażegnano, ale należałoby nadmienić jak łupieżcze były wypady Kozaków na tereny należące do Imperium Osmańskiego (podobnie zresztą jak i Tatarów na ziemie Rzeczypospolitej). W sierpniu 1614 r. wyprawili się przeciwko Synopie (bogatemu miastu portowemu, zwanemu wówczas "Miastem kochanków"), które obrócili spalili doszczętnie, ludność uprowadzając w niewolę (wcześniej uwalniając niewolników chrześcijan, zmuszonych do przejścia na Islam). Większość tego jasyru nie udało się jednak Kozakom dowieźć do domu, gdyż pod Oczakowem dopadła ich flota turecka i zadała porażkę, a na lądzie pojawili się Tatarzy, którzy zmusili Kozaków do porzucenia prawie całego jasyru. Zdobytych jeńców kozackich wielki wezyr Nasuch Pasza odesłał do Synopy, gdzie pozostała przy życiu ludność spalonego miasta dokonała na nich samosądu.

Kozacy jednak nie poprzestali, w roku następnym (1615) wyprawili się (na 80 czajkach) ponownie na tereny tureckie i spalili dwa miasta Misewnę i Archioke ludność ich uprowadzając ze sobą w niewolę, po czym skierowali się na... Konstantynopol. Po raz pierwszy od 162 lat, czyli od zdobycia Konstantynopola przez sułtana Mehmeda II Zdobywcę, wroga flota pojawiła się naprzeciw murów tego potężnego miasta. W tym czasie sułtan Ahmed I był na polowaniu, powiadomiony o niebezpieczeństwie przez dowódcę garnizonu, szybko powrócił do pałacu, gdzie wraz z żoną - sułtanką Kosem obserwował płonące przedmieścia swej stolicy (w pewnym momencie musiano nawet ewakuować cały harem z obawy przed kozackim atakiem). Sułtan wysłał w pościg swą flotę, ale Kozacy pokonali ją i zmusili do ucieczki. Była to potworna kompromitacja Imperium Osmańskiego, gdyż po raz pierwszy od 1402 r. (klęski Turków w bitwie z Mongołami Timura pod Ankarą), turecki sułtan musiał uciekać nie tylko z pola bitwy, ale wręcz z własnego domu. Podobnie było w roku następnym (1616), gdy Kozacy nie tylko zdobyli i spalili potężną Kaffę oraz Trapezunt, ale ponownie wyprawili się na Konstantynopol (tym razem była to już tylko swoista demonstracja siły, gdyż nie podjęto ataku), w drodze powrotnej ponownie pokonując turecką flotę pościgową. Te ataki były nie do zniesienia i jednocześnie ukazywały słabość Turków w walce z tego typu atakami. Nic więc dziwnego że Iskander Pasza: "Na sto lat przysięgał zgodę byle przeklęci Kozacy dali pokój najazdom".




Jednak po zakończeniu wojny z Moskwą (3 stycznia 1619 r. podpisanie rozejmu w Dywilinie, dającego Rzeczpospolitej ogromne tereny na wschodzie, podchodzące praktycznie pod same miasto Moskwa, których administratorem z rozkazu króla Zygmunta, swego ojca, został książę Władysław) i zawarciu rozejmu ze Szwecją (1617 r. na zasadzie status quo ante), konflikt polsko-turecki wybuchł z nową siłą. 21 listopada 1619 r. polskie oddziały najemne (tzw.: Lisowczycy) rozbili pod Humennem wojska siedmiogrodzkie Gabora Bethlena (Siedmiogród i Transylwania były wówczas krainami lennymi Turcji Osmańskiej), dzięki czemu ocalili przed upadkiem oblężony Wiedeń (tzw.: Drugie Oblężenie Wiednia). Obrażony Gabor Bethlen, poskarżył się sułtanowi, który i tak był wściekły na złamanie rozejmu podpisanego w Buszy (we wrześniu 1619 r. Kozacy po raz kolejny wyprawili się na tureckie wybrzeże, zdobywając i paląc Warnę, oraz rozbijając w tamtejszej bitwie kilkaset janczarów). Gdy więc do Konstantynopola udał się polski poseł Hieronim Otwinowski, młody sułtan Osman II w mocnych słowach zelżył Otwinowskiego i zapowiedział iż nie odpuści tej zniewagi, rozpoczęły się więc przygotowania do wojny. Turcy zgromadzili ponad 40 000 wojska, natomiast po polskiej stronie łącznie było 8 400 żołnierzy, jako bazę wypadową obrano właśnie Bar, gdzie do wojsk koronnych dołączył z własnym pocztem ów Marek Jakimowski. 3 i 4 września 1620 r. wojsko Rzeczypospolitej przeprawiło się przez bród na granicznej rzece Dniestr i wkroczyło do Mołdawii. 

17 września doszło tam do wielkiej bitwy pod Cecorą, która zakończyła się porażką, ale hetman Stanisław Żółkiewski wyprowadził wojsko (wciąż walczące, choć otoczone) ku granicznej rzece, dopiero tutaj doszło do katastrofy, gdy poszczególne chorągwie, widząc granice, zaczęły opuszczać szeregi by na własną rękę przedostać się do kraju, tym samym powodując wyłomy w dotąd ściśle ze sobą zespolonych i broniących się liniach. Widząc nadciągającą katastrofę, hetman Żółkiewski zabił swego konia i nakazał oficerom ratować się, sam jednak postanowił zostać i walczyć do końca, mówiąc: "Jeśli będziem zwyciężeni, nie miedzy jeńcami lecz między poległymi mię szukajcie", dodał również że własnym ciałem pragnie zagrodzić nieprzyjaciołom drogę do Ojczyzny. Tak też się stało, w bitwie poległo prawie 2000 Polaków, w tym sam wódz naczelny hetman wielki koronny Stanisław Żółkiewski. Turcy przekroczyli wówczas graniczną rzekę Dniepr i dotarli aż do Lwowa, ale stamtąd zawrócili, uznali zapewne że ich siły nie są wystarczająco duże i że należy się wzmocnić przed kolejną inwazją. Natomiast w Rzeczpospolitej wiadomość o klęsce cecorskiej zrobiła ogromne wrażenie. To był wręcz kubeł zimnej wody, gdyż już dawno nie słyszano o takiej klęsce (Polacy w polu rozbijali siły nawet i dziesięciokrotnie liczniejsze od swoich własnych), to była prawdziwa katastrofa. 


"ŚMIERĆ HETMANA STANISŁAWA ŻÓŁKIEWSKIEGO 
POD CECORĄ"
7 Października 1620 r.

 

Pamiętam że również papież Jan Paweł II w swych pismach przywołał kiedyś takie porównanie - "rok 1620 był tym dla społeczeństwa polskiego co rok 1939" czyli innymi słowy (bez porównywania samego kontekstu), papież przywołał tutaj atmosferę, jaka panowała w Rzeczpospolitej po klęsce cecorskiej, porównując ją do tej, jaka nastąpiła po wspólnym niemiecko-sowieckim ataku na nasz kraj we wrześniu 1939 r. Cóż, pycha zawsze kroczy o krok przed upadkiem, i tak samo jak w 1939 r. byliśmy przekonani że jesteśmy niezwyciężeni (były też takie głosy: "Anglicy i Francuzi, po co nam oni, będą tylko przeszkadzać i trzeba się będzie z nimi dzielić zwycięstwem"), nie wzięto jednak pod uwagę faktu, że Hitler dogada się ze Stalinem (w polityce bowiem liczą się tylko interesy, ideologie jeśli temu przeszkadzają, są usuwane w cień) i razem uderzą na Polskę. Podobnie nie przewidziano że Turcy mogą pokonać nasze wojska w Mołdawii (zawsze przecież wygrywaliśmy z nimi w polu). Było więc ogólne zdziwienie przechodzące w przerażenie - co będzie dalej?

Sejm nadzwyczajny zebrał się jeszcze na początku listopada 1620 r. a szlachta nie miała żadnych oporów przed uchwaleniem nowych podatków na wojsko - należało bowiem bronić zagrożonego kraju. Należało czym prędzej zmyć hańbę klęski cecorskiej więc wystawiono (płacili wówczas wszyscy, szlachta, duchowieństwo przekazało kwotę 150 000 złotych, a także Żydzi - 70 000 złotych) nową armię w sile ok. 50 000 żołnierzy. Była to duża siła, ale w porównaniu z armią sułtana Osmana II, liczącą ponad... 300 000 ludzi (a są raporty że mogło ich być nawet i 400 000) była ona niewielka. Do tureckiej inwazji na Rzeczpospolitą doszło 2 września 1621 r. a celem ataku była obsadzona twierdza - Chocim. Wodzem naczelnym został mianowany hetman wielki litewski Jan Karol Chodkiewicz. Obrona Chocimia trwała do 9 października i zakończyła się zwycięstwem Rzeczypospolitej, sułtan odstąpił ponosząc ogromne straty (ok. 100 000 zabitych i ponad drugie tyle rannych), choć w polskim obozie w dniu podpisania rozejmu została... ostatnia beczka prochu. Hetman Chodkiewicz także zmarł podczas walk (24 września) ale zwycięstwem swym pomścił klęskę roku poprzedniego i opromienił Rzeczpospolitą kolejną chwałą (zwycięstwo pod Chocimiem obiło się szerokim echem w ówczesnym świecie, a kolejnie monarchowie z papieżem Grzegorzem XV słali listy gratulacyjne do króla Zygmunta III). Bitwa była wygrana, Turcja pokonana, a młody sułtan za tę klęskę został zrzucony z tronu, upokorzony i zamordowany 20 maja 1622 r. przez janczarów)  




 Tyle wydarzenia polityczne, a teraz powrócić należy do osoby owego Marka Jakimowskiego, który dostał się do tatarskiej niewoli właśnie po klęsce w bitwie cecorskiej. Następnie trafił do Oczakowa, gdzie został sprzedany na targu niewolników pewnemu majętnemu Turkowi z egipskiej Aleksandrii o imieniu Kassymbek. Był to niezwykle majętny człowiek, gubernator egipskiej Damietty i Rosetty, który wówczas nadzorował budowę twierdzy oczakowskiej nad Morzem Czarnym. Jakimowski przez siedem kolejnych lat służył jako niewolnik Kassymbeka (był galernikiem, ale Turek miał do niego zaufanie, więc nie skuwano go kajdanami). Po zakończeniu prac inżynieryjnych przy budowie twierdzy oczakowskiej w drugiej połowie 1627 r., Kassymbek planował wrócić do domu, do Aleksandrii. Okręt jego (potężny galeas liczył aż 220 niewolników-galerników, z czego większość pochodziła z ziem wschodnich Rzeczypospolitej - było tam jedynie trzech Greków, dwóch Anglików, jeden Włoch i kilku Turków zesłanych na galery), wypłynął w morze, ale nim dotarli do celu podróży, Kassymbek postanowił zatrzymać się w Konstantynopolu. Tam, po spotkaniu z sułtanem Muradem IV, zabrał ze sobą na swój okręt nowo mianowanego sędziego Aleksandrii Iusupha Kadego, który wraz z małżonką - Rahmet i sługami wybierał się właśnie do Egiptu aby objąć swój nowy urząd. Wyruszono więc w dalszą drogą i 12 listopada 1627 r. okręt Kassymbeka dotarł do portu w Mitylenie na greckiej wyspie Lesbos.

Tutaj zarówno Kassymbek jak i Iusuph Kadi wysiedli na ląd aby odpocząć i się zrelaksować ("aby sobie wytchnął" - "Opanowanie w roku 1627 przez Marka Jakimowskiego okrętu tureckiego" Bolesław Śląski 1927 r.). Wraz z nimi wysiadła prawie cała czeladź i aż siedemdziesięciu Turków z obstawy, na okręcie pozostało jeszcze osiemdziesięciu tureckich strażników, ale właśnie ten moment uznał Jakimowski za dogodny do zorganizowania ucieczki i zrzucenia niewoli. Przedstawił swój plan opanowania okrętu dwóm innym Polakom, również niewolnikom Kassymbeka - Stefanowi Satanowskiemu i Janowi Tulczyńskiemu, ale oni uznali go za szaleńca i odmówili udzielenia pomocy w jego (jak mniemali) samobójczej akcji. Nie zrażony tym, Jakimowski postanowił działać na własną rękę, a ponieważ mógł dowolnie poruszać się po okręcie (Kassymbek miał do niego zaufanie), zaczął działać nim wszyscy ponownie wrócą na okręt. Udał się więc do okrętowej kuchni, skąd zabrał trzy kije z tych, co kucharz gotował na ogień. został tam jednak przyuważony przez kucharza i musiał interweniować, zanim tamten podniesie alarm. Zdzielił go więc kijem tak, iż tamten stracił przytomność, następnie wyszedł z kuchni i dołączył do swych dwóch towarzyszy (Satanowskiego i Tulczyńskiego) którym wręczył kije. Być może właśnie wówczas dotarło do nich że to co uważali za szaleństwo może się udać. Razem skierowali się teraz w stronę okrętowego arsenału, aby zdobyć broń i rozdać ją pomiędzy zaokrętowanych niewolników - turecki strażnik, broniący arsenału, został zabity (Turcy nie spodziewali się ataku, więc jakoś szczególnie nie przedsięwzięli żadnych środków bezpieczeństwa). Gdy otworzyli arsenał, wyjęli i rozdali z niego broń pozostałym niewolnikom (wcześniej uwalniając większość z nich z kajdan, którymi byli przykuci). Tak wzmocnieni rzucili się teraz na niczego się nie spodziewających tureckich strażników.

Dowódcą galery był niejaki Mustafa (chrześcijanin urodzony w Neapolu, który przyjął islam i dzięki temu został wyzwolony przez Kassymbeka i mianowany dowódcą jego straży). Początkowo odgłosy walki nie zrobiły na nim wrażenia, gdyż uznał że oto doszło do kolejnej sprzeczki pomiędzy niewolnikami, które się już wcześniej zdarzały, jednak gdy ujrzał że ku niemu zmierza Jakimowski z jednym z towarzyszy, wyciągnął dwie szable (które nosił) i przystąpił z nimi do walki. Zakończyła się ona jego śmiercią (został trafiony szablą w między żebra i wrzucony przez Marka Jakimowskiego do wody), choć Jakimowski także był ranny. Po gwałtownej lecz szybkiej walce, okręt został opanowany przez niewolników, a tureccy strażnicy albo zostali zabici w walce (i wrzuceni do morza), albo też wrzuceni do morza na żywca. Następnie przecięto liny kotwic, które trzymały galerę w porcie i skierowano się na pełne morze. Port natychmiast został postawiony na równe nogi, oddano też do zbuntowanego okrętu kilka pocisków z dział portowych, ale tak nieskutecznie, że nawet go nie draśnięto. Widząc że jego okręt odpływa, Kassymbek w pogoni chciał wpław gonić buntowników ("wszedł do pasa w morze... targając sobie brodę" - "Opanowanie..."). Natychmiast wysłano pogoń, ale i ona nie przyniosła rezultatu i po całonocnym pościgu, okręty tureckie wróciły do portu z niczym (zawrócono gdyż zbliżała się burza, przez co bezpowrotnie stracono kontakt z uciekinierami, zaś burzę tę Jakimowski i jego towarzysze uznali za dar od Boga). 




Niewolnicy byli wreszcie wolni, zapanowała więc powszechna radość, ale teraz należało unikać jakichkolwiek wysp na Morzu Egejskim, gdyż można było się tam natknąć na jakiś turecki patrol morski, a tak duży okręt jak ten Kassymbeka, zapewne rzuciłby się w oczy. Byli niewolnicy szybko odkryli też, że na pokładzie wciąż znajdują się kobiety - Rahmet, żona sędziego Iusupha Kadego (który pozostał w Mitylenie wraz z Kassymbekiem) i cztery jej chrześcijańskie niewolnice: Anna, Katarzyna i dwie Małgorzaty, oraz piąta chrześcijanka również o imieniu Katarzyna, którą Iusuph Kadi zamierzał sprzedać w Aleksandrii. Załoga, jak to załoga, zamierzała odpokutować swoje zniewagi na owej Rahmet, zamierzając ją zgwałcić, ale przeciwko temu zaprotestował sam Jakimowski (którego wówczas obrano kapitanem statku), postanowiono więc sprzedać ją jako niewolnicę w jednym z chrześcijańskich portów, ale na to również nie zgodził się Jakimowski. Uznał że żona powinna wrócić do mężna, jako że nie jest tu niczemu winna, postanowiono więc wysadzić ją na najbliższej wyspie. Co zaś się tyczy owych chrześcijanek, to one zostały zgwałcone (Katarzynę, przeznaczoną do sprzedaży w Aleksandrii osobiście posiadł Jakimowski), nie wiadomo jednak czy doszło do zbiorowego gwałtu, bowiem wkrótce poszczególni galernicy uznali te kobiety za swoje żony (było ich zaledwie pięć, więc tylko pięciu mężczyzn mogło je poślubić) i tak też zaczęto je traktować (ślub postanowiono wziąć w pierwszym chrześcijańskim porcie, do którego dopłyną). Katarzynę za żonę wziął właśnie Marek Jakimowski. 

Przez kolejne dwa tygodnie zbuntowany okręt pływał po Morzu Egejskim, unikając tamtejszych wysp i portów. Gdy szczęśliwie przepłynięto Peloponez, zatrzymano się na małej wyspie Strofadzie (50 km. na południe od wyspy Zakintos), gdzie znajdował się jedynie klasztor. Mnisi początkowo przerazili się bandy oberwańców, stukających do klasztornej bramy, ale gdy przekonali się że nie mają złych zamiarów, wpuścili ich do środka. Galernicy wraz z okrętem, przejęli również duży majątek Kassymbeka i Iusupha Kadego i jego część ofiarowali klasztorowi jako jałmużnę za szczęśliwe ocalenie. Następnie odpłynięto w dalszą drogę. Przed nimi było teraz Morze Jońskie, droga ku wolności. Ominięto niebezpieczne przylądki półwyspu Kalabrii (Capo delle Colonne i Capo di Spartivento) i skierowano się ku Cieśninie Messyńskiej. Messyna, była pierwszym chrześcijańskim miastem do jakiego dotarli uciekinierzy, gdzie po wyjściu na ląd Marek Jakimowski powtórzył słowa z "Eneidy" Wergiliusza: "Już, już dosięgliśmy brzegów uciekającej Italii". W mieście tym spędzono pełny miesiąc, po czym na rozkaz hiszpańskiego wicekróla Neapolu, skierowali się do Palermo również na Sycylii. Tam w miejscowym kościele odbyła się szczególna uroczystość - jednoczesne zaślubiny pięciu par (w tym Katarzyny i Marka Jakimowskiego). W Palermo zwolniono również żonę Iusupha Kadego (nie wiadomo jednak co się z nią dalej stało, ciekawe też czy jeśli nawet dotarła do męża, to czy ten... chciał ją z powrotem. Dla muzułmanina bowiem jeśli jego żona choćby rozmawia z obcym mężczyzną, już zasługuje co najmniej na chłostę, a tutaj ona przebywała ze zbuntowanymi galernikami przez ponad dwa miesiące). 

W Palermo nastąpiło realne rozwiązanie załogi, zaś Jakimowski i czterej jego kompani (z którymi wziął wspólny ślub) wraz z żonami oraz z trzydziestu załogi (która postanowiła pozostać przy Jakimowski), w początkach lutego 1628 r. wynajęli dwie nawy, na których dopłynęli do Neapolu. Po uroczystym powitaniu przez wicekróla Neapolu, wyruszyli następnie w drogę do Rzymu, do papieża, gdzie dotarli 16 lutego. Dnia następnego już mieli audiencję u papieża Urbana VIII u którego stóp złożyli pozostałe muzułmańskie trofea z okrętu Kassymbeka ("...chorągiew zacną i wielką z białego jedwabiu, na której pięknie nahaftowane były cztery miesiące tureckie, pełne charakterów arabskich (...) Oddali przy tym lampę albo latarnię wielką turecką, która była na galerze, z mosiądzu pozłoconego. Potem zawiesili wiele innych chorągwi po różnych kościołach w Rzymie"). Wszędzie byli witani i przyjmowani z otwartymi ramionami, a ich legenda wyprzedzała ich samych. Odwiedzili Szpital Słowiański w Rzymie (Collegium Illiricum) oraz byli zapraszani do pałaców możnych rzymskich rodów (szczególnie w pałacu rodu Barberinich zostali przyjęci jak triumfatorzy - chrześcijańscy triumfatorzy pokonujący muzułmanów), każdego dnia odwiedzali też kolejne rzymskie kościoły modląc się i ofiarowując jałmużnę. Z początkiem marca 1628 r. Jakimowski i jego towarzysze wyruszyli z Rzymu w dalszą drogę na północ. Na królewskich i książęcych dworach słyszano już o ich wyczynie który zaczął już żyć własnym życiem i ludzie opowiadali o nich wręcz niestworzone historie. Następnie przez Wiedeń dotarli 8 maja do Krakowa, gdzie u stóp grobu św. Stanisława na Wawelu złożyli wielką chorągiew muzułmańską z okrętu Kassymbeka. Marek Jakimowski w Palermo otrzymał tytuł cavaliere a Speron d'Oro (kawalera Złotej Ostrogi). Dalsze jego losy są nieznane, wiadomo tylko że wraz z żoną Katarzyną zamieszkał we Lwowie. To tyle tej niezwykle barwnej opowieści, która wystarczyłaby na za tekst dobrego filmu przygodowo-historycznego (zamiast jakiejś tam mydlanej i trochę żałosnej "Korony Królów").        



 

GERMAN DEATH CAMPS
NEVER POLISH



CDN. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz