Łączna liczba wyświetleń

1,271,271

środa, 2 kwietnia 2025

UMIESZ LICZYĆ, LICZ NA SIEBIE - Cz. I!

CZYLI O TYM, JAK POMAGALI NAM W WALCE Z BOLSZEWICKIM NAJAZDEM ZACHODNI SOJUSZNICY W ROKU 1920





"NIE MOŻE BYĆ WIĘKSZEJ NAUKI POGLĄDOWEJ TEGO, ŻE NA SOJUSZACH POLEGAĆ NIE WOLNO, A TYLKO NA WŁASNEJ SILE"

WŁADYSŁAW GRABSKI 
"IDEA POLSKI"
(1935)


JÓZEF PIŁSUDSKI 
W OTOCZENIU OFICERÓW 
WARSZAWA 
(Jesień 1920)



 Pamiętając wydarzenia roku 1939 (oczywiście "pamiętając" w cudzysłowie 😉), a także obecne wydarzenia toczącej się wojny na Ukrainie, spowodowały, że zacząłem się głębiej zastanawiać nad kwestią pomocy sojuszniczej państw zachodnich dla Polski w roku 1939, a co za tym idzie, doprowadziło mnie to do roku 1920 i tego, co się wówczas wyprawiało w stolicach takich jak Londyn i Paryż (częściowo również Waszyngton) odnośnie wsparcia militarnego czy nawet politycznego walczącej o przetrwanie (a jednocześnie o to, aby Europejczycy na Zachodzie mogli spokojnie wrócić do pokojowego życia po krwawej I Wojnie Światowej i nie musieć doświadczać bolszewickiego terroru) Polsce. Pomoc bowiem państw takich jak Wielka Brytania czy Francja w roku 1920 była... żadna! Mało tego, gdyby ta pomoc była żadna, to i tak byłoby wiele, ale oni wręcz rzucali nam kłody pod nogi, abyśmy się wywalili i żeby jak najszybciej porozumieć się z bolszewicką Rosją i Leninem. Pragnienie powrotu do rozmów z Moskwą, a co za tym idzie do zawarcia traktatu handlowego pomiędzy Wielką Brytanią (jak również Francją) a Związkiem Sowieckim (oczywiście kosztem wszystkich państw które stałyby temu na drodze, w tym Polski) była bardzo silna w Wielkiej Brytanii w tym czasie. Postaram się w tej właśnie serii tematycznej wyjaśnić jak do tego doszło, jak nas mamiono, a wręcz otwarcie... kazano się poddać.


"POLACY NIE TYLKO OKAZALI SIĘ SKRAJNIE GŁUPI, ALE TAKŻE ŚWIADOMIE ZLEKCEWAŻYLI RADY DAWANE IM PRZEZ ALIANTÓW"

PREMIER WIELKIEJ BRYTANII LIOYD GEORGE W ROZMOWIE Z MINISTREM SPRAW ZAGRANICZNYCH RZECZPOSPOLITEJ STANISŁAWEM PATKIEM
LONDYN 
(6 Lipca 1920)


Wręcz trudno uwierzyć w to, do czego dążono i jak bardzo polityka ta była oderwana od rzeczywistości. Większość członków brytyjsko-francuskiej Misji Międzysojuszniczej, wysłanej w końcu lipca 1920 r. do Warszawy (która miała przyjrzeć się polskim przygotowaniom do obrony i w ogóle możliwością tej obrony) była bardzo sceptyczna co do możliwości zatrzymania Armii Czerwonej przez Wojsko Polskie, a niektórzy (jak choćby zaufany człowiek brytyjskiego premiera Davida Lioyda George'a, sekretarz jego gabinetu - baron Maurice Hankey) szczerze nienawidzili Polski.


"... NIE CIERPIĘ POLAKÓW I GARDZĘ NIMI I ŻE NIE WIERZĘ, ABY W DŁUŻSZEJ PERSPEKTYWIE MOŻNA BYŁO ZROBIĆ COKOLWIEK, ŻEBY ICH URATOWAĆ, A WRESZCIE, ŻE WĄTPIĘ, ABY WARTO ICH BYŁO RATOWAĆ. (...) WEDŁUG MNIE, PRĘDZEJ CZY PÓŹNIEJ, WSPÓLNA GRANICA ROSJI Z NIEMCAMI JEST NIEUCHRONNA I ŻE MOIM ZDANIEM POWINNIŚMY ZORIENTOWAĆ NASZĄ POLITYKĘ, NA TO, IŻBY TO NIEMCY, A NIE POLSKĘ UCZYNIĆ MUREM POMIĘDZY WSCHODNIĄ A ZACHODNIĄ CYWILIZACJĄ"

MAURICE HANKEY
DZIENNIK
(17 Lipca 1920)



WŁODZIMIERZ LENIN NA PLACU CZERWONYM W MOSKWIE 
(Wiosna 1919) 



Polityków brytyjskich (a po części również francuskich) bardzo bolało, a wręcz przyprawiało o furię, że pomimo klęsk w lipcu 1920 r. i odwrotu Armii ze Wschodu, Polacy nie kapitulowali, nie prosili o zawieszenie broni, mało tego w Warszawie nie było widać oznak paniki, chociaż front bolszewicki bardzo szybko zbliżał się do stolicy Rzeczpospolitej. Sklepy były otwarte, nawet korty tenisowe były czynne (chociaż w tym czasie prawie nie było chętnych aby z nich skorzystać, gdyż ogromna część młodzieży, a także inteligenci, profesorowie uczelni, masowo zaciągali się albo bezpośrednio do Wojska, albo też do Armii Ochotniczej, którą dowodził gen. Józef Haller). Było to niezwykle dziwne dla dyplomatycznych przedstawicieli obcych państw, łącznie z członkami owej Misji Międzysojuszniczej.


"BRAK WSZELKIEJ PANIKI WŚRÓD SZEROKICH MAS LUDNOŚCI JEST WPROST NIEZWYKŁY"

LORD EDGAR VINCENT D"ABERNON
(Przewodniczący brytyjsko-francuskiej Misji Międzysojuszniczej w Polsce)
DZIENNIK 
(Sierpień 1920)


Również zmiana rządu i usunięcie nieradzącego sobie wybitnie wówczas Władysława Grabskiego, a powołanie rządu Obrony Narodowej z Wincentym Witosem na czele, bardzo wiele zmieniło w początkowo dosyć pesymistycznie nastawionym społeczeństwie i Wojsku (w swoim "Roku 1920" Marszałek Józef Piłsudski tak przedstawiał zachowanie gen. Stanisława Szeptyckiego, który wówczas nie radził sobie zarówno prywatnie, jak i z obowiązkami służbowymi i opisuje go tak: "... okazywał ogromny upadek ducha. (...) Na zebraniu kilku generałów u mnie, w Belwederze, oświadczył mi, że właściwie wojna jest przegrana i że sądzi, iż należy zawierać pokój za wszelką cenę"). Anegdota mówi, że rządowa limuzyna, która zawiozła do Wierzchosławic wysłanników Piłsudskiego, wiozących telegram dla Witosa, powołujący go na urząd premiera, zastała go na polu, gdy właśnie orał zagon pod łubin. Po odejściu od pługa i przeczytaniu wiadomości, Witos powiedział że czym prędzej uda się do Warszawy, ale najpierw musi dokończyć orkę. 24 lipca 1920 r. oficjalnie objął tekę premiera. Nowy rząd wystosował też apele do ludu polskiego, aby gremialnie pomogli chłopi w odparciu bolszewickiej nawały (dotąd bowiem do wojska zaciągali się głównie inteligencji i młodzież, natomiast chłopi robili co mogli aby uniknąć służby wojskowej. Zmieniło się to, po dosyć emocjonalnej przemowie Witosa do ludu:


"OD WAS, BRACIA WŁOŚCIANIE, ZALEŻY, CZY POLSKA BĘDZIE WOLNYM PAŃSTWEM LUDOWYM, W KTÓRYM LUD BĘDZIE RZĄDZIŁ I ŻYŁ SZCZĘŚLIWIE, CZY TEŻ STANIE SIĘ NIEWOLNIKIEM MOSKWY, CZY BĘDZIE SIĘ ROZWIJAĆ W WOLNOŚCI I DOBROBYCIE, CZY TEŻ BĘDZIE ZMUSZONA POD BATEM WŁADCÓW ROSJI PRACOWAĆ DLA NAJEŹDŹCÓW I ŻYWIĆ ICH SWOJĄ KRWIĄ I ZNOJEM. ZA TO, CZY PAŃSTWO NASZE OBRONIMY OD ZAGŁADY, SIEBIE OD JARZMA NIEWOLI, RODZINY NASZE OD NĘDZY, A CAŁE POKOLENIA NASZE OD HAŃBY, ZA TO MY, BRACIA WŁOŚCIANIE, ODPOWIEDZIALNOŚĆ PONIESIEMY I PONIEŚĆ MUSIMY"

WINCENTY WITOS 
"ODEZWA DO LUDU POLSKIEGO"
(6 Sierpnia 1920)



KOMUNIZM W PRAKTYCE 



Zofia Dąbska (żona polityka Polskiego Stronnictwa Ludowego Jana Dąbskiego) tak zanotowała słowa Witosa w swym pamiętniku: "Nie chcąc, jestem wzruszona. Zdaje mi się, że w tym głosie słyszę twardą, poważną mowę ludu polskiego, który długo się waha i zwodzi, ale, jak co postanowi, idzie krokiem twardym i niewzruszonym". Rzeczywiście, sytuacja zaczęła się zmieniać, niechętni dotąd wojaczce chłopi, masowo zaczęli zgłaszać się do wojska (no, może nie masowo, ale w ogromnej liczbie). A tymczasem brytyjscy oficjele z Misji Międzysojuszniczej też nie próżnowali:


"POLSKA JEST NIE DO UTRZYMANIA MIĘDZY NIEMCAMI A ROSJĄ. TRZEBA WYCOFAĆ SIĘ Z WSZELKIEJ ODPOWIEDZIALNOŚCI ZA JEJ LOS I ZOSTAWIĆ JEGO ROZSTRZYGNIĘCIE WIELKIM SĄSIADOM POLSKI"

MAURICE HANKEY 
(Raport do Londynu) 
(Koniec lipca 1920)


4 sierpnia 1920 r w Londynie premier Wielkiej Brytanii David Lloyd George uroczyście powitał sowiecką delegację na czele z Lwem Kamieniewem i Krasinem, deklarując, że jak będzie trzeba, to wymusi na Polakach zakończenie wojny i przyjęcie sowieckich warunków pokojowych, nawet jeśli doprowadziłoby to do wchłonięcia Polski przez sowiecką Rosję. Nie wszystkim jednak taka uległość wobec Sowietów się podobała. Marszałek polny sir Henry Wilson - szef Imperialnego Sztabu Generalnego, tak oto opisał wymuszone na nim przez premiera uczestnictwo w rozmowach z sowiecką delegacją:


"BYŁEM PRZERAŻONY SPOSOBEM, W JAKI L.G. (LIOYD GEORGE) MÓWIŁ O FRANCUZACH I ODNOSIŁ SIĘ DO NICH PRZED TYMI BANDZIORAMI. A TAKŻE TYM NIEMAL SŁUŻALCZYM NASTAWIENIEM, Z JAKIM ZABIEGAŁ O ROSYJSKIE INTERESY I BYŁ WROGI WOBEC POLAKÓW"

Sir HENRY WILSON
(4 Sierpnia 1920)



DRASTYCZNE ZDJĘCIE 
POLSKI OFICER NABITY NA PAL
PRZEZ BOLSZEWIKÓW 
(1920)



Polska w zamian za zawieszenie broni miała się zgodzić na redukcję swych sił zbrojnych do 50 000 żołnierzy, oraz wydanie Armii Czerwonej wszystkich zapasów broni (uzbrojenie to miało trafić na wyposażenie utworzonej w Polsce sowieckiej milicji ludowej). Polska miałaby się też zgodzić na swobodne przejazd wszelkich sowieckich transportów, co de facto likwidowało jakąkolwiek suwerenność, a nawet niepodległość kraju. Poza tym Kamieniew stwierdzał, że wschodnia granica Polski (jaka granica 🥴) będzie przebiegać na tzw. linii Curzona, czyli mniej więcej dzisiejszej wschodniej granicy naszego kraju z Białorusią i Ukrainą. Ale się nie udało, gdyż Lenin - zbyt pewny swego - ufny w zapewnienia Tuchaczewskiego że Warszawa lada dzień padnie, odrzucał wszelkie proponowane mu coraz bardziej żałośnie, w upokarzającej formie prośby Lioyda George'a o zatrzymanie się Armii Czerwonej na linii Curzona, a wówczas Polacy będą zmuszeni podpisać kapitulację i nowy pokój narzucony przez Moskwę. Gdyby na to poszedł (a zastanawiał się nad tym kilka dni), nasza sytuacja byłaby tragiczna. Stalibyśmy się marionetkowym państewkiem, które wcześniej czy później zostałoby wchłonięte przez Związek Sowiecki. To właśnie pycha i pewność siebie Lenina, ocaliła naszą niepodległość, gdyż w Bitwie Warszawskiej Sowieci dostali takiego łupnia, że nie wiedzieli gdzie uciekać. Cztery armie sowieckie (które już widziały się nie tylko w Warszawie, ale również w Berlinie, a zapewne i w Paryżu, Rzymie czy Madrycie) zostały praktycznie unicestwione. Tak opisywał to wydarzenie młody francuski oficer, członek Misji Międzysojuszniczej - Charles de Gaulle: 


"OFENSYWA ROZPOCZĘŁA SIĘ ŚWIETNIE. GRUPA MANEWROWA, KTÓRĄ DOWODZIŁ SZEF PAŃSTWA, PIŁSUDSKI (...) SZYBKO PRZESUWA SIĘ NA PÓŁNOC. NIEPRZYJACIEL, CAŁKOWICIE ZASKOCZONY WIDOKIEM POLAKÓW NA SWOIM LEWYM SKRZYDLE, O KTÓRYCH MYŚLAŁ, ŻE SĄ W STANIE ROZKŁADU, NIGDZIE NIE STAWIA POWAŻNEGO OPORU, UCIEKA W ROZSYPCE NA WSZYSTKIE STRONY ALBO PODDAJE SIĘ CAŁYMI ODDZIAŁAMI (...) ACH, CÓŻ TO BYŁO ZA PIĘKNE POSUNIĘCIE! NASI POLACY JAK GDYBY PRZYPIĘLI SKRZYDŁA, ABY JE WYKONAĆ; CI SAMI ŻOŁNIERZE, PRZED TYGODNIEM WYCZERPANI FIZYCZNIE I MORALNIE, BIEGNĄ NAPRZÓD, POKONUJĄC DZIENNIE 40-KILOMETROWE ETAPY. DROGI ZAWALONE SĄ GRUPAMI JEŃCÓW W OPŁAKANYM STANIE I RZĘDAMI PODWODÓW ZABRANYCH BOLSZEWIKOM"

CHARLES DE GAULLE 
DZIENNIK 
(17 Sierpnia 1920)





A Bitwa Warszawska była tylko pierwszym ciosem wymierzonym w bolszewickiego gada. Dobicie "czerwońców" nastąpiło dopiero w Operacji Niemeńskiej z września 1920 r. Po czym ponownie Wojsko Polskie odzyskiwało dawne ziemie Rzeczypospolitej, wkraczając chociażby do Mińska (dzisiejszej stolicy Białorusi). Lenin wiedział już że tej wojny nie wygra, poprosił więc o pokój. Potem rozpoczęły się rozmowy pokojowe w Rydze i grupa głupich, ludowo-narodowych posłów zgodziła się na żałosne granice, takie jakie mieliśmy w II Rzeczpospolitej, które to granice były dla nas zabójcze, gdyż brak kordonu sanitarnego w postaci niepodległych państw Ukrainy i Białorusi (połączonych z Polską sojuszem militarnym i politycznym), był tak naprawdę dla nas wyrokiem śmierci, który nadszedł 20 lat później, w roku 1939. Ale to już zupełnie inna historia. 





PS: W kolejnej części (zapewne w dniu jutrzejszym) przedstawię jak to wyglądało krok po kroku, mniej więcej od grudnia 1919 r. Pojawią się też dokładne mapy linii frontu, najważniejszych bitew i operacji roku 1920. Tak cholernie teraz brakuje mi wolnego czasu na pewne osobiste przyjemnostki (takie właśnie jak ten temat), ale postaram się zmobilizować. 😉




CDN.

niedziela, 30 marca 2025

ZJEDNOCZENIE PRUS I INFLANT Z POLSKĄ - Cz. XVIII

POCZĄWSZY OD PIERWSZEGO SPORU POLSKO-KRZYŻACKIEGO (1309-1310), AŻ PO WŁĄCZENIE INFLANT DO RZECZPOSPOLITEJ (1558-1561)





KONRAD I MAZOWIECKI 
Cz. XVIII
(RETROSPEKCJA)





 Wracając ze swej rzymskiej pielgrzymki, władca Wessexu - Æthelwulf zatrzymał się jeszcze na frankijskim dworze Karola II Łysego. Ten ponownie powitał go bardzo serdecznie i od razu zaproponował małżeństwo ze swą 13-letnią córką Judytą, na co (dobiegający pięćdziesiątki) Æthelwulf ochoczo wyraził zgodę. Jeszcze w Paryżu została ona koronowana (855 r.) na królową Wessexu (i to pomimo faktu posiadania złych doświadczeń kobiecych rządów w królestwie, z małżonką króla Beorhtrika - Eadburh - o której pisałem w poprzednich częściach). Æthelwulf był jednak zafascynowany swą młodą żoną i to do tego stopnia, że po powrocie do kraju, pozwolił jej siedzieć obok siebie na tronie, co wywołało niechęć, szczególnie wśród jego synów z pierwszego małżeństwa. Szczególnie silnie zaprotestował jego syn, który pod nieobecność ojca pełnił funkcję regenta w królestwie Wessexu- Ethelbald. Był on co najmniej o kilka lat starszy od swojej nowej macochy i nie uśmiechało mu się tolerować kobiety, która mogła sprowadzić na świat ewentualnego syna, a co za tym idzie kolejnego rywala w walce o tron królestwa. Wsparł go w tym energiczny biskup Ealhstan i pewien ealdorman z Somerset. Wydawało się że ze sprzeciwu tego zrodzi się jawny bunt syna przeciwko ojcu (zresztą takowy powoli dojrzewał i otoczenie króla Æthelwulfa bacznie się temu przyglądało, nawołując władcę by ostatecznie poskromił ambitnego potomka i odebrał mu wszelkie możliwości dalszego podburzania poddanych przeciwko prawowitemu królowi). Æthelwulf jednak nie zamierzał nic robić. Jednocześnie korzystał z uroków w swej młodej żony w alkowie, z drugiej zaś strony nie chciał karać syna, dlatego też zaproponował ugodę. Wiosną 856 r. podzielił swe królestwo na dwie części: zachodnią część (wraz z podbitą Kornwalią), przekazał Ealhstanowi, wschodnią zaś (wraz z miastem Winchester) pozostawił sobie i swej młodej żonie, jednocześnie czyniąc Ealhstana swym następcą (w tym też czasie pisał testament, który miał oddawać sprawiedliwość wszystkim jego synom). Takie warunki ugody młody człowiek zaakceptował i zgodził się na podział królestwa.




A tymczasem Karol Łysy w Królestwie Zachodniofrankijskim ponownie miał kłopoty. Co prawda zdołał wydać swą córkę Judytę za mąż za potężnego władcę Brytanii z Wessexu, a jednocześnie zaręczył swego 10-letniego syna Ludwika, z córką władcy Bretanii - Erispoë (jest to nazwa króla Bretanii, a nie jego córki, co może wydawać się mylące), mimo to nie miał powodów do zadowolenia. Jego najstarszy syn Ludwik, (który jednocześnie miał zostać jego następcą), jąkał się, co nie przysparzało mu szacunku i atencji nie tylko poddanych, ale nawet dworaków. Był też słaby fizycznie i bardzo chorowity i choć był jeszcze chłopcem i ojciec starał się wychować syna na dobrego króla i wojownika, to jednak nie udawała mu się ta sztuka. A jego bracia wcale nie być lepsi. Młodsi od Ludwika zaledwie o kilkanaście miesięcy: 9-letni Karol zwany "Dziecięciem" był chory umysłowo, natomiast jego brat, 8-letni Lotar od młodości był sparaliżowany. Ludwik był więc jedyną nadzieją Karola na utrwalenie swego dziedzictwa w kraju Zachodnich Franków, a nie było to wcale łatwe. Największy problem był bowiem z Akwitanią, która wciąż się buntowała. Po spacyfikowaniu i umieszczeniu w klasztorach swych bratanków Pepina i Karola, wydawało się że Akwitania wreszcie zaakceptuje rządy Karola Łysego, ale okazało się to mrzonką. Tym bardziej że w roku 854 po najeździe na Akwitanię syna Ludwika Niemca (władcę Wschodnich Franków) Ludwika Młodszego, Karol nakazał wypuścić Pepina z klasztoru, aby przeciągnąć Akwitańczyków na jego stronę. I to się udało, przerażony rosnącym poparciem Pepina Ludwik Młodszy wycofał się z Akwitanii i wrócił do domeny swego ojca, ale Pepin nie zamierzał już powracać do klasztoru. Nie chciał być marionetką w rękach swego wuja, ponownie zamierzał bowiem zawalczyć o władzę w domenie przyznanej przez dziadka (Ludwika I Pobożnego) swemu ojcu - Pepinowi Akwitańskiemu. Karol nie zamierzał jednak tolerować tej niesubordynacji i jesienią 855 r. ponownie uderzył na Akwitanię, zajął ją i wypędził stamtąd swego bratanka, a dodatkowo w Limoges kazał namaścić na wicekróla Akwitanii swego syna - Karola Dziecię, co spotkało się ze sprzeciwem mieszkańców tej ziemi. Nie chcieli oni bowiem nie tylko mieć jako swego pana, dziecka, które uważane było za niespełna rozumu, ale przede wszystkim nie podobały im się rządy Karola, którego uważali za tyrana, okrutnika i tchórza. Pozostali więc wierni zbiegłemu do Bretanii Pepinowi.

A tymczasem dobiegał kres życia najstarszego z braci - Lotara, który coraz mniej zajęty sprawami doczesnymi, coraz bardziej skupiał się ku religii i zbawieniu duszy (jedyną jego pasją tak naprawdę było jeszcze dzielenie łoża z jego dwoma nałożnicami, ale nie istnieją żadne przekazy czy cokolwiek zdołał jeszcze zdziałać jako mężczyzna, czy też służyły mu one po prostu za "poduszki do snu", tak jak staremu królowi Izraela - Dawidowi, któremu jego żona Batszeba sprowadzała na starość młode dziewice, które miały jedynie grzać jej męża w nocy, "aby nie zmarzł"). Lotara nie interesowały już konflikty pomiędzy braćmi, walka o koronę i zjednoczenie Cesarstwa, interesowało go już tylko jedno - oddanie się Bogu. W tym celu wspierał klasztor w Prüm, leżący na południu gór Eifel. Założony został jeszcze w czasach Merowingów, a dokument fundacyjny klasztoru pochodzi z roku 721, zaś jego fundatorką była frankijska szlachcianka o imieniu Bertrada. Prowadząc bowiem dosyć "swobodne" życie (co było mimo wszystko trudne dla kobiet w tamtych czasach, aczkolwiek wszystko też zależało od pozycji społecznej i posiadanego majątku) Bertrada założyła klasztor w Prüm, gdzie jak stwierdzała w akcie fundacyjnym: miano dzień i noc błagać Boga o odpuszczenie jej grzechów (swoją drogą co mieli powiedzieć zwykli ludzie, których nie stać było na takie fundacje?). We wrześniu 855 r. (dokładnie na tydzień przed swą śmiercią) cesarz Lotar zrezygnował z korony (oddając ją w ręce swego najstarszego syna - Ludwika II, władającego wówczas Italią) i usunął się jako zwykły mnich właśnie do klasztoru w Prüm. Zmarł tam 29 września 855 r. w wieku lat 60). Jego szczątki zostały ponownie odkryte w roku 1721 i przeniesione do dwóch osobnych relikwiarzy, a w roku 1878 cesarz Niemiec i król Prus (notabene jako ciekawostkę dodam, że gardził on tytułem cesarza Niemiec i znacznie wyżej cenił swoją pruską koronę, jako dziedziczną) Wilhelm I, ufundował Lotarowi marmurowy sarkofag. Natomiast rezygnacja z władzy i wstąpienie do klasztoru Lotara, stworzało potem okazję do powstania różnych opowieści, które sprowadzały się do twierdzenia iż o jego duszę walczyły anioły i demony, i ostatecznie anioły zwyciężyły. Jego syn i następca Ludwik II, nakazał wykonać dla ojca cenny, wykładany kamieniami szlachetnymi krzyż zwany potem "Krzyżem Lotara"), który na przedniej swej stronie miał gemmę z podobizną cesarza Augusta, a na tylnej ukrzyżowanego Chrystusa w aureoli.




Lotar w testamencie, podzielił domenę (nad którą sprawował władzę po traktacie w Verdun w 843 r.) pomiędzy swych trzech synów. Ludwik II otrzymał tytuł cesarski (z czym nie zgadzali się jego wujowie: Ludwik II Niemiec i Karol II Łysy, choć koronowany został w Rzymie już w 850 r. - o czym pisałem) oraz władzę nad Italią. Jego młodszy brat - Lotar II przejął Fryzję i część Austrazji (czyli Lotaryngię), a Karol stał się władcą Prowansji i Burgundii. Podział ten wprowadził (jak zawsze) wzajemne niesnaski pomiędzy rodzeństwem, szczególnie zaś dwaj starsi synowie Lotara, dążyli do pozbawienia najmłodszego z braci jego burgundzkiego królestwa, tym bardziej że Karol miał wówczas zaledwie 10 lat, więc starsi bracia chcieli umieścić go w klasztorze, a jego ziemie podzielić pomiędzy siebie. Nie udało im się to tylko dlatego, że możni burgundzcy (którzy pragnęli autonomii), sprzeciwili się temu otwarcie. Ale to nie Karol był w tym czasie na językach całej ówczesnej zachodniej społeczności chrześcijańskiej, tylko jego starszy brat Lotar II, który zamierzał rozwieść się z niedawno co poślubioną (855 r.) żoną - Teutbergą, córkę hrabiego Genewy - Bosona i siostrę opata Huberta z klasztoru świętego Maurycego w Valais. Małżeństwo z Teutbergą było czysto polityczne, wymuszone przez ojca, Lotar bowiem nie kochał jej, a gdy okazało się że nie może zajść w ciążę, zapragnął czym prędzej się jej pozbyć. Tym bardziej że miał już miłość swojego życia - Waldradę (która nie była zwykłą nałożnicą, ani też służebną dziewką, a dostojną damą), dała mu ona syna - Hugona (urodzonego jeszcze w 855 r.) i darzył ją prawdziwym uczuciem. Ale czasy, gdy jego pradziad Karol Wielki, mógł swobodnie oddalać swoje małżonki i poślubiać kolejne - już minęły, teraz bez zgody papieża oddalenie małżonki, czy też wzięcie z nią rozwodu nie było już możliwe. Co prawda Lotar argumentował że Teutberga jest bezpłodna, ale ona sama podważała te słowa, mówiąc że mąż nie odwiedzał jej w alkowie, tylko chodził do kochanki, a ona wciąż jest dziewicą, nie może więc być bezpłodna. Możni królestwa poparli Teutbergę w tym sporze. Na razie jednak spór ten musiał zostać odłożony, a Lotar przez kolejne lata całkowicie zaniedbywał swą małżonkę, spędzając czas praktycznie tylko w towarzystwie Waldrady i swego synka, którego pragnął uczynić następcą. Teutberga spędzała zaś samotne noce, ale nie zamierzała się poddawać i postanowiła zawalczyć o prawo do bycia żoną i królową u boku Lotara II.

Tymczasem rządy Karola Łysego w Akwitanii znów zaczęły się chwiać, tym bardziej, gdy z Bretanii powrócił książę Pepin i już wiosną 856 r. ponownie odzyskał cały kraj. Wszystko znów zaczęło się sypać. To, co z takim poświęceniem udało się wywalczyć, nagle zamieniało się w perzynę i znów trzeba było podejmować kolejne wyprawy w celu przywrócenia status quo. 1 marca 856 r. w St. Quentin Karol Łysy spotkał się ze swym bratankiem Lotarem II i zawiązano tam wzajemny sojusz wymierzony nie tylko przeciwko Pepinowi Akwitańskiemu, ale również (a może przede wszystkim) przeciw Ludwikowi Niemcowi i cesarzowi Ludwikowi II (Karola z Burgundii pomijano jako najmłodszego, gdyż nie widziano w nim realnego konkurenta w walce o władzę i przewodzenie zachodniemu Cesarstwu). Warto w tym miejscu słów parę powiedzieć o synach zmarłego Lotara I, jakimi byli władcami, jak rządzili swymi domenami, i... jakimi też mogli być ludźmi. Zacznijmy od najstarszego, czyli cesarza Ludwika II - władającego Italią. Był to człowiek bez wątpienia żywo interesujący się problemami swych poddanych. Dosyć bogata korespondencja tych czasów, ukazuje dobitnie że ten właśnie władca zajmował się najdrobniejszymi problemami swego królestwa, począwszy od naprawy lub budowy zwalonych i uszkodzonych mostów, a skończywszy na kwestiach bezprawia, dokonywanego na najuboższych ze strony hrabiów i wielmożów królestwa. Jego zainteresowanie problemami poddanych spowodowało, że w ciągu swych trzydziestoletnich rządów (844-875) tylko trzy razy wyjechał z Italii i to na krótko. Jego reformy znacznie wzmocniły kraj, wszędzie też zaprowadzał "karoliński porządek", każąc tych, którzy nadużywali swej władzy przeciwko najsłabszym. Jego rajdy "od pałacu do pałacu", były jednocześnie podróżami inspekcyjnymi po królestwie. Fundował też licznie nowe opactwa i klasztory (często odwiedzając opactwo Saint-Sauveur w Brescii, którego opatką była jego siostra Berta). Żoną Ludwika była Engelberga z rodu Supponidów, która jednak daje mu tylko dwie córki: Gizelę i Ermengardę. Ponieważ Ludwik nie doczeka się syna, przeto znacznymi względami obdarza swego siostrzeńca (syna Berty) Kunitarda, który wychowuje się na jego dworze w Pawii (nigdy jednak nie zostanie następcą Ludwika).




Lotar II - ten zakochany po uszy w damie swego serca Waldradzie, jest zupełnym przeciwieństwem swego starszego brata. Panuje i mieszka w Akwizgranie, cesarskiej stolicy Karola Wielkiego, ale tak naprawdę interesują go tylko sprawy następstwa tronu i spędzanie czasu ze swą ukochaną. Królestwem realnie więc rządzi dwójka arcybiskupów: Gunther z Kolonii i Theutgard z Trewiru. Król zaś uwielbia podróże (choć oczywiście niezbyt dalekie) na które udaje się w towarzystwie kochanki i swego synka, poświęcając się prawie w 100 % rodzinie i myśląc tylko o tym, jak uczynić z małego Hugona swego prawnego następcę. Teutberga zaś - jego małżonka - jest zaniedbywana, a często upokarzana w taki sposób, że przy królewskim stole, obok Lotara siedzi jego kochanka, żona zaś zajmuje dalszą pozycję. Państwem rządzi więc grupa biskupów i możnych świeckich (pod przywództwem Liutfryda - hrabiego Alzacji), którzy dzielą między siebie opactwa, włości i ziemie wedle własnego uznania. Stan ten praktycznie nie zmieni się aż do śmierci Lotara w roku 869 (chociaż nigdy nie uda mu się doprowadzić do anulowania małżeństwa i uznania Hugona za prawowitego dziedzica). Najmłodszy z braci - Karol z Prowansji i Burgundii, również nie włada samodzielnie swym królestwem. Czyni to w jego imieniu hrabia Vienne, regent Girard (dawny hrabia Paryża, który jednak opuścił miasto w roku 843 - jeszcze przed atakiem Wikingów - i przyniósł się do obozu Lotara I). Jest to wielki możnowładca, właściciel licznych ziem, fundator opactw i klasztorów. Jego żoną jest Berta, córka Hugona Trwożliwego z rodu Eutychonidów. To on realnie (z grupą dobranych sobie możnowładców świeckich i duchowych) włada Prowansją. On stoi na czele niezależności królestwa i broni praw młodego króla do ojcowizny (której pragną pozbawić go bracia). Sam Karol jest zresztą za młody aby mógł o czymkolwiek decydować, jednak oparcie się na Girardzie, umożliwia mu bezpieczne dorastanie w cieniu swych braci.




Latem 856 r. "smocze łodzie" o czarnych, prostokątnych żaglach znów wpływają do Sekwany. Paryż płonie Tak samo, jak miało to miejsce 11 lat wcześniej, a Wikingowie nie mają litości dla nikogo (szczególnie zaś dla biskupów, opatów i zakonnic). To samo dzieje się nad Loarą, gdzie również w tym samym czasie zjawiają się normańscy piraci - władcy Muchomorza. Tereny nad Loarą i Sekwaną płoną, ludność albo ucieka, albo ginie, albo trafia do niewoli. Ten atak jeszcze bardziej podkopuje pozycję Karola Łysego w jego królestwie, gdyż teraz przeciwników jego władzy można znaleźć nie tylko w Akwitanii, ale również dalej na północy, w Neustrii która dotąd była jego domeną. Jednak dwukrotne zniszczenie największego neustryjskiego miasta - Paryża, przelało czarę goryczy nawet możnych. Zaczynają się więc próby usunięcia Karola, poprzez nakłonięcie do interwencji jego starszego brata - Ludwika II Niemca. Ale problem jest jeszcze poważniejszy, a mianowicie taki, że Wikingowie którzy spalili Paryż, nie odpłynęli do siebie, tylko osiedlili się na wyspie Oissel na Sekwanie, powodując stałe zagrożenie w tym regionie. Powolne zbieranie wojska przez Karola, czyni jeszcze większe skazy na jego wizerunku jak władcy, tym bardziej że wiosną i latem 857 r. Wikingowie z Oissel ponownie plądrują okolicę, docierając aż do Langres na wschodzie kraju. Karol ma doprawdy nie ciekawą pozycję: Akwitania ponownie stracona na rzecz Pepina, Neustria zaś krwawiąca i gotowa do buntu. Karol aby utrzymać władzę nie ma wyjścia, w ruch musi pójść katowski topór i pracuje on niezwykle intensywnie w tym okresie, każąc wszelkich "buntowników i zdrajców". Jednocześnie Karol gromadzi wojsko które ma wypędzić Normanów z Oissel i przywrócić porządek (pisząc o spaleniu Paryża, mam na myśli tereny leżące na północ i południe od wyspy Ile de Cité, której Wikingowie ponownie nie zdobyli i gdzie chroniła się ludność z pozostałych rejonów miasta).

Coś mało dzisiaj było o Ludwiku Niemcu, dlatego też szybko naprawiam ten błąd. Nieudana inwazja na państwo wielkomorawskie Rościsława I (855 r.) o której pisałem w poprzedniej części, pobudziło inne słowiańskie ludy do próby buntu przeciwko Cesarstwu. W sierpniu 856 r. Ludwik Niemiec wyruszył na Połabie przeciwko plemieniu Dalemińców. Spustoszył ich ziemie, a następnie ruszył na Czechów. "Roczniki Bertyńskie" pod tą właśnie datą piszą o znacznych stratach wśród rycerstwa wschodniofrankijskiego, (szczególnie wielu poległo hrabiów), ale udało się kilku czeskich wodzów zmusić do złożenia przysięgi na wierność Ludwikowi (po wycofaniu się Franków natychmiast zapomną o tej przysiędze). Wyprawa ta więc zakończyła się połowicznym sukcesem, a może nawet ponowną porażką, gdyż wyprawy przeciwko Czechom trzeba było powtarzać w kolejnych latach. Jednocześnie "Kroniki Salzburskie" pod datą 856 r. odnotowują wyprawę najstarszego syna Ludwika - Karlomana przeciwko niezidentyfikowanym plemionom Słowian (prawdopodobnie była to kolejna wyprawa przeciwko Morawianom), ale nic więcej na ten temat nie wiadomo, nawet jak ona się zakończyła (zapewne również porażką, gdyż inaczej pochwalono by się sukcesem). Trzeba też dodać, że Słowianie, którzy w tamtym czasie byli porywani (czy też kupowani jako niewolnicy) a następnie wysyłani (szczególnie) do krajów muzułmańskich, do Damaszku, Bagdadu, Samary czy Kordoby (często robiąc tam niesamowite kariery, jako nadworni lekarze, żołnierze czy - w późniejszym okresie - władcy tych krain, szczególnie na Półwyspie Iberyjskim, gdzie Słowianie realnie rządzili znacznymi terenami Hiszpanii), już wówczas byli traktowani przez Wschodnich Franków jak... podludzie. Określenia takie jak: "Wspólnicy szatana, których należy zniszczyć wszelkimi środkami, jeśli się nie nawrócą do sprawy Bożej", czy też nazwani "robactwem" i przeznaczeni do wycięcia "jak trawa na łące" - wcale nie są już w tym okresie wyjątkiem. Mnich Notker z St. Gallen (a jednocześnie wojownik, sprawnie posługujący się mieczem i włócznią) mówi chociażby takie oto słowa: "Cóż wy mi tu z tymi płazami? Siedmiu czy ośmiu, a nawet dziewięciu nadziewałem na mą włócznię i ciągnąłem ze sobą, nucąc pod nosem". Słowianie są "źli" i to wszyscy, bez względu na wiek i płeć, a jeśli się nie ochrzczą, należy ich wszystkich wybić. Żyjący w tym czasie poeta Otfryd z Weissenburga (zmarły w 870 r.) pierwszy znany pisarz, piszący w języku staro-górnoniemieckim, otwarcie przekonuje zaś iż: "Frankowie są narodem bogobojnym, a Bóg jest z nimi wszędzie: wszystko co myślą i czynią, myślą i czynią z Bogiem" - czyli innymi słowy: naród panów, Hitler nie był wcale wyjątkiem, był konsekwencją ponad tysiąca lat frankijsko-germańskiego szowinizmu wobec Słowian, szczególnie zaś Polaków, jako najpotężniejszej nacji, która blokowała ekspansję niemczyzny na Wschód.


OGROMNĄ ROLĘ W HANDLU SŁOWIAŃSKIMI NIEWOLNIKAMI ODGRYWALI KUPCY ŻYDOWSCY 



Nieudane wyprawy z roku 856, zostały powtórzone w roku 857. Czechy ponownie zostały najechane, tym razem Wschodnimi Frankami dowodził biskup Otgar z Eichstatt, palatyn Rudolf i hrabia Ernest. Czechami władał wówczas książę Sławociech, ale frankijska wyprawa skierowała się na północ kraju, docierając do (nie wymienionego z nazwy) grodu, gdzie zamknął się syn Sławociecha - Wiztrach. Gród ten został zdobyty przez Franków. Nic natomiast nie wiadomo na temat jakiegokolwiek wsparcia, czy też pomocy, udzielonej Czechom z kraju Lechitów. W tym czasie na tych terenach panował król Koszyszko/Piast (choć niektórzy twierdzą że nie istniał, jestem innego zdania). Znane jest też imię jego hetmana: Nawoy Starża herbu Topór, który stał na czele lechickiego wojska (wojownikiem był w tym czasie również syn i następca Koszyszko/Piasta - książę Ziemowit). Ale historia milczy na temat jakichkolwiek wypraw Lechitów przeciwko Frankom, czy też Franków na ziemie Lechitów w tym okresie. Cóż, przejdźmy więc dalej i wróćmy nad Sekwanę, bo Karol Łysy właśnie zgromadził armię i wiosną roku 858 wyprawił się przeciwko Wikingom z Oissel.


GRÓD KSIĄŻĘCY W GNIEŹNIE Z CZASÓW PIASTA KOŁODZIEJA (KOSZYSZKO)



CDN.

piątek, 28 marca 2025

PRACA CZY ROBOTA? - CIEKAWA OPOWIEŚĆ

"ROBOTA WIADOMO ZA GŁUPIM SIĘ PCHA, WYCHODZI CZŁEK Z DOMU I CO Z TEGO MA...?"



Tym starym (bo jeszcze z lat 80-tych) tekstem piosenki Tadeusza Drozdy, chciałbym zaprosić do obejrzenia ciekawego spostrzeżenia na temat pracy, jednego z YouTube'rów (wydaje się że dość popularnego), który opowiada, jak to (jakieś 10 lat temu) podejmował pierwsze prace zarobkowe. Ponieważ gość opowiada to w sposób przystępny, sprawny, a jednocześnie dosyć zabawny (przyznam się szczerze że ten filmik, który zamieszczam poniżej, mocno mnie rozbawił 🥴) to dobrze się tego słucha. Ja osobiście uważam że nie ma sensu się męczyć na siłę w pracy, która nie sprawia satysfakcji, bo to nic dobrego nie daje ani pracownikowi, ani pracodawcy. Lepiej (jeśli istnieje oczywiście taka możliwość finansowa) szukać pracy zgodnej z kwalifikacjami, lub też satysfakcjonującej, bo najgorsze co może być, to chodzić do pracy, której się nienawidzi. Z niewolnika nigdy nie będzie dobrego pracownika, wiem to z własnego doświadczenia, gdyż prowadząc własną firmę, mam możliwość przyjrzeć się (również pod względem psychologicznym) danym osobom, które składają u mnie swoje CV. Zawsze uważałem też, że w pracowniku należy ujrzeć siebie samego (bo nigdy nie wiesz co cię w życiu spotka i nigdy nie wiesz też gdzie wylądujesz 🙆). Dlatego też bardzo ważny jest wzajemny szacunek, a ten najczęściej ma wymiar finansowy (bo nie oszukujmy się, tak samo jak każdy pracodawca pragnie podwajać zyski swojej firmy, tak samo pracownik przechodzi do nas tylko i wyłącznie dla pieniędzy, wszystko inne dobra atmosfera "owocowe czwartki" 🤤, jest tylko miłym dodatkiem, niczym więcej), a w swoim życiu poznałem już wielu pracodawców, którzy uważali że robią innym łaskę że w ogóle ich zatrudnili. A to że nie wypłacają im potem pieniędzy w terminie, albo na różne sposoby kombinują jak zmniejszyć komuś stawkę, potrącić za coś, czy coś w tym stylu, to uszy puchły od słuchania tego (pisałem już kiedyś chyba nawet o tym, a przynajmniej wspominałem). Ja tak nie potrafię, chociaż po śmierci taty były różne perturbacje, lepsze i gorsze czasy, ale najważniejsze zawsze dla mnie było jedno godność finansowa (i nie tylko oczywiście) pracownika jest najważniejsza, bo inaczej Sam będziesz musiał podkasać rękawy i wykonywać prac które mógłbyś zlecić innym, albo szukać naiwnych, którzy przyjdą do ciebie za głodowe stawki (a znam takich gagatków). Na razie odpukać z bożą pomocą i wsparciem o którym pisałem niejednokrotnie) moja firma prosperuje nie najgorzej, chociaż jednocześnie pochłania ona zbyt wiele czasu (z mojego punktu widzenia), które mógłbym i chciałbym wykorzystać inaczej - ale nie mogę, bo albo rybka, albo pip...a, jak mawiał Sofronow 🤭.





PIOTR LATAŁA I JEGO HISTORIA Z PRACĄ 
W MARKECIE BUDOWLANYM 
BRICO MARCHE




środa, 26 marca 2025

STANOWSKI - 2025

 I JEGO ZABAWNE WYBORCZE SPOTY



 Ponieważ wybory prezydenckie będą już za niecałe dwa miesiące (a ja przyznam się szczerze, czekam na nie z niecierpliwością, gdyż dłużej tej żałosnej antypolskiej pseudo-władzy znieść nie mogę) dlatego pomyślałem sobie że zaprezentuję tutaj spoty wyborcze tych polityków, których osobiście poparłbym w tych wyborach. Są to w kolejności głosowań w pierwszej i drugiej turze: Marek Jakubiak, Karol Nawrocki i ewentualnie Sławomir Mentzen. Jednak mimo wszystko wydaje mi się, że również postać Krzysztofa Stanowskiego wynosi w te wybory pewien koloryt (choć do pewnego stopnia odbiera też im powagę, ale to inna kwestia). A jego kandydatura - która polega głównie na robieniu sobie jaj z polityki -  może się wielu nie podobać, aczkolwiek trafia ona do ludzi, zmęczonych tym całym naszym politycznym bagienkiem. Dlatego też uważam że warto przynajmniej pomóc Stanowskiemu w zebraniu 100 000 podpisów, upoważniających go do kandydatury na prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej (której oczywiście nie zdobędzie, bo jak sam mówi nie chce być prezydentem, choć kandyduje). Jego prześmiewcze zachowania, w tym również spoty wyborcze, w których lata na smoku, zamienia pomidory w mięso i trzyma orła w stodole - wydają się dosyć zabawne (🤭), dlatego też postanowiłem dzisiejszym wpisem pomóc mu w zebraniu wymaganej liczby podpisów 😉. Zatem zapraszam na spoty wyborcze Krzysztofa Stanowskiego (😚): 



SPOT W KTÓRYM LATA NA SMOKU







A TU NA SPOTKANIU WYBORCZYM SŁAWOMIRA MENTZENA




A tak poza tym uważam, że pomiędzy wyborcami patriotami popierającymi różnych kandydatów, takich właśnie jak Jakubiak, Nawrocki, Mentzen czy nawet Braun, nie powinno być wzajemnych ataków, czy choćby nawet zwykłych niesnasek. Nie wierzę bowiem że nawet wyborcy Grzegorza Brauna (który ostatnio w Opolu jak zwykle w swoim stylu zamalował "wystawę" poświęconą lgbt, czy czemuś w tym rodzaju) mogliby w drugiej turze zagłosować na kogoś takiego jak Rafał Trzaskowski, po prostu nie mieści mi się to w głowie. Ja w każdym razie w drugiej turze zagłosuję na każdego, kto nie jest Rafałem trzaskowskim.


GRZEGORZ BRAUN W OPOLU 

"Mógłby pan przestać?"

"Ja dopiero zaczynam!" 🤭😂




Na koniec mała ciekawostka, gdy zapytano czat GPT aby usunął ze zdjęcia (na którym znajdował się Władimir Putin i Donald Tusk) antypolskiego polityka, jak myślicie, co się stało? Dziwnym trafem to nie Władimir Putin został stamtąd wymazany.




HISTORIA ŻYCIA WSZECHŚWIATA - WSZELKIEJ CYWILIZACJI - Cz. CXCIV

TWÓRCY EUROPEJSKICH CYWILIZACJI 
SŁOWIANIE I CELTOWIE





PIERWSZE EUROPEJSKIE CYWILIZACJE

SŁOWIANIE

(POD SKRZYDŁAMI ASYRII - UPADEK IZRAELA)

(ok. 738 r. p.n.e. - ok. 635 r. p.n.e.)

Cz. XIV







FILISTEA
PONOWNE ODRODZENIE
(738 r. p.n.e. - ok. 635 r. p.n.e.)
Cz. XIV


DEWARIM
(738 r. p.n.e. - 586 r. p.n.e.)
Cz. XVI


 Władca Asyrii Sannaherib był zdeterminowany w trakcie tej kampanii (700 r. p.n.e.) aby ostatecznie pochwycić i ukarać Merodach-Baladana, sprawcę tylu problemów trapiących Babilonię, dlatego też podążał za nim do Kraju Nadmorskiego, gdzie ten miał się ukrywać - "na bagna". Najpierw dotarł Sannaherib do miasta Bitutu - znajdującego się "na środku bagna", którym władał lokalny szejk Szuzubu (Chaldejczyk z pochodzenia, zresztą Kraj Nadmorski był opanowany przez plemiona chaldejskie, stanowiące nieustanny ból głowy nie tylko w Babilonie, ale również w Kalchu i Niniwie). Szuzubu sądził, że bagienne rejony umożliwią mu schronienie i bezpieczeństwo, pomylił się bardzo nie doceniając asyryjskiej armii. Został pochwycony, okrutnie zamordowany, a Bitutu przestało istnieć (zaś ludność tego plemienia została uprowadzona, a następnie przesiedlona w inne miejsce). Teraz dopiero król Assuru skierował się przeciwko plemieniu Bit-Jakini, z którego wywodził się Merodach-Baladan. Ten jednak szybko zbiegł i jak opisuje to Sannaherib na swej steli zwycięstwa: "Szczęk mego potężnego oręża sprawił, że (...) przelągł się, zebrał (w tym miejscu ponownie brak tekstu, zapewne powinno być "posągi swych") bóstw z całej swej krainy, załadował na statki i połknął niczym ptak do miasta Nagite-rakki, które znajduje się na środku morza. Jego brata, którego zostawił nad brzegiem, wraz z całą resztą ludu wywiozłem z ziemi Bit-Jakini, ze środka bagien i trzcinowisk, uznając ich za łup wojenny. Jego miasta zniszczyłem, obróciłem w perzynę, przemieniłem w ruiny. W sercu jego sojusznika, króla Elamu, zasiałem przerażenie". Co prawda Sannaheribowi nie udało się pochwycić Merodach-Baladana, ale człowiek ten już więcej nie zagrażał asyryjskim interesom w Babilonii i Kraju Nadmorskim. Dokończył swego żywota na jakiejś wysepce w dzisiejszej Zatoce Perskiej. Być może jego osoba z dzisiejszego punktu widzenia nic nikomu nie powie, nic też już nie znaczy, ale trzeba pamiętać, że w tamtym czasie stanowił on poważne zagrożenie dla utrzymania Babilonii pod asyryjską kontrolą. Dwukrotnie był królem Babelu (710-705 r. p.n.e. i w 703 r. p.n.e. przez 9 miesięcy). Na jednym z kudurru (kamieniu granicznym z królewską inskrypcją dotyczącą nadania ziemi) został pokazany jako wysoki, choć nieco otyły mężczyzna, postawny i o pogodnym spojrzeniu. Był bardziej dyplomatą niż wojownikiem, ale napsuł wiele krwi asyryjskim królom.




Kampania roku 700 p.n.e. okazała się całkowitym sukcesem z punktu widzenia Asyrii. Niebezpieczne ludy (szczególnie zaś Bit-Jakini) zostały przesiedlone w inne rejony Imperium. Asyryjczycy bowiem na masową skalę stosowali nie tylko politykę bezwzględnych zniszczeń i mordów, mających na celu zastraszenie ewentualnych dalszych buntowników, ale przede wszystkim organizowali masowe przesiedlenia ludności, coś, co stało się popularne w czasach Związku Sowieckiego - szczególnie zaś w epoce Stalina (na przykład wysiedlenie Tatarów krymskich). Była to polityka ludobójstwa kulturowego, wykorzenienia danego plemienia (lub ludu) z jego ziemi, tradycji, przodków, a często również religii. Celem tego wszystkiego była oczywiście asymilacja, uczynienie z różnych ludów jednego ludu Asyryjczyków (pisał o tym Sargon II - ojciec Sannaheriba, na swej steli: "Ludy z czterech części świata, o odmiennych językach i nieporównywalnych dialektach, mieszkańców gór i równin, wszystkich podlegających światłu bogów i panu wszystkiego, przyniosłem na rozkaz Aszura mego pana, a dzięki potędze mego berła. Sprawiłem, że stali się (ludźmi) jednego języka i osadziłem ich tam. Posłałem im Asyryjczyków jako pisarzy i nadzorców, potrafiących nauczyć ich lęku przed bogiem i królem"). Takie przesiedlenia oznaczały całkowite wykorzenienie kulturowe, gdyż ludy,  które do tej pory zasiedlały bogate, pełne życia, słynące z handlu, rozwijające własne pismo, a także czczące swych własnych bogów miasta, jak choćby Damaszek, Hamat czy Samaria, teraz zamieniły się w ośrodki asyryjskiej władzy. Co prawda zniszczenia dokonane przez wojsko zostały szybko usunięte, a pałace królewskie (jeśli uległy zniszczeniu) odbudowane, ale mieszkał tam już asyryjski gubernator, a ludność była inna, sprowadzona na to miejsce z innych terenów Imperium, zasymilowana i nie skora już do buntu. Natomiast ludność przesiedlana, przybywała na teren którego nie znała, gdzie była otoczona przez ludy sobie wrogie, a wierne władcy Asyrii, więc aby przetrwać wolała siedzieć cicho, nie buntować się, a z czasem następowała asymilacja (oczywiście wymuszana, ale jednak). Wiele też miast zostało zmienionych przez Asyryjczyków, jak choćby Tell Keisan (gdzie wytyczono nową siatkę ulic), w Megiddo (odbudowa miasta według nowych planów, nowa siatka ulic, nowy dziedziniec miejski i dwa wielkie budynki administracyjne asyryjskiej władzy), inne zaś miasta zyskały rolę lokalnych ośrodków administracji, co też wiązało się z pewnymi przywilejami (Gezer, Hazor, Tell Kinneret - asyryjski fort, w którym znajdował się wygodny pałac gubernatora). Można by wymieniać tych miast wiele (gdyż mam ich znaczną listę), ale myślę że na tym skończymy. Warto tylko powiedzieć, że językiem urzędowym Imperium Asyryjskiego był aramejski, a polityka przesiedleń była niezwykle skuteczna, wręcz... zabójczo. 




Ponieważ jednak w kraju, w którym władał okrutny bóg Aszur, przez kolejne sześć lat po kampanii nadmorskiej Sannaheriba nic specjalnego się nie wydarzyło (a trwało spokojne konsumowanie dokonanych podbojów), przenieśmy się zatem w inne rejony Bliskiego Wschodu, które wydają się bardziej interesujące. Jeruzalem! Pomimo zniszczeń jakie dokonała w Judzie armia asyryjska, pomimo kontrybucji narzuconej na Judę i na króla Ezechiasza przez zwycięskiego Sannaheriba, wydaje się, że okres tuż po zakończeniu wojny (701 roku), był niezwykle korzystny nie tylko dla odbudowy judejskiej gospodarki, ale również dla całkowitego zwycięstwa jahwizmu (nie chcę być tutaj źle zrozumiany, gdyż za czasów syna i następcy Ezechiasza - Manassesa, obce kulty ponownie powrócą do Judy, również do Jerozolimy, ale będzie to już znacznie słabsze oddziaływanie, niż miało to miejsce wcześniej). Sama Jerozolima rozrosła się w ciągu rządów króla Ezechiasza (który wstąpił na tron w roku 715 p.n.e., zmarł zaś w roku 686 p.n.e.) z miasta leżącego na 5 hektarach (w dużej mierze zajmowanego przez Świątynię i Pałac) do 60 ha. Postawiono nowy mur obronny (który ocalił Jerozolimę przed Asyryjczykami, choć tak naprawdę ocaliła ich epidemia, jaka wybuchła w armii asyryjskiej, co potem było interpretowane jako boża pomoc dla "ludu wybranego"). Aby Ezechiasz mógł wznieść ten mur, musiano przedtem wyburzyć wiele prywatnych domów (opłakiwane to jest w Księdze Izajasza 22,10), ale dzięki temu powstały w Jerozolimie dwie nowe dzielnice (Mišneh - "Nowe Miasto" i Makteš - "Tłuczek"). Poza tym miasto zostało zaopatrzone w nowy, duży zbiornik na wodę, zwany Siloe (zasilany przez kanał Ezechiasza, transportujący wodę ze źródła Gihon). Odbudowano także (zniszczony przez Asyryjczyków) Lachisz (największe miasto Szefeli), który z ok. 4-5 hektarów rozrósł się do 10. Ezechiasz wzniósł też całą listę nowych fortec (które w większości zostały zdobyte przez Asyryjczyków w czasie kampanii 701 r. p.n.e., ale potem ponownie odbudowane), takich jak: Rujm Abu Mukhayr, Khirbet Marjama, Tell el-Hesi, Tell Judeide, Tell Zakarya czy Khirbet Rabut (ta ostatnia była na granicy południowej, wszystkie pozostałe na północnej, od strony Syrii). Asyryjskie zniszczenia szybko zostały naprawione nie tylko w dziedzinie umocnień i urbanizacji, ale również kwestii gospodarki. Przykładem niech będzie szybki rozwój winnic w rejonie Gibeon (amfory z tego regionu po roku 700 p.n.e. były sprzedawane nie tylko w Filistei, ale również w Egipcie). Postępowała również produkcja i sprzedaż oliwy, (pomimo że filistyński Ekron stanowił pod tym względem znaczną konkurencję, to jednak oliwa w amforach z jahwistyczną ornamentyką, znajdowana jest w tym okresie nie tylko w Filistej, ale również w Asyrii, a nawet w Babilonii). Poza tym handlowano judzkimi pomarańczami i innymi owocami. Symbolem zaś Judy (a raczej domu panującego) stał się skarabeusz o czterech skrzydłach (wymiennie z uskrzydlonym słońcem), co oznaczało że ewidentnie skopiowano tutaj motywy egipskie.




Największe jednak zmiany poczyniono w kwestii religii. Ponoć reformy religijne Ezechiasza rozpoczęły się jeszcze przed asyryjską inwazją, ale jeśli to prawda, to były one dopiero zapoczątkowane, gdyż realnie nastąpiły po wycofaniu się Asyryjczyków z ziemi Judy. Tradycja biblijna przypisuje rozpoczęcie tych reform na 18 rok panowania Ezechiasza (wypadałoby wówczas na ok. 698/697 r. p.n.e.). Ich autorem w dużej mierze był (urodzony ok. 765 r. p.n.e.) prorok Izajasz. A zmiany te były gruntowne, wręcz dotykały podstaw jahwizmu, w tym również tego, co nazywano "religią mojżeszową" (czyli głównie religią agrarną). Za radą Izajasza zaczęto bowiem niszczyć wszelkie widoczne (czyli agrarne, ludowe) formy kultu Jahwe, w tym style stojące w miastach i na wsiach, wycinano drzewa, wyrywano pnie, zniszczono nawet owego biblijnego węża z brązu, który miał w czasach Mojżesza ocalić Izraelitów od plagi węży. Konsekwentnie niszczono wszystko, gdzie lud przychodził, składał ofiary i palił kadzidła. Izajasz bezwzględnie walczył z tymi pozostałościami obcych kultów, tak bardzo zakorzenionymi w tradycji ludu Izraela, że wręcz niechętnie przezeń usuwanymi. Po prostu Żydzi w tamtym czasie tak bardzo przyzwyczaili się do religii agrarnej (w której Jahwe co prawda jest bogiem narodowym, ale nie jedynym, co bardzo ważne - NIE JEDYNYM!), natomiast reformy Izajasza i Ezechiasza szły w kierunku stworzenia z Jahwe nie tyle boga narodowego, co boga jedynego. Z Jerozolimy, z tamtejszej Świątyni zamierzał Ezechiasz uczynić centrum jahwicznego monoteizmu, dlatego też słał zaproszenia do Żydów mieszkających w podbitym przez Asyrię Izraelu (Królestwie Północnym), aby przybywali do Jerozolimy, tu się modlili, a nawet tu się osiedlali. Oczywiście król i prorok Izajasz nie byli jedynymi, którzy wówczas propagowali nową reformę religijną, znacznie wsparli ich tzw. dworscy wieszcze, spośród których należy wymienić choćby: Ozeasza czy Micheasza. Co prawda najazd asyryjski, wielkie zniszczenia i asyryjskie okrucieństwo mocno nadwyrężyło poparcie ludu dla monarchii, kasty kapłańskiej, a nawet dla boga Jahwe, który nie chronił swojego "ludu wybranego", ale Izajasz i to postanowił przekuć w sukces nowej reformy religijnej, twierdząc że przecież Jahwe zesłał na Asyryjczyków zarazę, dzięki której "lud wybrany" ocalał. Była więc nadzieja, gdyż Pan zesłał na Izraelitów karę za ich bałwochwalstwo, ale dał im również szansę odrodzić się na nowo, w nowej religijnej tradycji i nowej czci dla swego boga (swoją drogą, ci wszyscy bogowie, którzy tak bardzo wymagają atencji, ludzkiej czci i składania darów - jak myślicie kim są? Kiedyś chyba już pisałem co na ten temat myślę, ale wydaje mi się - i wcale nie sądzę że dużo się mylę - iż są to byty pochodzące z innych rejonów Wszechświata. Niektóre z tych bytów być może opanowały do perfekcji poziom niematerialny, co nie oznacza że mają one cokolwiek wspólnego z rozwojem duchowym. Raczej są czymś w rodzaju kosmicznych piratów, którzy najeżdżają światy {w ten lub inny sposób}, wymagają czci i uwielbienia, a jednocześnie wysysają duchową energię z tych, którzy oddają im cześć).

Izajasz, Ozeasza i Micheasz (a co za tym idzie również król Ezechiasz) opowiadają się bowiem za koncepcją bezwarunkowej wierności Jahwe, jako jedynej formy wybawienia dla "ludu wybranego". Jednocześnie burzą wszelkie jego ludowe formy, tak aby nakierować lud Izraela na bardziej duchowe tory jego kultu. Od chwili gdy reforma zaczyna wchodzić w życie (a nawet wcześniej, jeszcze przed inwazją asyryjską), widać ewidentnie różnice zdań Izajasza i wieszczów, a oficerów i dworaków króla Ezechiasza. Izajasz mocno krytykuje chociażby wyburzenie domów prywatnych pod budowę murów obronnych Jerozolimy, tak jakby nie rozumiał że umocnienia pomogą w odparciu inwazji asyryjskiej (on jednak stwierdza, że tylko bezwarunkowa wiara w pomoc i łaskę Jahwe ocali Judejczyków). Krytykuje również sojusz z Egiptem, deklarując iż pogańskie wojska nie mogą ocalić "ludu wybranego", jeśli nie zechce tego Jahwe. Tutaj dochodzi do ostrego sporu między Izajaszem, a królewskim sekretarzem Szebną i prefektem pałacu Eliakimem. Izajasz co prawda najpierw widzi w Asyrii narzędzie w ręku Jahwe, którym ten zamierza ukarać swój lud, potem jednak (po inwazji i po tylu zniszczeniach oraz mordach, dokonanych przez asyryjskie wojska) oficjalnie potępia Asyrię i wszystkich sąsiadów Izraela, którzy wykorzystali najazd dla własnych celów (Ammonitów i Moabitów). Jednocześnie przeciwny jest zbyt rozbudowanej militarnej obronie, deklarując całkowitą ufność Jahwe. Co ciekawe Izajasz jednocześnie ostro krytykuje (a nawet zwalcza) te wszystkie kraje i miasta, które stanowią konkurencję dla Judy, ale nie stanowią bezpośredniego zagrożenia militarnego. Ciekawym jest jego stosunek do zdobytego przez Asyryjczyków fenickiego z Sydonu (o którym opowiadałem w poprzedniej części i którego król uciekł na Cypr), a żeby się nie rozpisywać po próżnicy, zanotuję ten fragment w całości: "Wyjcie, okręty tertezyjskie, gdyż zburzona jest wasza twierdza. Oznajmiono im o tym, gdy wracali z ziemi Kittim. Zamilknijcie, mieszkańcy wybrzeża, kupcy sydońscy, którzy jeździcie morzem i których wysłańcy są na wielu wodach. Ich zbiorami są zasiewy Sychoru, a bogactwem dochody narodów. Wstydź się, Sydonie, gdyż morze twierdza nadmorska, rzekła: "Ja nie wiłam się z bólu ani nie rodziłam, nie wychowałam młodzieńców, lecz jedynie wypiastowałam dziewczęta. (...) Już nie będziesz się weselić, zhańbiona córko Sydonu, powstań, przepraw się do Kittim (czyli na Cypr). Lecz i tam nie zaznasz spokoju" (Księga Izajasza 23,1-4,11). Reforma Izajasza i Ezechiasza zaczęła powoli, acz systematycznie nabierać tempa, aż oficjalnie przyjęła taki obraz, jaki zastał ją Syn Boży Jezus Chrystus, który przybył na Ziemię (swoją drogą w wielu przekazach channalingowych można spotkać się z określeniem Ziemi jako planety "Sol-3") z misją "Syna Człowieczego" (swoją drogą - i nie chcę tutaj być źle odebrany, a być może nawet niezrozumiany - ale wydaje mi się i staje się to dla mnie coraz bardziej oczywiste, że tam gdzie nie ma Chrystusa, we wszystkich narodach, we wszystkich ludach, które są daleko od Chrystusa, tam człowieczeństwo jest na bardzo niskim poziomie, a okrucieństwo - szczególnie wobec słabszych - święci swoje triumfy).





Ten moment, w którym grający Chrystusa aktor wpatruje się w Barabasza, jest niezwykle przyjmujący. Aktor który grał Barabasza Piętro Sarubbi stwierdził później, że ten wzrok, nie był wzrokiem jego kolegi z planu Jamesa Caviezela, z którym wielokrotnie się znali. Powiedział wręcz że ten wzrok wbił go w ziemię, był jakby nie z tego świata, jak dodał na pewno nie należał do Caviezela.



CDN.

niedziela, 23 marca 2025

ZAPRZAŃSTWO JAKICH MAŁO! - Cz. XX

CZYLI HISTORYCZNA REFLEKSJA JAKO 
MEMENTO DLA WSPÓŁCZESNOŚCI





POWSTANIE i WOJNA
Cz. XX





 Pobyt królewskiej pary w Gdańsku trwał do początków grudnia 1651 r. po czym (z królewskim orszakiem) Jan II Kazimierz i Ludwika Maria wrócili do Warszawy. Święta Bożego Narodzenia minęły jeszcze spokojnie, choć wszyscy już na dniach spodziewali się narodzin królewicza. Poród zaczął się w godzinach nocnych 5 stycznia 1652 r. i trwał kilka godzin. Królewicz Jan Zygmunt Waza urodził się o świcie 6 stycznia i wiadomość tę natychmiast zaniesiono królowi, a następnie ludowi Warszawy obwieścił tę dobrą nowinę kanclerz wielki litewski Albrycht Stanisław Radziwiłł. Urządzono wielkie przyjęcie, kazano strzelać z armat i puszczano fajerwerki oraz rakiety. Nim ostatecznie chłopcu nadano imiona, jego matka, królowa Ludwika Maria  - jako Francuzka z pochodzenia - chciała aby dać mu na imię Ludwik (na cześć panującego wówczas we Francji 13- letniego Ludwika XIV), ale Jan Kazimierz zaprotestował i ostatecznie nowonarodzony książę otrzymał tradycyjne imiona rodziny Wazów. Obaj rodzice byli dumni ze swego potomka, ale ich radość była przesłonięta nie tylko wciąż nie zakończonym powstaniem Chmielnickiego, lecz również osobistymi sprawami podkanclerzego Hieronima Radziejowskiego, oraz jego żony Elżbiety ze Słuszków (o których pisałem w poprzedniej części), gdyż ten konflikt dopiero się zaczynał. Wydarzenia do jakich doszło w obozie pod Sokalem i Beresteczkiem, a następnie podróż do Gdańska królewskiej pary i flirt króla z Elżbietą, wszystko to uświadomiło królowej Ludwice Marii, że należy opowiedzieć się po stronie Hieronima, przeciwko jego małżonce i tak też uczyniła. Gdy tylko po powrocie do Warszawy Elżbieta prosiła królową o audiencję, aby wytłumaczyć się z plotek pojawiających się na jej temat, Ludwika Maria odmówiła jej w sposób ostentacyjny (co było sygnałem jej niełaski). Ta jednak nie dawała za wygraną i raz jeszcze zwróciła się do królowej z prośbą o spotkanie i wytłumaczenie się, ale małżonka Jana Kazimierza ponownie jej odmówiła, nakazując opuszczenie dworu. 




W tym czasie jej małżonek Hieronim Radziejowski zajął opustoszały pałac Kazanowskich, który uważał za swój własny (choć według prawa był on własnością Elżbiety, jako że otrzymała go od swego poprzedniego męża marszałka koronnego - Adama Kazanowskiego w testamencie). Czyn ten spotkał się z poparciem samej królowej, ale Elżbieta postanowiła zawalczyć nie tylko o swoją własność, ale również już zdecydowana była na rozwód. Przy wsparciu jednego ze swych braci (a miała ich pięciu) Bogusława Słuszki, złożyła w nuncjaturze prośbę o rozwód z Radziejowskim i na czas oczekiwania na decyzję przeniosła się do klasztoru Klarysek. W tym czasie na dworze zaszły pewne zmiany, gdyż Elżbieta miała tam wielu przyjaciół (a przede wszystkim przyjaciółek, które były w otoczeniu królowej jako jej dwórki). Przekonali więc oni Ludwikę Marię aby przyjęła na audiencji Elżbietę i przynajmniej jej wysłuchała. Zezwoliła więc Elżbiecie na przybycie na dwór, ale okazało się teraz że to już jest niemożliwe, gdyż przebywa ona w klasztorze Klarysek, którego nie może opuścić do czasu wydania decyzji nuncjatury apostolskiej. Królowa ponownie obraziła się na Elżbietę za ten nietakt (gdyż odrzucenie zaproszenia monarchini było w istocie nietaktem). Sam Radziejowski (podczas rozmów z królową), starał się ją przekonać, aby wywarła presję na Elżbietę, by ta do niego wróciła (na co królowa przystała). Następnie zwrócił się do nuncjusza z żądaniem, aby odrzucił wniosek rozwodowy żony i przymusił ją do powrotu, a jeśli nie zechce wrócić, to aby nie wypuszczał jej z klasztoru Klarysek, zmuszając ją do zostania mniszką. Pomimo poparcia królowej dla tej sprawy, nuncjatura odrzuciła to żądanie i proces rozwodowy rozpoczął się przed trybunałem w Piotrkowie. 

Po odrzuceniu jego apelacji, Radziejowski nie próżnował, zaczął pisać listy do króla, wygłaszał płomienne mowy do szlachty (i całej Rzeczpospolitej), ale dość szybko zdał sobie sprawę, że poparcie ma niewielkie. Będąc jeszcze w Piotrkowie napisał więc dwa testamenty (pierwszy 13 lutego, a drugi 15 lutego 1652 r.), a następnie przez Wieluń udał się na Śląsk, a stamtąd do Wiednia, rozpoczynając tym samym ponad trzyletni okres tułania się po Europie. Ludwika Maria prawie nie zauważyła wyjazdu z kraju jej protegowanego, tym bardziej że 20 lutego króla i królową spotkała tragedia. Tego bowiem dnia (z nieznanych przyczyn) zmarł, urodzony zaledwie miesiąc wcześniej Jan Zygmunt Waza. Królewicza pochowano w skromnej uroczystości na Wawelu, a król napisał na jego cześć smutny list (który się zachował do dziś dnia). To już drugie dziecko które razem stracili, ale życie toczyło się dalej. Natomiast po wyjeździe Radziejowskiego z kraju, Elżbieta (przy wsparciu swych braci) usunęła z pałacu Kazanowskich urzędników mianowanych z woli małżonka i wprowadziła swoich własnych. Następnie ogołociła pałac ze wszystkich mebli i wartościowych przedmiotów, tak, że pozostały tylko gołe ściany. W tym czasie Hieronim Radziejowski wciąż przebywał w Wiedniu, na dworze cesarza Ferdynanda III Habsburga. Zyskał tam wielu stronników, a także starał się nieustannie o audiencję u cesarza, na co ten grzecznie, acz zdecydowanie odmawiał. Radziejowski zaczął deklarować, że jeżeli cesarz obdarzy go wsparciem wojskowym, to gotów jest ruszyć na Rzeczpospolitą i zdobyć dlań Kraków, a nawet i całą Polskę cisnąć pod cesarskie stopy, jeśli ten tylko zechce. Ferdynand co prawda zaczął wypłacać Radziejowskiemu niewielką pensję, aczkolwiek nie dopuścił przed swe oblicze i wszelkie takie deklaracje traktował jak dobry żart. 




Widząc że niczego w Wiedniu nie wskóra, Hieronim postanowił zadziałać na własną rękę i przy poparciu niemiecko-austriackich przyjaciół (jakich zdobył w stolicy Austrii), powrócił (na krótko) do kraju, aby osobiście rozprawić się z małżonką. Zebrawszy niewielki oddział, postanowił zabrać ją z klasztoru, a następnie wymusić na niej wycofanie pozwu rozwodowego, lub przynajmniej przekazanie mu pałacu Kazanowskich i (ewentualnie) innych dóbr. Problem polegał tylko na tym, że klasztor był pod stałą ochroną gwardii królewskiej, (właśnie ze względu na osobę Elżbiety ze Słuszków). Tak więc nie udała się próba porwania małżonki z klasztoru, i aby uniknąć aresztowania, Radziejowski napisał list do króla, w którym pragnął się wytłumaczyć ze swego postępowania. Przyszła odpowiedź. Król pisał otwarcie, że nie chce go więcej widzieć na oczy i zabrania mu powrotu na dwór. Jednocześnie w tym czasie po Rzeczpospolitej zaczęła krążyć broszurka nieznanego autorstwa, w której oskarżono króla o intymne związki z Elżbietą, o przeszkody, jakie monarcha czynił Radziejowskiemu w kontaktach z żoną, a także oskarżenia rządu o fałszowanie regestów koronnych i tego typu kwestie. Było oczywiste, że jeżeli Radziejowski pozostanie w Rzeczpospolitej, to nie tylko utraci tytuł podkanclerzego, ale prawdopodobnie zostanie aresztowany, tym bardziej że znaleźli się tacy, którzy przypomnieli sobie, że w obozie pod Beresteczkiem Radziejowski skrupulatnie coś pisał i nie było to nic przyjemnego dla króla. Widząc że niczego nie ugra, ponownie wyjechał z kraju na szwedzkie Pomorze. Tam nawiązał kontakty ze szwedzkimi dygnitarzami i w maju 1652 r. był już w Sztokholmie u królowej Krystyny. Ale nim wrócimy do Radziejowskiego i jego małżonki, należy powiedzieć również o sytuacji, która miała wówczas miejsce w Rzeczpospolitej, a która zadecydowała o Jej przyszłych losach, a mianowicie o Sejmie zwołanym na 26 stycznia 1652 r. podczas którego po raz pierwszy w historii zastosowano zasadę liberum veto (veto stosowano już wcześniej na kilku sejmach, chociażby w Sejmie roku 1637, ale wówczas albo udało się przekonać danego posła do wycofania veta, albo też po prostu je zbagatelizowano - bo były też i takie przypadki. Natomiast na sejmie roku 1652 sprawę potraktowano już całkiem poważnie i tak zaczęły się "Initium calamitatum Regni" - "Początek nieszczęść Królestwa").




Wydaje mi się że już kiedyś pisałem jak działało liberum veto, a jeśli nie, to powtórzę. Zasada ta działała tylko i wyłącznie na sejmach, nie dotyczyła sejmików i jeśli choć jeden poseł uznał, że procedowana ustawa godzi w "dobro Rzeczpospolitej" (rozumiane oczywiście pryncypialnie jako dobro szlachty, prywatnego człowieka albo mocodawców zewnętrznych), to wystarczyło że wyrzekł owe słowo "Veto" ("nie pozwalam") i od tej chwili dana ustawa przepadała, chyba że veto zostało wycofane. Nic więc dziwnego że specjalnych broszurach dla swoich posłów w Rzeczpospolitej, kancelarie innych państw radziły, aby zaraz po przeprowadzeniu veta, dany poseł opuścił pole sejmowe, gdyż w przeciwnym razie istniało spore niebezpieczeństwo że może wycofać swoje "nie pozwalam". Należy bowiem pamiętać, że w kolejnych dniach do owego posła ustawiały się kolejki tych, którzy starali się go przekonać do zmiany zdania. Próbowano różnymi sposobami, prośbą (nad losem biednej Ojczyzny), szantażem, groźbą, a nawet przekupstwem. Więc dziwnego że między obradami Sejmu dochodziło do częstych pojedynków na szable, które równie często kończyły się śmiercią. Dlatego też pozostawanie na polu sejmowym posła składającego veto, było niewskazane z różnych przyczyn dla tych, którym na rękę było ono w danej kwestii. Z czasem stało się to częścią systemu "Złotej wolności szlacheckiej" i wprost nie wyobrażano sobie Sejmu bez gromkiego "nie pozwalam". Zastanawiające jest jednak nie to, że liberum veto przyczyniło się do upadku państwa, ale to, że do niego bezpośrednio nie doprowadziło. Pamiętajmy bowiem że po raz ostatni weto użyte zostało na sejmie w 1762 r. Za panowania Augusta III Sasa (czyli elektora saskiego Fryderyka Augusta II). Przez 30 lat rządów tego króla zerwane zostały wszystkie sejmy, poza jednym (w tym koronacyjny 🤭). Ale już z chwilą wstąpienia na tron Stanisława Augusta Poniatowskiego w roku 1764, podczas jego trzydziestoletniego panowania, żaden Sejm nie został zerwany przez liberum veto. Jak to się stało i jak to możliwe? Dlaczego przy poprzednim królu zerwano prawie wszystkie sejmy, a przy tym żadnego, czyżby posłowie poszli po rozum do głowy?

Nie, aż tak dobrze to nie było, po prostu przed 1764 r. Rosja nie miała jeszcze pełnej kontroli nad Rzeczpospolitą i dlatego przekupywanie danych posłów było na rękę dworom mocarstw ościennych (Rosji, Prus, Austrii i Francji bo to były główne państwa, które żywo interesowały się wydarzeniami w Rzeczpospolitej), anarchizowaniu systemu politycznego polsko-litewskiego kolosa na glinianych nogach i niemożności przeprowadzenia w nim jakichkolwiek reform które wzmacniałyby państwo. Ale gdy od roku 1768 (de facto 1764) Rosja uczyniła z Rzeczpospolitej swoją kolonię (a zostało to prawnie przypieczętowane konstytucją z 1775 r.) dalsze istnienie liberum veto było nie tylko niepotrzebne, ale wręcz stawało się groźne. Przecież posługując się tym instrumentem politycznym, jakiś poseł patriota mógł po prostu powiedzieć "nie zgadzam się" na propozycje, które chciał (za zgodą i wolą imperatorowej Katarzyny) przeforsować w Rzeczpospolitej rosyjski ambasador i cały projekt poszedłby się turlać. Dlatego też przez trzydziestolecie rządu Stanisława Augusta Poniatowskiego nie użyto już więcej zasady liberum veto, a w jaki sposób zmuszono posłów do tego żeby byli pokorni i nie odzywali się? Pole sejmowe otaczało wojsko rosyjskie i to wystarczyło aby każdą rozgrzaną głowę ostudzić, gdyż w Rzeczpospolitej nie było wojska rodzimego autoramentu (co najwyżej stacjonowało jakieś 12 000 żołnierzy, co było kpiną, biorąc pod uwagę 100-tysięczną armię pruską, 150-tysięczną armię austriacką i prawie 200-tysięczną rosyjską), może poza prywatnymi pocztami magnackimi. Przykładem tego, co czeka niepokornych, były wydarzenia mające miejsce na Sejmie delegacyjnym w roku 1767, gdy na polecenie rosyjskiego ambasadora w Rzeczpospolitej Nikołaja Repnina, wojsko rosyjskie dokonało aresztowania i porwania przywódców opozycji (14 października), a byli to biskup krakowski Kajetan Sołtyk, biskup kijowski Józef Andrzej Załuski i hetman polny koronny Wacław Rzewuski wraz z synem Sewerynem. Wszystkich wywieziono do Kaługi, co oznacza że byli to pierwsi Sybiracy w polskich dziejach. Tak więc odtąd inni - kierując się tymi doświadczeniami - pokornie głosowali tak jak kazała Moskwa. 




Zaczęliśmy się wyzwalać z tego gówna dopiero od roku 1788, gdy Rosja najpierw toczyła wojnę z Osmańską Turcją, a potem ze Szwecją. Po uchwaleniu Konstytucji 3 Maja 1791 r. (pierwszej nowożytnej konstytucji europejskiej i drugiej na świecie po amerykańskiej) Rzeczpospolita stała się na powrót niepodległym państwem, z konstytucyjnie gwarantowaną silną armią i nowym systemem politycznym. Było oczywiste że Rosja i Prusy nie mogą na to pozwolić. Wojna roku 1792 została przegrana głównie przez zdradę króla, a potem był drugi rozbiór i Powstanie Kościuszkowskie 1794 r. które przy wsparciu Rosji i Prus zostało przegrane (i nawet Tadeusz Kościuszko, bohater Wojny o Niepodległość USA nic tutaj nie wskórał, bo i wskórać nie mógł). Ostatni, trzeci rozbiór w roku 1795 położył kres istnieniu tamtego państwa, tamtej Rzeczpospolitej Wielu Narodów. A zdrajcy, czyli ci, którzy dążyli do likwidacji systemu ustanowionego przez Konstytucję 3 Maja w imię ocalenia "Złotej Wolności", czyli targowiczanie, choć realnie nie chcieli rozbiorów, ani upadku państwa polskiego, to uruchomili siły które do tych rozbiorów doprowadziły. I potem stali się pokornymi poddanymi imperatorowej (gdy Szczęsny Potocki przybył na dwór carycy Katarzyny do Petersburga, prosząc o łaskę dla Polski, "mojej ojczyzny" - jak twierdził, ona mu przerwała, mówiąc: "Pańską ojczyzną jest odtąd Rosja, i nie ma już innej". Szybko to zaakceptował i stał się wiernym poddanym imperatorowej. Ale już drugie pokolenie tych zdrajców (a szczególnie trzecie) przelewało swoją krew, czy to pod Cesarzem Napoleonem, czy później w Powstaniach, walcząc o odrodzenie Rzeczpospolitej "Ojczyzny Naszej". Dlaczego to robili? Czy nie mogli wiernie służyć Rosji, Prusom i Austrii tak jak targowiczanie? Co ich pchało do walki, która mogła zakończyć się śmiercią, w imię ojczyzny, która już nie istniała? Otóż powiem wam co to było. Ci ludzie szybko przekonali się, że żyjąc pod obcą władzą stali się ludźmi drugiej, a często trzeciej kategorii i to było przekonanie dojmujące, niezwykle silne. Po utracie własnego państwa przestali być jego gospodarzami, przestali mieć udziały we wspólnej spółce, która nagle (przy poparciu ich ojców) została rozwiązana (bo tak należałoby potraktować Ojczyznę, jako wspólną własność nas wszystkich, w której mamy swoje udziały, a bez której stajemy się żebrakami, proszącymi o wsparcie). Oni to zrozumieli dopiero wtedy, gdy już było za późno, dlatego przelewali swoją krew najpierw u boku młodego Korsykanina jeszcze w Italii od 1796 r., a potem byli z Nim aż do końca do 1815 r. To On pobił wszystkich naszych zaborców Austriaków, Prusaków i Rosjan. W podzielonej na trzy części Polsce (która pomimo utraty ciała, nie utraciła ducha), kult Napoleona przez cały XIX wiek był bardzo silny. Aż wreszcie od roku 1914 Leguny Piłsudskiego (jak również inni żołnierze polscy, walczący zarówno we Francji, jak i w Rosji), zaczęli budzić Polskę do życia. I obudzili, stworzyli silną, niepodległą Ojczyznę, która miała ambicję aby stać się europejskim mocarstwem, jednak była zbyt młoda żeby to osiągnąć i kolejni bandyci, tym razem Hitler i Stalin odebrali nam tamten kraj i tamten świat.







PS: Powinniśmy pamiętać o tym, jak skończyli nasi przodkowie, którzy ponownie musieli walczyć, przelewać krew i umierać aby odzyskać to, co ich przodkowie stracili przez swoją tak naprawdę głupotę. Pamiętajmy o tym, bo mając obecnie władze które realnie nie są władzami polskimi i nie realizują polskiego interesu narodowego, musimy odzyskać Polskę. Całe szczęście że nie musimy o Nią walczyć zbrojnie, że nie musimy przelewać za Nią krwi, bo możemy to załatwić w inny sposób, za pomocą kartki wyborczej. Teraz jednym z kluczowych spraw jest niedopuszczenie do przyjęcia paktu migracyjnego i jego realizacji, wypowiedzenie zielonego ładu i wszystkich ets-ów które niszczą nasz potencjał i blokują nasz rozwój gospodarczy. 




PS2: A tak przy okazji doskonałą robotę wykonuje obecnie Robert Bąkiewicz na naszej granicy zachodniej, który dziś blokował most w Zgorzelcu, bo Niemcy już się tak rozbestwili, że przywożą nam migrantów, wysadzają ich po naszej stronie i odjeżdżają. Dlatego musimy wymienić Tuka na polskiego premiera i jeśli raz jeszcze byłaby taka sytuacja (a wiadomo że będą się one powtarzać) to należy postawić tam nie tylko policję, ale również wojsko z wycelowanymi karabinami i jeśli nie odjadą na wystosowane żądanie, to kierować ogień na koła auta, a następnie aresztować ich, za nielegalne przekroczenie granicy Rzeczpospolitej z bronią. Skończyło się pobłażanie, zaczyna się walka i coś czuję że przyjdzie nam jeszcze zbrojnie się zmierzyć z naszym zachodnim sąsiadem (obym się mylił, ale bebech mi tak podpowiada, a jak mawiał Skipper: "zawsze ufaj swojemu bebechowi" 😉). I tym zabawnym akcentem życzę wszystkim czytelnikom mojego bloga dobrej nocy.



"JAK BĘDZIE TRZEBA, TO ZABLOKUJEMY CAŁĄ NIEMIECKĄ GRANICĘ" - ROBERT BĄKIEWICZ 












CDN.