Łączna liczba wyświetleń

środa, 20 listopada 2024

ZAPRZAŃSTWO JAKICH MAŁO! - Cz. XV

CZYLI HISTORYCZNA REFLEKSJA JAKO 
MEMENTO DLA WSPÓŁCZESNOŚCI





POWSTANIE i WOJNA
Cz. XV





 Król Jan II Kazimierz szykował się na wojnę z Kozakami jak na wielką wyprawę przeciw poganom. Nim opuścił Warszawę (13 kwietnia 1651 r.) nuncjusz papieski Giovanni di Torres ofiarował mu poświęcony miecz, szyszak i kopię obrazu Matki Boskiej. Królowa Ludwika Maria Gonzaga chciała towarzyszyć mężowi w podróży i rzeczywiście początkowo tak się stało, ale po miesiącu zawróciła spod Krasnegostawu z powrotem do Warszawy (prawdopodobnie wiedziała już że znów jest w ciąży i był to zapewne główny powód jej powrotu). Wszyscy w Koronie (ale również i na Litwie) zdawali sobie sprawę, że od tej kampanii zależy los Rzeczypospolitej. W przypadku klęski znalazłoby się bowiem wystarczająco wielu chętnych, aby kraj rozszarpać na kawałki. Sam sułtan czekał tylko sposobności do interwencji, Moskwa również uważała że nie wiążą ją z Rzeczpospolitą zawartą układy, gdyż to właśnie strona polska je zerwała, poprzez celowe lub nie celowe nie używanie pełnej tytulatury carskiej, książę Siedmiogrodu Jerzy Rakoczy marzył o koronie polskiej, Szwecja też była gotowa do interwencji; tak więc chętnych do rozdarcia kraju na strzępy było wielu i wszystko zależało od tego, jak ostatecznie zakończy się konflikt z Chmielnickim na Ukrainie. Ten zaś praktycznie już nie trzeźwiał, topiąc swoje troski w hektolitrach spożywanego alkoholu i próbując zagłuszyć sumienie częstymi wybuchami gniewu. A miał co zagłuszać, bowiem właśnie skazał swoją własną żonę na śmierć, gdyż zdradziła go ona z zegarmistrzem. Mało tego, uknuli oni podobno jakiś spisek, mający doprowadzić do zamachu na życie Chmielnickiego, ale dowiedział się o całej sprawie Tymoszko - syn Chmiela - i przekazał ojcu tę wiadomość, na co ten skazał oboje na śmierć. Od tej chwili próżno było ujrzeć Chmielnickiego trzeźwym, nawet o poranku. W polskim zaś obozie (gdy przyszła wiadomość o zdradzie żony Chmielnickiego) wybuchła radość, gdyż tak naprawdę cały bunt kozacki zaczął się o tę kobietę (tak jak wojna trojańska o Helenę trojańską 😉), a teraz Chmielnicki własnymi rękami pozbawił ją życia. Było to doprawdy wydarzenie komiczne i tragiczne jednocześnie.

Chmielnicki ze swymi Kozakami w kwietniu i na początku maja 1651 r. stał obozem pod Złoczowem. W połowie maja przyniósł się pod Zborów i Zbaraż, a na początku czerwca pod Kołodno. Ponad 70 000 armia Tatarów krymskich (prowadzonych osobiście przez chana Islam III Gireja) po raz pierwszy Kozacy połączyli się pod Białą Cerkwią, a następnie już bezpośrednio z oddziałami Chmielnickiego pod Wiśniowcem - 22 czerwca. Chan spodziewał się szybkiej i łatwej kampanii, dlatego też jego wojska były ponoć tak liczne, jakich jeszcze wcześniej nie rzucił na Rzeczpospolitą (na Krymie pozostali tylko nieliczni wojownicy aby bronić ułusów przed Kałmukami). Pierwsze jednak - od dłuższego czasu - spotkanie Islam Gireja z Chmielnickim zakończyło się dosyć nieprzyjemnie, a mianowicie chan czekał na koniu aż kozacki ataman do niego podejdzie i przywita go wraz z jego orszakiem. Czekał i czekał i czekał... aż powiedziano mu że Chmielnicki jest mocno "niedysponowany" (czyli leżał urżnięty w trupa w swoim namiocie). To spowodowało pierwszy poważny zgrzyt pomiędzy Kozakami a Tatarami. Łącznie jednak dysponowali oni siłą jakichś 160 000 ludzi. Strona polska zaś (łącznie - ale nie wszystkie siły były tam zgromadzone od razu, niektóre z oddziałów pospolitego ruszenia z różnych ziem spóźniały się) liczyła niecałe 70 000 żołnierzy i wciąż przebywała pod Sokalem. Tam dokonywano przeglądu wojsk, oraz przeprowadzano liczne ćwiczenia. 9 czerwca wysłano na czele ok. 4 000 jazdy Aleksandra Koniecpolskiego z zadaniem zdobycia przepraw na Styrze w miejscowości Beresteczko, co ten wykonał, ale szybko też został zawrócony z powrotem do Sokala (obawiano się bowiem że po połączeniu Kozaków i Tatarów mogą oni uderzyć na obciążone taborami oddziały polskie, które będą zmierzały do Beresteczka i w ten sposób rozstrzygnąć starcie). 13 czerwca w obozie pod Sokalem odbyła się narada wojenna co dalej czynić. Wielu twierdziło że trzeba poczekać na spóźniające się pospolite ruszenie, mówiono: "Już jest sendomirskie, po dwóch dniach krakowskie będzie, lubelskie jest, wołyńskie, bełskie... drugie następują". Król jednak (wspierany przez porucznika chorągwi husarskiej hetmana Mikołaja Potockiego - Stefana Czarnieckiego) był zwolennikiem szybkiego marszu za wrogiem. Problem był z taborami, gdyż było ich od 130 do 150 000 i co prawda ponumerowano je na kolejne części, ale i tak w czasie podróży powstał z tym duży bałagan. Początkowo planowano zostawić je w Sokalu, ale ostatecznie zabrano je ze sobą.




Przeprawa do Beresteczka była więc trudna i zewsząd spodziewano się ataku wroga. Król w tych dniach wyjątkowo pokazał iż potrafi szczególnie mocno klnąć - ponoć łajał wszystkich jak popadnie za najdrobniejsze przewinienia, obawiając się że nawet najbłahsze problemy mogą doprowadzić do całkowitej katastrofy całej kampanii, a co za tym idzie całego kraju. Dopiero po pięciu dniach przeprawy wreszcie odetchnięto z ulgą. Bezpiecznie dotarto do Beresteczka i przerzucono wojsko przez Styr przez wcześniej przygotowane trzy mosty, zbudowane przez Koniecpolskiego. 3 000 oddział pod dowództwem księcia Jeremiego Wiśniowieckiego wysłano zaś pod obóz Chmielnickiego, aby obserwował ruchy nieprzyjaciela i w razie potrzeby wziął na siebie jego pierwsze uderzenie. Do niczego takiego nie doszło i wiśniowiecczycy powrócili pod Beresteczko bez szwanku. W tym czasie często brano do niewoli różnych kozackich swawolników, których potem (oczywiście na torturach) wypytywano o różne sprawy związane z Chmielnickim i jego armią (nie były to jednak z reguły informacje warte zbyt wiele, gdyż tacy ludzie na torturach mówili to, co torturujący chcieli usłyszeć, albo też przesadzali w liczebności armii, albo mówili inne bzdury, albo też niewiele wiedzieli. Wszyscy ci razem wzięci i tak po takich "spowiedziach" kończyli w ziemi). Po drugiej stronie rzeki Styr pod Beresteczkiem rozbito obóz, który od północy ochraniały rozległe bagna, od południa zaś gęsty las, a dookoła obozu usypano wały wzmocnione basztami. Tymczasem do tak przygotowanego i umocnionego obozu, doszły dwie informacje. Pierwsza mówiła iż Chmielnicki - nie mogąc już liczyć na pomoc tatarską - wycofał się do Konstantynowa, natomiast druga była znacznie poważniejsza i mówiła że na Podhalu, w rejonie Nowego Targu i Nowego Sącza wybuchło powstanie chłopskie, któremu przewodzić miał szlachcic o nazwisku Aleksander Kostka-Napierski, który miał twierdzić nawet, iż jest nieślubnym synem króla Władysława IV.




Tutaj właśnie, na ziemi podhalańskiej, agenci i dywersanci Chmielnickiego odwalili kawał dobrej roboty. Udało im się bowiem (głównie dzięki Kostce-Napierskiemu) przekonać tamtejszych chłopów do buntu i powstania przeciwko szlachcie, która w większości w ramach pospolitego ruszenia miała udać się do obozu pod Sokalem. Nie wiadomo dokładnie jakie były intencje, którymi kierował się Kostka-Napierski. Czy chciał on się po prostu zemścić na swoich przeciwnikach tym samym osłabić ich ekonomiczni i politycznie, czy też realnie uwierzył w bunt Chmielnickiego i możliwość rozpętania również w Koronie takiego samego powstania? A może realnie chciał (co wydaje mi się najmniej prawdopodobne) poprawić byt chłopów? W każdym razie swoją akcją dywersyjną przeciwko Rzeczypospolitej (choć tak naprawdę on występował głównie przeciwko lokalnej, podhalańskiej szlachcie, a także szlachcie ziemi krakowskiej), działał na korzyść wrogów naszej Ojczyzny. Przybywszy na Podhale na przełomie kwietnia i maja 1651 r. Aleksander Kostka-Napierski miał przy sobie list przepowiedni królewski, upoważniający go do werbunku żołnierzy. List był jednak nieważny, gdyż wystawiony w roku poprzednim, ale w tamtym czasie niewielu na to zwracało uwagę. W Nowym Targu (a właściwie w Pcimiu) porozumiał się z niejakim Marcinem Radockim, który już od dłuższego czasu chronił chłopów przed samowolą szlachty i występował w ich imieniu przed sądami. Razem udało im się skrzyknąć sporą grupę chłopów, którzy 14 czerwca 1651 r. zajęli oni podstępem prawie opuszczony zamek w Czorsztynie (przebywały w nim wówczas tylko dwie osoby), skąd zamierzano wydać odezwę do buntu dla chłopów w całej Ziemi Krakowskiej, a zapewne również w całej Małopolsce. Starosta dobczycki Michał Jordan próbował odzyskać zamek w Czorsztynie już 18 czerwca z mniej niż 100 ludzi, ale jego ataki zakończyły się niepowodzeniem i musiał się wycofać. Już 4 dni później, 22 czerwca pod zamek podeszło ok. 1000 żołnierzy biskupa krakowskiego - Piotra Gembickiego, wspartych przez lokalne pospolite ruszenie szlachty. Ponieważ obronę zamku stanowiło tylko kilkudziesięciu chłopów (zapewne mniej niż 30), już 24 czerwca musiano się poddać. Kostka-Napierski i wódz chłopski "marszałek" Stanisław Łętowski, zostali pojmani, ale chłopów puszczono wolno. Wkrótce potem uwięziony został również Marcin Radocki. Całą trójkę przewieziono do Krakowa, gdzie stanęli przed sądem na którym skazano ich na śmierć. Wyrok wykonano 18 lipca 1651 r. na wzgórzu Lasoty. Radocki został skazany na ścięcie, Łętowski na ćwiartowanie, a Kostka-Napierski na nabicie na pal. W 300 lat później już w komunistycznej Polsce w roku 1951 zorganizowano na Podhalu wielkie uroczystości związane z tym wydarzeniem, przedstawiając je jako wielki (a przecież wielkim nie był bo w zioło w nim udział zaledwie kilkudziesięciu chłopów) bunt chłopów przeciwko panom, czyli to co komunistyczne "misie" lubiły najbardziej. W 1955 r. nagrano zaś propagandowy film pt. "Podhale w ogniu" w którym główną rolę Aleksandra Kostki-Napierskiego grał Janusz Bylczyński.


FRAGMENT PROPAGANDOWEGO FILMU z 1955 r "PODHALE W OGNIU"




Nie było to jednak jedyne powstanie chłopskie jakie wówczas wybuchło i do jakiego przyłożyli swoje ręce wysłannicy Chmielnickiego. W rejonie Konina i Środy w Wielkopolsce również doszło do rozruchów chłopskich, ale nie były one tak duże jak powstanie podhalańskie (jeśli tamto w ogóle można uznać dużym) i szybko zostało stłumione (w niektórych gminach nawet nie wybuchło). To też pokazuje poniekąd że pomimo całej tej propagandy która wówczas (w czasach PRL-u) jak również obecnie co jakiś czas powraca, że Rzeczpospolita szlachecka to było "piekło chłopów", okazuje się nieprawdziwe. U nas nie było bowiem buntów chłopskich, nie było wielkich rzezi panów i szlachty (z wyjątkiem oczywiście rabacji galicyjskiej z roku 1846, ale tamto wydarzenie było wspierane przez władze austriackie, które dążyły w ten sposób do zlikwidowania ewentualnego polskiego powstania i rękoma chłopów wymordowania tych, którzy mieli stanąć do walki o wolną Polskę). Jeżeli na przykład spojrzyj się na Francję z czasów chociażby Ludwika XIV, to tam można dostrzec mnóstwo chłopskich buntów, ale to naprawdę mnóstwo. Sam byłem zdziwiony że w różnych rejonach Francji co jakiś czas chłopi zbrojnie powstawali przeciwko panom i dochodziło do prawdziwych rzezi (głównie oczywiście ginęli w nich chłopi, ale i francuski szlachcij magnaterii również się obrywało), i to na długo przed rewolucją francuską. Podobnie w innych krajach i choć nie zawsze przybierały one kształt tak jawny jak bunty chłopskie, to jednak ucieranie się stanów najbardziej upośledzonych, przeciwko stanom rządzącym (głównie arystokracji) było częste na zachodzie Europy. U nas czegoś takiego nie było - nad czym bardzo żałuje Rafał Ziemkiewicz, który twierdzi że w ten sposób nie doszło realnie do wytworzenia się prawdziwego społeczeństwa obywatelskiego). U nas bowiem czasem pojawiło się hasło "z polską szlachtą polski lud" co sprowadzało się do stwierdzenia że nawet ten może zostać uszlachcony, kto będąc chłopem, będzie czynił tak, jak czyni szlachta. Innymi słowy będzie na przykład walczył w powstaniach o odrodzenie Ojczyzny. Na zachodzie tego nie było, tam warstwy uciśnione mordowały te, które były u władzy, jednocześnie zmuszając tamtych do uznania ich za równoprawne (oczywiście po jakimś czasie). Nie było więc dookoptywania, nie było twierdzenia że będziecie tacy jak my, jeśli pójdziecie z nami. I na tym polega największa różnica pomiędzy Polakami a narodami Europy Zachodniej.


"NIE CHCESZ CHAMIE PRZEŁĄCZYĆ SIĘ DO POWSTANIA?"

"A O CO W TYM CHODZI?"

"O ZRZUCENIE JARZMA NIEWOLI!"

"JA TAM SIĘ NA POLITYCE NIE INTERESUJE, NIE CHODZĘ NA WYBORY, PO PIERWSZE ICH NIE MA, PO DRUGIE NIE MAM PRAW WYBORCZYCH JAKO CHŁOP, A NAWET JAKBYM MIAŁ, TO I TAK BYM NIE CHODZIŁ" 😂



Na kolejnej naradzie wojennej zorganizowanej 24 czerwca (w dniu imienin króla Jana Kazimierza), postanowiono dalej kierować się na Dubno. Rozpoczęto zwijanie obozu 27 czerwca nad ranem, choć wymarsz miał nastąpić dopiero po mszy w której uczestniczył król wraz ze swym otoczeniem, ale w międzyczasie przybył kurier, który poinformował że doszło do połączenia się Kozaków z Tatarami i ich siły zbliżają się do Beresteczka, a na przedzie idzie pułk Iwana Bohuna. Około południa tego samego dnia poinformowano również że podjazdy tatarskie są już praktycznie pod obozem i z okolicznych pól zabierają konie które się tam pasą. Szybki wypad polskiej jazdy położył trupem tamtejszych Tatarów, a następnie na pozostałą część tatarskiej straży przedniej ruszyło 2000 jazdy dowodzonej przez marszałka wielkiego koronnego - Jerzego Lubomirskiego i chorążego koronnego - Aleksandra Koniecpolskiego, wspartych przez jazdę hetmana Potockiego i podjazdy Wiśniowieckiego oraz Czarneckiego. Tatarzy zostali zmuszeni do ucieczki, tracąc ok. 100 poległych i 20 wziętych do niewoli. Po polskiej stronie zginęło zaledwie trzech żołnierzy. Ale bitwa pod Beresteczkiem dopiero się rozpoczynała.




CDN.

niedziela, 17 listopada 2024

BOUVINES - 1214, ROK W KTÓRYM NARODZIŁA SIĘ FRANCJA - Cz. I

FILIP II AUGUST - CZŁOWIEK KTÓRY "ODZYSKAŁ" FRANCJĘ





Był 21 sierpnia 1165 r gdy w Pałacu królewskim na Ile de La Cité w Paryżu, małżonka króla Ludwika VII Adelajda z Szampanii leżała na łożu połogowym. Przed 27 lat panowania tego króla nie narodził się żaden następca tronu (we Francji panowało bowiem prawo salickie mówiące o tym, że tron dziedziczyć mogą tylko potomkowie płci męskiej). Król miał już co prawda cztery córki (Marię, Alix, Małgorzatę i Alys) i prawdę powiedziawszy był tym faktem przerażony. Teraz istniała wreszcie nadzieja, że narodzi się długo oczekiwany następca tronu. Przed Pałacem na wyspie Cité gromadził się tłum poddanych, ciekawych informacji o narodzinach królewskiego potomka "szlachetniejszej płci" (jak mawiano o synach). Król bezpośrednio nieobecny podczas samego porodu, przypatrywał się jednak wszystkiemu przez dziurkę od klucza dobrze zaryglowanych drzwi gdy okazało się że wreszcie narodził się chłopiec, Ludwik VII nie posiadał się ze szczęścia. Wkrótce też informację o szczęśliwych narodzinach ogłoszono całemu miastu, które rozbłysło aureolą pochodni i dźwiękami klarnetów oraz dzwonów kościelnych. Tak Paryż radował się ze swego dziedzica, przyszłego króla. Pewien angielski student przebywający wówczas w Paryżu, obudził się na dźwięk owej powszechnej radości mieszkańców i widząc płonące pochodnie oraz iluminację świateł, myślał że miasto płonie. Ujrzał też dwie kobiety ze świecami w dłoniach które spieszyły pod pałac, zapytał je o powód tego całego zamieszania, na co one odparły: "Bóg dał nam tej nocy królewskiego dziedzica, z ręki którego twój król dozna hańby i nieszczęścia". Tak narodził się Philip le Dieu-donné (Filip posłany z Nieba), lepiej znany jako Filip August lub też po prostu Filip Rozczochrany (jako że rzadko dbał o własną fryzurę).

Rzeczywiście w tym czasie Królestwo Francji nie było tym, czym mogło się wydawać. Realnie domena królewska (czyli bezpośrednie władztwo króla Francji -  władzy centralnej) ograniczało się do ziem wokół samego Paryża, Orleanu, Bourges i niewielkich terenów wokół Compiègne, cała zaś reszta "Francji" należała do królewskich wasali, a realnie mniej lub bardziej niezależnych książąt. Ludwik VII był synem i następcą Ludwika VI Grubego (to właśnie za jego panowania rozpoczyna się francuska komedia "Goście, Goście" z Jean Reno i Christian Clavier). Według opłata Saint-Denis - Sugera (który tworzył w czasach Ludwika Grubego), na panowanie tego króla złożyły się trzy elementy: element niemiecki, element rzymski i element chrześcijański z których powoli tworzyła się Francja. Król ten większość swego panowania (1108-1137) poświęcił walce ze swoimi wasalami, starając się zmusić ich do uległości, a także odebrać im ich domeny. Pod koniec zaś życia ów król-wojownik był już tak tęgi, że nie był w stanie wsiąść na konia. Twierdził też że wiedzę nabył wraz z doświadczeniem, a jednocześnie utracił siły witalne, które posiadał w młodości i rozpaczał mówiąc: "Jakże żałosny jest nasz stan, nigdy nie mieć wiedzy i siły jednocześnie". Pod koniec swego życia jednak Ludwik Gruby odniósł sukces polityczny, a mianowicie młoda dziedziczka ogromnych ziem Akwitanii, Poitou, Saintogne, Gaskonii i kraju Basków - Eleonora, miała zostać żoną jego syna Ludwika, a co za tym idzie ziemie te mogły zostać włączone do Królestwa. Ślub odbył się pod koniec lipca 1137 r. a 8 sierpnia książę Ludwik został koronowany w Poitiers na króla Akwitanii. W drodze powrotnej do Paryża dowiedział się, że 1 sierpnia zmarł jego ojciec, a on w ten sposób został również królem Francji. Rządy nowego władcy był nieco inne od jego ojca, który był raczej człowiekiem dążącym do zjednoczenia ziem Królestwa Francji i raczej niezbyt przywiązującym wagę do kwestii religijnych (w tym również do krucjat, które w tamtym czasie były popularne chrześcijańskiej Europie). Jego syn, Ludwik VII wziął zaś udział w drugiej (nieudanej) wyprawie krzyżowej w latach 1147-1149, w którą wplątał się trochę przypadkiem.



 
Mianowicie w roku 1142 22-letni wówczas Ludwik VII wdał się w konflikt z papieżem Innocentym II na temat wyboru arcybiskupa Bourges. Król i papież mieli bowiem swoich kandydatów na obsadę to tego stanowiska i żaden z nich nie zamierzał z tego zrezygnować. Papież powiadał: "Król jest jeszcze dzieckiem, musi się uczyć i nie wolno mu nabywać złych nawyków". Natomiast Ludwik twierdził: "Nigdy póki żyję Piotr de la Chatre (kandydat papieża) nie wjedzie do miasta Bourges". Kapituła miasta Bourges wybrała jednak Piotra na to stanowisko, a poparł go również hrabia Szampanii - Teobald II, choć Bourges nie leżało w granicach jego domeny. "Zajmij się swoimi sprawami! Twoje posiadłości są wystarczająco duże, abyś się nimi zajął, a mnie pozwól rządzić mini własnymi, tak, jak mam na to ochotę" - napisał Ludwik w liście do Teobalda. Ten jednak nie przestał wspierać Piotra de la Chatre, co doprowadziło do wybuchu wojny francusko-szampańskiej (1142-1144). Papież również nałożył na króla Ludwika ekskomunikę - oficjalnie z powodu masakry w mieście Vitry, w którego kościele schroniła się spora część mieszkańców i który w wyniku walk został spalony wraz z chroniącymi się tam ludźmi (prawie 1500 osób). Wywołało to powszechne oburzenie na postępowanie króla Ludwika. Św. Bernard, opat Clairvaux - czołowy autorytet kościelny tamtej epoki, oficjalnie wsparł hrabiego Teobalda. Król Ludwik wycofał się więc z Szampanii, uznał Piotra de La Chatre za arcybiskupa Bourges i odprawił pokutę, ale to było za mało. Tak więc na Boże Narodzenie 1145 r. ogłosił chęć udziału w wyprawie krzyżowej do Ziemi Świętej. Powodem tej decyzji był upadek hrabstwa Edessy, które to w roku 1144 zostało zdobyte przez Turków Seldżuckich. Miasto Edessa już w roku 1094 zostało wyzwolone z muzułmańskich rąk przez Ormian (zresztą w mieście tym zawsze było więcej chrześcijan niż muzułmanów). A gdy w roku 1097 pod Edessę przybył wydzielony oddział krzyżowców prowadzony przez Baldwina z Boulogne, mieszkańcy byli niezwykle tym faktem uradowani. Jak pisał Fulcher z Chartres: "Kiedy przyjeżdżaliśmy przez wioski Ormian, było zadziwiające widzieć ich, jak biegli do nas z krzyżami i chorągwiami, całując pokornie z miłości do Boga nasze stopy i szaty, ponieważ słyszeli, że będziemy ich bronić przed Turkami". Miastem władał wówczas ormiański król Toros, który był już w podeszłym wieku i nie miał dzieci. Baldwin więc (w kilka miesięcy później) przekonał Torosa, aby to właśnie jemu zostawił władzę nad miastem po swej śmierci. Tak też się stało, a niespełna dwa tygodnie później po ceremonii adopcji Baldwina przez Torosa, ten drugi zginął w trakcie zamieszek w mieście (prawdopodobnie sprowokowanych przez Baldwina), gdy próbował uciekać przez okno ze swego pałacu wpadł w ręce rozgniewanego ludu, który rozszarpał go na kawałki. W ten sposób Baldwin przejął władzę nad miastem i założył hrabstwo Edessy (1098 r.) którym aż do jego upadku w roku 1144 władał ród Courtenay. Baldwin poślubił ormiańską księżniczką, a skarbiec Torosa użył na opłacanie się muzułmańskim władcom, aby nie atakowali jego włości, ale niewiele to pomogło jego następcom, w grudniu 1144 r miasto padło z rąk Turków z emiratu Aleppo, a frankijskie hrabstwo przestało istnieć.




Święty Bernard Clairvaux głosił więc potrzebę zorganizowania kolejnej wyprawy krzyżowej przeciw niewiernym do Ziemi Świętej, jako że upadek Edessy spowodował w szeregach muzułmanów potrzebę zrodzenia z nowego dżihadu i wyzwolenia wszystkich ziem, które wcześniej opanowali chrześcijanie na Bliskim Wschodzie. Król Ludwik VII - klęcząc przed Bernardem na zebraniu możnych i biskupów w Bourges (grudzień 1145 r.) - przyjął z jego ręki krzyż, symbol nowej krucjaty, podobnie uczyniła królowa Eleonora Akwitańska. Bernard głosił że nie godzi si,ę aby puszczać płazem gwałty poczynione przez muzułmanów nie tylko w Edessie (gdzie większość mieszkańców została wymordowana), ale we wszystkich królestwach, powstałych w Ziemi Świętej, dlatego też krzyczał: "Biada temu, którego miecz nie zabarwi się kolorem krwi!", a reszta zgromadzonych w Bourges odpowiadała: "Bóg tego chce, Bóg tego chce!". Wyprawa francusko-niemiecka (bo udział w niej wziął również król rzymski - Konrad III z rodu Staufów) ruszyła w maju 1147 r. W przeciwieństwie do pierwszej wyprawy krzyżowej która szła oddzielnie (rycerstwo z różnych ziem Europy szło swoimi trasami), ta szła wspólnie (chociaż Francuzi postępowali za Niemcami mniej więcej w odstępie kilku tygodni) na trasie przemarszu idącej przez Austrię i Węgry. W wyprawie tej wzięła również udział królowa Eleonora wraz ze swymi damami, które ubrała w zbroję. Żadna z nich jednak nie zamierzała zrezygnować z wygodnego życia Podczas tej kampanii i każda była niesiona w lektyce lub też jechała na wozach, w otoczeniu wielu swych służących. W ogóle większość z tych kobiet które wzięły udział w drugiej wyprawie krzyżowej, traktowała ją jako niesamowitą przygodę, jako wycieczkę, a wręcz safari, które urozmaici ich nudne dworskie życie. W Konstantynopolu (do którego dotarli 4 października) po powitaniu przez cesarza Manuela I Komnena i jego świeżo poślubioną małżonkę Irenę (wcześniej Bertę z Sulzbach), para królewska Ludwik i Eleonora zostali ulokowani w letnim pałacu Filopation, usytuowanym niedaleko pałacu Blacherny. Krzyżowcy byli pod wielkim wrażeniem Konstantynopola, a także Kościoła Mądrości Bożej - symbolu tego miasta. Poza tym w trakcie uczt Bizantyjczycy zaszczycili ich różnymi potrawami, które wcześniej były nieznane przez Franków, jak karczochy, kawior i wiele innych warzyw. Królowa Eleonora była zaś pod wielkim wrażeniem widelców o dwóch ząbkach, które wkrótce potem wprowadziła na dwór królewski (wcześniej bowiem jedzono potrawy głównie rękoma, ewentualnie małymi nożami). Franków jednak bardzo odpychała taka wschodnia uniżoność. Żaden poddany cesarza bizantyjskiego (choćby nie wiem jaką pełnił funkcję), nie miał prawa w jego obecności usiąść do stołu bez jego pozwolenia, co na Zachodzie było uważane za naturalne, a królowie nie mieli aż takiej władzy, aby mogli swym lennikom i wasalom narzucać kiedy mogą usiąść do stołu, a kiedy nie. Poza tym odpychał ich język, który był tak uniżony, że sam Ludwik robił się czerwony na twarzy, gdy zwracano się do niego w słowach całkowitego poddaństwa które na Wschodzie, w Bizancjum było naturalną praktyką dworu i rządu.




Te kilkanaście dni jakie para królewska spędziła w Konstantynopolu, były szczęśliwą oazą spokoju i wytchnienia po trudach krucjatowej wędrówki. Ludwik brał udział wraz z cesarzem Manuelem w polowaniach w lasach otaczających Filopation. Król i królowa oklaskiwali zwycięskich woźniców na hipodromie -  mogącym pomieścić 35 000 widzów, gdzie do wyścigu stawali przedstawiciele dwóch frakcji zielonej i błękitnej, ubrani w takowe tuniki. Eleonora wraz z swym królewskim małżonkiem podziwiali także obelisk przywieziony z Egiptu, a liczący sobie prawie 20 stuleci. Oglądali posąg karmiącej Romulusa i Remusa wilczycy, a także sławne konie z brązu, przywiezione z Aleksandrii (które to po roku 1204 zostaną zabrane z Konstantynopola i przewiezione do Wenecji, od tej pory zaś staną się symbolem tego miasta i chodź na krótko, w roku 1797 Napoleon Bonaparte zabierze je do Francji, to po Jego upadku wrócą z powrotem do Wenecji). Ludwika niepokoiły jednak informacje jakie otrzymywał, że cesarz Manuel pragnie porozumieć się z sułtanem Ikonium Masudem i odprawić zachodnie rycerstwo ze swych ziem. Przykład Niemców (których w Konstantynopolu nazywano "wieprzami gerazeńskimi" i o których mawiano że są brudni, demoniczni i dzicy oraz że mają niszczycielskie zamiary) był dla Ludwika niezwykle symboliczny. Zresztą Niemcy w czasie swego pobytu w Konstantynopolu zrobili bardzo złe wrażenie na ludności miasta. Dochodziło do częstych konfliktów pomiędzy nimi a ludnością Konstantynopola (w których to uczestniczyła również cesarska gwardia wareska). Sam pałac Filopation (w którym wcześniej ulokowany był król Konrad i możni niemieccy), został przez nich kompletnie zniszczony, tak, że nim przybyła do Konstantynopola francuska para królewska, należało ten pałac generalnie odmalować i odnowić (a Niemcy wyszli z Konstantynopola niecały miesiąc przed przybyciem króla Ludwika i jego małżonki). Manuel nie miał żadnego interesu w tym, aby wyprawa krzyżowa (szczególnie ta niemiecka) zakończyła się fiaskiem (w końcu żona Konrada Gertruda, była siostrą jego małżonki Ireny/Berty). Ale po tym co urządzali niemieccy rycerze najpierw w Konstantynopolu (i w pałacu Filopation), a potem w dzielnicy Fanar po drugiej stronie Złotego Rogu, doprowadziło do tego, że cesarz Manuel zażądał od Konrada odszkodowania za zniszczenia i gwałty poczynione przez jego rycerzy. Konrad początkowo uznał straty za niewielkie i odmówił zapłaty, a potem (gdy Manuel naciskał) zagroził, że w przyszłym roku przywiedzie jeszcze więcej rycerstwa (wiódł ze sobą ok. 50 000 rycerzy, giermków i osób cywilnych uczestniczących w wyprawie) i wówczas zdobędzie Konstantynopol. Ostatecznie we wrześniu 1147 r. Ostatecznie Manuel zaproponował Konradowi, aby kierując się do Ziemi Świętej szli przez jego tereny, wzdłuż Morza Egejskiego, wówczas nie napotkają niebezpieczeństwa i bezpiecznie dotrą do celu. Konrad uznał jednakże znacznie szybciej będzie przejść wzdłuż Anatolii i tak też uczynił. Wymarsz z Nikei nastąpił 15 października 1147 r. W tym czasie król Ludwik był już wraz z małżonką w Konstantynopolu.




Przewodnik jakiego dał Konradowi i rycerstwu niemieckiemu cesarz Manuel -  Stefan, dowódca gwardii Wareskiej, radził im aby szli przez tereny bizantyjskie i aby odesłano do domu cywilnych pielgrzymów, gdyż będą spowalniać wojsko i utrudniać jego manewry. Cesarz Manuel dostarczył im też znaczne ilości jedzenia, ale wojsko Konrada nie robiło żadnych zapasów, jedzono na bieżąco - co doprowadziło do szybkiego opustoszenia taborów (potem Niemcy oskarżyli Bizantyjczyków, że ci fałszowali ilość dostarczanej mąki i... dosypywali tam kredę). Największym problemem był jednak brak wody. Nie pomyślano O tak podstawowej rzeczy jak zaopatrzenie wojska w żywność i wodę gdy armia dotarła do Doryleum (gdzie 50 lat wcześniej w czasie pierwszej wyprawy krzyżowej rycerstwo zachodnie odniosło wspaniałe zwycięstwo nad Sułtanatem Ikonium) 25 października 1147 r. uderzyła na nich szybka, lekka jazda seldżucka. Zaskoczenie było totalne, a poza tym rycerze byli spragnieni i nieprzygotowani do walki - doszło do masakry. Poległa większa część żołnierzy Konrada, a on sam ratował się ucieczką do Nikei. Natomiast w zdobytym niemieckim obozie Turcy seldżuccy zdobyli takie łupy, że potem handlowano nimi na bazarach w wielu muzułmańskich krajach, nawet w Persji. Natomiast król Ludwik (który wówczas wciąż przebywał w Konstantynopolu), dowiedziawszy się o klęsce pod Doryleum, obawiał się że było to spowodowane dywersją cesarza Manuela i jego próbami porozumienia się z muzułmanami i zastanawiał się czy warto dalej ufać Bizantyjczykom oraz kontynuować tę wyprawę.




CDN.

piątek, 15 listopada 2024

POLSKA NA WOJNIE! - Cz. IV

CZYLI JAK TO SIĘ ZACZĘŁO? 





Kolejna część wybranych przeze mnie fragmentów z książki Zbigniewa Parafianowicza: "Polska na wojnie. Nieznane fakty, kulisy rozmów. Wielkość i małość polskiej polityki".



AWARIA PREZYDENCKIEGO SAMOLOTU
Cz. II




Zbigniew Parafianowicz: Jaka była reakcja na to wszystko prezydenta?

Minister Y: Podczas lotu dostawał na bieżąco informacje o tym, co się dzieje. Nie widać było po nim zdenerwowania. Nic nie mówił. Nie komentował. Nie wtrącał się.

Minister X: Nie wiem czy się bał. Na pewno nie dał tego po sobie poznać. Przecież nie będzie panikował w takiej sytuacji. On zresztą miał 10 kwietnia 2010 lecieć tupolewem do Smoleńska. Ma to gdzieś z tyłu głowy. 

Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: Po lądowaniu zmieniliśmy samolot na drugiego rządowego boeinga 737. Nie było czasu na komentowanie i dyskusje. Widziałem jednak, że prezydent był mocno zdenerwowany. Ponaglał ludzi. Przeklinał. Duda sporo przeklina. Nie gardzi przekleństwami. Nie jestem w stanie dziś powiedzieć, czy klął z powodu awarii samolotu, czy dlatego że mieliśmy poważne spóźnienie. Mieliśmy witać Bidena. Tymczasem przywitał go szef Ministerstwa Obrony Narodowej Mariusz Błaszczak.

Wojskowy: Wszyscy karnie wsiedli do drugiej maszyny. Nie było rozmów o tym, co się stało nad Warką. Lot do Rzeszowa przebiegał już bez problemów. Na miejscu pozwoliłem sobie na żart, że powinniśmy tego zepsutego boeinga ochrzcić jako 737 "Warka".




Minister Y: Amerykanie nie pytali o spóźnienie. Chyba ktoś ich poinformował, że jest problem z naszą maszyną. Możliwe, że sami się poinformowali. Zdaje się, że oni prowadzą nasłuch łączności ze swojego z samolotu bezzałogowego Global Hawk na całej długości wschodniej granicy NATO. Przed 24 lutego 2022 latali nim nawet nad Ukrainą, sięgając Donbasu. Zbierają nim dane dotyczące łączności. Musieli mieć informacje o tym, co się działo między wieżą a boeingiem, który lądował w Warszawie awaryjnie. Nie wiem, może ich przeceniam. Zakładam jednak, że musieli coś wiedzieć, bo w Rzeszowie byli ekstremalnie mili i nie nawiązywali w żaden sposób do naszego znacznego spóźnienia. 

Minister X: Pamiętam, że opozycja zachowała się wtedy w porządku. Nawet Radek Sikorski nie hejtował nas za spóźnienie po tym, gdy ogłoszono, że boeing miał awaryjne lądowanie. Nie było nic o lataniu na drzwiach od stodoły czy komentarzy w stylu jaki prezydent, taki zamach. My też nie naciskaliśmy na Amerykanów w tej sprawie. Choć mogliśmy. Maszyna była ich. Kupiliśmy ją niedawno. Co więcej, oni dopiero co wyplątali się z zamieszania wokół boeingów 737 Max, które spadały z powodu problemów technicznych. Chyba podobnych, bo miały problemy z tak zwanym przeciągnięciem. Gdybyśmy chcieli nagłośnić tę sprawę, ich koncern miałby poważne problemy. 

Wojskowy: Zapadła decyzja o śledztwie w sprawie tego incydentu. Prowadziły je prokuratura i Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych. Wiem, że interesował się tym też minister do spraw służb Mariusz Kamiński. Także MON prowadził własne postępowanie wyjaśniające w bazie odpowiedzialnej za transport VIP-ów. Zaprosiliśmy do śledztwa również Amerykanów z Boeinga. Dla nich ten incydent był sporym upokorzeniem. 

Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: Prezydent interesował się tą sprawą przez kolejne miesiące. Pytał mnie co jakiś czas, jaki jest rezultat wyjaśnień. Ja nie widziałem raportu końcowego. Wiem jednak, że w bazie, która lata według instrukcji HEAD, miało dojść do zmian personalnych. Nie nagłaśniano tego. Nie wracano do sprawy, aby nie podgrzewać atmosfery i nie karmić zwolenników spiskowych teorii.

Minister X: Badano też wątek dywersji i celowego uszkodzenia samolotu. Lecieliśmy na spotkanie z Bidenem zaledwie miesiąc po rozpoczęciu wojny. Nie można było wykluczyć niczego. 

Minister Y: Lecieliśmy na spotkanie z Bidenem, którego chcieliśmy przekonać do przekazania Ukrainie pierwszej partii czołgów T-72. Dziś niewielu o tym pamięta, ale Amerykanie w tamtym czasie byli przeciwni dostarczaniu Ukraińcom jakiegokolwiek ciężkiego sprzętu. Biden dopiero po spotkaniu w Rzeszowie dał zielone światło na czołgi dla Ukrainy. Wcześniej Amerykanie skalowali pomoc. Nie chcieli doprowadzić do zaognienia konfliktu. Dopiero po Rzeszowie i spotkaniu w Warszawie w cztery oczy Duda-Biden amerykański prezydent podjął decyzję, że na Ukrainę pojadą polskie T-72. W tym sensie awaria boeinga miała znaczenie. Jeśli samolot by spadł, nie byłoby żadnej dyskusji o czołgach. Byłby chaos i lawina oskarżeń, a nie myślenie o wojnie.




Wojskowy: Dziś wiadomo, że doszło do usterki trymera stabilizatora. Był problem ze sterem wysokości i elementami, które odpowiadają za to, że samolot gwałtownie nie nurkuje albo gwałtownie się nie wznosi. Po stronie polskiej nie doszło do złamania procedur opisanych w instrukcji HEAD. Nie było problemu po stronie pilotów. Jeśli trymer nie działa, pilot walczy z maszyną. Stąd odczucie niektórych pasażerów, że trwało "siłowanie się" z samolotem. Dziś też wiadomo, że pilot nie miał wyboru, musiał przerwać lot, bo było niebezpiecznie. Przy usterce trymera ląduje się w asyście straży pożarnej. Lotnisko się wtedy zamyka. Inne maszyny czekają w powietrzu. 

Minister X: Jak na skalę problemu skończyło się nieźle. Byliśmy w Rzeszowie o piętnastej. Godzinę po lądowaniu Bidena, który chyba trochę posiedział w Air Force One, bo zakładano, że może jednak się wyrobimy. No nie wyrobiliśmy się. Przywitał go Błaszczak, a później Biden pojechał na spotkanie z amerykańskimi żołnierzami stacjonującymi w Jasionce. To byli spadochroniarze z 82 Dywizji Powietrznodesantowej. Duda spotkał się z żołnierzami polskimi z 18 Dywizji Zmechanizowanej, której patronem jest generał Tadeusz Buk. Ten, który 10 kwietnia 2010 zginął w Smoleńsku. Taki był początek dwudniowej wizyty Bidena w Polsce.

Wojskowy: Taka awaria może się zdarzyć w dowolnym samolocie, ale nie w trzyletnim boeingu, w którym lata prezydent. To nie miało prawa się wydarzyć.



AMERYKANIE




Minister Y: Było jasne, że demokratyczna administracja Joe Bidena nie będzie chciała z nami współpracować tak, jak wcześniej Donald Trump. To był paradoks, bo przecież z punktu widzenia polityki wschodniej korzystniejsze dla nas było zwycięstwo Bidena. On nie miał prorosyjskich sentymentów. Racjonalnie kalkulował. Niemniej jednak traktował Polskę jak Teksas. Dla demokraty Teksas to zło. Mówią o Południu jak o jakimś zjawisku zoologicznym. Tak też mówili o Polsce. 

Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: W listopadzie 2021 roku do Warszawy przyjechała szefowa amerykańskiej wspólnoty wywiadowczej Avril Haines, która nadzoruje wszystkie agencje wywiadowcze w USA. Przedstawiła nam informacje na temat planów Rosji. Nie chcę mówić o szczegółach, ale w zasadzie przekazano nam informacje o tym, że na początku 2022 na Ukrainie wybuchnie wojna. Haines mówiła o kilku scenariuszach. Jednym z nich była wojna pełnowymiarowa. Inwazja. 

Minister Y: Amerykanie mówili nam, że chcą w razie wojny ewakuować do czterdziestu tysięcy obywateli USA. Zaczęliśmy to liczyć i zastanawialiśmy się, skąd niby jest tylu Amerykanów na Ukrainie. Nawet zakładając ludzi z podwójnym obywatelstwem plus Ukraińców z kanadyjskim paszportem, nie kalkulowało się to. Stało się jasne, że oni szykują się do wywiezienia ukraińskich władz. Całej ukraińskiej administracji. Czy też szerzej, do ewakuacji elit ukraińskich. 

Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: Pamiętam, jak pierwszego albo drugiego dnia wojny zorganizowano łączenie z amerykanami i rozmowę Duda-Biden. Sullivan (Jake Sullivan - doradca do spraw bezpieczeństwa, zwolennik resetu z Rosją i "oddania" Europy pod niemiecki "zarząd komisaryczny") przekonywał że zaraz będzie koniec wojny. Ukraińcy mieli być zmieceni z planszy w ciągu trzech dni. Maksymalnie tygodnia. Sullivan szykował się na wojnę partyzancką, ale już po upadku państwa ukraińskiego. Opór w lasach, ale bez kontroli nad stolicą. Rozmowy kierował w takim kierunku. Jak możemy pomóc w dozbrajaniu Ukraińców do wojny partyzanckiej. (...)





PS: Dziś jak to się czyta, to ma się takie dziwne wrażenie, że w tamtym czasie popełniliśmy wiele błędów. Polska pomoc dla Ukrainy do dzisiaj jest największa ze wszystkich państw, które tej pomocy Ukrainie udzieliły (wliczam w to oczywiście utrzymywanie setek tysięcy, a być może milionów Ukraińców w Polsce, a także bezpośrednie finansowe wsparcie dla Ukrainy - która bez Polski realnie nie istnieje), ale po zachowaniu przywódców tego kraju widać, że oni nie mają najmniejszych nawet oznak wdzięczności z tego powodu. Oni w ogóle uważają (szczególnie Zełenski) że to, że im cokolwiek dajemy, to się należy jak psu kość, a poza tym... to i tak za mało dajemy. Ja w ogóle nie rozumiem jak można (i tutaj odnoszę się do prezydenta Dudy) tak mocno wspierać obce państwo, kosztem własnego? Nie rozumiem postępowania prezydenta Dudy i przyznam się szczerze że ja się przy tym zupełnie gubię, nie rozumiem tego człowieka i jego postępowania. Pomagać oczywiście trzeba i należy, ale na zasadzie coś za coś. My dajemy wam czołgi, wy dajecie nam polskie dzieła sztuki które pozostały we Lwowie, albo zgodę na rozpoczęcie przez polski Instytut Pamięci Narodowej (polski, nie ukraiński) ekshumacji bestialsko pomordowanych Polaków na Wołyniu w latach 1943-1944, których kości do dzisiaj nie zostały pochowane. Nic w życiu nie ma za darmo i nawet na wojnie trzeba płacić. 

PS2: Druga kwestia to porażająca wręcz murzyńskość naszych polityków, którzy zawsze szukają sobie jakiegoś szefa, jakiegoś zewnętrznego silnego protektora, który zapewni bezpieczeństwo, który w razie czego powie co i jak zrobić. I to jest straszne. Ja czuję się tak, jakbym był żył w jakimś skundlonym kraju i pół biedy gdyby tyczyło się to tylko pewnych polityków (czy z prawicy czy z lewicy - bez znaczenia, ale polityków). Problem polega na tym, że tak myśli co najmniej 20 parę procent moich rodaków i to jest dla mnie straszne, to jest niesamowicie osłabiające. Jedynym pocieszeniem jest to, że drugie tyle (a myślę że spokojnie 30 parę, być może nawet 40 parę) procent Polaków pragnie Polski wielkiej. Polski która nie musi się pytać o zgodę, tylko robi tak, jak uważa za stosowne. Jak trzeba zbudować Centralny Port Komunikacyjny, to to trzeba zrobić, bez względu na to czy politycy w Berlinie, Brukseli, Waszyngtonie i Moskwie się z tego powodu zesrają, czy nie. I tutaj widzę niesamowity potencjał dla stworzenia naszego własnego polskiego deep state (którego niestety nie mamy z powodu wojny, potem długoletniej sowieckiej realnej okupacji i potem budowy skundlonej III RP) opartego właśnie na rozwoju i polskiej sile (notabene Brytyjczycy też nie mają swojego deep state, ale oni akurat zupełnie innych powodów).

PS3: Każdy naród ma jakieś swoje traumy, jakieś swoje fobie i jakieś swoje plany (np. Niemcy według mnie wciąż żyją mentalnie w okresie I Wojny Światowej, która dla nich jest nie przebytą traumą, dlatego dziś próbują stworzyć mitteleuropę w projekcie gospodarczym, czyli to, czego nie udało im dokonać w latach 1914-18). Ja uważam że my, Polacy cierpimy na syndrom utraty państwa (jakkolwiek by to nazwać). Straciliśmy bowiem Pierwszą Rzeczpospolitą w końcu XVIII wieku i tak naprawdę od tego czasu realnie jesteśmy do tyłu. Zawsze bowiem w ciągu tych ponad 200 lat byliśmy albo pod zaborami, albo pod okupacją, albo pod dominacją innych potęg  i tylko ten jeden krótki, bo 20-letni okres Niepodległości, to za mało żeby wykształcić gen wiary we własne możliwości i własną siłę. Oczywiście pomimo istnienia polityków o mentalności sprzedajnych pań stojących pod latarnią, po roku 1989 społeczeństwo nabrało jednak przekonania że można budować potęgę gospodarczą, jeśli tylko ktoś obcy nie będzie nam przy tym przeszkadzał i tak się właśnie stało. W ciągu 35 lat - jakie minęły po tej tak zwanej transformacji ustrojowej - Polska odniosła niesamowity sukces. Staliśmy się drugim państwem na świecie, które przez ten czas rozwijało się w sposób niesamowicie dynamiczny, a przebiły nas pod tym względem tylko Chiny. I to jest właśnie to podglebie na którym według mnie należy budować oddolnie polską siłę, bo odgórnie widać że kundlizm panuje w najlepsze bez względu na opcję polityczną - czy to na lewicy (co naturalne według mnie), czy też na prawicy.

PS4: Problemem jest jednak spadek dzietności, ale gdybym ja był premierem rządu Rzeczpospolitej, to myślę że miałbym na to pewną radę. Oczywiście mówienie, że to kwestia żłobków, czy też braku pieniędzy powoduje, że pary nie chcą mieć dzieci - jest totalną bzdurą. Oczywiście te wszystkie problemy są ważne i na pewno składają się również na decyzję o odłożeniu albo o rezygnacji z potomstwa, ale nie jest on determinujący. Kiedy bowiem rodziło się najwięcej dzieci? Wtedy kiedy społeczeństwo było syte, bezpieczne i bogate, czy wtedy kiedy było biedne, zniszczone i słabe? Bo wydaje mi się (a raczej jest to pewność) że właściwą odpowiedzią jest ta druga opcja. W biednej Afryce rodzi się mnóstwo dzieci, w bogatych krajach tych dzieci jest coraz mniej, więc kwestii finansowe nie są wcale determinujące (są ważne ale nie najważniejsze) i to nie one decydują o braku lub posiadaniu potomstwa. Ważny jest przede wszystkim aspekt kulturowy. Zauważyłem bowiem że społeczeństwa w których religia wciąż jest bardzo ważnym aspektem życia społecznego, mają znacznie więcej dzieci, niż te, które się zlaicyzowały. Ciekawym przykładem jest tutaj państwo Izrael, które jest państwem realnie religijnym, choć na zewnątrz wydaje się być zupełnie inaczej - ale to tylko pozory. W Izraelu nie ma bowiem czegoś takiego jak świeckie państwo. Mało tego, w Izraelu nie ma ślubów cywilnych, tam są tylko i wyłącznie śluby rabiniczne, a wszyscy (dosłownie wszyscy) politycy izraelscy są jahwistami (a co za tym idzie szowinistami i fanatykami religijnymi). Oni naprawdę do dziś wierzą, że Bóg Jahwe dał im nie tylko tę ziemię którą posiadają obecnie, ale również tę, którą chcą zdobyć - czyli Strefę Gazy, Jordanię, wschodni Egipt do Nilu, Irak, Syrię i Liban. To jest tak zwana ziemia Wielkiego Izraela, którego naszywki żołnierze izraelscy noszą na mundurach. Co ciekawe gdy Palestyńczycy pytają się Żydów (którzy wypędzają ich z ich domów) dlaczego to robią, dlaczego pozbawiają ich domu, ci odpowiadają z całkowitą pewnością siebie, mówiąc: "To nie jest wasza ziemia i to nie jest wasz dom. Tę ziemię dał nam Pan i ona należy do nas" (😬). Wyobrażacie sobie aby obecnie coś takiego powiedział którykolwiek przedstawiciel europejskiego narodu? A u nas pewnym ludziom i środowiskom (i to wcale nie marginalnym) krzyż się w Sejmie nie podoba i w instytucjach publicznych, bo co, bo świeckie państwo tak? Otóż powiem tak - świeckie państwo polega na tym, że biskupi, kardynałowie i w ogóle klerycy nie zasiadają w Sejmie, nie pełnią funkcji publicznych i nie decydują bezpośrednio o naszym życiu (tak jak to czynią politycy), a krzyż nie tylko jest symbolem religijnym, ale również symbolem kulturowym. Jest częścią tradycji w której wyrośliśmy częścią naszych korzeni z drzewa naszych przodków. Wielu zaś pragnie, aby to drzewo straciło swoje korzenie. A drzewo które nie ma korzeni, nadaje się... tylko na opał. 

Wracając jednak do kwestii dzietności, to ciekawym pomysłem według mnie byłoby utrzymanie programu 500 plus, ale ja bym zrobił to trochę inaczej, bo te pieniądze realnie nie mogą doprowadzić do zwiększenia dzietności w kraju. Ja wprowadziłbym 500 złotych (nie 800) od drugiego dziecka, jak również od trzeciego i czwartego. Ale już za piąte dziecko byłoby 10 000, podobnie za szóste, siódme, ósme i dziewiąte, natomiast za dziesiąte dziecko wypłacono by już 100 000 złotych. Jestem przekonany, że to by był motywator który znacznie bardziej poprawiłby dzietność w naszym kraju, niż to co wprowadził wcześniej PiS.




CDN.

wtorek, 12 listopada 2024

11 LISTOPADA - ŚWIĘTO NIEPODLEGŁOŚCI - Cz. II

PRZESZLIŚMY!!! ✌️



TEGOROCZNY MARSZ NIEPODLEGŁOŚCI 
WARSZAWA - 11 LISTOPADA 2024








PRZYZNAĆ SIĘ MUSZĘ ŻE TROCHĘ SIĘ SPÓŹNIŁEM NA MARSZ I DOTARŁEM W PRAWIE NA SAM JEGO KONIEC, A MIMO TO I TAK CZUŁEM SIĘ JAKBYM BYŁ GDZIEŚ W CENTRUM MARSZU NIEPODLEGŁOŚCI













TEGOROCZNY MARSZ NIEPODLEGŁOŚCI UWAŻAM ZA BARDZO UDANY, NIE BYŁO  ŻADNYCH PROWOKACJI (SŁYSZAŁEM JEDNAK ŻE KTOŚ TAM COŚ PRÓBOWAŁ, ALE... ZAPEWNE NIE WYSZŁO 😉). BYŁEM WRAZ Z MOJĄ PANIĄ, A WOKÓŁ NAS BYŁO MNÓSTWO DZIECI, OJCÓW I MATEK Z MAŁYMI DZIEĆMI MACHAJĄCYMI POLSKIMI FLAGAMI. ATMOSFERA WSPANIAŁA, JESTEŚMY BARDZO ZADOWOLENI!

poniedziałek, 11 listopada 2024

11 LISTOPADA - ŚWIĘTO NIEPODLEGŁOŚCI

WSZYSCY WIDZIMY SIĘ W WARSZAWIE






OSTATNI TAKI MARSZ NA ŚWIECIE!





W TYM ROKU NIE MA ZMIŁUJ SIĘ, CZY RĘKA BOLI CZY BOLI PALUSZEK U NOGI, TRZEBA IŚĆ. JA SAM SZYKUJĘ SIĘ DO TEGO MARSZU JUŻ OD KILKU DNI, CHOĆ PIERWOTNIE NIE ZAKŁADAŁEM ŻE TEGO DNIA BĘDĘ W WARSZAWIE, ALE WSZYSTKO SIĘ ZMIENIŁO. ZRESZTĄ WŁASNĄ WYGODĘ NIGDY NIE WOLNO PRZEDKŁADAĆ NAD NIEPODLEGŁOŚĆ WŁASNEGO PAŃSTWA, NAD WOLNOŚĆ OSOBISTĄ OBYWATELI, A PRZEDE WSZYSTKIM NAD UMIŁOWANIE RODZINNEGO DOMU, JAKIM JEST NASZA POLSKA. ZRESZTĄ NIE TYLKO JEST ONA DOMEM, ALE WSPÓLNYM NASZYM INTERESEM, O KTÓRY NALEŻY DBAĆ ŻEBY SIĘ NIE ZAWALIŁ, LUB... NIE ZBANKRUTOWAŁ. 

OBSERWUJĄC BOWIEM POLSKĄ POLITYKĘ, OSTATNIO PRZYPOMNIAŁY MI SIĘ ANALOGICZNE WYDARZENIA Z LAT 1669 -1670, I TO CO DZIAŁO SIĘ WÓWCZAS NA SEJMACH. KOMPLETNY BRAK BOISKA, ZAGROŻENIE ZE STRONY OSMAŃSKIEJ TURCJI, ATAMAN KOZACKI PETRO DOROSZENKO ŻĄDAJĄCY GRANIC UKRAINY DALEKO NA ZACHODZIE I PÓŁNOCY, PRZY CZYM POLAKOM NIE WOLNO BYŁO NIE TYLKO MIEĆ ŻADNYCH MAJĄTKÓW NA TYCH TERENACH, ALE RÓWNIEŻ TAM PRZEBYWAĆ, DO TEGO DWÓR KOMPLETNIE SOBIE NIE RADZĄCY Z ZAISTNIAŁĄ SYTUACJĄ. KRÓL MICHAŁ KORYBUT WIŚNIOWIECKI (WYBRANY TYLKO PRZEZ PAMIĘĆ OJCA JEREMIEGO) MÓWIŁ W SIEDMIU JĘZYKACH, ALE W ŻADNYM NIE MIAŁ NIC CIEKAWEGO DO POWIEDZENIA - ORIENTUJĄCY SIĘ NA WIEDEŃ JAKO ZABEZPIECZENIE PRZED WŁASNYMI OBYWATELAMI, POZA TYM BUTA ELEKTORA BRANDENBURSKIEGO, KTÓRY ZAJĄŁ DRAHIM (1668), A POTEM Z WARSZAWY JEGO POSEŁ PORWAŁ PRUSKIEGO SZLACHCICA I ZWOLENNIKA ZJEDNOCZENIA PRUS WSCHODNICH Z RZECZĄPOSPOLITĄ - LUDWIKA KALKSTEINA, GDZIE W KŁAJPEDZIE ZOSTAŁ SKAZANY NA ŚMIERĆ (1670) - REAKCJĄ KRÓLA ZAŚ NA TEN GWAŁT BYŁ TYLKO SŁOWNY SPRZECIW. I OCZYWIŚCIE NIEUSTANNA WALKA DWORU O ODEBRANIE BUŁAWY HETMANOWI SOBIESKIEMU, A TAKŻE NOTORYCZNE ZRYWANIE SEJMÓW. TAK NAPRAWDĘ SOBIESKI BYŁ WÓWCZAS JEDYNĄ BEZPIECZNĄ PRZYSTANIĄ. W KAMPANII 1671 WYBIŁ DOROSZENCE GŁUPOTY Z GŁOWY W DWÓCH BITWACH, A POTEM W ROKU 1672 PONOWNIE, ZAŚ PO WYPOWIEDZENIU WOJNY PRZEZ TURKÓW, W ROKU 1673 ROZBIŁ ICH W WIELKIEJ BITWIE POD CHOCIMIEM - BYŁ TO WSTĘP DO WIEDNIA (1683).

JAK SIĘ NA SPOKOJNIE PATRZY I ANALIZUJE TAMTE WYDARZENIA, MA SIĘ NIEODPARTE WRAŻENIE ŻE HISTORIA ZATACZA KOŁO, BO TO CO SIĘ OBECNIE DZIEJE NA POLSKIEJ POLITYCE PRZYPOMINA WŁAŚNIE WZAJEMNE PODCHODY I WOJENKI RÓŻNYCH STRONNICTW (KTÓRE NOTABENE W WIĘKSZOŚCI ORIENTOWAŁY SIĘ NA SIŁĘ ZEWNĘTRZNE, JEDNI NA WIEDEŃ, DRUDZY NA PARYŻ, A NIEKTÓRZY NAWET NA MOSKWĘ - RZYGAĆ SIĘ CHCE). DLATEGO TEŻ UWAŻAM ŻE POTRZEBUJEMY KOGOŚ TAKIEGO JAK DONALD TRUMP, A RACZEJ JAK WIKTOR ORBAN - I CHOĆ ZABRZMI TO ŚMIESZNIE TO TAK POTRZEBUJEMY SILNEGO (I SPRAWCZEGO) CZŁOWIEKA W POLITYCE. 

OCZYWIŚCIE TEŻ NIE CHCĘ BYĆ ŹLE ZROZUMIANY. NIE CHODZI O TO, ŻEBY OBECNY KANDYDAT NA PREZYDENTA BYŁ PODOBNY DO TRUMPA - BO W PIS-IE TAKIE POMYSŁY KIEŁKUJĄ, ŻEBY WYSTAWIĆ PANA CZARNKA CZY DOMINIKA TARCZYŃSKIEGO. JA OSOBIŚCIE NIE MAM NIC DO TYCH PANÓW, NAWET ICH LUBIĘ I CHCIAŁBYM ŻEBY KTÓRYŚ Z NICH ZOSTAŁ PREZYDENTEM, ALE JA SOBIE MOGĘ CHCIEĆ... CO Z TEGO ŻE CZARNEK CZY TARCZYŃSKI WEJDĄ DO DRUGIEJ TURY, SKORO W DRUGIEJ TURZE PRZEPADNĄ. TO BĘDZIE DOKŁADNIE TAK SAMO, JAK W PRZYPADKU TUSKA GDYBY KANDYDOWAŁ NA PREZYDENTA, W DRUGIEJ TURZE NIE MA ON SZANS. DLATEGO TEŻ ŻEBY ODNIEŚĆ SUKCES, TRZEBA UMIEĆ PODEJMOWAĆ WŁAŚCIWE DECYZJE, A W TYM PRZYPADKU WŁAŚCIWĄ DECYZJĄ BĘDZIE WYSTAWIENIE KANDYDATA, KTÓRY W ŻADNYM RAZIE NIE BĘDZIE KOJARZYŁ SIĘ Z OŚMIOMA LATAMI RZĄDU PIS-U, A TAKIM CZŁOWIEKIEM JEST WEDŁUG MNIE (W NAJWIĘKSZYM STOPNIU) dr. KAROL NAWROCKI.

MIMO TO POTRZEBUJEMY KOGOŚ TAKIEGO JAK TRUMP CZY ORBAN, BO PATRZĄC NA OBECNĄ POLSKĄ POLITYKĘ MAM POCZUCIE GŁĘBOKIEGO UPOKORZENIA. NIGDY NIE PRZEPADAŁEM I NIE BĘDĘ POPIERAŁ RZĄDU 13 GRUDNIA I DONALDA TUSKA, ALE TO JEST PREMIER POLSKI I GDY ON MÓWIŁ ŻE W UNII "NIKT GO NIE OGRA", A TU SIĘ OKAZUJE ŻE NIKT NAWET NIE CHCE Z NIM GADAĆ, TO MNIE OSOBIŚCIE NIE NAPAWA TO RADOŚCIĄ - JAK PIS-OWCÓW, TYLKO SMUTKIEM. A POZA TYM UWAŻAM ŻE SKORO TAK I SKORO TEN CZŁOWIEK JEST ZWYKŁYM MIANOWAŃCEM BRUKSELI I BERLINA, TO NALEŻY GO USUNĄĆ I WYBRAĆ KOGOŚ, Z KIM NIE TYLKO EUROPA, NIE TYLKO ŚWIAT I NIE TYLKO USA BĘDĄ SIĘ LICZYŁY. A PRZYKŁAD SOBIESKIEGO TEŻ POKAZUJE ŻE JEST JEST TO MOŻLIWE (CHOCIAŻ W JEGO PRZYPADKU ROZGRYWKI STRONNICTW - CHOĆBY OPOZYCJA PACÓW I INNYCH PAJACÓW - SPOWODOWAŁY, ŻE POD KONIEC JEGO RZĄDÓW BYŁ JUŻ BARDZO ZMĘCZONY WEWNĘTRZNYMI PARTYJNYMI PODCHODAMI I WCALE MU SIĘ NIE DZIWIĘ. PRZERAŻA MNIE TYLKO TO ŻE TO TAK BARDZO PRZYPOMINA OBECNY CZAS. 




W KAŻDYM RAZIE UWAŻAM ŻE W OBECNEJ SYTUACJI GEOPOLITYCZNEJ I MIĘDZYNARODOWEJ POLSKA MUSI BYĆ POTĘGĄ ŚRODKOWOEUROPEJSKĄ, BO TAK JAK MÓWIŁ PIŁSUDSKI: "ALBO POLSKA BĘDZIE WIELKA, ALBO NIE BĘDZIE JEJ WCALE, STANY POŚREDNIE SĄ TYMCZASOWE". 




TAK WIĘC 


WSZYSCY NA MARSZ NIEPODLEGŁOŚCI!


(ZBIÓRKA NA RONDZIE DMOWSKIEGO O 14:00, WYMARSZ O 14:30)







niedziela, 10 listopada 2024

ZJEDNOCZENIE PRUS I INFLANT Z POLSKĄ - Cz. VII

POCZĄWSZY OD PIERWSZEGO SPORU POLSKO-KRZYŻACKIEGO (1309-1310), AŻ PO WŁĄCZENIE INFLANT DO RZECZPOSPOLITEJ (1558-1561)





KONRAD I MAZOWIECKI
Cz. VII





 Po przejęciu pełnej władzy w Imperium i odsunięciu swej matki Teodory od wszelkich wpływów politycznych (856 r.), a następnie po udaremieniu próby jej powrotu do władzy i regencji (858 r.) Cesarstwo Bizantyjskie tak naprawdę było rządzone przez trzy osoby: prawie 19-letniego cesarza Michała III, jego wuja Bardasa (który pełnił urząd głównego ministra państwa z tytułem cezara), oraz (mianowanego w grudniu 858 r.) nowego patriarchę Focjusza. Teodora (tak jak dwa lata wcześniej jej córka, a siostra Michała - Tekla) została zamknięta w klasztorze, gdzie spędzić miała resztę życia. Ponieważ osobistym powiernikiem młodego cesarza był właśnie Bazyli (który jest bohaterem tego cyklu opowieści o Bizancjum, jako że to właśnie on był założycielem dynastii, która pomogła Cesarstwu Wschodniemu ponownie odrodzić się i to zarówno na polu politycznym, militarnym jak i gospodarczym i kulturowym, a dla nas interesujące jest właśnie podejście krajów Europy Zachodniej - najbardziej zaangażowanej w ruch krucjatowy do Ziemi Świętej - właśnie w kwestii bizantyjskiej, a także stosunków Wschód-Zachód i Północ-Południe), otrzymał on od cesarza tytuł wielkiego szambelana dworu (858 r.). Nieco wcześniej poślubił on niejaką Marię (chodź często ją zdradzał). Wydawało się że nowemu reżimowi nic już nie zagrozi i wszystko jest na dobrej drodze do tego, aby obecny układ polityczny został na stałe umocniony. Rozsądna polityka gospodarcza i kulturowa (np. stworzenie "uniwersytetu" w Pałacu Magnaura w Konstantynopolu) prowadzona przez Bardasa, przyczyniła się do polepszenia stabilizacji wewnętrznej państwa. Cesarza co prawda sprawy polityczne obchodziły znacznie mniej, wolał spędzać czas wolny albo na pijaństwie w gronie najbliższych towarzyszy, albo w łożu swej kochanki Eudoksji Ingeriny, albo też w towarzystwie Bazylego. Problem się jednak pojawił i dotyczył kwestii religijnych, a raczej prawodawstwa religijnego. Oto bowiem usunięcie poprzedniego patriarchy Ignacego (pozbawionego męskości syna cesarza - Michała I Rangabeusza, panującego w latach 811-813) nastąpiło wbrew pewnym kanon religijnego prawodawstwa (chodziło o to, że Focjusz nie miał odpowiednich święceń w chwili mianowania przez cesarza patriarchą). Nie pierwszy to raz w dziejach Bizancjum, ale strażnicy religijnej ortodoksji, mnisi z klasztoru Studios (studyci) pod przewodnictwem przeora Mikołaja, ostro zaprotestowali wobec złamania prawa kanonicznego przez cesarza Michała i objęcia stolca patriarchalnego przez Focjusza. Zaczęły się też tworzyć dwie frakcje: jedni byli za wyborem, drudzy - przeciw.

W tej sytuacji, po kilku miesiącach swego urzędowania w roli patriarchy Kościoła Wschodniego, aby zakopać podziały i różnice, Focus postanowił odwołać się do Rzymu, do samego papieża, licząc na to że ten uzna go za patriarchę (tak jak stało się to z patriarchą Tarazjuszem, który w chwili objęcia urzędu kapłańskiego w roku 784 także był laikiem pod względem prawa kanonicznego, a mimo to został uznany przez Rzym). I teraz zaczyna się ciekawa rzecz, bowiem rok 858 jest dziwnym rokiem, a mianowicie takim, w którym na tronie papieskim miała zasiadać... kobieta. Była to sławna (szczególnie w kulturze popularnej, ale o jej przygodach zaczęło to być głośno szczególnie od wieku XIII, kiedy wieści o jedynym papieżu-kobiecie stały się bardzo popularne wśród chrześcijańskiego ludu w Europie) papieżyca Joanna, która przyjęła imię Jana VIII. Ponoć z urodzenia była ona Angielką, ale urodzić się miała ok. 818 roku w Moguncji. Zawsze miała upodobanie do zdobywania wiedzy, a ponieważ kształcenie kobiet w tamtym czasie było bardzo niepopularne i prawie nie praktykowane (wyjątkiem oczywiście były wyższe przeorysze klasztorów), postanowiła ściąć włosy, owinąć piersi materiałem tak aby przypominały męską klatkę piersiową i w ogóle przebrać się za mężczyznę. Pod postacią Jana Anglicusa przywędrowała do Aten, gdzie studiować miała filozofię i medycynę, dogłębnie poznała też Pismo Święte (według legendy miała tam również wdać się w romans z człowiekiem, który początkowo wziął ją za mężczyznę, ale gdy odkryła przez nim swój sekret i stali się kochankami, on jej nie wydał). Potem wrócić miała do Rzymu, gdzie podjęła pracę w kancelarii papieskiej, szybko zdobywając uznanie i popularność dzięki swej wiedzy. Stała się też osobistym lekarzem schorowanego (cierpiącego na podagrę), starego papieża Sergiusza II (jego pontyfikat był w latach 844-847) z rzymskiego rodu Colonnów. W czasie tego krótkiego pontyfikatu wydarzyło się jednak kilka ciekawych rzeczy, chociaż sam papież Sergiusz głównie ten czas przeleżał w łożu (rzadko kiedy siadał na tronie papieskim, gdyż z powodu dny moczanowej nie mógł chodzić i trzeba go było nosić, ale według legendy opatrunki które nakładała mu na nogi Joanna/Jan miały mu przynosić ukojenie). Wybuchła wtedy sprawa nowo mianowanego metropolity Reims Hinkmara, i jego konfliktu z poprzednim metropolitą Ebonem, co ostatecznie zmusiło papieża do zwołania synodu w tej sprawie do Trewiru (846 r.), co też niewiele dało i sprawa ta toczyła się jeszcze przez kolejne lata (a ponieważ jest długa, nieciekawa i nie ma związku z tematem, więc jej nie opiszę. 🥱). 




W tym samym 846 roku w Rzymie wybuchła panika. Oto bowiem okazało się, że w porcie w Ostii wylądowali Saraceni (wojownicy z emiratu Aglabidów, zajmującego tereny dzisiejszej Tunezji, wschodniej Algierii i Zachodniej Libii. Byli oni jednak - oficjalnie przynajmniej - zależni od Abbasydów, z mocy których władali Tunisem). Ich wojownicy (po złupieniu Ostii) zaczęli palić przedmieścia Rzymu, co spowodowało że papieża szybko przeniesiono w bezpieczne miejsce (choć nie opuścił on Rzymu). Podrzymskie świątynie i klasztory stanęły w ogniu, a mieszkańcy Wiecznego Miasta byli przerażeni wizją upadku Stolicy Piotrowej i niewoli papieża u Saracenów. Jednak stare bo stare (pochodzące bowiem z lat 70-tych III wieku) mury aureliańskie wokół Rzymu spisały się na medal i 11 000 muzułmańskich wojowników nie wdarło się do Wiecznego Miasta. Zniszczenia uniknęło również Zatybrze, ale za to Wzgórze Watykańskie z Bazyliką św. Piotra i kościołem św. Pawła uległo całkowitemu zniszczeniu. Maurowie wzięli też do niewoli licznych Rzymian (mężczyzn, kobiety, dzieci) którym nie udało się uciec i schronić za murami miasta. Pomimo tego że najeźdźcy nie dysponowali machinami oblężniczymi (głównie była to kawaleria i piechota, a w porcie w Ostii zakotwiczyło 75 saracyńskich okrętów), to jednak pomimo nieudanej próby zajęcia miasta z marszu, długo grabili okolicę i uniemożliwiali Rzymianom opuszczenie murów. Pomoc jednak już nadchodziła. O ataku na miasto dowiedział się bowiem bardzo szybko król Italii Lotar I (syn cesarza Ludwika I Pobożnego, o którym pisałem w innym temacie) i choć miał z papieżem na pieńku, to jednak szybko wysłał swoich wojowników na odsiecz. Zmobilizowano też milicje ze Spoleto i Kampanii, dzięki czemu wyparto najeźdźców z Italii. Ci jednak zabrali ze sobą tak wielkie łupy, że obładowane nimi okręty roztrzaskały się o siebie podczas burzy i tylko niewielka ich część powróciła do północnej Afryki. Potem uznano to za opatrzność Boską (podobnie jak najazd Saracenów za Boską karę za panujące w Rzymie przekupstwo, symonię i nepotyzm). Kilka miesięcy później papież Sergiusz II zmarł a jego ciało (wystawione na pokaz dla ludu, aby ci oddali mu cześć szybko zaczęło się rozkładać wydając przy tym nieprzyjemny zapach. W dodatku muchy które latały nad ciałem powodowały, że trzeba było szybko je pochować). Jego następcę wybrano już w dniu śmierci Sergiusza (styczeń 847 r.), a był nim zakonnik z klasztoru Benedyktynów z St. Martin - Leon (który po sześciotygodniowym interpontificum stał się Leonem IV). Podobnie jak w przypadku Sergiusza, tak i teraz zupełnie pominięto taki szczegół jak uzyskanie cesarskiej zgody na wybór nowego papieża (a według prawa z roku 824 było to wymagane). W Rzymie wówczas panowała niepewność, ludzie zadawali sobie pytanie jak to się stało, że Saraceni dotarli aż do Świętego Miasta, dlaczego Bóg na to pozwolił. I twierdzono że powodem tego jest odejście od Pisma Świętego i całkowite zeświedczenie biskupów oraz duchownych (którzy oficjalnie utrzymywali całe zastępy kochanek, muzykantów i sług, tworząc prawdziwe dwory). 

Aby oderwać Rzymian od tych myśli, nowy papież rozpoczął zakrojone na wielką skalę umocnienie Watykanu, czyli zamiany Wzgórza Watykańskiego w prawdziwą twierdzę. Znaczny fundusze w tej kwestii dostarczył król Lotar (notabene papież Leon w nieoficjalnej ceremonii złożył przysięgę cesarzowi, tak jak wymagało prawo z roku 824, ale uczynił to już po swoim wyborze) i jego bracia, którzy zebrali wiele srebra i złota na odbudowę Bazyliki Świętego Piotra. Przez cztery kolejne lata (848-852) Leon IV osobiście nadzorował budowę twierdzy watykańskiej, objeżdżając prace budowlane konno i osobiście pilnując oraz obnażając wszelkie budowlane niedoróbki. Powstał tam zamek obronny i nowa Bazylika św. Piotra (jeszcze nie ta współczesna która jest obecnie), a dumny z siebie Leon nadał Watykanowi swoje imię Civitas Leonina (lub po grecku Leopolis) czyli po prostu Miasto Leona (to ciekawe bo w bullach jakie wydawał ten papież, nakazywał on książątom aby wykazywali "pokorę jakiej pragnie Chrystus" i nie tytułowali się słowem "dominus" czyli pan, a sam swoje imię wkładał wszędzie, gdzie to tylko możliwe i zawsze na pierwszym miejscu, na początku tekstu). W tym czasie Joanna/Jan wciąż miała przebywać w otoczeniu papieża. Według legendy miała też uczestniczyć w ceremonii poświęcenia Leopolis (27 czerwca 852 r.). Tego bowiem dnia w uroczyście udekorowanym mieście, papież - promieniujący dumą ze swego nabytku - uroczyście poświęcił (zresztą nie tylko on) nowe mury z 44 wieżami i budynki Wzgórza Watykańskiego. Ołtarz główny Bazyliki Świętego Piotra miał wysadzane klejnotami złote płyty, a wielki krzyż usiany był szmaragdami i rubinami. Pieniądze na ten cel zebrano w Italii i w krajach frankońskich - na ziemiach dzisiejszych Niemiec i Francji. Ale robotnicy którzy budowali mury Watykanu, byli wystawiani przez kolegia miejskie Państwa kościelnego lub przysłani przez klasztory, natomiast byli bardzo słabo wynagradzani i można rzec że pracowali jak niewolnicy. Oczywiście oficjalnie czynili to na chwałę Bożą (kronikarz Gregorowius pisał o majątku papieży w tym czasie: "Nie starczy wyobraźni, by pojąć bogactwo nagromadzonych tam skarbów".


PAPIEŻYCA JOANNA/JAN VIII



Nim budowla ta jednak została ukończona, w roku 849 okręty Saracenów ponownie pojawiły się ujścia Tybru (w końcu łup który zebrali trzy lata wcześniej był tak wielki, że tylko głupi nie podjąłby kolejnej wyprawy). Tym razem jednak papież szybko zadziałał. Wysłano wiadomość do okrętów stojących w portach Neapolu, Amalfi i Gaety i wraz z papieskimi zgromadzono pokaźną flotę. Papież osobiście święcił okręty, udzielał komunii i wygłaszał przemowę do żołnierzy, a także modlił się do Boga: "Boże, który podniosłeś od utonięcia Piotra idącego po falach, który uratowałeś z głębin morza Pawła, gdy po raz trzeci rozbił się jego statek, wysłuchaj nas łaskawie i daj dla zasług ich obu siłę ramionom tych wiernych, co walczą przeciw wrogom Twego kościoła, żeby uzyskane zwycięstwo przyniosło sławę Twemu imieniu u wszystkich narodów". Do żołnierzy zwracał się zaś słowami: "Walczcie dzielnie przeciwko wrogom Świętej Wiary...", twierdził że wojna jest wymysłem szatana i należy się jej wystrzegać, gdyż jest obca rodzajowi ludzkiemu, ale jeśli już nie można jej uniknąć, to należy walczyć o wiarę i o ojczyznę również w trakcie postu. Tymi słowami (a także obietnicą zbawienia po śmierci), wykrzesał Leon IV wśród żołnierzy zapał i chęć do walki, co spowodowało że bitwa morska pod Ostią zakończyła się całkowitą klęską Saracenów. Uciekające okręty muzułmanów wpadły ponownie na burzę i zatonęły. Rozbitków uratowały okręty papieskie, których załogi częściowo powywieszały ich na szubienicach w Ostii, a częściowo pognali jako niewolników do Rzymu, gdzie również pracowali przy budowie murów Watykanu. Papież Leon IV zmarł w lipcu 855 r. i właśnie wówczas nowym papieżem miał zostać Jan VIII, czyli właśnie Joanna. Pontyfikat Jana VIII oficjalnie trwało przez 3 lata, do roku 858, a zakończyć miał się skandalem. Mianowicie Joanna w trakcie swego urzędowania jako papież, wdała się w romans i... zaszła w ciążę. Poród rozpoczął się gdy niesiono ją w lektyce po ulicach Rzymu. Papież nagle źle się poczuł, myślano że to kwestie żołądkowe ale szybko okazało się że to zupełnie co innego, papież po prostu zaczął rodzić na ulicy. W tym momencie istnieje wiele wariantów wydarzeń jakie miały nastąpić, a mianowicie wzburzony lud miał po prostu zatłuc kijami Joannę jej dziecko; drugim wariancie zginęła tylko ona, dziecko zaś przeżyło; a w trzecim przeżyli obydwoje, ona zaś trafiła do klasztoru, a dziecko wychowało się na zakonnika. Wszystko to jest jednak wytwór fantazji. Papieżyca Joanna nigdy nie istniała. Jest to zabawna opowiastka która została celowo stworzona dla potrzeb plotkarskich i jeśli rzeczywiście znalazła się w otoczeniu dworu papieskiego kobieta przebrana za mężczyznę, która miała na imię Jan (czy też Joanna), to nastąpiło to w roku 844 a diakon Jan pełnił swój pontyfikat tylko przez jeden dzień (lud rzymski miał zająć Pałac papieski i osadzić na tronie piotrowym Jana VIII, ale arystokraci szybko przepędzili go z Lateranu i obrali papieżem Sergiusza II. Tylko czy diakon Jan to Joanna?).




W każdym razie po śmierci papieża Leona IV na tron piotrowy wstąpił nie Jan VIII, a Benedykt III, choć objęcie przez niego pontyfikatu również było dosyć burzliwe, bowiem cesarscy posłowie proponowali na nowego papieża niejakiego Anastazego Bibliotekarza, którego swoim następcą widział sam Leon IV. Benedykt w tym czasie został nawet uwięziony w Rzymie, ale wkrótce potem odzyskał wolność, wybrany został papieżem i to on przez trzy kolejne lata sprawował pontyfikat, aż do swej śmierci w kwietniu 858 r. Na wybór kolejnego papieża - Mikołaja I - osobiście do Rzymu przybył sam cesarz Ludwik II. To właśnie Mikołaj I był tym papieżem, do którego listownie z prośbą o poparcie zwrócił się patriarcha Konstantynopola Focjusz I. Nim jednak to nastąpiło warto słów parę powiedzieć o dokumencie wystawionym jeszcze za Leona IV ok. 850 r. (dokładnie po roku 847 a przed 852). Był to zbiór dokumentów powołujących się na żyjącego w VIII wieku uczonego Izydora z Sewilli (którego uznano za autora tych pism). Dokumenty te powoływały się na dekretalia wydane przez różnych papieży na przestrzeni wieków, począwszy od Milcjadesa (którego pontyfikat przypadał na lata 311-314), poprzez "kanony apostolskie", uchwały synodu nicejskiego (325 r.), synodu w Toledo (683 r.), poprzez tzw "donację" Konstantyna Wielkiego i wiele temu podobnych dokumentów. Owe "izydoriany" miały być podstawą zabraniającą władzy świeckiej karania duchownych (szczególnie biskupów) wedle własnego uznania książąt. Problem tylko polega na tym że wszystkie te dokumenty (no może nie wszystkie, ale ogromna większość z nich) były po prostu fałszywkami. Stworzono je tylko i wyłącznie po to, aby uprawomocnić na przyszłość dekrety przeszłości które nie istniały, ale które stworzono celowo, aby władza kościelna nie musiała nigdy i nigdzie podlegać władzy świeckiej. Jest to bodajże jeden z jaskrawszych (oprócz donacji Konstantyna Wielkiego) przykładów bezczelnego fałszerstwa dokumentów które wyszły spod ręki papieży i biskupów. Ale czegoż to się nie robi dla stworzenia nowej rzeczywistości, dzisiaj od tego mamy inne środki manipulacji i propagandy, także nihil novi sub sole.


RZYM PAPIESKI



A tymczasem konflikt pomiędzy Focjuszem a Ignacym przybierał na sile. Ponieważ ten drugi nie chciał ustąpić ze stanowiska patriarchy, cesarz Michał jeszcze w grudniu 858 r. kazał go deportować na wyspę Terebinthos, gdzie pozostawał pod strażą. Ale jego zwolennicy byli dość wpływowi i nie zamierzali łatwo się poddać. Studyci jak zwykle słali donosy do Rzymu i co prawda Ignacy też im za bardzo nie odpowiadał, ale w tej sytuacji... bliższa koszula ciału... i tak dalej. W lutym 859 r. zwolennicy Ignacego zwołali synod w Konstantynopolu, który uznał Focjusza za wybranego niezgodnie z kanonami i złożył go z urzędu. Oczywiście druga strona nie zaakceptowała tej decyzji i wkrótce potem Focjusz zwołał swój własny synod (z udziałem 170 biskupów) który potwierdził jego prawa do patriarchatu, a pozbawił urzędu Ignacego, jako rzekomo również wybranego niezgodnie z procedurami. Decyzję tę mocą siły świeckiego państwa wsparł Bardas, ale nie zmieniło to nic w postrzeganiu obu stron. Teraz jedyną instancją pozostał papież, do którego to obie strony wysłały swoich delegatów. Było to bez wątpienia wzmocnienie pozycji papiestwa na Wschodzie, w końcu po raz ostatni w kwestii spraw duchowych do papieża zwracała się bodajże cesarzowa Irena, bo już nawet Teodora nie uważała tego za konieczne (w kwestii przywrócenia kultu ikon). Papież Mikołaj I początkowo nie dostrzegł żadnych nieścisłości w kwestii wyborów Focjusza na patriarchę, natomiast dostrzegł takowe (chodź były to według niego kwestie do przezwyciężenia) w temacie wyboru Ignacego, ale żeby wyjaśnić sprawę dogłębnie, wysłał do Konstantynopola swoich przedstawicieli: Radoalda z Porto i Zachariasza z Anagni, którzy mieli zbadać tą kwestię informując o tym oczywiście ojca świętego, choć oczywiście ostateczną decyzję papież pozostawił sobie. Decyzję co do jednego z owych dwóch kandydatów, zamierzał papież Mikołaj ogłosić dopiero na synodzie zwołanym przez siebie w roku 861 (wrócę do tego jeszcze).




Ale sprawy religijne choć niezwykle istotne) nie były jedynymi które zaprzątały głowę cesarza Michała i jego otoczenia. W roku 859 postanowił on wyprawić się na wschodnią kampanię przeciwko Abbasydom, tym bardziej że cztery lata wcześniej jego wuj (młodszy brat Bardasa i Teodory) generał Petronas (strateg temu Trakesion) w zwycięskiej kampanii dotarł aż do Amidy i Tefriki, skąd przywiódł wielu jeńców i liczne łupy. Teraz podobne zwycięstwo śniło się 19-letniemu Michałowi, który osobiście zamierzał poprowadzić swoją armię przeciwko muzułmanom. Jak bowiem pisałem w poprzedniej części, wówczas (od 847 r.) na tronie kalifów w Samarze (notabene stolicy Kalifatu od roku 835) zasiadał wnuk kalifa Haruna ar-Raszida - Dżafar, który przyjął imię al-Mutawakkil ("Ten, który powierza się Bogu"). Od roku 850 prowadził on iście nietolerancyjną politykę wobec chrześcijan i Żydów (o czym pisałem w poprzedniej części). Zmuszając ich do określonego ubioru (musieli oni nosić żółte pasy i żółte tajlasany, a także - jeśli ich używali - żółte turbany, zaś kobiety chrześcijan i Żydów również musiały ubierać się na żółto. Dodatkowo na ubraniach musieli przyszywać sobie specjalne łaty z przodu i z tyłu, jakie nosili niewolnicy - co było wybitnie upokarzające, a poza tym musieli używać drewnianych strzemion, oraz nie wolno im było naprawiać swoich świątyń pod karą zamiany ich na meczety. Nie wolno im było także podczas chrześcijańskich świąt wychodzić na ulicę w procesjach i używać krzyży, a także nagrobki chrześcijan - wszystkie które za bardzo wystawały od ziemi -  zostały zniszczone. Poza tym na drzwiach domów w którym mieszkali nie muzułmanie, wywieszano wizerunki diabłów, aby od razu było wiadomo że to niewierni). Wkrótce potem al-Mutawakkil wydał również wojnę szyitom, każąc zrównać z ziemią grób Husajna w Karbali (syna Alego i wnuka Mahometa), wraz z otaczającymi go pałacami i rezydencjami możnych szyitów (a następnie wydał rozkaz że ktokolwiek zbliży się do tego miejsca, które miało być zaorane i obsiane - tego czeka więzienie).




A o tym że więzienie może być gorsze od śmierci, wiedział chociażby niejaki Itach, pierwotnie kucharz kalifów, który za poprzedników al-Mutawakkila doszedł do wielkiej władzy i stał się nawet szefem policji politycznej Kalifatu. W młodości Dżafar doznał z jego strony kilku drobnych zniewag, które sobie zapamiętał do końca życia. Gdy więc tylko został kalifem i oddzielił Itacha od jego ludzi - gotowych zginąć za niego - zgotował mu straszny los. Nie zabił go, wręcz przeciwnie, pozwolił mu żyć, ale to już nie było życie. Uwięził go w małej celi w której non stop nosił ciężkie żelazne kajdany przytwierdzone do jego rąk, nóg i szyi. Co ciekawe {a co wiadomo z przekazów autorów arabskich} Itach nie martwił się o siebie, ani o swój los, gdyż wychował się w biedzie i zaszedł wysoko dzięki swoim zdolnościom, ale bardzo martwił się o swoich dwóch synów, którzy również zostali uwięzieni i musieli cierpieć podobnie jak on - gdyż w przeciwieństwie do niego, oni wychowali się w luksusie i nigdy nie zaznali trudów życia. Poprosił więc kalifa aby skazał go na śmierć {gdyż jak twierdził zna swoje winy}, jeśli zechce nawet na tortury, a i tak będzie go chwalił do Allaha. Pragnie tylko aby oszczędził cierpień jego synom. Al-Mutawakkil odmówił jednak jakichkolwiek negocjacji z człowiekiem, którego nienawidził. Itach przeżył w lochu tylko kilka miesięcy (sam ciężar żelastwa które ciągle musiał nosić był tak ogromny, że mógł spowodować jego śmierć), jednak zmarł on prawdopodobnie z pragnienia - zapewne przestał przyjmować wodę, chcąc uniknąć dalszych cierpień - był grudzień 849 r. Jego synowie przeżyli al-Mutawakkila (zmarł on w grudniu roku 861). Jeden zmarł w trzy miesiące po opuszczeniu więzienia, drugi zaś żył jeszcze długo, nawet założył rodzinę. Kalif al-Mutawakkil w roku 850 zlikwidował również mihnę - mutazylicką inkwizycję, powracając do tradycyjnej sunny. Zakazano tym samym wszelkich sporów na temat Koranu, powrócono do doktryny "wiecznego słowa Bożego", zabroniono wszelkich twierdzeń na temat możliwości kształtowania rzeczywistości przez człowieka (za pomocą Boga) co było również częścią ideologii mutazylickiej preferowanej przez poprzedników al-Mutawakkila jako formę jedności pomiędzy sunnitami i szyitami, ale było kompletnie niezrozumiałe przez ogół ludności muzułmańskiej wyznającej sunnę. Teraz więc mutazylici stali się prześladowaną mniejszością, którą tropiono i zamykano w lochach, a czasem po prostu zabijano. Natomiast kalif al-Mutawakkil (podobnie jak cesarz Michał) byli miłośnikami wygodnego życia, a jeszcze bardziej dobrego wina. Teraz zaś, w roku 859 ci dwaj koneserzy mocnych trunków mieli się spotkać na polu walki.




CDN.