Mali chłopcy zawsze chcą być żołnierzami,Indianami,
policjantami, strażakami albo prezydentami - rosną, starzeją się, bywają żołnierzami, Indianami, strażakami, policjantami, prezydentami. Miewają już swoje komże, psy i okręty - a jednak tak naprawdę chcą jedynie być kimś innym i zadręczają się tym do śmierci.
Nieszczęśliwy kto nie jest takim małym chłopcem, dorosłym małym chłopcem, który gdzieś w zakamarku duszy hołubi wielkie marzenie, tęsknotę za czymś innym, odległym, lepszym...
"ROBOTA WIADOMO ZA GŁUPIM SIĘ PCHA, WYCHODZI CZŁEK Z DOMU I CO Z TEGO MA...?"
Tym starym (bo jeszcze z lat 80-tych) tekstem piosenki Tadeusza Drozdy, chciałbym zaprosić do obejrzenia ciekawego spostrzeżenia na temat pracy, jednego z YouTube'rów (wydaje się że dość popularnego), który opowiada, jak to (jakieś 10 lat temu) podejmował pierwsze prace zarobkowe. Ponieważ gość opowiada to w sposób przystępny, sprawny, a jednocześnie dosyć zabawny (przyznam się szczerze że ten filmik, który zamieszczam poniżej, mocno mnie rozbawił 🥴) to dobrze się tego słucha. Ja osobiście uważam że nie ma sensu się męczyć na siłę w pracy, która nie sprawia satysfakcji, bo to nic dobrego nie daje ani pracownikowi, ani pracodawcy. Lepiej (jeśli istnieje oczywiście taka możliwość finansowa) szukać pracy zgodnej z kwalifikacjami, lub też satysfakcjonującej, bo najgorsze co może być, to chodzić do pracy, której się nienawidzi. Z niewolnika nigdy nie będzie dobrego pracownika, wiem to z własnego doświadczenia, gdyż prowadząc własną firmę, mam możliwość przyjrzeć się (również pod względem psychologicznym) danym osobom, które składają u mnie swoje CV. Zawsze uważałem też, że w pracowniku należy ujrzeć siebie samego (bo nigdy nie wiesz co cię w życiu spotka i nigdy nie wiesz też gdzie wylądujesz 🙆). Dlatego też bardzo ważny jest wzajemny szacunek, a ten najczęściej ma wymiar finansowy (bo nie oszukujmy się, tak samo jak każdy pracodawca pragnie podwajać zyski swojej firmy, tak samo pracownik przechodzi do nas tylko i wyłącznie dla pieniędzy, wszystko inne dobra atmosfera "owocowe czwartki" 🤤, jest tylko miłym dodatkiem, niczym więcej), a w swoim życiu poznałem już wielu pracodawców, którzy uważali że robią innym łaskę że w ogóle ich zatrudnili. A to że nie wypłacają im potem pieniędzy w terminie, albo na różne sposoby kombinują jak zmniejszyć komuś stawkę, potrącić za coś, czy coś w tym stylu, to uszy puchły od słuchania tego (pisałem już kiedyś chyba nawet o tym, a przynajmniej wspominałem). Ja tak nie potrafię, chociaż po śmierci taty były różne perturbacje, lepsze i gorsze czasy, ale najważniejsze zawsze dla mnie było jedno godność finansowa (i nie tylko oczywiście) pracownika jest najważniejsza, bo inaczej Sam będziesz musiał podkasać rękawy i wykonywać prac które mógłbyś zlecić innym, albo szukać naiwnych, którzy przyjdą do ciebie za głodowe stawki (a znam takich gagatków). Na razie odpukać z bożą pomocą i wsparciem o którym pisałem niejednokrotnie) moja firma prosperuje nie najgorzej, chociaż jednocześnie pochłania ona zbyt wiele czasu (z mojego punktu widzenia), które mógłbym i chciałbym wykorzystać inaczej - ale nie mogę, bo albo rybka, albo pip...a, jak mawiał Sofronow 🤭.
Ponieważ wybory prezydenckie będą już za niecałe dwa miesiące (a ja przyznam się szczerze, czekam na nie z niecierpliwością, gdyż dłużej tej żałosnej antypolskiej pseudo-władzy znieść nie mogę) dlatego pomyślałem sobie że zaprezentuję tutaj spoty wyborcze tych polityków, których osobiście poparłbym w tych wyborach. Są to w kolejności głosowań w pierwszej i drugiej turze: Marek Jakubiak, Karol Nawrocki i ewentualnie Sławomir Mentzen. Jednak mimo wszystko wydaje mi się, że również postać Krzysztofa Stanowskiego wynosi w te wybory pewien koloryt (choć do pewnego stopnia odbiera też im powagę, ale to inna kwestia). A jego kandydatura - która polega głównie na robieniu sobie jaj z polityki - może się wielu nie podobać, aczkolwiek trafia ona do ludzi, zmęczonych tym całym naszym politycznym bagienkiem. Dlatego też uważam że warto przynajmniej pomóc Stanowskiemu w zebraniu 100 000 podpisów, upoważniających go do kandydatury na prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej (której oczywiście nie zdobędzie, bo jak sam mówi nie chce być prezydentem, choć kandyduje). Jego prześmiewcze zachowania, w tym również spoty wyborcze, w których lata na smoku, zamienia pomidory w mięso i trzyma orła w stodole - wydają się dosyć zabawne (🤭), dlatego też postanowiłem dzisiejszym wpisem pomóc mu w zebraniu wymaganej liczby podpisów 😉. Zatem zapraszam na spoty wyborcze Krzysztofa Stanowskiego (😚):
A tak poza tym uważam, że pomiędzy wyborcami patriotami popierającymi różnych kandydatów, takich właśnie jak Jakubiak, Nawrocki, Mentzen czy nawet Braun, nie powinno być wzajemnych ataków, czy choćby nawet zwykłych niesnasek. Nie wierzę bowiem że nawet wyborcy Grzegorza Brauna (który ostatnio w Opolu jak zwykle w swoim stylu zamalował "wystawę" poświęconą lgbt, czy czemuś w tym rodzaju) mogliby w drugiej turze zagłosować na kogoś takiego jak Rafał Trzaskowski, po prostu nie mieści mi się to w głowie. Ja w każdym razie w drugiej turze zagłosuję na każdego, kto nie jest Rafałem trzaskowskim.
GRZEGORZ BRAUN W OPOLU
"Mógłby pan przestać?"
"Ja dopiero zaczynam!" 🤭😂
Na koniec mała ciekawostka, gdy zapytano czat GPT aby usunął ze zdjęcia (na którym znajdował się Władimir Putin i Donald Tusk) antypolskiego polityka, jak myślicie, co się stało? Dziwnym trafem to nie Władimir Putin został stamtąd wymazany.
TWÓRCY EUROPEJSKICH CYWILIZACJI SŁOWIANIE I CELTOWIE
PIERWSZE EUROPEJSKIE CYWILIZACJE
SŁOWIANIE
(POD SKRZYDŁAMI ASYRII - UPADEK IZRAELA)
(ok. 738 r. p.n.e. - ok. 635 r. p.n.e.)
Cz. XIV
FILISTEA
PONOWNE ODRODZENIE
(738 r. p.n.e. - ok. 635 r. p.n.e.)
Cz. XIV
DEWARIM
(738 r. p.n.e. - 586 r. p.n.e.)
Cz. XVI
Władca Asyrii Sannaherib był zdeterminowany w trakcie tej kampanii (700 r. p.n.e.) aby ostatecznie pochwycić i ukarać Merodach-Baladana, sprawcę tylu problemów trapiących Babilonię, dlatego też podążał za nim do Kraju Nadmorskiego, gdzie ten miał się ukrywać - "na bagna". Najpierw dotarł Sannaherib do miasta Bitutu - znajdującego się "na środku bagna", którym władał lokalny szejk Szuzubu (Chaldejczyk z pochodzenia, zresztą Kraj Nadmorski był opanowany przez plemiona chaldejskie, stanowiące nieustanny ból głowy nie tylko w Babilonie, ale również w Kalchu i Niniwie). Szuzubu sądził, że bagienne rejony umożliwią mu schronienie i bezpieczeństwo, pomylił się bardzo nie doceniając asyryjskiej armii. Został pochwycony, okrutnie zamordowany, a Bitutu przestało istnieć (zaś ludność tego plemienia została uprowadzona, a następnie przesiedlona w inne miejsce). Teraz dopiero król Assuru skierował się przeciwko plemieniu Bit-Jakini, z którego wywodził się Merodach-Baladan. Ten jednak szybko zbiegł i jak opisuje to Sannaherib na swej steli zwycięstwa: "Szczęk mego potężnego oręża sprawił, że (...) przelągł się, zebrał (w tym miejscu ponownie brak tekstu, zapewne powinno być "posągi swych") bóstw z całej swej krainy, załadował na statki i połknął niczym ptak do miasta Nagite-rakki, które znajduje się na środku morza. Jego brata, którego zostawił nad brzegiem, wraz z całą resztą ludu wywiozłem z ziemi Bit-Jakini, ze środka bagien i trzcinowisk, uznając ich za łup wojenny. Jego miasta zniszczyłem, obróciłem w perzynę, przemieniłem w ruiny. W sercu jego sojusznika, króla Elamu, zasiałem przerażenie". Co prawda Sannaheribowi nie udało się pochwycić Merodach-Baladana, ale człowiek ten już więcej nie zagrażał asyryjskim interesom w Babilonii i Kraju Nadmorskim. Dokończył swego żywota na jakiejś wysepce w dzisiejszej Zatoce Perskiej. Być może jego osoba z dzisiejszego punktu widzenia nic nikomu nie powie, nic też już nie znaczy, ale trzeba pamiętać, że w tamtym czasie stanowił on poważne zagrożenie dla utrzymania Babilonii pod asyryjską kontrolą. Dwukrotnie był królem Babelu (710-705 r. p.n.e. i w 703 r. p.n.e. przez 9 miesięcy). Na jednym z kudurru (kamieniu granicznym z królewską inskrypcją dotyczącą nadania ziemi) został pokazany jako wysoki, choć nieco otyły mężczyzna, postawny i o pogodnym spojrzeniu. Był bardziej dyplomatą niż wojownikiem, ale napsuł wiele krwi asyryjskim królom.
Kampania roku 700 p.n.e. okazała się całkowitym sukcesem z punktu widzenia Asyrii. Niebezpieczne ludy (szczególnie zaś Bit-Jakini) zostały przesiedlone w inne rejony Imperium. Asyryjczycy bowiem na masową skalę stosowali nie tylko politykę bezwzględnych zniszczeń i mordów, mających na celu zastraszenie ewentualnych dalszych buntowników, ale przede wszystkim organizowali masowe przesiedlenia ludności, coś, co stało się popularne w czasach Związku Sowieckiego - szczególnie zaś w epoce Stalina (na przykład wysiedlenie Tatarów krymskich). Była to polityka ludobójstwa kulturowego, wykorzenienia danego plemienia (lub ludu) z jego ziemi, tradycji, przodków, a często również religii. Celem tego wszystkiego była oczywiście asymilacja, uczynienie z różnych ludów jednego ludu Asyryjczyków (pisał o tym Sargon II - ojciec Sannaheriba, na swej steli: "Ludy z czterech części świata, o odmiennych językach i nieporównywalnych dialektach, mieszkańców gór i równin, wszystkich podlegających światłu bogów i panu wszystkiego, przyniosłem na rozkaz Aszura mego pana, a dzięki potędze mego berła. Sprawiłem, że stali się (ludźmi) jednego języka i osadziłem ich tam. Posłałem im Asyryjczyków jako pisarzy i nadzorców, potrafiących nauczyć ich lęku przed bogiem i królem"). Takie przesiedlenia oznaczały całkowite wykorzenienie kulturowe, gdyż ludy, które do tej pory zasiedlały bogate, pełne życia, słynące z handlu, rozwijające własne pismo, a także czczące swych własnych bogów miasta, jak choćby Damaszek, Hamat czy Samaria, teraz zamieniły się w ośrodki asyryjskiej władzy. Co prawda zniszczenia dokonane przez wojsko zostały szybko usunięte, a pałace królewskie (jeśli uległy zniszczeniu) odbudowane, ale mieszkał tam już asyryjski gubernator, a ludność była inna, sprowadzona na to miejsce z innych terenów Imperium, zasymilowana i nie skora już do buntu. Natomiast ludność przesiedlana, przybywała na teren którego nie znała, gdzie była otoczona przez ludy sobie wrogie, a wierne władcy Asyrii, więc aby przetrwać wolała siedzieć cicho, nie buntować się, a z czasem następowała asymilacja (oczywiście wymuszana, ale jednak). Wiele też miast zostało zmienionych przez Asyryjczyków, jak choćby Tell Keisan (gdzie wytyczono nową siatkę ulic), w Megiddo (odbudowa miasta według nowych planów, nowa siatka ulic, nowy dziedziniec miejski i dwa wielkie budynki administracyjne asyryjskiej władzy), inne zaś miasta zyskały rolę lokalnych ośrodków administracji, co też wiązało się z pewnymi przywilejami (Gezer, Hazor, Tell Kinneret - asyryjski fort, w którym znajdował się wygodny pałac gubernatora). Można by wymieniać tych miast wiele (gdyż mam ich znaczną listę), ale myślę że na tym skończymy. Warto tylko powiedzieć, że językiem urzędowym Imperium Asyryjskiego był aramejski, a polityka przesiedleń była niezwykle skuteczna, wręcz... zabójczo.
Ponieważ jednak w kraju, w którym władał okrutny bóg Aszur, przez kolejne sześć lat po kampanii nadmorskiej Sannaheriba nic specjalnego się nie wydarzyło (a trwało spokojne konsumowanie dokonanych podbojów), przenieśmy się zatem w inne rejony Bliskiego Wschodu, które wydają się bardziej interesujące. Jeruzalem! Pomimo zniszczeń jakie dokonała w Judzie armia asyryjska, pomimo kontrybucji narzuconej na Judę i na króla Ezechiasza przez zwycięskiego Sannaheriba, wydaje się, że okres tuż po zakończeniu wojny (701 roku), był niezwykle korzystny nie tylko dla odbudowy judejskiej gospodarki, ale również dla całkowitego zwycięstwa jahwizmu (nie chcę być tutaj źle zrozumiany, gdyż za czasów syna i następcy Ezechiasza - Manassesa, obce kulty ponownie powrócą do Judy, również do Jerozolimy, ale będzie to już znacznie słabsze oddziaływanie, niż miało to miejsce wcześniej). Sama Jerozolima rozrosła się w ciągu rządów króla Ezechiasza (który wstąpił na tron w roku 715 p.n.e., zmarł zaś w roku 686 p.n.e.) z miasta leżącego na 5 hektarach (w dużej mierze zajmowanego przez Świątynię i Pałac) do 60 ha. Postawiono nowy mur obronny (który ocalił Jerozolimę przed Asyryjczykami, choć tak naprawdę ocaliła ich epidemia, jaka wybuchła w armii asyryjskiej, co potem było interpretowane jako boża pomoc dla "ludu wybranego"). Aby Ezechiasz mógł wznieść ten mur, musiano przedtem wyburzyć wiele prywatnych domów (opłakiwane to jest w Księdze Izajasza 22,10), ale dzięki temu powstały w Jerozolimie dwie nowe dzielnice (Mišneh - "Nowe Miasto" i Makteš - "Tłuczek"). Poza tym miasto zostało zaopatrzone w nowy, duży zbiornik na wodę, zwany Siloe (zasilany przez kanał Ezechiasza, transportujący wodę ze źródła Gihon). Odbudowano także (zniszczony przez Asyryjczyków) Lachisz (największe miasto Szefeli), który z ok. 4-5 hektarów rozrósł się do 10. Ezechiasz wzniósł też całą listę nowych fortec (które w większości zostały zdobyte przez Asyryjczyków w czasie kampanii 701 r. p.n.e., ale potem ponownie odbudowane), takich jak: Rujm Abu Mukhayr, Khirbet Marjama, Tell el-Hesi, Tell Judeide, Tell Zakarya czy Khirbet Rabut (ta ostatnia była na granicy południowej, wszystkie pozostałe na północnej, od strony Syrii). Asyryjskie zniszczenia szybko zostały naprawione nie tylko w dziedzinie umocnień i urbanizacji, ale również kwestii gospodarki. Przykładem niech będzie szybki rozwój winnic w rejonie Gibeon (amfory z tego regionu po roku 700 p.n.e. były sprzedawane nie tylko w Filistei, ale również w Egipcie). Postępowała również produkcja i sprzedaż oliwy, (pomimo że filistyński Ekron stanowił pod tym względem znaczną konkurencję, to jednak oliwa w amforach z jahwistyczną ornamentyką, znajdowana jest w tym okresie nie tylko w Filistej, ale również w Asyrii, a nawet w Babilonii). Poza tym handlowano judzkimi pomarańczami i innymi owocami. Symbolem zaś Judy (a raczej domu panującego) stał się skarabeusz o czterech skrzydłach (wymiennie z uskrzydlonym słońcem), co oznaczało że ewidentnie skopiowano tutaj motywy egipskie.
Największe jednak zmiany poczyniono w kwestii religii. Ponoć reformy religijne Ezechiasza rozpoczęły się jeszcze przed asyryjską inwazją, ale jeśli to prawda, to były one dopiero zapoczątkowane, gdyż realnie nastąpiły po wycofaniu się Asyryjczyków z ziemi Judy. Tradycja biblijna przypisuje rozpoczęcie tych reform na 18 rok panowania Ezechiasza (wypadałoby wówczas na ok. 698/697 r. p.n.e.). Ich autorem w dużej mierze był (urodzony ok. 765 r. p.n.e.) prorok Izajasz. A zmiany te były gruntowne, wręcz dotykały podstaw jahwizmu, w tym również tego, co nazywano "religią mojżeszową" (czyli głównie religią agrarną). Za radą Izajasza zaczęto bowiem niszczyć wszelkie widoczne (czyli agrarne, ludowe) formy kultu Jahwe, w tym style stojące w miastach i na wsiach, wycinano drzewa, wyrywano pnie, zniszczono nawet owego biblijnego węża z brązu, który miał w czasach Mojżesza ocalić Izraelitów od plagi węży. Konsekwentnie niszczono wszystko, gdzie lud przychodził, składał ofiary i palił kadzidła. Izajasz bezwzględnie walczył z tymi pozostałościami obcych kultów, tak bardzo zakorzenionymi w tradycji ludu Izraela, że wręcz niechętnie przezeń usuwanymi. Po prostu Żydzi w tamtym czasie tak bardzo przyzwyczaili się do religii agrarnej (w której Jahwe co prawda jest bogiem narodowym, ale nie jedynym, co bardzo ważne - NIE JEDYNYM!), natomiast reformy Izajasza i Ezechiasza szły w kierunku stworzenia z Jahwe nie tyle boga narodowego, co boga jedynego. Z Jerozolimy, z tamtejszej Świątyni zamierzał Ezechiasz uczynić centrum jahwicznego monoteizmu, dlatego też słał zaproszenia do Żydów mieszkających w podbitym przez Asyrię Izraelu (Królestwie Północnym), aby przybywali do Jerozolimy, tu się modlili, a nawet tu się osiedlali. Oczywiście król i prorok Izajasz nie byli jedynymi, którzy wówczas propagowali nową reformę religijną, znacznie wsparli ich tzw. dworscy wieszcze, spośród których należy wymienić choćby: Ozeasza czy Micheasza. Co prawda najazd asyryjski, wielkie zniszczenia i asyryjskie okrucieństwo mocno nadwyrężyło poparcie ludu dla monarchii, kasty kapłańskiej, a nawet dla boga Jahwe, który nie chronił swojego "ludu wybranego", ale Izajasz i to postanowił przekuć w sukces nowej reformy religijnej, twierdząc że przecież Jahwe zesłał na Asyryjczyków zarazę, dzięki której "lud wybrany" ocalał. Była więc nadzieja, gdyż Pan zesłał na Izraelitów karę za ich bałwochwalstwo, ale dał im również szansę odrodzić się na nowo, w nowej religijnej tradycji i nowej czci dla swego boga (swoją drogą, ci wszyscy bogowie, którzy tak bardzo wymagają atencji, ludzkiej czci i składania darów - jak myślicie kim są? Kiedyś chyba już pisałem co na ten temat myślę, ale wydaje mi się - i wcale nie sądzę że dużo się mylę - iż są to byty pochodzące z innych rejonów Wszechświata. Niektóre z tych bytów być może opanowały do perfekcji poziom niematerialny, co nie oznacza że mają one cokolwiek wspólnego z rozwojem duchowym. Raczej są czymś w rodzaju kosmicznych piratów, którzy najeżdżają światy {w ten lub inny sposób}, wymagają czci i uwielbienia, a jednocześnie wysysają duchową energię z tych, którzy oddają im cześć).
Izajasz, Ozeasza i Micheasz (a co za tym idzie również król Ezechiasz) opowiadają się bowiem za koncepcją bezwarunkowej wierności Jahwe, jako jedynej formy wybawienia dla "ludu wybranego". Jednocześnie burzą wszelkie jego ludowe formy, tak aby nakierować lud Izraela na bardziej duchowe tory jego kultu. Od chwili gdy reforma zaczyna wchodzić w życie (a nawet wcześniej, jeszcze przed inwazją asyryjską), widać ewidentnie różnice zdań Izajasza i wieszczów, a oficerów i dworaków króla Ezechiasza. Izajasz mocno krytykuje chociażby wyburzenie domów prywatnych pod budowę murów obronnych Jerozolimy, tak jakby nie rozumiał że umocnienia pomogą w odparciu inwazji asyryjskiej (on jednak stwierdza, że tylko bezwarunkowa wiara w pomoc i łaskę Jahwe ocali Judejczyków). Krytykuje również sojusz z Egiptem, deklarując iż pogańskie wojska nie mogą ocalić "ludu wybranego", jeśli nie zechce tego Jahwe. Tutaj dochodzi do ostrego sporu między Izajaszem, a królewskim sekretarzem Szebną i prefektem pałacu Eliakimem. Izajasz co prawda najpierw widzi w Asyrii narzędzie w ręku Jahwe, którym ten zamierza ukarać swój lud, potem jednak (po inwazji i po tylu zniszczeniach oraz mordach, dokonanych przez asyryjskie wojska) oficjalnie potępia Asyrię i wszystkich sąsiadów Izraela, którzy wykorzystali najazd dla własnych celów (Ammonitów i Moabitów). Jednocześnie przeciwny jest zbyt rozbudowanej militarnej obronie, deklarując całkowitą ufność Jahwe. Co ciekawe Izajasz jednocześnie ostro krytykuje (a nawet zwalcza) te wszystkie kraje i miasta, które stanowią konkurencję dla Judy, ale nie stanowią bezpośredniego zagrożenia militarnego. Ciekawym jest jego stosunek do zdobytego przez Asyryjczyków fenickiego z Sydonu (o którym opowiadałem w poprzedniej części i którego król uciekł na Cypr), a żeby się nie rozpisywać po próżnicy, zanotuję ten fragment w całości: "Wyjcie, okręty tertezyjskie, gdyż zburzona jest wasza twierdza. Oznajmiono im o tym, gdy wracali z ziemi Kittim. Zamilknijcie, mieszkańcy wybrzeża, kupcy sydońscy, którzy jeździcie morzem i których wysłańcy są na wielu wodach. Ich zbiorami są zasiewy Sychoru, a bogactwem dochody narodów. Wstydź się, Sydonie, gdyż morze twierdza nadmorska, rzekła: "Ja nie wiłam się z bólu ani nie rodziłam, nie wychowałam młodzieńców, lecz jedynie wypiastowałam dziewczęta. (...) Już nie będziesz się weselić, zhańbiona córko Sydonu, powstań, przepraw się do Kittim (czyli na Cypr). Lecz i tam nie zaznasz spokoju" (Księga Izajasza 23,1-4,11). Reforma Izajasza i Ezechiasza zaczęła powoli, acz systematycznie nabierać tempa, aż oficjalnie przyjęła taki obraz, jaki zastał ją Syn Boży Jezus Chrystus, który przybył na Ziemię (swoją drogą w wielu przekazach channalingowych można spotkać się z określeniem Ziemi jako planety "Sol-3") z misją "Syna Człowieczego" (swoją drogą - i nie chcę tutaj być źle odebrany, a być może nawet niezrozumiany - ale wydaje mi się i staje się to dla mnie coraz bardziej oczywiste, że tam gdzie nie ma Chrystusa, we wszystkich narodach, we wszystkich ludach, które są daleko od Chrystusa, tam człowieczeństwo jest na bardzo niskim poziomie, a okrucieństwo - szczególnie wobec słabszych - święci swoje triumfy).
Ten moment, w którym grający Chrystusa aktor wpatruje się w Barabasza, jest niezwykle przyjmujący. Aktor który grał Barabasza Piętro Sarubbi stwierdził później, że ten wzrok, nie był wzrokiem jego kolegi z planu Jamesa Caviezela, z którym wielokrotnie się znali. Powiedział wręcz że ten wzrok wbił go w ziemię, był jakby nie z tego świata, jak dodał na pewno nie należał do Caviezela.
CZYLI HISTORYCZNA REFLEKSJA JAKO MEMENTO DLA WSPÓŁCZESNOŚCI
POWSTANIE i WOJNA
Cz. XX
Pobyt królewskiej pary w Gdańsku trwał do początków grudnia 1651 r. po czym (z królewskim orszakiem) Jan II Kazimierz i Ludwika Maria wrócili do Warszawy. Święta Bożego Narodzenia minęły jeszcze spokojnie, choć wszyscy już na dniach spodziewali się narodzin królewicza. Poród zaczął się w godzinach nocnych 5 stycznia 1652 r. i trwał kilka godzin. Królewicz Jan Zygmunt Waza urodził się o świcie 6 stycznia i wiadomość tę natychmiast zaniesiono królowi, a następnie ludowi Warszawy obwieścił tę dobrą nowinę kanclerz wielki litewski Albrycht Stanisław Radziwiłł. Urządzono wielkie przyjęcie, kazano strzelać z armat i puszczano fajerwerki oraz rakiety. Nim ostatecznie chłopcu nadano imiona, jego matka, królowa Ludwika Maria - jako Francuzka z pochodzenia - chciała aby dać mu na imię Ludwik (na cześć panującego wówczas we Francji 13- letniego Ludwika XIV), ale Jan Kazimierz zaprotestował i ostatecznie nowonarodzony książę otrzymał tradycyjne imiona rodziny Wazów. Obaj rodzice byli dumni ze swego potomka, ale ich radość była przesłonięta nie tylko wciąż nie zakończonym powstaniem Chmielnickiego, lecz również osobistymi sprawami podkanclerzego Hieronima Radziejowskiego, oraz jego żony Elżbiety ze Słuszków (o których pisałem w poprzedniej części), gdyż ten konflikt dopiero się zaczynał. Wydarzenia do jakich doszło w obozie pod Sokalem i Beresteczkiem, a następnie podróż do Gdańska królewskiej pary i flirt króla z Elżbietą, wszystko to uświadomiło królowej Ludwice Marii, że należy opowiedzieć się po stronie Hieronima, przeciwko jego małżonce i tak też uczyniła. Gdy tylko po powrocie do Warszawy Elżbieta prosiła królową o audiencję, aby wytłumaczyć się z plotek pojawiających się na jej temat, Ludwika Maria odmówiła jej w sposób ostentacyjny (co było sygnałem jej niełaski). Ta jednak nie dawała za wygraną i raz jeszcze zwróciła się do królowej z prośbą o spotkanie i wytłumaczenie się, ale małżonka Jana Kazimierza ponownie jej odmówiła, nakazując opuszczenie dworu.
W tym czasie jej małżonek Hieronim Radziejowski zajął opustoszały pałac Kazanowskich, który uważał za swój własny (choć według prawa był on własnością Elżbiety, jako że otrzymała go od swego poprzedniego męża marszałka koronnego - Adama Kazanowskiego w testamencie). Czyn ten spotkał się z poparciem samej królowej, ale Elżbieta postanowiła zawalczyć nie tylko o swoją własność, ale również już zdecydowana była na rozwód. Przy wsparciu jednego ze swych braci (a miała ich pięciu) Bogusława Słuszki, złożyła w nuncjaturze prośbę o rozwód z Radziejowskim i na czas oczekiwania na decyzję przeniosła się do klasztoru Klarysek. W tym czasie na dworze zaszły pewne zmiany, gdyż Elżbieta miała tam wielu przyjaciół (a przede wszystkim przyjaciółek, które były w otoczeniu królowej jako jej dwórki). Przekonali więc oni Ludwikę Marię aby przyjęła na audiencji Elżbietę i przynajmniej jej wysłuchała. Zezwoliła więc Elżbiecie na przybycie na dwór, ale okazało się teraz że to już jest niemożliwe, gdyż przebywa ona w klasztorze Klarysek, którego nie może opuścić do czasu wydania decyzji nuncjatury apostolskiej. Królowa ponownie obraziła się na Elżbietę za ten nietakt (gdyż odrzucenie zaproszenia monarchini było w istocie nietaktem). Sam Radziejowski (podczas rozmów z królową), starał się ją przekonać, aby wywarła presję na Elżbietę, by ta do niego wróciła (na co królowa przystała). Następnie zwrócił się do nuncjusza z żądaniem, aby odrzucił wniosek rozwodowy żony i przymusił ją do powrotu, a jeśli nie zechce wrócić, to aby nie wypuszczał jej z klasztoru Klarysek, zmuszając ją do zostania mniszką. Pomimo poparcia królowej dla tej sprawy, nuncjatura odrzuciła to żądanie i proces rozwodowy rozpoczął się przed trybunałem w Piotrkowie.
Po odrzuceniu jego apelacji, Radziejowski nie próżnował, zaczął pisać listy do króla, wygłaszał płomienne mowy do szlachty (i całej Rzeczpospolitej), ale dość szybko zdał sobie sprawę, że poparcie ma niewielkie. Będąc jeszcze w Piotrkowie napisał więc dwa testamenty (pierwszy 13 lutego, a drugi 15 lutego 1652 r.), a następnie przez Wieluń udał się na Śląsk, a stamtąd do Wiednia, rozpoczynając tym samym ponad trzyletni okres tułania się po Europie. Ludwika Maria prawie nie zauważyła wyjazdu z kraju jej protegowanego, tym bardziej że 20 lutego króla i królową spotkała tragedia. Tego bowiem dnia (z nieznanych przyczyn) zmarł, urodzony zaledwie miesiąc wcześniej Jan Zygmunt Waza. Królewicza pochowano w skromnej uroczystości na Wawelu, a król napisał na jego cześć smutny list (który się zachował do dziś dnia). To już drugie dziecko które razem stracili, ale życie toczyło się dalej. Natomiast po wyjeździe Radziejowskiego z kraju, Elżbieta (przy wsparciu swych braci) usunęła z pałacu Kazanowskich urzędników mianowanych z woli małżonka i wprowadziła swoich własnych. Następnie ogołociła pałac ze wszystkich mebli i wartościowych przedmiotów, tak, że pozostały tylko gołe ściany. W tym czasie Hieronim Radziejowski wciąż przebywał w Wiedniu, na dworze cesarza Ferdynanda III Habsburga. Zyskał tam wielu stronników, a także starał się nieustannie o audiencję u cesarza, na co ten grzecznie, acz zdecydowanie odmawiał. Radziejowski zaczął deklarować, że jeżeli cesarz obdarzy go wsparciem wojskowym, to gotów jest ruszyć na Rzeczpospolitą i zdobyć dlań Kraków, a nawet i całą Polskę cisnąć pod cesarskie stopy, jeśli ten tylko zechce. Ferdynand co prawda zaczął wypłacać Radziejowskiemu niewielką pensję, aczkolwiek nie dopuścił przed swe oblicze i wszelkie takie deklaracje traktował jak dobry żart.
Widząc że niczego w Wiedniu nie wskóra, Hieronim postanowił zadziałać na własną rękę i przy poparciu niemiecko-austriackich przyjaciół (jakich zdobył w stolicy Austrii), powrócił (na krótko) do kraju, aby osobiście rozprawić się z małżonką. Zebrawszy niewielki oddział, postanowił zabrać ją z klasztoru, a następnie wymusić na niej wycofanie pozwu rozwodowego, lub przynajmniej przekazanie mu pałacu Kazanowskich i (ewentualnie) innych dóbr. Problem polegał tylko na tym, że klasztor był pod stałą ochroną gwardii królewskiej, (właśnie ze względu na osobę Elżbiety ze Słuszków). Tak więc nie udała się próba porwania małżonki z klasztoru, i aby uniknąć aresztowania, Radziejowski napisał list do króla, w którym pragnął się wytłumaczyć ze swego postępowania. Przyszła odpowiedź. Król pisał otwarcie, że nie chce go więcej widzieć na oczy i zabrania mu powrotu na dwór. Jednocześnie w tym czasie po Rzeczpospolitej zaczęła krążyć broszurka nieznanego autorstwa, w której oskarżono króla o intymne związki z Elżbietą, o przeszkody, jakie monarcha czynił Radziejowskiemu w kontaktach z żoną, a także oskarżenia rządu o fałszowanie regestów koronnych i tego typu kwestie. Było oczywiste, że jeżeli Radziejowski pozostanie w Rzeczpospolitej, to nie tylko utraci tytuł podkanclerzego, ale prawdopodobnie zostanie aresztowany, tym bardziej że znaleźli się tacy, którzy przypomnieli sobie, że w obozie pod Beresteczkiem Radziejowski skrupulatnie coś pisał i nie było to nic przyjemnego dla króla. Widząc że niczego nie ugra, ponownie wyjechał z kraju na szwedzkie Pomorze. Tam nawiązał kontakty ze szwedzkimi dygnitarzami i w maju 1652 r. był już w Sztokholmie u królowej Krystyny. Ale nim wrócimy do Radziejowskiego i jego małżonki, należy powiedzieć również o sytuacji, która miała wówczas miejsce w Rzeczpospolitej, a która zadecydowała o Jej przyszłych losach, a mianowicie o Sejmie zwołanym na 26 stycznia 1652 r. podczas którego po raz pierwszy w historii zastosowano zasadę liberum veto (veto stosowano już wcześniej na kilku sejmach, chociażby w Sejmie roku 1637, ale wówczas albo udało się przekonać danego posła do wycofania veta, albo też po prostu je zbagatelizowano - bo były też i takie przypadki. Natomiast na sejmie roku 1652 sprawę potraktowano już całkiem poważnie i tak zaczęły się "Initium calamitatum Regni" - "Początek nieszczęść Królestwa").
Wydaje mi się że już kiedyś pisałem jak działało liberum veto, a jeśli nie, to powtórzę. Zasada ta działała tylko i wyłącznie na sejmach, nie dotyczyła sejmików i jeśli choć jeden poseł uznał, że procedowana ustawa godzi w "dobro Rzeczpospolitej" (rozumiane oczywiście pryncypialnie jako dobro szlachty, prywatnego człowieka albo mocodawców zewnętrznych), to wystarczyło że wyrzekł owe słowo "Veto" ("nie pozwalam") i od tej chwili dana ustawa przepadała, chyba że veto zostało wycofane. Nic więc dziwnego że specjalnych broszurach dla swoich posłów w Rzeczpospolitej, kancelarie innych państw radziły, aby zaraz po przeprowadzeniu veta, dany poseł opuścił pole sejmowe, gdyż w przeciwnym razie istniało spore niebezpieczeństwo że może wycofać swoje "nie pozwalam". Należy bowiem pamiętać, że w kolejnych dniach do owego posła ustawiały się kolejki tych, którzy starali się go przekonać do zmiany zdania. Próbowano różnymi sposobami, prośbą (nad losem biednej Ojczyzny), szantażem, groźbą, a nawet przekupstwem. Więc dziwnego że między obradami Sejmu dochodziło do częstych pojedynków na szable, które równie często kończyły się śmiercią. Dlatego też pozostawanie na polu sejmowym posła składającego veto, było niewskazane z różnych przyczyn dla tych, którym na rękę było ono w danej kwestii. Z czasem stało się to częścią systemu "Złotej wolności szlacheckiej" i wprost nie wyobrażano sobie Sejmu bez gromkiego "nie pozwalam". Zastanawiające jest jednak nie to, że liberum veto przyczyniło się do upadku państwa, ale to, że do niego bezpośrednio nie doprowadziło. Pamiętajmy bowiem że po raz ostatni weto użyte zostało na sejmie w 1762 r. Za panowania Augusta III Sasa (czyli elektora saskiego Fryderyka Augusta II). Przez 30 lat rządów tego króla zerwane zostały wszystkie sejmy, poza jednym (w tym koronacyjny 🤭). Ale już z chwilą wstąpienia na tron Stanisława Augusta Poniatowskiego w roku 1764, podczas jego trzydziestoletniego panowania, żaden Sejm nie został zerwany przez liberum veto. Jak to się stało i jak to możliwe? Dlaczego przy poprzednim królu zerwano prawie wszystkie sejmy, a przy tym żadnego, czyżby posłowie poszli po rozum do głowy?
Nie, aż tak dobrze to nie było, po prostu przed 1764 r. Rosja nie miała jeszcze pełnej kontroli nad Rzeczpospolitą i dlatego przekupywanie danych posłów było na rękę dworom mocarstw ościennych (Rosji, Prus, Austrii i Francji bo to były główne państwa, które żywo interesowały się wydarzeniami w Rzeczpospolitej), anarchizowaniu systemu politycznego polsko-litewskiego kolosa na glinianych nogach i niemożności przeprowadzenia w nim jakichkolwiek reform które wzmacniałyby państwo. Ale gdy od roku 1768 (de facto 1764) Rosja uczyniła z Rzeczpospolitej swoją kolonię (a zostało to prawnie przypieczętowane konstytucją z 1775 r.) dalsze istnienie liberum veto było nie tylko niepotrzebne, ale wręcz stawało się groźne. Przecież posługując się tym instrumentem politycznym, jakiś poseł patriota mógł po prostu powiedzieć "nie zgadzam się" na propozycje, które chciał (za zgodą i wolą imperatorowej Katarzyny) przeforsować w Rzeczpospolitej rosyjski ambasador i cały projekt poszedłby się turlać. Dlatego też przez trzydziestolecie rządu Stanisława Augusta Poniatowskiego nie użyto już więcej zasady liberum veto, a w jaki sposób zmuszono posłów do tego żeby byli pokorni i nie odzywali się? Pole sejmowe otaczało wojsko rosyjskie i to wystarczyło aby każdą rozgrzaną głowę ostudzić, gdyż w Rzeczpospolitej nie było wojska rodzimego autoramentu (co najwyżej stacjonowało jakieś 12 000 żołnierzy, co było kpiną, biorąc pod uwagę 100-tysięczną armię pruską, 150-tysięczną armię austriacką i prawie 200-tysięczną rosyjską), może poza prywatnymi pocztami magnackimi. Przykładem tego, co czeka niepokornych, były wydarzenia mające miejsce na Sejmie delegacyjnym w roku 1767, gdy na polecenie rosyjskiego ambasadora w Rzeczpospolitej Nikołaja Repnina, wojsko rosyjskie dokonało aresztowania i porwania przywódców opozycji (14 października), a byli to biskup krakowski Kajetan Sołtyk, biskup kijowski Józef Andrzej Załuski i hetman polny koronny Wacław Rzewuski wraz z synem Sewerynem. Wszystkich wywieziono do Kaługi, co oznacza że byli to pierwsi Sybiracy w polskich dziejach. Tak więc odtąd inni - kierując się tymi doświadczeniami - pokornie głosowali tak jak kazała Moskwa.
Zaczęliśmy się wyzwalać z tego gówna dopiero od roku 1788, gdy Rosja najpierw toczyła wojnę z Osmańską Turcją, a potem ze Szwecją. Po uchwaleniu Konstytucji 3 Maja 1791 r. (pierwszej nowożytnej konstytucji europejskiej i drugiej na świecie po amerykańskiej) Rzeczpospolita stała się na powrót niepodległym państwem, z konstytucyjnie gwarantowaną silną armią i nowym systemem politycznym. Było oczywiste że Rosja i Prusy nie mogą na to pozwolić. Wojna roku 1792 została przegrana głównie przez zdradę króla, a potem był drugi rozbiór i Powstanie Kościuszkowskie 1794 r. które przy wsparciu Rosji i Prus zostało przegrane (i nawet Tadeusz Kościuszko, bohater Wojny o Niepodległość USA nic tutaj nie wskórał, bo i wskórać nie mógł). Ostatni, trzeci rozbiór w roku 1795 położył kres istnieniu tamtego państwa, tamtej Rzeczpospolitej Wielu Narodów. A zdrajcy, czyli ci, którzy dążyli do likwidacji systemu ustanowionego przez Konstytucję 3 Maja w imię ocalenia "Złotej Wolności", czyli targowiczanie, choć realnie nie chcieli rozbiorów, ani upadku państwa polskiego, to uruchomili siły które do tych rozbiorów doprowadziły. I potem stali się pokornymi poddanymi imperatorowej (gdy Szczęsny Potocki przybył na dwór carycy Katarzyny do Petersburga, prosząc o łaskę dla Polski, "mojej ojczyzny" - jak twierdził, ona mu przerwała, mówiąc: "Pańską ojczyzną jest odtąd Rosja, i nie ma już innej". Szybko to zaakceptował i stał się wiernym poddanym imperatorowej. Ale już drugie pokolenie tych zdrajców (a szczególnie trzecie) przelewało swoją krew, czy to pod Cesarzem Napoleonem, czy później w Powstaniach, walcząc o odrodzenie Rzeczpospolitej "Ojczyzny Naszej". Dlaczego to robili? Czy nie mogli wiernie służyć Rosji, Prusom i Austrii tak jak targowiczanie? Co ich pchało do walki, która mogła zakończyć się śmiercią, w imię ojczyzny, która już nie istniała? Otóż powiem wam co to było. Ci ludzie szybko przekonali się, że żyjąc pod obcą władzą stali się ludźmi drugiej, a często trzeciej kategorii i to było przekonanie dojmujące, niezwykle silne. Po utracie własnego państwa przestali być jego gospodarzami, przestali mieć udziały we wspólnej spółce, która nagle (przy poparciu ich ojców) została rozwiązana (bo tak należałoby potraktować Ojczyznę, jako wspólną własność nas wszystkich, w której mamy swoje udziały, a bez której stajemy się żebrakami, proszącymi o wsparcie). Oni to zrozumieli dopiero wtedy, gdy już było za późno, dlatego przelewali swoją krew najpierw u boku młodego Korsykanina jeszcze w Italii od 1796 r., a potem byli z Nim aż do końca do 1815 r. To On pobił wszystkich naszych zaborców Austriaków, Prusaków i Rosjan. W podzielonej na trzy części Polsce (która pomimo utraty ciała, nie utraciła ducha), kult Napoleona przez cały XIX wiek był bardzo silny. Aż wreszcie od roku 1914 Leguny Piłsudskiego (jak również inni żołnierze polscy, walczący zarówno we Francji, jak i w Rosji), zaczęli budzić Polskę do życia. I obudzili, stworzyli silną, niepodległą Ojczyznę, która miała ambicję aby stać się europejskim mocarstwem, jednak była zbyt młoda żeby to osiągnąć i kolejni bandyci, tym razem Hitler i Stalin odebrali nam tamten kraj i tamten świat.
PS: Powinniśmy pamiętać o tym, jak skończyli nasi przodkowie, którzy ponownie musieli walczyć, przelewać krew i umierać aby odzyskać to, co ich przodkowie stracili przez swoją tak naprawdę głupotę. Pamiętajmy o tym, bo mając obecnie władze które realnie nie są władzami polskimi i nie realizują polskiego interesu narodowego, musimy odzyskać Polskę. Całe szczęście że nie musimy o Nią walczyć zbrojnie, że nie musimy przelewać za Nią krwi, bo możemy to załatwić w inny sposób, za pomocą kartki wyborczej. Teraz jednym z kluczowych spraw jest niedopuszczenie do przyjęcia paktu migracyjnego i jego realizacji, wypowiedzenie zielonego ładu i wszystkich ets-ów które niszczą nasz potencjał i blokują nasz rozwój gospodarczy.
PS2: A tak przy okazji doskonałą robotę wykonuje obecnie Robert Bąkiewicz na naszej granicy zachodniej, który dziś blokował most w Zgorzelcu, bo Niemcy już się tak rozbestwili, że przywożą nam migrantów, wysadzają ich po naszej stronie i odjeżdżają. Dlatego musimy wymienić Tuka na polskiego premiera i jeśli raz jeszcze byłaby taka sytuacja (a wiadomo że będą się one powtarzać) to należy postawić tam nie tylko policję, ale również wojsko z wycelowanymi karabinami i jeśli nie odjadą na wystosowane żądanie, to kierować ogień na koła auta, a następnie aresztować ich, za nielegalne przekroczenie granicy Rzeczpospolitej z bronią. Skończyło się pobłażanie, zaczyna się walka i coś czuję że przyjdzie nam jeszcze zbrojnie się zmierzyć z naszym zachodnim sąsiadem (obym się mylił, ale bebech mi tak podpowiada, a jak mawiał Skipper: "zawsze ufaj swojemu bebechowi" 😉). I tym zabawnym akcentem życzę wszystkim czytelnikom mojego bloga dobrej nocy.
"JAK BĘDZIE TRZEBA, TO ZABLOKUJEMY CAŁĄ NIEMIECKĄ GRANICĘ" - ROBERT BĄKIEWICZ
POCZĄWSZY OD PIERWSZEGO SPORU POLSKO-KRZYŻACKIEGO (1309-1310), AŻ PO WŁĄCZENIE INFLANT DO RZECZPOSPOLITEJ (1558-1561)
KONRAD I MAZOWIECKI
Cz. XVII
(RETROSPEKCJA)
Gdy w 829 r. król Egbert z Wessexu zajął Mercję i wypędził stamtąd dotychczasowego władcę Wilglafa, dzierżył w swych rękach znaczny obszar południowej, wschodniej i zachodniej Anglii, poza północnym królestwem Northumbrii (której król Eanred uznał jego władzę na południu). Prócz Wessexu i zdobytej Kornwalii (815 r. choć ostatni wojownicy Królestwa Dumnonii poddali się dopiero w 825 r.) bezpośrednio kontrolował również Essex wraz z Londynem. Syn Egberta - Æthelwulf był już królem Kentu (825 r.) i kontrolował też Sussex, natomiast we wschodniej Anglii panował jego syn Æthelstan. Teraz zaś, gdy Egbert przejął Mercję (i został uznany przez Northumbrię), wydawało się że nic już nie stanie na przeszkodzie do zjednoczenia przez niego Anglii. Ale wypędzony Wilglaf zebrał swoich stronników i powrócił już w następnym (830 r.) odzyskując tron w Mercji. Zdobył również władzę nad obszarem Berkshire na południe od Tamizy. Znów zatem było trzech kandydatów do dominacji nad całą Anglią, z czego Egbert wydawał się jednak najsilniejszym. Po roku 830 przez następne pięć lat Egbert panował w pokoju, w swoim Winchester, ale w 835 r. otrzymał wiadomość o najeździe Wikingów na wyspę Sheppey w Kent i od dokonywanych tam gwałtach. Natychmiast zebrał wojsko i wyruszył aby wesprzeć swego syna Æthelwulfa, ale nim tam dotarł, Wikingów już nie było. Ograbili wyspę, porwali kobiety i dzieci, a mężczyzn wybili. Następnym roku znów się pojawili, tyle tylko że bezpośrednio uderzyli już na Zachodni Dorset (czyli w Królestwie Wessexu). 35 okrętów z czarnymi prostokątnymi żaglami, wiozących wojowników skorych do grabieży i walki, pojawiło się nagle w okolicach Charmouth. Egbert zebrał więc swych wojowników i ruszył tam, aby wydać Wikingom bitwę. Była ona niezwykle krwawa, poległo w niej aż dwóch biskupów i dwóch eldormenów (była to nazwa saskich zarządców prowincji, lub danej ziemi) i zakończyło się porażką, oraz odwrotem Egberta. Jednak pomimo tego że "Duńczycy zajęli pole rzezi" (jak pisze angielski kronikarz), nie mieli już sił, aby dokonać wielkich grabieży i wkrótce odpłynęli.
Dwa lata później (838 r.) Wikingowie z Danii ponownie pojawili się w Kanale La Manche i dopłynęli do zachodniej Kornwalii. Tam zjednoczyli się ze zbuntowanymi (przeciw Egbertowi) Kornwalijczykami i z dużymi siłami ruszyli na Winchester. Egbert ze swym wojskiem zastąpił im drogę pod Hengestdune a bitwa która się wówczas wywiązała, zakończyła się zwycięstwem króla Wessexu. Było to już ostatnie starcie zbrojne, w jakim uczestniczył sędziwy Egbert, który zmarł w kilka miesięcy później (839 r.). Panował przez 37 lat, a teraz na tron Wessexu wstąpił jego syn (i jednocześnie bohater tej części naszej serii) Æthelwulf (władzę nad Kentem i Sussex powierzając swemu synowi Æthelstanowi). Nowy król Wessexu nie miał wojowniczej natury swego ojca, raczej był mężczyzną o naturze łagodnej, nieco melancholijnej (a William z Malesbury, XII-wieczny angielski kronikarz, nazywa go wręcz "otępiałym i ospałym"). Tego też powodu miał przy sobie dwóch doradców. Pierwszym z nich był jego nauczyciel z młodości, późniejszy biskup Winchester - Swithun (potem uznany świętym). To on wyrobił w młodym Æthelwulfie nie tylko zamiłowanie do ksiąg, ale również do gwiazd (jako że Swithun układał horoskopy, a także zajmował się astrologią). Drugim nauczycielem był prałat Ealhstan, z tym że jego powołanie niewiele miało wspólnego z jego realnym życiem. Człowiek ten bowiem posługiwał się mieczem równie sprawnie co najlepsi wojownicy i był skory do bitew, w których wielokrotnie osobiście brał udział, przelewając mnóstwo krwi. On to uczył Æthelwulfa nie tylko sztuki posługiwania się bronią, ale przede wszystkim sztuki rządzenia (jeszcze gdy byli w Kencie). O ile Swithun nauczał króla jak być miłym Bogu i postępować zgodnie z przykazaniami "Pana naszego, Jezusa Chrystusa", o tyle Ealhstan namawiał go do bitew i wojen (głównie z Wikingami). Był też tak sprawny, że osobiście zajmował się pobieraniem podatków dla królewskiego skarbca, tak, aby król miał z czego opłacić swoich wojowników (wielokrotnie dokonywał w tej kwestii wymuszeń, również na klasztorach, zaś klasztor w Malmesbury został szczególnie mocno doświadczony jego działalnością).
Jednak wojowniczy zapał Ealhstana da się łatwo wytłumaczyć tym, co w czasach panowania Æthelwulfa robili Wikingowie w Anglii, szczególnie zaś w Wessexie, który był notorycznie plądrowany, praktycznie rok do roku. W 840 r. splądrowali oni Portland i Southampton, a w 843 Charmouth. W pozostałych królestwach Anglii Wikingowie uderzyli: na Wschodnią Anglię, w Lindsey (841 r.) dokonując potwornej rzezi mieszkańców (wybito wszystkich, łącznie z kobietami i dziećmi), a w 844 r. Redwulf - król Northumbrii poległ w przegranej bitwie z Wikingami na własnej ziemi. Zagrożenie było więc oczywiste i bardzo niebezpieczne, dlatego też król Æthelwulf musiał pod tym względem wykazać zdecydowanie i do tego właśnie namawiał go prałat Ealhstan. Zdobycie Paryża przez Ragnara Lodbroka, jego syna Bjorna Żelaznobokiego i innych Wikingów w 845 r. praktycznie nie zostało odnotowane na Wyspach, nieco więcej wiadomości dotarło na temat zdobycia Rzymu przez Saracenów w 846 r., ale i tak Anglowie i Sasowie mieli swoje własne sprawy, z którymi musieli się uporać. W roku 848 spora eskadra Wikingów pojawiła się u ujścia rzeki Parret w zatoce Bridgwater. Król Æthelwulf wysłał tam właśnie Ealhstana na czele swej armii, który wydał Wikingom bitwę i wygrał ją, zmuszając ich do odwrotu (notabene Ealhstan walczył w tej bitwie osobiście i to w stroju mnicha 😚, a po bitwie jego miecz i szata ociekały krwią pokonanych wrogów). Ale te wszystkie zwycięstwa były zaledwie kroplą w morzu wciąż ponawianych normańskich wypraw. Należy zaś pamiętać, że jak na razie Wikingowie tylko rabowali, a wkrótce zaczną się w Anglii osiedlać i nie pomoże ani miecz, ani krzyż. Rok 851 był pod tym względem symboliczny, gdyż właśnie wówczas 350 "smoczych" okrętów wpłynęło do ujścia Tamizy. Była to ogromna siła, dlatego też szybko zdobyli oni Londyn i Canterbury. Przywołany na pomoc król Mercji - Beorhtwulf, ujrzawszy wielką liczbę pogan, po prostu uciekł, modląc się aby nie dotarli oni do jego królestwa. Wikingowie dokonywali ogromnych zniszczeń, palili miasta i wioski, gwałcili i porywali kobiety, mordowali mężczyzn i mnichów (niektórych krzyżowali, albo też urządzali sobie konkurs strzelniczy, celując do nich z łuków jak do tarcz). Wydawali się niepokonani. Przekraczając Tamizę i kierując się do Surrey, pod Ockley napotkali jednak armię Æthelwulfa, jego starszego syna Ethelbalda i oczywiście prałata Ealhstana. Bitwa, która rozegrała się pod Ockley (tuż nad granicą z Sussex) zakończyła się ogromnym zwycięstwem Wessexu. Wielu Wikingów zostało zginęło w bitwie (niektórzy z nich zaś, będąc otoczonymi i nie mając szans na wycofanie się, popełnili samobójstwo, przebijając się własnymi mieczami - dzięki temu wierzyli że ich dusze pojawią się w Walhalli, gdzie w Pałacu Odyna będą mogli jeść i pić do woli, by następnie pojedynkować się z innymi poległymi z mieczem w dłoni, których z pola walki zbierały boskie córy Odyna - Walkirie).
Zwycięstwo w bitwie pod Ockley było rzeczywiście imponujące, ale rok 851 był również rokiem pewnego wydarzenia, które zmieniło dotychczasowe działania Wikingów, a mianowicie druga ich grupa (która zaatakowała Kent) zamiast po najeździe i rabunkach powrócić na okręty i odpłynąć do siebie, osiadła na zimę na wyspie Thanet, gdzie założyła obozowisko. Osiedlenie się akurat na tej wyspie, było niezwykle symboliczne, szczególnie dla Kentejczyków. Bowiem 400 lat wcześniej (449 r.) na tej właśnie wyspie osiedlili się pierwsi władcy z plemienia Jutów Hengist i Horsta (również przybyli z ziem duńskich). Przybyli oni wówczas na wezwanie wodza Brytów Wortigerna, który walczył z Piktami i Szkotami. Pomogli mu, pokonali jego wrogów, ale osiedli na ziemiach Kentu, a Hengist w 467 r. założył tam swoje królestwo. Teraz osiedlenie się na owej wyspie Wikingów było bardzo złym znakiem, dla panowania Anglów, Sasów i Jutów w Brytanii, a rok ten uważa się za początek normańskiego (stałego) osadnictwa w Anglii. Natomiast w nagrodę za zwycięstwo (i wykazane w bitwie męstwo) Ealhstan został nagrodzony przez Æthelwulfa biskupstwem Sherborne (hrabstwa Somerset i Dorset), zaś św. Swithun w 852 r. został biskupem Winchester. Jednak ataki Wikingów nie były jedynym problemem, jaki w tamtym czasie trapił królestwa Sasów. W 844 r. królem i wodzem Walijczyków został bowiem niejaki Rhodi Mawra (zwany po prostu Roderykiem Wielkim). Był to wojowniczy król, który zaczął od zachodu najeżdżać, szczególnie Królestwo Mercji (które było pod tym względem najbardziej narażone). Rów Offy (ziemne umocnienia zbudowane na zachodnich rubieżach Mercji) okazał się już niewystarczający, tym bardziej że Walijczykom wiatru w skrzydła dodawały ataki Wikingów na Brytanię od wschodu i południa. W 853 r. król Mercji Burgred, za radą swego witana (rady królewskiej), zwrócił się do Æthelwulfa z oficjalną prośbą i wezwaniem o pomoc przeciwko Cymri ("Ludziom północnej Walii"). Sojusz ten miał zostać z scementowany małżeństwem Burgreda z córką Æthelwulfa (do czego doszło na Wielkanoc 853 r.). Jednak nim Æthelwulf mógł udzielić wsparcia burgredowi, najpierw musiał rozprawić się z Wikingami z wyspy Thanet, którzy jeszcze w 852 r. pokonali w bitwie stoczonej w Surrey i zabili jego młodszego syna, władcę Kentu - Æthelstana.
Ponownie jak w czasie bitwy pod Ockley, do kentu przybyła owa trójca (Æthelwulf, jego syn Ethelbald i biskup Ealhstan - notabene ten był już biskupem, więc nie wypadało mu nie tylko uczestniczyć w walkach, ale również nosić miecza przy boku, mimo to nie zważał na te konwenanse epoki i postępował nadal jak zwykły wojownik ⚔️). Eldormeni również prowadzili swoich ludzi, i choć często byli to ludzie odważni, to jednak o bardzo małym, lub wręcz niewielkim doświadczeniu wojskowym. Przeciwko sobie zaś mieli drapieżne "kruki Odyna", ludzi zahartowanych w walkach, którzy na najazdach i rabunkach zjedli często swoje zęby (😉). W trakcie tych bitew sama odwaga niestety nie wystarczała, a często jedynie pozwalała na to, aby... pięknie zginąć. Æthelwulf aby zdobyć Thanet, ściągnął jakieś okręty i obsadził je swoimi wojownikami, ale nie wyglądało to dobrze. Wikingowie zresztą zdążyli już się przeprawić na ląd stały i rozpoczęła się bitwa, zarówno lądowa, jak i morska. Na lądzie początkowo wojska Wessexu wzięły górę, ale gdy okręty (które przyprowadził Æthelwulf) zostały zdobyte lub spalone przez Wikingów, sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli. Po pokonaniu sił Wessexu na wodzie, Wikingowie zaczęli zdobywać przewagę również na lądzie i ostatecznie wyparli Æthelwulfa, zmuszając go do ucieczki (w tej bitwie poważnie ranny został biskup Ealhstan, który osobiście uczestniczył w walkach i którego ledwie co ocalono od niechybnej śmierci). Straty sił Wessexu były znaczne, poległo bowiem wielu wojowników (straty Wikingów też musiały być spore, choć zapewne znacznie mniejsze niż Sasów), a Thanet pozostała w rękach Normanów. Wikingowie postanowili odpłacić się Æthelwulfowi za ten atak i już w następnym - 854 r. spalili Wembury. Wydawałoby się że po takich batach, Æthelwulf będzie starał się ponownie zebrać armię i uporać z Wikingami, którzy teraz na dobre rozsiedli się w Brytanii. Ale wiosną 855 r. postanowił on udać się na pielgrzymkę do Rzymu i właśnie wówczas spotykamy go w Paryżu, na przyjęciu u Karola Łysego, który już wówczas zaczął stręczyć mu swoją córkę Judytę.
Do Rzymu Æthelwulf zabrał również swego najmłodszego, prawie sześcioletniego syna Alfreda (późniejszego króla Alfreda Wielkiego, pierwszego króla zjednoczonej Anglii od roku 886), który pomimo młodego wieku, dwa lata wcześniej też udał się na taką pielgrzymkę (oczywiście w towarzystwie opiekunów), była to więc jego druga wizyta w Rzymie i wydaje się że pierwsza, którą mógł lepiej zapamiętać. Będąc w królestwie Karola II Łysego, był Æthelwulf przyjmowany z najwyższym dostojeństwem, a w Paryżu organizowano na jego cześć liczne uczty i bale. Karol odprowadził go również do granicy swego Królestwa. Następnie przez Italię ojciec, syn (i liczna grupa towarzyszących im wojowników oraz mnichów), przybyli wreszcie do Rzymu. Papież Leon IV (sprawujący swój pontyfikat od roku 847), autor nowych, silnych murów Watykanu (konsekrowanych 27 czerwca 852 r.) był w tym czasie już umierający. Ów papież, który 2 lata wcześniej położył swoje ręce w geście błogosławieństwa na główce małego Alfreda, teraz praktycznie już nie mówił i kontakt z nim był bardzo utrudniony. Zmarł 17 lipca 855 r. wkrótce po tym, jak Æthelwulf wraz z synem przybyli do Rzymu. To, co się działo w kolejnych miesiącach, było bez wątpienia burzliwymi wydarzeniami, których świadkami musieli być Æthelwulf i Alfred. Należy od razu dodać, że po śmierci Leona IV miała pełnić pontyfikat tzw. papieżyca Joanna, czyli papież Jan Anglicus, ale jest to XIII-wieczny wymysł, a raczej nieco bajkowa opowiastka, nie mająca nic wspólnego z prawdą. Tak naprawdę między lipcem a wrześniem 855 r. (czyli okresem gdy król Wessexu przebywał w Rzymie), działy się tam rzeczy przypominające wojnę domową, pomiędzy Lateranem, a Bazyliką Świętego Piotra. Spora część kardynałów opowiedziała się za niejakim Anastazym, kierownikiem papieskiej Biblioteki i stąd zwanym po prostu "Bibliotekarzem" (był on zwolennikiem bizantyjskiego ikonoklazmu, stąd był mało popularny w Rzymie). Dochodziło do walk ulicznych i krwawych rozruchów, ale ostatecznie nie udało się zwolennikom Anastazego, konsekrować go na papieża. We wrześniu nowym papieżem został ostatecznie obrany Benedykt III. Natomiast kronikarz papieski (który miał jednak problem z zapisem nieco barbarzyńskiego imienia Æthelwulfa, stąd to miejsce pozostawił puste 🤭) Tak oto odnotował wizytę króla Wessexu w Rzymie: "W tym czasie król Sasów o imieniu ... pozostawiwszy swoje dobra i własne królestwo, przybył na modlitwę z mnóstwem zwolenników do progów Apostołów Piotra i Pawła w Rzymie. I dał św. Piotrowi koronę z czystego złota ważącą cztery funty; naczynia z czystego złota ważące dwa funty; miecz oprawiony w czyste złoto; dwa mniejsze obrazy z czystego złota; patenę ze srebra złoconego saksońskiej roboty, ważącej cztery funty; szatę purpurową ze złotą obwódką; białą komżę całą z jedwabiu (...) Wtedy król Sasów, na prośbę papieża Benedykta (...) rozdał złoto biskupom, prezbiterom, 270 diakonom i całej reszcie duchowieństwa, oraz przywódcą Rzymu. Dał też drobne, srebrne monety zwykłym ludziom".
Ponoć Æthelwulf w czasie swojego pobytu w Rzymie miał również założyć Schola Saxonum - czyli miejsce (coś pomiędzy klasztorem a akademickim hostelem), gdzie młodzi Anglosasi, przeznaczeni do zawodu duchownego, mieszkali miesiącami a nawet latami, ucząc się łaciny, mszału i śpiewów gregoriańskich (nie ma jednak pewności czy to rzeczywiście Æthelwulf założył to miejsce, bo wiem niektóre źródła mówią również o królu Mercji - Offie, chociaż wydaje mi się że można to pogodzić ze sobą, gdyż znalazłem informację, że na rok przed wizytą Æthelwulfa w Rzymie owa Schola spłonęła i zapewne król Wessexu po prostu ją odbudował). Æthelwulf spędził w Rzymie rok, po czym ponownie przez kraj Franków Zachodnich wrócił do Brytanii, ale teraz niby już sam, bowiem zabrał ze sobą 13-letnią żonę, córkę Karola Łysego - Judytę.
PRAWDZIWE I ZMYŚLONE WYDARZENIA Z DZIEJÓW ALEKSANDRA WIELKIEGO
Dzieło, które zamierzam tutaj zaprezentować, oczywiście nie jest mojego autorstwa (😮💨). "Romans Aleksandra" - bo tak się ono nazywało, powstało w III wieku naszej ery i za jego autora uważano niejakiego Kallistenesa - greckiego pisarza i poetę, ale współcześnie już się tak nie uważa, dlatego też jeśli podaje się autorstwo owego dzieła, to mówi się po prostu o Pseudo-Kallistenesie. Jest to bowiem dosyć zabawna opowieść, opisująca dzieje Aleksandra Wielkiego od jego narodzin (356 r. p.n.e.), aż do śmierci (323 r. p.n.e.) z tym że wydarzenia historyczne i autentyczne przeplatają się tutaj z wydarzeniami fikcyjnymi, zmyślonymi przez autora (lub autorów). Pierwotnie dzieło to powstało w greckiej wersji językowej, potem też pojawiła się wersja ormiańska (V wiek naszej ery) i syryjska (VII wiek naszej ery). Ja dysponuję jedynie wersją grecką i syryjską, ale ponieważ uważam że pierwowzór jest ważniejszy (tak jak koszula jest bliższa ciału) przeto postanowiłem w tej oto serii zaprezentować jedynie wersję grecką (mam nadzieję że nikt czytelników nie będzie tym zawiedziony 😉), gdyż po prostu nie chce mi się pisać dwóch wersji - jedna pod drugą (choć ewidentnie widać tam różnice nie tylko w doborze zdań, ale również w opisie rzeczywistości). W przypadku greckiej wersji, będę się opierał na angielskim tłumaczeniu owego dzieła z roku 1955. Wydaje mi się że "Romans Aleksandra" warty jest przytoczenia, chociażby ze względu na swą starożytną, długowieczną epopeję, (chociaż tak naprawdę stał się on popularny dopiero w średniowieczu i to nawet w jego końcowej fazie).
Zatem zapraszam do lektury (🥱):
ROMANS ALEKSANDRA
I
Najmądrzejsi Egipcjanie, potomkowie bogów, zmierzyli ziemię, uspokoili fale morza, wyznaczyli bieg rzeki Nil, ustalili miejsca konstelacji na niebie, a następnie przekazali zamieszkanej ziemi moc, potęgę rozumu, odkrycie sztuki magii. Mówią bowiem, że Naktanebo (faraon egipski Cheperkare Nechtnebef z XXX Dynastii z Sebennytos - zwany też po grecku Nactanebos I, a po łacinie Nactanebus I, panujący w latach 379-361 p.n.e.), ostatni król Egiptu (Naktanebo był założycielem XXX Dynastii - ostatniej rodzimej dynastii egipskiej, po nim panowali jeszcze jego syn i wnuk do 341 r. p.n.e. czyli drugiego podboju Egiptu przez Persów. Egipt ponownie utracił niepodległość zaledwie na dekadę, nim przybył tam Aleksander Macedoński jako wyzwoliciel w 332 r. p.n.e.), po którym Egipt stracił swoją wielką chwałę, przewyższył wszystkich ludzi w używaniu magii. Bo dzięki rozumowi podporządkował sobie wszystkie elementy kosmiczne. Jeśli nagle pojawiła się chmura wojny, nie przygotowywał wyprawy ani nie zbierał broni, (...) ani machin wojennych, ale szedł do pałacu, wybierał brązowy kocioł, napełniał go deszczówką, formował małe łódki z wosku i żeglarzy, wrzucał ich do kotła i śpiewał zaklęcie, trzymając hebanową laskę. Przywoływał Posłańców i Amona, boga Libii. Więc kiedy za pomocą takiej magii (...) nadszedł wróg, łodzie w kotle zginęły i zginął też nieprzyjaciel, a on panował niepodzielnie. I używał tej samej kontroli nad wrogami, którzy przybywali lądem.
W ten sposób, według swego doświadczenia, król pozostał na tronie (piękna bajka, a tak naprawdę Naktanebo utrzymał się na tronie - jednocześnie zachował niezależność Egiptu od Persji - głównie dzięki greckim najemnikom, których ściągał do Egiptu. Zaś greccy hoplici i grecka falanga była wówczas najdoskonalszą formacją zbrojną ówczesnego świata, do czasu, gdy nie pojawiła się formacja falangi macedońskiej, którą potem zastąpił rzymski legion), lecz po pewnym czasie spośród tak zwanych odkrywców wśród Rzymian (nie, Rzymian nie. Rzymianie w tym czasie bowiem byli jeszcze na etapie podbijania Italii i niewiele różnili się od literackiego Cincinata, a Rzym wciąż wówczas przypominał dużą wieś. Ponieważ jednak dzieło to powstało w III wieku naszej ery, przeto autor dodał tutaj również Rzymian - być może aby również ich zaciekawić swoją pracę, w końcu żył w Imperium Rzymskim, czyli na głównym obszarze znanego greckiego ojkumene {co prawda pozostałości greckich miast i państw istniały również na Wschodzie, ale kto by się wówczas udawał tak daleko na wschód, do tych wszystkich barbarzyńskich krajów 😉) i Greków zjawił się szpieg i przemówił do króla: "Najdostojniejszy Naktanebosie, odrzuć wiarę, że świat jest w pokoju, gdy wielka chmura tysięcy wrogów się wznosi. Są bowiem Scytowie, Arabowie, Oksydracesowie (plemię z Indii), Iberowie (ci z Kaukazu, nie ci z Hiszpanii), Seresowie (rzymska nazwa Chińczyków), Kaukonowie (?), Dapacesowie (?), Bosporianie, Agri Zalbi (?), Chaldeńczycy, Mezopotamczycy, Agriofagowie (?), Euonymici (?) - wszystkie wielkie narody Wschodu, niezliczona rzesza tysięcy, która spieszy się, by zdobyć twój Egipt".
Gdy informator złożył ten raport, Naktanebo uśmiechnął się i odpowiedział: "Wypełniasz starannie i dobrze powierzony ci obowiązek. Ale nie będę działał jak tchórz ani wojownik. Bo siła nie leży w liczbie, ale w rozsądku. Jeden umysł rozgromił wielu ludzi, przytłaczając tłumy prawą ręką" (to prawda, chociażby przykład wynalazcy Archimedesa jest tutaj dosyć ciekawy, chociaż żył on 100 lat później. Ale jego wynalazki - jak choćby potężna łapa, przypominająca wielki dźwig, która łapała rzymskie okręty oblegające Syrakuzy i je miażdżyła - jest tego dowodem. Archimedes był tak zajęty wymyślaniem nowych wynalazków, że nie zauważył nawet że Rzymianie wdarli się do miasta, a nawet gdy rzymski żołnierz wszedł do jego komnaty, nie zareagował - zajęty swymi obliczeniami. Ostatecznie zginął tam z rozłupaną mieczem głową - 211 r. p.n.e.). Tymi słowami odprawił tego człowieka. On sam powrócił do pałacu i rozkazał wszystkim obecnym wyjść. Wtedy gdy był sam, wystawił kocioł i napełnił go wodą. A najpierw wrzuciwszy do niego małe woskowe łódeczki i biorąc laskę w rękę, wypowiedział potężne słowa. Wtedy, wpatrując się w kocioł, zobaczył, że bogowie Egipcjan sterują łodziami barbarzyńskich wrogów. Dlatego, zdając sobie sprawę, że król Egipcjan został zdradzony przez Błogosławionych, ogolił głowę i brodę, aby się przebrać, i włożywszy w swoją szatę tyle złota, ile mógł ukryć, uciekł z Egiptu przez Peluzjum (miasto i port na wschodnich rubieżach Egiptu, tuż przed wejściem na Synaj. Oczywiście opowieść o ucieczce Naktanebo jest fikcją, w rzeczywistości dożył on swych dni w spokoju i dopiero jego wnuk Naktanebo II {Senedżemibre Nachtnebef} dwadzieścia lat później utracił władzę i Egipt po inwazji Persów - 342/341 r. p.n.e.). A po podróży przez wiele narodów przybył do Pelli w Macedonii (bajka zaczyna się robić coraz ciekawsza, widać już że mamy do czynienia ze starożytnym stwierdzeniem: "Za górami za lasami..."). Tam odział się w lnianą szatę, jak egipski wróżbita i astrolog, i usiadł na placu publicznym, aby udzielać rad każdemu, kto się do niego zbliżył. Taka to była sytuacja.
W Egipcie, gdy Naktanebo zniknął, Egipcjanie postanowili poradzić się przodka swoich bogów, Hefajstosa (greckiego boga kowali i rzemieślników), co stało się z królem Egiptu. Wysłał im wyrocznię, nakazując im stanąć wokół ukrytej części Synopejonu. Wówczas dał wyrocznię: "Król, który uciekł z Egiptu, potężny, silny, wiekowy władca, po pewnym czasie powróci na równinę Egiptu jako młody człowiek (alegoria Aleksandra), zrzuciwszy z siebie aspekt starości; i po przebyciu całego świata, da ci zwycięstwo nad twoimi wrogami". Kiedy ta wyrocznia została wypowiedziana, nie zrozumieli jej znaczenia, więc spisali na cokole posągu Naktanebosa wersety na pamiątkę, gdy kiedyś, gdzieś, wyrocznia się spełni. Teraz w Macedonii stało się jasne dla wszystkich, że Naktanebo był bardzo szanowany. Jego reputacja była rzeczywiście tak wielka, że Olimpias (matka Aleksandra) chciała go przesłuchać, i wezwała go, gdy Filip akurat był na wojnie. Kiedy poszedł do pałacu, zobaczył, że jej piękność była jaśniejsza niż księżyc. Był obojętny na kobiety, powstrzymując swój umysł od pożądania erotycznego. Teraz wyciągnął rękę i pozdrowił ją mówiąc: "Błogosławieństwo dla ciebie, królowo Macedończyków!" Nie uważał za stosowne zwracać się do niej "Pani", pamiętając, że i on kiedyś był królem. Olimpias odpowiedziała: "Błogosławieństwo dla ciebie, najszlachetniejszy uczony, podejdź i usiądź obok mnie". A gdy usiedli Olimpias rzekła: "Czy naprawdę jesteś Egipcjaninem?" Naktanebo odpowiedział: "Tak mówią ci, którzy mnie badali". Kontynuowała: "Jakiej formy sztuki używasz, aby dawać prawdziwe wyrocznie?" Odpowiedział: "Wydajesz się mądra, o królowo. Analiza sztuki jest złożona. Są bowiem tłumacze snów, tłumacze szyfrów, obserwatorzy ptaków, wróżbici różnych typów, studenci horoskopów, magowie, astrologowie. Teraz pilnie studiowałem wszystkie te sztuki, ponieważ jestem wybitnym egipskim prorokiem, a jestem też magiem i astrologiem".
Po tych słowach rzucił jej przenikliwe spojrzenie. A ona, wierząc w to spojrzenie jako omen, zapytała: "O czym myślisz, uczony proroku, gdy patrzysz na mnie tak poważnie?" Naktanebo odpowiedział: "Przywołuję wyrocznię, królowo. Po raz pierwszy usłyszałem od moich bogów: Musisz prorokować dla królowej, a słowa, które wypowiesz, okażą się prawdą". Po tych słowach wyjął tabliczkę, bardzo elegancką i królewską, której język nie jest w stanie opisać. Była zrobiona z kości słoniowej, hebanu, złota i srebra. Symbole na niej znajdowały się w trzech strefach: na pierwszym okręgu 36 dekanatów (36 małych konstelacji gwiazd, używanych w egipskiej astronomii), na drugim 12 znaków zodiaku, w centrum słońce i księżyc. Położył ją na stołku. Następnie ostrożnie otworzył małe etui z kości słoniowej i opróżnił siedem gwiazd i horoskop ośmiu różnych kamieni, odsłaniając wielkie niebo w małym okręgu. Słońce było z kryształu, księżyc z adamantu, Ares z krwistoczerwonego klejnotu, Hermes ze szmaragdu, Zeus z błękitnego kamienia, Afrodyta z szafiru, Kronos z wężowego, a horoskop z białego marmuru. Potem powiedział: "Powiedz mi, królowo, rok, miesiąc, dzień i godzinę twoich narodzin", a gdy mu powiedziała, Naktanebo porównał swój horoskop z jej, aby sprawdzić, czy gwiazdy się zgadzają. Wtedy, widząc, że jest harmonia, powiedział: "Czego chcesz usłyszeć, królowo?" Odpowiedziała: "Chcę poznać nowiny o Filipie. Bo plotka mówi, że po wojnie mnie opuści i poślubi inną". Naktanebo odpowiedział: "Plotka o natychmiastowym rozstaniu jest fałszywa, królowo. Po pewnym czasie to rzeczywiście nastąpi. Wtedy ja, jako egipski prorok i mag, mogę ci bardzo pomóc, gdy zajdzie potrzeba takiej pracy. Bo los postanowił, zgodnie z godziną twoich narodzin, którą mi dałaś, że spotkasz boga zrodzonego z ziemi, i zostaniesz przez niego objęta, i poczniesz syna, swoje własne dziecko, mściciela grzechów Filipa".
Powiedziała: "A kim jest ten bóg, z którym, jak mówisz, będę leżeć?" I rzekł: "Bóg Libii, rogaty, przynoszący bogactwo Amon". Zapytała: "Ile ma lat: czy jest młody, czy w średnim wieku? Jaka jest jego osobowość?" Odpowiedział: "Jest w średnim wieku. Jego włosy są siwe. Ma rogi baranie nad skroniami. Przygotuj się zatem jako kobieta i królowa na zaślubiny. Zobaczysz wizję i boga z tobą". (Niezłe... jaja 🤭). Olimpias powiedziała: "Kiedy?" Odpowiedział: "Po krótkim czasie, jutro. Dlatego namawiam cię, abyś była sobą, odrzucając swoją królewską rangę. Bo tej nocy we śnie zostaniesz objęta". Powiedziała: "Jeśli to zobaczę, będę cię czcić nie jako proroka czy maga, lecz jako boga". (Nie ma to jak porządnie wytarmosić i zapłodnić kobietę "boskim" nasieniem 🤭😉. W końcu ktoś taki jak Aleksander nie mógł się począć od kogoś tak szkaradnego jak Filip).