Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 15 grudnia 2020

NIEWOLNICE - Cz. XLIX

CZYLI CZTERY HISTORIE

WSPÓŁCZESNYCH KOBIET

KTÓRE STAŁ SIĘ PRAWDZIWYMI

NIEWOLNICAMI

 
 

 
 

HISTORIA DRUGA

TEHMINA

NIEWOLNICA Z PAKISTANU

Cz. XXVIII

 
 
 

 
 
 Lotnisko w Islamabadzie oszalało. Twarze, które w mej pamięci zawsze pozostawały poważne, teraz rozjaśniał uśmiech. Ludzie ruszyli w moim kierunku, lecz zatrzymali się w pewnej odległości z szacunkiem. Chciałam podziękować im za poparcie i uściskać ich, ale byli to sami mężczyźni, wyznawcy islamu, a zgodnie z jego tradycją kobieta nie może okazywać uczuć mężczyznom poza ojcem, bratem czy mężem. Próbowałam okazać im wdzięczność słowami, ale nie oddawały one w pełni tego, co czułam. Wkrótce znaleźliśmy się w samochodzie, który na czele zmotoryzowanej kawalkady ruszył znajomymi ulicami miasta. Wyczuwało się uroczystą atmosferę, kierowcy naciskali klaksony, a piesi wznosili okrzyki. Minęliśmy ruiny Centralnego Więzienia Rawalpindi, gdzie powieszono Bhutto. Generał Zia kazał je zburzyć niedługo przed swoją śmiercią, ponieważ czczono je jako świątynię męczeństwa. Przejechaliśmy obok siedziby dowództwa armii i widok czołgu przy bramie spowodował, że się uśmiechnęłam. W przeszłości ów czołg, który był symbolem dyktatury wojskowej w Pakistanie, przerażał mnie, dziś wydawał się pozbawiony swojej mocy, siła narodu zwyciężyła dyktat karabinów. Konwój skręcił w ulicę Adyala. Wzdłuż drogi stały, utrudniając nam przejazd, tysiące gapiów. Samochód wolno posuwał się w kierunku bramy więzienia. Ludzie zaglądali do wnętrza samochodu rozpłaszczając nosy na szybach. Jedni wznosili do góry dwa palce na znak zwycięstwa, inni wyrażali radość uderzając dłońmi w dach samochodu. To były te masy, o których rozmawiałam często z Mustafą, to ich los chcieliśmy zmienić. Nie tak dawno ci ludzie byli dla mnie abstrakcją, tematem rozmów salonowych, a teraz stali przede mną i ich poparcie się liczyło. Nie oni byli zależni od nas, to my zależeliśmy od nich. Gnębiona i uciskana przez wieki ludność Pakistanu zaczęła się podnosić, tak jak podnosiły się wzniecane przez nasz samochód obłoki kurzu. Obawiałam się opuścić szyby, podnosiłam jedynie rękę do czoła w tradycyjnym pozdrowieniu, a ludzie w odpowiedzi machali do mnie rękami. W obliczu tych tłumów, jakie nań nacierały, więzienie Adyala wydawało się małe i niegroźne. Otaczające je wysokie mury, które zawsze napawały mnie takim przerażeniem, nie wyglądały dzisiaj złowrogo. Zgromadzili się tu koledzy i przyjaciele Mustafy z całego Pakistanu. Wielu z nich cierpiało w więzieniach w znacznie gorszych warunkach niż Mustafa i w najcięższych chwilach marzyli o tej chwili. W miarę jak zbliżał się moment kulminacyjny, szaleństwo tłumu rosło. Grupy młodych ludzi tańczyły bhangra i luddie, najpopularniejsze tańce Pendżabu. Coraz głośniejsze stawały się odgłosy bębnów. Nagle pojawił się on! Z więzienia wyszedł obrońca uciskanych, odważny Lew Pendżabu i polityczny Mesjasz - Mustafa Khar.
 
Jednak moje myśli w tym tak ważnym momencie biegły gdzie indziej: niepokoiłam się o moją matkę i ojca. Moje małżeństwo wkraczało na drogę normalności, a ich w tym czasie rozpadało się. Martwiłam się również o współwięźniów Mustafy, którzy tracili swego obrońcę. Życie nie jest sprawiedliwe, stwierdziłam, i powróciłam myślami do Mustafy, który w przyszłości przyniesie im zmiany. Często stawiałam sobie pytanie, dlaczego żaden z wielu politycznych przywódców, którzy byli więzieni i na własne oczy widzieli, w jak nieludzkich warunkach przetrzymywani byli zwykli więźniowie, nie podjął potem tego problemu - nawet po dojściu do władzy. Mustafa obiecał jednak, że nie zapomni o nich. Zrobiono przejście w tłumie, bym mogła wraz z dziećmi wyjść z samochodu i dołączyć do Mustafy, który wznosił w górę ręce i dziękował za okazane mu poparcie. Dzieci mogły w końcu na własne oczy stwierdzić to, co im tak długo tłumaczyłam: ich ojciec nie był przestępcą, był bohaterem. Mustafa był symbolem nadziei, człowiekiem, który przeciwstawił się moralnemu upadkowi społeczeństwa, w którym niesprawiedliwość, korupcja, wyzysk słabszych oraz krańcowa nędza stały się codziennością. Cierpiał za swoich rodaków, przeżył wiele lat na wygnaniu oglądając obce zachody słońca, i nie ugiął się, nawet wtedy gdy go uwięziono. Podczas gdy wolno posuwaliśmy się w kierunku jeepa, starzy ludzie z pomarszczonymi twarzami przepychali się przez tłum, żeby pocałować jego rękę, dotknąć jego twarzy i zapłakać. Słowa były zbyteczne. Staliśmy w otwartym jeepie. Ludzie wyciągali ręce żeby dotknąć Mustafy, stali w każdym oknie i na każdym dachu, by choć z daleka na niego spojrzeć. Spadały na nas stamtąd i odurzały swoim zapachem płatki róż. Mustafa zwrócił się do mnie wyraźnie wzruszony:
 
- Tehmino, wiesz, że gdyby nie ty, nie byłoby mnie tutaj. 
 
Zatrzymaliśmy się przed siedzibą Narodowej Partii Ludowej w Rawalpindi, gdzie Mustafa przemówił do zgromadzonego na ulicy tłumu. Wzruszonym głosem przedstawił im w skrócie program i plany partii, które tak często dyskutowaliśmy podczas ostatnich dwóch lat. Gdy mówił, załamywał mu się głos, co wywoływało ogólne poruszenie i wciąż nowe wybuchy płaczu pośród słuchaczy. W czasie gdy Mustafa przemawiał, ja byłam zajęta rozdawaniem autografów. Młodzi chłopcy podawali mi skrawki papieru, zeszyty, a nawet banknoty rupii, bym złożyła na nich swój podpis. Nagle zdałam sobie sprawę, że zebrała się wokół mnie moja własna grupa zwolenników. Podziwiali mnie! Próbowałam im powiedzieć, by przestali rozmawiać, bo właśnie przemawia Mustafa, ale oni nie słuchali. W końcu ruszyliśmy w stronę Islamabadu i dotarliśmy do rezydencji jednego z politycznych sojuszników Mustafy, Siddiąua Butta, w której podczas ostatnich, burzliwych miesięcy mieściło się moje biuro. Tego wieczoru rozwieszono wokół domu mnóstwo lampionów. Oczekiwało nas tu znowu wielu ludzi, przybyła też następna grupa dziennikarzy. Mustafa wygłosił przemówienie, które miało dać nadzieję i satysfakcję oczekującemu na to tłumowi. Wiedział dobrze, że następnego dnia znajdzie się na pierwszych stronach wszystkich gazet. Tej nocy poszliśmy do łóżka wyczerpani, lecz w podniosłym nastroju.
 
 

 
Wczesnym rankiem ponownie ruszyliśmy w drogę. Naszym miejscem docelowym było miasto Lahore, do którego w normalnych warunkach można dotrzeć po pięciu godzinach jazdy, ale my musieliśmy zatrzymywać się po drodze jeszcze kilka razy. Dzieci nie chciały słyszeć o podróżowaniu oddzielnie samolotem, nawet mały Hamza chciał jechać z nami. Uległam ich prośbom, były przecież przyzwyczajone do życia w trudnych i niezwykłych warunkach. Władze sennego, małego miasteczka Gujjar Khan ogłosiły dzień wolny od pracy, a jego ulice zamieniły w trybunę dla Mustafy. Wszyscy znali go tu dobrze i uwielbiali, ale ich miłość nie była ślepa. Zebrani dobrze orientowali się w polityce i byli skłonni poprzeć Mustafę, pod warunkiem wszakże, że ten powróci do Partii Ludowej. Wszyscy wiedzieli, że partia Benazir stawała się największą siłą w Pakistanie. Ludność Gujjar Khan pragnęła zobaczyć Mustafę w Zgromadzeniu Narodowym, ale nie chciała, żeby przemawiał w imieniu jakiejś nic nie znaczącej partii, jako przeciwnik popularnej córki Bhutto. Witano nas plakatami głoszącymi poparcie dla Partii Ludowej, Benazir Bhutto i Lwa Pendżabu. Mężczyźni wskakiwali na maskę jeepa błagając Mustafę, by dołączył do Benazir. To samo było w Jhelum. Mustafa zdobył swoich słuchaczy wielkimi słowami, ale oni przekazali mu równie ważkie posłanie, powiedzieli mu jasno, że chcą, by Mustafa powrócił do stajni Bhutto. Było już ciemno, gdy nasza kawalkada dotarła do Gujranwala. Powitano nas tam bardzo serdecznie. Spóźniliśmy się na to spotkanie trzy i pół godziny, ale ci ludzie czekali na ten moment jedenaście lat. Mustafa musiał przebijać się przez rozszalałe morze swoich zwolenników, którzy przepychali się i potrącali tylko po to, by go dotknąć. Gdy w końcu dotarł na podwyższenie, z którego miał wygłosić przemówienie, tłum szalał z radości. W czasie gdy Mustafa wygłaszał swoje przemówienie, ja znowu zajmowałam się rozdawaniem autografów. Zdążyłam się już przyzwyczaić do tego nowego dla mnie zjawiska. 
 
Bardzo późnym wieczorem dotarliśmy po całym dniu drogi do Lahore, miasta, którym niegdyś władał Mustafa i które opowiedziało się za nim, gdy wystąpił przeciwko Bhutto. Byliśmy wykończeni, na moim białym ubraniu widniały czerwone plamy od spadających na nas przez cały dzień płatków róż, a twarze mieliśmy pokryte kurzem zmieszanym z potem. Gdy wjeżdżaliśmy do miasta, Mustafa płakał jak dziecko. Na głównym placu miasta wspięliśmy się na ciężarówkę. Zagrzmiały głośniki: to dziewczęta zaintonowały pieśń na powitanie Mustafy. Dookoła falowało morze transparentów, i gdy przeczytałam umieszczony na jednym z nich napis, zarumieniłam się. Ten napis głosił: GRATULACJE, LWICO UDAŁO Cl SIĘ UWOLNIĆ LWA. Zatrzymaliśmy się w świątyni Data Gunjh Buksh, świętego Sufi, który był także mistycznym poetą i który, według wierzeń mieszkańców, chronił Lahore. Czczony jest przez wszystkie wiary, a jego świątynia wznosi się majestatycznie w pobliżu starego koryta rzeki Ravi, nie opodal wjazdu do miasta. Tam odbywał się mityng i tam wszyscy obecni wykrzykiwali znane nam już wezwania: "Przyłącz się do Partii Ludowej. Zakończ niepokój, który rozdziera serca i umysły narodu". Zwolennicy Mustafy wznieśli ku radości zebranych olbrzymi jego portret, a inni umieścili obok, równie wielki, portret Benazir. Symbolika tego była oczywista. Fotoreporterzy nalegali, by Mustafa uniósł portret Benazir i, gdy to uczynił, rozległy się wiwaty. Wyczułam, że Mustafa był nieswój, tłum zmuszał go do zaakceptowania w roli swego przywódcy małej dziewczynki, która ciągle jeszcze nazywała go "wujkiem". Jego głos jednak zabrzmiał pojednawczo:
 
- Uczynię wszystko, co w mojej mocy, dla mojego narodu i moich zwolenników, którzy pozwolili mi przetrwać jako politykowi. Partia Ludowa to moja partia, działacze tej partii są moimi braćmi. Nie mam nic przeciwko partii ani jej działaczom, różnią mnie poglądy jedynie z przywództwem partii, ale te różnice można przezwyciężyć.
 
Tej nocy odbyliśmy pielgrzymkę do jeszcze jednego sanktuarium, jakim był dom mojej babki. Nie czuła się zbyt dobrze, ale gdy nas zobaczyła, rozjaśniła jej się twarz. Większość życia spędziła modląc się o moje szczęście, w ciągu ostatnich dwóch lat przepłakując niezliczone godziny błagała Allaha, by uwolnił Mustafę z więzienia i pozwolił mi prowadzić z nim normalne życie. Nareszcie byliśmy w domu. Mustafa był na wolności w swoim własnym kraju. Nic więcej nie miało znaczenia. Do wyborów pozostało tylko dwanaście dni i nie mieliśmy czasu do stracenia. 
 
Wczesnym rankiem udałam się razem z Mustafą do okręgu, w którym miał on stanąć do walki wyborczej z głównym komisarzem Pendżabu, Nawazem Sharifem. Przerażał mnie ogrom pracy, jaki nas czekał, była to okolica, po której niegdyś bezskutecznie krążyłam od domu do domu próbując uzyskać poparcie dla Mustafy. Teraz ci sami ludzie przyjmowali go zupełnie inaczej. Wiadomość o przyjeździe Mustafy rozeszła się błyskawicznie po okolicy i dookoła niego gromadziły się tłumy. Był w swoim żywiole i gawędził z wyborcami z taką swobodą, jakby nigdy nie było jedenastoletniej przerwy w jego kontaktach z nimi. Nie wywyższał się i nie utrzymywał dystansu, od razu stworzył atmosferę bezpośredniości. Nie musiał prosić ich o głosy, oni sami przychodzili do niego ofiarowując mu je, a on uściskiem dłoni potwierdzał tylko umowę. To tu Mustafa wypowiedział zdanie, które miało wkrótce stać się sławne, a mianowicie, że jest sługą Bhutto. Mustafa wiedział, że ten okręg pełen był zagorzałych zwolenników Partii Ludowej i że istniało niebezpieczeństwo, że głosy zostaną równo podzielone pomiędzy niego a kandydata Partii Ludowej, co przyczyniłoby się do uzyskania większości przez wspólnego wroga, Nawaza Sharifa, który w ten sposób dostałby się do Zgromadzenia Narodowego. Mustafa żywił nadzieję, że w wyniku jego wystąpień kandydat Partii Ludowej wycofa swą kandydaturę, lecz gdy ten z polecenia Benazir odmówił, zrobił to Mustafa. Powiedział mi, że odroczył jedynie w ten sposób swoją i tak nieuniknioną konfrontację z Sharifem. Mustafa miał do odwiedzenia także inne okręgi, więc wyruszyliśmy do Multanu, zahaczając po drodze o Muzaffargarh. Mieliśmy zamiar skoncentrować się na południowych okręgach Pendżabu. W Multanie siedziałam w czasie konferencji prasowej obok Mustafy i słyszałam, jak zapowiadał:
 
- Zmienię politykę tego kraju... Zamierzam z poparciem narodu uwolnić Pendżab od człowieka, który kupił go od generałów za pieniądze pochodzące z przekupstwa. 
 
Ściemniało się, gdy dotarliśmy do Muzaffargarh. Przy światłach latarni i pochodni tańczyły, klaskały i radowały się tysiące ludzi, którzy wylegli ze swych chat, by obnażyć przed nami, ukryte pod podartymi koszulami, swoje wielkie serca. Wiedziałam od razu, że były to te same zrozpaczone twarze, które patrzyły na mnie z moich obrazów. Poświęciłam tym ludziom swoje życie, to ci mężczyźni, kobiety i dzieci byli powodem mojego powrotu do Pakistanu, do Mustafy. Mustafa czuł się tu naprawdę u siebie. Wiele osób witał po imieniu. Byłam poruszona widząc, jak kobiety łamały tradycję i ściskały się z nim na powitanie. Mężczyźni nie mieli im tego za złe: Mustafa był dla każdego z nich ojcem, bratem i synem. Założyliśmy naszą kwaterę wyborczą w domu zmarłego brata Mustafy, Ghaziego, ale Mustafa był tak pewien zwycięstwa w tym okręgu, że nie organizowaliśmy tu tradycyjnej kampanii. Dokądkolwiek się udał, zewsząd zbiegali się do niego ludzie, żeby go zobaczyć, więc Mustafa zrezygnował z oficjalnych przemówień, odwiedzał natomiast w swoim okręgu wyborczym wszystkie, najbardziej nawet odległe wioski i prowadził z prostymi, uczciwymi ludźmi szczere rozmowy. Kandydowali w tym okręgu również trzej bracia Mustafy. Jego bezpośrednim przeciwnikiem był Murtaza, ale Rabbani i Arbi także z nim rywalizowali. Mustafa wysłał mnie w teren, żebym prowadziła przeciwko nim kampanię. Ludność wiejska witała mnie z taką samą radością jak Mustafę, byłam jego Lwicą i z tego powodu zasługiwałam na ich uwielbienie. Głównym motywem moich wystąpień była zdrada. Ligę Muzułmańską nazwałam wymysłem Zii i oświadczyłam zebranym, że trzej bracia Mustafy zdradzili swój naród, ponieważ przyłączyli się w 1985 roku do obozu wroga. Sprzymierzyć się z tymi, którzy więzili Mustafę! Mówiłam zasłuchanej widowni, że żaden z nich nie zdobył się na to, by regularnie odwiedzać Mustafę w więzieniu. To ja, kobieta, musiałam zostawić dom i walczyć o sprawę swojego męża. Oświadczyłam, że oddanie głosu na Ligę Muzułmańską oznaczałoby aprobatę reżimu, który rozdzielił Mustafę z jego ludem na ponad jedenaście lat.
 
 

 
W dniu wyborów nie było powodu do obaw. Ja wprawdzie oglądałam telewizję do późnego wieczoru, żeby zobaczyć wyniki, lecz Mustafa spał już wtedy spokojnie. Był pewien, że odniesie zwycięstwo przytłaczającą liczbą głosów i miał rację. Zdobył wszystkie miejsca, o które walczył zarówno w Zgromadzeniu Narodowym, jak i Lokalnym Parlamencie. Nawet służba Murtaza oddała na niego głosy. Mimo przygniatającego zwycięstwa Mustafy jako niezależnego kandydata, większość Pendżabu poparła w wyborach Ligę Muzułmańską, co zapewniło przeciwnikowi Mustafy z Lahore, Nawazowi Sharifowi, pozostanie nadal na stanowisku głównego komisarza. Partia Ludowa natomiast odniosła zwycięstwo w najdalej wysuniętej części Pendżabu oraz w prowincji Sindh, swoje miejsce utracił tam nawet Mustafa Jatoi. Oznaczało to, że rząd federalny będzie miał nowego premiera i zostanie nim córka bohaterskiego męczennika Pakistanu. Wybory sprawiły, że Benazir Bhutto stała się najbardziej wpływową osobą w Pakistanie. Dla wielu było to jakby symbolem zmartwychwstania Zulfikara Ali Bhutto. 
 
Nie kontaktowałam się z rodzicami po powrocie do Pakistanu. Nadal czułam piekący ból na wspomnienie, jak matka potraktowała w Londynie moje bezbronne dzieci. Teraz jednak, kiedy ona sama przeżywała głęboką tragedię, jaką było pojawienie się tej drugiej, próbowałam odsunąć od siebie te wspomnienia. Wiedziałam, że dla kobiety, która ponad wszystko ceniła pozory, była to życiowa klęska. Nie byłam w stanie zapomnieć, jak była bezlitosna wobec mnie w przeszłości, ale zdobyłam się w głębi serca na przebaczenie. Czułam, że coś mnie do niej ciągnie. Zdecydowaliśmy się odwiedzić moją rodzinę w Karaczi przed rozpoczęciem obrad Zgromadzenia Narodowego. Na lotnisko wyszły po nas Rubina i Adila z mężem Matloobem oraz dwojgiem dzieci Leeną i Mohamadem. Nie widziałam mojej młodszej siostry, odkąd wyszła za mąż. Matkę zastaliśmy w domu pogrążoną w rozpaczy. Po jej zwykłej wyniosłości i dumie nie pozostało śladu. Zakomunikowała nam najświeższą wiadomość: ojciec poślubił tamtą kobietę. Był to dla nas wszystkich szok. Mimo kłopotów, które nawiedzały naszą rodzinę, małżeństwo rodziców zawsze wydawało się opierać na mocnych podstawach. Teraz zdaliśmy sobie sprawę, że ukrywali po prostu przed nami swoje problemy, tak jak ukrywali przed światem nasze. Jak matce udawało się dominować nad ojcem, stanowiło dla mnie zawsze ogromną zagadkę. Przypominałam sobie mgliście z okresu dzieciństwa, jak ojciec wracał każdego dnia z pracy rozradowany i pełen życia. Mnie, małej dziewczynce, ubrany w staroświeckie garnitury i koszule w paski wydawał się wtedy bardzo ważny. Jednak gdy tylko przekraczał próg domu, tracił humor. Poważnym głosem opowiadał matce po angielsku w szczegółach, co robił tego dnia w pracy, jak gdyby szukał jej aprobaty. Jeśli zdobył się na żart, jej usta natychmiast się zaciskały. Ojciec był człowiekiem z natury pogodnym, ale w obecności matki i naszej zdawał się zmuszać do ścisłego kontrolowania uczuć. Podobnie jak my, musiał stosować się do jej zakazów: żadnych późnych powrotów do domu, żadnego picia. Jego krewni byli prostymi ludźmi i wszyscy ich uwielbialiśmy, ale moja matka uważała ich za nieokrzesanych. Zezwalała im jedynie na składanie w naszym domu krótkich, oficjalnych wizyt. 
 
Przez cały okres małżeństwa ojciec ją psuł. Nigdy niczego jej nie brakowało, ciężko zarobione przez ojca pieniądze wydawała lekką ręką nic mu nie dając w zamian. Niełatwo było patrzeć, jak ten wysoko postawiony urzędnik z pokorą znosi nieustanne zrzędzenie żony. Czasami słyszałam, jak rodzice kłócili się w nocy za zamkniętymi drzwiami, matka zawsze była agresywna, a ojciec ją przepraszał. Matka zachowywała się także apodyktycznie w stosunku do pracowników ojca, jeśli w domu zepsuła się lodówka lub klimatyzacja, matka natychmiast dzwoniła do biura żądając, by ktoś przyjechał i naprawił uszkodzenie. Pracowników wprawiało to w podobne osłupienie jak nas. Pewnego razu widziałam, jak pokojowy ojca, Amir Khan, przyniósł mu pepsi. Ojciec wypił napój jednym haustem i poprosił o następny. Gdy wyszedł na chwilę do garderoby, nie mogłam powstrzymać ciekawości i dotknęłam językiem szyjki butelki. Ze zdumieniem stwierdziłam, że to nie była pepsi. Wtedy wrócił i gdy zobaczył, jak próbuję, zwrócił się do mnie konspiracyjnym tonem: "Zaufam ci. Nie powiesz o tym matce". Oczywiście, że mógł mi zaufać, ale fakt, że taki silny i wpływowy mężczyzna musiał we własnym domu kryć się z piciem alkoholu, napełnił mnie smutkiem. Byłam przekonana, że pewnego dnia nie wytrzyma tego napięcia i dzień ów najwidoczniej właśnie nadszedł. Kiedy miałam okazję porozmawiać z ojcem, wyjaśnił mi powody swego odejścia. Poskarżył się, że matka tłamsiła jego osobowość, że życie z nią było dla niego nie kończącym się maskowaniem. Wyznał mi z uśmiechem, że jego nowa żona, Sabiha Hasan, akceptowała go takim, jakim był naprawdę.
 
- Nie muszę być tym Wielkim Człowiekiem, jakiego robiła ze mnie twoja matka - powiedział mi. - Nigdy nie byłem wielki. 
 
Z tego, co mówił, jasno rozumiałam, że przechodził kryzys związany z wiekiem, lecz uważałam za nierozsądne, że zdecydował się nagle na drugie małżeństwo, gdy wychował już dzieci i miał osiemnaścioro wnucząt. Wzięłam pod uwagę argumenty obydwojga i instynktownie przychylałam się na stronę matki. Mimo że to, co się stało, wydawało się dowodem boskiej sprawiedliwości, współczułam skrzywdzonej kobiecie. Matka miała nieco więcej szczęścia niż ja, ponieważ ta druga kobieta nie spowodowała, że utraciła całą swoją rodzinę, ale, podobnie jak to było w moim przypadku, zraniła jej miłość własną i naraziła na strach przed publicznym upokorzeniem. Czułam wielką pokusę, by rzucić to mojej matce prosto w twarz, ale uświadomiłam sobie, że mimo wszystko pragnęłam ją wesprzeć i pokazać jej różnicę między tym, co dobre, a tym, co złe. Ojciec nie chciał mnie nawet słuchać.
 
- Chcesz, bym spędził ostatnie swoje lata w kłamstwie, aby tylko zachować pozory - powiedział. - Nie jest tak, jak wy wszyscy myślicie, dopiero teraz moje życie ma dla mnie jakąś wartość. Wiesz, po raz pierwszy w ciągu sześćdziesięciu lat mego życia zrobiłem to, na co miałem ochotę.
 
 

 
Jedyną pozytywną rzeczą w tej bardzo przygnębiającej wizycie w Karaczi było moje spotkanie z Adilą. Odnalazłam w niej tę małą siostrzyczkę, o której zawsze marzyłam, żeby nią była. Adila potraktowała mnie bardzo miło, ciepło i powiedziała, że chciałaby być ze mną tak blisko jak Zarmina i Minoo. Krzywiła się na mój nowy styl ubierania się, nie mogła zrozumieć, dlaczego pozbyłam się moich "pięknych" strojów i nosiłam jedynie białą bawełnę i srebrną biżuterię. Nalegała, żebym robiła sobie makijaż, i pomalowała mi na czerwono paznokcie. W stosunku do Mustafy zachowywała się jak siostra, lecz trzymała się od niego na dystans. Z przyjemnością zauważyłam, że rodzina widziała teraz we mnie Tehminę Khar, kobietę, która stoczyła trudną, lecz uwieńczoną sukcesem walkę o uwolnienie swego męża. Imponowało im to, co osiągnęłam. Musieli także zauważyć zmianę w zachowaniu Mustafy, w obecności ich wszystkich nie szczędził mi dowodów uznania, szacunku i miłości. Zostawiliśmy moją rodzinę z jej problemami i powróciliśmy do Lahore. 
 
Mustafa po pierwszym swoim spotkaniu z głównym komisarzem, Nawazem Sharifem, podzielił się ze mną swoją opinią o nim:
 
- Był bardzo zdenerwowany moją obecnością. Obiecywał mi złote góry. Chcą, żebym poparł jego partię, gdyż obawiają się, że przyłączę się do Partii Ludowej. Ale co on może mi zaoferować? Jedyne stanowisko, którym byłbym zainteresowany, to jego własne i on o tym wie. 
 
W rzeczywistości jednak Mustafa skłaniał się ku partii Nawaza. Nie miał wiary w "małą dziewczynkę", która została premierem dzięki "sile swojego nazwiska". Śmiał się, gdy Benazir wygłaszała swoje pierwsze, transmitowane przez telewizję przemówienie i przepowiadał:
 
- Nie da sobie rady. Nie zdołała w najmniejszym stopniu wskrzesić w sobie uczucia dla nieżyjącego premiera. Straciła taką okazję!
 
Próbowałam walczyć z tkwiącym w nim oportunizmem. Sugerowałam, by odsunął się od obydwu partii. Radziłam mu, by zajął się aktualnymi problemami kraju, by wytykał wady panującego systemu i atakował szaleńcze zamierzenia obu partii. Wiadomo było, że obydwie partie zmierzają do starcia, i że Mustafa, jako niezależny polityk, znajdował się w idealnej sytuacji do odegrania pozytywnej roli. Powinien tylko mówić prawdę i przedstawić własne pomysły na zmiany w zupełnie już niesprawnym, skorumpowanym systemie, który pozostawili nam w spuściźnie po sobie Brytyjczycy. Wiedziałam, że przyniesie mu to jeszcze większą popularność i, co ważniejsze, wiarygodność. Uświadomiłam sobie jednak, ku mojemu ogromnemu rozczarowaniu, że Mustafa nie zamierzał być sumieniem narodu, on chciał władzy, i to chciał jej natychmiast. Mustafa musiał zwolnić jedno z dwóch miejsc, które zdobył w Zgromadzeniu Narodowym i zdecydował się zaproponować jako swojego kandydata w dodatkowych wyborach w Kot Addu Mustafę Jatoi. Byłam tym zaszokowana, ponieważ Jatoi był kandydatem IJI, a my wygraliśmy wybory właśnie dzięki temu, że potępialiśmy ten sojusz. Oznaczałoby to początek żmudnej walki, Jatoi bowiem pochodził z prowincji Sindh, a zatem w Pendżabie uważano go za obcego i Mustafa musiałby się bardzo starać, by nakłonić swoich ziomków do oddania głosów na swego przyjaciela. Kandydatura Jatoi wyraźnie świadczyła o tym, że Mustafa, w porozumieniu z szefami sojuszu, stosował taktykę wywierania presji, która miała na celu zniszczenie utworzonego przez Partię Ludową rządu. Czułam, że była to również riposta Mustafy na odtrącenie przez przywódców partii jego wyciągniętej do zgody ręki. Mustafa przekazywał im tym samym następujący sygnał: Jestem zdolny sprawić, by w Pendżabie wybrano przedstawiciela Sindh; wyślę go do Parlamentu jako alternatywę dla pani, pani Butto. 
 
Stopniowo zaczęłam dostrzegać, że Mustafa nie jest zadowolony ze mnie i mojego nowego wizerunku. Gdy reporterzy pytali go o moją przyszłość w polityce, jego twarz przybierała dziwny wyraz i zawsze znalazł jakiś sposób, by wymigać się od odpowiedzi. Nie stanowiłam  dla niego żadnego zagrożenia, wprost przeciwnie, byłam zadowolona, że mogę się wycofać, ale wydawało mi się, że on widział we mnie konkurentkę. Stało się to widoczne, gdy podczas pewnej konferencji prasowej jeden z zagranicznych dziennikarzy stwierdził żartem: "Pańska żona bardzo dobrze mówi. Jej konferencje prasowe są nawet bardziej interesujące niż pańskie, panie Khar". Jeśli można byłoby wypędzać ludzi wzrokiem, ów dziennikarz znalazłby się w pierwszym samolocie wylatującym z Pakistanu. W swoich wywiadach prasowych Mustafa konsekwentnie pomijał rolę, jaką odegrałam w przywróceniu mu wolności. Chciał, bym zniknęła z pamięci narodu. Nie byłam jedyną osobą, która to zauważyła, kilku działaczy partyjnych oraz dziennikarzy zauważyło, że najmniejsza wzmianka o mnie lub o moich osiągnięciach go irytowała. Postanowiłam ustąpić miejsca Mustafie i spokojnie wycofać się ze sceny politycznej. Zauważyłam jednak, że zaczyna słabnąć, że godzi się na kompromisy, chociaż wiedział, że byłam temu przeciwna. Dookoła niego kręciła się wciąż rosnąca liczba oportunistów, ludzi nieobecnych przez ostatnie trzynaście lat lub takich jak jego bracia, których w czasie licznych konferencji prasowych porównywał ze złymi braćmi Józefa. Kiedyś zajadle z nim walczyli, a teraz stali się nagle jego sojusznikami. Zwolnił wielu oddanych działaczy, wspierających mnie podczas kampanii o jego uwolnienie, takich jak Sajid, Choudry Hanif oraz wielu innych weteranów naszej długotrwałej walki, którzy wymieniali teraz ze mną smutne, znaczące spojrzenia. Zaczęliśmy wszyscy oddalać się od człowieka, na którego tak długo czekaliśmy.    


 
 
 
 
CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz