Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 13 grudnia 2020

MIEJSKIE LEGENDY, OPOWIADANIA I NIEZWYKŁOŚCI - Cz. IV

CZYLI MAŁO ZNANE TAJEMNICE

I AUTENTYCZNE WYDARZENIA,

KTÓRE OSNUWA AURA BAJKOWOŚCI

I NIEPRAWDOPODOBIEŃSTWA

 
 

 
 

I

SADYSTYCZNA HRABINA

KTÓRA BAŁA SIĘ LUSTER

Cz. IV

 
 
 
MADAME de CASTIGLIONE
(obraz z 1862 r.)
 

 
 
 
"NAJISTOTNIEJSZE TO UZNAĆ WYŻSZOŚĆ MĘŻA PO PROSTU DLATEGO, ŻE JEST MĘŻCZYZNĄ (...) ŻADNE SŁOWA NIE SĄ W STANIE WYRAZIĆ PODZIWU I SZACUNKU, JAKIE SAMA MYŚL O NIM POWINNA WYWOŁYWAĆ"
 
 
SARAH ELLIS
(W PORADNIKU DLA MŁODYCH KOBIET)
1842 r.
 
 
 
 Wirginia de Castiglione po rozstaniu z cesarzem Napoleonem III wyjechała i przez pewien czas osiadła w Italii, gdyż zakończenie związku z cesarzem było dla niej ogromnym wstrząsem psychicznym, a to dlatego, iż w ogóle nie brała nawet pod uwagę faktu, że cesarz (który zmieniał kobiety jak rękawiczki) może kiedykolwiek przestać ją kochać. Co prawda godziła się na to, iż nie jest jedyną nałożnicą Napoleona, ale jednocześnie zawsze podkreślała że jest jego osobistą metresą - dając tym samym do zrozumienia że tak naprawdę to jedynie ona jest tą pierwszą i naturalną wybranką. Po zakończeniu romansu (który notabene trwał zaledwie rok) Wirginia długo musiała do siebie dochodzić, gdyż sądziła że zarówno jej uroda jak i temperament (obyczajowy - gdzie potrafiła pokazywać się w sukniach z głębokimi dekoltami - jak i seksualny) nie pozwolą Napoleonowi kiedykolwiek z niej zrezygnować. Teraz zaś owe rozstanie tak silnie odbiło się na jej psychice, że stała się mizoandryczką (zaś z biegiem lat nienawiść do mężczyzn ustąpiła potęgującej obawie o utratę urody, dlatego też w swym domu kazała wyrzucić wszystkie lustra, aby nie musieć oglądać swej starzejącej się twarzy. Żyła samotnie, chodząc w czarnych sukniach i mieszkając tylko z jedną starą służącą, opłacaną z kurczących się oszczędności, które zgromadziła w latach swej młodości). Trzeba bowiem pamiętać że cesarz Napoleon III nie należał do ludzi, którzy zbytnio przywiązywali się do swych byłych kochanek. Coś na ten temat wiedziała choćby angielska śpiewaczka operowa i jednocześnie kobieta o szerokich ramionach (niektórzy twierdzili że miała posturę żołnierza cesarskiej gwardii szwajcarskiej) Eleonora Gordon. Gdy Ludwik Napoleon przebywał jeszcze w Wielkiej Brytanii była tam przez jakiś czas jego kochanką, która zapewniała go iż pomoże mu odzyskać władzę cesarską (nie wiadomo tylko w jaki sposób). Napoleonowi jednak szybko się znudziła, tym bardziej że on (idąc w ślady swego wielkiego stryja - z którym dzielił bodajże zaledwie jedynie tę cechę wspólną) nie znosił zbyt rozbudzonego damskiego libido. Kobieta była po to, aby to mężczyzna mógł zrzucić z siebie seksualne napięcie (Napoleon Wielki oddawał się miłostkom dopiero po wielogodzinnej pracy, zaś pewnego razu oczekiwała na niego w pałacu Tuileries młoda aktorka z Théâtre-Français i kamerdyner przypomniał Cesarzowi iż dziewczyna czeka na niego już od godziny, na co ten odparł: "No to co, każ jej się rozebrać i położyć do łóżka, wkrótce  dołączę", ale gdy po kolejnej godzinie spędzonej samotnie w łóżku Cesarz nie przyszedł, kamerdyner ponownie dał mu znak, że dziewczyna leży tam i czeka na niego, na co ten rzekł: "Każ jej iść do domu, dziś już z niczym nie zdążę" 😉). 
 
Dlatego też Ludwik Napoleon po kilku wieczorach spędzonych z Eleonorą Gordon, szybko zakończył tę znajomość i pod pozorem wyjazdu, uciekł z jej ramion (pewnego wieczoru - według rosyjskiego historyka Andrieja Neymana - miała nawet dokonać na nim prawdziwego gwałtu, rzucając go na sofę i przygniatając swym ciałem). Tak więc gdy pani Gordon przybyła do Paryża po objęciu władzy cesarskiej przez Napoleona III, starając się odnowić dawną znajomość i uzyskać jakieś finansowe zabezpieczenie, cesarz nawet się z nią nie spotkał i odesłał z pałacu (potem wyznaczył jej skromną jednorazową zapomogę i nakazał opuścić Paryż). Takich przypadków było znacznie więcej, jako że Napoleon III uważał, że nic nie zawdzięcza żadnej z kobiet, nawet owej sławnej Harriet Howard - która dość długo utrzymywała swój wpływ na cesarza i która mocno go wspierała (przede wszystkim finansowo, jako że praktykując wcześniej profesję luksusowej damy do towarzystwa, zbiła na tym niezły kapitał, a Napoleonowi wówczas bardzo potrzebne były pieniądze) w planach odzyskania tronu Francji (licząc zapewne na to, że może wystąpić u jego boku, jako żona). Cesarz kupił jej kamienicę przy Rue du Ciraue, oraz ofiarował apartament w pałacu Saint-Cloud, jednak gdy ta zaczęła nalegać na małżeństwo, Napoleon odmówił (Harriet Howard urodziła się na wsi, jako córka szewca, byłby to więc mezalians). Ostatecznie cesarz postanowił się jej pozbyć i wysłał ją do Anglii (pisałem już o tym) w 1853 r., a w tym czasie ogłosił swoje zaręczyny z hiszpańską arystokratką (której rodzinne korzenie sięgały królów Kastylii z XIII wieku) Eugenią de Montijo, i jednocześnie polecił przeszukać dom panny Howard przy Rue du Ciraue w poszukiwaniu listów miłosnych które niegdyś do niej pisał. Jednak Harriet nie opuściła Francji (z powodu złej pogody przeprawa przez Kanał La Manche nie była możliwa przez kilkanaście dni) i dowiedziawszy się o oszustwie cesarza, oraz o przeszukaniu jej domu, napisała doń list, w którym wręcz żądała by Napoleon do niej przyjechał. Ten zjawił się osobiście i ofiarował swej kochance (w zamian za rezygnację z roli żony i zamknięcie ust, by nie prowokować skandali obyczajowych) sześć milionów franków (tym samym spłacił - mniej więcej - kwotę, którą ona wcześniej na niego wydała) i przyznał jej tytuł hrabiny von Beauregard oraz zamek o tej właśnie nazwie, uzgadniając że po ślubie z Eugenią, pozostanie z nią jedynie w "przyjacielskich stosunkach".
 
 

 
Co zaś się tyczy Wirginii de Castiglione, to po przyjeździe do Włoch zaczęła trudnić się prostytucją, jednak prawdziwą sławę zdobyła dopiero po swym powrocie do Francji (w 1861 r.), gdzie zamieszkała w Paryżu, w dzielnicy Passy. Cztery lata spędzone we Włoszech pozwoliły jej już zdobyć pewną renomę, a poza tym "sława" kochanki cesarza również robiła swoje i do jej apartamentów napływali chętni na miłosne igraszki. Jednak rozstanie z Napoleonem wciąż mocno tkwiło w Wirginii i gniew jaki czuła do niego, postanowiła następnie przenieść na innych mężczyzn. Postanowiła więc karać ich za winy cesarza, wymierzając razy i zmuszając do wykonywania jej upokarzających poleceń. Jednocześnie zdawała sobie dokładnie sprawę ze swego położenia, czyli takiego w którym ona tylko udaje "królową" a w rzeczywistości jest całkowicie uzależniona od pieniędzy, które owi mężczyźni jej przynosili. wiedziała też, że w takim układzie nie jest ważne to, co jej się podoba, ale to czy ona podoba się innym, a wówczas sprawa była jasna - to kobieta musiała podobać się mężczyźnie (nawet jako kandydatka na żonę), a nie na odwrót. Dlatego też swych klientów przyjmowała w negliżu (co oczywiście nie znaczy że była całkiem naga, wręcz przeciwnie), czyli w swoim toilette de boudoir (w szlafroku), powoli i skrupulatnie odsłaniając im swoją nagość (ponoć nosiła też odmienny strój dla każdego kochanka). Jednocześnie jej praktyki, to był czysty sadyzm graniczący wręcz z nienawiścią do wszystkich mężczyzn. Jej praktyki był dosyć okrutne (potrafiła nie tylko smagać swych "niewolników" batem lub kańczugą aż do krwi, ale również używała całej masy innych, okrutnych przyrządów, jak choćby: igły czy druciane szczotki, którymi pocierała ciała klientów). Ponoć była bardzo okrutna, jednak nikogo nie zabiła (a nie było to wcale takie oczywiste, o czym świadczą notatki komisarza policji Paryża z czasów Ludwika XIV - Nicolasa de la Mare, który pisał choćby tak w jednym ze swych raportów: "Byłem wezwany do umierającego bibliotekarza, którego dwie kobiety na jego życzenie chłostały miotełkami. A gdy już zużyły te dwie miotełki, rozpruły trzcinowy chodniczek i chłostały go nim. Zastałem bibliotekarza w straszliwym stanie: był prawie w agonii i cały we krwi" Ciekawe też czy tak je rozwścieczyły kary za nieterminowe oddawanie książek? 😂. W innym przypadku John Cleland - autor "Pamiętników Fanny Hill" żyjący w XVIII wieku, pisał: "Na ławce w parku leży kobieta, wystawiając nagi tyłek spod zadartej sukni. Między jej nogami stoi dobrze ubrany pan i chłoszcze ją biczem, aż na pośladkach pojawia się pierwsza struga krwi").
 
Tak wyglądały praktyki Wirginii de Castiglione, ale wiadomo też, że każdą taką "sesję" z klientami potem bardzo mocno przeżywała (fizycznie i emocjonalnie) i przez kolejne trzy dni leżała w łóżku w osłabieniu. Zarabiała jednak na tym ogromne pieniądze (znacznie większe niż za klasyczny seks), tak że bardzo szybko zaczęła prowadzić ponownie dość wystawny tryb życia (jednocześnie napędzając sobie kolejnych klientów do swych "sesji"). Mężczyźni wręcz ustawiali się w kolejce do jej drzwi, tylu było chętnych na bicie tyłka przez byłą kochanicę cesarza. Niektórzy z tych mężczyzn podczas jednej nocy zostawiali u niej całe majątki (np. markiz Herford za jedną noc, ofiarował jej milion franków - w tamtych czasach suma wręcz niebotyczna), więc bez wątpienia był popyt, tylko gorzej z podażą, gdyż niewiele było wówczas takich miejsc w Paryżu (i nie tylko tam), w których mężczyźni decydujący o losach świata, mogli się poczuć niczym słudzy czy niewolnicy. Stąd też brała się popularność salonu madame de Castiglione. Najwidoczniej w ludzkiej naturze drzemie potrzeba dążenia do równowagi (choć może nie w każdym człowieku jednakowo) i gdy jest ona zbytnio zachwiana, wówczas pojawiają się takie właśnie pragnienia oraz chęci ich realizacji, jednak należy się też zastanowić czy nie ma trochę racji w tym, co twierdził Ryszard von Krafft-Ebing, który pisał że: "Spotyka się dużo ludzi, którym dla pobudzenia zmysłów jest potrzebna flagellacja. Bez wątpienia są to chorzy, patologiczni osobnicy" (niestety, ja również zaliczam się poniekąd to tego grona miłośników flagellacji, gdyż uważam że nic tak nie poprawia pożycia i nie buduje więzi, jak porządne lanie kobiecego tyłeczka 😋. Nie będę też się rozwodził nad tym, czy to jest chore, czy nie - być może do pewnego stopnia tak, ale wszystko zależy też od wzajemnego zaufania, skali oraz natężenia "wydawanych" klapsów). Tak mijały lata, a wraz z nimi rosła "sława" Wirginii de Castiglione, jedyną zaś relikwią którą naprawdę czciła, była owa podarta koszula nocna, w którą się przyodziała, gdy wraz z cesarzem przebywali w Compiegne i nocą popłynęli łódką na drugi brzeg rzeki Oise (podczas gdy w tym samym czasie cesarzowa Eugenia oczekiwała na męża na oficjalnym balu). Tę koszulę pokazywała publicznie i traktowała jako żywą relikwię, deklarując jednocześnie, iż pragnie być w niej pochowana.
 
 
PRZYKŁAD PRAWDZIWEGO MASOCHIZMU
ZAWSZE BAWI MNIE TEN FRAGMENT "AKADEMII POLICYJNEJ"
MINA TACKLEBERRY'EGO BEZCENNA
 

 
W 1870 r. wybuchła wojna francusko-pruska i cesarz Napoleon III skapitulował wraz ze swą 100 tysięczną armią pod Sedanem (1 września 1870 - znamienna data) i dostał się do pruskiej niewoli (podczas tych walk głupota gen. Wimpffena była przeogromna, szczególnie gdy na ostatnią chwilę pozmieniał rozważne - choć też nie wiadomo czy skuteczne - plany gen. Ducrot'a przebicia się do Mezieres i to tylko po to, aby postawić na swoim. Zresztą atmosfera panująca wówczas we francuskim sztabie generalnym pod Sedanem, była tak "toksyczna" - że posłużę się modnym obecnie słowem - iż tam aż prosiło się o klęskę) i madame de Castiglione po raz ostatni użyła swych wielkich wpływów (co też świadczy o jej popularności) ocalając Paryż przed wkroczeniem doń armii pruskiej (po prostu poprosiła kanclerza Bismarcka o oszczędzenie Francji tego upokorzenia, a Bismarck przychylił się do jej prośby. Odmówił natomiast prośbie cesarzowej Eugenii, która chciała dołączyć do swego męża, będącego w niewoli. Zresztą ta kobieta, przez lata zdradzana, teraz była przykładem poświęcenia i oddania, starając się dołączyć do męża, a gdy to okazało się niemożliwe, pocieszając go listami, np. takimi: "Nasze cierpienia i nasze nadzieje leżą nad głową małego Ludwika. Im bardziej ponura przyszłość, tym mocniej odczuwamy potrzebę wspierania się jedno o drugie". Napoleon przyznawał jej rację i ponoć całował listy które mu przysyłała, jednak młody książę - Ludwik Eugeniusz Napoleon (IV) nie okazał się nadzieją dla swych rodziców i dynastii Bonaparte, gdyż zginął w młodym wieku 23 lat w 1879 r., w Afryce Południowej, podczas walk Brytyjczyków z Zulusami, przebity włócznią jakiegoś czarnoskórego wojownika, który to położył kres nadziejom tak świetnie rozpoczętej przed osiemdziesięcioma laty napoleońskiej baśni). 
 
Po roku 1871 znaczenie madame de Castiglione spadło, a jej popularność znacznie zmniejszyła się w dobie Republiki. Nadal jeszcze prowadziła swój salon, ale z biegiem lat miała coraz mniej klientów i chętnych do zadawania im bólu. Co prawda zdobyła (i odłożyła) spory majątek, jednak bez wsparcia życzliwych jej osób, szybko by go utraciła. Dlatego też, to ona teraz chodziła po prośbie do swych dawnych "niewolników", starając się uzyskać od nich jakieś fundusze. I tutaj dochodzimy do pewnej konkluzji, bowiem ani Paryż (który ocaliła przez wkroczeniem obcej armii okupacyjnej) ani też ludzie, którzy przez lata wystawali u klamki jej salonu, teraz - gdy utraciła swe wpływy i zaczęła tracić młodość oraz urodę - nie kwapili się by jej pomóc. Markiz Hertford - który niegdyś zapłacił milion franków tylko za to, aby wysmagała go batem w swym salonie, teraz nie chciał jej widzieć i nie wpuścił nawet za próg swego apartamentu. Jedynie dzięki nielicznym dawnym klientom, mogła przestać pracować jako prostytutka (co oczywiście było jak najbardziej naturalne, gdyż z biegiem lat i tak musiałaby porzucić ten zawód). Przeprowadziła się jednak do małego mieszkania przy Placu Vendome 26 i żyła tam - unikając ludzkich spojrzeń - za zasuniętymi, czarnymi firankami, w towarzystwie jednej tylko służącej, nosząc czarne suknie i pielęgnując swą podartą "koszulę z Compiegne", która przywodziła jej z pewnością pamięć radosnych chwil jakie spędziła u boku cesarza w czasie ich krótkiego romansu. Ze swego domu wychodziła tylko wieczorem lub w nocy, aby unikać ludzi i ich spojrzeń i nie musieć z nimi rozmawiać (zapewne zraziła się do ludzi, gdyż oczekiwała że oni widzą w niej ową "królową", którą była, gdy biła ich batem po plecach lub pośladkach, zaś w rzeczywistości była dla nich po prostu tylko jedną z wielu - choć bardziej ekskluzywnych - prostytutek. I ta myśl z pewnością odsuwała ją od ludzi). Pozbyła się też wszystkich luster, które stały się wręcz jej obsesją. Miała obsesję upływającego czasu i rosnących zmarszczek na twarzy, wolała więc zachować w pamięci obraz młodej dziewczyny, która w objęciach cesarza Francji poczuła się wyjątkowo, a potem spadła w przepaść i musiała zarabiać na życie w upokarzający sposób (choć jej samej wówczas wydawało się to atrakcyjne). Zmarła w 1899 r. w Paryżu w wieku 62 lat. Dziś praktycznie jest zapomniana, nawet jeśli idzie o kochanki Napoleona III (musiałem przewinąć się przez dziesiątki jego nałożnic, nim udało mi się dotrzeć do postaci Wirginii de Castiglione - kobiety, która swym życiem stworzyła prawdziwą legendę).      
 
 
 
 
 
 
 CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz