Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 3 września 2017

NIEWOLNICE - Cz.XLII

CZYLI CZTERY HISTORIE

WSPÓŁCZESNYCH KOBIET

KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI

NIEWOLNICAMI


HISTORIA DRUGA

TEHMINA

NIEWOLNICA Z PAKISTANU

Cz. XXI







Zadzwoniłam do adwokata mojego ojca, pana Garreta, i budząc go ze snu opowiedziałam mu, co się stało. Postanowił zawiadomić policję. Zadzwoniłam także do mojego ojca, który przebywał w interesach w Pakistanie, i poinformowałam go o nieszczęściu. Oboje zdecydowaliśmy, że za wszelką cenę trzeba dowiedzieć się od Mustafy prawdy. O drugiej w nocy ponownie zadzwoniłam do domu Mustafy i rozmawiałam ze służącym. Wydawał się zastraszony. Bardzo wyraźnie wymawiałam słowa, by mieć pewność, że je dokładnie powtórzy Mustafie.
- Farid - ostrzegłam go - posyłam do domu policję. Powieszą cię do góry nogami i będą cię bili dotąd, aż powiesz im, co się dzieje. Powiedz swojemu panu, jak zadzwoni, żeby się ze mną natychmiast skontaktował, bo inaczej wyślę policję do każdego domu, w którym według moich przypuszczeń mogą znajdować się moje dzieci. Zrozumiałeś? 
Zaledwie zdążyłam odłożyć słuchawkę, gdy zadzwonił telefon. Dzwonił Mustafa. Powiedział, że przez przypadek zadzwonił do domu i rozmawiał z Faridem, który przekazał mu moje ultimatum. Odpowiedź przyszła tak szybko, że wątpiłam, czy mówił prawdę. Czyżby ukrywał się we własnym mieszkaniu? - zastanawiałam się. Mustafa zapewnił mnie, że nadal jest w motelu i czeka na samochód: poradził mi, żebym pohamowała swoją wybujałą wyobraźnię i poszła spać. Pozostałą część nocy przetrwałam tylko dzięki niezliczonym filiżankom kawy. Moja matka z siostrami Minoo i Rubiną były przy mnie. Spędziłyśmy czas na rozmowach i dociekaniach, co się mogło stać. 

O piątej nad ranem zdecydowałyśmy się zadzwonić do londyńskiego biura Pakistańskich Linii Lotniczych - gdzie uważano nas za ważne osoby, ponieważ mój ojciec był kiedyś ich prezesem - aby dowiedzieć się, czy nie ma moich dzieci na liście pasażerów samolotu do Karaczi lub Islamabadu. Dyrektor natychmiast polecił sprawdzić wszystkie listy i poinformował nas, że trójka dzieci o innych nazwiskach odleciała wczoraj samolotem z Heathrow do Paryża, a stamtąd do Islamabadu. Były w towarzystwie kobiety i mężczyzny. Kiedy usłyszałam ich nazwiska, zamarłam: mężczyzną był Ghulam Arbi Khar, brat Mustafy, a kobietą ich opiekunka, dai Ayesha! Wiedziałam, że dai prawdopodobnie niechętnie brała udział w spisku i musiała być zastraszona. Zdałam sobie sprawę, że Mustafa wcześniej musiał załatwić fałszywe paszporty dla dzieci, a następnie grał na zwłokę, do momentu gdy opuszczą kraj. Uprowadził dzieci znajdujące się pod kuratelą sądu! Rozpaczliwe pragnienie zemsty spowodowało, że naruszył angielskie prawo, prawo kraju, który przez ostatnie dziewięć lat udzielał mu azylu politycznego. Zrozpaczona zadzwoniłam do ojca w Pakistanie, żeby zapytał władz imigracyjnych, czy mógłby po wylądowaniu przejąć dzieci. Było jednak za późno. Samolot wylądował i pasażerowie przeszli już przez odprawę paszportową. Naseeba, Nisha i Ali zniknęli. 

- Zabrałem moje dzieci - oznajmił mojej matce przez telefon Mustafa o szóstej rano. 
Tym razem jego głos brzmiał agresywnie.
- Wysłałem je do Pakistanu. Nie ma mowy o ich powrocie. Jedynym wyjściem jest, żeby Tehmina do mnie wróciła. Zdecydowałem się na ten krok, ponieważ wiem, że inaczej by tego nie zrobiła. To jedyny sposób na jej odzyskanie. Wiem, że nie może żyć bez swoich dzieci. Czyż nie dowodzi to, jak bardzo ją kocham? 
Matka oddała mi słuchawkę. Płakał.
- Przebacz mi, proszę, że uprowadziłem dzieci - powiedział - ale nie mogę ci pozwolić mnie opuścić. Nie mogę. Wróć do mnie.
Znów zaczął płakać, lecz jego łkanie wzmagało tylko mój gniew. Nic mnie nie obchodziło, że cierpiał, ten człowiek porwał moje dzieci! Trzymał je jako zakładników, a ja stanowiłam okup! Miałam dwa wyjścia: powrócić do Mustafy albo żyć jedynie wspomnieniami Naseeby, Nishy i Alego. Oba były nie do przyjęcia. Mustafa zdawał sobie sprawę z konsekwencji. Dowiódł ponownie, że uważa, iż jest ponad prawem i gardzi postanowieniami sądu, niemniej jednak wiedział, że znalazł się w poważnych tarapatach. W Anglii groziło mu więzienie za uprowadzenie dzieci będących pod kuratelą sądu, a o powrocie do Pakistanu nie było mowy, ponieważ czekała go tam kara czternastu lat pozbawienia wolności, a może nawet szubienica. Był tak samo przyparty do muru jak ja. Z myśliwego stał się ściganą zwierzyną. 

Zaczął się ukrywać, udało mu się w jakiś sposób wyjechać do Paryża, skąd w miarę bezpiecznie poruszał się po Europie dzięki rozgałęzionej siatce Partii Ludowej. Minęło pięć dni, w czasie których wykorzystałam wszystkie możliwości odzyskania dzieci, jakie przyszły mi na myśl. W tym czasie bawił w Londynie Mustafa Jatoi, zadzwoniłam więc do niego mając nadzieję, że przekaże moją wiadomość Mustafie. Chciałam, by wiedział, że nie ma już do czynienia z dawną, bezradną Tehminą i że tym razem przyjdzie mu się zmierzyć z osobą, która przeszła długie szkolenie u mistrza manipulacji.
- Mustafa szantażuje mnie w najokrutniejszy z możliwych sposobów - poinformowałam Jatoi. - Przekaż mu jednak, że podczas gdy on był uczniem pana Bhutto, ja byłam uczennicą jego nikczemnego wychowanka. On nazywa się pan Mustafa Khar, a ja pani Mustafowa Khar, która będzie walczyła z nim stosując jego własne metody. Jatoi słuchał mnie z uwagą i miałam wrażenie, że naprawdę mi współczuł. On także był feudalnym panem, lecz zawsze sprawiał wrażenie osoby ulepionej z bardziej szlachetnego materiału niż Mustafa Khar. Prawda i honor były zasadami, które zawsze szanował. To wydarzenie trafiło na trudny okres w jego życiu, podróżował nieustannie między Londynem a Pakistanem, gdzie właśnie ogłosił utworzenie Narodowej Partii Ludowej, a Mustafa był w niej jego prawą ręką.




Jatoi uważał ten skandal za bardzo kłopotliwy i zupełnie niepotrzebny. Brytyjskie dzienniki podchwyciły historię porwania i zmuszona byłam oglądać twarze moich dzieci spoglądające na mnie z pierwszych stron wszystkich gazet. To samo działo się w prasie pakistańskiej. Nieustannie martwiłam się o moje trzy zagubione duszyczki, były wychowane w Anglii, a teraz znajdowały się w zupełnie obcym środowisku bez rodziców i bez żadnego oparcia. Gdzie one są? Gdzie ich szukać? Wydawało mi się, że dla Mustafy byłoby zbyt ryzykowne zostawiać je w Lahore czy w Karaczi i doszłam do wniosku, że prawdopodobnie umieścił je w Kot Addu, gdzie jego dalsza rodzina wykorzystywała do ich chronienia feudalny system. W Kot Addu prawo stanowiła rodzina Khar. "Co z ich nauką? - martwiłam się. - Co jedzą? Jak to wszystko znoszą?" Minoo była stale przy mnie. Przeprowadziła się z Bostonu do Londynu. Stosunki między nią a jej mężem stały się napięte, ponieważ na pierwszym miejscu stawiała ona moje problemy. Moja matka, która w przeszłości wiele razy starała się nakłonić mnie do powrotu do Mustafy, przekonała się teraz, jaki był on w istocie podły. Wspierała mnie całkowicie w mojej walce o dzieci i była zdecydowana zniszczyć Mustafę jako polityka. Powodowały nią względy natury osobistej, była nie tyle urażona samym ohydnym postępkiem, ile faktem, że Mustafa uprowadził dzieci z jej domu, w obecności jej służby. Była to dla niej osobista zniewaga. Zawiódł jej zaufanie, uważała, że tak nie postępuje dżentelmen. Nie zasługiwał według niej na wybaczenie. 

Dostarczyłam Interpolowi listę numerów telefonów wszystkich członków Partii Ludowej przebywających w Europie. Przeprowadzono naloty policyjne na domy w Paryżu, Brukseli, Frankfurcie i Genewie. Mustafa Jatoi został, ku swemu ogromnemu zakłopotaniu, wyprowadzony przez policję w czasie przyjęcia w swojej rezydencji w Kensington na przesłuchanie do sąsiedniego pokoju. Mustafy nie odnaleziono. Mój ojciec skontaktował się z najwyższymi władzami Pakistanu, spotkał się nawet osobiście z Zią, nikt jednak nie mógł i nie chciał mu pomóc. Dwoje z moich dzieci było dziewczynkami, a męska mentalność nie pozwala odmówić feudałowi prawa do decydowania o losie jego córek. Co więcej, islam ponownie posłużył Mustafie za tarczę. Wystąpił on w środkach masowego przekazu i powiedział, że uważa, że jego córki powinny wychowywać się w tradycji islamskiej, zamiast przebywać w krajach zachodnich. Trafiło to do przekonania ogromnej liczbie Pakistańczyków, którzy wyobrażają sobie Zachód jako siedlisko rozpusty i moralnego upadku. Biedne i niepiśmienne masy na wspomnienie słowa islam, niezależnie od tego, w jakim kontekście się pojawi, natychmiast się ożywiają. Pewność siebie Mustafy sprawiała, że temat stał się niezmiernie delikatny. Zia obawiał się, że jakiekolwiek działanie skierowane przeciwko Mustafie mogłoby przyczynić się do wyeksponowania jego osoby jako niewinnej ofiary oraz że każda jego akcja poczytana by została za prześladowanie jego długoletniego przeciwnika politycznego. Najgorsze zaś z tego wszystkiego było to, że masy mogłyby uznać to za działanie skierowane przeciwko islamowi. Zia wraz z innymi wyższymi urzędnikami pakistańskimi oświadczyli więc publicznie, że jest o konflikt czysto rodzinny.
Mustafa zadzwonił do mnie z budki telefonicznej gdzieś w Europie i poinformował mnie spokojnym tonem, że rozwiązanie mojego problemu jest bardzo proste: muszę tylko powrócić do niego, żebyśmy mogli znów rozpocząć życie jako pełna rodzina. Nienawidziłam tego człowieka. Nienawidziłam go nie tylko jako męża, ale także jako ojca moich dzieci. Nie brał pod uwagę udręki, jaką przeżywało troje naszych małych dzieci, w czasie gdy on targował się o mój powrót, ich niepokój nie znaczył dla niego nic w porównaniu z jego zachciankami. Powtórzyłam mu to samo, co wcześniej powiedziałam Jotoi:
- Ty jesteś panem Khar, a ja panią Khar. Ty uczyłeś się od pana Bhutto, a ja uczyłam się od ciebie. Jeżeli będziesz mnie szantażować, ja zrobię to samo. Stawię ci czoło i będę z tobą walczyła takimi samymi metodami, jakimi ty walczysz ze mną. Nie pozwolę ci wyjść z tego cało. "Khar versus Khar" krzyczały nagłówki gazet, kiedy rozpoczęłam starania o nakaz aresztowania Mustafy Khara pod zarzutem uprowadzenia dzieci. Ponieważ Nisha i Ali urodzili się na wygnaniu i byli obywatelami brytyjskimi, skontaktowałam się z ambasadą Wielkiej Brytanii w Pakistanie i poprosiłam o pomoc w odnalezieniu dzieci i sprowadzeniu do Anglii. Interpol gotów był podjąć się ich ekstradycji. Omawiałam właśnie z Minoo plan działania, gdy nagle poczułam się słaba i zaczęło mi się kręcić w głowie. Przez moment miałam ciemno w oczach. Minoo przeraziła się.
- Co dzisiaj jadłaś? - spytała mnie. - Musisz jeść, żeby zachować siły. 
Zastanowiłam się nad jej pytaniem i zdałam sobie sprawę, że nie wzięłam tego dnia nic do ust. Właściwie to nie jadłam nic od momentu, gdy zabrano mi dzieci.

Przez pięć dni nie przyszło mi na myśl, żeby jeść. Minoo przygotowała mi jakiś lekkostrawny posiłek, ale zaraz wszystko zwymiotowałam. Przestraszona zawołała matkę, która zabrała mnie do szpitala Wellington, gdzie natychmiast podłączono mnie do kroplówki. Przebywałam tam przez cały tydzień, az do momentu kiedy powróciły mi siły i mogłam zacząć sama jeść. Mustafa w tym czasie kontynuował tułaczkę po Europie, ukrywając się przed Interpolem i kontaktując się z każdym, kto mógłby nakłonić mnie do powrotu. Udało mu się za pomocą tajnych powiązań zdobyć paszport pracownika ambasady pakistańskiej w Belgii, lecz został zatrzymany przez funkcjonariusza straży granicznej przy próbie opuszczenia Brukseli. Zauważył on, że w paszporcie wymieniona została fotografia. Mustafę wtrącono do więzienia pod zarzutem zażywania narkotyków oraz innych drobnych wykroczeń. Mustafa spędził w więzieniu dwa dni, później zaś jego sojusznicy zdołali go uwolnić i wysłać do Genewy, zanim przybyli agenci Interpolu. Jeszcze raz udało mu się uniknąć wpadki. Przebywałam jeszcze ciągle w szpitalu, gdy dotarła do mnie wiadomość o jego aresztowaniu i tymczasowym zatrzymaniu w Brukseli. Zaczęłam płakać. Byłam słaba i nagle zrobiło mi się go żal. Mustafa, aby mnie odzyskać, stał się pospolitym przestępcą. Zapomniał nawet o polityce. Nie mogłam zrozumieć tego człowieka, ponosił całkowitą winę za rozpad naszego małżeństwa, zmusił mnie do odejścia, a teraz usiłował mnie odzyskać. Człowiek, który mógłby powrócić do swojego kraju i zostać pełnym chwały więźniem politycznym, stanął obecnie przed perspektywą przebywania w więzieniu wraz z pospolitymi przestępcami, i to wszystko z mojego powodu. Po tym człowieku można się było spodziewać wszystkiego.




Mustafa stosował różne strategie, począwszy od próśb, a skończywszy na groźbach. Podczas jednej z rozmów telefonicznych oznajmił mi poważnym i zarazem złowrogim tonem:
- Nie wyrzeknę się ciebie, Tehmino. Wynajmę samolot i wyląduję w Anglii. Zostaniesz porwana i wywieziona w miejsce, gdzie nie obowiązują żadne prawa. Będziesz tam żyła razem z dziećmi. Będziesz gotować, a ja będę polował i przynosił drewno do ognia. Mówię zupełnie poważnie, Tehmino. Zrobię to, wierz mi. 
Jak tylko odwiesił słuchawkę, zadzwoniłam na policję i trzęsąc się ze strachu, poinformowałam o groźbie porwania mnie. Wiedziałam, że Mustafa jest zdolny do wszystkiego. Minęło sześć nieskończenie długich tygodni. Dochodziły nas w tym czasie sporadyczne informacje o miejscach pobytu Mustafy, ale nadal brakowało na to konkretnych dowodów. Nie wiedziałam nic o losie trójki moich dzieci. Ojciec namówił mnie do napisania listu do generała Zii z osobistą prośbą o pomoc. Zwracanie się do człowieka, który był dla mnie i dla tylu innych znienawidzonym wrogiem, budziło we mnie odrazę. Zapomniałam jednak o dumie i wysłałam do niego dość oficjalną w tonie prośbę o pomoc w odzyskaniu moich dzieci, lecz nie otrzymałam odpowiedzi. Istnieje pewien powszechnie stosowany przez negocjatorów sposób na sprowadzenie na ziemię porywaczy samolotów i innych terrorystów i brzmi on następująco: daj obiektowi czas, a sam się podda. Czas... Złość zamieniła się w bezradność i rozpacz, nie wiedziałam, jak długo jeszcze będę w stanie wytrzymać w niepewności. Siedmiomiesięczny Hamza był źródłem zarówno wielkiej mojej radości, jak ogromnej udręki. Widziałam w nim wszystkie moje dzieci i myślałam: mam pięcioro dzieci, dlaczego tak się stało, że tylko jedno jest przy mnie?
W wyobraźni widziałam wciąż twarze moich dzieci oskarżające mnie o egoizm. Jak mogłam bez nich spokojnie żyć? Jak mogłam zostawić je w obcym otoczeniu i zacząć nowe życie? Wiedziałam, że poczucie winy nigdy nie pozwoli mi żyć normalnie. Mustafa musiał wyczuć, że jest górą, bo znów do mnie zadzwonił. Był świetnym negocjatorem i nie śpiesząc się przedstawił mi wybór. Czy byłabym w stanie zrezygnować na zawsze z moich dzieci? Czy mogłabym żyć w Anglii samotnie, nic o nich nie wiedząc? Czy to byłoby uczciwe w stosunku do nich? Wszystko, co mówił, wydawało mi się fałszem. Doszukiwałam się w jego słowach jakichś ukrytych znaczeń, powtarzałam sobie treść wypowiedzianych przez niego zdań i próbowałam odkryć ukryte w nich pułapki. Co naprawdę było uczciwe? W miarę jak ja stawałam się coraz słabsza, on starał się odzyskać wiarygodność. Powiedział mi, że planuje powrót do Pakistanu i prosił, abym nie wspominała o tym mojej matce.
- Twoja matka jest o ciebie zazdrosna - stwierdził. - Nie może znieść, że jako moja żona przyciągasz w Pakistanie powszechną uwagę. Wie, że się zmieniłem. Desperacja, z jaką chcę cię odzyskać, doprowadza ją do szału. Ona wie, że ja naprawdę chcę wynagrodzić wszystkie krzywdy, jakie ci wyrządziłem. Nie chce, aby nasze małżeństwo przetrwało. Nie obchodzi ją los dzieci. One nie mają dla niej żadnego znaczenia. Wszystko, co jest dla niej ważne, to zraniona miłość własna i fakt, że zabrałem jej dzieci sprzed nosa, z jej przeklętego domu! Żaden inny mężczyzna nie ryzykowałby wszystkiego i nie walczyłby w ten sposób, aby odzyskać swoją żonę. Czy ty tego nie widzisz?

Częściowo było to prawdą. Wiedziałam o tym. Wiedziałam również, że w miarę jak moja odporność słabła, matka przejęła moją rolę i walczyła za mnie. Ton jej głosu był groźniejszy i ostrzejszy od mojego, nie chciała spocząć, dopóki nie trafi na słaby punkt Mustafy. Źle to na mnie wpłynęło, ja chciałam odzyskać moje dzieci, a ona chciała jedynie zguby Mustafy.
- Jeśli będziesz musiała, zapomnij o jego dzieciach, ale walcz do samego końca - powtarzała mi. 
Nie mogłam tego zaakceptować. Dla mnie zwycięstwo nie było ważne, nie obchodziło mnie nic oprócz dzieci. Moja matka nie mogła tego pojąć, złościła się i oskarżała mnie o wykorzystywanie jej i reszty rodziny.
- Chcesz się wycofać po tym, jak nas w to wciągnęłaś? - krzyczała. 
Zajmowałyśmy różne stanowiska. Jej zdaniem była to sprawa osobistej dumy, a dla mnie nie było mowy o zwycięstwie, póki nie odzyskam swoich dzieci. Stanowisko mojego ojca było chłodne i pragmatyczne.
- Zamień swoje serce w kamień i zapomnij, że kiedykolwiek miałaś dzieci - radził mi. - Pewnego dnia same powrócą do ciebie. Zajmij się własnym życiem, zacznij je od początku. Jeżeli nie jesteś w stanie tego zrobić, pozostaje ci tylko jedno wyjście: wrócić do niego. 
A przecież sami byli rodzicami! Czyżby nie doświadczyli tego samego co ja uczucia, że wraz z narodzinami kolejnego dziecka w tajemniczy sposób pojawia się natychmiast zdolność rodziców do darzenia go miłością i że stale się ona powiększa? Nie, stwierdziłam ze smutkiem, oni nie doświadczyli tego uczucia. 

Któregoś dnia zadzwoniła do mnie niepodziewanie jedna z moich przyjaciółek i przekazała mi wspaniałą wieść: mój pierwszy mąż, Anees, został przeniesiony do pracy w Ameryce i przeprowadza się tam wraz ze swoją drugą żoną, ich trzema synami oraz naszą córką Tanyą. Po drodze zatrzymali się w Londynie.
- Tanya jest tutaj! - powiedziałam. 
W takiej chwili! Natychmiast zadzwoniłam do matki Aneesa z prośbą, by Tanya mogła mnie odwiedzić i dowiedziałam się od niej, że Anees uznał, że teraz, gdy na stałe opuściłam Mustafę, Tanya mogłaby nawet ze mną zamieszkać. Tanya przyjechała mnie odwiedzić w domu moich rodziców dwudziestego dziewiątego lipca 1986 roku, w dniu dziewiątych urodzin Naseeby. Przytuliła się do mnie i obie zaczęłyśmy płakać. Cofnęłam się o krok, żeby lepiej się przyjrzeć tej trzynastoletniej damie. Kiedy widziałam ją po raz ostatni, miała zaledwie cztery latka. Poszłyśmy razem na zakupy. Kupowałam jej wszystko, na co tylko było mnie stać, jakby mogło to nadrobić wszystkie lata mojej nieobecności. Jednakże, w miarę jak mijał dzień, nasza radość się zmniejszała. Byłam pochłonięta swoimi problemami i ona widząc to straciła humor. Musiała odgadnąć moje myśli: moje życie to huragan, który mógłby ją również zniszczyć. Przebywanie ze spokojnym i kochającym ojcem, jakim był Anees, będzie dla niej o wiele korzystniejsze, przynajmniej dopóki ja nie rozwiążę swoich problemów.




Po powrocie do domu rodziców próbowałam jej to wyjaśnić.
- Nie wiem, co się ze mną stanie - powiedziałam. - Możliwe, że będę zmuszona wyjechać wkrótce do Pakistanu, aby rozpocząć poszukiwanie pozostałych moich dzieci. Mustafa może mnie w czasie tych poszukiwań zabić. Nie mogę cię w to mieszać. Lepiej będzie, jeśli wyjedziesz do Ameryki z twoim tatą. On może zapewnić ci bezpieczeństwo. Tanya przywarła do mnie i zapłakała, tak jak to zrobiła dziewięć lat temu.
- Nienawidzę swojej macochy! - szlochała.
"Co ja robię? - zastanawiałam się. - Jedno z moich zagubionych dzieci wraca nagle do mnie, a ja je odtrącam. Jak mogłam się na coś takiego zdobyć? Czy jestem równie bezduszna jak moja własna matka?" Przemyślałam całą sprawę jeszcze raz i za każdym razem dochodziłam do tego samego wniosku. Nigdy, przenigdy nie spocznę, dopóki nie będę miała przy sobie całej piątki moich dzieci. Oczywiście dotyczyło to również Tanyi, ale obie musiałyśmy się jeszcze na krótki okres rozstać, nie byłam po prostu w stanie w obecnej chwili jej przyjąć. Czułam, że próba uspokojenia jej będzie daremna, lecz mimo to spróbowałam. Spojrzałam jej głęboko w oczy i przyrzekłam:
- Tanyu, obiecuję ci, że zabiorę cię, jak tylko będę mogła zapewnić ci normalne życie. Sprowadzę cię do siebie, natychmiast jak rozwiążę swoje problemy, obiecuję ci. 
Jeszcze raz przywarła do mnie, a ja ponownie ją od siebie odepchnęłam. Późnym wieczorem tego samego dnia, gdy usiłowałam dojść do siebie po tym spotkaniu, zadzwonił telefon.
- Cześć, mamusiu - powiedziała niepewnie Naseeba. 
O mały włos nie załamały się pode mną nogi, Mustafa pozwolił jej w dniu urodzin zadzwonić do mnie.
- Jak się czujesz? - wykrztusiłam.
- Mamusiu, tu jest bardzo gorąco.
- Gdzie jesteś, kochanie?
- Nie mogę ci powiedzieć. Mam nie mówić nikomu. Szliśmy długi czas, żeby do ciebie zadzwonić. Tu jest bardzo, bardzo gorąco, mamusiu... 
Usłyszałam, jak płacze. —
- Czy masz jakieś książki do czytania? - spytałam.
- Nie.
- Dostałaś jakieś prezenty na urodziny?
- Tak. Wianek z banknotów rupii. Jest okropny, nienawidzę go. Mamusiu, tutaj jest tak brudno i gorąco. Nie znoszę, jak te muchy latają dookoła. 
Załamałam się całkowicie. Przez dłuższą chwilę nie mogłam z siebie wydobyć nic poza łkaniem.
- Mamusiu, kiedy się zobaczymy? - zapytała Naseeba.
- Już wkrótce, Naseebo. 
To było wszystko, co przyszło mi na myśl.
- Mamusiu, dlaczego nie możemy wrócić? Chcemy być z tobą. Chcemy wrócić do domu. Proszę, zabierz nas stąd. Proszę.
- Już niedługo - obiecałam, lecz ta obietnica wydała mi się mglista i bezpodstawna.
Naseeba zapytała mnie jeszcze:
- Jak długo musimy tu jeszcze zostać? - i połączenie zostało przerwane. 






CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz