Łączna liczba wyświetleń

środa, 26 sierpnia 2015

KATASTROFA POD BORKAMI

AROGANCJA I NADLUDZKA SIŁA

MIESZANKĄ OCALENIA






Któż słyszał o katastrofie pod Borkami? Zapewne niewielu, gdyż rzecz ta miała miejsce w XIX stuleciu (a dokładnie w 1888 r.), a jak do niej doszło i co w zasadzie się tam wydarzyło? Już śpieszę z wyjaśnieniem:


Car Rosji Aleksander III, pewnego pięknego wrześniowego dnia, postanowił wraz ze swą małżonką Marią Fiodorowną (przed przejściem na prawosławie - duńską księżniczką Dagmarą Schleswig-Holstein-Sonderburg-Glücksburg) i swym licznym potomstwem, opuścić coraz chłodniejszy o tej porze roku Petersburg i udać się na Krym, do jednej z licznie tam rozsianych carskich rezydencji. Cała więc cesarska rodzina udała się w podróż na Krym koleją (gdyż samochodów jeszcze wówczas nie wprowadzano, a te które były, nie należały do wyszukanych, zaś podróż karetą czy zaprzęgiem konnym, mogła być nader uciążliwa i niewygodna dla Ikh Imperskiye Vysoty (Ich Cesarskich Wysokości). Car - co należy podkreślić, był miłośnikiem szybkiej jazdy - i to jazdy każdym rodzajem lokomocji od konia po kolej. Lubił prędkość i lubił się ścigać, nie znosił zaś gdy mu tego zabraniano (np. ze względu na jego bezpieczeństwo).

Podróż rodziny carskiej upływała beztrosko, pociąg pędził przed siebie dość szybko, tak jak lubił monarcha. Lecz nim dostojna rodzina dotarła do Kijowa, pociąg zwolnił. Stało się tak za sprawą Sergiusza Witte, dyrektora prywatnego konsorcjum południowo-zachodnich dróg żelaznych z siedzibą w Kijowie. Witte, wykonywał swoje obowiązki ze szczególną starannością i uważał że duże wagony kolejowe i poprzedzająca je olbrzymia lokomotywa (jaką podróżował car ze swą rodziną), nie powinny jechać zbyt szybko, gdyż groziło to zdemontowaniem szyn i katastrofą. Dlatego nakazał ograniczenie prędkości na zarządzanym przez siebie odcinku torowym. Tymczasem (zgodnie z przewidywaniami), pociąg wjechał na kijowską stację, na której czekał już szpaler gubernatora miasta, szefa lokalnej policji (Ochrany) i innych miejskich nobilów, wśród nich stał również wyróżniający się swym dużym wzrostem Siergiej Witte.

Do drzwi pociągu podeszło dwóch oficerów, którzy otworzyli je czekając na pojawienie się cesarskiej osoby. Wreszcie ukazał się w nich Aleksander III i niespiesznie wysiadł z pociągu - za nim podobnie uczyniła reszta jego rodziny. Oficerowie zasalutowali i już miano grać hymn - "Boże chroń cara", gdy car z nieciekawą miną podszedł do Siergieja Witte. Gdy stanął obok niego było widać że dopiero on dorównuje Wittemu wzrostem (car Aleksander, był bowiem nie tylko wysokim mężczyzną, ale także barczystym i odznaczającym się dużą siłą fizyczną). Car stanął obok Wittego i z miną wyrażającą ogromne niezadowolenie stwierdził: "Wszędzie wolno mi jechać z dowolną szybkością, tylko nie na waszej kolei. Widać dlatego, że to kolej żydowska" (prócz wysokiego wzrostu i krzepy fizycznej, car odznaczał się także powszechną niechęcią do Żydów). Witte milczał, spuścił głowę nie chcąc patrzeć monarsze w oczy, a ten pokiwał tylko przecząco głową i odwrócił się idąc dalej.



CAR ALEKSANDER III Z RODZINĄ

800px-Alexander_III_reception_by_Repin.j


Do Wittego teraz zbliżył się minister Posjet, by jeszcze bardziej go zrugać, gdy Witte w pewnym momencie głośno odpowiedział (starając się nadal nie unosić głowy): "No to kręćcie kark cesarzowi na swoich kolejach. Ja na swojej kolei kręcić cesarzowi karku nie będę". Stwierdzenie "kręcić kark", było wyraźnie obraźliwe, nie godziło się bowiem w obecności cesarskiego majestatu, chociażby beknąć, a co dopiero wypowiedzieć tak wielce niestosownego (i to w bezpośredniej obecności samego cesarza, jego rodziny i innych znamienitych przedstawicieli Kijowa), słowa. Tylko że Siergiej Witte słynął ze swojego ciętego języka i z tego że często mówił to co myśli, dlatego też...wyrzucono go wcześniej z cesarskiej administracji państwowej (i dobrze płatnej posady), za bezczelność. Bowiem pewnego razu, gdy piastował państwowe stanowisko inspektora dróg kolejowych w rejonie wileńskim, otrzymał "za coś" (nie wiadomo dokładnie za co), order "Pruskiej Korony" od samego cesarza Niemiec - Wilhelma I. Pytany potem za co otrzymał ów order - odpowiedział z wyraźną ironią w głosie: "Ponieważ order został nadany nie przeze mnie Wilhelmowi, lecz przez Wilhelma mnie, więc o powód nadania proszę pytać jego, a nie mnie". Wyleciał z posady na "zbity pysk".

Jakiś czas szukał odpowiedniej pracy i znalazł ją w prywatnym przedsiębiorstwie południowo-zachodnich dróg żelaznych Poliakowa, który uczynił go dyrektorem odcinka kijowskiego. Teraz Witte znów był w tarapatach, a wszystko przez swój cięty język. Lecz ani car Aleksander ani cała jego świta, ani też inni przedstawiciele magistratu i władz miejskich - nie dali po sobie odczuć że usłyszeli to co właśnie wypowiedział - w zasadzie nie wiedziano jak zareagować na stwierdzenie o "kręceniu cesarskiego karku". Car więc, po krótkim wypoczynku wyruszył w dalszą drogę. Na Krym dotarł szczęśliwie i bawił tam ponad miesiąc, musiał jednak wracać do stolicy, ze względu na naglące sprawy wagi państwowej. W drodze powrotnej, gdy przejeżdżali przez gubernię charkowską, pod miejscowością Borki wydarzyła się właśnie "wykrakana" przez Wittego katastrofa kolejowa. Nazbyt rozpędzony (za poduszczeniem samego cara Aleksandra), pociąg rozsadził szyny - doszło do prawdziwej masakry.

21 osób zginęło na miejscu, a ponad 30 odniosło poważne kontuzje (w tym złamania, stłuczenia, obicia i wybicia różnych części ciała), w kilkanaście miesięcy po katastrofie z tych osób, które przeżyły, lecz zostały poważnie ranne - zmarło dodatkowo 12 osób. Łącznie więc liczba zgonów wyniosła 33 osoby. Car z rodziną także był w tarapatach, ale na szczęście dla niego i reszty - rodzina cesarska nie przebywała wówczas w swoim saloniku (salonik kolejowy Aleksandra III wypadł z torów i rozłupał się prawie na połowę). Przebywali w wagonie restauracyjnym gdy...zawalił się dach wagonu. Car niewiele myśląc złapał się tego żelastwa i dzięki swej sile fizycznej nie dopuścił by przygniótł on przebywających tam gości (wraz z jego najbliższą rodziną). Trzymał dach przez kilka do kilkudziesięciu minut, nim nie nadeszła pomoc. Pomimo swej siły, ogromnie nadwyrężył sobie ramiona i poranił ręce, do tego stopnia że długo po tym incydencje nie mógł swobodnie nimi poruszać. Uratował jednak swoją rodzinę i wszystkich którzy wówczas przebywali w wagonie restauracyjnym.

A Witte? Car natychmiast sobie przypomniał o owym hardym człowieku, który tak obraził go na stacji w Kijowie, że polecił uczynić go dyrektorem departamentu kolei żelaznych w całym Imperium Rosyjskim, z pensją początkowo 8 tys. rubli (była to astronomiczna jak na owe czasy kwota), lecz Witte, stwierdził że...jest za mała, więc car z własnej kieszeni dopłacał mu drugie tyle. Razem na swej posadzie inkasował więc Siergiej Witte 16 tys. rubli. Ale też od chwili gdy został ministrem - stan torów i kolei w Rosji (a szczególnie w jej europejskiej części), znacznie się poprawił.



 CAR ALEKSANDER III ZE SWYM SYNKIEM - OSTATNIM CAREM ROSJI - MIKOŁAJEM II, ZAMORDOWANYM WRAZ Z RODZINĄ PRZEZ BOLSZEWIKÓW W LIPCU 1918 r. W JEKATERYNBURGU






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz